Świąteczny pocałunek
AkFa
Rozdział piąty
– Cięcie! Mamy to – zaanonsował
zadowolony Brouyer.
Maddock miał wrażenie, że kolana zaraz
ugną się pod nim z ulgi. Był przerażony, bo to było chyba czwarte podejście i
jakoś nie czuł, żeby była wielka różnica tym razem w porównaniu do poprzednich,
choć naprawdę się starał. Patrzył w oczy obcych mu ludzi, wyjawiając sekrety i
problemy nieistniejącego „Jasona”, a mimo to na jakimś poziomie świadomości
miał wrażenie, że ta scena odbywała się tysiące razy. Gdzieś, ktoś płakał,
krzyczał, bluzgał i wyzywał. Była rozpacz tak żywa, że zamieniała się w
fizyczny ból. Nadzieja i pragnienia niedające się zagłuszyć. Były kłótnie i
złość. Dramatyczne, a niekiedy nawet drastyczne akty towarzyszyły tym
najważniejszym dla wielu osób momentom.
Ludzie uzurpowali sobie prawdo do
wydawania opinii, oceniania, nakazywania i zakazywania nie bacząc na ból często
najbliższych im osób. Słowami i czynami zmieniając czyjeś życie w koszmar.
Najgorsze jednak było, że w zastraszającej przewadze to rodzina, przyjaciele i
współpracownicy wyjawiającego swoją orientację seksualną człowieka mieli się za
poszkodowanych. Za ofiary obrzydliwego „stylu życia” który niby wybierały sobie
osoby homoseksualne. Nie trudno było więc pojąć, co kierowało Sterlingiem,
kiedy kład tak wielki nacisk na to, ażeby ukazać ludziom, co się dzieje w
duszach nieszczęśników muszących walczyć o siebie i godne życie, odsłaniając
się jednocześnie na ciosy, ocenę i krytykę w tym jakże ważnym momencie.
Statyści i jeszcze przed chwilą drwiący
z „Jasona” pseudo przyjaciele podeszli do niego, aby z uśmiechami, pochwałami i
komentarzami poklepać Maddocka po plecach i piersi. Dla nich najwyraźniej spisał
się bardzo dobrze. Widział po ich minach, że byli zmęczeni, ale i zadowoleni,
że przebrnęli przez najtrudniejsze momenty. Wielu z nich było
profesjonalistami. Aktorami serialowymi i teatralnymi. Ci, którzy zgłosili się
wolontaryjnie, a byli to w dużej mierze członkowie LGBT, mieli miesiące na
przygotowanie się, nie tak jak Maddock. On przez większość czasu nie miał
pojęcia, co robić, gdzie patrzeć i co mówić. Próby i nagrania wyglądały
definitywnie inaczej niż to sobie wyobrażał. A z całą pewnością nijak nie
przypominały gotowego produktu.
Łapiąc oddech Maddock podziękował
jakiemuś asystentowi za wręczenie mu do ręki wielkiej butelki wody mineralnej.
Był spragniony i było mu przeraźliwie gorąco. Lampy grzały na nich jak wielkie
grzejniki. Czuł się nieswojo, bo pot spływał mu pod granatową koszulą, w którą
wcisnęła go garderobiana. Przynajmniej mógł zachować swoje jeansy. Jakby to nie
było absurdalne, to dawało mu to namiastkę komfortu.
Dźwiękowcy, kamerzyści i coś jakby
blisko setka innych osób – a przynajmniej tak wydawało się Maddock’owi –
biegała dookoła bez składu i ładu, szykując się do kolejnego, barowego ujęcia.
Sama myśl o tym posyłała wariację nerwowej
ekscytacji i zwyczajnej paniki przez jego ciało. To miała być kulminacja ich
projektu, co na dłuższą metę oznaczało prawie koniec i powrót do rzeczywistości.
Drżał jednak za każdym razem, kiedy o tym myślał. Tym bardziej, że im usilniej próbował,
to sobie wyobrazić, tym więcej obaw rodziło się w jego głowie. Wszystko mogło
pójść źle. Gorzej mógł zrobić z siebie idiotę. Już teraz nie potrafił zachować
zimnej krwi, szczególnie kiedy chodziło o jego niereformowalnego partnera.
Próbując spamiętać wszystkie rady,
których udzielił mu Darnell przed nagraniem, Maddock miał mętlik w głowie.
Próbował jednak wszystkiego, aby zapanować nad rodzącą się jego piersi paniką. Posługując
się każdą techniką relaksacyjną, jaką znał, spróbował się uspokoić. Przebrał
się właściwie na autopilocie. Dał się uczesać i ucharakteryzować bez mrugnięcia
okiem, nie odzywając się, tylko intensywnie myśląc o scenariuszu i swojej roli.
Otaczający go ludzie być może zdawali sobie z tego sprawę, bo nikt go nie kłopotał,
a może zwyczajnie wszyscy byli zbyt zajęci, żeby przejmować się jego lekkim
załamaniem nerwowym.
Zanim się obejrzał już był w gwarnym
barze, siedząc na wysokim stołku, ściskając w ręce szklaneczkę. Od momentu,
kiedy kamera wystartowała był jak w transie. W głowie jak echo słyszał głos
Darnella:
„Musimy pokazać, że nam na sobie
zależy. Że się lubimy, znamy, jesteśmy blisko, że twój wielki sekret to był wstrząs,
ale ostatecznie nic się nie zmienia między nami. Oczywiście nie od razu.
Wiadomo, że nic nie jest proste. Chodzi jednak o emocje i pragnienia, o
bezpieczeństwo, które czujemy przy sobie i wiarę w siebie nawzajem. Obojętnie,
co robią inni, co myślą i jak cię traktują, Ty uświadamiasz sobie, że zależy ci
tylko na mojej opinii i to cię boli najbardziej, bo odziera cię z poczucia
bezpieczeństwa.” Pod powiekami widział
jak mężczyzna chodził niespokojnie wypluwając słowa jak z karabinu. W pewnym
momencie Maddock nie był nawet pewien, do kogo Darnell się zwraca. Do siebie
czy do niego, próbując go ukoić. Sam bowiem nie wyglądał na uspokojonego.
Intensywnie myślał, chodząc wokół Maddocka, od czasu do czasu machając rękoma
dla emfazy. Wielka zmarszczka przecinała jego czoło i tylko jeszcze się
pogłębiała z każdym słowem. Ostatecznie, łapiąc go za kark i patrząc w oczy
oświadczył, że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko zapomni, że nie jest Maddock’iem,
a „Jasonem” na ten krótki moment.
Łatwiej jednak było powiedzieć niż
zrobić. Ledwie potrafił wydusić słowo „gej”, gdy autował się przed swoją
nieprawdziwą rodziną i oszukanymi znajomymi. Obojętnie ile razy to mówił, nie
stawało się ani odrobinę prostsze. Jego mózg zdawał się zawieszać za każdym
razem i bezsensowne, bezzasadne obawy i obiekcje rodziły się w jego umyśle. A
przecież nie miał nic przeciwko gejom. Szanował ich jak każdego innego
człowieka. To tylko jego głupie, zakorzenione gdzieś głęboko w jego umyśle
skojarzenia blokowały jego rozsądek i rozum. Nie był z siebie dumny. Właściwie
wstydził się, że jest tak płytki i pusty. Nie zazdrościł im niemniej jednak pozycji,
w jakiej już na starcie się znajdowali.
