Mój CHŁOPAK nie
jest gejem
AkFa
AkFa©2011Copyright
©Wszystkie Prawa
Zastrzeżone
Powielanie, kopiowanie lub rozpowszechnianie bez
pisemnej zgody autora jest surowo wzbronione i będzie traktowane jak
przestępstwo. Praca również nie może być zmieniana czy wykorzystywana bez
umieszczenia informacji o autorce.
1
To wszystko było bez sensu. To takie nie sprawiedliwe,
nienawidził swojego przeklętego życia. Jego głowa niemal eksplodowała z bólu, płuca
paliło mu zmęczenie. Biegł i nie mógł uciec przed samym sobą. Był taki wściekły,
taki zły i zrozpaczony, że świat przed jego oczyma był tylko szarą rozmazaną
plamą. Krew pulsowała mu w uszach i zapierało mu dech w piersi.
Ale to dobrze, bo inaczej by krzyczał, wrzeszczałby w
niebo głosy. Płakałby i szlochał, a tak to co najwyżej mógł tylko łkać. Chciał
kogoś zranić, skrzywdzić, zabić, a może sam chciał umrzeć? Na ten konkretny
moment było mu bardziej niż wszystko jedno. Ale czy można umrzeć z upokorzenia?
Nie, jesteś skazany żeby żyć i cierpieć katusze, dzień po
dniu. Borykając się z tymi samymi problemami nie do pokonania. Dlaczego to
zawsze jemu się przytrafia? Dlaczego to on jest zawsze na przegranej pozycji? Dlaczego
nikt go nie rozumie? Czy wymaga zbyt wiele? Najwyraźniej tak. Inaczej nie
musiałby przeżywać tych wszystkich małych koszmarków zakradających się do niego
z różnych stron. Czy ten ucisk w piersi, to był już na stałe? Czy już zawsze
będzie się tak czuł?
Łzy strumieniami lały się po jego policzkach, ale
zdeterminowany ocierał je zaciśniętymi pięściami. Zamiast tego jednak miał
ochotę użyć tych pięści, aby wywalczyć sobie spokój. Ale i to nie było mu dane.
Nie, oczywiście, że nie. Był zbyt mały, zbyt słaby, zbyt niepozorny i zbyt
wszystko… nie dość dobry do niczego. Och, miał mnóstwo zdolności, szkoda tylko,
że żadnego konkretnego talentu. Tak bardzo tego nie nawiedził. Nie mógł być przystojny
i wysoki. Nie miał mięśni ani czarnego pasa w karate. Nie mógł powalać ludzi
urokiem osobistym czy charyzmą. Nie, on przeznaczone miał być nikim.
Jeszcze tylko kawałek. Już tak nie daleko. Droga sama
uciekała mu spod stóp. Jak jedna długa, szara wstęga. Może, kiedy zatrzasną się
za nim drzwi domu, odetnie ten ból i rozpacz, która go po prostu zaczynała
przytłaczać.
Bryan
wbiegł po schodach werandy, z rozmachem otwierając drzwi i wpadając z impetem
na wielką górę mięśni. Przynależącą do wszystkich jego nastoletnich fantazji
sennych. Wszystkie jego „mokre sny”, wszystkie jego poranne wzwody i wszystkie jego
najdziksze erotyczne, niespełnione pragnienia były złożone na ołtarzu
uwielbienia dla tej właśnie osoby.
Osoby, której nie chciał widzieć w tym momencie, najbardziej
ze wszystkich! Najlepszego przyjaciela jego brata, Kyla. Wielkie ramiona
złapały go, kiedy niemal odbił się od niego z impetem, ratując go przed haniebnym
upadkiem na tyłek.
Rozpacz i smutek zamienił się w gniew jakby ktoś odpalił
flarę w jego głowie.
– To …to …to twoja wina! – wrzasnął – Wszystko to twoja
wina! – Bryan walił pięściami w wielki tors Kyla. – To przez ciebie. Nie
nawiedzę cię, nie znoszę! Dlaczego tu jesteś? Dlaczego nie mogę umrzeć w
spokoju? Jak to możliwe!? Co jeszcze musi mi się dziś przytrafić!? Powinienem wiedzieć,
powinienem do cholery wiedzieć, że to było tylko preludium mojego wstydu. Ale
nieee łudziłem się jak zwykle i co! Ze
wszystkich ludzi na świecie musze wpadać na ciebie!
Kyle w pierwszym zaskoczeniu po prostu
pozwalał małej furii walić pięściami w jego tors. Nie mógł mu wyrządzić
krzywdy. Przy jego budowie i posturze był jak mały chłopiec, uparcie walący małymi
piąstkami. Łzy spływały po twarzy Bryana nieprzerwanym ciągiem. Blond włosy
miał przyklejone do spoconego czoła i czkał na przemian z łkaniem. Cokolwiek
się stało Bryan Thomson zwariował, albo był bardzo blisko. Wnioskując po jego
stanie.
Znudzony czekaniem aż młodszy mężczyzna się zmęczy, Kyle
objął go, niemal miażdżąc w ramionach. Może nie był zbyt dobry w pocieszaniu,
ale zobowiązał się zaopiekować Bryanem pod nie obecność jego rodziny. W Bryana
jakby wstąpił nowy ogień. Zaczął rzucać się jeszcze bardziej, na przemian
odpychając go to przyciągając.
– Bryan… Bryan uspokój się. – Kyle starał się przemówić jak najspokojniej.
– Nie mów mi, że mam się uspokoić, kiedy nie wiesz, o co
chodzi! Nic nie wiesz i nic nie rozumiesz, i nawet gdybym ci wytłumaczył
to byś nie zrozumiał! – Bryan wrzeszczał nadal szamocąc się z Kylem.
– Przestań zrobisz siebie krzywdę. – Kyle użył więcej siły,
aby obezwładnić rozhisteryzowanego mężczyznę. Obawiał się jednak, że zrobi mu
krzywdę. Czasem sam nie pamiętał ile siły posiadał. Wyglądało jednak na to, że
jeśli nie uspokoi Bryana to mały idiota zrobi sobie krzywdę sam.
– Jak by to miało jakiekolwiek znaczenie? Myślisz, że
będę cierpiał mniej niż do tej pory? Nie, nie będę, bo to po prostu niemożliwe.
Nic nie pojmujesz, bo jak możesz? Jesteś piękny i cudowny, i jak na złość do cholery,
oczywiście inteligentny. Dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego? To takie nie
fair. To takie niesprawiedliwe. Ty tutaj cały idealny, mówisz mi, że mam się
uspokoić! Gdybyś czuł to, co ja, to nigdy nie mówiłbyś mi, że mam się uspokoić!
– Bryan, to, co mówisz nie ma sensu. Powiedz mi, co się
stało? Co zrobiłem? – Kyle poważnie zaczął się obawiać o Bryana. Jego twarz
była zaczerwieniona i opuchnięta, usta niemal sine. Jego spokój jednakże zdawał
się tylko podsycać gniew i rozpacz Bryana.
– Co zrobiłeś?! Co zrobiłeś? Oczywiście, że nie wiesz, co
zrobiłeś! Bo jak byś mógł wiedzieć. Z twojego piedestału przecież nie widać,
co się dzieje u maluczkich! – Bryan wrzasnął znów się wyrywając.
To, że nie miał racji nic w tym momencie nie znaczyło. Że
był niesprawiedliwy, też nie. Miał prawo być zły, miał prawo się wściekać…
– Bryan to, co mówisz nie ma sensu. – Znów jak
najspokojniej Kyle starał się przemówić do rozsądku rozemocjonowanemu, drżącemu
chłopakowi. Przypominał małą kulę energii bez wytchnienia szamocąca się w jego
ramionach.
– Myślisz, że nie wiem, że to nie ma sensu! – Bryan znów
krzyknął. Jego ciało było teraz wstrząsane falami dreszczy. Był też coraz
bardziej wyczerpany i tylko złość nadal dawała paliwo jego ciału. Mdłości
skręcały jego wnętrzności. – Doskonale wiem, że to bez sensu. Kto jak nie ja wie,
że to wszystko jest bez sensu? I o to może chodzi. Nie uważasz, że o to chodzi!?
Moje życie to jeden wielki bezsensowny pomysł!
– Bryan. Przestań …przestań na chwilę. Pozwól mi… – Kyle
spróbował chwycić Bryana tak, aby wreszcie spojrzeć mu w oczy. Unieruchomił
jego głowę trzymając za kark. Mimo jego ogromnych dłoni, niełatwo było skłonić Bryana,
aby zrobił coś, na co niemiał najwyraźniej ochoty. Po krótkiej walce, Kyle
patrzył w zapłakane oczy Bryana – Dobrze tak lepiej. Posłuchaj mnie. Nie, nie
odwracaj wzroku. Posłuchaj mnie przez chwilę. Weź głęboki oddech i powiedz, co
się do cholery stało?
– Nie powiem ci. Nie dość już mojego upokorzenia? Nie
dość? Chcesz mieć jeszcze więcej możliwości, aby rzucać mi je w twarz ze śmiechem?
– Bryan był przerażony.
Wyładowanie złości na pierwszej osobie, która wpadła mu w
ręce to jedno. Ale przyznanie się do jego upokorzenia i wstydu, to już było
całkiem coś innego.
– Mam sobie iść do domu? Tego chcesz? Zdaje się jakby
każde moje słowo tylko bardziej cię denerwowało.– Kyle wolno pogłaskał go po
plecach i zaczął się odsuwać.
Złość na twarzy Bryana w jednej sekundzie zmieniła się w
śmiertelne przerażenie. Pomimo może dwudziestu centymetrów różnicy w ich wzroście,
jednym susem rzucił mu się na szyję. Niemal kleszczowo zaciskając na niej
ramiona,
– Nie, nie, nie, nie, nie …nnie. – Rozpłakał się z
głośnym szlochem. – Nie odchodź, nie zostawiaj mnie. Proszę cię, błagam, nie
zostawiaj mnie. Trzymaj mnie, przytul. Nie odchodź!
– Bryan… – Kyle był wytrącony z równowagi, ponowie. Nagłą
zmianą w zachowaniu Bryana. Z furii przeszedł do histerii, coś jak w ułamku
sekundy.– Chodź usiąść.
Bryan gwałtownie zaczął potrząsać głową, zaciskając
uścisk aż do bólu. Nogami oplótł pas Kyla.
– Nie, nie puszczaj mnie. Bez ciebie nie mogę. Potrzebuję
cię. Nie chce, ale potrzebuje. Czuję jakby ktoś rozrywał moje wnętrze na
strzępy. Wiesz, co to za uczucie? Przeżyłeś je kiedyś?– Bryan zdawał się nie
zdawać sprawy z tego, że paple bez sensu.
Kyle z westchnieniem postanowił zanieść go do jego pokoju
i położyć do łóżka. Bryan nadal jednak kontynuował swój monolog, nie czekając
tak naprawdę na odpowiedź Kyla. To i dobrze, bo niech go licho, jeśli wiedział,
co powiedzieć swojemu małemu przyjacielowi.
– Oczywiście, że nie przeżyłeś czegoś takiego. Ludzie jak
ty nie są skazani na to, nie muszą sobie z tym radzić. Ale to w porządku,
wiesz? To na serio ok. Ty nie powinieneś cierpieć, naprawdę nie. Nie chciałbym
abyś cierpiał. Po co? Ja to, co innego.
– Bryan – Kyle znów spróbował przebić się do robiącej
nadgodziny głowy Bryana.– Jesteśmy w twoim pokoju. Co chcesz zrobić?
Położyć się? Iść do łazienki, usiąść?
– Po prostu usiądź – wyszlochał Bryan. Kyle zdębiał. Miał
trzymać go na kolanach czy jak?
– Bryan?
– Och, siadaj! Nie możesz tego po prostu dla mnie zrobić?
Co w tym takiego skomplikowanego? Siadasz i siedzisz do cholery!
– Spoko, spoko! Tylko się nie denerwuj. – Kyle usiadł na
samej krawędzi łóżka Bryana, ale to nie była zbyt dobra pozycja. Wiercąc się i
kręcąc udało mu się przesunąć do tyłu na tyle, aby oprzeć się plecami o ścianę.
Bryan wtulił twarz w zagłębienie jego szyi. Kolanami objął biodra Kyla jak
imadłem. Szlochając i łkając, gorącym oddechem niemal parząc jego szyję.
– Nie mów mi, że mam się nie denerwować! – Tym razem już
nie było złości w głosie Bryana tylko raczej beznadzieja. – Mogę się denerwować,
jeśli chce. Tobie by nikt nie powiedział, że masz się nie denerwować albo, że
masz się uspokoić.
– Przepraszam – stwierdził spokojnie Kyle, konstatując,
że najlepszym wyjściem będzie spacyfikowanie Bryana poprzez ułagodzenie go i zaczekanie,
kiedy będzie gotów, aby powiedzieć mu, co się stało. Jego przyjaciel znów
potrząsnął głową nadal chlipiąc. Przy okazji wycierając mokrą twarz w jego
ulubioną podkoszulkę.
– Nie mów przepraszam. Wcale nie chcesz mnie przepraszać.
Tylko mówisz tak, bo chcesz mnie uspokoić. W duchu myślisz sobie, że ześwirowałem
i pomału zaczyna cię to przerażać.
– Cóż … może trochę. Ale przede wszystkim martwię się o
ciebie. Pochorujesz się, jeśli będziesz tak płakał. – Kyle znów wolno pogładził
go po plecach. Tak zawsze robił, kiedy jego młodsza siostra zrobiła sobie
krzywdę. I najpierw obrzucała go wszystkimi winami świata, wrzeszczała, a potem
wpełzała na niego i pozwalała się pocieszać, i przepraszać za
wszystko. Zwłaszcza za to, czego nie zrobił. Problem polegał na tym, że ona
miała sześć lat. I nie wodziła wilgotnymi, drżącymi i rozpalonymi ustami po jego
szyi. Bryan chyba nie zdawał sobie z sprawy z tego, że to robi. Był tak do
niego przytulony, że z trudem oddychał miedzy szlochnięciami. – Może podam ci
jakieś chusteczki abyś mógł otrzeć twarz? Może miąłbyś ochotę na szklankę wody?
– Nie! Chcesz się wykręcić, aby mnie nie trzymać! Nic mi
nie będzie.
– Bryan …nie, oczywiście, że nie. Po prostu moja koszulka
jest cała mokra.– Kyle znów postarał się uspokoić nieustannie zalewającego się
łzami przyjaciela. Bryan uniósł się lekko z dłońmi nadal zaplecionymi na jego
szyi. Spojrzał zapłakanymi, czerwonymi oczyma na ewidentne dowody swojego
załamania nerwowego. Pociągnął za brzeg koszulki, patrząc wyzywająco na Kyle.
– Pożyczę ci inną. Matta powinna pasować.– Bryan
stwierdził z czknięciem i zaczął podciągach mu koszulkę do góry. – Mogę tę
zatrzymać? – zapytał, kiedy w końcu Kyle uległ i pozwolił ją sobie ściągnąć.
– Mmm, …jeśli nalegasz – odparł zaskoczony mężczyzna z
wahaniem. Dziwnie zaczynał podejrzewać, że zamiast opanować sytuację, coraz
bardziej wszystko wymykało mu się z rąk. Bryan ukrył twarz z jego koszulce i
Kyle jakoś dziwnie podejrzewał, że wytarł w nią nos. O tak, zdecydowanie
mógł ją zatrzymać. Bryan obejmując go jedną ręką za szyję, wychylił się w bok i
schował zdobycz pod poduszkę. Kyle przyglądał mu się wcale nie lekko
zaskoczony. Kolejne łzy popłynęły po twarzy Bryana jakby ktoś odkręcił hydrant.
– Co? Nie patrz tak na mnie. Wiem jak to musi żałośnie
wyglądać. – Bryan znów z impetem ukrył twarz w jego karku. – Mam w pół nagiego,
najprzystojniejszego faceta na świecie w łóżku i nawet siedzę mu na kolanach i
co robię? Co robię?! Wycieram nos w jego koszulkę! Ale nie martw się. Ja dokładnie
taki żałosny jestem!
– Bryan, przestań. Widzę, że filtr, mózg–usta padł ci całkowicie.–
Kyle postanowił potraktować całą tą sytuacje z poczuciem humoru. Bo w
przeciwnym wypadku musiał by się rozpłakać z szlochającym w jego ramionach
młodym mężczyzną.
– Och, łatwo ci mówić. Po raz pierwszy nie mam zamiaru cenzurować,
co myślę! Jaki to ma sens, skoro do tej pory nie przyniosło mi nic dobrego?
– Bryan wybacz, ale ja nic nie rozumiem. Pojęcia nie mam,
o co ci chodzi – stwierdził z wahaniem Kyle. Starając się nie rozpraszać gorącem,
które biło z przyprasowanego do niego ciała. Jemu również zaczęło robić się
gorąco.
– Wiem, że nie wiesz, o co mi chodzi. W tym problem, że
nikt nie wie. Nikt nie wie, nikt nie widzi. Nikt nie rozumie. I jak mam z tym
żyć?
– Powiedz mi, a ja cię zrozumiem, wysłucham, postaram się
pomóc. – Kyle próbował z całych sił wymyślić powód tak silnego załamania
Bryana. Ale prawdą było, że nie miał pojęcia. Faktycznie nie zwracał zbytniej
uwagi do tej pory na brata swojego najlepszego przyjaciela. Zawsze był przy
nich. Łaził za nimi od lat. Spędzał czas z nimi, ale nigdy nie przyciągał do
siebie uwagi. Po tych wszystkich latach nie wiele na jego temat wiedział.
I jakoś go to zawstydzało.
– Nie możesz mi pomóc. Nikt nie może i nie udawaj, że
nagle zależy ci na poznaniu mnie, skoro wiem, że tak nie jest. Ale już jestem
do tego przyzwyczajony. Ja już tak mam.– Kiedy tylko zdawało się, że Bryan
zaczynał się uspokajać to coś prowokowało nowy atak.
– Przestań rozboli cię głowa. – Kyle delikatnie zaczął
masować skalp jego głowy czubkami palcy.
– Masz na myśli bardziej niż do tej pory? – Bryan
parsknął ironicznie.– Ból głowy to nic w porównaniu do bolesnego uścisku,
który czuję w brzuchu. Do mdłości, które ściskają mój żołądek czy dławienia,
które dusi mnie w gardle. Prawdziwym problemem jest to, jaki ból czuję tutaj.– Wskazał
swoje serce – To jakby przepastna dziura, wyrwana i zostawiona abym się wolno
wykrwawił. I nie, nie mrugaj z zaskoczenia tymi swoimi ślicznymi oczkami. Wiem,
że to strasznie melodramatyczne. Wiem! Ale patrz, jeśli się tym przejmuję. Bo
się nie przejmuję. Moje życie nie może być już bardziej do dupy.
– To już lekka przesada Młody. Masz świetne życie.
Wspaniałą rodzinę. – Kyle miał ochotę nim potrząsnąć. Zdawał jednak sobie
sprawę z tego, że to może nie być najlepszy pomysł. Bryan zaczął trzeć czołem o
jego nagi tors.
– Wiedziałem, wiedziałem, że tego nie zrozumiesz. W głębi
duszy wiedziałem, że nie, nawet, jeśli mimo wszystko łudziłem się, że tak.
– Bryan przestań, zdzierasz mi skórę tak mocno trzesz.–
Kyle jęknął, kiedy Bryan ocierał się o niego coraz szybciej. Chwytając małą
okrągłą twarz Bryana w swoje wielkie dłonie unieruchomił go skutecznie. Wielkie
szare oczy uniosły się na niego. Dolna warga zaczęła podejrzanie znowu drzeć. Och,
nie, tylko nie to. – Nie trzyj tak mocno po prostu. Ale tak to w porządku.
Bryan spojrzał na jego cudowny, wielbienia godny tors.
Absolutnie umięśniony, absurdalnie proporcjonalny, karmelowo smakowity.
Poznaczony teraz czerwonymi śladami, które zostawiły jego pięści. Z wahaniem, wolniutko
zaczął wodzić palcem po każdym zaczerwienieniu. Znów oczyma wypełnionymi łzami
spojrzał na Kyla.
– Niechciałem zrobić ci krzywdy – zawahał się na sekundę –
To znaczy chciałem. Chciałem rozedrzeć cię na strzępy, skrzywdzić i pobić.
Obedrzeć ze skóry… tylko…tylko – zająknął się.
– Tylko nie chciałeś widzieć efektów swojej wendetty.–
Kyle stwierdził z uśmiechem, nawet, kiedy na całym ciele wyszła mu gęsia skórka,
a jego sutki zmieniły się w małe kamyczki.
– Cóż…– Bryan wcisnął twarz w jego pierś z jękiem
rozpaczy. Wsunął dłonie pod ramiona Kyla i znów się przytulił całym ciałem.
– Cieszę się, że twoja krwawa masakra nie doszła do
skutku. – Kyle czuł w kościach, że jakiś czas spędzą w tej dziwnej sytuacji czy
raczej pozycji. Wnioskując po tym jak Bryan pocierał nosem każde zaczerwienie
na jego torsie. Równie dobrze mógł się zrelaksować i spróbować nie
zdenerwować czkającego mężczyzny na swoich kolanach.
– Bo ty nic nie rozumiesz – jęczał Bryan.
– To już ustaliliśmy. – Kyle bardzo chciał zrozumieć,
bardzo. Nawet, jeśli się obawiał tego jak cholera.
– Nie ma sposobu na to żeby ci to wytłumaczyć. A
przynajmniej nie taki, który potrafiłbyś pojąć – wymamrotał żałośnie Bryan, wskazał
palcem na tył swojej głowy. – Nie przestawaj robić tej rzeczy palcami w moich włosach,
proszę.
– Generalnie to muszę zaprotestować, wiesz. Nie pokładasz
we mnie zbyt wiele wiary jak widzę. – Kyle starał się stwierdzić, tak stanowczo
jak tylko mógł, w danej sytuacji. – Ale też muszę przyznać, że zaczynasz mnie
na serio przerażać.
– Och i to pewnie też moja wina? – Bryan znów na niego
naskoczył.– To moja wina, że nie możesz zrozumieć? Że masz fantastyczny dotyk i
jeszcze pewnie to, że tak cudownie pachniesz to też moja wina!
Kyle nie czekał na kolejny wybuch złości lub
alternatywnie płaczu, chwycił Bryana za kark i przytulił, wciskając jego twarz
w swoją szyję. Najwyraźniej to nie był jeszcze odpowiedni moment na rozsądną
rozmowę.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że to absolutne
szaleństwo? – Bryan pytając, zaczął gładzić go po plecach …uspokajająco? – To
znaczy nie jak szaleństwo–szaleństwo. Tylko porostu …
– Wariactwo? – Zasugerował delikatnie Kyle, jednocześnie
starając się jakoś połapać w tym, co się na około niego aktualnie działo.
Bryan szlochał znów cicho, ale dość intensywnie. Jego
ramiona drżały, temperatura jego ciała znów zaczęła wzrastać. Na dodatek zaczął
bujać się lekko w tył i w przód, i jego pośladki zaczęły ocierać się o bardzo
delikatną część ciała Kyla. Kyle aż obawiał się coś nadmienić na ten temat. Nie
był mentalnie nastawiony na konsekwencje, a przynajmniej nie jeszcze w tym
momencie. Ale był facetem, a tarcie to tarcie. Jego członek zdawał się nie
widzieć różnicy.
– To wszystko takie głupie, głupie, głupie. A najgorzej,
że wiem, że to czysty idiotyzm. Wygląda jednak na to, że nic to nie zmienia.
Nie mogę przestać. Jakbym nie dość miał innych problemów. Dlaczego to mi się
ciągle przytrafia? – Kyle tylko znów go pogłaskał po plecach. Na tym etapie nie
ufał własnemu głosowi. Zwłaszcza, że miał ciężki czas ze skoncentrowaniem się
na jego słowach. Podniecanie się w tym momencie było na serio kiepskim
pomysłem. A jeszcze biorąc pod uwagę stan Bryana, cóż …mógłby nie zrozumieć. On
sam nie bardzo rozumiał. Ale co tu mówić, miał w tej chwili ręce pełne …Bryana.
Mógł martwić się tym, że sam zwariował, trochę później.
– Dlaczego mi nie powiesz, o co chodzi? – Zasugerował wolno,
czas było ruszyć gdzieś z tego punktu. Bryan tylko pokręcił głową, nie.
– Ale to ma coś wspólnego ze mną? – Sondował dalej.
Dawało mu to zajęcie pozwalające oderwać się od nieodgadnionej potrzeby, która
nagle zaczęła mu gwałtownie doskwierać. A mianowicie, chwycić szczupłe biodra
Bryana i przyciągnąć je nawet bliżej swojego krocza. A potem pozwolić mu się
nadal bujać – Aaaa, …o czym to ja? Ach, czy to ma coś wspólnego zemną?
– Mnnmymnnbmymnnyy…– Bryan wymamrotał w jego szyję.
– Hej, hej. Żeby mówić potrzebujesz więcej tlenu, więc
proszę oderwij usta od mojej szyi, kiedy mówisz, ok?
– Nie chce ci mówić. Nie mogę ci powiedzieć, ale tak, to
coś „jakby” chodzi o ciebie. Ale nie do końca, to skomplikowane. Nie zrozumiałbyś.
–Wciąż to
powtarzasz. Może spróbuj i się przekonamy. Możesz być zaskoczony. Czy zrobiłem
coś złego, że nie chcesz mi powiedzieć? – Kyle nie mógł sobie nic takiego przypomnieć,
ale też nie mógł sobie przypomnieć nic miłego, co dla niego zrobił. Bryan znów
tylko pokręcił głową. Jego plecy zesztywniały trochę.
– Bryan, powiedz mi…
– No właśnie nie zrobiłeś nic, nic kompletnie. I w tym
problem. Och, ja wierzę, że nie z twojego punktu widzenia, ale wierz mi, to
problem.
– To powiedz, o co chodzi i to zrobię, jeśli to takie
istotne. – Cóż, zgadzanie się na cokolwiek w stanie podniecenia, generalnie
nigdy nie było mądrą rzeczą, ale miał nieodpartą potrzebę pocieszenia Bryana. To
była tylko kolejna z kilku rzeczy, których nie pojmował, a lista gwałtownie
rosła z minuty na minutę.
Bryan niespodziewanie na przykład zareagował całkowicie
nieprzewidzianie. Westchnął głośno, żałośnie gdzieś z dna duszy i znów
objął go za szyję, przysuwając się tak, że ich torsy przylegały do siebie
ściśle.
– Widzisz problem polega na tym, że teraz na serio
powinienem się wściec, albo gorzej wybuchnąć płaczem. Bo wierz mi, nie
zrobiłbyś tego, o czym mówię. I wiesz to jest takie smutne, takie okropne. To,
czego chce, a co mam to dwie tak różne rzeczy, że nie ma szansy, aby spotkały
się w tym samym życiu, które mam do dyspozycji. Chryste pewnie gdybym chciał
się zastrzelić przykładając sobie lufę do skroni to skończyłbym z odstrzelonym
palcem u nogi.– Bryan jednak nie wytrzymał i znów się rozszlochał. – I zobacz,
jakie to żałosne, ryczę w sercu nosząc nadzieję, że jednak wiedziony litością
zgodzisz się. A nie chce twojej litości. Myśl o tym sprawia, że widzę na
czerwono!
– Znów zaczynasz bredzić, zdajesz sobie z tego sprawę? –
Kyle zapytał lekko już zirytowany. Chwycił w garść blond włosy Bryana, które
były dłuższe na czubku i odchylił jego głowę do tyłu, niewiele, ale
przynajmniej na tyle, że byli nos w nos. Z jękiem frustracji Kyle odgarnął
opadającą na jego twarz grzywkę, facet potrafił się kamuflować!
– Po prostu powiedz to!
Bryan zaczął gwałtownie potrząsać głowę, w końcu po
minucie przytknął swoje czoło do czoła Kyla.
– Wiesz, co jest najśmieszniejsze? Że to perfekcyjnie Ok,
że nie możesz. Rozumiem, że to po prostu nie możliwe. Nie powinienem być taki
zaskoczony. Nie …nie…
– Znów przestałeś mówić z sensem. Czy to nadal ten sam …problem,
z którym wróciłeś do domu? – Kyle spróbował znów delikatnie i spokojnie. Ile
czasu może trwać jedno załamanie? Czy to zależy od ilości dylematów? Czy może
można w ramach konkretnej depresji zaraz zaliczyć kilka innych dręczących nas
spraw?
Bryan otarł mokry policzek o jego i wtulił twarz w jego
szyję. Jeśli zaraz nie przedstawi jakiegoś konkretnego wytłumaczenia to Kyle
wywali go z kolan i koniec z przytulaniem. Jego życiowa szansa przepadnie.
Nie może do tego dopuścić. Nawet, jeśli skończyłoby się to dla niego skopaniem
tyłka. Czuł się wystarczająco podle, że wielkiej różnicy by nie odczuł.
– Ok, powiem tak. – Wziął głęboki oddech. – To częściowo
ten sam problem, ale nie do końca. To, co dziś się stało było, było naprawdę
straszne. Jak kwintesencja wszystkich moich poprzednich problemów spleciona, stłamszona
w jedno i wybuchająca mi prosto w twarz. I wiesz nawet nie widziałem, że
to nadchodzi. Żyłem w jakimś pieprzonym LaLaLandzie. I to jest powód, dla
którego wpakowałem się w kolejne kłopoty. I…i…i teraz to wszystko się
połączyło i wszystkie poprzednie, i
obecne kłopoty zmieniły się, w jeden wielki przyszły
problem, i nie mam jak się z tego wszystkiego wyplątać! – Bryan znów zaczął
hiper wentylować i Kyle automatycznie znów zaczął głaskać go po plecach.
Kolejne gorące łzy spływały mu po torsie.
– Och Boy! Masz osiemnaście lat. Wszystkie twoje kłopoty
urastają do rangi katastrof. Zdajesz sobie z tego sprawę? – Kyle stłumił śmiech,
który groził go ogarnąć. Podejrzewał, że to jednak nie byłoby najmądrzejsze.
Bryan prawdopodobnie rzuciłby mu się do gardła.
– Wiem! Myślisz, że nie wiem. Prościej by było gdybym nie
wiedział tak cholernie dużo! Ale wiem. Teraz nie wyobrażam sobie przeżyć
kolejnego dnia, a tak naprawdę za dziesięć lat, pewnie będę się z tego śmiać
…bla…bla…bla…
– Bryan! – Tym razem Kyle zaczął ostrzegawczo. Znów
pozwalał zwodzić się Bryanowi na manowce. Przez ostatnią godzinę nie dowiedział
się, co się do cholery stało! – Chciałbym i zastrzegam, że to jest ostatnia szansa,
bo inaczej będzie koniec tego całego przytulania, głaskania i masowania. Więc
chciałbym dowiedzieć się, dlaczego to wszystko robimy? Dlaczego to wszystko się
dzieje i jak znalazłem się pośrodku twojego zwariowanego LaLaLandu?
Bryan zamrugał przemoczonymi oczkami z zaskoczenia i
przygryzł dolną wargę zażenowany. Białe, ostre zęby wpiły się niemal boleśnie w
różową, wypukłą wargę. Kyle odczuł nagle irracjonalną potrzebę wyssania jej z
dręczącego uścisku.
– Bo ty jakby …zawsze tam byłeś…
Tym razem to Kyle zaczął kręcić głową. Nie wiedział, czy
potrząsnąć nim, czy co?
– Masz jednak rację, nie rozumiem.
Bryan jęknął z rozpaczą. Kyle znów objął go głaszcząc po
głowie. Nagle to wszystko zaczęło go trochę bawić. Bryan był po prostu słodki
cały taki sfrustrowany. Drżący i rozpalony w jego ramionach.
– Chyba powinieneś mi wytłumaczyć lepiej. Zaufaj mi, nie
możesz mnie zszokować ani raczej przerazić. Daj mi szansę. – Kyle tłumaczył
cicho jak upartemu dziecku. Szczęściem cierpliwość była jego naprawdę mocną
stroną.
Bryan czuł pokusę. Wielką, nieprzemożną pokusę. Miał Kyla
na wyciagnięcie dłoni. Nie, to było nie dopowiedzenie stulecia. Miał go w
ramionach. To znacznie bliżej niż kiedykolwiek śmiał marzyć. Teraz miał wybór.
Mógł pozwolić okazji umknąć mu przez palce, zaryzykować i wszystko stracić,
albo wszystko zyskać.
– Nie chcesz wiedzieć. Wierz mi, kiedy ci mówię – wyszeptał
cicho z ustami tuż przy rozpalonej skórze szyi Kyla. Udawał, że tego nie robi
już od jakiegoś czasu. Jego zapach uderzał mu prosto do głowy. Tylko cudem
powstrzymał się, aby go nie zacząć lizać. Był w dalszym ciągu zbyt
przywiązany do swoich zębów.
Kyle zaśmiał się lekko nadal lekko go głaszcząc.
Chryste, te wielkie lekko szorstkie dłonie robiły mu
cudowne rzeczy. Szczęściem sapanie mógł skryć pod pozorem łkania. Myśl, że jego
prośba może wszystko zakończyć między nimi wywołała nową fale łez.
– Ciii…wiem, że chcesz mi powiedzieć. Nie obawiaj się. To
naprawdę w porządku. – Kyle nie wiedział, dlaczego też szeptał, ale zdawało się
jakby sytuacja tego wymagała.
– Dobrze, więc – odszepnął Bryan, uniósł dłoń i wplótł
palce w rozkosmane ciemnoblond włosy Kyla. Policzkiem potarł jego i wyszeptał.–
Więc jeśli to w porządku to … pocałuj mnie.
2
Za sukces trzeba było poczytać, że Kyle nie uciekł z wrzaskiem, ani nie znokautował
go, jak najpierw podejrzewał Bryan. Jego ciało po prostu zesztywniało lekko. A
najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widział rozszerzyły się ze
zdziwienia. Bryan czekał z zapartym tchem. Żaden z nich nie drgnął nawet.
W końcu Kyle zmrużył lekko oczy i wpił się w niego spojrzeniem.
– Muszę przyznać, że tu mnie masz – wydukał cicho. Serce
waliło mu jak młotem. Mimo wszystkich oznak, nie widział, że to nadchodzi. Jego
mózg absolutnie odmówił współpracy. Powinien automatycznie i stanowczo
zaprotestować, nawet oburzyć się. A jednak nie robił tego. Potrafił, jego
usta otwierały się, ale potrzebne słowa nie opuszczały ich.
– Mówiłeś, że mam sprawdzić, że to nic takiego. – Bryan
bał się odezwać, ale w głębi duszy nadal miał nadzieję. Ponoć optymiści giną na
końcu?
– To nie konkretnie to, co oczekiwałem, ale wiele
wyjaśnia. Niestety Bryan nie jestem gejem… – odparł Kyle intensywnie myśląc i
marszcząc brwi. Po sekundzie znów patrzył w jego oczy. Nie miał bladego
pojęcia, co robić, jak wybrnąć z tej sytuacji? Jak się w niej w ogóle
znalazł?
– Nie musisz być gejem żeby mnie pocałować. – Bryan
stwierdził najspokojniej na świecie. Jakby to rozumiało się samo przez siebie.
– Nie? – Kyla to mimo wszystko lekko zaskoczyło. Hmm–ciekawe.
Bryan jednak pokiwał głową poważnie.
– Nie, nie musisz. Musisz przecież tylko po prostu chcieć
mnie pocałować – stwierdził zdecydowanie. – Tylko chcieć i nic więcej. Choć
mogę zrozumieć, jeśli mnie nie chcesz – dodał szybko. – Jestem nikim. Nawet nie
jestem atrakcyjny. Nie dla kogoś jak ty, zdecydowanie nie… – trajkotał
zdenerwowany.
Kyle znów zmarszczył brwi na jego słowa. Pomimo
szaleńczego walenia jego serca i zaćmienia umysłu, Kyle widział jak bardzo
Brian pragnie być pożądany i doceniony. Z jaką obawą i nadzieją na niego patrzy,
choć jest przekonany, że nie ma szans. Jak wiele pokładał w tej chwili? Na
pierwszy rzut oka widać było, że dla niego to miało istotne znaczenie. Nie
tylko pocałunek. Ale bycie chcianym. Kyle przypuszczał, że Bryan rzucił mu
wyzwanie i teraz czekał na jego odpowiedź. Problem w tym, że chodziło o
znacznie więcej niż tylko pocałunek. I dla Bryana to mogło znaczyć znacznie
więcej niż chciał przyznać, znacznie więcej niż sam pewnie podejrzewał.
I co do cholery to oznaczało dla niego, skoro miał tę
potrzebę… potrzebę żeby go pocieszyć, uspokoić, otoczyć opieką…? I dlaczego
nawet rozważanie tego nie wydawało mu się aż tak niedorzeczne jak powinno?
– Wiem, o czym myślisz. Niemal widzę jak trybiki okręcają
się w twojej głowie. – Bryan stwierdził z cichym westchnieniem. Zaczął też
pocierać czubkiem nosa o nos Kyla. Chłopak z zaskoczenia uniósł brwi. –
Mhm…widzisz rozważasz, co się stanie, jeśli odmówisz, czy znów zeświruję? A
jeśli się zgodzisz to czy to będzie tylko przyjacielski pocałunek? A potem, co
dalej? Na tym jednym koniec? Czy będę chciał czegoś więcej? Bo to już by
naruszało granice nawet twojej litości.– Bryan znów zaczynał się nakręcać. Oczy
miał pełne łez w sekundę.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę, że za dużo myślisz i
gadasz? – Kyle wiedział, że to zrobi. To nie podlegało dyskusji. Nawet, jeśli
nie był w stanie racjonalnie wyjaśnić jak to było możliwe, to był zbyt uczciwy
w stosunku do samego siebie, aby udawać inaczej. Jaki więc miało sens
odwlekanie?
Chwycił twarz zaskoczonego Bryana w dłonie i przytknął
usta do jego rozchylonych warg.
To było, było…
…całkiem nie to, czego się spodziewał. Nie żeby się
czegoś spodziewał, a mimo to był zaskoczony. Bryan z każdym muśnięciem jego
warg zdawał się topnieć mu w dłoniach. Wolno, wolniuteńko obwiódł jego usta
końcówką języka, później wsunął czubek między, gorące, drżące wargi Bryana. To
nie mogło być tak różne od całowania dziewczyn. Choć żadna nigdy nie miała tak
miękkich ust jak on. Słone usta i słodki język Bryana, niemal zmiótł czubek
jego głowy.
Między oszołomieniem, niecierpliwością i obawą, podniecenie
było jego największym zaskoczeniem. Te motyle muśnięcia nagle już były niewystarczające.
Chciał więcej, potrzebował. Musiał. Bryan poddawał się jego eksplorującym ustom
chętnie. Mruczał, wił się i lgnął do niego. Nakręcając spirale podniecenia
jeszcze bardziej. Na każde liźniecie i każde muśniecie odpowiadał własnym. Nie
było żadnego wahania w nim. Bryan całował go z pasją i namiętnością. Żaden
z nich nawet nie wiedział jak się znaleźli w plątaninie własnych rąk.
Z całych sił obejmując się. Bryan wodził dłońmi po jego plecach i karku.
A Kyle, Kyle niemal zduszał jego małe ciało w swoich objęciach.
Przyciskając go do piersi z całych sił. Coraz bardziej zagłębiając się w
pocałunku.
To wszystko, o
czym czyta się w książkach: dreszcze, iskry, drżenie. Ciało w płomieniach.
Zapierający dech w piersi pocałunek. Spadło na Bryana tak gwałtownie, że
w pierwszej chwili myślał, że po prostu odleci. Cały świat zredukował się
do szerokich, ruchliwych, umiejętnych ust Kyla. Pozbawiony doświadczenia Bryan,
pokierował się instynktem. Ssał, lizał i przygryzał jego usta. Bo nie mógł
znaleźć się wystarczająco blisko, mieć wystarczająco dużo. Ani nie mógł się
nasycić. Nie przeszkadzało mu nawet, że nie może wziąć głębszego oddechu, tak
mocno Kyle go obejmował. Dech i tak tkwił mu w gardle wypełnionym językiem
Kyla. W końcu jednak obawa zemdlenia stała się realną możliwością. Nie chętnie
Bryan wycofał się pocałunku.
Wciąż oszołomieni i zamroczeni uczuciami, które się w
nich kotłowały przez długi moment patrzyli sobie z Kylem w oczy. Nie bardzo wiedząc,
co powiedzieć.
Jak się zachować? Obawiając się zniszczyć tę wątłą nitkę
porozumienia, która się między nimi utworzyła. Bryan nie wierzył aż do
ostatniego momentu, że Kyle to zrobi. Teraz nawet, tylko opuchnięte seksowne
usta Kyla upewniały go, że to nie jego wybujała wyobraźnia znów z nim wygrała.
Kyle wyglądał sam jakby nie do końca był przekonany, że to była rzeczywistość.
Żaden z nich nie wiedział, że to będzie tak intensywne przeżycie.
Kyle pewnie
oczekiwał na jego reakcję. A Bryan obawiał się cokolwiek powiedzieć, aby nie
zrujnować chwili. W końcu wybrał najmniejsze zło i znów rzucił się Kylowi na
szyję. Młody mężczyzna westchnął cicho i przytulił go, chowając twarz w jego
szyję.
– Czy czujesz się lepiej? – zapytał z wahaniem Kyle.
Bryan zesztywniał. Przynajmniej pasowało to do reszty
jego niesfornego ciała. Teraz szczęśliwie wbijającego się w brzuch Kylowi.
Dopóki żaden z nich nic nie nadmienił na ten temat, mogli obaj udawać, że
podobny problem nie wbijał się w pośladek Bryana.
– Mmm… chyba jeszcze nie aż tak dobrze – odparł z
ociąganiem Bryan. Tak szybko jak zamkną się za Kylem drzwi, prawdopodobnie nie
będzie miał możliwości, zbliżyć się już nigdy więcej do niego na sto metrów.
– Ale…Bryan? Ty nie myślałeś chyba na poważnie…o tym umieraniu?
– OK, wnioskując po minie Bryana to nie była najmądrzejsza rzecz, o jaką mógł zapytać,
zwłaszcza po pocałunku, takim jak ten. Ale to było zaraz następną rzeczą, która
martwiła go najbardziej, tuż „po pocałunku”. Z tym, że na ten temat nie
był gotów rozmawiać. Czy myśleć, jeśli o to chodzi.
– Ok, chyba nie–poważnie. Na tamten moment nie czułem się
jakbym miał ochotę żyć…dalej. – Bryan znów zaczął ocierać się o jego bark
policzkiem. – Z tym, że to nie koniecznie znaczyło, że miałem ochotę umierać – dodał
zdecydowanie. Nie chciał, aby Kyle mu tu zaczął bzikować.
– Och…och, rozumiem
– odparł Kyle z ulgą.
– Nie rozumiesz, ale to ok. – Stwierdził smutno Bryan
spoglądając na Kyla z głową wciąż wspartą na jego ramieniu. Kyle musiał
pochylić głowę, aby móc spojrzeć mu w oczy. Ich twarze znów były cale od
siebie. Obaj przełknęli ślinę głośno. Sytuacja, w której się znaleźli była tak
oczywista. A mimo to obaj bali się cokolwiek zrobić. Cała masa myśli i wątpliwości
odbijała się na twarzy Kyla.
I Bryan absolutnie wiedział, że powinien go puścić i
pozwolić mu odejść. Że to było jak kontynuowanie życia w LaLaLandzie. Ale
przecież jeszcze chwila nie mogła zaszkodzić? Szkoda, że nie czuł się na tyle
pewnie żeby po prostu pocałować Kyla znowu. Pod uważnym spojrzeniem niebieskich
oczu Kyla, Bryan z trudem stłumił potrzebę wiercenia się na jego kolanach.
– Och, to takie bezsensu – wyjęczał w końcu.
– Co ty nie powiesz?– Kyle odparł trochę ironicznie.
– Nie chce o tym rozmawiać, choć wygląda na to, że
powinniśmy. To… to…To jak pakowanie się w całkiem nowy zestaw problemów.
Gorzej, to jak wciąganie ciebie w te właśnie problemy, choć w pierwszym miejscu,
załamałem się starając się „nie”
wciągać cię w nie.
– Ok, Ok. nie denerwuj się. Nie musimy o tym rozmawiać.
Nie w tej chwili, jeśli nie chcesz. Ale nie nakręcaj się od nowa. Nie wiem czy
mam więcej pomysłów na to jak cię pocieszać.– Kyle uspokajająco zaczął znów
gładzić plecy Bryana. – Powiedz mi tylko jedną rzecz Bryan. Jak znalazłem się w
tym wszystkim? Podejrzewam, że gdybym to mógł zrozumieć, cała reszta była by o
wiele prostsza.