Nie musiał wcale udawać, że był
nerwowy i przestraszony. Śmiechy i docinki nieprawdziwych znajomych, które
znosił siedząc w zainscenizowanym barze, w którym uprzednio bawił się ze swoim
niby–przyjacielem „Keith’em”, dźwięczały mu w głowie jak dzwon. Jak ktoś mógł
to przeżyć i wyjść bez szwanku na duszy i umyśle? Jak drętwy wpatrywał się w
swoją szklankę oszukanej whisky i nie musiał wcale symulować przygnębienia.
Kiedy w końcu jeden ze statystów niby
przypadkiem go potrącił wylewając zwartość na blat, śmiejąc się przy tym
szyderczo, Maddock poderwał spojrzenie. Nawet nie pamiętał czy powinien coś
powiedzieć. A jeśli tak, to co to miało być? Przyjaciel „Jasona” nie pokazał
się od momentu, kiedy ten bardzo niezdarnie przyznał się do swojej orientacji.
Nie mógł, więc liczyć na wsparcie z jego strony, a jednocześnie nie chciał zrezygnować
z życia, jakie do tej pory wiódł. Maddock jednak miał wrażenie, że życie „Jasona”
takie, jakim je znał do tej pory, skończyło się nieodwołalnie.
– Chyba ten palant jest ci winien
drinka – odezwał się cicho za plecami Maddocka „Jasona” Darnell „Keith”. Mężczyzna
stojąc z rękami wspartymi na biodrach obciągniętych ciasnymi jeansami w lekkim
rozkroku, mierzył złowrogim wzrokiem nadal dowcipkujących klientów baru. Widać
było, że szykował się do walki. Mięśnie tańczyły pod jego cienką czarną
podkoszulką napięte na samą myśl o czekającej go konfrontacji. „Keith”
marszcząc brwi, szczerzył zęby prawie warcząc. Stał tam jak pan i władca na
krawędzi świata dumnie wyzywając swoich przeciwników i nie unikając kontaktu
wzrokowego z mężczyznami dręczącymi jego przyjaciela. Maddock był pod wrażeniem,
jako „Jason” pokręcił jednak głową lekko.
– Nie warto – wymamrotał, próbując
przeforsować słowa przez zaciśnięte z nerwów gardło. „Jason” nie śmiał marzyć,
że jego przyjaciel wrócił. Kilka ostatnich dni nauczyło go, że może się okazać,
że „Keith” chce go wysłać na terapię, do jakiegoś księdza albo wmówić mu, że
nie jest żadnym gejem tylko się pomylił. Tak przecież postąpiła połowa
otoczenia, w którym żył.
Zerkając niepewnie, obserwował swojego
przyjaciela. „Keith” ze swoją dobrze zbudowaną, postawną sylwetką był
imponujący. Nie fazowała go przewaga zebranych mężczyzn w barze. Zresztą
mogłoby się wydawać, że to zawsze była ta sama ekipa. Nie wszyscy jednak wpatrywali
się w nich jakby dawali darmowe widowisko. Wielu dyskretnie obracało głową, jak
gdyby nie chcieli być świadkami awantury, która wisiała w powietrzu. Przekonał
się już nie raz, że ludzie woleli udawać, że nic nie widzą, niż być wciągnięci
w cudze problemy. Miał nadzieję, że on taki nie był, choć sam nie wiedział
jakby się zachował gdyby role były odwrócone.
– W takim razie ja ci postawię drinka
– odparł „Keith” siadając na barowym stołku tuż przy nim. Po sekundzie wahania
i niepewności, zaledwie na ułamek sekundy spoglądając w oczy „Jasonowi”, przysunął
się do niego epatując opiekuńczością. Widać znów był na misji. „Jason” czuł
ulgę pomieszaną z jeszcze większą konfuzją. Co to oznaczało dla ich przyjaźni?
– Keith – wymamrotał „Jason”, ale to
Maddock nie pamiętał tekstu. Uczył się, powtarzał do znudzenia, ale co tak
naprawdę mówi jeden mężczyzna do drugiego, kiedy przez x lat ukrywało się o
sobie prawdę? „Keith”, a może to Darnell obrócił się na taborecie w jego stronę
i łapiąc go za kark, w dobrze już znany Maddock’owi sposób, przyciągnął do
siebie.
– Przestań. Zajęło mi trochę czasu, aby
wyciągnąć głowę z tyłka, ale teraz tutaj jestem. Nic się nie zmieniło. Zawszę
będę obstawiał twoje tyły. – Śmiejąc się
drętwo z własnego nieszczęsnego formułowania, „Keith” potrząsnął swoim
towarzyszem lekko, próbując niefrasobliwością pokryć gafę. Gafę, która
najwyraźniej jego dużo bardziej niepokoiła niż „Jasona”. Może miał dobre
intencje, ale kiepsko mu szło. Ile czasu teraz potrwa zanim wszystko między
nimi wróci do normy? A każde słowo nie będzie miało podtekstu w sobie?
– Naprawdę, nic się nie zmieniło? –
Tym razem Maddock naprawdę wczuł się w „Jasona”. Sam był ciekaw. Co byłoby
najważniejsze dla człowieka, który postawił wszystko na szali, aby móc być sobą
i aby móc wreszcie spróbować żyć tak jak tego pragnął? Brouyer i tak był wizjonerem,
szybko umiał rozpoznać dobry materiał, była więc duża szansa, że nie ukatrupi
Maddocka za zmiany w tekście. Patrząc w oczy swojego nowego przyjaciela,
pochylił się w jego stronę. Zaskoczony „Keith” zesztywniał przy jego boku. –
Nie rusza cię fakt, że będę spotykał się z mężczyznami, że być może będę ich przyprowadzał
na nasze spotkania? Dotykał, może nawet całował w twojej obecności? Nie
będziesz do końca życia zastanawiał się czy nie myślę o tym, aby cię przechylić
przez oparcie kanapy i dobrać się do twojego tyłka?
– Jason… – Widząc wielkie oczy „Keitha”,
„Jason” od razu wiedział, że dokładnie to przeszło jego przyjacielowi przez
głowę. Nie żeby się dziwił. Każdy i to dosłownie każdy w pierwszej kolejności
miał seksualne skojarzenia, gdy chodziło o homoseksualizm. Z biseksualizmem to
było o wiele bardziej skomplikowane. Tego ludzie zdawali się w ogóle nie
pojmować.
– Jak możesz uważać, że nic się nie
zmieniło, kiedy to ja się zmieniłem? Już nie jestem wstanie udawać, że podobają
mi się kobiety, które pokazujesz mi palcem. Nie mogę ukrywać zainteresowania
przystojnymi mężczyznami. Czy to jest dla ciebie jasne?
Cisza zapadła między nimi wypierając
gwar i muzykę. Ludzie zniknęli, kiedy „Jason” i „Keith” mierzyli się wzrokiem.
Znajdowali się zbyt blisko siebie jak na komfort Maddocka. Zdecydowany jednak
był nie wypaść z roli. Twarz jego partnera była skupiona i poważna, a
niebieskie oczy bez trudu wytrzymywały wyzwanie „Jasona”, choć sam Maddock
drżał w środku z obawy i niepewności. Co on do cholery najlepszego wyprawiał?
– Czy po za faktem, że mój tyłek może
ci się ewentualne podobać, co oczywiście świadczy o twoim świetnym guście, coś
jeszcze się zmieniło? Urosła ci druga głowa? Masz zamiar jeść niewinne dzieci
na śniadanie? Molestować bezbronnych mężczyzn? A może rozbijać małżeństwa,
podrywając bogobojnych, chcących, ale niemogących ci się oprzeć mężów? Czy twój
charakter się zmienił? Straciłeś nagle poczucie humoru? Będąc gejem chyba nie
oznacza, że przestałeś być nagle praworządny, porządny i dobry… – pytał cicho „Keith”,
szukając jednocześnie odpowiedzi w samym sobie, bo Darnell z tym jego kpiącym
uśmieszkiem przebijał się przez postać, którą miał grać.
– Ja po prostu widzę mężczyzn tak jak
ty widzisz kobiety – skonkludował ostatecznie Maddock sam zdziwiony tak prostą
i oczywistą prawdą. Nagle dotarło do niego, co przeraża większość z nich. – To
właśnie przeraża niektórych mężczyzna najbardziej – powiedział patrząc w oczy
Darnella. – Że zostaną potraktowani przez innych mężczyzn dokładnie tak jak oni
traktują kobiety…
– To i myśl, że mogą mieć mniejszego!
– palnął Darnell wypadając z roli. Widząc zdębiałą minę swojego partnera,
trącił go ramieniem śmiejąc się. – Wyluzuj. Wszystko będzie dobrze. Jestem
mądrym chłopakiem i mam kręgosłup. Nie straszne mi nowe przygody, w które
możesz nas wpakować.
Maddock nie wiedział, co myśleć, nie
umiał jednak stłumić uśmiechu, który wymusił z niego Darnell. Coraz częściej mu
się to zdarzało. Ten facet po prostu zdzierał jego mury obronne wytrwałością i
czarem. Nie, żeby przyznał się do tego bez bicia w tym dziesięcioleciu, jeśli w
ogóle kiedykolwiek.
– Chcesz mi wmówić, że nie wybiłbyś mi
zębów, gdybym spróbował cię pocałować? – zapytał „Jason”, natychmiast czując
jak całą jego twarz zalewa rumieniec zażenowania. Teoria była prostsza niż
praktyka. Nie wystarczyło wiedzieć, co miał zrobić. Musiał jeszcze zmusić swoje
ciało do reakcji. W ustach mu zaschło, gdy tylko jego umysł zawędrował w te
rejony, a na myśl o faktycznym pocałowaniu Darnella serce waliło mu o żebra jak
spłoszone zwierzę i nie był w stanie wykrztusić dalej swojej kwestii. Miał też
przytłaczającą pewność, że z tak bliska jego partner bez trudu widział jego
zakłopotanie i niepewność, co tylko pogarszało całą sytuację. Raz jednak
ruszając przed siebie, jak każdy dobry biegacz, był zdecydowany brnąć do końca.
Nieprawdziwy, a jednak bardzo realny „Keith”
zlewając się z Darnell’em w jedną irytująco autorytatywną osobę, wyszczerzył
zęby w uśmiechu. Przechylając lekko głowę na bok rzucił mu wyzywające
spojrzenie. W oczach miał niebezpieczny błysk i Maddock czuł jak pot spływa mu
po plecach.
Chwilę później bez odpowiedzi i bez
ostrzeżenia pochylił się w stronę Maddocka i uchwycił jego lekko rozchylone
usta w gorący pocałunek. Lekkie tchnienie oddechu ich dzieliło na ułamek
sekundy, a potem zdumiewająco ciepłe i miękkie wargi mężczyzny złapały go w
pułapkę, i zniewoliły na moment. Oczy same mu się zamknęły – automatycznie,
jakby ze strachu, walcząc do końca z rzeczywistością – zanim jeszcze doszło do
pierwszego kontaktu, a powieki jakby niespodziewanie ważyły tonę.
Nieoczekiwany dotyk wyrwał
westchnienie z gardła sportowca. Nierealne i zdumiewające emocje targnęły jego
duszą, zmieniając się w realny ucisk w piersi. Najpierw delikatnie, ale
stanowczo Darnell uwięził go w pocałunku, swoimi wargami obejmując jego usta, a
potem przywarł z całych sił, ssąc lekko. Pieszczota była subtelna i
zdecydowanie przyjemniejsza niż Maddock śmiał sobie wyobrażać. Ich wargi
pasowały do siebie idealnie. Pewne i zdeterminowane, złączone mocno ocierały
się o siebie kusząc i zachęcając do zabawy. Usta Maddocka same musiały
odwzajemniać pieszczotę, bo przecież on sam był zbyt zdumiony własną reakcją,
ażeby choć drgnąć. Umysł aktywowany pożądaniem rejestrował każde muśnięcie.
Chciał chyba wchłonąć i zapamiętać, każdy dotyk, który rozbudzał tysiące
zakończeń nerwowych w jego ciele, odbierając mu opanowanie. Co on zresztą
wiedział w tym momencie? Kolorowe wzory tańczyły pod jego ciasno zaciśniętymi
powiekami. Dygotał od momentu, kiedy poczuł wielką dłoń Darnella na swoim
karku. Tak znajomą i krzepiącą już dla niego, że aż go to przerażało. Skóra
płonęła mu od tego niewinnego dotyku. Całe mrowienie właśnie stamtąd rozpływało
się po jego skórze jak zimna fala. Nie mógł wziąć oddechu, bo seksowny, męski
zapach jego przyjaciela wypełnił mu nos i głowę. Budził w nim głód.
Nieświadomie musnął językiem wargi
Darnella. Chciał je tylko zwilżyć. Czuł nieprzepartą potrzebę, aby to uczynić,
a zbyt słaby był, aby sobie odmówić. Usta jego partnera jednak rozchyliły się
bez protestu i oporu, wciągając go głębiej w gorące, wilgotne wnętrze. Obaj
westchnęli z ukontentowaniem, kiedy ich języki prześlizgnęły się po sobie. Ulga
wypełniła ich ciała. Tylko, że Maddock prawie tego nie słyszał, bo cała krew
buzowała mu uszach. On chciał tylko przycisnął się bliżej do silnego ciała
władającego jego ustami mężczyzny i poddać się, choć na chwilę. Zanurzyć w
przyjemności, którą czuł.
– Cięcie! – Krzyk Brouyera był jak
kubeł zimnej wody wylany wprost na rozpaloną głowę Maddocka. Studio pełne ludzi
i fałszywy bar wróciły nagle jakby przeniesione z innego wymiaru. Maddock nie
zdawał sobie sprawy, że całe otoczenie dla niego zniknęło już jakiś czas temu. Zdezorientowany
spojrzał na biorącego drżące oddechy Darnella. Mężczyzna wyglądał na
wstrząśniętego, co sprawiło Maddock’owi absurdalnie wiele satysfakcji.
Świadomość, że wywarł takie wrażenie na swoim partnerze pozwoliło mu się
łatwiej pogodzić z tym, że jego własne ciało go zdradziło, a mózg nagle
stwierdził, że otworzyło się przednim milion nowych możliwości, których nie
brał nigdy wcześniej pod uwagę i z których nagle nie miał zamiaru zrezygnować. Nie
miał czasu jednak na analizę pogoni myśli w swojej głowie, bo starszy mężczyzna
był wyraźnie niezadowolony i nie omieszkał wszystkim to uświadomić. – To nie
tak miało być! Jason całuje Keitha do cholery! Nie na odwrót. Ja pierdolę, co
się tutaj dzieje? Czy nikt już nie pamięta co ma robić?