– Och, Kyle! – Bryan usiadł prosto z przerażoną miną i przeczesał
włosy nerwowo dłońmi. – To o to chodzi. Ty nie miałeś wiedzieć. Wszystko
opierało się o to, że nie wiedziałeś.
– A teraz, dziś konkretnie, coś się zmieniło i okazało się,
że mogę się dowiedzieć? – Kyle
zapytał cicho. Bryan najpierw wzruszył ramionami, a potem z wahaniem skinął
głową.
Kyle stłumił uśmiech. Wszystko zaczynało nabierać sensu
powoli. Choć jeszcze nie wiedział jak sobie z tym wszystkim poradzi w
ostatecznym rozrachunku. Przyjdzie pora, będzie rada. Bryan rzucił mu nieśmiałe
spojrzenie z pod niesamowicie długich rzęs. Grube i gęste dużo ciemniejsze
niż jego włosy, okalały jego oczy czyniąc je jeszcze większymi. Bryan znów
wyglądał jakby zamierzał wykręcić się od odpowiedzi. Albo przynajmniej udzielić
takiej, która nic mu nie powie.
– Bryan w końcu będziesz musiał mi powiedzieć, prawda?
– Nie! To znaczy nie wiem, może. Ale uwierz mi, nie
chcesz o tym wiedzieć.
– Tego nie wiesz. Naprawdę doceniłbym gdybyś dał mi tu
trochę kredytu. Chyba nie zakładasz, że jestem kretynem? – Kyle zdawał się
lekko zraniony. Bryan skrzywił się lekko.
– Nie, oczywiście, że nie. Jesteś utalentowanym baseballistą.
Studiujesz architekturę i inżynierię. Kobiety padają do twych stóp. Na
dodatek jesteś przystojny, miły, zawsze kulturalny. Przezabawny. Przez wszystkich
lubiany. – Bryan wykonał nieskoordynowany ruch dłonią. – Chryste, nienawidzę
cię.
Impet, z jakim rzucił się Kylowi w ramiona przeczył jednak
jego słowom. Kyle musiał roześmiać się.
– To najzabawniejsze wyznanie miłosne, jakie w życiu
słyszałem.
Cała krew odpłynęła Bryanowi z głowy, świat na moment
pociemniał na krawędziach. O Mój Boże!!!
Przerażony i zawstydzony po za wszelkie granice Bryan niemal zerwał się do ucieczki.
Kyle jednak zbyt mocno trzymał go obejmując w pasie. Bryan nawet nie wiedział,
w którym momencie znów zaczął płakać.
– Hej, hej, hej, spokojnie Bryan, żartowałem. Tylko
żartowałem. – Kyle znów złapał jego twarz w dłonie i spojrzał mu
oczy. Nie spodziewał się tego, co tam zobaczył. – …Ale ty nie żartowałeś…?
Prawda?
Bryan zacisnął powieki tak mocno, że cętki zaczęły pływać
mu przed oczyma. Koszmar całego dnia wrócił do niego i przygniótł jak tona
cegieł. Nie mógł przechodzić tego na nowo!
– Bryan! Nie! Słyszysz, nie rób tego znowu. Uspokój się.
Nie pozwolę abyś znów popadł w depresję. Już radziliśmy sobie świetnie. Nie
zaczynaj od nowa. – Kyle zdecydowanie i stanowczo potrząsnął nim. Potem wtulił
z powrotem w swoje ramiona.
– Nie chcę o tym gadać. Możemy wrócić do tego, co
robiliśmy wcześniej? Pocałowałeś mnie i nie ześwirowałeś z tego powodu, …hmmm,
…właściwie, dlaczego nie ześwirowałeś…? – Bryan wyjęczał cicho. To się nazywa
naciągać swoje szczęście. Ale nie wydawało mu się, aby mogło być dużo gorzej w
tym momencie. – Ja chciałby wrócić do tamtego punktu i udawać, że wcale nie
przerwaliśmy. Co ty na to? No, oczywiście zakładając, że nie myślisz sobie w
tej chwili, że to nie jest dobry pomysł. Bo mogłoby mi dawać niewłaściwe wyobrażenie,
że coś to znaczy. Bo nie znaczy i nie ma żadnego odnośnika do przyszłości. A ty
przyjaźnisz się z moim bratem i nie chciałbyś być narażony na kontakty z jakimś
napalonym, nieszczęśliwie zakochanym, zbyt potrzebującym, wiecznie pragnącym
twojej uwagi, szczeniakiem…
– Ty masz to wszystko skrupulatnie przemyślane, co nie? –
Kyle zapytał z lekkim uśmiechem. Był pod wrażeniem. W tym szaleństwie Bryana
była nawet metoda. – Musiałeś już od dawna ważyć wszystkie opcje, wszystkie za
i przeciw. W końcu nawet wymyśliłeś wszystkie odpowiedzi, na przypuszczalne
pytania.
Twarz Bryana zalała się głębokim rumieńcem. Szybko jednak
pozbierał się, gwałtownie zadzierając podbródek do góry.
– Nie trzeba być Einsteinem, żeby wiedzieć rzeczy
oczywiste. – Parsknął złośliwie, po chwili jednak dodał ciszej. – Miałem też
duuużo czasu na myślenie o tym…o nas…czy raczej, dlaczego nie ma żadnej szansy
na „nas”.
– Bryan…– Kyle spróbował mu przerwać. Nie mógł patrzeć jak
jego przyjaciel znów odpływa, jak bez hamulców znów pozbywa się całej pewności
siebie.
– Nie, wiem, że bredzę. Znów. Po prostu to jak z
katastrofą kolejową. Z każdym słowem zbliżam się coraz bliżej do kraksy, a nadal
nie mogę nic zrobić żeby przestać.
Kyle uśmiechnął się do niego i objął kładąc niemal na
swojej piersi. To wszystko było taaaaaaaaaaakie zakręcone. Bryan wydawał się wykończony,
blady i nadal jakoś roztrzęsiony wewnętrznie.
– Wiesz, wydaje mi się, że za dużo myślisz – stwierdził
spokojnie, kładąc rękę na karku Bryana i unosząc jego twarz trochę do
góry.
– Och, co ty nie powiesz – parsknął sarkastycznie Bryan
znów się czerwieniąc. Kyle przytrzymał jego głowę, kiedy starał się odsunąć.
– I zdecydowanie za dużo gadasz – dodał całując Bryana po
raz kolejny, ale delikatnie i stanowczo. Przeczekał początkowe zaskoczenia
Bryana i przeczekał próbę pogłębienia pocałunku. Chciał, aby to było wyjątkowe
i cudowne. Bardziej pocieszające i uspokajające niż erotyczne. Terapeutyczne, albo
tak to sobie przynajmniej tłumaczył.
Pieścił wypukłe, całuśne usta Bryana wolno i delikatnie.
Muskając je i pieszcząc własnymi ustami. Liżąc kąciki jego ust i łaskocząc jego
brodę własną. Bryan zdawał się wstrzymywać oddech z początku, wkrótce jednak
przylgnął do Kyla i rozpłynął się w jego objęciach. Gdyby pozostało Kylowi,
choć kilka działających komórek mózgowych, pewnie zastanawiałby się, dlaczego
tak bardzo uwielbia jego smak, jego zapach? Jak to możliwe, że całowanie go
wydaje się najnaturalniejszą rzeczą na świecie?
Jakim cudem
nigdy żadna dziewczyna nie pasowała do jego objęć tak idealnie? I jak to się stało,
że niczego bardziej nie pragnął na świecie niż złagodzić wszystkie smutki Bryana,
wszystkie jego rany. Otoczyć go opieką i troską. Dobrze jednak, że cała
spływająca na południe krew pozbawiła jego mózg możliwości martwienia się o tak
nieistotne problemy. Całym sobą był skoncentrowany na gładkim, lekkim wsunięciu
języka między perfekcyjne usta swojego przyjaciela. Bryan odpowiedział
natychmiast. Jego język wyszedł mu na spotkanie w powolnej pieszczocie.
Nie można było zbadać cudzych ust bardziej szczegółowo, bardziej
dogłębnie, z większą pasją. Kyle nie wiedział, co w niego wstąpiło, ale
chciał poznać każdy niuans ciała Bryana. Zaczynając od jego ust. Bryan westchnął.
I w tym westchnieniu zawarte było wszystko, radość, podniecenie i wyczerpanie.
Kyle powoli zsunął się po ścianie na bok, nadal go mocno obejmując. Po chwili i
małej poprawce, leżeli twarzą w twarz, nadal całując się delikatnie. Kyle w
końcu ułożył głowę Bryana w zagłębieniu swojego ramienia. Mężczyzna zaprotestował
lekko.
– Musisz odpocząć – wyszeptał Kyle do Bryana. Pocałował
go delikatnie w czoło, później w nos.– Będę tu, kiedy się obudzisz.
– Nie chce mi się spać. – Bryan nawet nie miał sił
otworzyć oczu. Ale obawiał się, że Kyle zniknie jak, te tysiące razy wcześniej
w jego snach. Zostawiając go pustego, osamotnionego, załamanego i bardziej niż
kiedykolwiek nieszczęśliwego. Kyle musiał czuć, że znów się napina, bo pogłaskał
go, delikatnie całując.
– Śpij, będę tutaj, obiecuję. – Znów zaczął go delikatnie
całować.
„OK” wymamrotał mu Bryan wprost do ust. Sto pocałunków później,
westchnień i jęków obaj zasnęli. Ale to może dobrze, bo zwolniło to Kyla z
myślenia, o rzeczach, które nie miały wyjaśnienia, ale nigdy nie były
właściwsze w jego życiu.
3
Gorące usta zabierały go do raju wprost z wygodnego, ciepłego snu.
Przyśpieszając bicie jego serca do niemal bolesnego, szaleńczego rytmu. Kyle
zamrugałby z zaskoczenia, gdyby jego oczy nie zaczynały wpadać mu do tyłu
głowy. Wydawało się jakby cała krew odpłynęła mu w kierunku jego pulsującej
pachwiny. Wilgotny, zmysłowy taniec języka na jego członku sprawiał, że niemal
wsiąknął w poduszkę. I wszystko byłoby cudownie, gdyby mógł zidentyfikować
osobę robiącą mu najcudowniejszego „loda” w życiu. Po trzecim podejściu, determinując
całą jego silną wolę uniósł głowę, aby spojrzeć w kierunku swojego krocza.
Blond głowa pochylała się pracowicie, a czerwone lekko opuchnięte usteczka
zaciskały na wszystkich tych najcudowniejszych miejscach.
– Bryan!?...– Kyle wychrypiał. Potrzebował odchrząknąć
kilka razy, zanim w ogóle mógł wydobyć głos. Bryan uniósł na chwilę głowę na tyle,
aby spojrzeć mu w oczy. Później zacisnął powieki ciasno i wrócił do
pieszczenia go, jeszcze bardziej zdeterminowany, pozbawić go ostatków rozumu.
Kolejne „Bryan” było bardziej jak jęk niż słowo. Kyle
wplótł palce w włosy Bryana i pociągnął aż głodne usta mężczyzny oderwały
się od jego boleśnie twardego przyrodzenia.
– Nie możesz tego robić – wyjęczał, zanim Bryan znów się
do niego przyssał z nowym entuzjazmem. Kolana Kyla zaczęły drżeć. – Nie
…nie…nie musisz…eee, to znaczy nie …och…fuck…nie
tam, nie tam …och! Bryan! – Język Bryana znał wszystkie jego najczulsze punkty.
Nagle powody, dla których nie powinien tego robić z Bryanem… z mężczyzną…przestały
być takie istotne. Łomot jego serca nie bardzo pozwalał mu skoncentrować się na
czymkolwiek innym niż język Bryana, kąpiący go gorącymi liźnięciami od nasady
po samiutki czubeczek.
– Bryan to na serio niekonieczne… to znaczy… nie
powinieneś… och, yyyyy, och… nie rób tego… Noooo… tego… tak, tak, tego...Oooo…Bryan!
Cichy chichot był jego odpowiedzią, a przynajmniej pierwszą,
którą zrozumiał.
– Mam przestać? – Bryan zapytał uwodzicielsko wpychając
czubek języka w jego ociekającą szczelinkę. Natychmiast niemal, wsysając cały
czubek do wnętrza swoich gorących, wilgotnych ust. Kyle niemal poderwał się z łóżka.
Patrząc na niego tępo.
– Och, Bryn! Och, Boże. – Kyle padł z jękiem na łóżko. –
To nie jest odpowiedni moment, aby o to pytać, wiesz? Ty właściwie nie
powinieneś o to pytać! To nie sprawiedliwe, że o to TERAZ pytasz! – Kyle jęknął
zażenowany. Bryan tylko zachichotał i połknął go w całości. To było
dokładnie tyle ile zajęło Kylowi, aby wybuchnąć z fajerwerkami wprost w
usta Bryana.
Kyle poczuł się jakby nagle znalazł się na pograniczu
utraty przytomności. Jego głowa eksplodowała barwami. Wzdłuż karku, krzyża i
wnętrza ud spłynęła mu lawa. Jego jądra wpełzły do wnętrza jego ciała. A puls
po pulsie jego orgazmu, wypełniły jego brzuch i klatkę piersiową ogniem. Nigdy,
przenigdy nie czuł nic, choćby zbliżonego do tego, co poczuł w chwili,
kiedy wystrzelił w głąb gardła Bryana. Bryana! Z desperacją, nadal
wstrząsany spazmami rozkoszy przepływającej jego ciało, Kyle uniósł głowę, aby
potwierdzić swoje najgorsze obawy. Bryan zaróżowiony, z szeroko rozszerzonymi, zlęknionymi
oczyma, wpatrywał się w niego. Oczekując jego reakcji z zapartym tchem. Wolno i
dokładnie oblizał usta.
Długa wiązanka
fantazyjnych przekleństw wyrwała się Kylowi. Bryana zaskoczony i przerażony
zbladł gwałtownie. Natychmiast też spróbował się zerwać z łóżka, na którym
leżeli. Kyle wiedziony bardziej instynktem niż rozsądkiem, chwycił Bryana za
nadgarstek i rzucił na łóżko. Bez skrupułów wykorzystał swoją przewagę
fizyczną i przycisnął szamoczącego się Bryana do łóżka. Młody chłopak był może
smukły i szczupły. Był też zdecydowanie silny i zdeterminowany. Z całych sił
próbował zepchnąć Kyla ze swojego ciała. W końcu zaciskając pięści i próbując go
uderzyć.
Mężczyzna zacisnął zęby i chwycił oba nadgarstki Bryana
przytrzymując je nad jego głową. Kładąc się całym ciałem na nim. Gdzieś podczas
ich drzemki Bryan się rozebrał i teraz leżał pod wielkim, gorącym ciałem
Kyla tylko w czarnych, obcisłych bokserkach. Kyle stłumił jęk, kiedy nabrzmiały
pulsujący członek Bryana wbił mi się w brzuch. Najwyraźniej Bryan był bardzo entuzjastyczny,
odsysając jego mózg przez czubek jego penisa.
– Bryan przestań, bo zmusisz mnie abym w końcu przełożył
cię przez kolano i złoił tyłek.– Kyle miał Bryana przyszpilonego do łóżka w
kilka sekund. Dlatego też bez problemu odczuł, jaki efekt miały jego słowa na
członek Bryana. Obaj mężczyźni jęknęli, każdy z innego powodu. Bryan
spojrzał na niego wyzywająco z groźna miną. Kyle tylko się uśmiechnął krzywo.
– Nie ciesz się, to była reakcja na to jak wyobraziłem sobie
ciebie, przewieszonego przez oparcie kanapy. Z tyłkiem wysoko uniesionym do
góry i krwisto czerwonym od klapsów, którymi bym ci go rozgrzał. – Bryan
wysyczał zjadliwie. Oczy Kyle zrobiły się komicznie okrągłe. Szybko jednak się
pozbierał.
– Nie wiem, co brałeś, ale nie dziel się ze mną. – Kyle
znalazł się po raz pierwszy w życiu w sytuacji, kiedy nie wiedział, co
zrobić. Gorzej nie wiedział nawet jak się w tym wszystkim znalazł? On miał
tylko przypilnować żeby Bryan zjadł obiad. Czego jak się okazało nie zrobił. Kyle
niemal roześmiał się, kiedy zorientował się, że jego własne myśli przypominają
chaotycznością myśli Bryana. Czuł, że był gdzieś na pograniczy paniki i histerycznego
śmiechu.
– Czy teraz wreszcie odwali ci z powodu tego, co się
stało? – Bryan zapytał cicho, wpatrując się mu głęboko w oczy. Kyle czuł jak
rumieniec zalewa jego policzki. Pytanie trafiało centralnie w sedno obaw Kyla.
Jego serce zaczęło znów walić i to nie miało nic wspólnego z podnieceniem. On
chciał tylko pomóc i zatroszczyć się o brata swojego przyjaciela, a
wylądował z nim w łóżku. Czy to w ogóle stało się naprawdę? To było nierealne.
– Kyle? – Bryan znów spytał w wahaniem.
Kyle mimo najszczerszych chęci nie potrafił zmusić swoich
ust do poruszenia się. Jego głowa była tak pusta i tak lekka, że istniała
poważna obawa, że zaraz odfrunie. Bryan jednak nie potrafił czytać w jego
myślach i biorąc pod uwagę jak ciężki miał dzień, zaczynał znów wpadać w
panikę. Chciał wydostać się z pod znieruchomiałego przyjaciela i uciec, skryć.
Kyle jakby ocknął się, kiedy Bryan zaczął znów się wyrywać.
Dźwięk telefonu zaskoczył ich obu tak bardzo, że obaj
niemal spadli z łóżka. Kyle automatycznie objął Bryana i niemal schował w
swoich ramionach. Ich serca biły zgodnym szaleńczym rytmem. Tym razem to Bryan
zaklął.
– To chyba twoja komórka – stwierdził w końcu, kiedy Kyle
nie ruszył się, aby ją odebrać tylko nadal miażdżył w swoich ramionach. Telefon
musiał wyślizgnąć się mu z kieszeni podczas snu i leżał teraz gdzieś na
łóżku. Z ociąganiem wielki mężczyzna usiadł i rozejrzał się w poszukiwaniu
domagającego się uwagi urządzenia. W końcu wydobył go z fałd narzuty.
– Halo? – Z roztargnieniem przeczesał swoje miodowo–blond
włosy. Zawsze perfekcyjnie rozkosmane i niedbale nastroszone, nic nie straciły
na swojej atrakcyjności, po ich zapasach…i innych rozrywkach. Ale Kyle po
prostu zawsze miał wgląd niegrzecznego chłopca „wprost z łóżka”.
Bryan stłumił jęk.
Nie daj Bóg usłyszałby go ktoś, na drugiej stronie tej
monosylabowej rozmowy. Całym sobą jednak niczego bardziej nie pragnął niż tylko
przylgnąć do szerokich pleców Kyla. Jego sztywna postawa i oszczędne ruchy,
wskazywały jednak, że nie doceniałby tego w tym momencie. Tłumiąc kolejny jęk, tym
razem rozpaczy, Bryan rzucił się na łóżko zasłaniając oczy przedramieniem. Chryste,
co on najlepszego zrobił? Zaatakował, rozebrał i niemal uwiódł najlepszego
„hetero” przyjaciela swojego brata. Matt go zabije za to, że mu „popsuł” kolegę.
Z rozpaczą i łzami dławiącymi go w gardle skulił się w
kulkę i spróbował udawać, że jego wcale tu nie ma.
Kyle z westchnieniem zamknął telefon i siedział patrząc
przed siebie, nie poruszając się. A Bryan obawiał się otworzyć ust. Albo
wydobywały się z nich straszne rzeczy, albo były przytwierdzone do jakiejś
części ciała Kyla. Kolejny jęk, dał radę jednak umknąć, przez jego boleśnie
zaciśnięte usta.
– To była mama. Zastanawiała się gdzie przepadłem. Muszę
wrócić do domu, bo coś chce ode mnie… – Kyle w końcu spojrzał na Bryana. Młody
jednak odmówił spojrzenia na niego. Oczy i usta miał silnie zaciśnięte. Kyle
wolno wyciągnął dłoń i pogłaskał go po głowie, odgarniając długą grzywkę z jego
czoła. – Wrócę i wtedy porozmawiamy. Nigdzie nie wychodź.
Po kilku minutach bez odpowiedzi Kyle wstał i poszedł do
pokoju jego brata. W sekundę wrócił zakładając jego czarną prostą
podkoszulkę. Z wahaniem przystanął w progu. Nie wiedział, co zrobić ani jak się
zachować. Nie wiedział, co powiedzieć nie pogarszając sprawy. W końcu
zdecydował się na neutralny temat.
– Bryan zjedz obiad i odpocznij. Ja wrócę.
Jego jedyną odpowiedzią była cisza i Kyle w końcu wyszedł
cicho. A Bryan … Bryan po prostu drżał.
4
Kyle wszedł do
domu Bryana z wahaniem, w dalszym ciągu zastanawiając się, co też najlepszego
robi. Jego zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że powinien uciekać i udawać, że
nigdy nic się nie stało. W duszy jednak wiedział, że stało się. I że już
nic nigdy nie będzie takie samo. Nie dla niego przynajmniej. Bryan był w nim
zakochany. Co miał z tym począć? Nie miał bladego pojęcia. Był przerażony
i zafascynowany. A mimo to stał w progu pokoju Bryana z sercem w gardle.
Młody mężczyzna siedział przy biurku, kołysząc się na
dwóch tylnych nogach krzesełka. Musiał wziąć prysznic i przebrał się w spodnie
od piżamy. Tuż przed nim stało kilka butelek różnych alkoholi. Whisky, burbon,
wódka, coś niezidentyfikowanego, choć Kyle miał niejasne podejrzenie, że to
jakiś słodki likier jego matki i kilka puszek piwa. Żadna z butelek jednak nie
była jeszcze otwarta. A szklanka była pusta. Dobre i to.
– Nie masz lat żeby to pić – stwierdził najspokojniej jak
tylko umiał, wchodząc do pokoju. Krzesełko opadło ze stukiem. Bryan nie
odwrócił się jednak do niego.
– Wróciłeś…– Kyle niemal przewrócił oczyma na zaskoczony
ton Bryana. Bez zaproszenia usiadł na łóżku tak, aby widzieć bok jego twarzy.
– Nigdy nie powiedziałeś mi, co się stało…
Bryana niemal skręcił sobie kark, tak szybko odwrócił
głowę w jego kierunku. Szare oczy lśniły z zaskoczenia.
– Możesz już iść, nie ma o czym rozmawiać. W ogóle dziwie
się, że się zjawiłeś. – Bryan odpowiedział stanowczo i zimno. Sięgnął też po
butelkę z whisky. Kyle złapał go za nadgarstek zanim dosięgnął celu. Nie
odezwał się jednak ani słowem. W jego obecności Bryan nie będzie pił i nie było
o czym dyskutować.
– Zastanawiam się, ile wystarczy, aby nie myśleć? – powiedział
cicho Bryan, spoglądając na wielką dłoń zaciśniętą na jego cienkim nadgarstku. –
Ile wystarczy żeby przestało boleć? Ile żeby wyleczyć, a ile żeby zalać pustkę?
– Nie ma takiej ilości, która wyleczyłaby ból w naszym
sercu. Wierz mi. – Kyle potarł kciukiem wnętrze nadgarstka, gdzie puls Bryana
bił chaotycznie. – To nigdy nie działa tak jakbyśmy tego pragnęli. I jutro
byś tylko nienawidził się za własną głupotę. Porozmawiaj ze mną.
– Ha! Mam lepszy pomysł, co zrobić „z tobą”, ale nie sądzę
abyś się na niego zgodził. Więc …
– Bryan musimy pogadać. – Kyle był bardzo cierpliwym
człowiekiem. Niesamowicie, nieskończenie wyrozumiałym. Tym razem jednak
potrzebował odpowiedzi na pytania, które zaledwie miał odwagę zadać. A
wyglądało na to, że Bryan trzymał klucz do nich.
Bryan spojrzał na niego chłodno.
– Nie obawiaj się. Nikomu nie zdradzę twojej chwilowej
niepoczytalności. – Bryan wzruszył ramionami i w końcu zabrał swoją rękę. – No
i obiecuję, że już cię nie dotknę. Postaram się też zniknąć jak tylko zaczną
się wakacje.
Kyle wziął Bryana za ramiona i odwrócił razem z
krzesełkiem w swoją stronę.
– Przestań, nie o to mi chodzi!
– Więc, o co? – zadrwił lekko Bryan, litość zostawił
chwilowo w innej parze spodni. – Chcesz zrozumieć, co się stało, prawda? Jak to
się stało? I jak to nawet było możliwe? Tobie takie rzeczy się nie
przytrafiają. Z trudem odrywasz jakąś panienkę od siebie, aby wziąć prysznic w
spokoju, a i to tylko, dlatego że mieszkasz w domu rodziców. Jak to się stało,
że wylądowałeś zemną w łóżku? To dopiero zagadka. Niestety nie mogę ci pomóc, bo
nie wiem.
– Nie chodzi o to, co nam się przytrafiło, chodzi o to,
co przytrafiło się tobie wcześniej? Dlaczego popadłeś w taką depresję?
Konsekwencjami tego zajmiemy się później. – Kyle odparł spokojnie, nie miał
zamiaru dać sprowokować się Bryanowi i wykręcić od rozmowy. Młody wykrzywił się
na poważny ton Kyle.
Mister Cholerny Ideał.
I taki piękny.
– Jesteś pewien, że nie wolisz udawać, że mój język NIE znajdował
się w głębi twojego gardła? – Z trudem oderwał oczy od szerokich,
wypukłych, całuśnych warg przyjaciela. Z wysiłkiem uniósł je do równie
cudownych oczu Kyla. Budziły w nim wszystkie najgorsze instynkty.
– Nie. Nie wolę i ty też nie. Równie dobrze możemy
darować sobie słowne przepychanki i porozmawiać. Bo nie zamierzam stąd
wyjść dopóki nie skończymy. – Kyle z trudem powstrzymał się przed
oblizaniem warg pod intensywnym spojrzeniem Bryana. Szczęściem jego głos nie drżał,
choć jego żołądek tak.
– Kyle nie wiesz nawet, o co chodzi. A ja nie znam
odpowiedzi na to, dlaczego nagle zapałałeś pożądaniem do mnie…
– Ja nie…! – Kyle oburzył się odruchowo, a Bryan pokręcił
tylko głową smutno.
– Widzisz nie ma, o czym mówić, nie jesteś w stanie
nawet…
– Nie, nie, masz rację. Ale…
– Nie Kyle, nie ma żadnego, ale. To, co się stało, było …błędem.
Przepraszam. Starałem się trzymać ciebie od tego z daleka, ale mnie poniosło i
…
– O tym chce porozmawiać. Najwyraźniej to dotyczy tak
mnie jak i ciebie. Więc nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać? Że powinienem wiedzieć? – Kyle znów go
przycisnął. To była najważniejsza rozmowa w jego życiu, a przynajmniej takie
miał uczucie. I dla Bryana też o ile to, co podejrzewał pokrywało się choćby w
niewielkim stopniu z historią Bryana.
– Nie, jeśli mogę
temu zapobiec. – Bryan parsknął. Kyle uniósł brwi w powątpiewaniu.
– A możesz?
Bryan zmarszczy brwi i zastanawiał się przez chwilę nad tym,
jakie ma opcje. Nie wiele, bez względu na to jak optymistycznie by zakładał.
Ale miał szansę odstraszyć Kyla. Zniechęcić zanim ich życie rozpadnie się już
na zawsze.
– OK, powiem ci, o co chodziło i co się stało…
– I swoją tajemnice…
– I moją tajemnicę, pod jednym warunkiem. – Bryan
rozsiadł się i założył ramiona na piersi, starając się wyglądać jak
najpoważniej.
– Czemu mnie to jakoś nie zaskakuje? – Kyle wcale nie
wydawał się pod wrażeniem.– O co chodzi? Nie myśl sobie, że tak łatwo się mnie
pozbędziesz. – Zawsze najgorszym błędem było rzucanie mu wyzwania. Bryan prawdopodobnie
nie zdawał sobie z tego sprawy.
– Ooookej. Spoko. Weź napij się piwa i pocałuj mnie, żebym
miał, choć namiastkę… a później chce pocałunek po każdej jednej
informacji.– Kyle przewrócił oczyma na buńczuczne słowa Bryana.
– Czemu „to”
też mnie nie zaskoczyło?
Bryan wzruszył tylko ramionami, to było na tyle, jeśli
chodziło o jego odwagę. Teraz Kyle się oburzy i wyjdzie. Może najpierw skopie
mu tyłek, ale cóż. Darowana mu będzie konieczność przeprowadzenia tej żałosnej,
najbardziej żenującej rozmowy w życiu. Kyle odezwał się i Bryan wstrzymał
oddech.
– Możesz zapomnieć … o piwie. Ale jak masz ochotę mogę
przynieść ci colę …
– Ha! – sapnął Bryan. Zbladł jednak, kiedy Kyle dodał.
– Możesz ją wylizać z moich ust.
Bryan zbierając szczękę z podłogi, mógł niemal przysiąc,
że słyszał chichot, kiedy Kyle wyszedł do kuchni.
O cholera!
Z podekscytowania niemal nie wywrócił krzesełka tak
szybko się zerwał. Co jeśli Kyle… a co jeśli nie? Kolejna fala mdłości
zacisnęła mu żołądek. Dłonie spociły mu się i nagle uświadomił sobie jak
rozebrany był. Ubieranie się jednak zawstydziłoby go bardziej niż pozostanie
pół nagim.
Problem się rozwiązał, kiedy Kyle wrócił do pokoju z
otwartą puszką coli, paczką chipsów i zdeterminowana miną. Rzucił chipsy
na łóżko, pociągnął spory łyk z puszki, po czym odstawił ją na biurko. Zanim
Bryan zdołał zmobilizować, choć jedną komórkę mózgową, aby zdecydować się na
jakąkolwiek reakcję, Kyle złapał go w pasie, wygiął do tyłu i sforsował jego
usta jednym sprawnym ruchem. Sekundę później usta Bryana wypełniła ciepła cola
i Kyle.
O Boże!!!
Bryan niemal zachłysnął się, tak szybko to się rozegrało.
Kyle postawił go i ustabilizował na nogach, potem popchnął w stronę łóżka.
Czyli jednak mimo wszystko będę mieli tę
rozmowę…
– Siadaj i zjedz, chociaż chipsy. Widziałem, że nie
ruszyłeś obiadu. – Jeśli pocałunek, kolejny zresztą, zrobił na Kylu jakieś wrażenie,
świetnie to ukrywał. Bez niczego usiadł na łóżku Bryana i obserwował każdy jego
gest.
Lekki dreszcz przebiegł Bryanowi po plecach. Nie miał
zamiaru dać się onieśmielić. Sam znalazł się, co prawda w tym całym bałaganie,
ale to nie znaczy, że Kyle może z nim wygrać. Potocznie mówiąc, miał zamiar
rozdrażnić lwa. Nonszalancko sięgnął po paczkę chipsów otworzył ją i wepchnął
się na kolana Kyla, siadając bokiem. Mężczyzna stłumił słowa, które cisnęły mu
się na usta widząc buntowniczo uniesioną brew Bryana.
– Więc?
– Mmm…dobre. Chyba jestem głodny. – Bryan wymamrotał
wrzucając całą garść chipsów do ust.
– Bryan.– Kyle warknął ostrzegawczo. Mężczyzna o słabszym
charakterze prawdopodobnie łkałby już.
– Ok, Ok. jak długo liczysz się z kosztem tej wiedzy… –
oczy Kyla przypominały szparki w tym momencie. Bryan mimo wszystko stłumił
uśmiech. Kyle był duuużym mężczyzną, baaardzo dużym – NO, więc jestem gejem! – wypalił
i natychmiast przywarł do ust Kyla.
Nie chciał widzieć jego reakcji. Nie był na nią gotów. I
pewnie nigdy by nie był. Po chwili wahania i lekkiego oporu Kyle rozchylił
usta wpuszczając Bryana do środka.
Chipsy już nigdy
nie będą smakowały dla niego tak samo. Kyle pozwolił się całować. Pozwolił, aby
Bryan wessał jego język i pieścił go własnym. Kiedy jednak pulsowanie w jego
kroczu zaczęło współgrać z biciem jego serca, oderwał swojego przyjaciela
zanim zapomniał, że rozmawiali. Zanim zapomniał, czemu powinni przestać się
całować.
– To nie była nowina. Kiedy przyssałeś się do mojego penisa,
sam to wywnioskowałem.– Kyle spróbował pokryć zmieszanie i podniecenie,
sarkazmem. Bryan poróżowiał bardziej i wpakował kolejną porcję chipsów do ust.
– Nie chciałem, żeby były jakieś wątpliwości.
– Co się dziś stało? – Kyle nie miał zamiaru dać się
odwieść od przeprowadzenia tej rozmowy. Nawet, kiedy Bryan zaczął ambitnie
oblizywać palce. Jego przyjaciel nie spieszył się jednakże. W końcu Kyle
klepnął go w pośladek. Z zaskoczeniem i rozbawieniem obserwował jak źrenice
Bryana rozszerzają się lekko. Wielkie gorące rumieńce zalały jego policzki.
Kyle nawet nie chciał o tym myśleć. Nie w tym momencie w każdym bądź razie.
Bryan wziął głęboki oddech i prostując się sztywno zaczął bezemocjonalnie.
– Tom Jerry się stał. Nasza gwiazda szkolna. Ideał pod
każdym względem. Totalny macho, przystojny, popularny i uwielbiany. Totalny
pryk.
– Mhm…– Nieświadomie Kyle zaczął pocierać plecy Bryana, kiedy
wyczuł jak tężeje na wspomnienie owego pryka.
– Doskonale znasz ten typ. Sportowiec, wielki i
muskularny. Przechodzi po maluczkich jak czołg. Wszystkie panienki wiszą na
nim. Można by powiedzieć, że jest tak zajęty własną sławą, że nie dostrzeże
kogoś tak małego, nudnego i przeciętnego jak ja. Ale nieeeee… jestem jego
prywatną rozrywką. I to jeszcze by mnie nie ruszało. Ale w tym roku nagle
doznał olśnienia i stwierdził, że jestem gejem. Cała szkoła drżała ze śmiechu.
Zignorowałem go. W końcu nie jest tak, że może spojrzeć na mnie i wiedzieć, o
kim fantazjowałem, kiedy masturbowałem się pod prysznicem.
– Słusznie. – Kyle nie mógł powstrzymać sarkazmu. Jeśli
ta historia zmierzała tam gdzie przewidywał, to ktoś właśnie zarobił sobie
lanie. Z opcją na więcej.
– Tak czy inaczej, Tom po prostu nie wie, kiedy przestać.
Gnębił mnie i wyśmiewał, ale kiedy nikogo nie było świntuszył do mnie i składał
mi propozycje „nie do odrzucenia”. Tak też…– Bryan przełknął ciężko. Kątem oka
rzucił spojrzenie Kylowi.
– Taak?
– Tak też …zostałeś moim chłopakiem. – Bryan wymamrotał i
błyskawicznie skorzystał z tego, że szczęka Kyla opadła mu do kolan.
Chwycił twarz zaskoczonego przyjaciela w dłonie i
przywarł do jego ust jakby od tego zależało jego życie. Bo pewnie i zależało.
Tym razem jednak Kyle przejął kontrolę. Wolno i głęboko pocałował Bryana.
Zdecydowanie jednak zakończył pocałunek, kiedy ciche westchnienie wymknęło się
z jego ust.
– Jak rozumiem, tego miałem się nie dowiedzieć?
– Mhm…
– I brałeś pod uwagę, że mogłeś za to nieźle oberwać? – pytał
dalej ponurym tonem Kyle. Palce jego wielkiej dłoni zacisnęły się na karku
Bryana.
– Zakładałem, że nie dowiesz się. – Przyznał niechętnie
Bryan.
– Mhm. – Tym razem Kyle udzielił lakonicznej odpowiedzi. –
Czy to w ogóle zadziałało?
Bryan rzucił mu niepewne spojrzenie. Po czym wzruszył
ramionami nonszalancko.
– Trochę. Tom bardziej się pilnował. Problem był taki, że
nigdy nikt cię nie widział ze mną. Nawet zdjęcie, które zacząłem ze sobą nosić,
przestało być wiarygodne. – Brwi Kyla uniosły się do góry w zaskoczeniu. Mały
złośliwy uśmieszek wykrzywił jego usta.
– Masz moje zdjęcie?
Twarz Bryana znów zapałała czerwienią.
– Nasze właściwie. Z urodzin Matta…
– …Ale? – Dopytywał się Kyle kpiąco.
– Och! Odciąłem go, zadowolony? – Bryan nagle chciał
zerwać się z kolan Kyla i odsunąć. Jakim cudem myślał, że siedzenie mu na
kolanach to był taki dobry pomysł? Powinien trzymać się od niego z daleka.
Kiedy ta rozmowa się skończy, dobrze będzie, jeśli tylko głupie serce Bryana
będzie poturbowane.
Kyle parsknął śmiechem. Jego niebieskie oczy lśniły
wewnętrznym humorem. Prosto i niewinnie pocałował Bryana w usta. Umknął
jednak zbyt szybko, aby Bryan mógł się nacieszyć.
– No no, bardzo sprytnie. Ale, co się stało dziś? – Jeszcze
nie wiedział jak jest do tego wszystkiego nastawiony. I czując złość, i
irytację narastającą w jego brzuchu, wolał poczekać na wszystkie informacje.
Zanim komuś skręci kark.
– Dziś przydybał mnie po lekcjach w szatni i przystawiał się
na maksa. Myślałem, że chyba zabiję go taki byłem wściekły. A on tylko się
śmiał. W końcu przygniótł mnie do ściany i chciał pocałować. – W tym momencie
nie tylko Bryan drżał. Kyle również, ale z morderczej wściekłości. Jak
ktoś mógł znęcać się nad kimś tak delikatnym i miłym jak Bryan?
– Zrobił ci krzywdę? – Z trudem udało mu się wycedzić
przez zęby. Bryan spojrzał na niego szeroko rozwartymi oczyma.
Nie on miał się go bać tylko ten pozbawiony mózgu i w
niedalekiej przyszłości jaj idiota. Zdecydowanie przytulił Bryana do swojej
szerokiej piersi, wkładając jego głowę pod swoja brodę. Bryan drżał lekko na
całym ciele. Ale trudno było powiedzieć czy bardziej z nerwów czy z
frustracji.
– Nie, nie miałby czym i nie wiedziałby jak – parsknął, choć
to nie była prawda. Zranił go i to niestety nie cieleśnie. Bo większość
fizycznych ran można po prostu zagoić.
– Jego szczęście…
– Ale jego kumple nas nakryli. Tom się wściekł. Odwrócił
całą sytuacje. Powiedział, że go molestowałem. Powiedziałem prawdę, ale to nic
nie dało. – Jego ton jasno i wyraźnie wskazywał na to, że wcale nie wierzył,
aby była inna opcja. To było przykro słuchać jak wiele było cynizmu w kimś tak
młodym. Kyle uznał, że to zasługuje na kolejny pocałunek.
Delikatnie polizał kącik ust Bryana, następnie dolną jego
wargę. Jakikolwiek protest formował się na jego ustach został stłumiony
językiem Kyla. Obaj jęknęli, kiedy z zapałem zaczął wylizywać wnętrze jego ust.
Mocno i gorąco. W sekundę później Bryan znów był schowany w szerokich ramionach
Kyla. Jedyne, co ich mogło rozdzielić to brak tlenu. Bryan odsunął się trochę
drżąc i dysząc. Twarz schował w szyi Kyla.
– Pokłóciliśmy się. Tamci wyśmiali mnie. Bo kto by mi
uwierzył, takiemu nic. Taki brzydal. To oczywiste, że musiałem się na niego
rzucić!
– Ale…– Kyle zaprotestował. Zanim jednak zdołał
zwokalizować swój sprzeciw, Bryan uciszył go jednym zimnym spojrzeniem. Ok… to
nadal nie jest odpowiedni moment na rozsądną rozmowę.
– Akurat wszyscy zlecieli się jak zadeklarowałem, że mój
„chłopak” jest tak seksowny i tak zakochany we mnie, że nie dotknąłbym takiego
śmiecia jak Tom nawet kijem…– Głosik Bryana słabł i słabł z każdym słowem. Nie
mógł też spojrzeć na Kyla. Ze zdenerwowania przygryzł dolną wargę.
– Hej spokojnie. – Kyle spróbował go uspokoić, choć sam
nie czuł się ani trochę spokojny. Jego wybuch jednak niczego by nie zmienił. – Już gorzej być nie może. Nie stresuj się.
Bryan popatrzył na niego z krzywą miną. Jego oczy
wskazywały na to, że to jeszcze nie koniec. Kyle westchnął.
– Dalej. Gadaj i miejmy to już za sobą.
Młody mężczyzna zawahał się, po czym ironiczny uśmieszek
wykrzywił mu usta.
– Może jeszcze jeden pocałunek zanim mnie zabijesz? –
Kyle tylko parsknął w odpowiedzi. Prawdę jednak powiedziawszy serce stało
mu w gardle. W ciągu tych kilku godzin, przywiązał się do Bryana tak bardzo, że
mógłby zrobić dla niego, praktycznie wszystko. Nie wiedział tylko, co to
„wszystko” znaczy.
– Nie, nie zabiję cię i nie pozwolę się rozproszyć.
– Och! Moje pocałunki cię rozpraszają? – Bryan nagle się
zapalił. Kyle strzelił mu klapsa. Delikatna dolna warga Bryana, ślicznie
wygięła się w lekkim dąsie. Niestety Kyle zdawał się być całkiem na to odporny.
– Ok, Ok. po prostu tak jakoś wyszło, że … Powiedziałem,
że przyjdziesz na mój Prom Ball, jako mój partner!
– Co? – Kyle zerwał się niemal zrzucając Bryana na
podłogę. Młody siedział ze spuszczoną głową, jego ramiona zaczęły podejrzanie
drżeć. W tej chwili jednak Kyle nie potrafił się tym przejąć. Myśli wirowały mu
w głowie jak huragan. Konsekwencje całej tej sytuacji mogą być kolosalne. Jego
reputacja wisiała na włosku. Nie żeby miał problem z byciem postrzeganym,
jako gej. Sytuacja jednak nie była tak prosta. Jego rodzina i rodzina Bryana po
prostu odpadną. Musi zastanowić się, co zrobić w tej całej sytuacji? A przede
wszystkim musiał wziąć pod uwagę uczucia Bryana. Nie mógł pogłębić cierpienia, które
wyraźnie było widać w jego oczach.
Starając się ukryć swoje uczucia Bryan wstał i wsparł
dłonie na biodrach.
– Rozumiesz, to nie tak, że w ogóle miałem zamiar iść na
Bal. Więc to nie jest żaden problem… Tom i tak w to nie uwierzył. Więc,
jeśli się tam nie pokarzę, to nie będzie żadne zdziwienie. A te ostatnie dwa
tygodnie miną w oka mgnieniu. – Bryan starał się brzmieć przekonywująco i
stanowczo. Kyle tylko rzucił mu ironiczne spojrzenie.
– A dlaczego ten „Bestia Inteligentna” ci nie uwierzył? –
To na serio ciekawiło Kyla. Bryan spojrzał na niego z niedowierzaniem. Po czym
wybuchnął głośnym, smutnym śmiechem.
– Kyle, proszę cię. Jak to sobie wyobrażasz? Taki facet
jak ty i ja? No proszę cię, bądź poważny.
Kyle nadal tylko na niego patrzył, jakby stwierdzenie
Bryana nie było, aż tak oczywiste, jakby to się mogło Bryanowi wydawać. Z
westchnieniem Bryan potargał swoje blond włosy.
– Człowieku. Kto uwierzy, że chciałbyś być zemną? Mną?!
Szarym i ponurym, beznadziejnym, mną? – Młodszy mężczyzna spojrzał na niego
lśniącymi oczyma. – Jesteś piękny. Idealny. Nie ma opcji, że byś mnie chciał.
Kiedy palnąłem o nas …to było …głupie. Nie myślałem.
– Bryan. Przesadzasz. – Kyle stwierdził spokojnie.
– Nie. Niestety nie. Nawet Tom stwierdził, że żaden
prawdziwy facet nie wytrzymałby z takim beznadziejnym mną. I wierz mi, mogłoby
się zdawać jakby znał mnie jak własną dłoń!
– Nie dawaj się na to nabrać. Teoretycznie, pewne cechy,
można przypisać praktycznie każdemu. – Kyle nie potrafił zrozumieć, dlaczego Bryan
tak nisko się cenił.– To był jego głupi traf. Co ci powiedział?
– Och, nie chce o tym rozmawiać. Miał zbyt dużo racji.
– Nie! Zdziwiłbyś się jak wielu ludzi pragnie tego
samego. Jak wielu ma te same oczekiwania i pragnienia.
– Ale nie każdy jest taki…potrzebujący, uzależniony od uczuć,
troski i opieki. Taki chciwy emocjonalnie. Jestem facetem na litość boską!
Powinienem wziąć się w garść, a nie snuć nierealne marzenia. – Bryan
zdenerwowany i wyraźnie smutny, zaczął ciskać się z kąta w kąt, niewielkiego
pokoju.
Kyle czuł jak jego dłonie same wyciągają się, aby objąć
swojego małego przyjaciela. Jakiś głosik z tyłu głowy, który do tej pory
nazywał zdrowym rozsądkiem, podszeptywał mu sposoby na to jak pocieszyć Bryana.
Daleko by jednak nie zaszli, gdyby pozwolił się zdekoncentrować.
– Bryan uspokój się. Tom może iść się pieprzyć samemu.
Zastanów się, co ty byś chciał od swojej…go idealnego partnera. Czy miałbyś mu
za złe, że cię potrzebuje? – To się nazywało granie adwokata diabła. I Kyle
nagle odkrył, że jest w tym niespodziewanie dobry… Bryan uniósł nagle na niego swoje
pełne łez oczy. Szeroki uśmiech rozbłysnął na jego twarzy jak neon.
– Och, Kyle! Gdybym miał taką osobę… ukochanego. Ozłociłbym
go gdyby mnie potrzebował, ufał na tyle żeby się do mnie zbliżyć i kochać mnie.
Gdyby mnie chciał, choć w połowie tak jak ja go pragnę, byłbym
najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Całowałby go, przytulał. Wykrzyczałbym
na cały świat, co do niego czuję. Oddałbym mu wszystko. Jeśli ktoś cię pragnie,
kocha i potrzebuje to wszystko, czego możesz chcieć i potrzebować w życiu.
Nie rozumiesz tego?
Kyle rozumiał.
Rozumiał aż za dobrze. Rozumiał, czemu taki Tom mógł uznać, że Bryan jest
potrzebujący i chciwy. To, czego pragnął Bryan było jednocześnie najprostszą
i najtrudniejszą sprawą. Bardzo niewielu ludzi potrafiło docenić taki dar
jak Bryan. Szczęściem on nie był idiotom.
– Czyli dla ciebie z kimś „takim” nie jest nic, nie w
porządku? – zapytał niewinnie. Bryan zmarszczył groźnie brwi jakby rozważał czy
mu nie dowalić.
– Przestań. Wiesz, że nie. Potrzebować kogoś nie jest słabością.
Potrzebować kogoś jest wolnością. Dopóki nie wiemy, że czegoś potrzebujemy. Nie
wiemy nawet, że tego nie mamy – stwierdził stanowczo, ale z lekkim
rozmarzeniem. Jednak w sekundzie, kiedy dostrzegł przeszywające go spojrzenie Kyla,
wyprostował się gwałtownie i zadarł podbródek.– A czy dodałem, że Tom uważa
mnie za mięczaka?
Kyle parsknął nieelegancko i podkradł się ostrożnie do Bryana.
– Nie martw się. Ja zajmę się zmianą jego poglądów. – Po
czym chwycił Bryana w objęcia i wpił w jego usta. Mocno, intensywnie
i namiętnie.
Fala gorąca
uderzyła Bryanowi do głowy, jednocześnie z falą podniecenia uderzającą w jego
jądra. Jego świat zawirował. Z obawy, ale i z pragnienia chwycił się gwałtownie
szerokich barków ukochanego. Jego ciało idealnie pasowało do muskularnej sylwetki
Kyla. Przy wzroście stuosiemdziesięciupięciu centymetrów i wadze stu kilogramów,
Kyle potrafił skryć Bryana w swoich ramionach. I Bryan chciał się tam ukryć, schować
i przede wszystkim nie wypuszczać Kyla nigdy więcej z rąk. Jakiekolwiek
szaleństwo go opanowało, Bryan pragnął, aby trwało wiecznie. Wszystko, co miał,
wszystko, co czuł przelał w ten pocałunek. Lata ukrytej miłości i tysięcy
gorących pragnień, skompresował w jeden kilku minutowy pocałunek. Jego kolana
drżały jak galaretka. Jego napięty do granic możliwości członek ociekał z podniecenia.
Jeszcze kilka minut i chyba wystrzeli tu i teraz. Całym ciałem pragnął, aby
Kyle czuł dokładnie to samo. Pragnął, aby się uzależnił, aby już nie mógł bez
niego żyć. Tak jak on nie potrafił!
I najsmutniejsze było to, że to były niedorzeczne
pragnienia. Łkając cicho obsypał twarz Kyla drobnymi pocałunkami. Dosięgając
niemal każdego skrawka jego odsłoniętej skóry. Obaj niemal dyszeli. W końcu
Kyle oderwał swoje opuchnięte usta od Bryana.
– Och boy! To było, było…
– Och, tak. Zdecydowanie było…– odparł Bryan bez tchu, wtulając
twarz w pierś Kyla. Pachniał tak cudownie. Jak piżmo, pot i seks. Gdyby nie
koszulka Kyla, prawdopodobnie lizałby go od stóp do głów. Z jękiem oderwał
się od pięknego ciała mężczyzny.
– Mmmm…nie żebym narzekał, ale nie wiem jak długo jeszcze
dam radę się powstrzymywać. – Wiedział, po prostu wiedział, że sobie tego nie wybaczy,
ale musiał dać szansę Kylowi, aby się wycofał. Ulec chwili było łatwo, żyć z konsekwencjami
tej nagłej decyzji już nie. – Doceń, więc mój gest i wiej, puki masz spodnie na
sobie.
Kyle wybuchnął śmiechem, trochę roztrzęsionym i lekko ochrypłym,
ale jednak śmiechem. Zrobił też krok do tyłu. Drżącymi dłońmi rozkosmał włosy
jeszcze bardziej.
Bryan musiał usiąść. Jego nogi nie mogły utrzymać go już
dłużej.
– Co teraz? Nie zamierzasz skręcić mi karku? – Bryan
wsunął się dalej na łóżku i oparł o ścianę, jak poprzednio siedział Kyle.
Mężczyzna zrobił kilka kroków niezdecydowanie. Widać było jak intensywnie
myśli. Bryan starał się uspokoić bicie swojego szalonego serca. Musiał nastawić
się na najgorsze. Kyle miał wszelkie prawo, aby być wściekłym. Gdyby ludzie się
dowiedzieli miałby zszarganą reputację. Kyle przyjrzał mu się przez chwilkę
i w końcu wpełzł na łóżko tuż przy nim. Wkrótce siedzieli bok przy boku.
– Czego byś chciał Bryan? Tak, naprawdę bardzo? – zapytał
cicho. Młody wzdrygnął się lekko i spojrzał na niego zaskoczony, ale i
zakłopotany. Przyznawanie się do własnych uczuć zawsze było trudne. I normalnie
nie dałby rady wykrztusić z siebie słowa. Ale dzisiejszy dzień był inny niż
wszystkie. Może to był moment, kiedy należało podjąć wyzwanie i sięgnąć po to,
czego się pragnęło?
– Tak naprawdę bardzo, to bym chciał…nie, źle to ująłem. Wszystko,
czego pragnę to… ciebie Kyle. Możliwości kochania cię i bycia z tobą. Troszczenia
się o ciebie i wspierania. – Przyznał Bryan cicho, głęboko patrząc w błękitne
oczy. – Problem w tym, że ty mnie nie potrzebujesz.
Brwi Kyla
uniosły się w zaskoczeniu na ciche stwierdzenia Bryana. On zdecydowanie
powinien popracować nad jego poczuciem własnej wartości.
– Może byś pozwolił mi o tym zadecydować? – Bryan
zarumienił się na łagodną reprymendę. – Czyli oględnie mówiąc, pragniesz być ze
mną?
– Tak – odpowiedź była natychmiastowa, ale zdecydowane
łuki brwi Bryana zmarszczyły się podejrzliwie.
– Możesz mi wytłumaczyć jak to się stało? Dlaczego ja?
Tym razem jego przyjaciel popatrzył na niego jak na
wariata.
– Gorzej ci? Jesteś jak moja erotyczna fantazja
przywołana do życia. Na dodatek jesteś miły, dobry, grzeczny i serdeczny.
Proszę cię, nie narodził się idiota, który by cię nie chciał. – Bryan wydawał
się podejrzanie oburzony na taką możliwość. Kiedy Kyle znów się roześmiał, gorące
rumieńce zalały jego policzki. – To nie jest śmieszne. Byłem zadurzony w tobie
od chwili, kiedy wszedłeś do tego domu po raz pierwszy, potykając się o swoje
długie nogi w wieku czternastu lat. Kiedy uśmiechnąłeś się do mnie, miałem
ochotę paść na kolana i cię wielbić – wyznał lekko zirytowany Bryan. Dlaczego
Kyle nie potrafił tego pojąć?
– Nikt, nigdy jeszcze, nie powiedział mi nic równie
wspaniałego. – Kyle objął kark Bryana dłonią i pocałował go lekko. Bryan jednak
odsunął się.
Tym razem to Kyle się zirytował, zachowanie Bryana było
nie do przewidzenia.
– Nie rób tego. Nawet nie wiesz, co mi robią twoje
pocałunki. Wkrótce nie będę mógł bez nich żyć, a ty znikniesz nie
oglądając się za siebie. Nie traci się czegoś, czego się nigdy nie miało! – Szybko
wytłumaczył Kylowi. Miał już dość odpowiadania na pytania. Teraz miał kilka
własnych. Pytanie główne czy Kyle udzieli mu jakichkolwiek odpowiedzi?
– Jesteś bardzo szczery, prawda? Niczego nie owijasz w
bawełnę. – Kyle przyglądał mu się uważnie. Chciałby móc czytać w jego myślach i
był pewny jak jasna cholera, że nie chciałby, aby Bryan mógł czytał w jego
myślach.
– Nie wiesz, jakie to dołujące, bez przerwy ukrywać prawdę,
tłumić emocje, obawiać się odezwać? W tej chwili pozwalam sobie na to,
ponieważ jestem załamany i chyba, dlatego że przy tobie czuję się bezpiecznie.
– To bardzo dobrze Bryan. Bardzo. Możesz polegać na mnie,
zawsze. – Kyle poklepał go po kolanie lekko. Jego przyjaciel popatrzył na dłoń
nadal spoczywającą na jego nodze. Dokąd to wszystko prowadzi? Co dalej?
– Kyle wyłudziłeś ode mnie wszystkie informacje, jakie
tylko się dało, odpowiedz mi teraz na moje pytania, mógłbyś? – Starał się nadać
głosowi tak wiele stanowczości jak tylko udało mu się wymustrować. Ale szczerze
powiedziawszy żołądek podchodził mu do gardła.
– Chciałbym móc. Jeśli jednak chodzi o to, co dzieje się
między nami. Nie jestem pewien czy sam wiem, co się dzieje. – Kyle wzruszył
szerokimi ramionami. Nie bardzo też umiał spojrzeć mu w oczy.
– Ale…? Pocałowałeś mnie. A nie lecisz na facetów. Wiem,
bo tuziny lasek przewijały się przez twoje łóżko. – Bryan wypalił zirytowany.
Kyle rzucił mu ironiczne spojrzenie.
– Nie wiem, czy powinienem czuć się pochlebiony, czy
zirytowany. Nie każda laska wylądowała w moim łóżku. Choć chciały, aby
wszyscy w to wierzyli. – Bryan parsknął na buńczuczne słowa Kyla.
– Szczęściary.
– Skoro tak twierdzisz. – Garnitur bielutkich zębów Kyla
niemal go oślepił w szerokim uśmiechu.
– Więc co robisz ze mną? I wierz mi zdaję sobie sprawę z tego,
że ci się podobało. – Może to był upór, ale Bryan nie potrafił sobie odpuścić.
– To prawda. Dlatego nadal tu jestem. Chcę…mmm… Chcę dowiedzieć
się więcej. Sprawdzić…– Kyle przerwał, kiedy Bryan zerwał się z łóżka i stanął
po drugiej stronie pokoju, patrząc na niego na przemian wściekły i zrozpaczony.
Kiedy Kyle chciał podejść, zaczął gwałtownie potrząsać głową.
– Nie, nie, nie… Nie będę twoim eksperymentem. Nie mogę.
Nie zniósłbym, kiedy zaspokoiłbyś swoją ciekawość i wrócił do swoich
wielbicielek.
– Bryan, to nie tak. Nigdy bym ci czegoś podobnego nie
zrobił. Nie przemyślałem sobie jeszcze wszystkiego, bo wziąłeś mnie przez zaskoczenie,
ale chcę być z tobą. – Kyle wpakował dłonie w kieszenie swoich grzesznie
obcisłych jeansów. Minę miał niepewną i trochę nieśmiałą. Bryan miał wrażenie,
że zemdleje.
– Ty chyba zwariowałeś!
– Pewnie tak. Wierz mi sam się nad tym zastanawiałem. Ale
to ma sens.– Kyle zaśmiał się nerwowo. Jednym ruchem długiej ręki pociągnął Bryana
w swoje ramiona. Mocno i zdecydowanie objął go, i spojrzał mu w oczy.
– Cco…to dla mnie znaczy? – Bryan zbyt długo był w życiu rozczarowany,
aby teraz uwierzyć w niewiarygodne.
– To mój drogi, znaczy…, że zabiorę cię na bal! – Kyle
niemal nie dał rady powstrzymać śmiechu na widok zszokowanej miny Bryana.
Niechciał jednak, aby Bryan doszedł do wniosku, że żartuje. Bo nie żartował, bez
względu na to jakby to nie było szalone.
– Aaa…le…ale…le…cco…jak?
– Bryan, wyluzuj. Wszystko będzie dobrze. Tom będzie miał
bardzo niemiłą niespodziankę.– Delikatnie, ale stanowczo pocałował niższego
mężczyznę. Uważnie obserwując jego reakcję.
– Co ludzie powiedzą? Twoja rodzina, Matt? – Bryan
schował twarz w piersi Kyla. Jak szalony zastanawiał się, co też najlepszego
robi zniechęcając mężczyznę swojego życia? Nie mógł jednak pozwolić, aby
zrujnował sobie życie, właśnie z tegoż samego powodu. Kyle był mężczyzną jego
życia. Bryan nie chciał, aby kiedykolwiek cierpiał. Lub gorzej, żeby go
znienawidził za to, co się może stać.
– Bryan to nie ma znaczenia. Nie dla mnie, w każdym bądź
razie. Jeśli będziesz chciał nie musimy nikomu mówić, jeśli zechcesz powiemy
wszystkim. – Nie miało znaczenia, co byłoby trzeba zrobić, jedno było jednak
pewne. Chciał pocieszyć Bryana, zaopiekować się nim i otoczyć go troską. To
było szaleństwo, bezsens. Jednocześnie Kyle nie pragnął w życiu niczego
bardziej.
– Tak po prostu? Jednego dnia mnie nie zauważasz, a
następnego „puff” i spełniasz moje wszystkie marzenia? – Bryan znów zerwał się
i stanął po drugiej stronie pokoju, podejrzliwie przyglądając się Kylowi. Był
dużo bardziej skłonny uwierzyć, że to był jakiś podstęp lub żart. Choć
rozdarłoby to jego serce na kawałki. Kyle westchnął cicho. Nie dziwił się
Bryanowi. Sam sobie nie do końca wierzył.
– Tak, tak po prostu. Pocałowałeś mnie i to sprawiło, że
nigdy nie byłem w życiu niczego bardziej pewien niż tego, że chcę ciebie. Tylko
i wyłącznie ciebie. A po drugie…– zawahał się lekko. Wiedział jednak, że tylko
szczerością wygra zaufanie Bryana – Po drugie… chcesz zaoferować ukochanej
osobie dokładnie to, czego pragnę dla siebie. Jak mogę ryzykować, że pokochasz
kogoś innego? Muszę, chcę i pragnę abyś dał mi szansę. To może być moja
jedyna nadzieja i okazja.
Bryan znów stał z szeroko rozdziawionymi ustami. Jezu!
Gwiazdka w tym roku jest wcześniej? Czy może zginął w wypadku samochodowym i
poszedł do jego własnego prywatnego nieba? Cokolwiek się działo czuł, że chyba
zaraz zemdleje. Kyle uśmiechał się do niego na wpół nieśmiało i na wpół
zachęcająco. Jego wysokie policzki zdobił delikatny rumieniec.
– Nie stój tak tylko powiedz coś. Mam serce w gardle.–
Kyle wydukał niepewnie. Po raz pierwszy w życiu był przerażony, bo nigdy
wcześniej w życiu nie zależało mu bardziej na pozytywnej decyzji jak w tym
momencie. Strach boleśnie ściskał mu wnętrzności. Bryan stał jak zamurowany na
przemian bladnąc i rumieniąc się. Widać było, że za każdym razem, kiedy zaczyna
się decydować, nowe wątpliwości trzymają go w miejscu. Kyle nie mógł patrzyć
jak jego śliczny, delikatny mężczyzna jest rozdzierany przez niepewność. Jak
miał udowodnić mu, że nie kłamie i nie żartuje? Że nie zamierza go wykorzystać
czy zadrwić z niego? Pomysł wpadł mu do głowy i wziął go z zaskoczenia.
– Umów się ze mną na randkę. Proszę? – Zdecydowanie wziął
spiętego Bryana za dłoń i uniósł ją do ust.– I byłbym zachwycony gdybyś
pozwolił mi jutro odwieść się do szkoły…
– Aale, to blisko. – Nieśmiało zaprotestował oszołomiony
Bryan. Jego głowa wirowała od obaw, uczyć i strachu. Kyle uśmiechał się jednak
do niego łagodnie.
– W takim razie. Czy mógłbym cię odprowadzić?
Możliwość i konsekwencje wynikające z tego sprawiały, że
serce Bryana niemal nie wyrwało się na wolność, z jego piersi.
– Czy ja śnie? Powiedz, że nie. – Wahanie i obawa w głosie
Bryana rozdzierało serce Kyla. Zdecydowanie i stanowczo wciągnął młodszego
mężczyznę w swoje ramiona i pocałował z całym uczuciem, jakie go zalewało.
Mocno, namiętnie i po męsku. To było jakby brał go w posiadanie, nie
pozostawiając cienia wątpliwości, do kogo teraz Bryan należy.
– Nie śnisz, baby. Jesteś mój! – Lekki uśmiech wygiął
jego opuchnięte, lśniące usta, na widok uniesionych brwi Bryana.– A ja
zdecydowanie jestem twój!
Bryan wypuścił z płuc długo wstrzymywane powietrze, choć
wcześniej nawet sobie nie uświadamiał, że je wstrzymuje. Spróbował zapanować
nad sobą. Stanowczo spojrzał w uśmiechnięte, lekko zamglone pożądaniem
oczy Kyla.
– Wiesz, co robisz? Wiesz, co to wszystko może znaczyć?
Jak to może się skończyć? Jaki obrót przyjąć? To może być katastrofa dla ciebie
i twojej rodziny. Możesz stracić przyjaciół…
– Wiem! – Kyle przerwał mu zanim biedak znów się nakręcił.
– Jeśli ich stracę, to nie byli moimi przyjaciółmi w pierwszym miejscu!
Z rozdrażnieniem przeciągnął dłonią po włosach. Nie
chciał i nawet nie był w stanie myśleć o konsekwencjach, i możliwościach w
tej chwili.
– Bryan cokolwiek się stanie i jakkolwiek się to skończy,
to jesteś wart ryzyka. Nie rozumiesz?– zapytał z rozpaczą, widząc niepewną i
zaskoczoną minę swojego przyjaciela.
– Nie, szczerze mówiąc nie rozumiem. Jak możesz chcieć
zrobić to dla mnie? Jak możesz chcieć mnie?
– Zadajesz najgłupsze pytania na świecie. Kto zdołał
pozbawić cię pewności siebie?
Bryan tylko wzruszył ramionami. To nie było całkiem tak.
Miał o sobie dobre zdanie we wszystkim oprócz swojego życia uczuciowego.
Zakochanie się w heteroseksualnym przyjacielu brata, może to zrobić
człowiekowi.
– Jesteś uzdolniony i prawie wszystko przychodzi ci bez
wysiłku. – Kyle nie zniechęcał się jego ponurą miną i milczeniem. – Tam gdzie
inni potrzebują włożyć wiele nakładu, ty masz to na skinienie palca. Nie rozumiem,
dlaczego traktujesz siebie tak krytycznie?
– Spójrz na mnie! Do jakiej kategorii byś mnie zaliczył?
Mały mózgowiec. Nudny i…
– Zarozumiały. – Kyle przerwał tyradę Bryana zanim znów
się nakręcił.
– Co?!– Szczęka Bryana opadła na podłogę. – Jak nawet
możesz tak mówić?
– Bo twój największy problem to twój wygląd czy raczej
brak jego, w twoim własnym mniemaniu. – Kyle nie miał zamiaru popuścić
Bryanowi. W końcu był inteligentnym chłopakiem. Sam powinien to wiedzieć. – Czy
na serio jesteś tak płytki, że zewnętrzny wygląd ma dla ciebie takie wielkie
znaczenie?
Bryan jak lodowe szpilki wbite w jego ciało, czuł
prawdziwe pytanie ukryte pod słowami Kyla. „Czy tylko mój wygląd ma dla ciebie
znaczenie?”
Jak w ogóle mógł go o to podejrzewać? Złość znów
podniosła mu ciśnienie.
– Nie wygląd zewnętrzny nie ma dla mnie AŻ tak wielkiego
znaczenia. – Wycedził przez zaciśnięte zęby. – Z tym, że to nie ty musisz żyć w
moim ciele. Gdybym miał tyle wzrostu, co ty, wyglądał jak ty i wielbiciele
kładli mi się pokosem do mych stóp, też mógłbym sobie pozwolić na luksus nie
przejmowania się nim.
– Ty po prostu nie pojmujesz, że niczego ci nie brak,
prawda? Jak słodki i uroczy jesteś w rzeczywistości?– Kyle jakby z
niedowierzaniem potrząsnął głową.– To, co niewidoczne jest znacznie ważniejsze
od tego, co kto ma na zewnątrz. A z tym też nie masz najmniejszego problemu.
Znam znacznie mniej przystojnych mężczyzn od ciebie. I znacznie głupszych.
– Tylko że ludzie mają mentalność wyrabiania sobie opinii
o innych zanim nawet masz szansę otworzyć usta.– Bryana parsknął cynicznie.
Nie, Kyle nie miał szansy pojąć, o co mu chodziło. W teorii wszystko, zawsze
powinno być cudowne. – Mówisz, że nic mi nie brakuje. Ale jakoś nie widzę abym
przyciągał do siebie uwagę adoratorów!
Kyle uśmiechnął się nagle jak drapieżnik i posłał
dreszcz…obawy? Ekscytacji? Wzdłuż kręgosłupa Bryana.
– Och, baby, moją zdecydowanie masz!
Szybkim zdecydowanym ruchem wziął Bryana w ramiona i
wypędził z jego głowy jakiekolwiek wątpliwości.
5
Kyle siedział
naprzeciwko czworga zszokowanych członków swojej rodziny, siedzących teraz
z rozdziawionymi ustami. Cztery pary oczu, podobnych do jego własnych,
wytrzeszczało się na niego jakby urosła mu nagle jeszcze jedna głowa.
Kyle, pomimo że starał się zachować poważną i opanowaną
minę, miał ochotę się roześmiać. A to był niemały postęp. Bo od chwili, kiedy otworzył
usta przy swoim rodzinnym stole tego ranka, był przerażony i obawiał się czy
da radę, choćby słowo wydusić z siebie.
Z całych sił starał
się zapewnić przerażonego Bryana, że wszystko będzie ok, ale nie był pewien czy
udało mu się nabrać nawet samego siebie. Wspólnie z Bryanem postanowili, że
powiadomią ich rodziny już od początku. Cóż, wspólnie postanowili, jeśli nie
licząc, czasu, jaki najpierw musiał poświęcić na przekonanie Bryana, że –„Nie,
nie potrzebuje czasu, aby się zastanowić i nie, nie chce najpierw spróbować czy
mu się spodobają randki z Bryanem, w razie gdyby potem chciał się
rozmyślić. Nikt by nie musiał wiedzieć.”
Zdecydowali, że rodzicom Bryana i Mattowi powiedzą razem,
ale rodzinie Kyla postanowili, że powie sam. Nie miał bladego pojęcia, jaka
będzie ich reakcja i nie miał zamiaru narażać Bryana na jakiekolwiek nieprzyjemności.
Jego instynkt opiekuńczy rozwinął się u niego względem Bryana do nielogicznych
rozmiarów. Nikt nie miał prawa narażać jego „chłopaka” na jakiekolwiek przykrości.
Nikt! Nawet jego, niezmiernie teraz zszokowana rodzina.
Pod ich bacznym, przeszywającym i lekko nieprzytomnym
spojrzeniem, Kyle miał ochotę zacząć się wiercić. Także cisza, która zapanowała
nagle w kuchni wbijała się w jego bębenki słuchowe. Miał ochotę wrzasnąć na nich,
aby wreszcie zareagowali. Niespokojny i zdenerwowany odkrzyknął głośno.
Jeśli zaraz nikt się nie odezwie to chyba po prostu wyjdzie stąd, bez oglądania
się za siebie. Może stwierdzenie prosto z mostu „Zabieram dziś Bryana na
naszą pierwszą randkę!” Nie było najmądrzejszą opcją. Może powinien powiedzieć
coś bardziej w stylu…” Kochani, chciałbym coś ogłosić…” albo …
– Bryana? Jakiego Bryana? Tego Bryana? – Śmiertelnie
opanowany ton jego ojca, całkowicie stał w sprzeczności z jego
chaotycznymi pytaniami. Kyle przełknął boleśnie, spoglądając na swojego tatę.
Wspaniały, poważny, opiekuńczy mężczyzna w sile wieku, nadal przystojny pomimo
siwizny przyprószającej jego skronie. Kyle podziwiał go i szanował.
Pytanie czy jego ojciec będzie nadal szanował jego? Cóż, zaraz się przekona.
– Tak tato, tego Bryana. Myślę, że zabiorę go do kina i
na pizzę. – Kyle nie miał zamiaru czuć się zdeprymowany. Nie miał, czego się
wstydzić, ani obawiać. Jego rodzina z resztą nigdy nie wykazywała
najmniejszych przejawów homofobii.
Ciche sapnięcie jego matki, na chwilkę oderwało go od
nadal pasywnej twarzy swojego ojca. Śliczna kobieta o blond lokach i
dystyngowanej sylwetce, dalej spoglądała na niego lekko zszokowana. Kyle
uśmiechnął się do niej pocieszająco. To do cholery przecież nie koniec świata.
Przecież nie oświadczył właśnie swoim rodzicom, że „stuknął” jakąś niewinną panienkę
i spodziewają się dziecka. Na obecna chwilę już mu to dłużej nie grozi!
Nie! Myślenie o seksie i Bryanie w jednym zdaniu nie było
najlepszym pomysłem przy rodzicach. Jego ciało wybierało siebie najdziwniejsze
momenty, aby reagować. Tak jak właśnie teraz. Dyskretnie poprawił się na
krzesełku, aby ulżyć dyskomfortowi w jego spodniach. Fokus człowieku.
– Mamo…
– Czy potrzebujesz gotówki? – Cichy, ale spokojny głos
jego ojca przerwał mu zanim Kyle zmobilizował się, aby zacząć udzielać jakiś
wyjaśnień swojej matce. Teraz to cała rodzina spojrzała z szokiem na jego
ojca, z nim włącznie.
To już?
Tak o?
Bez żadnych pytań czy czegokolwiek? Kyle nie wiedział,
czego się spodziewać, ale chyba mimo wszystko nie spodziewał się tego. I dwójka
jego rodzeństwa najwyraźniej też nie. Bo czekali, na to kiedy zacznie się
„imprezka” cichutko do tej pory. Brak przewidywanej reakcji ze strony ich ojca
wytrącił ich kompletnie z równowagi. Meg, jego o rok młodsza siostra, zwróciła
się do ich ojca z nadąsaną minką.
– To nie fair tato! Dlaczego nigdy mnie nie pytasz, czy
mam kasę na randki? – Szeroki uśmiech rozjaśnił jej śliczną twarz, kiedy
całkiem bez skrępowania mrugnęła na Kyla okiem. Młody mężczyzna poczuł się
jakby tona kamieni opadła z jego duszy. Przynajmniej jego siostra zaakceptowała
go bez zastrzeżeń. Za to jego piętnastoletni brat, ze złością zaplótł ręce na
piersi i wyraźnie było widać jak strzelił focha.
– To totalnie zrujnuje moją reputacje w szkole! Nie wiem
jak ja, mam się tam znów pokazać? To jest totalnie nie fair!
Trzy oburzone
parsknięcia, spowodowały, że Kyle w końcu się roześmiał. Poklepując kościste
ramię swojego brata.
– Tak kochany braciszku, bo to „totalnie” chodzi o
ciebie.
Sam tylko uciągnął minę jeszcze bardziej i obrzucił tych
nic nierozumiejących dorosłych, ponurym spojrzeniem. Ale cóż, bycie juniorem w
High School nigdy nie jest łatwe. Będzie musiał przetrwać chwilową
niepoczytalność swojego brata. Bo jaki normalny facet wyrzekłby się tych
wszystkich lasek, które same się na niego rzucają!?
– Kyle!– Sześcioletnia Susy wypadła zza kontuaru, za
którym się chowała i jak burza wpadła w jego ramiona.– Kyle, Kyle, Kyle…czy
teraz Bryan będzie twoim „chłopakiem”?
Kyle mrugając zaskoczony nerwowo spojrzał na swoją matkę,
która do tej pory nie odezwała się ani słowem.
– Susy Mary Mathews ile razy ci powtarzam, że nie wolno podsłuchiwać,
kiedy dorośli rozmawiają?– Matka zwróciła się bezpośrednio do córki, nie
spoglądając w oczy synowi. Serce Kyla ścisnęło się w jego piersi boleśnie. Susy
tylko wzruszyła maleńkimi ramionkami.
– A jak inaczej mam się dowiedzieć czegokolwiek w tym
domu?– Znów całą uwagę przeniosła na swojego uwielbionego brata. – To jak??
Będzie teraz twoim chłopakiem czy nie? Bo to by oznaczało koniec tej tępej,
wrednej…
– Susy! – Tym razem ojciec rzucił córce ostrzegawcze
spojrzenie, ale Kyle widział, że stara się stłumić uśmiech.
–… pustogłowej Mony! – Córeczka dokończyła swoją tyradę
ignorując ojca, jak było zresztą do przewidzenia. – Nawet sobie nie wyobrażasz
jak to było „totalnie nie fair”, kiedy ciągle się tak do ciebie czepiała.
Niemal wbijała w ciebie te swoje czerwone pazury!
– Susy, ja…
Susy właściwie nie była zainteresowana odpowiedzą Kyla,
tylko nakręcała się bardziej. Mała kula energii i żywiołu.
– Ja lubię Bryana. Jest słodki. Nie uważasz, że jest
słodki? I ładny, i miły. Ale przede wszystkim słodki. Ale nie, musisz tak
uważać, jeśli będziesz z nim chodził na randki.
A będziesz go całował na tych randkach? Albo w swoim pokoju? Tak
jak tą głupią Monę? Będziesz się z nim trzymał za ręce? To tak totalnie
romantyczne! Zabierzesz mnie do niego? Albo nie, przyprowadzisz go tutaj? Chce
was zobaczyć. No wiesz, nie jak będziesz… tylko wiesz tak normalnie. Jak
będziesz…
– Susy!– Ich matka w końcu niemal wrzasnęła. Kyle z
ciężkim sercem spojrzał na nią. Jego głowa wirowała od nieprzerwanego
strumienia pytań jego siostry. Ich matka z dezaprobatą spojrzała na swoją
małą, za cwaną córeczkę.
– Może byś tak nabrała oddechu… zanim zemdlejesz? –
Szeroki uśmiech w końcu rozjaśnił jej twarz i Kyla znów poczuł jak jego
dusza niemal ulatuje z radości, i ulgi.
Cholera!
Był bardziej przerażony niż mu się wydawało. Jego matka z
ciepłym uśmiechem wstała i wzięła z jego ramion roztrajkotaną córkę, aby
przygotować ją do szkoły.
– Przyprowadź Bryana na obiad w któryś dzień, ok?– Lekko
pocałowała Kyla w czoło, a on miał ochotę się nagle rozpłakać. Tylko badawczo
wbite spojrzenie jego ojca w niego powstrzymało go przed tym. Z lekko
zmrużonymi oczyma, jego ojciec wykrzywił usta w lekko drwiącym uśmieszku.
– To jak Kyle? „Będziesz…”? – zapytał przekornie ojciec,
a cała fala pytań Susy nagle przeleciała mu przed oczyma. Kyle czuł jak jego
twarz zalewa się wszystkimi odcieniami czerwieni. Kilka chyba nawet powstało na
jego użytek. Meg śmiejąc się jak dzikuska wybiegła z kuchni, aby również
naszykować się do szkoły. A Sam mamrocząc pod nosem, podążył za nią.
Rozważając, jakie są szanse, że da się całą tę niedorzeczną sytuację ukryć
przed jego kolegami.
Z nadal zarumienioną twarzą Kyla spojrzał w rzucające mu
wyzwanie oczy ojca. Nie wiedział jeszcze na jak stabilnym gruncie stał, ale nie
chciał, aby były od początku jakiekolwiek wątpliwości.
– Zdecydowanie będę tato! Przy każdej nadarzającej się
okazji – odparł z dumą i powagą Kyle.
Gromki śmiech jego ojca towarzyszył mu jeszcze długo po
tym jak wyszedł z domu, aby spotkać się z Bryanem. Śmiech i słowa ostrzeżenia,
na które musiał się roześmiać sam.
„Kiedy matka mówiła ‘w któryś dzień’ miała na myśli najpóźniej
jutro. Zdajesz sobie z tego sprawę, synu?”
Bryan obgryzłby
resztkę tego, co zostało z jego paznokci gdyby faktycznie cokolwiek zostało mu
do obgryzienia. Po raz dziesiąty pod bacznym i nie lekko zdziwionym spojrzeniem
swojego brata i rodziców wrócił do pokoju, aby sprawdzić czy mimo wszystko
dobrze wygląda. Zamiast zmieniać ponownie koszulę, co z pewnością wywołałoby
grad pytań, na które nie był gotów, po prostu przyczesał kolejny raz włosy.
Jego długa grzywka opadła mu na oczy zasłaniając połowę twarzy. Reszta jego
blond włosów pozostała idealnie na miejscu. Po bokach i z tyłu krótkie, na
czubku trochę dłuższe, zawsze wydawały się idealnie na miejscu. Dziś jednak
Bryan umierał na milion sposobów obawiając się czy się spodoba Kylowi.
Opanuj się człowieku!
Zabawne, że bardziej był przerażony i jednocześnie
podekscytowany kolejnym spotkaniem z Kylem niż faktem, że ma zamiar powiadomić
rodzinę o tym, że jest gejem. Prawdę mówiąc nie powiedział im do tej pory
tylko, dlatego żeby Kyle się nie dowiedział. Był paranoicznie przekonany, że
wtedy po jednym spojrzeniu na niego, Kyle by wiedział. Wiedziałby jak totalnie
i bezgranicznie, nie wspominając, że beznadziejnie zakochany jest w nim Bryan.
Dzwonek do drzwi spowodował, że Bryan niemal zemdlał.
Kopiąc się w tyłek mentalnie za takie „babskie” zachowanie, rzucił na pół
zdesperowane na pół przerażone spojrzenie w lustro i popędził do kuchni, z
której dochodziły odgłosy cichej rozmowy. Bez tchu wpadł do kuchni tylko po to,
aby stanąć jak zamurowany w progu. Jego chciwe spojrzenie chłonęło każdy
idealny, cudowny, pyszny skrawek mężczyzny, który sprawiał, że jego kolana
zamieniały się w galaretkę. Kyle zaakceptował kubek z kawą z rąk swojego
przyjaciela i odwrócił się do niego z ciepłym, szerokim uśmiechem.
– Hej, Bryan. – Natężenie w kuchni stało się nagle niemal
namacalne. Kyle celowo zignorował ciekawskie spojrzenia. Jego oczy były
skierowane na Bryana. Zaraz i tak nie będzie miało znaczenia, co ktokolwiek
myśli. O ile Bryan jest gotów, oczywiście.
– H–h–hej Kyle. – Bryan klną w duszy na własną
nieporadność. Z ledwością mógł wydukać cokolwiek. Jego rodzice znów spojrzeli
na niego z mieszaniną zdziwienia i nawet chyba zmartwienia. Pięknie. Czy może
być jeszcze bardziej żałosny?
Jednak spokojna i pewna siebie postawa Kyla była jak
balsam dla jego skołowanej duszy. W końcu tu jest, tak? Przyszedł tak jak
obiecał. To znaczy, że powiedział rodzicom. I nadal się uśmiecha… A może,
bo nie powiedział? I jego ojciec mimo wszystko nie obedrze mnie ze skóry?
Ciche chrząknięcie wyrwało Bryana z chaotycznego pędu
jego myśli. Złośliwe błyski w oczach Kyla udowadniały, że świetnie zdawał sobie
sprawę z myśli, jakie galopowały w jego głowie.
Cholera, weź się człowieku w garść!
– Gotów? – Kyle zapytał cicho. Jego pytanie pozostawiało
Bryanowi wolny wybór. Mógł być gotów, aby porozmawiać z rodzicami albo
zwyczajnie do szkoły. Choć jakby uzasadnił, czemu Kyle go odprowadza nie miał
pojęcia. Na absurdalność całej tej sytuacji zachichotał lekko. Cholera,
zachichotał!
Co on… zakochana nastolatka?
– Gotów? Gotów, na co? – Matt spojrzał lekko nieprzytomnie
na swojego przyjaciela. W brew pozorom bracia wcale nie byli do siebie podobni.
Matt bardziej przypominał swojego postawnego, ciemnowłosego ojca, kiedy Bryan
znów odziedziczył wygląd po swojej małej, delikatnej matce. Włącznie z srebrnymi
oczyma i blond włosami. Choć jeśli Kyle miałby się zakładać, przysiągłby, że
Bryan ma zadziorny, zdecydowany charakter po swoim ojcu. Charakter, który zazwyczaj
idzie w parze z wzrostem i siłą mięśni. Choć najwyraźniej nie koniecznie w
przypadku drobnego, choć nieonieśmielonego tym małym fakcikiem Bryana.
– Mam zamiar odprowadzić Bryana do szkoły – odpowiedział
w końcu Kyle, kiedy żaden dźwięk nie padł z poruszających się ust Bryana.
Biedactwo.
– Po co? – Matt nadal nie kojarzył, o co chodzi jego
przyjacielowi. – Ale jak chce, to spoko może jechać z nami. Podrzucimy go pod
jego budynek.
Kyle uśmiechnął się znów na widok jak Bryan zrobił
wielkie oczy i zaczął potrząsać gwałtownie głową. Bezapelacyjnie potrzebował bodźca,
bo szybko podszedł do Kyla i niemal chwycił go za dłoń, ale w ostatniej chwili
się powstrzymał. Brakowało mu jeszcze pewności siebie najwyraźniej. Nie
brakowało jej jednak Kylowi.
Bez ceregieli objął Bryana za pas i przyciągnął go do
swojego boku. Zdecydowanie i spokojnie spojrzał na swojego najlepszego,
swojego jedynego przyjaciela.
– Dziś odprowadzę Bryana na nogach. A później… cóż,
będziesz musiał zapytać brata czy zgodzi się abyś nam towarzyszył. – Z
uśmiechem, spojrzał na wpatrującego się w niego jak urzeczony, Bryana. – Ale
chyba nie będzie miał nic przeciwko temu?
Matt przez dobrą
chwilę wyglądał jakby zachodziła poważna obawa, że się przewróci. Co musieli
zauważyć nawet jego rodzice, bo zerwali się od stołu, aby do nich podejść.
Bryan czuł jak jego serce staje mu w gardle i odmawia zwolnienia swojego
szaleńczego tętna.
– Matty? – Głos jego matki ledwie przedzierał się przez
fog w głowie Bryana. Otwórz swoje pieprzone usta idioto!
Matt uniósł dłonie w uspokajającym geście i wpił swoje
brązowe oczy, w parę niepewnie stojącą przed nim. Jego spojrzenie zdawało się
penetrować najdalsze zakątki umysłu młodszego brata. Bryan poczuł stróżkę
zimnego potu spływającego po jego plecach. Cholera, cholera, cholera…
Gromki śmiech trojga przedstawicieli jego rodziny, po raz
drugi tego samego dnia sprawił, że Bryan niemal zemdlał. Mięczak… strofował się
mentalnie. Kyle wyglądał na tak zdziwionego, jak on się czuł. Co jest takie
śmieszne? Czy przegapił żart?
– Wiedziałam! – Matka Bryana, Sophie zatarła radośnie
dłonie i dała kuksańca swojemu stającemu tuż za nią mężowi. – Na dodatek
wygrałam z wami zakład. Płacicie chłopcy! W żywej gotówce.
Bryan z niedowierzaniem patrzył jak jego ojciec z lekko
nadąsaną miną, wyciąga portfel i płaci swojej żonie pięć dolarów. Zaraz za nim,
z równie nadąsaną miną, Matt wydobył pomiętoszony banknot i wręcza swojej
matce.
Kyle zdawał się, tylko po porostu, mrugać gwałtownie
oczyma.
– C–c–co to…? Jak? A–a–aleee…– Pięknie Bryan, cudownie.
Pokazuj Kylowi bardziej, jaki z ciebie niepotrafiący się wydukać idiota.
Matt w końcu zlitował się i poklepał ich przyjaźnie po
ramieniu.
– Spoko braciszku…– Po czym rzucił trochę zdegustowane
spojrzenie Kylowi. – Ale po tobie spodziewałem się, że będziesz się dłużej
opierał.
– Ha, to moja krew. Kyle nie miał żadnych szans.
Wystarczyło tylko dać Bryanowi sprzyjającą okazję i jest jego! – Sophie Thomson
uśmiechnęła się z duma jakby to była, co najmniej jej zasługa, że Bryan w końcu
zdobył Kyla. Nieprzyjemne podejrzenie, że jego rodzice mogą wiedzieć także o
jego kłopotach w szkole, zaciążyło mu gwałtownie na duszy. Jednak kolejne
zdanie jego matki szybko go uspokoiło. Dzięki Bogu za małe przysługi! – Dobrze,
że wpadłam na ten pomysł z weekendowym wyjazdem. Inaczej Bryan nigdy by się nie
zebrał na odwagę.
Gorący rumieniec
zalał policzki obu młodych mężczyzn. Matt rzucił im zaciekawione spojrzenie.
Kyle mógł się założyć, że w duszy szczerzył zęby jak szalony. Było pewne jak
w banku, że czeka go długie i skrupulatne przesłuchanie. W duszy jednak
śpiewał z ulgą, że wszystko najwyraźniej będzie dobrze.
– Ale mamo jak? To znaczy …wiedzieliście? O–o mnie?– Bryan
nie mógł najwyraźniej wyjść z szoku. Kyle delikatnie pogłaskał go po
plecach. Jego dotyk zdawał się zawsze wpływać uspokajająco na niego. Bryan
wsparł się o niego niemal całym ciałem z wdzięcznością uśmiechając się.
Wielkie ciało jego przyjaciela zdawało się być jedyną pewną rzeczą w tym całym
szaleństwie.
– Och Sweety! Oczywiście, że wiedzieliśmy, że jesteś
gejem. – Sophie pogłaskała go delikatnie po policzku, a jego ojciec obdarzył
pocieszającym uśmiechem. Bryan jednak nijak nie czuł się pocieszony. Czy to
możliwe, że był taki przewidywalny? Tak przezroczysty?
– Ale jak? Skąd?– Ciekawski umysł Bryana, nie mógł
najwyraźniej sobie odpuścić. Kyle po prostu uwielbiał tę jego cechę. I
wszystkie inne też. Włącznie z tym słodkim rumieńcem, który co rusz pokrywał
jego gładkie policzki.
– Bryan, synu. Nigdy nie przyprowadziłeś do domu choćby
nawet jednej dziewczyny. To musiało coś znaczyć. Już od dawna to
podejrzewaliśmy, zwłaszcza, że…auuu – Mocny kuksaniec w żebra przerwał ojcu
Bryana. Steven Thomson skrzywił się komicznie i przesadnie potarł żebra. Ostrzegawcze
spojrzenie jego żony, uciszyło go jednak skutecznie. Jego tak, ale nie Matta.
– Zwłaszcza, kiedy zacząłeś się ślinić kiedykolwiek Kyle
znalazł się w zasięgu twojego słuchu, wzroku czy choćby węchu. – Starszy brat
Bryana wybuchnął śmiechem. Bryan czuł jak jego szyja i twarz pokrywa się
rumieńcem.