Zdumieni nagłym wybuchem, obaj z
Darnell’em spojrzeli na podminowanego reżysera, szalejącego po studiu. Stojący
przy nim podejrzanie zaczerwieniony Parker wpatrywał się w swoje buty z uporem
godnym lepszej sprawy. Cała jego sylwetka wręcz krzyczała o dyskomforcie i
napięciu. Maddock zamrugał niepewnie. Nawet nie był pewien, o co właściwie
chodziło. Czuł jak cała twarz go pali, a jego na wpół wzwiedziony członek
obscenicznie wypycha przód czarnych spodni. Dobrze, że siedział, bo
konfrontacja z bratem swojego partnera była ostatnim czego pragnął, zwłaszcza w
takim stanie.
– Robimy powtórkę! – zarządził
reżyser, kiedy jednakże Parker wymamrotał coś do niego przez zaciśnięte zęby,
facet wyglądał jakby był na dobrej drodze do dostania apopleksji na miejscu. –
Za dziesięć minut – dodał opornie. Organizator jednak nie ugiął się, nadal
cedząc jakieś polecenia i jednocześnie przyszpilając mężczyznę do podłogi
lodowatym spojrzeniem, które także Darnell opanował do perfekcji, a którego odbiorcą
Maddock był już kilkukrotnie. Nie dziwił się, że Brouyer wyglądał jakby miał za
moment wyjść siebie. Bracia Kimrey potrafili zaleźć człowiekowi za skórę. –
Macie wolne! – zaanonsował ostatecznie reżyser z miną maniakalnego mordercy. –
Dogramy przesłanie po lunchu. Co ja przecież wiem? Jestem tylko jakimś tam
reżyserem! Co tam scenariusz, co tam moje polecenia? Czy ja w ogóle wiem, o
czym gadam? Ależ skąd! Mi tylko każą dokonać cudów! – Mężczyzna szturmem wypadł
ze studia nie oglądając się na wściekłego Parkera. Zresztą ten chwilę później
podążył jego śladem, starając się aż za bardzo, aby nie wyglądało na to, że
zrejterował z placu boju. Sztywna sylwetka zdradzała go jednak przy każdym
wolnym kroku, jaki zrobił.
Maddock w ułamku sekundy zrozumiał, że
nie będzie powtórki ostatniego ujęcia. Cokolwiek Parker myślał i czuł na temat
pocałunku swojego brata, było najwyraźniej dla niego zbyt trudne do
przełknięcia.
***
Celowo odwracając się do Maddocka
plecami, Darnell patrzył za swoim znikającym bratem. Szerokie plecy miał
wyprostowane jak deska, a podbródek wysoko uniesiony. Jedno jego spojrzenie
wystarczyło, aby wszyscy z chodzili mu w pośpiechu z drogi, kiedy z wymuszoną
nonszalancją opuszczał pomieszczenie. Nie mógłby być bardziej oczywisty nawet
gdyby próbował. Przewracając mentalnie oczami, Darnell stłumił przekleństwo. Na
serio nie potrzebował tego całego bałaganu. Najwyraźniej nie tylko na nim
pocałunek wywarł wielkie wrażenie. Jego brat także wydawał się poruszony, choć
trudno było powiedzieć, co myślał, bo z wystudiowaną obojętnością na twarzy
unikał patrzenia w ich stronę, walcząc jednocześnie kłami i pazurami z
reżyserem. Najwyraźniej wygrywało zażenowanie w tumulcie uczuciowym, wnosząc po
tym jak nie potrafił spojrzeć mu w oczy.
Darnell sam potrzebował chwili, aby
się ogarnąć. Chciał też mieć możliwość dyskretnego poprawienia erekcji, która
wybijała mu dziurę w bokserkach, żeby wyjść i się pobawić z miłym panem, który
był zniewalający i całował jak demon.
Rzec, że był zaskoczony jak wielką
przyjemność sprawiło mu pocałowanie Maddocka, byłoby niedopowiedzeniem roku. Było
oszałamiająco podniecające i naprawdę się tego nie spodziewał.
Przypuszczał, że to nie będzie jakieś
traumatyczne doświadczenie i że nie zamknie się w sobie na całe życie, bo
pocałował mężczyznę. Bóg mu świadkiem, że śniło mu się to wystarczająco często,
aby zacząć się martwić – gdyby się przyjmował. Nie borykał się jednak zbyt
głęboką analizą swojej osobowości, bo to nigdy nie prowadziło do niczego dobrego.
Dołowało go to co potrafił wygrzebać ze swojej głowy. Po co więc robić sobie
krzywdę? Przecież skoro nic nie robił z faktem, że różne możliwości od czasu do
czasu pobudzały jego umysł, to mógł spać spokojnie. Nikt przecież nie był w
stanie wejrzeć mu w myśli i zobaczyć, co się działo w jego wyobraźni. Sam tam
rzadko zaglądał.
Teraz jednak musiał stawić czoła
Maddock’owi. A facet potrafił być jak pitbull z kością.
– Wow! – rzucił siląc się na lekki ton
i przeklinając jednocześnie drapanie w nadal suchym gardle. Podniecenie
sprawiało, że nie miał kropli śliny w ustach. Jak na zawołanie jego wzrok sam
padł na błyszczące, wilgotne wargi Maddocka i praktycznie zapomniał, o czym
mówił. Na języku wciąż miał jego smak. Wargi wciąż go mrowiły od przelotnego
kontaktu, a wszystkie mięśnie brzucha miał napięte jak postronki z wysiłku,
który wkładał w powstrzymywanie się przed rzuceniem się na niego po raz drugi. Jego
towarzysz najwyraźniej rozumiał go bez słów, bo tylko mu przytaknął. Głowę miał
lekko opuszczoną, więc Darnell tylko częściowo widział jego minę i bardzo go to
irytowało. Chciał wiedzieć, o czym myśli jego partner. Co gorsza chciał
zobaczyć jego reakcje na ich pocałunek. Spojrzeć mu w oczy i dojrzeć tę samą
namiętność, która teraz trawiła jego wnętrze. Upewnić się, że i jemu tak
namieszał w głowie. Sprawdzić czy podziałał jak porażenie prądem w jądra, które
sam poczuł.
Był zdesperowany wystarczająco, żeby
zapytać, ale obsługa studia przegoniła ich. Wołali do nich składając wiele
gratulacji i wyrażając podziw dla ich wysiłku, i poświęcenia, Darnell jednak
miał problem, aby skoncentrować się na tym co się działo wokół niego. Nadal tkwił
w bańce, która zamknęła się wokół niego i Maddocka. Wolno, z wymuszonymi uśmiechami
obaj jak na komendę ruszyli do wyjścia, machając wszystkim na pożegnanie. Nie
czuł się na siłach, aby z kimkolwiek wymieniać grzecznościowe uwagi, a Maddock
gotów był uciec przy pierwszej okazji. Z ulgą więc zamknął za nimi drzwi na
pusty korytarz. W gruncie rzeczy był wściekły. Trudno było zaczynać poważną
rozmowę w takich warunkach i miejscu, gdzie istniała duża szansa, że mogą mieć
przerwane w każdej chwili.
Jakby wiedziony impulsem chwycił
Maddocka za kark i zatrzymał zanim mężczyzna miał okazję odejść bez oglądania
się za siebie, co najwyraźniej zamierzał zrobić. Czując dotyk jego partner
stanął i wolno obrócił się w stronę Darnella. Młodszy mężczyzna wydawał się z
jednej strony spłoszony, z drugiej jednak wysoko zadzierał podbródek, gdy z
uporem patrzył mu w oczy.
– Zjedz ze mną lunch – powiedział
cicho Darnell. Nie było sensu straszyć chłopaka. Do poważniejszych tematów
mogli przejść powoli. Maddock jednak miał inne plany, bo pchnął go nagle na
ścianę i przycisnął całym ciałem. Z zaskoczenia Darnell jęknął, nie bronił się
jednak, zbyt ciekawy, aby zmusić się do oporu. Do udawania dla zachowania
pozorów.
– Po co męczyć się przez cały posiłek?
Rozstrzygnijmy to tu i teraz, i będziemy mieli z głowy – wymamrotał z
determinacją Maddock, rzucając mu wyzwanie twardym spojrzeniem. Źrenice miał
lekko rozszerzone, a oddech przyśpieszony. Ich twarze dzieliły centymetry, więc
Darnell z każdym oddechem wchłaniał zapach jego wody po goleniu. Całe jego
ciało absorbowało zaś ciepło muskularnego, szczupłego ciała biegacza.
– Co mamy rozstrzygnąć? – zapytał
zdławionym głosem nie do końca pewien, czego się spodziewać. Maddock zaskakiwał
go już nie raz i myśl o tym tylko przyśpieszała szaleńczy łomot jego serca.
Ekscytacja budowała w jego kroczu przyjemne napięcie. Prawie drastycznie musiał
trzymać się w karbach, aby nie wepchnąć swojego nadgorliwego penisa w biodro
swojego przyjaciela.
– Czy było tak zajebiście jak nam się
wydaje czy to tylko fuks. – Zamiast wdawać się bezsensowna dyskusję, Maddock
ujął twarz Darnella w dłonie i wpił się w jego usta. Nic nie pozostało z ich
poprzedniego subtelnego, pełnego wahania pocałunku. Maddock doskonale wiedział,
czego chciał. A chciał zbadać każdy zakamarek ust Darnella i poczuć jeszcze raz
dreszcz spływający wprost do jego jąder przy pierwszym kontakcie ich śliskich
języków. Miękkie wargi rozchyliły się, więc parł do środka, aby znaleźć się jak
najgłębiej. Czuł jak słabość ogarnia jego kolana, przyparł zatem z całych sił
do Darnella, próbując znaleźć oparcie. Wszystko drżało w jego wnętrzu.
Właściwie chyba dygotał na całym ciele.
Darnell jednak nie miał zamiaru tak
zwyczajnie poddać się tym razem. Objął Maddocka i prawie zmiażdżył w silnym
uścisku. Determinacja i pożądanie paliło każdy zakamarek jego ciała, i
przelewało się przez niego wraz z krwią. Trzymając Maddocka za kark zawładną
jego ustami, pieszcząc je i ssąc, walcząc o wejście do środka. Zdezorientowany
na moment sportowiec zesztywniał nieznacznie, ale ostatecznie nie dał rady
odmówić sobie przyjemności. Musiał ulec. Z westchnieniem pozwolił Darnell'owi
wessać swój język do środka jego gorących, wilgotnych ust. Każdy dotyk i
muśnięcie było naelektryzowane. Ich języki splotły się szukając jak najwięcej
kontaktu. Jak szaleni tulili się i ocierali o siebie, walcząc o zaspokojenie
pragnień, których intensywności wcześniej nie znali. Darnell nie pojmował jak
wiele przyjemności i satysfakcji daje mu trzymanie w ramionach silnego,
twardego ciała. Chciał go opatulić ramionami. Wkomponować w siebie i posiąść.
Otwierane z hukiem drzwi gdzieś za
nimi wyrwały go jednak z seksualnego zamroczenia. Zły, zaskoczony i rozpalony
po sam czubek głowy nie potrafił złapać równowagi, toteż oparł czoło na
ramieniu zdyszanego, zesztywniałego ze zdumienia Maddocka. Przynajmniej
mężczyzna go nie odepchnął, kiedy zaaferowany asystent Brouyera przebiegł koło
nich nawet nie mrugając powieką na ich widok.
– „… organizatorzy już są
powiadomieni. Sterling jest w drodze…”
Tylko tyle udało się wyłowić
Darnell'owi z komentarza rzuconego do słuchawki, przez podekscytowanego
mężczyznę, kiedy z żalem wyplątywał się z dość zaborczych objęć Maddocka. Jego podejrzliwość
i ciekawość, zmora jego życia, uniosły głowę i zaczęły węszyć kłopoty. A to
było dokładnie to, czego w tej chwili nie życzył sobie. Potrzebował Maddocka i musiał
zgłębić te potrzeby, które mężczyzna najwyraźniej w nim zaspokajał nawet nie
próbując. Chciał kontynuować, to co im tak bez skrupułów przerwano.
Maddock jednak jak zwykle miał inne
plany. Przeczesując włosy i biorąc kilka oddechów dla uspokojenia, cofnął się
zwiększając między nimi dystans. To było wręcz bolesne.
– Cóż, szybko i skutecznie rozwialiśmy
pewne wątpliwości – rzucił jakby od niechcenia, ale oczywista wypukłość w jego
spodniach mówiła prawdziwą historię, bez względu na to, że jego mina nie
zdradzała nic. Darnell poczuł ulgę, filtrując od razu każde słowo, które miało
paść z jego ust. Mógł łgać ile wlazło, on jednak widział wyraźnie oznaki
podniecenia swojego partnera. Nie był ani obojętny, ani odporny. Był za to jak
zwykle jeden krok przed Darnell’em. – Całujesz wystarczająco dobrze, żeby
zwinąć facetowi bokserki do kostek, to nie ma dwóch zdań wątpliwości w tym
temacie. – Ruszył korytarzem, rzucając oniemiałemu Darnell'owi spojrzenie przez
ramię. – Idziesz czy nie? Chcę się dowiedzieć, o co chodzi z całym tym
zamieszaniem.
Znaleźli się przy drzwiach studia
numer dwa zanim Darnell tak właściwie zdecydował, co powinien odpowiedzieć na to
niespodziewane oświadczenie. Czy to był komplement? A może jego nowy przyjaciel
z niego drwił? Trudno było powiedzieć, choć jego durne serce zadecydowało, że
obstawia tę korzystniejszą dla niego opcję. A przecież on nigdy nie przejmował
się tym, co myślą o nim inni ludzie. No może po za jego bratem i bratanicą.
Parker jak na zawołanie wyrósł tuż
przy nich i zanim zdołali przekroczyć próg dosłownie wepchnął się przed nich,
praktycznie zamykając im drzwi przed nosem. Widząc jednak stanowczą minę
Darnella z niezadowoleniem skinął im głową i ruszył do centrum awantury,
zostawiając ich samych sobie. Najwyraźniej miał większe problemy niż zaspokajanie
ciekawości brata.
Stojąc w niewielkim oddaleniu od planu
zdjęciowego i grupki aktorów, wysoka szatynka z ciasno upiętymi włosami, odziana
w drogi czerwony kostium z miną udzielnej królowej strofowała niepozornie
wyglądającą blondynkę. Chłód wręcz bił od niej, gdy spoglądała z góry wzdłuż swojego
niemal arystokratycznego szczupłego nosa na nią. Karminowe wargi wydymały się
za każdym razem, kiedy fukała na spokojnie przyjmującą jej zażalenia kobietę.
Pracownica kampanii skromnie ubrana w
białą koszulę i czarną spódniczkę stanowiła totalne przeciwieństwo swojej
oponentki, przypominając anioła z kaskadą loków spływających jej po plecach.
Niższa i jakby krucha, wydawała się niewzruszona, choć jej postura krzyczała o dyskomforcie.
Mała słuchawka w uchu bez problemu identyfikowała ją, jako jedną z pomocnic, a
mocno ściskany folder w dłoniach zdradzał jej napięcie.