– Wcale, że nie….
– Ależ oczywiście, że tak. W dni, kiedy Kyle zostawał na
obiedzie, mama musiała dawać ci dodatkową serwetkę…
– Matty! – Sophie pacnęła niereformowalnego syna w ramię,
ale widać było, że próbuje się nie uśmiechnąć. Bryan jęknął z rozpaczą.
Świetnie. Teraz będą mieś radochę przez lata. Szybkie spojrzenie na twarz Kyla
upewniło go tylko w tym, że i on uznawał całą sytuację za zabawną.
– No, co? To aż żal było patrzeć, jak mój mały braciszek
traci te dwie ostatnie komórki mózgowe za każdym razem, kiedy Kyle stawał w
drzwiach. Wystarczyło, że Kyle otwierał usta, a Bryan wyglądał jakby jego mózg
nagle dostawał spięcia nerwowego. Nieraz musiałem ugryźć się w język żeby się
nie posikać ze śmiechu. Bryan nie mógł być bardziej oczywisty, a ty Kyle
mniej spostrzegawczy.
– Dobry z ciebie przyjaciel, skoro nigdy nawet się nie
zająknąłeś! – Kyle rzucił zdegustowane spojrzenie swojemu przyjacielowi. Matt wzruszył
ramionami.
– Wybór zawsze należał do Bryana. Skoro chciał cię
wielbić z ukrycia, to była jego sprawa. – Znów się roześmiał.
– Wcale nie! – Bryan zaprotestował odruchowo, ale kiedy
Kyle spojrzał na niego z uniesionymi brawami, szybko dodał, rumieniąc się.
– To znaczy tak, uwielbiam cię…eee… to znaczy! Wybór zawsze należał do mnie!
Kyle znów czuł jak gorąco rozlewa się w jego piersi. Jak
to jest mieć dla kogoś uczucia taki długi czas? Jak to jest wyobrażać sobie, że
ta osoba nigdy ich nie odwzajemni? Naturalnym by się mogło zdawać odruchem już
dla niego, przyciągnął Bryana mocnej do swojego ciała. Jak zwykle pasowali do
siebie idealnie. Można było niemal usłyszeć „klik”.
– To prawda, kochanie. Czekaliśmy aż przyjdziesz do nas i
sam nam powiesz, kiedy będziesz gotów. Nie chcieliśmy kłaść na ciebie żadnej
presji – dodała matka Bryana, spokojnie uśmiechając się do nich obu łagodnie.
Ojciec Bryana także obdarzył ich wyrozumiałym uśmiechem.
– Gdybyśmy, choć przez chwilę podejrzewali, że ciężko ci
i obawiasz się naszej reakcji, w końcu sami poruszylibyśmy temat.
– Ale co z Kylem? Przecież on nie jest… no wiecie…gejem…–
Bryan lekko spłoszony spojrzał na swojego mężczyznę.– To znaczy …
– Wiem, co to znaczy – odparł Kyle spokojnie. – Że znów
za dużo myślisz.
– Kyle nie miał po prostu szansy przy tobie. W końcu
jesteś moim synem – odparła jego matka z dumą.– Twoje uczucia do niego
zaczynały sięgać zenitu. To było kwestią czasu, że sięgniesz po to, czego
chciałeś!
– I że dostaniesz dokładnie to, czego chciałeś – dodał
jego ojciec stanowczo. – W końcu, jesteś także moim synem.
Bryan, po raz
nie wiadomo który, zarumienił się po nasadę włosów i na poły nieśmiało, na poły
przepraszająco spojrzał na Kyla. Młody mężczyzna uśmiechnął się do niego trochę
drwiąco. Teraz wiadomo, po kim Bryan odziedziczył swój temperamencik. Kyle
wręcz mógł się założyć, że ich związek będzie pełen iskier. Które już spływały
po jego zakończeniach nerwowych. Każdy najdelikatniejszy ruch ciała Bryana tuż
przy jego ciele, posyłał nową fale przez jego organizm. Rodzina Bryana zdawała
się nieświadoma chemii, która zachodziła między nimi. I chwała Bogu!
– Cóż, jeśli Bryan nie wyhodowałby wreszcie kręgosłupa,
sam bym ci powiedział Kyle. – Matt zdołał wreszcie stłumić napad swojego
śmiechu. – Już miałem serdecznie dość tych serduszek, które unosiły się nad
jego głową! Zaczynałem tracić nadzieję, bo przy tobie zdawał się tracić
wszelkie umiejętności mowy i myślenia.
– Wcale, że nie! – Ok, to nie był najlepszy przykład jego
elokwencji. Kyle znów zdawał się lekko dławić. Co ja sto procent znaczyło, że
próbuje się nie śmiać. – To nie jest śmieszne! – Rzucił swojemu chłopakowi
ostrzegawcze spojrzenie i zadarł zadziornie podbródek do góry.
Trzeba przyznać, że Kyle bardzo się starał nie drażnić
mniejszego mężczyzny. Bardzo, ale to bardzo. W końcu zmuszony był objąć Bryana
za kark i wcisnąć jego twarz w swoją pierś, aby ukryć uśmiech, który wyrwał mu
się na wolność.
Bryan z lekką obawą spojrzał na swojego ojca kątem oka.
Nie był pewien jak zareaguje na tak jawną bliskość między nimi. Z drugiej
strony nie miał zamiaru odmawiać sobie czegokolwiek, co mógłby dzielić z dziewczyną.
Będąc z Kylem nie tracił żadnych praw!
Steven Thomson, pięćdziesięcioletni ex–futbolista i
obecny współwłaściciel firmy ochroniarskiej zachowywał nieprzenikniony wyraz
twarzy. Jednocześnie Bryan znał go wystarczająco dobrze, aby zdawać sobie
sprawę z tego, że to dobrze wróży. Gdyby jego ojciec był na niego choćby w
najmniejszym stopniu zły, bez wątpienia dałby mu już o tym znać. Jemu i kilku
przecznicom.
– Matt przestań go drażnić. – Kyle rzucił ostrzegawcze
spojrzenie przyjacielowi. Nikt nie może denerwować jego baby.
– Och, Kyle psujesz całą zabawę.
– Spadaj Matt. – Bryan już od dawna nie pozwał swojemu
starszemu bratu zaleźć mu za skórę. I choć nadal miał wrażenie, że znajduje się
w jakimś surrealistycznym śnie, zdawał sobie sprawę z tego, że i tak wszystko
poszło łatwiej, lepiej i szczęśliwiej niż miał odwagę marzyć. – Jeśli
skończyliśmy bawić się biednym Bryanem, to chyba czas na nas.
Szybko i bardzo
wylewnie pożegnali się, aby udać do szkoły. Serce Bryana zaczęło znów walić jak
szalone. Nie wiedzieć, czemu nadal nie wierzył w to, co się działo. Czy to na
serio on, niepozorny Bryan Thomson szedł za rękę z szkolną gwiazdą i
najpopularniejszym chłopakiem?
Tak, tak, TAK! Szeroki uśmiech wykwitł na jego twarzy.
– Hm… o czymkolwiek myślisz, cieszę się. – Kyle lekko
uścisnął jego dłoń. – Wolę, kiedy się uśmiechasz.
Bez zastanowienia wziął pociągnął plecak Bryana i założył
na ramię ze swoim.
– Hej! Mogę sam nosić mój plecak – Bryan oburzył się.
Jego nadąsana mina wyglądała po prostu uroczo. – Nadal jestem mężczyzną!
– Oczywiście, że jesteś. Chcę nosić twoje rzeczy dla
ciebie, bo Susy twierdzi, że to jest „totalnie romantyczne”. – Kyle cmoknął
lekko rozdziawione usta Bryana. Tam na środku ulicy. W biały dzień!
– Ale…ale…– Cholera! Jego mózg na serio doznawał spięcia przy
Kylu. – Kurczę wiesz, o co mi chodzi!
– Och, baby, oczywiście, że wiem. Jeśli ma ci to poprawić
humor i udowodnić, że nie myślę o tobie jak o mojej „nowej” dziewczynie,
proszę! – Bez zastanowienia Kyle ściągnął plecaki z ramienia i wręczył oba
zaskoczonemu Bryanowi. Mowy nie było żeby pozwolił mu je nieść, ale nie miał
zamiaru też urazić jego delikatnego ego. Chodziło tylko o to żeby doszedł do
odpowiednich wniosków i uniknąć walki bez znaczenia. Której tak nawiasem mówiąc
i tak by nie miał możliwości wygrać. Bryan przez chwilkę patrzył podejrzliwie na
plecaki, a potem na uśmiechniętego Kyla.
– Aaa, nie no spoko. Możesz je nieść, jeśli tak to
widzisz.– Nonszalancko wzruszył ramieniem.– Może następnym razem ja je poniosę.
Też lubię być romantyczny.
– Absolutnie, kochanie. Co tylko zechcesz. – Mowy nie ma!
Kyle obdarzył go kolejnym pocałunkiem i pociągnął rozpromienionego, ale
zaczerwienionego chłopaka za sobą. Jeszcze chwilka i spóźnią się do szkoły.
Zwłaszcza, że kompleks szkolny Kyla znajdował się po drugiej stronie kampusu.
6
Kyle był
nastawiony na najgorsze, jeśli chodzi o szkołę. Nie spodziewał się ani przez sekundę,
że pójdzie im tak łatwo jak z ich rodzinami. Postanowił jednak załatwić to raz
i odgórnie, nie pozostawiając ani cienia wątpliwości, że Bryan jest nietykalny
i jego. Mentalnie już przyszykował sobie listę, „co zrobię Tomowi, jak go
złapię” można powiedzieć, że była kreatywna… i długa. Ale niespodziewanie, nic
się nie stało.
Żadnych fanfar, żadnego trzęsienia ziemi.
– Jesteś pewien, że to dobry pomysł?– Bryan wyszeptał pod
nosem, nerwowo rozglądając się na prawo i lewo. – Wiesz, że nie musisz tego
robić dla mnie, prawda?
Kylowi serce się łamało na widok pobladłej twarzy Bryana.
Bez trudu mógł wyczuć jak drżała jego mała dłoń.
– Nie wiem, o czym ty mówisz. Chcę odprowadzać mojego
chłopaka do szkoły? Co w tym takiego dziwnego?– Szybkim ruchem objął go i
przycisnął do jego szafki. – Mam też zamiar zjeść z tobą lunch. W stołówce.
Przyśpieszony oddech Bryana świadczył o tym, jak wielki
wpływ miał na niego kontakt ich ciał i dziwna radość opanowała Kyla z tego
powodu.
– Kyle, co jeśli wszyscy nas zobaczą? Nie bądź
niepoważny. Będę wiedzieć, że….mmemmymny – kolejny protest Bryana, Kyle po
prostu stłumił pocałunkiem. Jakieś pół sekundy zajęło Bryanowi, żeby jego mózg
nadążył za resztą ciała.
Ach, do licha z tym wszystkim! Nie może przecież opierać
się mężczyźnie swojego życia. Idiotą w końcu nie jest. A Kyle to duży
chłopiec z pewnością wie, czego chce. Nikt nie musi mu mówić, co jest dla niego
najlepsze.
– Kochanie muszę iść. McPherson zedrze mi skórę z pleców,
jeśli się spóźnię na jego zajęcia. – Z trudem, ale udało się oderwać
Kylowi od ust Bryana. Po relatywnie niedługim pocałunku. Wraz z tlenem powracającym
do jego płuc, powrócił też jego słuch. Grupki młodzieży stały na około nich,
nawet nie udając, że się nie gapią. Szepcząc między sobą jak szaleni. Kilka
dziewcząt zachichotało, kiedy obrzucił je spojrzeniem. Słodka twarz Bryana była
znów krwiście czerwona, a srebrzyste oczy zamglone i lśniące.
– Eee… tak, tak. Idź…– Bryan z trudem, ale zdecydowanie
otrząsnął się z seksualnego fogu, który groził go otoczyć za każdym razem,
kiedy Kyle zbliżał się do niego na wyciągnięcie ręki. – Ja też musze iść,
spotkamy się w porze lunchu. Bye!
Nie uciekał, tylko po prostu się spieszył! Musiał iść
ochłodzić twarz do łazienki. Choć preferowałby, gdy mógł znaleźć sobie sposób
na ochłodzenie się znacznie niżej. Chryste! Każdy dotyk tego faceta zdawał się
stawiać go w płomieniach. Mowy nie było, aby był w stanie usłyszeć, choć
jedno słowo jakiegokolwiek wykładu dzisiaj!
Względnie
uspokojony i z szerokim uśmiechem na twarzy Bryan, ruszył do swojej Sali zajęć.
Nic i nikt nie był w stanie popsuć mu dziś humoru. Ani głupie uśmieszki
dziewczyn, ani nawet walący głową o szafkę, brat Kyla mamroczący o
przeniesieniu się do innej szkoły.
Jeden dzień i wyglądało na to, że wszystko się zmieniło.
Wczorajsza desperacja i załamanie było już tylko mglistym wspomnieniem.
Jak to możliwe, że to, co wczoraj było dla niego niepowodzeniem i rozpaczą
dziś nie miało żadnego znaczenia? Młodość zawsze niesie za sobą burzę emocji i
strachu. To, co w jednym momencie jest dla nas tragedią w następnej
przestaje mieć znaczenie. Zwłaszcza, kiedy chodzi o emocje i uczucia.
Musimy czasem sobie odpuścić, a czasem wręcz przeciwnie. Poddać się emocją i wybuchnąć,
zanim te uczucia nas pokonają…
C.D.N
AkFa
„Mój chłopak nie jest gejem… nadal…”
Wszystkie Prawa Zastrzeżone
AkFa©2011Anglia
1
Kyle
nie dał się zapędzić w kozi róg. Nonszalancko stanął z ramionami zaplecionymi
na szerokiej piersi, twardym spojrzeniem obrzucając swoich przeciwników. Wysocy,
postawni i z minami jasno świadczącymi o tym, że szukają zaczepki. Korytarz
szkolny jednak nie był najlepszym miejscem do ‘tego’ typu dyskusji. Kyle jednak
nie miał zamiaru unikać konfrontacji, której właściwie spodziewał się od samego
początku. W duszy modlił się jednak, aby Matt nie dał się w ciągnąć w całą tę
niedorzeczną sytuację. Zwłaszcza, kiedy czuł jak jego przyjaciel nerwowo
poruszał się za jego plecami. Spięty i gotowy do skoku w każdej chwili.
Trzech kolegów z ich drużyny footballowej miało ochotę
zweryfikować ‘plotki’, jakie ostatnio się roznoszą na jego temat. Kyle był
więcej niż chętny udzielić im wyjaśnień, nie był tylko pewien czy im się owe
wyjaśnienia spodobają.
Dlatego też teraz stał robiąc dobrą miną do złej gry,
szczęśliwy i dumny, że Matt kryje jego plecy. Bez względu na to, jakie
wyobrażenie miał o nim Bryan, trzech idiotów nie położy sam.
– Więc jak to z tobą jest? Co? – Zachary, największy i
najdurniejszy zapytał, splatając dłonie i strzelając kostkami palców.
Taa… to było subtelne.
– Co jest, z czym?
– Kyle uniósł brew kpiąco spoglądając na niego niewzruszony. A przynajmniej
miał taką nadzieję, bo serce tkwiło mu w gardle.
– Spotykasz się z tym małym pedziem, czy nie? – Mark
wychylił się i zerkną na Kyla zza pleców swojego większego kolegi. Wszyscy
zesztywnieli.
– Lepiej uważaj jak się wyrażasz o moim bracie, bo za
chwilę ty nawet pedziem nie będziesz mógł zostać, jak ci wywrę jaja i wsadzę w
twoją własną dupę! – Matt wyskoczył nagle przed Kyla z zaciśniętymi pięściami,
gotów rzucić się na Marka. Kyle jednak powstrzymał go lekkim potrząśnięciem
głowy. Jeśli to oni zaczną burdę, to oni będą zawieszeni. A przed zakończeniem
roku szkolnego nie było to najlepszym pomysłem. Wszystkie ich oceny mogłyby
polecieć w dół. Matt rzucił mu urażone spojrzenie.
Tak, tak wiem. Powinienem stanąć w obronie twojego brata. I zamierzam, ale
nie jak kretyn bez planu i pomysłu.
– Czyli jednak mój brat miał rację! – Mark zatriumfował,
zadowolony z siebie jakby odkrył lekarstwo na kaca. Jego koledzy znów spojrzeli
na Kyla, oczekując jakiegoś wyjaśnienia. Nie miał zamiaru się przed nimi
tłumaczyć. Miał za to pytanie.
– Czy przypadkiem twoim bratem nie jest Tom? – zapytał
spokojnie. Nie chciał zdradzać problemów swojego chłopaka przy Matthew, ale
cholernie bardzo chciał wiedzieć, kto dręczył Bryana.
– Tak, a co? – Mark zapytał defensywnie i znów cofnął się
za plecy Zachary’ego. Jego mina straciła trochę na pewności siebie. Kyle wbił w
niego spojrzenie i chłopak zaczął się wiercić niespokojnie.
– A nic. Upewniam się tylko – stwierdził chłodno Kyle i
po plecach wszystkich przeleciał zimny dreszcz.
– Skończcie mi tu pieprzyć! – Zachary warknął na kolegę.
– Przyszliśmy tu upewnić się, że w mojej drużynie nie ma żadnych ciot.
– W twojej drużynie? – Kyle nie zdołał powstrzymać
wybuchu śmiechu, co tylko bardziej zirytowało trójkę napierającą na nich coraz
bardziej dryblasów. – A ja od trzech lat byłem przekonany, że Kapitanem drużyny
jest Matt.
– Nie pieprz i nie wykręcaj się od odpowiedzi. Jesteś
cholernym homo–nie–wiadomo czy nie? – Zach warknął w twarz Kylowi. Obaj byli
jednego wzrostu i Kyle skrzywił się na nieświeży oddech, który uderzył go w
nos. Wzdrygając się lekko, odsunął od siebie mężczyznę na wyciągnięcie ręki,
jednym szybkim i niezmiernie skutecznym ruchem.
– Przestań ziać na mnie. Nie wiem, co jadłeś, ale polecam
miętówki – mruknął pod nosem, pocierając obrażony narząd dłonią.
Koledzy Zachary’ego parsknęli śmiechem i ten wściekł się
jeszcze bardziej, czerwieniejąc niebezpiecznie na twarzy. Jeszcze chwila i
wyglądało na to że rzuci się na Kyla bez względu na to, co ten mu powie.
– Taki wyszczekany się zrobiłeś?
– Nie wiem, kiedy przestał być? – Matt zauważył
ironicznie, uważnie jednak obserwujące Marka i Chucka, zwłaszcza tego drugiego,
bo zaczął się przesuwać w bok, aby zajść Kyla od tyłu.
O nieee… niedoczekanie twoje.
Matt stanął frontem do niego z przesłaniem na twarzy jasnym i wyraźnym. Musisz przejść po mnie, żeby się do niego
dostać.
– Dla mnie to oczywiste, że pieprzy małego braciszka,
swojego przyjaciela – Chuck parsknął wściekły, kiedy jego podchody się nie
udały. Matt zesztywniał, ale Kyle znów położył mu dłoń na ramieniu. – Pewnie
pieprzy obu braci – Chuck dodał nieopatrznie i tym razem to Matt przytrzymał
Kyla.
– Spokojnie – mruknął Matt w ucho przyjaciela. Przecież
to było logiczne, że tamci chcieli ich sprowokować. Zwrócił się do Chucka z
paskudnym uśmiechem. – Ty nie masz się, czym martwić. Tobie z tą paskudną gębą
nie grozi, że ktoś na ciebie poleci. Możesz spać spokojnie, nawet jakbyś
wystawił ten swój tłusty tyłek goły za okno.
Mark parsknął śmiechem i Chuck całą swoją wściekłość, i upokorzenie
skierował na niego. Zachary powstrzymał ich w ostatnim momencie, zanim wybuchła
bójka. Przy czym palnął Marka w tył głowy.
– Idioci. Przecież oni was specjalnie podpuszczają –
pokręcił głową zniesmaczony i znów wlepił spojrzenie swoich niebieskich
oczu w Kyla. – Ty jednak nie wyobrażaj sobie, że tak ci to na sucho ujdzie.
Mamy prawo wiedzieć czy mamy geja w drużynie czy nie. Nie chcemy, aby jakiś
zbok gapił się na nas pod prysznicami ani żeby używał tych samych rzeczy, co
my. To chore. Mamy prawo wiedzieć czy jesteś gejem czy nie.
– Nie jestem gejem – padła pewna i stanowcza odpowiedź
Kyla, i Matt wybałuszył na niego oczy. Zanim jednak zdołał rzucić mu się do
gardła, Kyle mrugnął do niego i zwrócił się do Zachary’ego. – Nie sądzę, aby to
była twoja sprawa, ale nie jest to też żadna tajemnica, tak jak choćby ta, że
jesteś idiotom. Jestem biseksualny.
Cisza jaka zapadła na korytarzu była komiczna. Matt
obrzucił ironicznym spojrzeniem trójkę próbującą połapać się w stwierdzeniu
Kyla i sam również spojrzeniem obiecał mężczyźnie, że sobie jednak w końcu
porozmawiają. Bo do tej pory Kyle jakoś dawał radę mu się wymykać.
Kyle z szerokim uśmiechem na twarzy patrzył jak jego koledzy
próbują przegrupować siły i ponownie zaatakować.
– Nie wykręcisz się tak łatwo. Nie ma czegoś takiego. To
tylko fagasy tak się tłumaczą by ukryć, że dają się pieprzyć facetom. – Zachary
stwierdził w końcu autorytatywnie i przyszpilił go triumfującym
spojrzeniem.
Kyle westchnął, a Matt wyrzucił ręce do góry w geście
poddania. Normalnie, z tymi idiotami nie dało się inteligentnie rozmawiać.
– Po pierwsze, daruj sobie te epitety. Nie robią na mnie
i tak żadnego wrażenia. Możesz, więc się nie wysilać i nie nadwyrężać swojej
kreatywnej wyobraźni. – Kyle stwierdził spokojnie stając bardziej wyprostowanym
i z wyższością spoglądając na całą trójkę. – Po drugie nie interesuje mnie, w
co wierzysz, a w co nie. W nosie to mam. Prawda jednak jest taka, że mnie
zawsze „człowiek” interesował. Kogoś poznawałem, oceniałem i decydowałem
czy jest pociągający i atrakcyjny dla mnie czy nie. Do tej pory były to dziewczyny,
bo nie spotkałem nikogo takiego jak Bryan. Teraz to on jest dla mnie „naj” pod
każdym względem. Najwyraźniej po prostu obaj musieliśmy dorosnąć… – dodał
rzucając Mattowi szybkie spojrzenie. Po czym przepchnął się przez stojącego jak
debil Zachary’ego i dodał ponad ramieniem. – Czego i wam życzę…
Odeszli niezatrzymywani, choć za plecami było słychać jak
Chuck wścieka się, że nie skopali im tyłków.
– To było faktycznie takie proste? – Matt zapytał cicho
wpadając w krok tuż przy nim, obserwując poważną minę swojego przyjaciela.
– Nie – padła cicha odpowiedz. – To było cholernie
trudne. Mieszało mi w głowie. Wypaczało spojrzenie na wiele spraw. Przez długi
czas myślałem, że to jakieś wahania hormonalne. Że przejdzie z wiekiem. – Kyle
westchnął i pchnął drzwi stołówki, rozglądając się za blond głową jego
„chłopka”. Matt nadal jednak na niego patrzył w zamyśleniu. Kyle nie miał sił i
czasu na zawiłe tłumaczenia, bo dojrzał właśnie smutną i zamyśloną twarz Bryana
siedzącego samotnie w kącie. Spojrzał w oczy przyjaciela i z wzruszeniem ramion
dodał tytułem wyjaśnienia. – Bryan zrobił to, czego ja nie miałem odwagi zrobić,
aby się przekonać. Pocałował mnie. – Matt parsknął śmiechem na rozmarzony ton
przyjaciela, a Kyle skierował ich do stolika Bryana. – Zamknij oczy
przyjacielu, nie chce cię zgorszyć – mruknął przez ramię, a sekundę później był
przyssany do pałającego czerwienią, ale niezmiernie szczęśliwego Bryana.
– Hej – mruknął w końcu Kyle, kiedy brak tlenu stał się
istotnym problemem i zmuszony był oderwać usta od słodkich warg Bryana.
Młodszy mężczyzna był zasapany, zaczerwieniony i jego szare oczy lśniły
podejrzanie.
– Hej. – Bryan poczerwieniał jeszcze gwałtowniej, kiedy ponad
jego ramieniem dostrzegł swojego brata, z kpiącym spojrzeniem wpatrującego się
w całującą się parę, wysoko unosząc brew. Kyle usiadł tak blisko niego jak
tylko się dało i Bryan obdarzył go szerokim uśmiecham.
Który znikł prawie natychmiast, kiedy uświadomił sobie
cisze, jaka zapadła w kafeterii. Chyba wszyscy patrzyli na nich. Matt odwrócił
się do sali i zaplótł ramiona na wielkiej piersi. Jego mina wyzywała jasno i
wyraźnie do komentarza. Nikt się nie odważył, ale co po niektórzy mamrotali coś
pod nosem.
– Nie przejmuj się. Jak chcesz to możemy iść zjeść gdzie
indziej? – Choć to nie był dobry pomysł ustępować pola, to Kyle stawiał komfort
Bryana na pierwszym miejscu. Chłopak jednak potrząsnął głową.
– Ja już na dziś skończyłem. Nasz ostatni wykładowca
złamał nogę i nie ma dziś już więcej zajęć. Czekałem tylko na ciebie żeby ci
powiedzieć. – „Żeby sprawdzić czy przyjdziesz” wisiało w powietrzu
niewypowiedziane.
Kyle przyjrzał mu się uważniej i dopiero teraz dostrzegł,
że oczy Bryana wydawały się lekko zaczerwienione. Jego smutna mina najwyraźniej
miała jakieś konkretne przyczyny. Nie sądził jednak, aby to było odpowiednie
miejsce na poważne rozmowy. Matt też musiał coś wyczuć, bo usiadł po drugiej
stronie stolika i przyjrzał się Bryanowi uważnie.
– Ok, gadaj co się stało? Ktoś cię zaczepiał? – palnął
prosto z mostu.
Jemu najwyraźniej nie przeszkadzało miejsce czy
towarzystwo. Zresztą taki właśnie był Matt. Bezpośredni i do celu. Bryan lekko drgnął,
ale wymustrował uśmiech i potrząsnął głową. Przez moment Kyle miał nadzieję, że
Matt odpuści, niestety były to płonne nadzieje.
– Możesz sobie darować wykręty. Przecież widzę, że oczy
masz czerwone jak biały królik.
– To nic takiego – Bryan westchnął zmęczony i niemal
odruchowo położył głowę na ramieniu Kyle. Silne ramie natychmiast otoczyło go w
pasie.
– Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko? – Matt upewnił
się, mając nadzieję skłonić brata do mówienia. Chciał mu zapewnić wsparcie i
udowodnić, że na serio się o niego troszczy. Nie podejrzewał nawet przez sekundę,
że będzie mu łatwo po ujawnieniu się, ale życie w ukryciu też zabijało go na
raty.
Najgorsze było to, że to nie była wina Bryana. A już na
pewno nie tego, że był gejem. Wina była idiotów, którzy nie potrafili pilnować
własnych spraw.
– Dzięki Matty, ale w tym wypadku nie ma, o czym
rozmawiać. – Bryan uśmiechnął się do brata. – Choć doceniam troskę i wsparcie.
– Kochanie, na serio nie musisz już dłużej męczyć się ze
wszystkim sam. – Kyle pogłaskał gładki i blady policzek swojego chłopaka.
Zamiast jednak go to pocieszyć chyba tylko bardziej go zdenerwował, bo jego
oczy się zaszkliły. – Hej…hej… ciii… – pocałował go lekko w skroń i przytulił.
– Przestańcie!!! – Różowe zjawisko stanęło przy ich
stoliku wrzeszcząc i zaciskając pięści. Blond włosy związane w kitkę aż
wirowały wokół jej ramion. Matt spojrzał na dziewczynę zaskoczony.
– Marta? – zapytał niepewnie zerkając na Bryana.
Zachowanie najlepszej przyjaciółki jego brata było po prostu szokujące.
– Macie w tej chwili przestać! – krzyknęła, niemal
chwytając Kyla za bluzę i szarpiąc. – To chore. Nie macie prawa zmuszać mnie do
patrzenia na to!
– Marta… – jęk Bryana był ledwo słyszalny, ale dziewczyna
i tak go zignorowała, wbijając w nich nienawistne spojrzenie.
– Jesteście zboczeńcami i wasze zachowanie jest
obraźliwe. Nie będę tego tolerować!
– Marta myślałem, że przyjaźnisz się z moim bratem. Jak
możesz mówić coś takiego? – Matt zapytał z niedowierzaniem. Wstał i z góry
spoglądał na zasapaną, i czerwoną ze złości dziewczynę. Ta obrzuciła go zimnym
spojrzeniem. Jej idealna twarz o idealnych rysach, pokryta idealnym makijażem,
była brzydko wykrzywiona i czyniło ją to idealną wiedźmą.
– Nie wiedziałam, jaka była jego prawdziwa natura. Jakim
wybrykiem natury jest!
– Przeginasz! – Tym razem to Kyle wstał.
– Ja przeginam? To nie ja obnoszę się ze swoją perwersją!
– wrzasnęła. Bryan wstał na chwiejnych nogach, ale Kyle nie pozwolił mu podejść
do wścieklej furii.
– Ty za to obnosisz się z własną głupotą – Matt parsknął.
Rozejrzał się po raz kolejny po stołówce, która drugi raz tego dnia wpatrywała
się w nich jak w cyrk na kółkach. Miał normalnie dość. Wskazał palcem na cheerliderkę
siedzącą chłopakowi na kolanach. – Jeśli zabraniasz mojemu bratu okazywania
uczuć swojemu chłopakowi, to powiedz tamtej lalce, że ma złazić z jej faceta.
Wspomniany chłopak zaprotestował pod nosem, obejmując
talię dziewczyny mocniej i przyciągając gestem posiadacza. Dziewczyna
nadąsała się uroczo na określenie „lalka”. Nie za bardzo jednak. W końcu Matt
był przystojnym chłopakiem, jeśli była w jego oczach lalą to nie było się,
czego szczególnie czepiać. Marta jednak nie dała się tak łatwo zbić z
pantałyku.
– Oni są normalni. To co robią jest zgodne z naturą.
Mężczyźni są dla kobiet, a kobiety dla mężczyzn. Tak jesteśmy stworzeni. To co
robicie jest grzechem.
– Jasne i jeszcze pewnie sam Stwórca ci to powiedział
osobiście. – Matt nie mógł sobie darować uszczypliwej odpowiedzi i Marta przez
sekundę wyglądała jakby miała się na niego rzucić.
– Nie ma usprawiedliwienia dla was – warknęła w końcu i
zwróciła się do bladego, i cichego Bryana. – To twoja wina i na dodatek
jeszcze zaraziłeś Kyla, który był do tej pory normalnym człowiekiem.
– Ciebie chyba pogięło, kobieto – Kyle nie wytrzymał w
końcu, przyciągnął Bryana do siebie i spojrzał na dziewczynę ostrzegawczo. –
Możesz być idiotką, jeśli się koniecznie upierasz. Nie obchodzi mnie twoja
głupota. Ale otrząśnij się. Jest dwudziesty pierwszy wiek. Ty chyba gdzieś na
przełomie piętnastego utknęłaś, ale chyba nie wypada udawać, że się nie
dostrzega zmian i ewolucji?
– Nie mów do mnie, nawet na mnie nie patrz – Marta
wysyczała przez zęby do Kyla. – Takich jak wy powinno się separować. Oddzielać
od normalnych ludzi, nie narażać dzieci na kontakt z wami. Nie pozwalać im, aby
w ogóle wiedziały o waszym istnieniu, abyście nie spaczali im umysłów, wmawiając
im, że to co robicie jest normalne!
– Oczywiście, bo jeszcze wszyscy faceci zaczęliby sobie
dobrze robić nawzajem i zrezygnowali z takich durnych, pustogłowych
debilek jak ty! – Matt naskoczył na nią wściekły, jego opanowanie wisiało na
ostatnim włosku. – Uuuu, jeszcze by się okazało, że brakło faceta dla ciebie i
musiałbyś zostać lesbijką. Katastrofa.
– Matt… – Bryan podszedł do brata i położył mu dłoń na
ramieniu w geście uspokojenia. Ze smutną twarzą spojrzał na swoją wieloletnią
przyjaciółkę.
– Marta wiesz, że zawsze mogłaś na mnie liczyć, wiesz, że
nigdy nie zawiodłem twojego zaufania. Dlaczego nie możesz mnie zaakceptować
takiego, jakim jestem? Przecież się nie zmieniłem. – Spojrzał jej w oczy, ale
znalazł tam tylko zapiekłą nienawiść. Wyciągnął do niej dłoń, ta jednak
odskoczyła jak oparzona.
– Nie dotykaj mnie! Jesteś obrzydliwy…
– A ty, to za to, takim ideałem jesteś, że aż szkoda
gadać. Zwłaszcza z tym swoim Zespołem Napięcia Przedmiesiączkowego. – Matt
odepchnął ją z dala od Bryana i skinął na Kyla żeby wyszli ze stołówki. Koniec
przedstawienia. – Ktoś ma coś do dodania? Bo wychodzimy, a nie wiem czy
będziemy w nastroju na następne przedstawienie. Nie? – powiódł lodowatym i
ostrzegawczym spojrzeniem po ludziach, ale nikt nawet nie pisnął. Marta się
wściekła.
– Nie macie nic do powiedzenia? Za plecami to tacy mądrzy
jesteście, a teraz milczycie? Jak wam nie wstyd?! – wrzasnęła na cały
regulator. Cichy szmer przetoczył się po Sali, ale wszyscy nagle byli
zafascynowani jedzeniem na ich tacach. – Wy obłudnicy! Jesteście tacy jak oni,
a nawet gorsi. Bo powinniście coś z tym zrobić, a nie godzić się biernie na te
ohydne…
– Oh, zamknij się Marta. To nie jest żadna tajemnica, że
od lat napalałaś się na Kyla i latałaś do domu Bryana, aby się do niego
mizdrzyć! Wielka przyjaciółka…phi! – Jakaś dziewczyna w końcu nie wytrzymała i
zgasiła Martę raz, a skutecznie.
Ta pobladła, po czym znów się zaczerwieniła i wybiegła z
kafeterii nie oglądając się za siebie.
2
– Usiądź – Kyle zakomenderował i posadził Bryana na
ławeczce w parku. Sam usiadł okrakiem na siedzeniu przy nim, zwracając się
twarzą w jego stronę.
Pogoda była piękna i słońce prześwitywało przez korony
drzew, rozgrzewając przemarzniętego Bryana. Na ile to było fizyczne zimno, a na
ile jego umysł był zmrożony przez całą tę sytuację w szkole, Bryan nie potrafił
zdeterminować i chyba nawet nie chciał wiedzieć. Miał tylko wrażenie, że jest
skostniały od środka. Kyle wręczył mu kubek z gorącą kawą, który po drodze
kupili i spojrzał na niego uważnie.
– To kłótnia z Marta tak się zdenerwowała? – zapytał w
końcu delikatnie.
– Tak. Cieszyłem się jak głupi. Nie pomyślałem, że kiedy
podzielę się z nią radosną nowiną, ją szlak trafi na miejscu. – Bryan westchnął
obejmując kubek obiema dłońmi, niemal się do niego przytulając. A wolałby do
wielkiego ciała siedzącego naprzeciwko niego mężczyzny. Szybkim spojrzeniem
obrzucił park i równie szybko odrzucił ten pomysł. Była pora lunchu. Wszędzie
kręciło się mnóstwo ludzi. Siedzieli, jedli, rozmawiali przez telefony. Nie
byłby w stanie przeżyć kolejnej takiej awantury jak z przed paru minut.
– Nie możesz się tym przejmować. Przecież wiesz, że ona
nie ma racji. – Kyle zauważył stanowczo nie pozostawiając za bardzo pola do dyskusji.
– Myślisz, że nie chcę? Że nie wolałbym to po prostu
olać? Mieć w nosie? – Bryan parsknął ironicznie. Jego głowa zaczynała pulsować
rytmicznie. – Najbardziej nienawidzę się właśnie za to, że tak się przejmuję.
Powinno mi wisieć, co ludzie mówią. Przecież jestem dość inteligentny, aby
wiedzieć, że nie była moją prawdziwą przyjaciółką, jeśli tak mnie potraktowała,
ale…
– Ale po mimo tej świadomości, to nie boli ani trochę
mniej…
Kyle wstał i usiadł za Bryanem ciągnąc go na swoją pierś.
Po chwilowym wahaniu chłopak zrelaksował się i opadł plecami na szeroki tors
Kyla. Nie zachwianie wierząc, że go utrzyma. Ludzie w parku mogą się odwalić
już teraz, bo nie zamierzał rezygnować z komfortu, który był mu
dobrowolnie ofiarowany.
– Jak się znieczulić? – spytał cicho.
– Bryan, nie wiem czy powinieneś. Może to nie o ciebie
chodzi, to nie z tobą jest problem, tylko z nimi? Jesteś normalnym, wrażliwym
człowiekiem. Chcesz stać się gruboskórny i oziębły tak jak oni?
– Nie.
– Musisz zrozumieć, że w większości przypadków ludzi to
nawet nie zainteresuje, co robisz i z kim. W tym roku kończysz tę szkolę. Od
nowego będziesz po drugiej stronie kampusu o ile nie wyjedziesz gdzieś hen żeby
się dalej uczyć.
– Zwariowałeś? Mowy nie ma, że bym cię z oka spuścił. –
Bryan zawołał z uśmiechem. Odwracając głowę tak żeby spojrzeć w niebieskie oczy
Kyla. Szeroki uśmiech na twarzy mężczyzny przyśpieszył jego tętno.
– To było to, co chciałem usłyszeć. – Kyle mrugnął do
niego i lekko pocałował.
– A co byś powiedział, jeśli wyjeżdżałbym na drugi koniec
Stanu? – Bryan zapytał przekornie.
– Tęskniłbym.
– Oh! – Bryan poderwał się, ale silne ręce złapały go w
pasie i przyciągnęły z impetem z powrotem. Po zapierającym dech w piersi pocałunku,
przez który Bryan całkiem zapomniał, czemu oburzył się na Kyla, wszystko
wróciło do równowagi w jego świecie.
– To dziwne – Bryan mruknął z twarzą wtuloną w kark Kyla.
– Co takiego?
Kyle cały czas masował lekko, szczupłe plecy swojego
chłopaka. W duszy jednak zżymał się, na myśl, jak jeszcze wiele różnych takich
sytuacji będą musieli przeżyć?
– Zaledwie parę dni temu byłem sam, w depresji, przerażony.
A teraz mam ciebie i wszystko nabiera innej perspektywy. To, co przedtem
wydawało mi się straszne, koszmarne nagle już nie wydaje mi się niczym więcej
niż po prostu uciążliwym momentem w moim życiu. Przy tobie wszystko jest takie
łatwe, takie proste… – Z niepokojem spojrzał w ukochane oczy. – Czy to
czyni mnie mięczakiem? – zapytał z obawą.
Kyle roześmiał się i Bryan poczuł jak jego twarz pała
czerwienią. Miał zamiar znów się zerwać, ale Kyle przytrzymał go próbując znów
pocałować. Tym razem nie poszło mu to tak prosto. Bryan odwrócił głowę.
– Hej, głuptasie. Nie złość się. Ale rozśmiesza mnie, co
niektórzy ludzie postrzegają, jako męskość. – Odwrócił na siłę zarumienioną
twarz Bryana do siebie i obsypał całą pocałunkami. Kiedy Bryan trochę się
zrelaksował spojrzał mu w oczy poważnie. – Obawiam się, że i ty uległeś
stereotypowemu, i błędnemu wyobrażeniu o męskości. Myślisz, że jak facet jest
wielki, ponury i wiecznie w złym humorze to zaraz macho? A może ten małomówny,
cichy typ jest bardziej męski? No z całą pewnością o męskości nie świadczy
głośne i uporczywe powtarzanie tego każdemu, kto chce słuchać, plus tym, co nie
chcą, ale wyboru nie mają. Dla mnie, jeśli ktoś jest niewrażliwy czy oziębły,
to po prostu taki jest i nie kojarzy mi się to z żadną formą męskość. Raczej z
brakiem kręgosłupa.
– Wiem, ale…
– Ale co? Nie wyobrażasz sobie, jakiej odwagi i wielkiej
inteligencji potrzeba, aby móc, chcieć i potrafić zaufać drugiej osobie, aby obdarzyć
ją własnym wsparciem. Jeszcze większej wymaga przyjęcie tego wsparcia dla
siebie. Po co ludzie się łączyliby w pary? Po co powstawałyby związki, czy
choćby przyjaźnie, jeśli mielibyśmy całe życie borykać się z problemami
sami? Jesteśmy tak różnorodni, aby móc się uzupełniać i zapewniać sobie
nawzajem to, czego potrzebujemy.
– Ale co ja mam do zaoferowania tobie? – Bryan zapytał
uważnie obserwując twarz, która znajdowała się zaledwie milimetry od niego.
– Siebie. To mi wystarczy. Twoją miłość, chęć bycia przy
mnie, dla mnie, ze mną. Troskę. Towarzystwo. Ciepłe ramiona i oczywiście
namiętne ciało – wyszczerzył zęby. Koniec poważnych rozmów. Bryan zapłonił się
uroczo.
– Nie mogę się z tobą sprzeczać, kiedy tak się wymądrzasz
– zażartował w końcu szturchając Kyla w twardy jak deska brzuch łokciem. – A po
za tym skąd ty taki mądrala się zrobiłeś, hmm?
Kyle spojrzał na niego ze zdziwieniem mrugając lekko
oczyma, w końcu wybuchnął śmiechem. Wstał i pociągnął Bryana na nogi. Kiedy ten
się podniósł postukał go lekko w czoło.
– Nie wiem czy jestem mądry, zwyczajnie… myślę… – Bryan
popatrzył na niego z powątpiewaniem, starając się stłumić uśmiech. – Nie
patrz tak. Zdarza mi się – oburzył się Kyle, dając klapsa Bryanowi i zabierając
ich plecaki z ławeczki.
– A ja przez cały czas byłem przekonany, że to były
ciasteczka z wróżbą…– mruknął Bryan przesadnie rozcierając pośladek. Kyle objął
go za szyję i przyciągnął do swojej piersi dość drastycznie.
– Ciiii…. Bo się wyda – mruknął mu do ucha. Po czym wessał
do środka gorących ust miękki płatek i Bryan cieszył się jak jeszcze nigdy w
życiu, że ma silnego faceta, bo jego kolana zwyczajnie się ugięły.
***
– Dobra zaczynaj. – Kyle rzucił się na trawę tuż przy
boku leżącego Matta i spojrzał wyczekująco na przyjaciela. Jak co sobotę,
poświęcili dwie godziny na trening i przez cały ten czas Kyle praktycznie czuł
na kilometr, pytania kłębiące się w głowie jego przyjaciela. Nawet mu się szczególnie
nie dziwił. Na jego miejscu już dawno by mu wisiał u gardła. Z całych sił
jednak starał się wyrzucić z głowy obraz Matta, umawiającego się z jego własnym
bratem. Brr…
– Czy na mnie też się kiedyś napalałeś?
Kyle spojrzał niedowierzająco na swojego przyjaciela od
blisko dziesięciu lat i zamarł. Matt miał śmiertelnie poważną minę. Spodziewał
się ze stu pytań, na to jednak by nie wpadł.
– Nie do końca jestem pewien czy rozumiem pytanie –
powiedział w końcu ostrożnie. Matt uniósł brwi kpiąco.
– Sam powiedziałeś, że automatycznie każdą osobę, którą
poznawałeś klasyfikowałeś, jako atrakcyjną lub nie. Rozumiem, więc że i ja w
pewnym momencie podlegałem takiej ocenie?
– Eee… właściwie nie do końca.
– Nie?
– Nie. Kiedy zaczęliśmy chodzić do szkoły razem, po tym
jak moja rodzina się tutaj wprowadziła, byłem za młody, aby się zastanawiać nad
własną orientacją. Poznałem ciebie i automatycznie zakwalifikowałem jako;
fajny, niegroźny.
– O!? – Matt zdawał się lekko zaskoczony jakby nie takiej
odpowiedzi się spodziewał. Przyjrzał mu się jednak ponownie i zamyślił na
chwilę. Po kilku minutach milczenia, Kyle był na sto procent, że nadal jest na
haczyku. – Powiedziałeś „nie do końca”, kiedy zgodnie z tym, co
powiedziałeś wynika na to, że zwyczajne „nie” załatwiałoby sprawę.
Kyle jęknął w duszy. Nigdy nie kłamał przyjacielowi, nie
miał zamiaru zacząć teraz. Z tym, że ten temat zwyczajnie wolałby sobie
darować. Ocierał się gdzieś o jego barierę, granicę, za którą nie czuł się
komfortowo. Którą zaczynał postrzegać, jako jego prywatność. Westchnął jednak i
spojrzał poważnie w jego oczy.
– Jako nastolatek zastanawiałem się nad różnymi opcjami.
Ty byłeś jedną z takich opcji – powiedział ze wzruszeniem ramion. Zanim jednak
tamten zdołał cokolwiek powiedzieć, Kyle dodał szybko. – Nie czułem do ciebie
pociągu… pomieszało mi to w głowie szczerze mówiąc. Chyba między innymi,
dlatego tak długo mi zajęło pojęcie, że jestem zainteresowany i mężczyznami, i
kobietami.
– Mhm…
– Czemu akurat o to zapytałeś? – Kyle nie mógł wytrzymać,
musiał wiedzieć. Matt wzruszył ramionami obojętnie, ale Kyle zbyt dobrze go
znał, aby nie wiedzieć, że udawał. – Chyba nie zadręczałeś się myślą, jakie to
niecenzuralne fantazje na twój temat mogę mieć w głowie, hm? – zapytał z
uśmiechem, starając się trochę rozładować napięcie. Matt podniósł się na
siedząco i sprzedał mu boksa w ramię.
– Nie idioto. Po prostu chciałem wiedzieć czy… – zaciął
się i spojrzał przed siebie niepewnie. Kyla olśniło.
– Czy uważam się za atrakcyjnego? – Zdusił śmiech, ale
zaledwie, nie chciał sprawić przyjacielowi przykrości. Matt łypnął na niego złym
okiem, ale nie zaprotestował. – A czy ja wydaję ci się atrakcyjny, czy może
raczej przystojny? – zapytał przekornie odwracając role i przyciskając
przyjaciela.
– Nie! – Matt zaprotestował automatycznie. Po czym
poczerwieniał pod bacznym, ale kpiącym spojrzeniem Kyla. – To znaczy… nie żebyś
był jakąś paskudą… ale…
– Taak? – zapytał zachęcająco, bawiąc się coraz lepiej.
– No ok, przyznaję zwracam uwagę na męski wygląd.
Zastanawiam się jak postrzegają mnie inni mężczyźni… ale to nic nie znaczy! – Mimo
stanowczego stwierdzenia, na Kyla patrzył z nadzieją jakby tamten miał upewnić
go w tym przekonaniu. Kyle jęknął w duszy. Cholera…
– Nie widzę gdzie leży problem? – Matt sam musi dojść do
właściwych wniosków. W jego otoczeniu teraz był on i Bryan otwarcie
mówiący, i okazujący sobie uczucia, nie było więc nic dziwnego w tym, że Matt
zastanawiał się nad sobą. Sam musiał jednak określić, jaki jest jego stosunek
do związku z innym facetem.
– Ja też nie – westchnął mężczyzna i znów położył się na
trawę uporczywie wpatrując w niebo. – To chyba mnie właśnie martwi. Nie
powinienem być zdecydowanie nastawiony na nie?
– Kto tak powiedział? Jakiś odgórny nakaz? Imperatyw? –
Kyle zapytał kładąc się ponownie przy jego boku.
– Powiesz mi…? – zapytał Matt, zamiast odpowiedzieć.
– Co?
– Jak to jest?
– Ale co chcesz wiedzieć konkretnie? – Kyle spoglądał na
przyjaciela, ten jednak nadal unikał patrzenia na niego. Na dodatek milczał jak
zaklęty. – Nie wiem czy to da się wytłumaczyć Matt. Coś, co wydaje ci się
naturalne i zwyczajne, jest trudne do określenia, w sposób taki żeby ktoś
inny potrafił dostrzec różnicę. Podobają mi się mężczyźni i kobiety. Czerpię z
obu światów. Dziwię się, że inni tego nie robią. Stosują jakieś kryteria,
jakieś limity. Ja się na nie, nie godzę. Nie chcę ich.
Matt nadal milczał. Jego ciało było napięte i widać było
jak mała żyłka pulsuje na jego skroni. Kyle domyślał się, co Matt chciał
usłyszeć, ale przecież nie może go oszukiwać. Nie może mu powiedzieć, że
preferencja seksualna to wielki neon w głowie mówiący „mężczyźni” – „kobiety”.
Czasem, tak jak u niego, nie ma po prostu żadnej barierki oddzielającej jednych
od drugich.
– Nie wiem czy chcesz wiedzieć to, jak to jest być z
facetem, czy jak ja się czuję, czy co myślę?
– A jak się czujesz?
Kyle roześmiał się i podłożył ręce pod głowę, wdychając
ciepły zapach trawy i potu z ich parujących ciał.
– Wiesz, co jest najśmieszniejsze? Że nie czuję się
inaczej niż zwykle. Po prostu szczęśliwszy i spokojniejszy. Nie wiem jednak czy
to się liczy? Zawsze byłem taki, jaki jestem teraz. Uświadomienie sobie swojego
pociągu do Bryana nie zmieniło we mnie nic. Może ja nie wiem, jak czują się
inni faceci, ci wiesz, tak zwani ‘normalni’.
– A jak to jest być z facetem? – Matt wyszczerzył zęby w
uśmiechu, leniwie bawiąc się trawką. Całe napięcie wydawało się go opuścić jak
za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kyle uderzył go w ramię.
– Za kogo mnie masz? „Nie całuję, a potem opowiadam” – udał
oburzenie.
– Ha ha, czyli po prostu nie wiesz! – Matt roześmiał się.
– Mój brat trzyma cię na krótkiej smyczy.
– Bredzisz. To nie
twój interes. – Kyle stłumił uśmiech z naganą patrząc na przyjaciela. Jego
nastrój wrócił do normy i znów był wkurzającym sobą.
– A co myślisz? – Matt załapał go z opuszczoną gardą tym
pytaniem. Tym bardziej, że zabrzmiało śmiertelnie poważnie.
– Że się zakochuję w twoim bracie – wyznał szczerze,
spoglądając poważnie na niego.
Głośny śmiech poderwał ich obu. Czy raczej prawie. Bo na Kylu
wylądował z impetem obcałowujący go po całej twarzy Bryan. Kyle bez problemu
poznał jego zapach. Z miejsca też odpowiedział na pocałunek, przytulając z
całej siły. Ich ciała wpasowały się w siebie jak klocki układanki. Parę sekund
zabrało im, żeby na dobre odpłynąć, w pieszczocie ich języków i ust.
Zniecierpliwiony Matt zepchnął w końcu Bryana na bok ze śmiechem,
mimo protestów Kyla.
– Hej, mamy trening – zawołał oburzony.
– Nie, nie macie, już od pół godziny. – Bryan wytknął
język na brata, z czego skorzystał Kyle i znów spróbował się do niego przyssać.
Matt chwycił go za głowę i odepchnął w ostatnim momencie.
– Podsłuchiwałeś?
– Nie.
– Bryan – zawołał Matt ostrzegawczo, przyglądając się
bratu.
– Nie podsłuchiwałem. Nie moja wina, że tak głośno
gadałeś. – Bryan wzruszył ramionami spoglądając na brata z lekkim uśmieszkiem.
Nagle jednak coś mu się przypomniało i znów przypił się do ust Kyla na krótki,
lecz energetyczny moment. Efekt którego, był dobrze widoczny w sportowych spodenkach
Kyla, dla każdego kto tylko spojrzał w ich kierunku z kilku jardów. – Ja też
jestem w tobie zakochany… – wyznał Bryan patrząc w oczy mężczyzny poważnie i zdecydowanie.
Wielki i szczęśliwy uśmiech wypłynął na twarzy Kyla.
Objął go z całych sił i przytulił niemal miażdżąc w objęciach. Matt jęknął z
rozpaczą. Usiadł i potrząsając głową spojrzał na zakochaną parę.
– Aż mnie zęby bolą od tego lukru. – Wstał i otrzepał
spodenki przeciągając się lekko. Uważnym spojrzeniem zlustrował okolice. – Na–ra
chłopcy!
Zawołał i tyle go widzieli. Kyle zakończył kolejny
namiętny pocałunek i spojrzał za biegnącym przyjacielem. Jego brwi się
zmarszczyły.
– Co on robi? – Bryan z zaskoczeniem patrzył jak Matt
podbiegł do biegającej po parku wysokiej blondynki i po paru wymienionych
słowach przyłącza się do niej.
– Obawiam się, że próbuje udowodnić sobie, że nie jest
gejem – mruknął Kyle na chwilę zamykając oczy. Bryan gapił się na niego
niedowierzająco.
– Może jest Bi–ciekawy? – Zaproponował po chwili
milczenia.
– Może, ale ktoś będzie cierpiał, jeśli on ma zamiar
eksperymentować, zamiast być ze sobą szczerym. – Kyle podniósł się i podał dłoń
Bryanowi żeby pomóc mu wstać.
– Matt nigdy by nikogo nie skrzywdził – stwierdzając
stanowczo Bryan, przytulił się do gorącego ciała swojego partnera.
– On może nie zdawać sobie z tego sprawy, kochanie.
Za rękę ruszyli z parku, mijając gapiących się na nich
ludzi, bez zwracania na nich najmniejszej uwagi. Bryan ponownie obejrzał się za
bratem. Nie było po nich jednak śladu.
– Przestań się o niego martwić. Matt jest dorosły. Da
sobie radę.
– Nie o Matta się martwię – Bryan spojrzał na Kyla
poważnie. – Martwię się o biedaka, na którym będzie ‘eksperymentował’. Mam nadzieję,
że tamten nie zakocha się w nim. Wiem jak to jest pokochać kogoś i nie móc go
mieć.
– Oh, kochanie. – Kyle przytulił go lekko, zanim wsadził
do swojego auta. – Będzie dobrze. Porozmawiam z nim, ok?
– Tak! – Bryan ujął twarz Kyla w dłonie i pocałował mocno,
i namiętnie.
Kolana starszego mężczyzny drżały, kiedy wsiadał do auta.
Uszczęśliwianie jego chłopaka było po prostu… cudowne…
3
Bryan
był tak szczęśliwy, tak uradowany i tak zakochany, że aż się bał.
Bał się, że coś się stanie. Że jego szczęście pryśnie jak
mydlana bańka. Ile by razy Kyle nie całował go, nie pieścił i nie przytulał,
Bryan nadal podświadomie czekał na moment, w którym się obudzi. Jego
rodzina zaczynała dostawać do głowy. Bo z stanu euforycznego popadał w
nostalgię. Sam nie potrafił z sobą wytrzymać.
Godzinami na tysiące sposobów powtarzał sobie, że nic się
nie stanie. Kyle i Matt na to nie pozwolą. I że to w porządku liczyć na
ich wsparcie i opiekę. Gdyby to on był wielkim postawnym facetem jak Kyle, albo
jak jego ojciec czy Matt, też by się o nich troszczył. Przecież na swój sposób
troszczy się o nich wszystkich. Zawsze pomaga na tyle na ile może.
Z jękiem położył głowę na swoim biurku, najpierw kilka
razy stukając o nie czołem. Jutro miał być Prom Ball. I choć wszystko się od
tego zaczęło to tak naprawdę nie miał ochoty iść. Będzie się czuł skrepowany
nawet przy Kylu. Ludzie będą ich wytykać palcami. Marta z pewnością ich
zaczepi. Tom to na bank. I na dodatek smoking. Brrr… będzie wyglądał jak
pingwin. Na dodatek Kyle wręcz jest podekscytowany. Cholera wie, czym.
Zresztą ekscytuje się każdą ich randką. Kino, spacer, czy
hamburgery w McDonaldzie. Zachowuje się jakby to był za każdym razem pierwszy
raz.
I jak on ma ocalić, choć odrobinkę rozsądku przy tym
facecie? Przecież chyba już bardziej zakochać się w nim nie może. Jego serce za
każdym razem chce wyskoczyć z jego piersi na jego widok. Dłonie mu drżą i
kolana miękką. Czuje jak żołądek podchodzi mu do gardła i ma to takie lekko
mdląco–duszące uczucie.
Wysoki, barczysty i wysportowany. Cudem jest jak Bryan
nie dostaje przy nim ślinotoku. Na pierwszej randce siedział jak idiota i
wlepiał w niego oczy jak dureń.
Z jękiem, Bryan poderwał się z krzesełka i spojrzał w
lustro, jeszcze dziś wychodziły mu rumieńce, na wspomnienie, jakiego kretyna z
siebie zrobił.
Przy Kylu zwyczajnie zachowuje się jak zakochany małolat,
którego hormony zabijają ustawicznym wzwodem, w najmniej sprzyjających
okolicznościach i sytuacjach. Ale w końcu miał osiemnaście lat. To jakby
postawić przed głodującym bufet i wymagać, aby zachował właściwe maniery przy
jedzeniu.
Z kolejnym jękiem poprawił wzwód, który mu nieodmiennie
towarzyszył na samą myśl o Kylu.
Bal miał jedną zaletę. Po balu mógł oddać się temu, czemu
oddają się wszyscy inni jego uczestnicy. Dzikiemu, gorącemu seksowi… z Kylem…
Klnąc pod nosem dość fantazyjnie, Bryan zrzucił ubranie
na środku pokoju i nago, zabierając ze sobą tylko wizerunek ukochanego poszedł
pod prysznic. Wcale nie miał zamiaru go brać zimnego.
Ciepłe strugi spływające po jego ciele pomagały mu udawać,
że to wielkie lekko szorstkie dłonie Kyle pieszczą go od góry do dołu. Jego
własne dużo mniejsze były substytutem języka Kyla. Wolno sunącego po jego szyi
i wzdłuż obojczyka. To zawsze sprawiało że gęsia skórka obsypywała jego
nadwrażliwą skórę. Jego małe różowe sutki zawsze boleśnie się napinały w
oczekiwaniu na swoją kolej pieszczot. Kyle je bardzo lubił. Nieraz drażnił
Bryana wsuwając mu dłoń pod koszulkę i dręcząc niewielkie supełki doprowadzał
go do szaleństwa. Nieraz zagryzał usta do krwi, aby stłumić jęki. Tym razem
umknęły mimo wszystko. Wspomnienie gorących wilgotnych ust na swoim sutku,
wzburzyło jego i tak już gęstą krew.
Tak bardzo pragnął swojego mężczyzny, że jego członek
pulsował w rytm uderzeń jego serca. Zmuszony był zacisnąć dłoń na własnym ciele,
bo dłużej nie potrafił znieść tej tortury. Kyle powinien tu być z nim. Całować
go, pieścić. Przytulać i uczynić swoim własnym na zawsze. Wziąć w posiadanie,
bo przecież Bryan należał do niego.
Szybkim ruchem rozprowadził trochę żelu pod prysznic na
swojej przekrwionej erekcji. Wolnym posuwistym ruchem potarł czubek kciukiem i
aż syknął przez zęby. Przyjemność wstrząsnęła jego ciałem. Pod boleśnie
zaciśniętymi powiekami Bryana maleńkie plamki pływały, bo światło łazienkowej
lampy wydawało się dla niego zbyt raziste. Nawet jego oczy zdawały się
nadwrażliwe. Szum wody drażnił jego uszy, szaleńczo bijące mu w uszach tętno
nie zagłuszało go. A może to jego krew szumiała na wspomnienie jak dłoń Kyle
wślizgnęła się w nogawkę jego spodenek i jak praktycznie uwiódł go w własnym
aucie, doprowadzając do orgazmu kilkoma pieszczotami długich palcy. Teraz też
jądra Bryana niemal skurczyły się boleśnie w dotkliwiej potrzebie ulgi. Płomień
lizał jego uda i brzuch. Mięśnie miał zaciśnięte do bólu. Delikatnie podrażnił
czuły punkt pod główką i jego kolana lekko się ugięły. Bryan wsparł czoło o
chłodne kafelki wciągając drżący oddech.
Kyle, tak cię kocham, tak cię pragnę… weź mnie…
Nie mógł sobie odmówić przyjemności, nie potrafił się
powstrzymać nawet gdyby chciał… a nie chciał. Chwycił w jedną dłoń swoje jądra,
a w drugą członek i narzucił sobie tempo, od którego w jego głowie wirowało, a
jęki zlewały się jeden długi pomruk. Pieszczota była pewna i intensywna. Lekkie
potarcie kciukiem na samym czubeczku i dygotał. Mocne ściśnięcie u nasady i
jego krew zmieniała się w lawę. Pragnął… chciał… potrzebował… był sfrustrowany…
rozpalony… drżał, ale od płomieni ogarniających jego ciało, a nie od zimna.
Zbyt dobrze znał swoje ciało i orgazm przyszedł za szybko.
Pozbawił go tchu i czucia w całym ciele. Rozsypał się, miał wrażenie, że
spływał wraz z wodą. Oddałby wszystko, aby Kyle właśnie teraz tulił go do
swojej wielkiej, gorącej piersi. Aby podtrzymał go, kiedy jego głowa pulsowała
w rytm dreszczy przenikających jego członek. Zamraczając go, osłabiając,
usuwając grunt z pod nóg.
Wolno zjechał po zimnej ścianie.
Jutro będzie na Kylu, w Kylu czy z Kylem, ale będzie to
wliczało twardą powierzchnię płaską. Kilka razy…
***
– E! Princess! Książę przyjechał! – Matt wydarł się z
holu, zamiast iść do pokoju Bryana żeby go zawołać jak poprosiła go matka.
Ojciec dał mu prztyczka w ucho, ale sam nadal czaił się we wejściu do salonu.
Bryan zaszył się godzinę wcześniej w swoim pokoju ze smokingiem, który odebrała
dla niego mama i nie wychylił stamtąd nosa od tamtej pory. Wszystkich zżerała
ciekawość.
– Wejdź Kyle, kochanie. – Mama Bryana zaprosiła nadal
stojącego w drzwiach mężczyznę. – Zignoruj tych neandertalczyków. Oh, Kyle! –
Klasnęła w dłonie zachwycona na widok niezmiernie przystojnie wyglądającego w
smokingu Kyla. – Wspaniale wyglądasz! – wykrzyknęła entuzjastycznie i poleciała
po aparat.
– Dziękuję! – Kyle zawołał za nią z śmiechem.
– Taa, super wyglądasz – mruknął Matt szczerząc zęby jak
kretyn do przyjaciela. – Jak pingwin.
– Po prostu mu zazdrościsz – padło ciche od drzwi i
wszyscy jak jeden się odwrócili.
Bryan wyglądał jak mniejsza, szczuplejsza wersja Kyla.
Idealny i przystojny. Nawet jego niesforna wiecznie opadająca grzywka była
schludnie zaczesana do tyłu. Stał prosto i dumnie. Mały podbródek miał
zadarty do góry. Wyzywał ich, aby powiedzieli coś głupiego.
Kyle siłą woli, którą nie wiedział, że posiada, stłumił
nieodpartą potrzebę, aby drapnąć ślicznego chłopaka i rozpakować z tego
pięknego, lecz jego zdaniem zbędnego opakowania. Dobrze, że męska część jego
rodziny wlepiała w nich oczy, bo pewnie już obaj byliby na podłodze w dość
posuniętym stanie rozbioru.
– Oh, Bryan! – W oczach jego mamy zakręciły się łzy. Byli
tak do siebie podobni, że aż Kyla to przerażało. – Cudownie wyglądasz,
kochanie. Jesteś taki przystojny!
– Mamo… – Bryan zaprotestował słabo, kiedy niewielka
kobietka zaczęła ściskać go, co sił w ramionach. Cierpliwie przeczekał kilka pierwszych
cmoknięć, ale kiedy stało się oczywiste, że jego mama nie puści go szybko,
Bryan spojrzał z rozpaczą na ojca, błagając go o ratunek. Mężczyzna stłumił
uśmieszek, ale ruszył do nich i odlepił ją z niejakim trudem. Sam objął Bryana jednym
ramieniem i poklepał po plecach przyjaźnie.
– Kochanie puść chłopaka, bo się dławi. A po za tym
spóźnią się.
– Przepraszam – otarła ukradkiem łzę i pocałowała obu
Bryana i Kyla, który podszedł żeby go lekko przytulić na przywitanie. Z
kieszeni wyciągnął niewielki pakunek i oczy matki, i syna z okrąglały.
– Co to?
– Kwiat do butonierki. Przecież wypada swojej randce
kupić podarek, prawda? – Kyle mrugnął do zachwyconej kobiety. Bryan tylko
mrugał urzeczony. Szeroki uśmiech wypłynął na jego usta, kiedy Kyle wpiął kwiat
w klapę wprawnie.
– Poczekaj aż ty dostaniesz swój…’upominek’.
– Czemu to zabrzmiało jak ‘sex’? – Matt palnął bez
zastanowienia i twarze wszystkich zwróciły się na niego zaskoczone.
Dobrze, bo przegapili krwistego rumieńca, który zalał
twarz Bryana. Siłą woli życzył sobie opanować się. Przecież nikt nie może
wiedzieć, co zrobił, tylko patrząc na niego…, prawda?
– Głodnemu chleb na myśli! – Matka pogroziła palcem
starszemu synowi, ale mała iskra nie opuszczała jej oczu.
– A ja udam, że tego nie słyszałem – ojciec zarzekł się,
życzył im udanej zabawy, obiecał mieć włączoną komórkę ‘w razie czego’ i znikł
w salonie.
– Co? – Matt udał oburzenie. – To oni gadają o seksie, a
to ja dostałem burę.
– Wychodzimy – Kyle zdusił głupawy uśmieszek i nie
pozwolił się podpuścić przyjacielowi.
– Nie! – Matka Bryana wrzasnęła bliska paniki. – Zdjęcie
– dodała tonem wyjaśnienia, jakby gdyby nigdy nic, kiedy wszyscy niemal
podskoczyli na jej krzyk.
– Mamo – Bryan jęknął zażenowany, ale bez oporu pozwolił
się objąć Kylowi, kiedy pozowali do zdjęcia.
Pięć zdjęć później, Matt musiał odebrać matce aparat i
zdecydowanie wziąć za łokieć ciągnąc do kuchni, żeby zrobiła mu kolację.
Inaczej chyba by nie wyszli.
***
Bryan
wszedł na pstro udekorowaną salę i czuł jak wszystkie spojrzenia skierowały się
na nich. Wirujące światła i kule zmiękczyły jednak sylwetki i postacie, jak
mrowie sunące przez drzwi. Strojne sukienki, wymyślne fryzury. Przepłacone
smokingi i ekstrawaganckie makijaże. Teraz w tym stłumionym świetle, w tym
niekończącym się tłoku, nie były nawet widoczne. Podniecenie, ekscytacja i gwar
rozmów unosiły się w powietrzu jak wielkie girlandy z światełek i balonów.
Zamiast strachu i zażenowania, jak na początku Bryan się
obawiał, poczuł jedynie dumę. Miał Kyla którego kochał, u swojego boku.
Pięknego, dobrego człowieka, który odwzajemniał jego uczucia i bez którego nie
potrafił sobie wyobrazić życia. Nie obchodziły go te rozmazane twarze. Właśnie
dziś kończył się jeden rozdział jego życia. Przed nim niezliczona ilość nowych.
Przerażających, ale i ekscytujących.
Mieć kogo kochać, być kochanym czyni różnicę w tym jak
spoglądamy na niepewną przyszłość. Czy mu się powiedzie, czy nie…
Z całą cholerną pewnością będzie się starał…
– Hej – Kyle szepnął do jego ucha. – Cieszy mnie ten
uśmiech.
Bryan po raz któryś uświadomił sobie, że Kyle musi go
obserwować bez przerwy. Zawsze dostrzega jego zmiany nastroju, zawsze jest,
kiedy Bryan go potrzebuje. Troskliwy i uważny, nigdy nie zapomina o jego
obecności, nie skupia się na niczym innym w jego obecności tak, aby wykluczyć
go, bez względu na to w obecności ilu ludzi się znajdują i gdzie.
Obdarzył swojego mężczyznę szerokim uśmiechem. Kyle był
idealnym przykładem mężczyzny, od jakiego powinien się uczyć, aby jednym zostać
samemu.
– Co powiesz na ciepły, bezsmakowy poncz? Myślisz, że
jest szansa, że komuś już się udało przemycić do niego alkohol? – Bryan
pociągnął ich w stronę bufetów. Kilka nauczycielek służących za przyzwoitki
powitały ich powściągliwym uśmiechem, ale i wszystkich innych też. Kto
chciałby z entuzjazmem pilnować bandy niewyżytych, napalonych małolatów? O
niczym innym niemyślących jak tylko jak je przechytrzyć?
Mijane dziewczyny chichotały, a chłopacy się odsuwali.
Bryan jednak parł do przodu. Nalał Kylowi szklaneczkę, a potem sobie. Świat na
około nich równie dobrze mógłby nie istnieć. Nawet, jeśli jego serce lekko
drgnęło na widok tego jak się od nich odsuwano, to nie miało znaczenia. Głupie
serce. Kyle również nie odrywał oczu od jego. Mały psotny uśmieszek pałętał się
po jego ponętnych ustach i Bryan musiał bardzo się starać, aby nie rzucić się
na niego. Wziął małego łyczka ze szklaneczki i aż się skrzywił.
– Nie. Żadnego alkoholu. W tym roku chyba pomysły im się
wyczerpały – stwierdził ironicznie.
– Nie mów hop! Noc jeszcze młoda, na koniec nikt nie
będzie chciał nawet wiedzieć, co tam się znajduje – Kyle parsknął śmiechem,
prawie rozlewając poncz na siebie. Bryan otrząsnął się z obrzydzeniem.
– Myślisz, że o której możemy się urwać? – zapytał w
końcu podekscytowany. Nie dawał po prostu rady dyskutować o bzdetach, skoro w
jego głowie już było dawno po imprezie. Kyle wyszczerzył garnitur ząbków jak
perełki i poruszał sugestywnie brwiami.
– Po zdjęciach i po jednym tańcu możemy się stąd wynieść.
– Oh! – Bryan jęknął. On chyba się wykończy, cały wieczór
przed nimi.
Kilka par stanęło czy bufecie od czasu do czasu zerkając
na nich. Kilkoro przeszło po prostu ich ignorując. Zdążało się jednak, że od
czasu do czasu ktoś im pomachał, a ktoś inny zawołał „cześć”. Kyle wszystkich
traktował z dystyngowaną uprzejmością, a Bryan starał się naśladować jego
opanowanie i spokój.
Sylwetka Kyla była zrelaksowana, jego ramiona proste, ale
swobodne. Swoją całą uwagę poświęcał Bryanowi, choć nic tak naprawdę nie
umykało jego uwagi. Kilka krótkich przemów nauczycieli i dyrektora szkoły były
przez większość zignorowane. Dopiero życzenia dobrej zabawy było przyjęte
entuzjastycznie. Coraz to nowe pary przybywały, aby mieć swoje ‘wielkie
wejście’. Modnie spóźnieni, udawali, że nie dostrzegają oczu wszystkich na nich
skierowanych. Marta przybyła kilka minut wcześniej. Z wysoko uniesionym
podbródkiem, ominęła ich wzrokiem, a jej partner wręcz za łokieć odciągnął na
drugą stronę Sali. Bryan nie mógł przez kilka minut oderwać od nich spojrzenia.
Nie do końca docierało do niego, że jego przyjaciółka potraktowała go w taki
sposób. Nie chciał w to wierzyć, bo gdyby uwierzył musiałby przyjąć do
wiadomości, jakim człowiekiem Marta naprawdę jest.
Gdzie się kończy linia tolerancji i akceptacji, dla nich
oboje?
Jego ponure rozważania przerwał gromki śmiech wysokiego,
szczupłego chłopaka, który dość drastycznie poklepał Kyla w geście przywitania.
– Co tu robisz, stary durniu? – mężczyzna ryknął. A głowy
kilku najbliższych par odwróciły się w ich stronę z nowym zainteresowaniem.
– Oh, śmiem podejrzewać, że to samo, co ty. – Kyle
roześmiał się, szczerze ucieszony. Obrzucił szybkim spojrzeniem swojego
towarzysza z młodszych lat. Nie widzieli się dawno, ale nie dość dawno, aby
zapomnieć nieokiełznany charakter i jego rudą czuprynę. Wielkie zielone oczy aż
odstawały z jego szczupłej, pociągłej twarzy. – Red chciałbym ci przedstawić
mojego ukochanego, Bryana Tomsona – powiedział z prawdziwą dumą w głosie,
przyciągając lekko oszołomionego Bryana do swojego boku. Uważnie obserwując
reakcję swojego kolegi. – Kochanie, poznaj mojego przyjaciela z lat dziecięcych
Dona ‘Reda’ Garetta.
Mężczyzna spojrzał na Bryana, rzucił Kylowi aprobujące
spojrzenie sugestywnie poruszając brwiami i uśmiechnął się z uznaniem, do obu
panów błyskając białymi zębami. Jak gdyby nigdy nic potrząsnął dłonią
zaskoczonego Bryana.
Młodszy mężczyzna dając sobie mentalnego klapsa otrząsnął
się i przywitał kulturalnie. Jego matka byłaby z niego dumna.
– A komu ty dziś towarzyszysz? – Kyle zapytał ciekawie
się rozglądając.
– Ah, nic tak ekscytującego jak twoja randka zapewniam
cię – mężczyzna mrugnął na niego. Spojrzał przez ramie na parkiet gdzie mała
grupka dziewczyn tańczyła w szybkim rytmie, fantazyjnie podskakując. – Widzisz
to fioletowo–różowe coś z blond lokami? – Wskazał kciukiem przez ramię.
Kyle potaknął, kryjąc uśmiech.
– To moja kuzynka Mirabel. Jej matka nie chciała puścić
jej na bal z jakimś niewyżytym, napalonym samcem i musiałem się zgodzić ją
zabrać. Oczywiście przysięgając najpierw na wszelkie świętości, że będę
pilnował jej cnoty – poskarżył się Red z nadąsaną miną. Cała trójka wybuchnęła
śmiechem.
– Już zdołała cię namówić żebyś na trochę spuścił ją z
oka? – Bryan zapytał ocierając ze śmiechu łzy.
Red udając absolutny szok, złapał się za pierś.
– Ależ absolutnie nie! – wykrzyknął z emfazą. – To
porządna młoda dama! …Przekupiła mnie…
Kolejna fala śmiechu rozładowała resztę napięcia, którego
Bryan nawet sobie wcześniej nie uświadamiał.
Red okazał się super, zabawnym facetem. Żarty trzymały
się go bez przerwy. Parokrotnie nawet sprawił, że twarz Kyla pałała gorącym
rumieńcem i za samo to znalazł sobie drogę do serca Bryana. Przerzucali się
historyjkami z dzieciństwa, o których Bryan nigdy wcześniej nie miał okazji się
dowiedzieć.
– Matt chciałby to usłyszeć – wystękał prawie pokładając
się ze śmiechu, kiedy Red, ku zażenowaniu Kyla opowiadał jak w wieku dwunastu
lat, ten się upił i nie dość, że został przyłapany na gorącym uczynku to tonem
wyjaśnienia zwymiotował swojemu ojcu na buty.
– A kto to Matt? – Żywo zainteresował się Red.
– Mój brat i przyjaciel Kyla.
– Ah…
– Jeśli zostaniesz tu na trochę to chętnie możemy wszyscy
się spotkać. Chciałbym dowiedzieć się więcej, co słychać na starych śmieciach?
– Kyle zaproponował spontanicznie i jego kolega uśmiechnął się krzywo.
– Oh, barcie. Obawiam się, że w krótce będziesz widywał
mnie częściej niż przypuszczasz – rzekł trochę złośliwie. – Moja mama chce
zamieszkać z siostrą, mamą Mirabel. Obie są wdowami, na dodatek szczęśliwymi w
tym stanie. Doszły do wniosku, że nie opłaca się utrzymywać dwóch domów. Więc
jesteśmy w trakcie przeprowadzki tutaj.
– Super! – Kyle na serio się ucieszył. Najwyraźniej
tęsknił za przyjacielem z dzieciństwa.
– Przepraszam was na chwilę, wy sobie nie przerywajcie
wspominek…
Bryan z lekkim całuskiem na odchodne, wymknął się spod
skrzydeł Kyla i wyszedł z Sali.
***
– Zabieraj te łapy ode mnie – Bryan wycedził przez zęby,
jednocześnie rozglądając się ukradkiem po bokach. Nikogo jak okiem sięgnąć.
Pusta łazienka aż się echo niosło.
Jakim trzeba być idiotom, aby dać się tak przyszpilić?
Zbyt łatwo i spokojnie wieczór się toczył. Nie powinien był wychodzić sam.
Teraz stało się to, czego przez cały czas podświadomie się obawiał.
– Tsk, tsk… taki hardy nagle jesteś? A już tyle razy
kwiliłeś przy mnie. – Tom pochylił się nad Bryanem i zbliżył twarz do niego,
jednocześnie przyciskając go całym ciałem do ściany. W jego oddechu
najwyraźniej znajdowała się zawartość tego, co powinno znaleźć się w salaterce
z ponczem.
– Spadaj Tom. Nie rozumiesz jak się do ciebie normalnie
mówi? – Bryan sapnął zapierając się z całych sił, ale wielkie cielsko idioty
nie drgnęło nawet. Zimna stróżka potu spłynęła mu po plecach wolno wsiąkając za
pasek. Nie chciał okazać strachu, bo takie dranie jak Tom Jerry właśnie na tym
żerowały. Z tym, że jego serce łomotało mu chaotycznie w piersi. – Ah, zapomniałem.
Nie rozumiesz, bo jesteś idiotom! – wrzasnął.
– Zamknij się, lachociągu! – Silnym szarpnięciem za klapy
marynarki Bryana, Tom uderzył jego plecami o ścianę. Całe powietrze utknęło
Bryanowi w płucach. – Jesteś taki cwany, bo udało ci się namówić przyjaciela
twojego braciszka, na udawanie twojego gacha? Myślisz, że głupi jestem? – Tom
potrząsał szczupłym ciałem Bryana coraz mocniej zaciskając na nim pięści.
Tak, tak myślę… zachowam to jednak dla siebie. Pozwolę ci
mieć niespodziankę, kiedy się wreszcie zorientujesz, pomyślał Bryan drętwo.
– Bredzisz! Zostaw mnie w spokoju. Poszukaj sobie
własnego chłopaka. – Bryan zaparł się stopami na podłodze i znów spróbował
odepchnąć Toma od siebie. Znów bez powodzenia, czym wcale nie był zaskoczony,
tylko bardziej przerażony. Gdzie do
cholery podziali się wszyscy ludzie? Już
kurwa nikt nie korzysta z toalety?
– Nie jestem jakimś pieprzonym pedziem! – Tom zamachnął
się na Bryana, a ten przerażony odwrócił głowę w ostatniej chwili,
minimalizując uderzenie. Na tyle w każdym bądź razie, że zamiast paść na
miejscu, w jego uszach po prostu zadzwoniło.
Jego kolana ugięły się i dzięki zaskoczeniu Toma udało mu się zjechać po
ścianie, na okafelkowaną podłogę. Bardziej instynktownie niż celowano pchnął
swojego napastnika ramieniem w brzuch z całej siły i odskoczył jak
najdalej się dało.
Co daleko wcale nie było. Drzwi kabin toaletowych znów
były za jego plecami. A Tom szybko się pozbierał i to jeszcze bardziej
wkurzony. Bryan modlił się, aby nie było
słychać dzwonienia jego zębów w ciszy łazienki. Ale nawet gdyby odbijało się
echem o kafelki nie wiedziałby, bo jego serce biło w jego głowie, tłumiąc
wszystko inne. Nawet słowa tego wielkiego debila były stłumione. Musiał się
porządnie wysilić żeby je usłyszeć.
– Jeszcze mnie popamiętasz mała cioto. Kiedy ja skończę z
tobą odechce ci się facetów raz na zawsze! – Tom zrobił krok w jego kierunku. A
Bryan przesunął się w bok, rozglądając się za czymś więcej do obrony, niż tylko
jego cięty język.
– Jak na kogoś niezainteresowanego facetami, wykazujesz
mną strasznie dużo zainteresowania! – Bryan parsknął, zanim zdołał się
powstrzymać. Równie dobrze mógł kontynuować. – Może pogódź się z tym, że lecisz
na fjuta i wszyscy będziemy szczęśliwsi? Tylko popracuj nad kulturą zanim
uderzysz do jakiegoś chłopaka. Bo nie wróżę ci zbyt wielkiego brania.
Tom poczerwieniał po twarzy, widać było jak żyły pulsują
mu na szyi. Wyglądało, że jeszcze chwila i rzuci się na Bryana czającego się w
koncie, ledwo dającego radę ustać na drżących nogach.
– Zobaczymy czy taki wyszczekany będziesz jak z tobą
skończę? Myślisz, że ci twój fagas pomoże? Nie po tym jak mój brat z nim
skończy… – Tom w końcu wyszedł z ripostą. Stanął naprzeciwko Bryana, a z jego
oczu biła nienawiść z chorą satysfakcją.
Bryan zbladł. Myśl o tym, że Kylowi może coś grozić, może
nawet w tym momencie, sprawiła, że jego serce stanęło, a kolana mu się ugięły.
Musiał go ostrzec. Przypilnować… cokolwiek. Nikt nie będzie kładł swoich
obrzydliwych łapsk na tym, co jest jego!
Nikt!!!
Bez zastanowienia, bez udziału własnej woli, zrobił krok
w przód i z całą nienawiścią, całą złością, z całym upokorzeniem, jakie się w
nim nazbierało przez ostatni rok z powodu właśnie tego żałosnego palanta. Stojącego
teraz przed nim w mały rozkroku z obleśnym uśmieszkiem na ustach. Bryan zamachnął
się prawą… nogą i kopnął go w jaja. Tak mocno, że czuł jak jego obuta elegancko
stopa spotyka się z kością łonową Toma.
Nie odczuł nawet odrobiny współczucia, kiedy większy
mężczyzna zbladł z zaskoczenia, po czym intensywnie poczerwieniał, obiema
rękami złapał się za krocze i wolno osunął na kolana pojękując cichutko i bez
tchu. Zatrzymał się dopiero, kiedy jego czoło oparło się o zimne kafelki
podłogi.
Chwytając całą garść włosów Toma, Bryan podniósł jego
głowę do góry, aby zobaczyć jego posiniałą aktualnie twarz. Nie, nadal zero
współczucia. Co najwyżej niesmak, spowodowany tym, że został do tego zmuszony.
– Nikt, powtarzam nikt, nie ma prawa położyć choćby
małego palca na Kylu. Rozumiemy się? – zapytał lekko szarpiąc, sapiącego z bólu
mężczyznę. Jego mina musiała być poważna, bo Tom skwapliwie potaknął głową,
znów próbując się zwinąć na zimnej podłodze w kłębek. Bryan puścił go
niechętnie, nie chciał jednak zniżać się do jego poziomu, dręcząc go. – Choćbym
miał nauczyć się bić, będę go bronił. Zapamiętaj to sobie.
Odwrócił się na pięcie zniesmaczony, wewnętrznie
roztrzęsiony i z adrenaliną niemal roznoszącą go od środka. Nie oglądał się za siebie,
kiedy z impetem otwarł drzwi łazienki i wpadł na wielką górę mięśni.
– To zaczyna się stawać zwyczajem – Kyle powiedział z
uśmiechem, kiedy Bryan odbił się od niego. Odruchowo złapał go i ustabilizował
na nogach. Bryan praktycznie rzucił się w jego ramiona. – Hej, spokojnie.
Szybkim spojrzeniem obrzucił łazienkę i zdrętwiał. Z
niedowierzaniem przyjrzał się postaci skulonej na podłodze i z obawą obejrzał
twarz Bryana. Zimna wściekłość ścięła mu krew. Czerwony ślad na policzku Bryana
zburzył jego opanowanie.
– Co się stało? – wymamrotał lekko całując
zaczerwienienie. Bryan poklepał go po policzku uspokajająco starając się
opanować drżenie, łzy i zalewające go poczucie ulgi.
– Nic się nie stało. Trafił na silniejszego od siebie –
powiedział ironicznie ocierając policzek, po którym jedna łezka spłynęła
niechciana. Wziął Kyla za kark i
przyciągnął do siebie całując mocno. Starając się zastąpić strach, szczęściem.
– Chodź zatańczyć ze mną. A ja opowiem ci o wtyczce analnej… którą dla
ciebie mam.
Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, na komicznie zokrąglałe
oczy Kyla. Mężczyzna stał jak zamurowany, mrugając gwałtownie. Bryan
zachichotał i przycisnął do niego biodra, sugestywnie nimi poruszając.
Oczy Kyla tylko jeszcze bardziej się powiększyły, kiedy
dotarło do niego, co Bryan chce mu powiedzieć. Jak wariat roześmiał się, objął
go mocno i okręcił. Bez słowa złapał go za rękę i pognał na salę żeby zatańczyć
z ukochanym.
Dźwięki muzyki były stłumione, szelest rozmów przeplatał
się szelestem zwiewnych sukienek. Tańczyli objęci nie zwracając na nikogo
uwagi. Bez znaczenia było, że szerokie koło wokół nich było puste. Nie
docierało to do nich, bo nie miało znaczenia. Ich świat znajdował się w ich
oczach. Puste komentarze, idiotyczne uśmieszki i ironiczne spojrzenia, nie
robiły na nich wrażenia. Ludzie, którzy nie mieli tego, co oni, nie czuli tego
co oni, byli tylko żałosnymi zazdrosnymi kreaturami. Bryan właściwie im
współczuł. Przytulił się nawet mocniej do wielkiej piersi ukochanego.
Głośne chrząkniecie poderwało ich nagle na miejscu,
rozkojarzeni spojrzeli na szczupłą, starszą kobietę stojącą przy ich boku.
Nauczycielka angielskiego Ms. Treter, skinęła im głową. Jej twarz była
powściągliwa, jej spojrzenie chłodne. Kyle automatycznie zesztywniał zanim
jednak zdołał się odezwać, kobieta uniosła dłoń do góry.
– Przepisowa odległość, panowie – stwierdziła spokojnie i
dłońmi pokazała około dziesięciocentymetrową przestrzeń. Odeszła zanim
ktokolwiek się odezwał. Parę sekund później rozdzielała kolejną parę. Bryan roześmiał
się i potrząsnął z niedowierzaniem głową.
– Możemy już iść? Wiem, że na pewno masz względem mnie
jakieś plany? Nie wierzę, że nie… – zapytał, z nadzieją patrząc w oczy swojego
chłopaka. Kyla lekko pogłaskał jego policzek i z mrugnięciem oka, objął go ręką
w pasie, prowadząc do wyjęcia.
– Nie większe niż najwyraźniej ty masz względem mnie –
mruknął mu do ucha, lekki dreszcz przebiegł po plecach Bryana. Całkowicie
rozmarzony i podniecony, z trudem wyczekał w kolejce do zdjęcia. To miała być
pamiątka i chciał ją mieć.
Fotograf rzucił na nich okiem i wyruszył ramionami, ze
zmęczonym uśmiechem.
– Uśmiech, proszę! – zawołał. – Gotowe. Następni.
Kyle uśmiechnął się do niego wziął Bryana za rękę i
poprowadził do swojego samochodu. Młodszy mężczyzna praktycznie podskakiwał
przy każdym kroku z ekscytacji.
Starał się stłumić nadzieję i nie nastawiać na nic
szczególnego, ale jednocześnie nie potrafił wytrzymać podekscytowania. Jego
mała niespodzianka dla jego ukochanego też nie ułatwiała sprawy. Mały przyrząd
miał go przygotować, rozciągnąć na przyjęcie jego mężczyzny, ale jednocześnie
torturował go od kilku godzin, pobudzając. Dręcząc obietnicą tego, co miało
nadejść. Przez cały wieczór był na w pół twardy. Serce łomotało mu gardle
i czuł jakby miał rozpłynąć się z pożądania.
Jeśli Kyle nie miał jakiegoś dobrego planu, to Bryan był
gotów zacząć go molestować w jego własnym aucie.
Kiedy wreszcie przedarli się przez gęsto zastawiony
parking do auta Kyla, ten zamiast otworzyć drzwi, odwrócił Bryana dość
gwałtownie i pchnął na karoserię.
Jakikolwiek protest czy też zaskoczenie uformowało się na
ustach Bryana, zostało stłumione przez ognisty pocałunek. Język Kyla był chyba
w jego gardle. Potężny wzwód wbił się Bryanowi w brzuch i wszelkie myśli
uleciały z jego głowy jakby to był złoty pył.