– Ta mała to asystentka Rodneya Ann –
wymamrotał Darnell do niepewnie rozglądającego się Maddocka. Wskazując głową sprawczynię
zamieszania, dodał szeptem: – Ta druga to Prudence Fox. Przewodnicząca jakiejś
organizacji feministycznej, właścicielka kilku prestiżowych restauracji. Z tego
co wiem przybyła na plan, aby wspierać swoja przyjaciółkę, która jest jednocześnie
szefową kuchni w jej przybytku… ooo… tę niewysoką Azjatkę podczas nagrywania – powiedział,
wymownie kiwając głową w stronę niepewnie przestępujących z nogi na nogę
aktorów – Sądząc po minie mojego brata można przypuszczać, że Fox znów chciała
wykastrować jakiegoś mężczyznę.
– Nawet nie chcę wiedzieć skąd
czerpiesz swoją wiedzę – odszepnął mu sportowiec z ciekawością dziecka śledząc
całą scenę.
To studio nagraniowe niewiele różniło
się od tego, w którym oni pracowali jeszcze moment wcześniej. Różnica była w
składzie ekipy, jeszcze bardziej znerwicowanym reżyserze i fakcie, że
wstępowały tutaj w większości kobiety. Inscenizacja była prosta i ktoś niewidzący
połowy pomieszczenia mógłby przypuszczać, że znajdują się w dyskotece albo już
przynajmniej na wielkim party. Trzy postacie wyróżniały się jednak z tłumu
skompletowanego ze statystów. Dwie kobiety, z czego jedna musiała być bez dwóch
zdań przyjaciółką robiącej zamieszanie damy, i wysoki mężczyzna stali niepewnie
zerkając na klnącego, ciskającego się po pomieszczeniu reżysera i debatujące
bardzo głośno Ann, i Prudence Fox. Wyraźnie nie wiedzieli, co się dzieje i co
robić. Nie żeby Darnell był, choć trochę lepiej zorientowany.
Oczywiście Fox nie miała skrupułów,
aby donośnie i dobitnie oznajmić swoje niezadowolenie.
– To jest po prostu nie do pomyślenia,
co tutaj się dzieje! – wrzeszczała w twarz Ann. – To jakaś kpina. To co tutaj
robicie to pogwałcenie wszystkich praw kobiet! Co to ma być? Jak nie rozumiem,
dlaczego Mia Li zgodziła się pomóc wam w tym żałosnym projekcie! – Pod koniec
swojej tyrady lekko była już zsiniała, więc Ann miała okazję odpowiedzieć z
żelazną konsekwencją i spokojem.
– Proszę się uspokoić i nie robić
zamieszania.
– Zamieszania? Ja dopiero zrobię
zamieszanie. Prasa was pożre żywcem. Ten wasz szkolny projekcik pójdzie w
kanał! – Prudence trzęsła się ze swojego słusznego oburzenia.
– Proszę ten temat poruszyć z panem
Sterlingiem. Mogę panią umówić… – rzucając sarkastyczne spojrzenie feministce i
wyraźnie walcząc z ironicznym uśmiechem, spojrzała w swój folder. – Za tydzień.
– Nie pogrywaj sobie ze mną
sekretareczko, bo najwyraźniej nie wiesz z kim zadzierasz…
– Och, ja doskonale zdaję sobie sprawę z kim
mam do czynienia – odparła Ann stoicko, nie dając się sprowokować swojej przeciwniczce.
– Mia Li zaangażowała się dobrowolnie w kampanię i po zapoznaniu z projektem,
wyraziła chęć wystąpienia. Myślę, że dla niej i dla pani to istotne, aby
uświadomić ludziom dyskryminację, błędne wyobrażenia o lesbijkach i brak
poszanowania dla kobiet.
– Ty mi tutaj panienko nie wyjeżdżaj
ze swoimi mądrościami na temat dyskryminacji. Jestem uosobieniem feminizmu i
nie będziesz uczyła mnie co jest ważne i potrzebne kobietom! – Fox zapłonęła
oburzeniem prawie rzucając się do gardła asystentki.
– Nie skorzystamy jednak z pani rad –
Ann skontrowała nie bez odrobiny sarkazmu. – A teraz przepraszamy, ale nie
możemy dopuścić do opóźnień. Proszę nie przeszkadzać przyjaciółce.
– Co ma niby uświadomić ludziom obmacywanie
jej przez jakiegoś palanta i głupie uśmiechy idiotki jak ciele się w nią
wpatrującej? – Och, Prudence najwyraźniej nie podzielała wizji reżysera i
Sterlinga, który ułożył większość przesłań i scenariuszy do filmików.
– Dziękujemy, że podzieliła się pani z
nami swoją cenną opinią, ale naprawdę poradzimy sobie sami – Rodney, z Parkerem
tuż na jego piętach, wślizgnął się miedzy dyskutujące kobiety. Ann z ulgą
cofnęła się, niezłomnie jednak trwając przy boku swojego szefa.
Darnell doskonale wiedział, w którym
momencie Maddock dostrzegł jej krótszą zdeformowaną rękę częściowo schowaną w
fałdach koronkowej bluzki. Wszyscy reagowali dość gwałtownie na ten widok i
Maddock nie był wyjątkiem. W jego przypadku jednak to była instynktowna
sympatia, bo zaczął ciskać piorunujące spojrzenia w stronę feministki. Wcale go
nie dziwiło, że młodszy mężczyzna był uczuciowy i troskliwy, właściwie zawsze
to podejrzewał.
– Nie mam zamiaru pozwolić, aby moja
przyjaciółka była wykorzystywana w taki sposób! – Prudence nie zamierzała się
ugiąć. Jej perfekcyjnie umalowane usta zacisnęły się w cienką linię, a idealnie
wydepilowana brew podjechała do góry, kiedy z obrzydzeniem mierzyła mężczyzn
przed nią stojących jak karaluchy, na które niechcący nadepnęła.
– Rozumiem, że ma pani szczególne
postrzeganie świata i kobiecych potrzeb. – Oświadczył Rodney tonem tak
wyważonym i stoickim, że wybuch Prudence nagle wydawał się być dziecinny i
bardzo nie na miejscu. Stając z nią twarzą w twarz potraktował ją jak równego
sobie przeciwnika, a nie kobietę. Z całą pewnością jej wewnętrzna sufrażystka powinna
to docenić. – Niestety my jesteśmy realistami. Musimy i chcemy trafić z naszym
przesłaniem do szerszego kręgu ludzi. Proszenie o pomoc nie uwłacza ani
kobietom, ani mężczyznom i trzeba to wyraźnie podkreślić. Nasz przyjaciel –
wskazał na aktora lekko poklepującego zdenerwowaną Mię Li po ramieniu – musiał odwzorować
zachowania wielu mężczyzn, więc cały filmik może być intensywny. Obłapywanie,
niewybredne propozycje czynione lesbijkom i przede wszystkim irracjonalne
niedowierzanie kobietom, że ich orientacja seksualna, wcale nie wynika z braku
wielkiego penisa i że mężczyzna nie jest wykładnikiem zaspokojenia ich potrzeb,
to tylko czubek góry lodowej. Grunt to zaszczepić w ludzkich umysłach, że NIE
zawsze oznacza NIE, a nie „może” czy „nie wiem”. Trzeba też nauczyć kobiety nie
obawiać się prosić o pomoc w chwilach zagrożenia. To ma właśnie uświadomić to
ujęcie. Napastowane kochanki mają prawo do obrony i mają prawo jej oczekiwać,
bo ich związek nie jest powodem do rezygnacji z zwyczajnych ludzkich
przyjemności i zabawy.