Pozostał tylko wilgotny język Kyla i dłonie przyciskające
go do wielkiego, twardego ciała z całej siły. Kiedy w końcu Bryan osłabł z
braku tchu, Kyle poluzował swój drastyczny uścisk, uwalniając jego lśniące,
opuchnięte wargi. Wielkie dłonie zsunęły się na pośladki Bryana i jeden palec
odszukał przez cienki materiał bielizny, i spodni, małe silikonowe zakończenie
wtyczki, i docisnął je palcem. Głuch jęk wyrwał się Bryanowi z gardła, jego
kolana poddały się. Kyle przycisnął go mocniej do drzwi, wkładając swoje kolano
między jego uda. Znów nacisnął, obserwując jak kolejna fala podniecenia
wstrząsa ciałem jego ukochanego.
– Nie ładnie mnie tak dręczyć… – polizał szyję Bryana
wolno. Przyłożył wilgotne usta do jego ucha i wyszeptał gorączkowo. – Nawet nie
wiesz, jaką torturą było, stać cały wieczór przy twoim boku i nie móc cię
rozebrać, rzucić na podłogę i wziąć. Natychmiast i mocno – wyszeptał lekko
zdyszany. Po czym polizał krawędź jego ucha dręcząco powoli.
– Kyle… – czy to był protest czy zachęta… dla Kyla to i
tak nie miało znaczenia, bo nie zamierzał wypuścić Bryana z ramion, nigdy. No
chyba żeby liczyć czas dojazdu do motelu, do którego chciał go zabrać.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz kochanie, bo nie wiem
czy kiedy uda mi się już wyłuskać ciebie z tego ślicznego wdzianka będę miał
siłę, aby cię puścić. Musisz się z tym liczyć. – Poważnie spojrzał w zamglone
podnieceniem oczy Bryana. Jego źrenice były tak rozszerzone, że tęczówka była
tylko niewielką srebrzystą obwódką.
– Nie, nawet o tym nie myśl. Chyba, że chcesz abym
zwariował. Nawet nie wiesz jak długo czekałem na ten moment. – Bryan stwierdził
stanowczo i spokojnie, bez wahania odpowiadając na ostrożne, badawcze
spojrzenie Kyla. – Zapominasz, że fantazjowałem o tobie od lat. Pragnę cię
jak niczego na świecie.
Kyle jęknął opierając swoje czoło o Bryana.
– To wiele dla mnie znaczy. Nawet sobie nie wyobrażasz
ile, ale co będzie, jeśli się rozczarujesz? Jeśli ci się nie spodoba?
Bryan pocałował go tak, że w głowie Kyla wirowało.
– Cóż, może najpierw się przekonajmy… a później będziemy
ćwiczyć aż dojdziemy do perfekcji – powiedział z mrugnięciem. Odepchnął
większego mężczyznę i dość jednoznacznie zażądał wejścia do auta.
Na serio, parking szkolny nie był najlepszym miejscem na
pierwszy raz. A jego niesforna i uparta erekcja zaczynała wygrywać mentalna
walkę z jego rozsądkiem. Kyle trzy sekundy później siedział na miejscu kierowcy
i ruszał z parkingu.
4
W momencie, kiedy drzwi pokoju w niewielkim motelu
zatrzasnęły się za nimi z cichym kliknięciem, serce Bryana stanęło na
ułamek sekundy, tylko po to, aby nagle przyśpieszyć ze zdwojona prędkością. Mała
lampka przy łóżku stojącym na środku dawała wystarczająco dużo światła, aby
mogli patrzeć sobie w oczy i widzieć wszystkie te emocje, które nimi targały.
Jego dłonie drżały, kiedy zdejmował marynarkę i pomagał
Kylowi rozpiąć guziki koszuli. Muszek już w aucie się pozbyli, zbyt
niecierpliwi żeby czekać.
– Wiesz, że nie musimy robić niczego, czego nie będziemy
chcieli? – Kyle uniósł podbródek Bryana palcem do góry i poważnie zajrzał w
jego oczy. Lekkim pocałunkiem na ustach obiecując, że wszystko będzie w
porządku, obojętnie jaką by nie podjął decyzję.
Bryan parsknął krótkim, powściąganym śmiechem. Jednym
szybkim ruchem pchnął Kyla na łóżko tak, że tamten zaskoczony wylądował na
plecach. Sekundę później Bryan siedział na jego udach. Kładąc dłonie tuż przy
jego głowie po obu stronach, pochylił się i spojrzał mu w oczy nie kryjąc
swoich uczuć.
– Nie boję się, nie martwię. Choć właściwie jedna rzecz
mnie martwi… że nie wytrzymam zbyt długo. Nie musisz się ze mną cackać. Pragnę
cię, kocham… – Dowód jego słów wbił się w brzuch Kyla, kiedy Bryan położył się
na jego piersi.
Zdecydowanie wplatając dłonie w blond pasma jego włosów,
zaczął obcałowywać całą twarz i szyję. Mężczyzna wił się pod namiętnym atakiem,
aż w końcu odwrócił ich i położył się całym ciałem na nim.
– Spokojnie, bo jak na razie ja sam nie jestem pewien jak
długo wytrzymam – sapnął przygryzając ucho Bryana. Długi dreszcz był jego
nagrodą.
– Nie ma się, czym martwić. Przy tobie cierpię raczej na
nadmiar wzwodów, niż ich niedobór.
– Mhm… wiem sam po sobie – Kyle odparł z kpiącym
uśmiechem i uklęknął na łóżku. Szybko i sprawnie pozbył się reszty ich ubrań. Z
uwielbieniem wpatrując się w szczupłe ciało leżące i czekające na niego żeby je
hołubił każdym dotykiem, pieszczotą i pocałunkiem.
Zanim jednak całkiem stracił poczucie rzeczywistości
sięgnął po małą torbę, którą wziął z samochodu. Wydobył z niej wielką butelkę
lubrykantu i pudełeczko prezerwatyw. Pokazał je Bryanowi.
– Moje okresowe badania lekarskie, były idealne, ale
jeśli chcesz, możemy się zabezpieczać dopóki nie zrobimy ponownych testów –
powiedział miękko. Nie chciał, aby Bryan sobie pomyślał, że mu nie ufa. Chciał
żeby pomyślał, że się o niego troszczy. Bryan lekko zarumieniony wziął pudełko
i odłożył na bok.
– Jeśli twoje wyniki są w porządku to ufam ci, bo nie wierzę,
że chciałbyś mnie oszukać lub skrzywdzić – stwierdził spokojnie. Z kimkolwiek
innym nie zdecydowałby się na to, ale to był Kyle. Nie nikt inny. – Z mojej
strony nie masz czego się obawiać… – wyznał cicho, lekko przymykając powieki. –
To będzie mój pierwszy raz.
Kyle znieruchomiał i przez moment wydawało się Bryanowi,
że chyba nawet nie oddycha. Po czym skoczył na niego nakrywając go własnym
nagim ciałem.
– Kochanie… to będzie nasz wspólny pierwszy raz. –
Obcałował całą jego twarz i szyję. Dłońmi sunął po całym jego ciele, jakby nie
mógł się zdecydować gdzie zacząć najpierw, więc był wszędzie na raz. Dech
utknął w piesi Bryana. Gorący deszcz pocałunków nakręcał spiralę jego
podniecenia w zastraszającym tempie.
Kiedy Kyle przyssał się do jego różowych, napiętych
sutków, głośny jęk wyrwał mu się z ochrypłego gardła. Najwyraźniej jęczał już
od dłuższego czasu. Kyle nie ustawał w wynajdowaniu nowych pomysłów na
doprowadzenie go do obłędu. Pociągał i przygryzał delikatne ciało, lekko
pieszcząc je płaskim językiem to znów ssą mocno. Każda fantazja Bryana stała
się rzeczywistością. Bolała go głowa od nadmiaru emocji.
– Kyle…
Mężczyzna od razu poderwał głowę i spojrzał na niego
zaniepokojony. Uniósł się do góry i położył między udami Bryana.
– O co chodzi, kochanie? – zapytał łagodnie, lekko
dygocząc samemu.
– Możemy trochę zwolnić? – Bryan wyszeptał zażenowany.
Jego policzki paliły go i jakieś bezsensowne łzy zapiekły go w oczach.
Kyle pocałował go delikatnie.
– Możemy wszystko…
Odwrócił ich tak, że to Bryan znów leżał na nim. Nie chciał,
aby młodszy mężczyzna czuł się przytłoczony. To było wielkie i istotne
przeżycie dla niego. Nijak się nie miało do tych kilku ukradkowych pieszczot,
które dzielili.
Bryan przez moment leżał na piersi Kyla, słuchając
miarowego, ale mocnego bicia jego serca. Przesunął dłonią po torsie, delikatnie
muskając palcami delikatne jasne włoski. Kciukiem i palcem wskazującym ujął
mały brązowy sutek i potarł go na próbę.
Kyle syknął przez zęby, ale się nie poruszył. Dłońmi
delikatnie pogłaskał napiętą linię pleców Bryana. Po muśnięciach, przyszły
lekkie pocałunki, a następnie wycieczki po wszelkich wypukłościach i
wgłębieniach w umięśnionym torsie Kyla i jego cudownie zdefiniowanym
kaloryferku na brzuchu.
Szokiem dla zmysłów Kyla był maleńki wilgotny język
Bryana sunący po jego wrażliwej skórze. Obwiódł napięte do granic możliwości
sutki Kyla, zmieniając je w supełki czystych odsłoniętych nerwów. Pomknął
jednak dalej w dół, poświęcając dręcząco długą chwilę na maleńki pępek. Wodził
dłońmi po wspaniałym ciele, ciesząc się delikatną skórą pokrywającą sprężyste mięśnie.
Mógł oddać się samemu głaskaniu, a i tak by go to podniecało niewymownie. Bez
wahania zsunął się niżej i z zachwytem przyjrzał się smukłej, intensywnie
czerwonej męskości swojego ukochanego. Jak wiele godzin spędzał fantazjując
o tym momencie? Na ile sposobów wyobrażał sobie jak Kyle wygląda? Nic
jednak nie przygotowało go na perfekcję. Kiedy dobrał się do niego pierwszym
razem, fascynacja i strach nie pozwoliły mu na przyjrzenie się i
nacieszenie tym cudem.
Musnął czubkiem palca ociekający czubeczek i biodra Kyla
mimowolnie poderwały się z łóżka. Nawet na jego udach sypnęła się gęsia skórka.
– Kochanie? Jeśli zamierzasz się bawić, to twoje igranie
może zakończyć się znacznie szybciej niż podejrzewasz – sapną mężczyzna unosząc
lekko głowę, aby spojrzeć w dół na leżącego między jego udami Bryana. Ten
wyszczerzył zęby w uśmiechu i wolno pochylił się, aby czubek języka wepchnąć w
małą szczelinkę na czubku wabiącą go. Nawet na ułamek sekundy nie oderwał
spojrzenia od Kyla. Oczy jego ukochanego rozbłysły gorączką.
Bryan zafascynowany smakiem połknął cały czubek i lekko
possał jakby to był najcudowniejszy lizak na świecie. Kyle zredukowany do drżącej i jęczącej masy,
był podniecający w swym zapamiętaniu. Bryan czuł jak jego własny puls
przyśpiesza z każdym liźnięciem. Miał chęć ssać mocniej, wziąć go głębiej, ale
się obawiał. Niedosyt tylko wzmagał jego apetyt. Każdą kropelką nasienia
zlizywał natychmiast, a kiedy to było nie dość, szukał w wewnątrz małej
dziurki, co doprowadzało Kyla do obłędu.
– Bryan! – Kyle w końcu poderwał się i lekko pociągnął go
za włosy. – Moment! – jęknął gorączkowo starając się opanować. Jego
wydepilowane schludnie jądra ściśle przylgnęły do jego ciała i Bryan przyjrzał
im się z fascynacją. Ujmując delikatnie w dłoń i pieszcząc pomarszczoną
skórkę. Były takie delikatne. Wtulił twarz w nie, bo zwyczajnie nie potrafił
się oprzeć pokusie. Na jego policzku były cudowne i kuszące. Ujmując pulsujący
członek Kyla w dłoń, rozprowadził kolejne lśniące krople na jego całej długości
i zadowolony z tego jak niekontrolowanie Kyle rzuca się po poduszce, wrócił do
pieszczenia jego jąder.
Na próbę polizał troszeczkę pod spodem, szybko jednak
zapragnął czegoś więcej. Mała kulka pasowała idealnie do jego ust i gorący
oddech zdawał się podniecać Kyla niesamowicie. Dmuchnął lekko na wrażliwe ciało
i Kyla znów poderwał biodra mamrocząc coś o szaleństwie i płomieniach.
Bryan stłumił uśmiech i zaczął lizać jego całą pachwinę,
sięgając w każdym kierunku tak daleko jak mógł. Od czubeczka twardego niczym
stal członka Kyla. Teraz już opływającego jego nasieniem, po przez całą jego
długość i wspaniałość, aż po piękne krągłe jądra, teraz już skurczone i
boleśnie napięte, kończąc na małej dziurce tuż za nimi. Gdzie kierowany
nieopanowaną ciekawością musiał wepchnąć język.
Kyle z wrzaskiem, praktycznie siadając, wystrzelił w dłoni
Bryana, bez ostrzeżenia i gwałtownie, pokrywając jego palce i spryskując
swój brzuch pierwszymi srebrzysto–białymi kroplami. Bryan zachwycony poderwał
głowę, aby jego zdobycz nie uciekła cała i zamknął swoje gorące usta na
pulsującym i drgającym rytmicznie penisa. Kyle jęczał padając, wszystkie jego
mięśnie drgały, słabo wplątał palce trzęsącej się dłoni w włosy liżącego
ścieżkę w górę jego torsu, Bryana.
– Kochanie… – mruknął biorąc go w ramiona i przytulając z
całych sił.
Bryan wkomponował się w jego ciało szczęśliwy i oszołomiony
całym doświadczeniem. – Kocham cię – westchnął do ucha, nadal chaotycznie
oddychającego ukochanego.
Kyle przekręcił ich, ale nie położył się na Bryanie,
tylko przy jego boku. Podpierając głowę na ręce spojrzał nadal lekko
nieprzytomnym wzrokiem w szare oczy Bryana.
– Jesteś szalony… nieprzewidywalny… cholernie
podniecający…
Szeroki uśmiech na twarzy Bryana był praktycznie oślepiający.
Kyle pocałował go długo i namiętnie. Wkładając w to całe serce.
– Cieszę się, że doprowadziłeś mnie do orgazmu –
wymamrotał w końcu, kiedy rozdzielili się, aby zaczerpnąć wielce potrzebnego
oddechu.
– O?
– Mhm…teraz mogę właściwie zająć się twoim cudownym,
seksownym ciałkiem, czyli tak jak na to zasługuje. Będę do tego bardziej
zdolny, kiedy wreszcie przerzedziła się w mojej głowie ta czerwona mgła żądzy.
Bryan zachichotał na kwieciste słowa Kyla, ale jego
uśmiech szybko umarł, kiedy Kyla chwycił jego męskość w dłoń i zacisnął palce
lekko, pozbawiając go tchu.
– Nawet nie wyobrażasz sobie, co działo się w mojej
głowie od momentu, kiedy powiedziałeś o wtyczce… – Przesunął dłonią po piersi
Bryana lekko szczypiąc jego sutki.
Nagle miał cały czas świata, aby go dręczyć. Polizanym
placem obwiódł skurczoną brodawką, a Bryan, co najwyżej mógł wziąć drżący
oddech. Kyle nadal szeptał, pochylając się niżej i liżąc policzek Bryana
dmuchnął w jego ucho posyłając dreszcz wzdłuż całego jego ciała. – Myśl że zrobiłeś
to dla mnie… że mógłbym cię wziąć w każdej chwili, sprawiała że chciałem przerzucić
cię przez ramię i wynieść z Sali.
– Oh,…oh…Kyle… – Bryan niemal nie oszalał. Słowa Kyle
tylko bardziej zagęszczały jego krew. Kiedy ręka jego kochanka zawędrowała do
małego zabezpieczenia sylikonowej wtyczki obaj jęknęli. Ich ciała wstrząsało
seksualne napięcie i nieokiełznane pożądanie.
– Kyle błagam… pobawisz się później… ale teraz ja cię tak
bardzo potrzebuję – wyjęczał Bryan za włosy przyciągając go do siebie i całując
prawie brutalnie. Kyle mruknął aprobująco. Odwrócił Bryana na bok tak, że sam leżał
za jego plecami. Obsypał pocałunkami jego ramiona i kark. Bryan tylko dyszał
mocniej i coraz szybciej.
– Dla ciebie wszystko, baby. Nie pozwoliłbym ci nigdy
cierpieć, nigdy bym ci nie sprawił bólu…
Z pod poduszki wyjął butelkę z przejrzystym żelem. Wycisnął
na dłoń niewielka ilość i posmarował palcem niewielkie wejście, w tej
chwili nadwrażliwe i drgające, rozciągnięte wokół cielistego koloru
zabezpieczenia wtyczki. Bryan drgnął, ale uspokoił się pod słodkimi
pieszczotami swojego mężczyzny.
Kyle delikatnie poruszył zabaweczką i jego ukochany
oszalał. Jęczał i klął. Jego biodra tańczyły.
– Dalej! Zrób to… – zażądał w końcu, a Kyle roześmiał się
na jego ochrypły, ale stanowczy ton.
– Już… momencik… – pociągnął wtyczkę aż wysunęła się do
połowy. Biorąc pod uwagę jej rozmiar, Kyle zadrżał cały, zaciskając własne
pośladki na najlżejsze wyobrażenie o posiadaniu czegoś takiego w sobie. Ekscytacja
wypełniła jego wnętrze.
No, no, jego mały, nieśmiały najdroższy… z całą pewnością
nie jest… pruderyjny…
Tylko krótką chwilę udało mu się podręczyć Bryana
wsuwając ją i wysuwając. Bryan tak pięknie odpowiadał całym ciałem, jęcząc i
szlochając na przemian. Błagając i przeklinając Kyla, że nie dał rady zapanować
nad własnym pożądaniem, gwałtownie powracającym do niego ze zdwojoną siłą.
– Masz racje, pobawimy się później… – stwierdził
stanowczo, biorąc usta Bryana w posiadanie głodnym pocałunkiem. Miał
ochotę zwyczajnie rzucić się na niego, ale zapanował nad sobą w ostatniej
chwili, delikatnie wysuwając urządzonko z Bryana.
Używając dużej ilości lubrykantu, palcami delikatnie
sprawdził czy Bryan jest gotów przyjąć go w swoim rozpłomienionym wnętrzu. Jego
ukochany był rozluźniony i bardziej niż gotów. Co nawet potwierdził werbalnie,
głośno i stanowczo.
Kyle czuł jak jego serce tłucze się w jego piersi, kiedy
powoli wsuwał się w ciasną i gorącą głębię ciała Bryana. Świat
zminimalizował się do tego miejsca gdzie ich ciała się złączyły.
Nigdy nie wyobrażał siebie, że to będzie ‘tak’…
Był zachwycony, był szczęśliwy… był ogłuszony rozkoszą.
Podłożył ramię pod kark Bryana i drugą ręką chwycił go za
biodro, przyciskając całym ciałem do siebie. Wolno, ale stanowczo wsuwał się w
ciało swojego kochanka, napotykając jedynie gotowość i entuzjazm. Bryan uniósł
nogę i przerzucił ją przez biodro Kyla, dając jego dłoni możliwość do eksploracji
po jego cudownej, boleśnie wezbranej męskości. Pieszcząc go ustami i dłońmi na zewnątrz,
wprawiał całe ciało Bryana w wibracje, a jednocześnie do szaleństwa doprowadzał,
pieszcząc we wnętrz. Twardy jak stal członek Kyla idealnie pasował, wypełniał
Bryana po brzegi.
Tempo z każdym pchnięciem stawało się chaotyczniejsze i
Kyle z całych sił skoncentrował się, aby doprowadzić Bryana do orgazmu, jako
pierwszego. Chciał być tego świadkiem. Chciał tego doświadczyć, będąc po jądra
głęboko w mężczyźnie, który zawładną jego sercem, duszą i umysłem.
Lekko pochylając go do przodu, zmienił kont wejścia do
jego ciała i Bryan oszalał praktycznie rozpływając mu się w ramionach. Małe muśnięcie
dłoni Kyla i po prostu nie zdołał dłużej opierać się rozkoszy, która zmiotła
całą jego rzeczywistość i czas.
Drżąc, lśniąc od potu i pojękując leciutko, Bryan wtopił
się w muskularne ramiona z miażdżącą siłą obejmującego go Kyla. Orgazm
przepływał falami przez jego ciało, wstrząsając całą jego sylwetką. Kyle musiał
go trzymać inaczej obawiał się, że prawdopodobnie uleciałby. Więc Kyla trzymał
go, urzeczony, zaskoczony, praktycznie uwięziony w jego ciasno zaciśniętym na
jego członku ciele. Jego własna rozkosz wstrząsała całym jego ciałem, kiedy
zagłębiony po nasadę uległ własnemu zaspokojeniu i rozpłynął się w płomiennym
wnętrzu mężczyzny w jego ramionach.
Obaj jak w transie tulili się i szeptali o spalających
ich uczuciach. Wiele czasu potrzebowali, aby choć częściowo odzyskać nad sobą
opanowanie.
– Kyle, kochanie…?
– Mhm? – Kyle odpowiedział, mimo że właśnie zajęty był
układaniem Bryana na swojej wielkiej piersi i obejmowaniu go całym ciałem,
nawet udami. Nie chciał, aby dzielił ich, choć milimetr.
– Rano ja wyjdę stąd w moim pingwiniastym wdzianku… – wymamrotał
w między czasie ssąc małą malinkę na szyi nieopierającego się Kyla. – A ty z
moją wtyczką…
Kyle zesztywniał na chwilę.
– Nie.
– Nie? – Bryan zapytał niepewnie. Chciał, aby ich związek
był pod każdym względem ‘równy’. Nie wiedział, co by zrobił gdyby Kyle tego nie
chciał. Oczywiście by go nie zmuszał, ale byłoby mu przykro…
– Nie, nie musisz zakładać smokingu. Matt naszykował mi
dla ciebie torbę z ubraniami na zmianę – odparł Kyle z przekornym błyskiem w
oku. – Mam nawet dla ciebie propozycję…
– Ooo? – oddech utknął Bryanowi w gardle. Podniecenie
znów spłynęło wzdłuż jego kręgosłupa. Kyle złapał go za kark i przyciągnął do
siebie chwytając zębami jego dolną wargę. Bryan zakwilił lekko, choć na serio
nie chciał…
– Ja pomogę ci w ubieraniu, jeśli i ty pomożesz w
‘ubieraniu’ mnie…
Zanim Bryan przeanalizował znaczenie słów Kyla, znów był
przyszpilony do łóżka i tylko przelotnie zastanowił się; po co czekać do
rana…?
***
Bryan
starał się opanować, nie było to jednak łatwe po kolejnym trafnym acz złośliwym
komentarzu Reda. Jego boki już go bolały od śmiechu. Razem opuścili trybuny
i ruszyli w poszukiwaniu Kyla i Matta. Ich drużyna wygrała o włos. Tylko
dzięki perfekcyjnemu podaniu Matta i Bryan był dumny z wystąpienia brata. Red,
choć akurat na ten temat nic nie
powiedział, był pod wrażeniem.
Ominęli tłumy ludzi i rodzin, dyskutujących o ostatnim
meczu w tym semestrze i ekscytacja jak fala upału unosiła się w powietrzu.
Dzieci biegały i krzyczały. Domagały się lodów. Kobiety mamrotały o udarze
słonecznym a mężczyźni na nowo przeżywali każdą minutę spotkania.
Bryan pokręcił głową. Jego fascynacja footballem kończyła
się na Kylu i to było tyle ile chciał na ten temat wiedzieć. Miał oczywiście
zamiar dzielnie wspierać pasję swojego mężczyzny.
Z zbiorowiska gdzie stali członkowie drużyny dobiegała
sprzeczka. Trenera nie było w zasięgu wzroku i Bryan lekko się
zaniepokoił, Red jednak nie wydawał się przejęty. Spokojnie i chłodno
przyglądał się grupce spoconych na wpół porozbieranych zawodników.
Zachary wskazał palcem na Kyle i z złośliwym uśmiechem
powiedział jak najgłośniej.
– Dupy dałeś! – szyderczo się roześmiał na ciche
parsknięcia śmiechem jego kolegów. – A! Co ja się dziwię? Przecież ty
literalnie ‘dupy dajesz’!
Kolejna fala śmiechu przetoczyła się po tłumku, niektórzy
jednak niespokojnie spoglądali na Kyla i Matta. Ten ostatni wyglądał jakby
robił mentalny spis tortur, specjalnie na użytek dla Zachary’ego.
Kyle za to spocony, ale uśmiechnięty zmierzył pogardliwym
spojrzeniem, lekko upasionego zawodnika. Jego wielkość wcale nie polegała na
muskulaturze i w sportowym uniformie rzucało się to w oczy.
– Gdybyś wiedział, jakie to jest cholernie przyjemne to
być z fjuta nie złaził jak dzień długi! – Kyle odparł leniwie na zaczepkę.
Wyszczerzył zęby na widok szoku, który się odbił na twarzach jego kolegów z
drużyny.
Dojrzał Bryana i pomachał mu, przepychając się między
stojącymi kolegami, olewając ich już całkowicie. Zapomniał o nich w momencie,
kiedy dostrzegł ukochanego. Ciche pomruki i złośliwe komentarze całkowicie do
nich nie docierały, kiedy Bryan ucztował na ustach Kyla. Intensywnie i
namiętnie go całując.
Red podszedł do Matta i skinął głową w kierunki całującej
się pary.
– Oni tak często? – zapytał obserwując drugiego mężczyznę
z pod rzęs. Tamten tylko przelotnie na niego zerknął i szybko wbił spojrzenie w
plecy Kyla.
– Mhm… żeby móc porozmawiać z Kylem, muszę stać miedzy
nimi, inaczej Bryan jest praktycznie na stałe przymocowany do jego ust. Na
tlenie chyba oszczędzają… – wymamrotał pod nosem z krzywym uśmieszkiem. Red
roześmiał się i Matt spojrzał na niego w końcu. Ten skorzystał z okazji i
wyciągnął dłoń na powitanie.
– Witaj, mam na imię Donatello. – Mocno ujął dłoń Matta w
swoją, oplatając ją swoimi długimi palcami.
Kyle z mlaśnięciem oderwał się od ust Bryana i z niedowierzaniem
spojrzał na Reda. O ile było mu wiadome, a Red sam mu to kiedyś
powiedział.
Pełnym imieniem przedstawiał się tylko kobietom… które
zamierzał uwieść!
Upsss…
AkFa
Mój chłopak jest gejem
AkFa
Wszystkie Prawa
Zastrzeżone
Copyright©AkFa2012
Kopiowanie,
rozpowszechnianie i sprzedaż tekstu w jakiejkolwiek formie jest surowo
zabroniona i będzie traktowana jak przestępstwo. Nie zezwala się na zmiany w
tekście i wykorzystywanie ani całości, ani jego fragmentów bez uprzedniej zgody
autorki.
Wszystkie osoby i
zdarzenia są fikcyjne i ich podobieństwo do wydarzeń przeszłych czy
teraźniejszych jest całkowicie przypadkowe.
1
– Możesz w to uwierzyć? – Kyle pociągnął długi łyk ze
swojej butelki z piwem. – Czasem już miałem wrażenie, że się nie doczekam. Od
poniedziałku zaczynamy pracę!
W zatłoczonym przez byłych i obecnych studentów przy
uniwersyteckim barze, zaledwie dało się rozmawiać, ale Matt, jego brat Bryan i
Kyle, chcieli po raz ostatni pożegnać się z przyjaciółmi. Większość z nich
wyjeżdżała na wakacje, albo do pracy, szukając szczęścia poza ich małym
miastem. Wszyscy mieli świadomość, że z
większością pewnie już nigdy się nie zobaczą.
Kyle i Matt jednak mieli zamiar zostać i zdeterminowani
byli związać swoja przyszłość z ich miasteczkiem. Szczególnie, że Kyle nigdy w
życiu nie zostawiłby Bryana, który nadal miał jeszcze kilka lat nauki przed
sobą. Zresztą mieli już swoje plany i wiedzieli czego chcą. Matt mógł tylko się
cieszyć, bo i jemu nieśpieszno było wyjeżdżać. Tutaj miał wszystko czego mógłby
pragnąć i widział dla siebie możliwości, których nie dostrzegali inni młodzi
ludzie. I dobrze. Więcej opcji dla niego.
Kyle rozparł się wygodnie w brązowym skórzanym boksie,
przyglądając się ludziom bez przerwy kręcących się po lokalu. Boksy, stoliki i
wysoki bar były zatłoczone, ale Matt wcale się nie dziwił. Tak było tutaj
zawsze w sobotnie wieczory, wiedzieli, bo byli stałymi bywalcami. Nawet boks,
który zajmowali był ich ulubionym. Znajomi podchodzili, aby zamienić kilka słów
i szli dalej, za co Matt był im wdzięczny. Chciał spędzić trochę czasu z Kylem
i miał lekkie wyrzuty sumienia, że przez ostatni tydzień go unikał. Kyle był
zajęty swoim drugim przyjacielem Redem, a Bryan nigdy nie odstępował jego boku,
żadnego z nich więc nie widział i miał zamiar to nadrobić.
Bryan jak zwykle siedział wtulony w bok Kyla i parsknął
pod nosem cicho.
– Co ja mam powiedzieć? Chciałbym mieć już studia za
sobą. Mam wrażenie, że czas w ogóle nie mija. Wierzyć mi się nie chce, że wy
już możecie robić co chcecie i żyć jak chcecie.
Matt obrzucił przyjaciela i swojego brata przelotnym
spojrzeniem, wzruszając ramionami.
– Ach tam, nie pleć bzdur. Mamuśka z tatą będą cię
utrzymywać. Gotować ci i sponsorować. To na serio nie jest wielki powód do
narzekania. My z Kylem teraz musimy wziąć się za siebie i zacząć życie na
własny rachunek. W końcu ostatnie lata harowaliśmy, żeby wreszcie znaleźć się
tu i teraz. Jedyne czego mi będzie brak to sportu, ale za studiami nie
będę tęsknił – odparł spokojnie, starając się ukryć podekscytowanie w głosie.
Od poniedziałku miał się zacząć początek reszty jego życia i decyzje jakie
będzie podejmował od tej pory będą szły na jego własne konto. Szczerze mówiąc
był posrany ze strachu. – To nasz ostatni weekend przed rozpoczęciem odpowiedzialnego,
dorosłego życia, musimy go więc dobrze wykorzystać! – Z uśmiechem wzniósł
niby–toast unosząc własną butelkę piwa w kierunku towarzyszy. Kyle wyszczerzył
zęby w szerokim uśmiechu i odpowiedział toastem.
– Mówiąc o dorosłości i odpowiedzialności… – Bryan zaczął
wolno, rzucając zaniepokojone spojrzenie swojemu mężczyźnie, ten jednak skinął
mu głową uspokajająco. – Mamy dla ciebie niespodziankę. Chcieliśmy ci
powiedzieć wcześniej, ale po pierwsze nic nie było pewne, a po drugie mógłbyś
chcieć nas odwieść od tego pomysłu…
Matt zmrużył oczy ostrzegawczo. Instynkt z miejsca
podpowiedział mu, że nie będzie mu się podobało to, co chcą mu powiedzieć. Ich
pomysły zazwyczaj były rewolucyjne i miały nie mały impet na jego własne życie.
Przyzwyczaił się jednak do tego i zazwyczaj był w stanie dostosować. Zazwyczaj…
– Witam panów! – Ciepły, wesoły głos przebił się przez
gwar i stłumiony dźwięk muzyki, wbijając w rozmowę. Wysoka, szczupła postać
zjawiła się jak znikąd przy ich boksie, radośnie się witając i wymieniając
uściski dłoni z Kylem i Bryanem.
Matt zdrętwiał, bojąc się nawet spojrzeć w kierunku nowo
przybyłego. Przez moment miał ochotę zamknąć oczy i znaleźć się gdziekolwiek
tylko nie tu. Pobożne życzenia nigdy jednak nie działają, kiedy człowiek ich
najbardziej potrzebuje.
Donatello Red Garett był jego przekleństwem i unikanie go
sprawiało mu niemało kłopotu, nie żeby się nie starał. Zwłaszcza, że mężczyzna
był najlepszym przyjacielem z dzieciństwa Kyla i bez pardonu wwalcował w ich
życie. Potrzeba było niemało kreatywności, aby móc uniknąć spotkań z tym
człowiekiem. Czasem jednak, żadne kombinacje nie pomagały. Tak jak tego dnia
najwyraźniej. Choć pewnie powinien był się domyślić, że Kyle i Bryan, mały
zdrajca, zaproszą swojego przyjaciela.
Kyle z Bryanem nie mieli jednak takich oporów witając się
z gościem radośnie i zapraszając go do ich boksu. Z trudem zmusił się do
podania ręki Donowi. Pod uważnym spojrzeniem i wielkim uśmiechem skierowanym
centralnie na niego, czuł jak ciśnienie mu skacze.
– Matty rusz tyłek i posuń się Redowi – zakomenderował
Bryan uśmiechając się jak idiota. Matt miał ochotę rzucić się przez mały stolik
na niego i poddusić go własną białą podkoszulką.
Nie miał jednak wyboru, bo mężczyzna już przysunął się do
niego czekając na jego ruch z tym swoim zaraźliwym, przeraźliwie radosnym
uśmiechem. Zielone oczy błysnęły spod ciemnorudych, długich rzęs, kiedy
przypatrywał mu się uważnie. Matt odwrócił spojrzenie i przełykając
przekleństwa posunął się pod ścianę, praktycznie przyklejając się do niej. Nie
mógł i nie chciał reagować w żaden sposób, bo nie chciał dawać braciszkowi i
przyjacielowi więcej amunicji do dręczenia go. Już miał za sobą o kilka
krępujących rozmów za dużo.
– Wychodzi na to, że właściwie mamy dla ciebie dwie
niespodzianki – oświadczył Kyle radośnie, całując Bryana przelotnie w usta i
masując jego kark lekko swoją wielką dłonią. Jego długie palce wplotły się w
blond włosy jego brata, pewnie usiłując rozluźnić jego napięte z nerwów
mięśnie.
Matt wbił w nich na wpół przerażone, na wpół ostrożne
spojrzenie. Nie miał pojęcia czym mógłby się stresować Bryan, więc pomysły
jakie przychodziły mu do głowy były zatrważające. W duszy już czuł, że
będzie musiał skopać tyłek Kylowi.
– Chyba nie chcę wiedzieć – wymamrotał, skinąwszy ręką na
mijającą ich kelnerkę. – A przynajmniej możecie poczekać, aż się
odpowiednio znieczulę? – zapytał z nadzieją, ignorując cichy śmiech siedzącego
przy nim mężczyzny.
– Poczekaj Matty… – Red powstrzymał go, kładąc mu dłoń na
nadgarstku na kilka sekund. Jeśli wyczuł
jak ten się wzdrygnął nie dał tego po sobie poznać. Po prostu obdarzył go
kolejnym olśniewającym uśmiechem. Matt zagryzł zęby, żeby nic nie palnąć. –
Będzie fair jeśli to ja zamówię kolejną kolejkę. – Nie czekał na odpowiedź
tylko sam przywołał kelnerkę po raz drugi. – Można powiedzieć, że świętujemy…
– Świętujemy? – Matt nieświadomie potarł nadgarstek, na
którym nadal czuł ciepło szczupłej dłoni, dotykającej go przed chwilą.
Miał ochotę wrzeszczeć, zażądać, aby Donatello nie
dotykał go więcej, ale wiedział, że nie mógł. Musiał zachowywać się zimno i
obojętnie. Nie mógł pozwolić, aby któremuś z towarzyszących mu mężczyzn
przyszło do głowy coś głupiego. Wystarczy, że jemu przychodziło. Otrząsnął się,
czując zimny dreszcz strachu spływający po jego plecach. Chciał wyjść z baru.
Nagle ochota na imprezowanie przeszła mu całkowicie. Kyle jednak nigdy by mu na
to nie pozwolił. Nie bez dogłębnych i zawiłych tłumaczeń. A tych nie mógł
udzielić.
Nie umiał udzielić.
– Okej, powiem to, bo chyba nie wytrzymam. – Bryan
oświadczył dzielnie, przełykając ślinę nerwowo. Złapał Kyle’a za rękę i
pochylając się nad stołem, wbił spojrzenie w brata. Widać było jak żyłka
pulsuje mu na szyi w dzikim tempie. Matt poczuł jak serce załomotało mu w
piersi. Teraz i on był zdenerwowany.
– Dobra gadaj, bo mnie zaczynasz wkurzać! – zażądał,
spoglądając to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Cokolwiek wykombinowali,
nie mogło to być nic dobrego. Wątpił jednak, że oni będą pytać go o pozwolenie.
Bardziej prawdopodobne było to, że zwyczajnie mają zamiar oświadczyć mu swoje
kolejne szaleństwo. Miał nadzieję, że nie będzie ich musiał za to ukatrupić.
– Zamierzam wprowadzić się do Kyla i Reda, bo zamierzają
wynająć wspólne mieszkanie! – Bryan wyrecytował jednym tchem, nie dając szans
na odpowiedź Mattowi, którego i tak zatkało całkowicie. – Red został przyjęty
do waszej firmy i będzie z wami pracował! Powiedz, czy to nie wspaniale? –
zawołał entuzjastycznie, oczekując reakcji brata z zapartym tchem.
Trzy pary oczu przeniosło wyczekujące spojrzenie na
Matta.
Nie wiedział kiedy, ale krew pulsująca mu w uszach
praktycznie zagłuszyła ostatnie pytanie jego brata. Otoczenie zniknęło nagle i
jedyne co mógł zrobić, to wpatrywać się w siedzące przed nim osoby. Bryan
szczupły blondyn, kurczowo obejmował swojego przystojnego, barczystego
chłopaka. Kyle wykorzystujący swoje długie ręce i szerokie ramiona, przytulał do
siebie zarumienionego, zmartwionego ukochanego. Nic nie mówili. Bezapelacyjnie
wszystko co mieli do powiedzenia, zostało powiedziane.
Matt nie mógł myśleć logicznie, miał wrażenie, że nawet
nie mógł normalnie oddychać. Jego oczy same powędrowały do siedzącego tuż przy
nim, zdecydowanie za blisko jak na jego gust, Dona. Błyszczące oczy o
niesamowitej barwie, wpatrywały się w niego ze smutkiem i lekkim niepokojem.
Ciemno rude włosy opadały mu na blade czoło i wiły się na karku, i uszach w
modnej niedbałej fryzurze. Wysokie kości policzkowe i nasadę nosa miał obsypane
złocistymi piegami, a pełne różowe usta po raz pierwszy nie były wygięte w
uśmiechu.
Matt nie potrafił zmobilizować się, aby się odezwać.
Co ten Bryan sobie myślał? Chciał wyprowadzić się z domu?
Tak po prostu? Chciał zamieszkać ze swoim narzeczonym w tak młodym wieku? Jak
on to sobie wyobrażał? Było go stać na utrzymanie z dorywczej pracy? A Kyle
uznał to za świetny pomysł? I czemu do cholery zaproponował wynajęcie wspólnego
mieszkania Donowi, a nie jemu? Donowi ze wszystkich ludzi!
Zazdrość i złość przerzedziły trochę smog w jego głowie i
zwolniły natłok pytań buzujących mu w mózgu. Pobudzony do życia, wbił ponownie
spojrzenie w swojego najlepszego przyjaciela. Lekki rumieniec pokrywał opaloną
twarz Kyle’a, ale mężczyzna nie spuścił spojrzenia. Najwyraźniej miał jakąś
setkę dobrych wymówek i usprawiedliwień. Zbyt dobrze Matt go znał, aby tego nie
wiedzieć. To tylko pogłębiło w jego duszy uczucie zdrady i gniewu. Bez słowa
spojrzał na swojego brata. Bryan siedział wyprostowany i blady czekając w
dalszym ciągu na jego reakcję. Matt nie wiedział czego się po nim spodziewali,
ale ponad wszelką wątpliwość podejrzewali go o jakiś wybuch czy fochy.
O nieee… ich niedoczekanie.
Z trudem i praktycznie boleśnie, wymusił uśmiech starając
się spojrzeć na towarzyszącą mu trójkę jak najniewinniej i najobojętniej.
Ocenzurował to, co cisnęło mu się na usta i chwytając butelkę z piwem wzniósł
toast.
– Cóż, nie wiem komu pogratulować najpierw. Mieszkanie,
przeprowadzka, nowy nabytek dla naszej nowo powstałej firmy… wiele przegapiłem
– parsknął ironicznie, starając się zmusić do lżejszego tonu. Mdłości sprawiały
jednak, że praktycznie miał ochotę zwymiotować wcześniej wypite piwo. Nagły ból
głowy rozsadzał mu czaszkę od środka. Musiał wielokrotnie przełknąć, aby móc
kontynuować. Jedyną jego pociechą były zaskoczone miny jego przyjaciół. – Gdzie
ja byłem jak mnie nie było? – zapytał z fałszywym uśmieszkiem, mającym
zneutralizować jego cierpki ton. Zauważył jednak, że Kyle wzdrygnął się robiąc
bolesną minę. W tym momencie miał to jednak głęboko w nosie.
– To moja wina… – wtrącił Don nagle. Z poważną miną
odwrócił się do Matta i spojrzał mu w oczy zdecydowanie.
Matt odpowiedział mu twardym, zimnym spojrzeniem. Mógł się
założyć, że to właśnie była jego wina i z radością miał zamiar go winić.
– Red potrzebował pracy i miejsca do mieszkania, a my
potrzebujemy dobrego speca od reklamy – dodał Kyle, kiedy krepująca i
przedłużająca się cisza zaczęła stawać się trudna do zniesienia. Jego głos był
opanowany i stanowczy, i Matt wiedział, że najwyraźniej ten temat nie podlega
dyskusji. On był zwyczajnie informowany. – Mój ojciec sprawdził go i podjął
decyzję, że Red nada się idealnie. Ja będę projektował i budował, ty stworzysz
najwspanialsze grafiki i wizualizacje, a Red je rozreklamuje.
– Widziałem jego projekty! Są po prostu genialne! –
wtrącił entuzjastycznie Bryan, ale Matt go zignorował milcząc nadal i wpatrując
się w swojego przyjaciela. Kyle kontynuował spokojnie, przytulając swojego
ukochanego i rzucając Mattowi lekko złe spojrzenie. Don zaczął wiercić się
niespokojnie przy jego boku.
– Kiedy okazało się, że ten wielki trzypokojowy dom,
zaraz po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko naszej firmy stoi pusty, zaczęliśmy
się zastanawiać. Red nie mógłby go wynająć sam, bo był za drogi i za duży. A ja
już od dawna myślałem o wyprowadzce z domu…
– Rozmawiałem z mamą i choć nie była zachwycona, to
stwierdziła, że wybór należy do mnie – dodał Bryan stanowczo. Najwyraźniej
również on zdecydował.
Szkoda tylko, że żaden z nich nie wspomniał o swoich
planach nawet słowem. Żaden nie zapytał go o zdanie ani nie pofatygował się
uprzedzić o takiej ewentualności. Złość wypalała dziurę w jego mózgu, nie
mniej jednak Matt wymusił szeroki uśmiech. Nonszalancko napił się piwa i wzruszył
szerokimi ramionami.
– Cóż, wygląda na to, że już wszystko macie zaplanowane i
wszystko układa się zgodnie z planem – stwierdził niedbale. Musiał spuścić
wzrok na blat sosnowego stolika, bo obawiał się, że Kyle wyczyta prawdę w jego
oczach. Zbyt dobrze się znali… choć właściwie już nie był tego tak do końca
pewien.
– Nie jesteś zły? – Bryan wyrwał się z pytaniem,
najwyraźniej dręczącym ich wszystkich.
Matt parsknął śmiechem, tym razem szczerym. Gorycz i
smutek utonęły w barowym barze, a przynajmniej miał taką nadzieję.
– Skąd podobny pomysł? – zapytał niewinnie, wpatrując się
w brata. – Nie mam pojęcia dlaczego miałbym być zły? Przecież to wasza sprawa i
wasze decyzje. Mnie one nie dotyczą… – Najwyraźniej.
Żaden z mężczyzn nie miał dobrej odpowiedzi, ale Matt
wcale nie był zaskoczony. Było mu źle, był wściekły i miał ochotę stamtąd
wyjść, ale prędzej dałby sobie jaja na sucho ogolić, niż przyznać się do tego
co czuje.
Musiał więc udawać, że cieszy się, iż za jego plecami
jego przyjaciel podjął życiową decyzję, że zamieszka z jego bratem i swoim
przyjacielem, nawet nie zastanawiając się czy i on chciałby z nimi
mieszkać. Będzie musiał udawać ilekroć ich odwiedzi, że nie ma nic przeciwko
Redowi, którego już nie będzie mógł unikać. Ani spotykając się z bratem, ani
nawet w pracy nie będzie już miał spokoju. Nigdzie już nie będzie bezpieczny i
nawet nie ma możliwości, aby wytłumaczyć to wszystko swojemu jedynemu
przyjacielowi.
Miał ochotę przywalić komuś. Najlepiej wielokrotnie.
Zamiast tego zmusił się do pytania.
– Kiedy przeprowadzka? Potrzebujecie pomocy?
Niechybnie nie tego spodziewali się po nim, bo po raz
kolejny po prostu zagapili się na niego. Kiedy jednak pewnie i spokojnie odparł
ich spojrzenia, najpierw Bryan, później Kyle spuścił wzrok na stół. Don nerwowo
bawił się etykietką na butelce, co rusz spoglądając na niego jakby chciał coś
powiedzieć, ale się bał.
I słusznie. Matt nie był w pokojowym nastroju, zbyt był
jednak uparty, żeby dać się sprowokować.
– Nie prędzej niż w kolejny weekend jesteśmy w stanie
spakować się i zacząć przewozić rzeczy. Twój tata pożyczy nam pickupa. – Matt
prawie bezboleśnie przełknął uwagę Kyla. – Od poniedziałku zanim się wdrożymy w
pracy, nie będziemy mieli czasu – dodał
tonem wyjaśnienia.
Kyle zdecydował się w końcu przejąć inicjatywę i nadać
ich rozmowie jakiś sens. Czuł wściekłość swojego przyjaciela i nawet nie był
zaskoczony. Właściwie się tego spodziewał. Nie potrafił jednak tak do końca
czuć się winny. Jakiekolwiek animozje miał Matt z Redem, najwyższa pora coś z
tym zrobić, bo odbijało się to na ich przyjaźni i Kyle czuł się jak w
potrzasku. Wiecznie rozdarty między nimi.
– Umowę o wynajem macie w takim razie podpisaną?
– Tak, dziś ją odebrałem i możemy wprowadzać się w każdej
chwili. Dom jest nasz… – odparł Donatello, znów skubiąc naklejkę. Z głębokim
westchnieniem spojrzał na Matta opróżniającego kolejne piwo. – Zamieszkaj z
nami – palnął, blednąc natychmiast. Nie miał zamiaru powiedzieć tego na głos!
Kyle i Bryan jęknęli.
Matt zachłysnął się, plując z impetem na siedzącego
naprzeciwko niego Kyla. Płyn dostał się do jego płuc i intensywny kaszel
wstrząsnął całym jego ciałem. Był właściwie wdzięczny, bo mimo łez spływających
mu po policzkach i trudności z wzięciem oddechu, to przynajmniej zwolniony był
z odpowiedzi. Żałował tylko, że Don zaczął klepać go po plecach. Myśli jak
tornado rozszalały się w jego głowie.
Kyle podskoczył z zaskoczenia i popatrzył na swoją piękną
niebieską koszulę. Opluty piwem wyglądał bardzo interesująco. Bryan z jakiegoś
nie do końca logicznego powodu, uznał to za bardzo śmieszne i rechocząc jak
idiota, zaczął wycierać swojego ukochanego, czyniąc więcej spustoszenia niż
korzyści. Mężczyzna w końcu odsunął go od siebie i wstając od stolika spojrzał
na Matta.
– W porządku? Przeżyjesz?
Matt potaknął uspokajając się w końcu i ocierając
zapłakaną od kaszlu twarz. Zasygnalizował też swojemu towarzyszowi, że
zdecydowanie może przestać go poklepywać. Donatello, były koszykarz, miał
wielkie, silne dłonie i wiedział jak je użyć, praktycznie odbijając mu płuca.
– Chodź, pomożesz mi to wyczyścić. – Uspokojony Kyle
pociągnął zaskoczonego Bryana do męskiej łazienki. Mniejszy mężczyzna potykając
się o nogę od stolika pośpieszył, żeby dogonić długonogiego partnera.
Matt stłumił przekleństwo. Robił co mógł, żeby uniknąć
przebywania z Donem sam na sam. Mężczyzna najwyraźniej chyba musiał to wyczuć,
bo powiedział ze smutkiem.
– Przepraszam… – Machnął nieskoordynowanie ręką, jakby
miał na myśli wszystko na raz i nie do końca był pewien jak to wyrazić. –
Nie chciałem cię zaskoczyć, ale naprawdę wydaje mi się, że to byłby świetny
pomysł gdybyś zajął trzecią sypialnię – kontynuował uważnie obserwując nadal
zaczerwienionego lekko Matta. – Wiem, że zanim Kyle związał się z twoim bratem
myśleliście o tym, żeby razem wynająć dom. Plany trochę się zmieniły, ale nie
chcę wchodzić wam w paradę.
Tak, oczywiście, że nie chciał… tyle tylko, że wchodził!
Matt dyskretnie rozejrzał się po sali w poszukiwaniu
wymówki, żeby zniknąć i uniknąć tej rozmowy. Niestety każdy był zajęty własnymi
sprawami, a Kylowi i Bryanowi najwyraźniej się nie spieszyło. Z ciężkim
westchnieniem spojrzał na siedzącego przy nim mężczyznę. Był przystojny, miły i
wesoły, i maltretował go psychicznie. Dręczył urokiem i szczerozłotym sercem.
Cholerny ideał.
– To było lata temu. Wszystko się zmieniło i nie ma co
trzymać się na siłę starych planów – powiedział udając obojętność, nie przerwał
też kontaktu wzrokowego z Donem. Małe zielone światełko błysnęło i zniknęło w
tych ekspresyjnych oczach i tylko dlatego, że Matt tak uważnie mu się
przyglądał udało mu się je dostrzec. Nawet nie chciał się zastanawiać nad tym,
co to znaczy.
– Kyle i Bryan uważają, że to świetny pomysł… – Don dodał
szybko, starając się zabrzmieć jak najbardziej przekonująco. – Moglibyśmy być
wszyscy razem. Mieszkając i pracując.
Matt wściekł się tylko jeszcze bardziej.
– Widzę, że wszystko już przedyskutowaliście… – rzucił
sarkastycznie wstając i wyszarpując garść pieniędzy z kieszeni. Nie licząc
rzucił je na stół. Don również poderwał się na nogi, nie ośmielił się jednak
powstrzymać Matta przed wyjściem z boksu, bo mężczyzna miał minę buldożera i
gotów był przejść po nim. Nie mniej wyszedł za nim na ciemny, opustoszały
parking.
– Matt zaczekaj! – zawołał. Kiedy jednak został
zignorowany, złapał wysokiego mężczyznę za przedramię zatrzymując go w miejscu.
Niewiele centymetrów różniło ich jeśli chodziło o wzrost i Red był
prawdopodobnie o dwa lub trzy centymetry wyższy, ale Matt był muskularniejszy i
silniejszy. Zamiótłby nim chodnik, nawet się nie pocąc.
Zawsze ciepłe brązowe oczy, tym razem mogłyby ciąć stal
spojrzeniem.
– Matt, proszę cię, pogadajmy.
– Nie rozumiem skąd ta nagła potrzeba – Matt parsknął
ironicznie wyszarpując rękę z uścisku Dona. – Jakoś do tej pory żaden z was się
nie kłopotał, żeby zapytać mnie o zdanie. Nie kłopoczcie się i teraz.
– To nie tak! – Don zaprzeczył, nie pozwalając się
wyminąć ani zbyć. Stał murem.
– A jak?
– Kyle chciałby żebyśmy mieszkali wszyscy razem. Ostatnio
wcale już się z nim nie spotykasz – zawołał Don z wyrzutem.
Matt powstrzymał cisnący mu się na usta komentarz, Don
jednak nie był idiotą.
– Wiem, że chodzi o mnie… – powiedział badawczo
spoglądając na niego. – Nie wiem dlaczego mnie tak bardzo nie lubisz, ale… –
odchrząknął nerwowo – …ale, może jakbyś miał okazję mnie lepiej poznać, to
mógłbyś tolerować moją przyjaźń z Kylem i Bryanem…
To wszystko było koszmarne! Nic, co Matt chciałby
powiedzieć nie mogło wydobyć się z jego gardła. Miał wrażenie, że go dusi, choć
i tak nie pozwoliłby słowom ulecieć. Mógł tylko patrzeć w bladą, lekko
piegowatą twarz Donatello i zagryzać zęby do bólu. Musiał się opanować i
zachować z rozwagą, inaczej ośmieszy się i wzbudzi podejrzenia.
– Nie pochlebiaj sobie. To nie ma nic wspólnego z tobą. –
Wymusił ostatecznie najspokojniejszą odpowiedź na jaką mógł się zdobyć. Złość
niemal w nim wrzała, więc był z siebie dumny.
Don jednak zdawał się nie kupować jego aktu. Jego oczy
dostrzegały więcej niż Matt chciał zdradzić.
– Więc wprowadź się do nas i udowodnij, że to nie chodzi
o mnie – rzucił z wyzwaniem i prowokacją w głosie. Zmniejszył też dystans
między nimi, stając z Mattem pierś w pierś.
Stając prosto jak struna mężczyzna roześmiał się udając,
że serce nie podeszło mu do gardła.
– To chyba najsłabsza prowokacja jaką mogłeś wymyślić –
powiedział sarkastycznie nie ustępując pola. Nawet nie był pewien w którym
momencie Don zepchnął go w cień pod boczną ścianę baru. Nie był jednak
tchórzem. Nie zamierzał zrejterować. – Niczego nie muszę ci udowadniać.
Wynajęliście sobie we troje dom. Super! Wprowadźcie się tam i poudawajcie dom,
lub wróćcie do studenckiego trybu życia. Mnie jest wszystko jedno. Ja nie
zamierzam brać w tym udziału!
– Proszę cię, Matt! – Don nie zamierzał ustąpić ani się
poddać. Chciał mieć swoją szansę z tym wspaniałym, przystojnym mężczyzną i nie
było siły na tej ziemi, która by go zniechęciła. – Daj mi… nam szansę. Nikt nie
chciał cię wkurzyć. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Od chwili kiedy
wpadliśmy na ten pomysł do jego realizacji był tydzień. Właściwie to wszystko,
to był jeden wielki fuks…
– No to super – przerwał mu Matt zimno. Nie był skłonny
odpuścić, przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie chciał być przegadany i
ugłaskany. Zwłaszcza przez Dona. Chciał się trzymać od niego z daleka.
– Dlaczego taki jesteś?
– Nie mam pojęcia o co ci chodzi – Matt odparł
sarkastycznie. Kusiło go, aby odepchnąć od siebie zbyt blisko, jak dla jego
komfortu psychicznego, stojącego mężczyznę. Nie zrobił tego jednak. Nie umiał
się zmusić. Wdzięczny był za otaczającą ich ciemność, bo nie musiał patrzeć w
te zbyt mądre oczy.
– Doskonale wiesz o czym mówię… – mruknął Red ze
smutkiem. – Wiem też, że zdajesz sobie sprawę z tego, że…
– Matt? Red? – Kyle wypadł z drzwi baru rozglądając się
za nimi. Najwyraźniej jednak nie był w stanie dostrzec ich w ciemnościach, bo
lampy parkingowe skierowane były w drugą stronę. Matt wykorzystał to, aby minąć
Dona i zwiać.
– Kyle, boli mnie głowa. Spadam do domu. – Właściwie nie
dał czasu żadnemu z mężczyzn aby zareagował, tylko oświadczył tonem
nieznoszącym sprzeciwu i ruszył do swojego samochodu.
W tylnym lusterku jeszcze przez moment, widział dwie
stojące blisko siebie na ciemnym parkingu postacie i ten widok na nowo
wzbudziły w jego sercu zazdrość, i wściekłość.
Wściekłość, bo już nie był pewien o co był zazdrosny.
***
Matt wpadł do swojego pokoju trzaskając drzwiami i
ignorując wołanie swojej matki. Był zbyt wściekły, żeby teraz z nią rozmawiać.
Ani ona, ani ojciec nawet się nie zachłysnęli na temat wyprowadzki Bryana. To
było nie fair! Miał prawo wiedzieć.
Upokorzony i wściekły rozejrzał się po swoim pokoju.
Spędził w nim swoje szczęśliwe dzieciństwo i był jego azylem od zawsze. Zdawał
sobie jednak sprawę z tego, że był już dorosłym mężczyzną i czas był najwyższy,
aby się wyprowadzić. W jego umyśle kiełkowało kilka planów i pomysłów. W
większej lub mniejszej mierze powiązanych z Kylem i Bryanem. Nie wyobrażał
sobie jednak zamieszkać pod tym samym dachem co Donatello Garrett.
Po prostu nie mógł!
Ten mężczyzna prześladował jego myśli. Nic właściwie nie
robiąc wywierał na jego psychikę presję, której nie chciał i na którą się nie
godził. Przez niego czuł się zagrożony i
przyparty do muru.
Kiedy Kyle wyznał mu, że jest biseksualny, i że kocha
jego brata, Matt poczuł się jakby świat nagiął się tuż przed jego oczami.
Wszystkie pytania, wątpliwości co do własnej seksualności i ciekawość,
natychmiast brutalnie i skutecznie zdusił w sobie. Nie godząc się na to, aby
bezsensowna chęć poznania czegoś nowego i niespodziewanego spaczyła jego
poglądy.
Był hetero i koniec! Nie miał co do tego wątpliwości.
Donatello jednak swoim otwartym zachowaniem, poglądami i
pewnością siebie, zachwiał na powrót jego z trudem odzyskaną równowagę. Bryan
przez pewien czas borykał się ze świadomością, że jest gejem. Sporo też się z
tego powodu wycierpiał. Matt niejednokrotnie żałował, że jego brat jest gejem i
tyle musi z tego powodu zaznać bólu i upokorzenia. Gdyby to od niego zależało,
sto razy bardziej wolałby, żeby Bryan był hetero.
Don jednak wydawał się czuć świetnie z tym, że jest
gejem. Nie ukrywał tego ani nigdy nic nie robił sobie z uwag, wyzwisk czy
upokarzających pytań. Szybko i jakby naturalnie wkomponował się w życie
miasteczka i ich własne.
Zawsze miły, kulturalny i zabawny świetnie czuł się we
własnej skórze i nikomu nie pozwalał zachwiać tej równowagi. Nie ukrywał też,
że leci na niego. Od pierwszej chwili przyznał się do atrakcji jaką odczuwał, i
że chętnie dowiedziałby się gdzie ich to zaprowadzi. Był uroczy, przyjacielski
i flirtował z nim bezczelnie. Nigdy jednak nie dał mu żadnego pretekstu, aby
wybić mu te jego śnieżnobiałe ząbki. Zawsze był pieprzonym perfekcyjnym
dżentelmenem i Matt nie wiedział co z tym zrobić.
Kiedy Donatello przy ich pierwszym spotkaniu zaprosił go
na randkę, Matt był zszokowany do tego stopnia, że właściwie nie pamiętał co
odpowiedział. Krew buzowała mu w głowie i jedynie co był w stanie zrobić, to
gapić się na śmiałego, bezpośredniego mężczyznę jak idiota.
Bryan głupią uwagą o zdeklarowanym heteryku rozładował
napięcie, ale od tamtej pory Matt nie potrafił się zrelaksować w towarzystwie
przyjaciela Kyla i już właściwie zaczynało mu brakować pomysłów na wymówki.
Wiarygodnych pomysłów, w każdym bądź razie.
Co tylko przyprawiało go o jeszcze większą furię. Miał
nadzieję, że pracując wraz z Kylem w nowym dziale firmy jego ojca, będzie miał
okazję na nowo odzyskać przyjaciela, i że tam będzie miał szansę spędzać z nim
więcej czasu. Samotność powoli zaczynała go dobijać. Nie tylko nie miał już
Kyla dla siebie, ale w efekcie stracił i brata.
Donatello Garrett był wszystkiemu winny. Po jaką cholerę
się sprowadzał i wszystko niszczył!?
Nie miał odpowiedzi na to dziecinne pytanie i nie miał
nawet z kim pogadać o tym. Gorycz na nowo dławiła go, kiedy ze złością wyciszył
telefon i w bokserkach wpełzł pod kołdrę. Ten dzień miał się skończyć
całkowicie inaczej.
2
– Dobra, gadaj! – Kyle nie zamierzał owijać w bawełnę i
patyczkować się z Mattem. Zbyt wiele lat się znali, żeby teraz krążyć wokół
tematu na paluszkach. Między innymi dlatego byli takimi dobrymi przyjaciółmi,
bo mogli polegać na swojej szczerości.
– Nie ma o czym. – Tym razem nic nie było wstanie zmusić
Matta do zdradzenia jego wewnętrznych demonów i myśli. A już szczególnie Kyle
nie mógł stać się jego powiernikiem, bo sam był częścią problemu.
– Przestań pieprzyć! – Mężczyzna cisnął w niego piłką do
kosza. Już nie trenowali jak kiedyś, nadal jednak lubili sport i kosz na tyłach
domu rodziców Kyla był świetnym miejscem do upuszczenia trochę pary. Był też na
tyle odosobniony, że nie było obaw, iż ktoś ich podsłucha.
Matt bez problemu złapał piłką, choć uderzenie nie było
najdelikatniejsze. Przekozłował ją kilka metrów i rzucił do kosza pudłując.
Litania przekleństw popłynęła z jego ust.
– Matt nie odpuszczę ci! To już za długo trwa! Przyjmij
to jak facet na klatę i powiedz o co chodzi – Kyle zabrał piłkę i zamiast
kontynuować grę zastąpił drogę przyjacielowi. Jego spocona, lekko
zaczerwieniona twarz była zdeterminowana i twarda. Matt parsknął ironicznie.
– Nie chcę gadać. Nie wiem o co ci chodzi.
– Wiem, że jesteś wściekły o całą tę sprawę z wynajmem
domu…
– Nieee… no co ty! – przerwał mu Matt podchodząc
nonszalancko do ławeczki i wycierając się ręcznikiem, odwrócił się do Kyla
plecami. Nie mógł nawet na niego patrzeć, żeby nie wywrzeszczeć mu frustracji w
twarz. – Ja też wam się nie spowiadałem, kiedy zleciłem agencji nieruchomości znaleźć
dla siebie kawalerkę w centrum, czemu wy mielibyście mi się tłumaczyć? –
Wymyślił na poczekaniu. Dlaczego tak się zachowywał, sam nie wiedział.
Kyle z wściekłością cisnął piłką, trafiając do kosza za
trzy punkty. Żaden z nich jednak nie myślał już o grze. Jak taran ruszył do
ławeczki i chwycił butelkę wody mineralnej, zaciskając na niej pięść.
– Matt, czemu to robisz? – zapytał przez zaciśnięte zęby.
– Red powiedział ci, że chcemy zamieszkać wszyscy razem!
– Taaa… Red… – wymknęło się Mattowi i przełykając jęk,
ruszył, aby położyć się na trawniku. Miał tej rozmowy dość, nie zamierzał
jednak uciekać jak wystraszony królik. Kyle sokolim wzrokiem śledził każdy jego
krok.
– O niego chodzi prawda? – zapytał bezpośrednio. Matt nie
potrafiłby mu skłamać prosto w twarz, więc milczał, doprowadzając go do
szewskiej pasji. – Co ci ten człowiek kiedykolwiek zrobił, że nie jesteś w
stanie go strawić? Przecież chyba do cholery nie jesteś zazdrosny o naszą
przyjaźń? – sondował wściekły.
Matt przewrócił oczyma.
– Przestań. Nie ośmieszaj się – parsknął ironicznie.
Podłożył ramiona pod głowę i zapatrzył się w bezchmurne niebo nad głową. Letnie
słońce jeszcze nie paliło, ale to była tylko kwestia kilku godzin. – Nie wiem
czemu się mnie czepiasz.
Kyle klęknął tuż przy nim obserwując jego twarz uważnie.
– Bo ostatnimi tygodniami zachowujesz się jak palant!
Myślisz, że jestem idiotą i nie widzę jaką masz minę ilekroć Red się zjawi?
Praktycznie przestałeś się ze mną spotykać. A jeśli już, to upewniasz się, że
go nie ma.
Matt zbladł pod opalenizną. Nie zdawał sobie sprawy z
tego, że był tak przewidywalny. Upokorzenie zmieniło się w głaz na jego piersi.
Nie potrafił spojrzeć przyjacielowi w oczy. Po raz setny zastanowił się, czy
powinien porozmawiać z nim na ten temat. Nie potrafił się jednak zmusić.
– Po prostu nie odpowiada mi jego towarzystwo. Kyle
zrozum, że nie musimy lubić tych samych osób! – Zauważył dość kostycznym tonem,
siadając. – Ty go lubisz. Spoko. Spędziliście razem dzieciństwo. Znasz jego
matkę i tak dalej. Nie mówię, że nie masz się z nim przyjaźnić. Nie znaczy to
jednak, że ja muszę z tego powodu się z nim zaprzyjaźniać. – Kyle wybałuszył na
niego oczy, jakby pierwszy raz w życiu go widział. Matt drgnął lekko
zażenowany, ciągnął jednak. – Ty jesteś moim przyjacielem i to mi wystarczy.
Zerwał się na równe nogi i otrzepał spodenki. Czekał go
jeszcze dziesięciominutowy bieg do domu.
– A teraz wybacz, ale jestem umówiony na randkę. –
Odwrócił się na pięcie, żeby odejść, ale Kyle najwyraźniej jeszcze z nim nie skończył.
– O tym też chciałem porozmawiać.
– O czym tu gadać? – zapytał Matt coraz bardziej
zirytowany.
– Odkąd zacząłem umawiać się z Bryanem, ty zaliczyłeś
więcej panienek, niż przez ostatnie dziesięć lat! O co z tym wszystkim chodzi?
– Bezpośredniość pytania zaskoczyła Matta tak, że przez moment nie wiedział co
odpowiedzieć.
– To już chyba na serio nie twoja sprawa! – oświadczył
stanowczo, żałując po raz pierwszy, że spotkał się z przyjacielem. – Naprawdę
trochę przeginasz!
– Nie, Matt – Kyle pokręcił głową ze smutkiem. – To ty
przeginasz. Jeśli nie jesteś pewien własnej seksualności nie odbijaj swoich
obaw na tych dziewczynach! One nie zasługują sobie na to, żebyś traktował je
jak zabawki.
Wielkie pięści Matta zacisnęły się, ale nie zrobił z nich
użytku, za to z niedowierzaniem patrzył na swojego towarzysza od dziecięcych
lat. Jeśli ktoś go znał, to właśnie on. Jeśli ktoś mógł dostrzec co się z nim
działo, to właśnie Kyle. I przez to Matt czuł się zdradzony nie tylko przez
swój własny umysł, ale i przez przyjaciela, który powinien go wspierać!
– Chyba coś ci się pomyliło. Nie mam cienia wątpliwości,
że spotkam tę jedną jedyną kobietę, z którą stworzę rodzinę – powiedział cicho,
martwym tonem. Jego twarz była bezemocjonalną maską. – Ty zwłaszcza powinieneś
wiedzieć, że o niczym innym nie marzę jak o złożeniu rodziny pewnego dnia. Na
razie szukam i chcę sobie poszaleć, zanim zdecyduję się na obowiązki. Nic
nikomu nie obiecuję, a żadna z nich jak na razie nie okazała się tym czego
szukam.
Kyle skrzywił się na jego słowa, z rezygnacją kręcąc
głową.
– Możesz się oszukiwać do woli – oświadczył w końcu. –
Nie licz jednak, że ja jako twój przyjaciel, będę cię oszukiwał. Strach to nie
jest usprawiedliwienie, żeby ranić ludzi.
Matt wybiegł z domu Kyla nie odwracając się za siebie.
Ostanie słowa przyjaciela nie opuszczały go bez względu na to, jak szybko
biegł.
***
Donatello zamknął okienko rozmowy w Skypie i westchnął
ciężko. Kyle nie powiedział tego otwarcie, ale wyraźnie martwił się o
przyjaciela i Don czuł się w pewien sposób za to odpowiedzialny.
Szybko zrozumiał, że Matt trzyma się od nich z daleka
przez niego. Nie potrzeba do tego być Einsteinem. Czytał między wierszami
wypowiedzi Kyla, uwagi Bryana i spojrzenia jakimi próbował zamordować go
mężczyzna. Nie wiedział jednak co zrobić.
Matt to spełnienie jego wszystkich marzeń.
Wysoki, postawny brunet o aksamitnych czekoladowo–brązowych
oczach. Jedno spojrzenie i Donatello był załatwiony. Gdyby mógł i gdyby
nie setki osób na stadionie, na którym Matt zdobył decydujący punkt w ostatnim
meczu w sezonie, to chyba padłby tam na kolana i mu się oświadczył.
Było jak w bajkach. Motylki, spocone dłonie, drżące
kolana i zaschnięte usta. Miał ochotę skakać z radości, że wreszcie poznał
kogoś takiego i jednocześnie łkać z rozpaczy, kiedy się okazało, że Matt jest
hetero.
Załamany zdecydował, że przynajmniej się zaprzyjaźnią.
Niestety te piękne oczy o ciepłym spojrzeniu za każdym razem zmieniały się w
lód ilekroć były skierowane na niego. Obojętnie jak bardzo się starał i jak
poprawnie, i grzecznie się zachowywał. Matt zapałał do niego z miejsca
nienawiścią i Don nic nie mógł na to poradzić.
Masując nieświadomie pierś, w której jego serce biło
boleśnie na wspomnienie mężczyzny, w którym się zakochał jak szczeniak,
Don podszedł do okna, aby wyjrzeć na gród. Jego matka i ciotka siedziały pod
wielkim parasolem słuchając muzyki z radia i czytając książki. Z jednej strony
cieszył się, że się tutaj sprowadzili, z drugiej żałował tego, że kiedykolwiek
spotkał Matta Tomsona.
Nie wiedział już co robić. Nie mógł zrezygnować z
mieszkania z Kylem i Bryanem. Dom ciotki był zwyczajnie za mały dla nich
wszystkich. Mirabel czuła się skrępowana, a i on nie czuł się komfortowo pod
bacznym spojrzeniem cioci. Kobieta w przeciwieństwie do jego matki, która
zaakceptowała go bez słowa, miała nadzieję, że Don się jeszcze ‘nawróci’. Musi
po prostu spotkać odpowiednią kobietę i dorosnąć do założenia rodziny. Miał już
dość tłumaczenia, że to iż zamierza związać się z mężczyzną wcale nie oznacza,
że nie będzie miał rodziny. Zamierzał założyć rodzinę, kiedy spotka tego
Jedynego.
Jego Jedyny jednak nie chciał go. Właściwie wybierał
świadomie nie chcieć go i Don nie miał prawa mieć do niego żalu…
Rozsądek to czasami taki cierń w tyłku i Red nie znosił tego
cichego, aczkolwiek upierdliwego głosiku powstrzymującego go przed robieniem
wspaniałych, szalonych rzeczy.
Teraz też wiedział, że musi coś zrobić, zanim przyjaźń
Matta, Kyla i jego się rozleci, ale masa wątpliwość zalewała jego umysł.
Dodatkowo mały, słodki Bryan który bez mrugnięcia okiem podbił jego serce jak
brat, którego nigdy nie miał, znajdował się między młotem a kowadłem. Jeśli
Matt nie zmieni swojego nastawienia, ktoś będzie musiał odejść…
… i w duszy wiedział, kto by to był.
Wyciągnął komórkę i zadzwonił. Bryan, romantyczna dusza i
miękkie serce, z całą pewnością mu pomoże.
Coś musiało się zdarzyć w ich życiu, zanim będzie za
późno i Don był zdecydowany, aby w efekcie tego wszyscy „żyli długo i
szczęśliwie”. Nawet jeśli musiałby uwieść jednego upartego durnia.
***
Park o dziewiątej wieczorem z założenia miał być
opustoszały, ale nigdy nie był. Matt obrał sobie więc taką trasę do biegania,
że wiedział jak omijać z daleka obściskujące się po krzakach parki i
podejrzanych typków. Nie bał się biegać sam. Wręcz lekki dreszczyk niepokoju
sprawiał, że jego krew krążyła mu w żyłach wartko, a jego serce biło szybciej.
Ścieżki wiodły wokół dość dużego terenu i w wielu miejscach się przecinały.
Wszystkie jednak prowadziły do środka, gdzie znajdowało się stylizowane małe
sztuczne jeziorko. Co roku pływały po nim skuszone darmowym dokarmianiem dzikie
kaczki. Deptaki i ławki oświetlone były lampami. Dalsze zakamarki parku były
zostawione naturze i wielkie krzewy, i drzewa rozrosły się całkiem mocno.
Głuchy tętent stóp odbijający się w wieczornej ciszy był
dla Matta uspakajający i lekko hipnotyzujący. Przyzwyczaił się do biegania dwa
razy w tygodniu i robił to nawet zimą. Zdecydowanie jednak wolał lato i
przyjemne chłodne wieczory. Wsłuchany we własne kroki praktycznie nie zwracał
uwagi na otoczenia, a z każdym przebiegniętym kilometrem wydawało mu się, że
nabierał rozpędu i rytmiki.
Kiedy jednak samotna postać wyrosła tuż przed nim, z
trudem wyhamował piszcząc jak dziewczynka. Impet bezmyślnego biegu sprawił, że
odbił się o twardą pierś i upadł na tyłek z jękiem i przekleństwami.
Zły i wystraszony spojrzał w górę długich, pokrytych
lekkim rudym włosem nóg. Sportowe spodenki były opuszczone nisko na szczupłych
biodrach, w pasie szara bluza zawiązana za rękawy podkreślała jego wąski pas, a
ciemny podkoszulek skrywał muskularną choć szczupłą klatkę piersiową. Białe
zęby błysnęły w półmroku, kiedy Don pochylił się nad nim z wyciągniętą dłonią,
żeby pomóc mu wstać.
– Nie powinieneś biegać sam – mruknął niezrażony, kiedy
Matt wściekły odtrącił rękę i zerwał się na równe nogi. – Mogłem być jakimś
maniakalnym mordercą, albo łotrem czyhającym na twoją…
– Nie noszę ze sobą wartościowych rzeczy ani pieniędzy!
– …cnotę. – Dokończył Don nieustępliwie. Matt zachłysnął
się oddechem i z dłońmi agresywnie wspartymi na biodrach naskoczył na niego.
– Co ty tu do cholery robisz?
– Szukam cię.
– Po jaką cholerę? – zapytał zaskoczony mężczyzna.
– Musimy pogadać – odparł Don spokojnie, wskazując białą
altanę na środku jeziorka.
Matt prychnął, omijając go szerokim łukiem i całkowicie
lekceważąc go.
– Nie, nie musimy!
Dan błyskawicznie stanął mu na drodze.
– Owszem musimy i porozmawiamy. – Oświadczył tonem nie
znoszącym sprzeciwu, niezrażony piorunującym spojrzeniem swojego przeciwnika. –
Możesz iść dobrowolnie i poświęcić mi kilka minut swojego cennego czasu, a
możemy to zrobić trudniejszym sposobem… – powiedział pochylając się
niebezpiecznie blisko twarzy Matta. – …ale wtedy będziesz musiał sobie
wywalczyć drogę po moim ciele… Wierz mi. Nie mam nic przeciwko temu.
Praktycznie parsknął śmiechem widząc jak Matt odskoczył
jak oparzony. Jego podejrzenia nabierały coraz głębszego sensu. Miał zamiar
użyć każdego triku jaki tylko znał, aby wymusić na Matt’cie współpracę.
Wściekły biegacz przeczesał spocone włosy dłonią,
krzywiąc się, kiedy otarcia spowodowane upadkiem zapiekły go. Jego ciało
gwałtownie stygło i jego rozgrzane biegiem mięśnie protestowały. Zdawał sobie
jednak sprawę, że Don był zdeterminowany, i rozmowa której się śmiertelnie
obawiał miała odbyć się o jakieś sto lat za wcześnie. Nie był na nią gotów i
nigdy nie będzie.
Słowa Kyla buzowały jednak w jego głowie nie opuszczając
go ani na krok.
Czy faktycznie chciał być wrednym palantem resztę swojego
życia?
Powstrzymał się, aby nie zdzielić przystojnej twarzy
rozciągniętej w triumfalnym uśmiechu, kiedy mijał zadowolonego z jego
kapitulacji mężczyznę i ruszył do altanki. Nie chciał ryzykować, że ściągną na
siebie niepotrzebną uwagę. Ażurowe plecionki boków wcale nie zapewniały
prywatności, ale Matt wcale nie był pewien czy chciałby znaleźć się z Donatello
sam na sam, odcięty od świata.
Raptownie stał się świadom otaczającego go mroku, zbyt
głośnego nagle cykania świerszczy, intensywnego zapachu wody i
klaustrofobicznie małej altanki. Ledwie stanął na jej środku, a już miał ochotę
z niej wybiec. Don jednak nie dał mu takiej możliwości, bo stanął w wąskim
wejściu i zdecydowany był go nie wypuścić dopóki nie porozmawiają. Matt
cieszył się, że zaledwie mogą się dostrzec w zapadających ciemnościach. Potarł
ramiona w nerwowym geście, ale miał nadzieję, że jego towarzysz pomyśli, że
zimno mu po biegu. W pobliżu wody zawsze było chłodniej.
– Masz – Don jednym szybkim ruchem odwiązał bluzę i podał
mu ją, wcale nie zdziwiony, że mężczyzna nie chciał jej jednak przyjąć.
– Nie potrzebuję. Wystarczy, że się będziesz streszczał i
będę mógł wrócić do domu – stwierdził zimno. Don syknął niezadowolony, robiąc
krok w jego stronę.
– Czy choć raz nie możesz się nie sprzeczać i zrobić to,
o co cię proszę? – warknął w twarz zaskoczonego Matta. – Zabiłoby cię, gdybyś
choć raz zachował się przyjaźnie?
Matt nie był w stanie odpowiedzieć. Wyszarpnął za to
bluzę z jego rąk i włożył na siebie dwoma impulsywnymi, wzburzonymi ruchami z
głośnym zgrzytem zapinając zamek. Zapach Donatello, świeży i piżmowy, z miejsca
uderzył mu do głowy i otulił jak rozgrzana ciepłem ciała właściciela
materia. Musiał zrobić krok wstecz,
oblizując nagle suche usta, aby zwiększyć między nimi fizyczny i psychiczny
dystans.
Wiedział, po prostu wiedział, że to był zły pomysł.
Donatello uśmiechnął się łagodnie, ale pozwolił mu
zachować tą niewielką odległość. Nie chciał go całkiem zniechęcić, tylko oswoić.
– Dobra, o czym chcesz gadać? – zapytał Matt starając się
zachować spokój. Obiecał sobie, że zachowa się jak dorosły, rozsądny mężczyzna,
którym był. Bo był, prawda?
– O nas. To proste.
Niby prosto brzmiało, ale dla Matta nie było proste nawet
w najmniejszym stopniu. Nie chciał słyszeć co Don miał do powiedzenia, a mimo
to, czekał na kolejne słowa obserwując przyglądającego mu się mężczyznę.
– Tak dłużej nie może być – Don kontynuował cicho. – Ja
nie wyjadę. Nie mogę, nawet gdybym chciał, a nie jestem wcale pewien czy chcę.
Moja matka jeszcze przez jakiś czas mnie potrzebuje. Zaledwie kilka miesięcy
minęło od śmierci mojego ojca. Nie mogę jej zostawić, mimo że ma teraz przy
swoim boku ciotkę. Zresztą co bym jej powiedział? – Matt drgnął słysząc gorycz
w głosie swojego towarzysza, ale nie zdołał nic wtrącić, bo Donatello
pokręcił głową nadal mówiąc. – Zobowiązałem się do zamieszkania z Kylem i
Bryanem, bo żadnego z nas nie stać na wynajem tego domu indywidualnie. W domu
ciotki nie ma dla mnie miejsca, więc i tak muszę się wyprowadzić. Kyle rozważał
zrezygnowanie z przeprowadzki, ale teraz czuje się zobowiązany w stosunku do
mnie. Wszyscy trzej stoimy przed dylematem, nie wiedząc co robić i nie chcąc
cię urazić…
– Nie rozumiem, o co to zamieszanie – Matt wtrącił w
końcu. Nie podobało mu się to, że wina jakimś cudem spadła na niego, skoro to
oni kombinowali za jego plecami. – Czym się przejmujecie? Z tego co się
orientuję to wasze plany są już sfinalizowane, a wy macie wszystko ustalone! Co
ja mam z tym wspólnego?
– Bo nam zależy na tobie! – zawołał Don z irytacją.
Owijanie w bawełnę jeszcze nigdy nie przyniosło nic dobrego, a on nie miał ani
ochoty, ani siły się bawić. Okrągłe z zaskoczenia brązowe oczy były komiczne. –
Tak właśnie jest. Co tak się na mnie gapisz? Nam wszystkim zależy na tobie, ale
ty zachowujesz się jak nadęty palant. Rozumiem, że nie chcesz mieć ze mną nic
do czynienia, co też jest bardzo zastanawiające. Nie rozumiem jednak dlaczego
traktujesz nagle Kyla jak obcego? Karzesz go za przyjaźń ze mną?
– Bredzisz! – zaprzeczył Matt spinając się wewnętrznie.
Może faktycznie swoją frustrację odbijał na swoim przyjacielu i bracie, ale z
całą pewnością nie zamierzał się do tego przyznać.
– Rozwalasz swoją przyjaźń, zdajesz sobie z tego sprawę?
– Don zignorował go całkowicie i nadal napierał. – I wygląda na to, że
robisz to ze strachu przede mną! – oświadczył arogancko. Mógł zgadywać, w końcu
trafi.
Nie spodziewał się jednak ataku. Dopiero kiedy poczuł jak
jego plecy uderzają o filar altanki, odbierając mu dech, zareagował
przytrzymując atakującego go wściekłego mężczyznę.
Matt miał ochotę go zabić. Chciał wepchnąć mu te słowa z
powrotem do gardła wraz z tymi ślicznymi ząbkami. Zamiast jednak zdzielić
przystojną twarz tuż przed sobą, syknął z trudem nad sobą panując.
– Nie boję się ciebie i nie wiem skąd ten poroniony
pomysł zrodził się w twojej głowie.
– I to pewnie dlatego, że nic do mnie nie czujesz, teraz
chcesz mi dołożyć? – Don zapytał lekko sapiąc. Niewielka odległość między ich
ciałami, prowokowała i jego, i Matta. Chciał się znaleźć jeszcze bliżej.
Matt zamachnął się i chciał uderzyć roześmianą arogancko
twarz. Nie zdołał jednak, bo Donatello spodziewając się uderzenia, zablokował
cios. Sekundę później zmienił ich pozycję i to on przypierał Matta do filaru.
Wiedział doskonale, że jego przewaga polega tylko i wyłącznie na zaskoczeniu,
zamierzał je jednak wykorzystać do maksimum.
– Uprawiałem zapasy przez prawie dziesięć lat – mruknął
prowokująco w znajdującą się od niego o pięć centymetrów zaczerwienioną z
wściekłości twarz. Ich oczy starły się w ostrym spojrzeniu. Praktycznie czuli
swój oddech na twarzy. – O niczym innym nie marzę, niż tylko o tym, aby
potarzać się z tobą po ziemi.
– Jesteś chory! – Matt odepchnął go z całej siły i obaj
się zatoczyli. – Trzymaj się ode mnie z daleka! – Znów pchnął Reda i
mężczyzna ponownie uderzył plecami, tym razem o przeciwległą ściankę jęcząc z
bólu.
– Możesz udawać, ale ja wiem, że na mnie lecisz… –
wydyszał mimo to. Co miał do stracenia? Przynajmniej przestanie być ignorowany.
Brunet zaklął zaciskając pięści i patrząc na niego, jakby
na poważnie rozważał bijatykę. Zdrowy rozsądek jednak zwyciężył. Niestety.
– Nie lecę na facetów. Nie jestem tobą zainteresowany, bo
nie jestem taki jak Bryan i Kyle.
Don wyprostował się i wyprężył swoją imponującą sylwetkę,
jakby oceniając promieniujący przez jego całe ciało ból.
– A co jest z nami nie w porządku? – zapytał z wyzwaniem.
– Co jest nie w porządku w pragnięciu innego mężczyzny?
Matt ponownie zacisnął pięści, ale ukrył je krzyżując
ramiona na piersi i stając w rozkroku, nie dając się sprowokować.
– Nie to miałem na myśli i dobrze o tym wiesz!
– Nie, nie wiem. Nie znam cię wystarczająco dobrze. I nie
dostrzegam też mężczyzny, którego z uwielbieniem opisują Bryan i Kyle. – Robiąc jeden duży krok znalazł się nos w
nos ze swoim oponentem. Matt nawet nie drgnął. – Czy to tylko ja wzbudzam w
tobie najgorsze instynkty? – zapytał cicho.
Oczekiwał kolejnego wybuchu czy złości, nie spodziewał
się jednak tego, że Matt spuści oczy i nie odpowie. Naiwne serce Dona
drgnęło z nadzieją i żadna brutalna perswazja nie pomogła.
– Matt, dlaczego nie zamieszkasz z nami? Podaj mi jeden
naprawdę dobry powód i odpuszczę. – Don właściwie zażądał, a nie poprosił. Miał
dość gierek. – Jeśli skłamiesz lub wykręcisz się jakąś bzdurą, to zmuszę cię do
zamieszkania z nami i wymuszę na tobie prawdę. Zdobądź się choć raz na
szczerość. Bądź mężczyzną. Jeśli wolisz kłamać, to będzie oznaczało tylko tyle,
że jesteś najgorszym przypadkiem ‘wyparcia’ jaki znam.
W ciszy ciemnej altanki milczenie zawisło między dwoma
stojącymi postaciami nieruchomo.
Głowa Matta wirowała od myśli i pytań. Instynkt ostrzegał
go przed kolejnym krokiem, bo może okazać się w jego życiu decydującym. Z
drugiej jednak strony miał wreszcie możliwość podzielić się z kimś swoimi
wątpliwościami. Może to właśnie Donatello był do tego odpowiednią osobą?
Faktycznie musiał coś zrobić, zanim jego dotychczasowe, perfekcyjnie poukładane
życie przesypie mu się między palcami jak piasek.
Don wyczuwając wahanie i niepewność Matta odezwał się
spokojnie i cicho, wkładając w swoje słowa całe swoje serce i duszę.
– Możesz mi zaufać, bo nigdy nie zraniłbym ani ciebie,
ani twoich bliskich celowo. Jesteś dla mnie wyjątkową osobą i wcale nie boję
się do tego przyznać. Chcę mieć szansę… aby cię poznać… aby… Nie mam zamiaru
cię skrzywdzić… Za bardzo mi na tobie zależy…
Matt drgnął wyrwany z letargu. Strach i niepewność
zjeżyły mu włoski na karku. Donatello znów go kusił. Oferował nęcące rzeczy i
wizje tym swoim hipnotyzującym ciepłym barytonem. Dawał do rozpatrzenia nowe
opcje i możliwości. Odkrywał świat inny od tego, w którym do tej pory Matt
trzymał się sztywnych przekonań. W jego ustach to brzmiało jakby każdy wybór
był dobry.
A on tego nie chciał. Chciał się trzymać swoich
przekonań. Chciał wierzyć, że ma rację, że nic nie musi udowadniać ani sobie,
ani Donatello.
Z wymuszonym uśmiechem spojrzał na swojego nowego
przyjaciela.
– Wiesz co, masz rację.
Byłem idiotą. Wprowadzę się z wami i będę za siebie płacił po równo. –
Wzruszył ramionami obojętnie, kiedy szok odbił się na twarzy Reda. – To było
małostkowe wściekać się o to, że Kyle najpierw tobie zaproponował wspólne
mieszkanie, a nie mnie. Przecież to jest szansa, na którą liczyliśmy.
Ruszył do wyjścia nie oglądając się za siebie.
– Matt! – zawołał zaskoczony i zbity z tropu Don. Nie
potrafił rozgryźć tego człowieka i w tym momencie miał na serio ochotę mu
przyłożyć. Kiedy zawołany spojrzał na niego przez ramię z niecierpliwą miną,
wypalił stawiając wszystko na jedną kartę. – A co z nami?
Matt zrobił wielkie oczy, sarkastycznie się uśmiechając.
– Nie ma czegoś takiego jak MY. Jestem hetero i zamierzam
się ożenić. Sorry naprawdę, ale nie interesujesz mnie… – Z większą powagą
dodał, nie patrząc w oczy Donowi. – Możemy się jednak przyjaźnić…
Nagle przypomniało mu się o bluzie, więc odwrócił się do
wnętrza altanki i przez moment szamotał z zamkiem, traktując to jako wymówkę,
aby nie musieć patrzeć w twarz stojącego cicho mężczyzny. Kiedy wreszcie udało
mu się pokonać oporne zapinanie i chciał zdjąć bluzę, Don znalazł się przy nim
w mgnieniu oka i złapał go za poły. Pchnął go na futrynę drzwi i pocałował,
forsując sobie drogę do jego ust językiem, jednym silnym, stanowczym ruchem.