– Oczywiście, bo przecież o niczym
innym nie marzycie wy szowinistyczne świnie niż tylko, żeby znów uzależnić od
siebie kobiety! – Dysząc z wściekłości Prudence praktycznie trzęsła się na
koniec spokojnego wykładu Rodneya. Wyglądało na to, że przez jej filtr
przedostało się tylko to co aktualnie jej odpowiadało.
– I to jest właśnie to miejsce, gdzie się
najwyraźniej nie rozumiemy – wtrącił Parker lodowatym tonem. Jego spojrzenie
wystarczyło, aby zmrozić zapał kobiety do kolejnej tyrady. – My chcemy
uświadomić ludziom, że nie ma lepszych i gorszych. Wszyscy jesteśmy równi. To
dotyczy się też kobiet. Nie ma mężczyźni kontra kobiety, homo przeciwko hetero.
Jest dyskryminacja i nienawiść przeciwko ludzkości.
– Piękne słówka nic nie kosztują –
syknęła Prudence, robiąc krok w stronę brata Darnella. Musiał przyznać, że był
pod wrażeniem. Była albo bardzo głupia, albo miała worek jaj, które wcześniej
odebrała mężczyznom, którzy padli jej ofiarami. – Możecie wszystkim mydlić
oczy, ale tak naprawdę chodzi wam o pokazanie, kto jest górą.
– Nie, chodzi nam o to, żeby ludzie,
którzy się wiążą ze sobą, co może kiedyś dotyczyć i ciebie, nie musieli właśnie
walczyć na każdym kroku. Aby byli bezpieczni bez względu na to, w jakim
otoczeniu się znajdują. Kobiety nie mają być postrzegane, jako słabe ofiary,
mają mieć pewność, że znajdą pomoc i wsparcie, jeśli tego sytuacja będzie wymagała.
Możemy wszyscy rzucać wzniosłymi, aczkolwiek pustymi sloganami, ale to nie
przybliży nam ani trochę rzeczywistości, w której żyją miliardy osób – deklaracja
Rodneya była spokojna i wyważona, ale bez mrugnięcia okiem skinął głową
ochroniarzowi, który wślizgnął się niepostrzeżenie do studia, dając mu znać, że
jego interwencja może być potrzebna.
Ann z szerokim uśmiechem rzuconym
swojemu pracodawcy wskazała czerwonej z furii Prudence wyjście.
– Proszę za mną, nagranie musi być
kontynuowane – powiedziała odzyskując równowagę i pewność siebie.
– To jeszcze nie koniec! – Kobieta nie
zamierzała tak zwyczajnie skapitulować. Wbijając pełne furii spojrzenie w
organizatorów, wymierzyła w nich oskarżycielki palec o krwiście pomalowanym paznokciu.
– Robicie sobie i kobietom więcej szkody niż pożytku. Tego tak nie można
zostawić. Trzeba się przyjrzeć tym waszym szemranym pomysłom. Promujecie zachowania
bandy szowinistycznych, mizoginicznych zboczeńców. Udajecie, że chcecie pomóc,
ale tak naprawdę chcecie tylko sobie dobrze zrobić!
– To, że organizatorzy nie zamierzają
traktować kobiet, jako gatunek nadrzędny nie oznacza, że traktują je gorzej! –
wtrąciła gwałtownie oburzona Ann, aż zaciskając pięść na folderze ze złości. –
To takie kobiety jak ty robią innym kobietom więcej szkody niż pożytku. Chcecie,
aby świat kłaniał wam się w pas tylko dlatego, że jesteście kobietami. Cóż, w
moim imieniu nie przemawiasz, więc wyjdź i nie przeszkadzaj, jeśli nie
zamierzasz pomóc!
Rodney czując narastającą furię u
swojej pracownicy, położył jej na ramieniu dłoń w uspokajającym geście, chłodno
mierząc zacietrzewioną feministę, wyglądającą jakby się miała rzucić na niższą
kobietę.
– Proszę się nie krępować. Jak już
znajdzie pani jakieś uchybienia… – zaczął, ale Ann najwyraźniej jeszcze nie
skończyła, dodając sarkastycznie.
– …to wsadź sobie te swoje uwagi w
swój kościsty tyłek i udław się swoimi świętymi racjami, bo tutaj nie ma dla
radykalizmu miejsca. – Przywołując ochroniarza jednym ruchem ręki, zmierzyła
swoją przeciwniczkę pełnym niesmaku i odrazy spojrzeniem. – A teraz nie
będziemy pani zatrzymywali… może mieć pani jakąś aborcję zaplanowaną w czasie
lunchu i nie chciałabym, aby pomaganie innym i troska o ludzi stanęła pani na
drodze…
W przeciągu kilku kolejnych sekund po
drastycznym stwierdzeniu młodej asystentki i pełnym oburzenia wrzasku restauratorki,
akcja w studio rozegrała się błyskawicznie.
Darnell wręcz mrugał z niedowierzaniem,
jak na jego oczach tylko sprawnym działaniem Parkera i Rodneya o włos zażegnano
konflikt zbrojny. Po pięciu minutach od wyprowadzenia robiącej zamieszanie
Prudence wydawało się jakby wszystko w mgnieniu oka wróciło do normy. Napięcie jednak
wręcz elektryzowało włoski na jego ciele. Maddock wyglądał jak jeleń złapany w
światła reflektorów samochodu niemogący się ruszyć z miejsca. Wyraźnie wstrząsnęła
nim cała ta konwersacja.
– Wow… to był cios poniżej pasa –
wymamrotał do Darnella nadal patrząc na zdenerwowaną Ann wolno teraz popijającą
herbatę, którą ktoś z obsługi jej wręczył na uspokojenie.
– Wiem… – przyznał Darnell już w
myślach planując drogę ucieczki przed wyraźnie zmierzającym w ich kierunku
bratem. – Nie znam szczegółów, ale słyszałem, że Ann ciężko przeżyła dwa
poronienia, a kiedy starała się o in vitro, grupa feministek nie ukrywała, że
ze względu na jej kalectwo powinna raczej przemyśleć sobie rozmnażanie. Myślę,
że nie może tego tak zwyczajnie przełknąć, że one są nastawienia, iż usuwanie
ciąż jest czymś normalnym jak wyciśnięcie pryszcza…
Po raz kolejny Maddock wpatrywał się w
niego z ciekawością i zdumieniem, i Darnell nagle poczuł się nieswojo. Czemu tak
paplał jak zakochana nastolatka ilekroć ten mężczyzna spojrzał na niego? Chyba było
z nim coraz gorzej.
– Tym razem chyba chcę wiedzieć skąd
czerpiesz swoją wiedzę – przyznał biegacz cicho, przysuwając się bliżej jakby
chciał tam i w tym momencie usłyszeć wyjaśnienia.
Przewracając mentalnie oczami Darnell skrzywił
się. Wpakował się i to nie na żarty. Parker go zabije.
– Chętnie udzielę wszelkich wyjaśnień
podczas lunchu. Choć przyznam, że raczej wolałbym rozmawiać o czymś ciekawszym
niż o przykrych przeżyciach mojego brata i trudnym życiu, jakie zgotowała mu
jego była żona.
– Och…
– No och, dobrze to kwituje –
przytaknął Darnell z rezygnacją patrząc ponad ramieniem Maddocka na swojego
brata. – O wilku mowa…
Zaskoczony i jakby nagle wyrwany ze
stuporu mężczyzna rozejrzał się dookoła. Widząc zdeterminowaną minę surowego organizatora
podjął błyskawiczną decyzję.
– Pora na mnie… – Obracając się na
pięcie ruszył do wyjścia nie oglądając się na Darnella.
– Hej, a co z naszym… lunchem? –
zawołał za nim aktor, próbując przełknąć rozczarowanie, które poczuł na widok
oddalających się pleców swojego partnera. To nie tak miało być. Chciał zgłębić
atrakcję, którą czuł. Chciał zrozumieć co się z nim działo, a wyglądało na to,
że to właśnie Maddock trzymał klucz do zagadki jaką stały się jego własne
pragnienia. Dobijało go też, że przystojny sprinter zdawał się ciągle mu
wymykać.
Miał zbyt wielki mętlik emocjonalny,
aby stawić czoła bratu, nie wyglądało jednak, aby starszy mężczyzna dał mu
jakąś inną opcję.
cdn... ;)
Już nie mogę się doczekać kolejnej części :)
OdpowiedzUsuńOch wielbię Twoje opisy :D Zwłaszcza pocałunków, a te dwa dzisiejsze były wyjątkowo.. gorące i zmysłowe. Wspaniale, że Maddock przejął w pewnym momencie kontrolę. On wydaje mi się być taką cichą wodą, a to bardzo dobrze, bo lubię takie postacie. Ciekawe tylko jak długo będzie "uciekał" orzez Darnellem i przed ich wspólnym.. lunchem ;)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać rozdziału 6!
Alys
Łał. Rozdział świetny a pocałunek wręcz genialny. Cieszę się, że poruszasz w tym opowiadaniu tak wiele ważnych kwisti. Nie mogę się doczekać całego opowiadania. Sorry, że taki krótki komentarz ale dopiero wróciłam z pracy i naprawdę nie mam siły a oczy same mi się zamykają. Pamiętaj, że jesteś świetna i uwielbiam Cię :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam, pozdrawiam i całuję :*
Iza
Wow, ale się porobiło. Maddock mnie tym pocałunkiem totalnie zaskoczył. Nie tym, filmowanym, ale tym drugim. Po prostu wow. Mam niestety pewien niedosyt. Darnell to się musi postarać, by sportowiec mu nie uciekał, cały czas, jak robi to teraz. Jedna uwaga. Jak piszesz np. Musnął,stanął to czasami zdarza Ci się zapomnieć na końcu Ł napisać,w jednym słowie zabrakło Ci tego. nie pamiętam, jakie to było słowo akurat. Wyłapałam to, bo jestem wyczulona na ten błąd. :) Wiem, wiem, jedno słowo czepiam się:D
OdpowiedzUsuńGenialna para czekam na kolejny rozdział
umrę, uschnę, zanim doczekam następnego rozdziału, bo chcę go już teraz! to było... wow! uwielbiam Twoje teksty, ale ten... jej! to opowiadanie zyskało u mnie miejsce pierwsze, które do tej pory zajmował "Wzięty przez zaskoczenie". nie mogę się doczekać dalszych części. Maddock mnie uwiódł, jest super, naprawdę dobrze wykreowałaś tę postać, jak ktoś wyżej napisał, taka cicha woda, ale brzegi jednak rwie xD
OdpowiedzUsuńpowodzenia w dalszym pisaniu, niecierpliwie czekam na następną część!
Czekam na kolejna część :-D
OdpowiedzUsuńDziękuje za ten rozdział<3
Niech piekło pochłonie Panią i Pani teksty, ponieważ jest Pani piekielnie dobra, w tym co robi.Wszystkie teksty są tak realistyczne, że czasami po prostu nie mogę mogę uwierzyć, że tak naprawdę są tworem bogatej wyobraźni, wspaniałej kobiety. Ostrzegam, że ma Pani ukrytego wielbiciela. :3
OdpowiedzUsuńCzuję się właściwie ostrzeżona ;) i bardzo zadowolona :D Dziękuję bardzo i pozdrawiam gorąco.
UsuńAkFa
Kochana Pani autorko !
OdpowiedzUsuńTwoje nowe opowiadania jest fantastyczne, bardzo podoba mi sie ze poruszasz w nim problem walki z nietolerancja. Swiat i postaci przez ciebie kreowane nigdy nie sa stereotypowe,, mdłe czy nijakie. Twoi "mezczyźni" sa kolorowi ja tecza, zwroty akcji zaskakujace i oczywiscie opisy pocalunkow tak gorace ze moj laptop doznal stopienia obwodow :D Poniewaz jestem twoja wierna fanka poszlam dalej i nabylam wydane e-booki i chce powiedziec ze sa cudowne kazda jedna ale mojemu serduszku najbardziej podobala sie " Ile jest prawdy w prawdzie" zawsze jak mam czas i nic do roboty wracam do niej :) Na koniec bardzo niesmialo chcialam zapytac czy w jakiejs niedlugiej przyszlosci mozna spodziewac sie kolejnej czesci " wzietego..." czy porzucasz to opowiadannie?
Pozdrawiam goraco i rzycze duzo weny bo talent juz jest :)
Kiedy można się spodziewać rozdziału? (;
OdpowiedzUsuńPotrafisz tak opisać pocałunek, że oddechu brakuje. :D Normalnie człowiek chciałby tam być i gapić się na nich. :D Darnell i Maddock są genialni. Lubię ich. :DD
OdpowiedzUsuńPolubiłam też Ann. Nieźle dała popalić tej feministce, która tak naprawdę jest zakompleksionym, nienawidzącym facetów babsztylem. I niech wiedźma spada na drzewo. :D
Jezu, jezujezujezujezujezujezuuuu! Kobieto, uwielbiam cię!
OdpowiedzUsuńTo, co się ze mną działo podczas czytania tego rozdziału jest po prostu nie do opisania. Śmiałam się i płakałam na przemian.
Emocje, jakie stworzyło we mnie to opowiadanie są nieporównywalne z niczym, no dosłownie nie wiem, co napisać teraz.
To jest genialne, cudowne, najwspanialsze opowiadanie na świecie. Wszystkie twoje dzieła mnie zachwycają, ale to jest po prostu dla mnie idealne i trafiło do mojego serca od samego początku. Jezu, serio brakuje mi słów. Nie mam pojęcia, jak wyrazić zachwyt nad twoją twórczością i coś czuję, że nie uda mi się go przedstawić w sposób, który bym chciała i by mnie zadowalał.
A więc tak: czytając to, dusiłam się. Nie mogłam złapać oddechu, przez co musiałam co jakiś czas przerywać czytanie i tarzać się po łóżku, ale gdy to robiłam, czułam niedosyt i musiałam powracać do czytania, przez co czytałam na leżąco w bezdechu.
Wiedz, że uwielbiam całą twoją twórczość, lecz w szczególności Darnella i Maddocka. Janiemogęvfbjwfkjernfkwnkfwnefnwo o Boziu... Jak ja to kocham, jezu, hahahaha!
Taak, właśnie tak się tym zachwycam. Krzyczę, teraz całkowicie na głos krzyczę i śmieję się jak głupia.
Pięknie opisane. Masz ogromny talent do opisania sytuacji. Cała scena w barze była cudowna i czułam napięcie, czekając na to, czego się spodziewałam (wtedy właśnie zaczęłam się dusić). Pocałunek idealny, no dosłownie to było 200% więcej tego, niż się spodziewałam.
Ach, no cóż, wiem, jestem beznadziejna i nie umiem pokazać tego, co czuję.
Wiedz jedynie, że uwielbiam cię i z niecierpliwością czekam na więcej.
Pozdrawiam i życzę weny, Sue :)