Matt zdrętwiał, zachłystując się powietrzem.
Niedowierzanie i szok sparaliżowało go. Jego mózg jedyne na czym mógł się
skoncentrować, to gorący język i słodycz wypełniającą jego usta. Don całował go
głęboko i mocno właściwie nie dając szans na reakcję. Całym ciałem przypierał
go do twardego drewna i Matt mógł myśleć tylko o tym, ile siły w wielkich
dłoniach posiadał zniewalający go mężczyzna. Zapach znów wypełniał jego zmysły,
a niepowtarzalny smak już na zawsze utożsamiany przez Matta z Donatello,
wywoływał u niego ślinotok. Jego usta uległy rozchylając się coraz bardziej, a
język żył własnym życiem, odpowiadając na uwodzicielski taniec. Miał ochotę
jednocześnie przyciągnąć Dona do siebie jeszcze bardziej i odepchnąć. Nie
zrobił nic, pozwalając się całować do utraty tchu i równowagi. Śliski, giętki
organ wypełniał nie tylko jego usta, ale i umysł. Każde muśnięcie, każda
pieszczota przyprawiała go o zawrót głowy. Nie mógł ani myśleć, ani
zaprotestować. Nie mógł nawet sobie
przypomnieć dlaczego miałby się opierać. Całe jego ciało wibrowało od
nagromadzonych emocji.
Wielki wzwód wbity w jego brzuch oderwał w końcu jego
myśli od maltretujących jego usta
miękkich, ale nieustępliwych warg. Ze stłumionym w gardle jękiem, naparł na
twardą muskularną pierś. Podobny dźwięk zawibrował pod jego palcami. Don
jeszcze mocniej przycisnął do niego usta i wypchnął biodra wbijając swojego
twardego penisa w jego własne pobudzone ciało. Przytulił go z całych sił,
unieruchamiając na ułamek sekundy i pogłębiając pocałunek.
Równie szybko i niespodziewanie wypuścił chwiejącego się
Matta z uchwytu, i odsunął się od niego. Jego zielone oczy pałały w świetle
księżyca, a opuchnięte usta lśniły.
– Teraz możemy się przyjaźnić… – wyszeptał ochrypłym z
pożądania głosem. Odwrócił się na pięcie i biegiem rzucił się w stronę brzegu.
Parę sekund później zniknął między drzewami, równie niespodziewanie jak się
pojawił.
Matt zjechał po futrynie siadając na podłodze. Drżące
nogi nie były w stanie go utrzymać. Był rozpalony, napalony i wściekły.
I chciało mu się płakać.
3
– Mathew Tomson, słucham? – rzucił już rutynowo w
słuchawkę telefonu stojącego na jego biurku.
Sterty prospektów, projektów i planów przesypywały się na
wielkim blacie. Z trudem potrafił się skoncentrować na swojej pracy,
przekładając je bez jakiegoś większego planu z miejsca na miejsce. Ustawicznie
dzwoniący telefon też nie pomagał. Drugi tydzień mijał odkąd zaczął pracować, a
on nadal czuł się jakby tonął. Żaden jego projekt graficzny nie wydawał mu się
wystarczająco dobry, a natchnienie go opuściło.
– Hej Matty, to ja Bryan. Przepraszam, że ci
przeszkadzam, ale zbliża się pora lunchu i zastanawialiśmy się z
chłopakami, czy wpadłbyś do nas coś zjeść? – Matt skrzywił się słysząc lekko
zaniepokojony głos brata, wyrzucającego słowa jak z karabinu maszynowego, jakby
obawiał się, że nie dane mu będzie dokończyć zdanie.
Czyżby był ostatnio takim dupkiem nie do życia?
Kyla i Dona nie widywał wbrew temu co im się wydawało,
kiedy podejmowali pracę w tej samej firmie. Zadeklarowana przeprowadzka zawisła
bez ostatecznych ustaleń i dla Matta na „świętego Nigdy” i tak byłoby za
wcześnie. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że nie uda mu się wiecznie unikać
spotkania z bratem i jego przyjacielem. Dona również nie może unikać do końca
życia, dając mu tylko jakieś głupie wyobrażenia. Musiał stawić czoła
rzeczywistości i przestać się ośmieszać.
– Hej, to brzmi świetnie – odparł zbyt pogodnym tonem.
Zerknął na wielki stylowy zegar na ścianie i przekalkulował swoje obowiązki. –
Daj mi jeszcze dziesięć minut i będę u was. Zamawiacie coś, czy któryś z was
pokusił się o gotowanie? – zapytał starając się brzmieć lekko i wesoło. Jego
brat najwyraźniej miał problem z kupieniem jego nagle przyjaznego nastawienia,
bo milczał zaskoczony. – Halo?
– Eee… my… zamawiamy. Chińszczyzna jest dziś w menu… –
wydukał w końcu młodszy mężczyzna. – Masz ochotę na coś szczególnego?
– Nie, to co zwykle będzie dobrze. Może jakieś dodatkowe
sajgonki?
Bryan roześmiał się w końcu z zadowoleniem.
– Spoko. Nie ma problemu! Wszyscy je uwielbiamy, więc nie
masz się co martwić, że zabraknie.
– Dobrze. Ja tylko dokończę to co robiłem i już jestem u
was. – Matt pożegnał się szybko, zanim rozmowa się przeciągnęła, a on zdołał
odwieść samego siebie od tej wizyty. Cieszył się też, że jego brat nie przyczepił
się do jego przejęzyczenia.
Donatello, ten drań, oczywiście powiedział im o pochopnej
decyzji, jaką podjął o wprowadzeniu się do nich. Oficjalnie więc to był
również jego dom. Jego gościnne podwoje tylko czekały na niego.
Sfrustrowany i podminowany, opadł na oparcie swojego
skórzanego czarnego fotela, wplatając dłonie w swoje niedawno schludnie
przycięte brązowe włosy. Kółka pod wpływem jego ciężaru odjechały kawałek, ale
Matt nawet tego nie zauważył. Jego wyobraźnie już tworzyła w jego głowie dziesiątki
scenariuszy czekającego go spotkania.
Tutaj, zamknięty za drzwiami eleganckiego, schludnego
gabinetu czuł się pewnie. Tam jednak czekał na niego jego spostrzegawczy,
przenikliwy przyjaciel, wścibski brat i… Donatello doprowadzający go do
szewskiej pasji.
Sam nie był pewien jak udawało mu się przez dwa tygodnie
spławiać ich przez telefon, ale już dłużej tak nie mógł. Pracowali razem i
prędzej czy później będą współpracować nad różnymi projektami wspólnie, będzie
więc musiał to jakoś przeżyć. Z Kylem poradzi sobie… jakoś…
Nie był tylko pewien czy poradzi sobie z Donatellem
Garettem.
Szybkim kliknięciem w kilka klawiszy zapisał i
zabezpieczył projekt swojej grafiki i wstał od zawalonego biurka. Powinien to
wszystko powkładać do wielkiego regału stojącego pod białą ścianą, ale doszedł
do wniosku, że to da mu jeszcze jeden pretekst, aby skrócić lunch.
Na swoją, w dalszym ciągu perfekcyjnie białą koszulę,
wrzucił ciemnoszarą marynarkę i poprawił srebrzysty, modny krawat. Nadal
jeszcze nie przyzwyczaił się do swojego zawodowego, poważnego wyglądu. Czasem,
tak jak teraz, czuł się jak mały chłopiec przebrany za dorosłego mężczyznę.
Obrzucił gabinet ostatnim spojrzeniem, zadowolony, że
wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Tylko ogromne okno sprawiało, że biało–granatowe
pomieszczenie nie przytłaczało go. Inaczej w tym dwa na dwa metry pokoiku
walczyłby z klaustrofobią. Zamykając za sobą drzwi praktycznie wzdrygnął się
widząc swoje nazwisko na wytłaczanej czarnej tabliczce.
GRAFIK
MULTIMEDIALNY
Mathew
Tomson
***
Dom był piękny. Już przechodząc przez dość ruchliwą ulicę
Matt widział furtkę i szeroką bramę na podjazd. Wysoki płot otaczał całą
posesję, a dość wysokie drzewa przysłaniały duże okna z przodu. Bladożółta
elewacja komponowała się z wiecznie
zielonymi krzewami posadzonymi przed domem w równych rządkach. Żwirowa ścieżka
przyjemnie zgrzytała pod jego stopami, kiedy z każdym krokiem zbliżał się
coraz bardziej do domu. Brązowe drzwi otwarły się zanim jeszcze zdołał wejść na
schodki wąskiego ganku.
– O! – zawołał uradowany widokiem brata Bryan. –
Myślałem, że to dostawca jedzenia!
Matt uśmiechnął się lekko.
– Tacy głodni jesteście, że czekasz pod drzwiami? –
zapytał trochę złośliwie. Mógł się założyć, że czekał na niego, nie do końca
wierząc, że przyjdzie.
Lekkie ukłucie żalu w piersi, sprawiło, że po raz setny
przeklął własną głupotę. Jeden pocałunek nie powinien rozdzielić go z
najbliższymi.
Wszedł pewnie na niewielki korytarz, z którego
rozchodziły się dwie pary drzwi na boki. Wąska drewniana klatka schodowa wiodła
na piętro, a kilka metrów dalej na wprost widać było przejście do kuchni.
Bryan z radością zatarł dłonie.
– Chodź, chodź. Może jak się rozejrzysz to w końcu
ruszysz tyłek i się wprowadzisz! – zawołał zanim jeszcze zdołali dojść do końca
korytarza.
Kyle, który w tym momencie wyszedł z kuchni przewrócił
oczami, obejmując swojego ukochanego i przyciągając go lekko do swojego boku,
cmoknął w uśmiechnięte usta.
– Ty chcesz go namówić czy przerazić? – zapytał
żartobliwie, klepiąc lekko jędrny pośladek swojego mężczyzny. – Wreszcie
dotarłeś! – podał Mattowi dłoń na powitanie i wprowadził go do jasnej, przestronnej
kuchni.
Białe meble nie były najnowsze, ale czyste i
funkcjonalne. Kilka kubków stało na suszarce, a na stojącym po środku
pomieszczenia sporym stole walały się gazety. Sześć identycznych krzesełek
stało wokół mebla. Szaro–grafitowe kafelki na podłodze atrakcyjnie współgrały
z intensywnie, niemal raziście zielonymi ścianami. Szereg małych okien nad
blatem ze zlewem wychodziły najwyraźniej na dość duży ogród.
Matt musiał przyznać, że był w stanie wyobrazić sobie
picie porannej kawy przy tym stole,
codziennie rano przed wyjściem do pracy, w towarzystwie swoich
przyjaciół.
Dzwonek do drzwi przerwał mu kontemplacje i szybkie kroki
na schodach niemal go zaskoczyły.
– Ja odbiorę! – wydarł się Red już otwierając drzwi z
impetem.
Matt miał nadzieję, że był przygotowany psychicznie na to
spotkanie. Wmówił sobie, że zwyczajnie przywita się i zachowa jakby nic nigdy
się nie stało. Był całkowicie przekonany, że jest w stanie to zrobić, bo nic
takiego się nie stało i nie zamierzał wracać do tego nawet w myślach.
Wychodziło jednak na to, że mylił się totalnie.
Praktycznie bez słowa dał się posadzić
rozentuzjazmowanemu Bryanowi przy stole i tylko mógł patrzeć na otaczających go
mężczyzn. Kyle w drogich modnych jeansach i niebieskiej koszuli wyglądał jednocześnie
na luzie i elegancko. W firmie swojego ojca mógł sobie pozwolić na luz, na
który Matt nie miał śmiałości.
Bryan wolny od wszelkich obowiązków i korzystający z
wakacji, nosił sportowe spodenki, adidasy i podkoszulek z nadrukiem rockowego
zespołu. Pomijając nieuczesane blond włosy, wyglądał tak jak zawsze.
Za to Donatello dźwigający rozsiewające przyjemne zapachy
pudełka wyglądał wspaniale. Nie miał na sobie marynarki, która najwyraźniej
wisiała powieszona na oparciu jednego z krzesełek, ale granatowa koszula w
cieniutkie białe paseczki idealnie podkreślała jego smukłą sylwetkę sportowca.
Czarne garniturowe spodnie podkreślały długość jego nóg. Ciemno rude włosy miał
lekko wzburzone i miękko wiły się wokół jego szczupłej twarzy. Praktycznie nie
można było rozpoznać w nim wyluzowanego żartownisia i imprezowicza. Matt
zawstydzony oderwał od niego oczy, kiedy mężczyzna uśmiechnął się do niego
serdecznie.
Milion pytań wykwitło w jego umyśle w ułamku sekundy i
równie szybko je zdusił.
Będzie grzeczny, miły, serdeczny i… obojętny.
– Pomóc wam? – zapytał lekko ochryple, odkaszlując
zdziwiony nagłą suchością w gardle.
Kyle krzątający się wraz z Bryanem po kuchni i wchodzący
mu bardziej w drogę niż pomagający,
roześmiał się kręcąc głową.
– Wybacz bracie, ale na razie możesz co najwyżej liczyć
na szklankę, widelec i serwetkę w tym domu – odparł ze śmiechem Bryan,
przyjmując od Reda część pudełek. – Nie udało mi się jeszcze zmusić żadnego z
panów do zakupów i coraz poważniej rozpatruję poproszenie, którejś z naszych
mam o pomoc, bo tak na dobrą sprawę nie ma na czym w tym domu jeść.
Matt wyszczerzył zęby w uśmiechu. Mógł się tego
spodziewać, że ten dom bez kobiecego nadzoru długo nie postoi. Właściwie był w
szoku, że jego matka jeszcze nie wparowała tutaj z chęcią pomocy.
Jak dobrze naoliwiona maszyna mężczyźni zakrzątnęli się i
pięć minut później wszyscy siedli do jedzenia. Don najwyraźniej miał zamiar
zachowywać się jak na kulturalnego człowieka przystało, bo usiadł jak najdalej
od Matta się dało. Jeśli Kyle lub Bryan wyczuł napięcie przy stole, to nie dali
po sobie tego poznać.
Szybko jęki i pełne zachwytu westchnienia wypełniły ciszę
w kuchni. Każdy zabrał się za jedzenie jakby głodowali od tygodni. Jego
przyjaciel od czasu do czasu podkradał nawet co pyszniejsze kawałki kurczaka na
słodko–kwaśno z pudełka Bryana. Góra sajgonek również znikała w mgnieniu oka.
Matt nawet nie zdawał sobie sprawy jaki głodny był. Apetyt nie dopisywał mu
ostatnio, ale nie miał ochoty się nad tym zastanawiać. Wolał złożyć to na karb
stresu przed podjęciem swojej pierwszej pracy.
Teraz więc mruknął z rozkoszą pochłaniając swój smażony
ryż z krewetkami. Po prostu rozpływał mu się w ustach. Aromatyczny, pikantny i
gorący. Dokładnie tak jak lubił. Całkowicie oddał się przyjemności jedzenia w
towarzystwie swoich bliskich.
Tylko przypadek sprawił, że kontem oka dostrzegł jak
Donatello w pewnym momencie znieruchomiał. Zanim zdołał się powstrzymać zerknął
w kierunku mężczyzny. Rudzielec zatrzymał się z pałeczkami w pół drogi nad
pudełkiem. Rozpromienionym wzrokiem wpatrywał mu się w usta i Matt odczuł
to intensywne spojrzenie na własnych wargach jak intymny dotyk. Siłą woli
stłumił potrzebę, aby się oblizać. Udało mu się to tylko dlatego, że język
przyschnął mu do podniebienia na samo wspomnienie przyjemności, jaką sprawił mu
ostatnim razem bliski kontakt z wpatrującym się w niego mężczyzną.
Po drugiej próbie, odchrząknął wreszcie mając nadzieję,
że wyrwie siebie i zapatrzonego Dona z transu. Wszystkie małe włoski stały na
całym jego ciele jak naelektryzowane, a jedzenie w żołądku zwiększyło objętość
dwukrotnie. Nie wierzył, aby był w stanie przełknąć choćby jeszcze jeden kęs.
Z niepokojem spojrzał też na swojego przyjaciela i brata, zastanawiając
się z niemałą paniką czy cokolwiek zauważyli.
Mężczyźni jednak nadal pakowali jedzenie do ust. Nie
wiele już zostało ich przerwy na lunch, więc się właściwie nie dziwił, że Kyle
chce się najeść przed powrotem do pracy. Matt zdusił westchnienie ulgi.
Stanowczo i z udanym zapałem wrócił do swojego jedzenia ostentacyjnie ignorując
Dona.
Bryan z jękiem odepchnął od siebie prawie puste pudełko i
odchylił się na oparcie krzesełka, poklepując się po brzuchu.
– Nie dam rady zjeść ani odrobiny więcej – powiedział
bekając cicho. Kyle i Don roześmiali się, a Matt miał ochotę trzepnąć go w
potylice.
– Nic się nie martw skarbie – powiedział Kyle przysuwając
sobie jego pudełko. – Nic się nie zmarnuje.
– Wiesz, że teraz prowadząc siedzący tryb życia musisz
uważać na to, żeby nie upaść się jak prosiak? – Matt zdecydował się na
przerwanie ciszy, głupim gadaniem, bo zaczynała doprowadzać go do szaleństwa.
Krytycznym spojrzeniem zmierzył perfekcyjną sylwetkę swojego przyjaciela,
wymownie unosząc brew. Kyle wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
– Spokojnie. Twój brat już się postara o wystarczającą
ilość ćwiczeń dla mnie – mruknął wymownie poruszając brwiami. – Właściwie muszę
być dokarmiany, aby nadążyć za jego niewyżytym libido.
– Taak, to fakt. – Wtrącił Red złośliwie, ściągając na
siebie spojrzenie Matta. Całkiem nieumyślnie… – Wiem coś o tym… – powiedział
znów wpatrując się w niego wymownie. – Właściwie ja i połowa sąsiedztwa. Ciesz
się, że mój pokój leży między twoim i ich…
Matt poczuł jak gorący, intensywny rumieniec zalewa jego
twarz po korzonki włosów. Obrazy nagle wypełniające jego umysł były poplątane,
na wpół przerażająca, a na wpół podniecające.
Trójka mężczyzn roześmiała się widząc jego zgorszoną
minę. Bryan zaczął się niespokojnie kręcić, bawiąc się swoimi pałeczkami.
– Matt, mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania… – zaczął
cicho, a wielka dłoń Kyla powędrowała automatycznie do jego karku w
uspokajającym geście. Przełykając widocznie ślinę, Bryan spojrzał na Dona, Kyla
i w końcu na niego. – Red powiedział, że się dogadaliście i wprowadzisz się do
nas… ale to było już dwa tygodnie temu… – przypomniał mu z wyrzutem, patrząc na
niego niemal błagalnie.
Tym razem to Matt musiał przełknąć ślinę nerwowo. Z gulą
rosnącą w gardle wymusił uśmiech.
– Nie, nie zmieniłem zdania. Nie wiedziałem tylko, że mam
wyznaczony jakiś termin ostateczny… – zażartował sucho. Kyle rzucił mu
ironiczne spojrzenie, ale powstrzymał się na szczęście od komentarzy. –
Pakowałem się, szykowałem do podjęcia pracy. Musiałem sprawdzić kilka rzeczy…
normalka. Nie śpieszyło mi się po prostu – stwierdził tak przekonująco, że
praktycznie sam sobie uwierzył.
Kyle i Don parsknęli pod nosem, ale Bryan, dobra dusza,
połknął przynętę, haczyk i spławik za pierwszym podejściem.
– Aaa… no to super! Możesz wprowadzić się w weekend! –
zawołał zacierając ręce z radością. – Pokój już jest przygotowany. Gdybyś wpadł
wieczorem to oprowadziłbym cię po całym domu!
Matt poczuł jak blednie.
– W weekend? – pisnął bardzo niemęsko. – Randkę mam! –
palnął pierwszą rzecz, która przyszła mu na myśl.
Donatello zerwał się od stołu z głośnym zgrzytem
odsuwając krzesełko. Bez spojrzenia za siebie czy słowa pożegnania, cisnął
swoje pudełko do kosza na śmieci pod zlewem i wyszedł.
Matt uznał, że jeśli do tej pory nie miał randki, to
teraz się o nią postara. Miny Kyla i zaskoczenia Bryana nawet nie chciał
interpretować.
***
Dźwigając kolejny karton z rzeczami na piętro do swojego
nowego pokoju, Matt nadal intensywnie się zastanawiał nad tym, co poszło z jego
randką poprzedniego wieczoru nie tak.
Rachel była piękna i inteligenta. Z przyjemnością
spędzili wieczór na tańcach i parę drinków naprawdę pomogło zacieśnić ich
relacje. Śliczne, apetycznie zaokrąglone ciało wiło się w tańcu pod jej
cieniutką czarną sukienką, budząc najdalsze zakamarki wyobraźni Matta. Tańczyła
jak nimfa. Nuciła jak anioł. Śmiała się perliście i inteligentnie odpowiadała
na pytania. Kilka tańców, po których znał właściwie wszystkie tajemnice jej
ciała i zastanawiał się, czy nie zaciągnąć jej do jakiegoś ciemnego kąta. Uznał
jednak, że taka fantastyczna dziewczyna zasługuje na coś więcej niż szybki
numerek. Kilka kolejnych drinków postanowili więc wypić u niej. Mieszkała sama
już od roku i umiała o siebie zadbać. Matt zachowywał się jak skończony
dżentelmen. Nawet kiedy ich namiętne pocałunki zaczynały nabierać temperatury,
nie mógł się zmusić, aby posunąć się dalej. Rach była rozluźniona, chętna i pod
wielkim wrażeniem jego szarmanckiego zachowania. W minutę miałby ją rozebraną i
gorącą… a jednak nic z tego nie wyszło…
Był napalony. Był podniecony… i jego umysł wypełniało
wspomnienie gorących, szerokich ust pewnego rudzielca. Matt był wściekły, kiedy
uświadomił sobie, że w myślach porównuje miękkość piersi Rach i twardość mięśni
klatki piersiowej Dona. Był zawiedziony, że kobieta była o kilkanaście
centymetrów niższa i jej ramiona nie wystarczająco mocno go oplatały…
Uciekł, jak spłoszony szczeniak ze swojej pierwszej
randki. Nie miał pojęcia co się z nim działo, ale był przeświadczony, że to
wszystko była wina Donatella.
Po bezsennej nocy uznał w końcu, że potrzebuje po prostu
trochę więcej czasu, aby zapomnieć ten jeden absolutnie błędny pocałunek. Potem
wróci do reszty swojego przewidywalnego, normalnego życia.
Ze zmęczenia jęknął, odstawiając na zagraconej już
podłodze w swoim pokoju karton. Rąbkiem czarnej koszulki otarł spoconą twarz.
Było upalnie i miał ochotę się rozebrać, stchórzył jednak na widok nagiej
piersi pomagającego mu w przeprowadzce Reda. Jak to się stało, że tylko oni
dwaj zostali w domu, nie miał pojęcia. Kiedy mężczyzna wszedł do jego pokoju z
kolejną torbą i kartonem pod pachą, szybko odwrócił się do niego plecami,
udając że przygląda się wnętrzu.
Szczerze mówiąc nie było na co patrzeć. Wielkie łóżko
stało na środku pokoju, jedyne okno znajdowało się za wezgłowiem. Ściany o
bezosobowym beżowym kolorze komponowały się z brązowym dywanem i białymi
wbudowanymi półkami na książki po lewej stronie. Na prawo znajdowały się drzwi
do łazienki, którą najwyraźniej miał dzielić z Donem i zasuwana szafa na
ubrania. Wystrój całego pokoju ograniczał się do granatowych żaluzji i białych
zasłon u dołu przyozdobionych kilkoma pasami granatu o różnych grubościach. No
i teraz oczywiście wszędzie walały się jego rzeczy. Na niepościelonym łóżku
spoczywały jego ubrania ‘robocze’ zabezpieczone pokrowcami. Na niewielkim
stoliku nocnym leżał jego telefon i laptop. Reszta była porozstawiana gdzie
popadnie.
– Gdzie to chcesz? – Don zapytał wskazując na rzeczy pod
pachą.
Na boku pudła widniał napis „ostrożnie”. Matt od razu
poznał pismo matki i skrzywił się lekko. Był bardzo ciekaw co tam zapakowała.
Nie chcąc się przyglądać półnagiemu, spoconemu mężczyźnie stojącemu z szerokim,
zadowolonym uśmiechem na twarzy, wzruszył ramionami obojętnie i odwracając
się wskazał na łóżko.
– Połóż to gdzieś tam.
– To już wszystko – oświadczył mężczyzna odkładając swój
ładunek i znów stając w polu widzenia Matta.
Cholera to nieprawda, że rudzi się nie opalają!
Smukłe mięśnie prężyły się pod złocistą skórą, wprawiając
w taniec maleńkie piegi, kiedy Donatello się poruszał. Matt wziął głęboki
uspokajający oddech.
– Mówiłeś, że kiedy Kyle z Bryanem wracają? – zapytał.
Don roześmiał się.
– To, że zapytasz piąty raz nie zmieni faktu, że będą w
domu dopiero za kilka godzin – stwierdził kpiąco, zaplatając ramiona na piersi
i tylko przyciągając spojrzenie Matta. – Tłumaczyłem ci. W pierwszą niedzielę
miesiąca idą na obiad do rodziców Kyla. W drugą do twoich rodziców. Trzecią
spędzamy razem, a ostatnią jak kto chce.
– Mogli sobie darować i pomóc mi w rozpakowywaniu –
oburzył się Matt. Perspektywa kilku godzin spędzonych z Donem sam na sam,
przerażała go i nawet już nie miał siły udawać przed sobą, że tak nie jest. –
Przecież sami mnie poganiali.
Don znów wyszczerzył zęby w kpiącym uśmiechu wyraźnie
bawiąc się jego skrępowaniem.
– Gdybyś wprowadził się wczoraj zamiast iść na randkę… –
powiedział z naciskiem. – To pomagalibyśmy ci we czterech. A tak to masz tylko
mnie…
Mathew już nie był pewien czy to jego wyobraźnia czy ton
Dona sprawił, że ciche stwierdzenie zabrzmiało dwuznacznie. Wiedział jednak, że
coraz trudniej było mu oddychać w towarzystwie swojego pomocnika.
– W takim razie nie stój tylko zabieraj się za wieszanie
ubrań, albo rozpakowywanie książek – zakomenderował chłodno, twardo patrząc w
błyszczące jak szmaragdy oczy. Nie miał zamiaru dać się zmanipulować! Kiedy Don
zrobił krok w jego stronę, on zrobił automatycznie krok wstecz potykając się o
pudło. – Ja idę przynieść nam piwo – wyjąkał praktycznie uciekając.
Upokarzający, bo przyjemny śmiech jego nowego przyjaciela
spłynął mu w raz z dreszczem po plecach.
***
Donatello stłumił uśmiech na widok wracającego ze
zdeterminowaną miną Matta. Facet musiał w kuchni ochłonąć, bo mierzył go teraz
spokojnym, opanowanym spojrzeniem, podając mu oszronioną butelkę jego ulubionego
belgijskiego piwa.
– Za twoją przeprowadzkę! – Zaproponował spontanicznie
toast, wyciągając butelkę w stronę stojącego obok niego mężczyzny.
Matt przyjrzał mu się podejrzliwie, ale stuknął lekko
szkłem o szkło.
– Dzięki – odmruknął, jakby szukając co jeszcze dodać,
jednak nic nie przychodziło mu do głowy. W końcu odchylił głowę do tyłu i
pociągnął długi łyk chłodnego piwa. Skroplony szron z butelki przepłynął
między jego długimi palcami i jedna samotna kropelka spłynęła w dół po jego
wyraźnie zarysowanym podbródku i długiej szyi.
Donatello tylko jakimś nieludzkim wysiłkiem powstrzymał
się przed wylizaniem drogi jaką sobie znalazła na lekko zarośniętej piersi. Sam
musiał wziąć kilka orzeźwiających łyków, aby uspokoić swój gwałtownie
przyśpieszający puls.
Gdyby Matt wiedział, podejrzewał choćby jakie pomysły i jakie
pragnienia wykiełkowały w głowie Dona, to wiałby gdzie pieprz rośnie. Sama
świadomość, że byli razem sprawiała, że przez cały czas chodził w pół wzwodzie.
Teraz też niezbyt dyskretnie poprawił swój niereformowalny organ w luźnych
spodenkach. Matt spuścił wzrok śledząc ruch jego ręki, równie szybko jednak go
poderwał i odwracając się na pięcie wpadł na stojący za nim karton.
Działając na czystym instynkcie Don oplótł wąski pas
Matta wolnym ramieniem i przyciągnął klnącego mężczyznę do piersi. Był wielki,
był muskularny, a i tak pasował w jego ramionach idealnie. Matt spiął się
łapiąc równowagę. Donatello praktycznie mógł wyczuć jak bicie jego szaleńczo
walącego serce odbija się w jego brzuchu.
Skorzystał z okazji i przybliżając usta do ucha swojego ukochanego
szepnął.
– Spokojnie… jeśli się połamiesz, będę musiał sam
rozpakować wszystkie twoje rzeczy. – Delikatnie musnął ustami jego zgrabne
ucho. – A wtedy chciałbym nagrodę…
Matt jak oparzony odskoczył od niego praktycznie przeskakując
karton, o który się wcześniej potknął.
– Nic się nie martw. Nic mi nie grozi – rzucił cierpko,
patrząc na niego jak na wroga publicznego numer jeden. Don roześmiał się.
Szybko opadająca klatka piersiowa Matta i gorące rumieńce widoczne nawet pod
jego opalenizną mówiły całkiem inną historię niż jego ponętne usta.
– Jak uważasz – wzruszył ramieniem. Nie chcąc drażnić
bardziej poddenerwowanego przyjaciela, schylił się i podniósł sprawcę całego
zamieszania. – Widzisz, na znak dobrej woli rozpakuję tego zawalidrogę.
Matt parsknął pod nosem coś niecenzuralnego i zabrał się
za chowanie swoich ubrań. Nie miał ich wcale tak wiele jak mu się wydawało,
kiedy je w pośpiechu pakował poprzedniego dnia z rana. Przecież powiedział
Bryanowi, że już się spakował. Nie chciał, aby się wydało jego niewinne
kłamstewko. Skończył szybko i niechętnie musiał przejść na drugą stronę pokoju,
aby pomóc rozpakowującemu jego książki, płyty i inne klamoty Donowi. Nie
uśmiechało mu się to, ale nie miał wyboru.
Don jak zwykle nie mógł powstrzymać cisnącego się na jego
usta uśmiechu ilekroć Matt znajdował się od niego na wyciągnięcie ręki. Ten
facet po prostu wyzwalał w nim wszystkie najlepsze instynkty. Chciał się o
niego troszczyć, budzić przy jego boku i sprawiać mu przyjemność.
Miał też zamiar przekonać tego uparciucha, że to naprawdę
był dobry pomysł. Jak w tańcu zaczęli poruszać się przy wielkiej do sufitu
półce. Matt starał trzymać się jak najdalej od niego, a Don starał się
wykorzystać każdą sposobność, żeby się o niego otrzeć czy dotknąć.
Wściekle pulsująca żyłka na jego pokrytym niewielkim
zarostem podbródku świadczyła o tym, że jeszcze trochę i jego mężczyzna
wybuchnie. Red bardzo przyjemnie wspominał poprzedni wybuch. To z zimnym,
opanowanym Mattem miał problem.
Nie spodziewał się jednak tego, że zirytowany brunet
podejdzie do niego niespodziewanie i pchnie go z całych sił.
– Don, wiem co robisz! – krzyknął Matt zaskakując go
jeszcze bardziej. Jak bóg zemsty stanął przed nim i dłońmi opartymi na biodrach
wbił w niego spojrzenie brązowych oczu tak ostre, że śmiało mogło rywalizować z
samurajską kataną. – Przestań! Nie rozumiesz, że ja tego nie chcę?!
Don wyprostował się, pokonując swoje pierwsze
zaskoczenia.
– To nie prawda! Chcesz i dlatego jesteś taki wściekły – stwierdził
spokojnie, choć nie czuł go ani trochę. Czuł za to, że to była bardzo ważna,
może i decydująca rozmowa.
– Nic nie rozumiesz! Ja nie chcę CHCIEĆ! – wydarł się.
Donatello zdębiał parząc na niego z niedowierzaniem. Matt jednym ruchem
zdarł z siebie ciasną koszulkę i wytarł nią zaczerwienioną twarz. Nie pozwolił
pozbierać myśli swojemu przyjacielowi. – Nie rozumiesz, że jeśli pójdę z tobą
do łóżka, to zrobię to z wyrachowania? Z czystej ciekawości? Kiedy pojmiesz, że
ja chcę normalnego domu i rodziny. To między nami skończy się tylko źle!
Garett po raz pierwszy w życiu czuł jak złość i rozpacz
dławią go jednocześnie. Sam pchnął w szeroką pierś postawnego mężczyzny
obiema rękami, aż ten potknął się robiąc
krok do tyłu.
– Czemu do jasnej cholery myślisz, że ja nadaję się tylko
do seksu? – zapytał z goryczą, praktycznie stając nos w nos z Mattem. –
Dlaczego nie przyszło ci do głowy, że możesz kiedyś założyć rodzinę z kimś
takim jak ja! – wskazał na siebie kciukiem. – W czym do cholery jestem gorszy?
– dodał ze zgorzknieniem.
Matt zbladł, w jego oczach odbiło się całe mnóstwo
emocji. Jego usta otwierały się i zamykały zanim udało mu się sformułować
jakieś zdanie. W końcu ogarnął się patrząc na Dona jakby widział go po raz
pierwszy w życiu.
– Nigdy nie myślałem, że jest realne założenie prawdziwej
rodziny między dwoma mężczyznami – przyznał, krzywiąc się na własne słowa.
Don pokręcił głową ze smutkiem.
– No właśnie… nie myślałeś… – szepnął głosem
przepełnionym bólem. Odwrócił się na pięcie chcąc jak najszybciej odejść, zanim
zrobi lub powie coś jeszcze bardziej upokarzającego.
Tym razem to Matt
jednak zatrzymał go, mocno chwytając za przedramię i siłą przytrzymując w
miejscu. Wszystkie mięśnie napięły się w ich spoconych ciałach. Przez pełną
napięcia chwilę patrzyli na siebie jakby rozważając między bójką, a namiętnym
seksem. W końcu Matt opuścił powieki przysłaniając swoje pociemniałe, może z
emocji, może z pragnienia oczy.
– Myślałem i to bardzie wiele – powiedział twardo. – Nic
innego nie robiłem jak tylko myślałem od momentu, kiedy cię spotkałem. I
dlatego wiem, że między nami się to nie uda. Owszem poszedłbym z tobą do łóżka.
Nie będę dłużej oszukiwał, że nie. Zrobiłbym to jednak ze złych pobudek.
Chciałbym sprawdzić, jak to jest mieć pod sobą dorównującego mi siłą mężczyznę.
Chciałbym przekonać się czy obrazy, które podsuwa mi wyobraźnia są realne i jak
to jest posmakować ciebie… – Wymieniał żarliwie, lustrując z pożądaniem półnagą
sylwetkę Donatella. – Nie mógłbym ci jednak obiecać… że po wszystkim nie
odszedłbym ze słowami „sorry, to jednak nie dla mnie”…
Don sapnął zszokowany. Wszystkiego się spodziewał, ale
nie tego. Matt był twardym bezkompromisowym człowiekiem. Rozszyfrowanie go
wydawało się po prostu nierealne.
– Tego nie wiesz! – zaprotestował myśląc intensywnie. Nie
wiedział już sam, czy jest gotów narazić swoje serce na kolejny cios. Z drugiej
strony, czy wybaczy sobie, że nigdy nie dali sobie szansy?
– Wiem za to, że wiele wysiłku kosztowałoby mnie podjęcie
decyzji o tak poważnym związku jak Kyla i Bryana. Nie wiem czy byłbym w stanie
zadeklarować się na stałe. – Oświadczył Matt stanowczo. Nie chciał żadnych
niedomówień ani domysłów. Wytrzymał badawcze spojrzenie jakim obdarzył go Don.
Mężczyzna oszacował go, ocenił i przekalkulował ryzyko i korzyści. W końcu
chwytając Matta za ramiona zaczął pchać go w stronę łóżka.
– Masz rację! – stwierdził zimno. – Wypieprzmy tę
niezdrową fascynację z siebie wraz z potem i spermą, i każdy będzie układał
sobie życie według pragnień i potrzeb.
Matt padł na łóżko bez protestu
– A co jak to nie pomoże? – zapytał obserwując idącego do
ich wspólnej łazienki Reda.
– Będziemy próbowali aż pomoże – odparł znikając w drugim
pomieszczeniu na moment.
4
Donatello nie mógł uwierzyć, że zamierzał to zrobić.
Kierowany goryczą i złością.
Brak protestu Matta przeważył jednak szalę w jego
zranionym sercu. Bezmyślnie, unikając patrzenia na siebie w lustrze, chwycił z
szuflady pudełko prezerwatyw i nową tubkę żelu. Biorąc pod uwagę fakt jak
często masturbował się myśląc o leżącym i czekającym na niego mężczyźnie, ta
w jego nocnej szafce była już prawie pusta.
Wrócił i dech zaparło mu w piersi. Matt wyciągnięty z
rękami pod głową wpatrywał się w każdy jego krok. Jego naga pierś lśniła
lekko, a brązowe włosy na jego brzuchu i piersi lekko zmatowiały zmieniając się
w drobne kędziorki. Miał ochotę zlizać z niego każdą kropelkę słonego potu.
Z krzywym uśmiechem rzucił na umięśniony, płaski brzuch
swego przyszłego kochanka swoje znaleziska. Mężczyzna wzdrygnął się w pierwszym
momencie, ale po chwili wziął tubkę z żelem do ręki i obrzucił ją pobieżnym
spojrzeniem, unosząc pytająco brew.
– Och, możesz mieć pewność skarbie, że całkiem szybko się
przekonasz o jego zastosowaniu – powiedział Don ściągając buty i spodenki. Sam
widok jego ukochanego rozciągniętego na łóżku sprawił, że jego członek już był
w pół drogi do radosnego zasalutowania w sufit. Matt odrzucił tubkę
i spojrzał na jego nagie ciało, wolno sunąc od dołu do góry tymi swoimi
pięknymi oczami. Don pozwolił dreszczowi spłynąć po jego ciele.
Z drapieżnym uśmiechem uwinął się ze zdjęciem adidasów
Matta, a za nimi poleciały jego obcięte na wysokości łydki stare jeansy. Ciasne
czarne bokserki tylko pobudziły jego wyobraźnię, pięknie podkreślając sporych
rozmiarów wzgórek między silnymi, obsypanymi drobnymi włoskami udami.
Nie mogąc już dłużej wytrzymać napięcia, Don wpełzł na
gorące, seksowne ciało. Z ulgą wplótł dłonie w chłodne, jedwabiste pasma
brązowych włosów Matta. W mgnieniu oka
przygniótł go całym swoim ciałem, przypił się do doprowadzających go już
od tak dawna do szaleństwa ust.
Nie, nie było inaczej niż poprzednim razem. Jego nadzieja,
że może się oszukiwał, albo jego nadpobudliwa wyobraźnia wyidealizowała ich
pierwszy pocałunek, prysła jak mydlana bańka. Wojna języków rozpaliła jego krew
i poczyniła spustoszenie w głowie. Ssał i lizał na przemian z pomrukami
wymykającymi się z jego ust. Im głębiej zanurzał się w odurzające usta Matta
tym bardziej pragnął. Silne mocne dłonie sunące po jego plecach, barkach i szyi
tylko jeszcze bardziej podniecały go. Nawet nie zauważył, jak Matt przetoczył
ich splecione w namiętnym uścisku ciała i oplótł jego nogi własnymi. Lekko
szorstkie włoski zmieniły jego skórę w jeden wrażliwy nerw. Ich jęki i pomruki
zlały się w jedną nieustającą prośbę o więcej.
Dłonie błądziły w poszukiwaniu najdelikatniejszych i
najwrażliwszych miejsc. Tam gdzie nie mogły dotrzeć, wędrowały ich głodne usta.
Biodra same prężyły się, aby wezbrane erekcje znalazły więcej rozkosznego
tarcia. Mokre ślady znaczyły ich skórę w tajemnicze wzory.
Matt nie czekał biernie na instrukcje. Jego zęby, jego
usta znaczyły rozpalone szlaki na szyi, karku i szczęce Dona. Jedną dłonią
uchwycił szczupłe biodro swojego partnera i praktycznie sprasował ich ciała.
Tańcząc i wijąc się na łóżku jak w erotycznym transie.
Don czuł jak jego serce próbuje wybić sobie drogę na
zewnątrz przez jego pulsujący członek. Jeśli nie zwolnią będzie po zabawie
znacznie szybciej niż by chciał.
– Mam więcej doświadczenia, więc pozwolę ci dobrać się do
mojego tyłka jako pierwszemu – wysapał odrywając na chwile usta Matta od
siebie. Źrenice mężczyzny były tak rozszerzone, że jego lekko nieprzytomne oczy
wyglądały jakby były czarne. Donatello uśmiechał się z zadowoleniem
i dumą. – Licz się jednak z tym, że potem moja kolej – oświadczył
kategorycznie, całując Matta prawie brutalnie.
Mężczyzna nie był chyba w stanie odmówić sobie
przyjemności pocałunku, bo tylko mruknął na znak zgody i wrócił do bezlitośnie
przerwanego, przyjemnego zajęcia. Don wycałował sobie drogę do ciemnych
napiętych sutków swojego kochanka i zaczął je lekko ssać. Ciało Matta wyprężyło
się jak porażone prądem, a zachęcający pomruk tylko zmotywował go do działania.
– Dobrze? – zapytał przygryzając jeden z nabrzmiałych
supełków. Matt potaknął entuzjastycznie wplatając dłoń w włosy Dona i kierując
jego usta do drugiego, zaniedbanego jego zdaniem sutka. Mężczyzna był bardzo
szczęśliwy mogąc spełnić jego żądanie.
Jego dłonie również nie próżnowały. Z niecierpliwością i
entuzjazmem uchwycił słusznych rozmiarów członek Matta i zaczął go mierzyć i
ważyć w dłoni. Sunął po napiętej atłasowej skórze i kciukiem masował
przekrwiony czubek. Śliskie krople traktował jak nagrodę i zachętę.
Z zachwytem zważył w dłoni masywne jądra ukryte w opiętej ściśle
kędzierzawej mosznie wijącego się pod jego dotykiem ukochanego.
– Donny! – jęknął rozkładając uda szerzej. – Zabijasz
mnie!
Błyskawicznym ruchem Donatello zsunął się w dół łapiąc w
rozpalone usta przekrwiony prawie bordowy penis Matta, odbierając mu dech i
rozum. Zassał się lekko, delektując się smakiem ukochanego, nie zdołał się
jednak nacieszyć, bo jego dłoń natrafiła na to czego szukała. Z żalem wypuścił
zdobycz z ust, składając jeszcze czuły pocałunek na koniec. Miał założoną na
niego prezerwatywę w rekordowym tempie, zanim Matt zdołał w jakikolwiek sposób
zareagować. Chciałby móc sobie je odpuścić, ale statystyki AIDS i HIV jak neon
świeciły w jego umyśle.
Może jeśli kiedyś… może…
– Donny! – Matt zniecierpliwiony i napalony podciągnął go
do góry, porywając w kolejny oszałamiający pocałunek. Tylko brak tlenu zdołał
ich rozdzielić. – Słuchaj seksi, ty mi daj teraz przyśpieszony kurs z seksu
analnego, bo nie wytrzymam zbyt długo. Zawsze chciałem to zrobić, ale nie było
chętnych…
Był więcej niż entuzjastycznym nauczycielem. Wycisnął
trochę żelu na palce Matta i skierował we właściwe miejsce. Przy pierwszym
kontakcie z zimną substancją jego mięśnie napięły się, ale jego kochanek był
bardzo pojętny. Delikatnie i stanowczo zaczął wmasowywać nawilżacz w jego
odbyt. Przy każdym kolejnym muśnięciu dociskając trochę mocniej. Wśród
pocałunków, szeptów i pieszczot Dan nawet nie był pewien, kiedy czubek palca
Matta znalazł się w jego wnętrzu. Niedosyt i pożądanie popędzały go, ale
ostrożność zwyciężyła.
– Dodaj trochę żelu i spróbuj delikatnie wsunąć kolejny
palec – wysapał, lekko się prężąc i instynktownie poruszając biodrami. Matt,
mimo iż zafascynowany torturowaniem jego sutków ustami, mruknął sygnalizując,
że słucha. – …poruszaj nimi, aż poczujesz, że bez problemu możesz dodać kolejny
palec…ooo…och…tak…
– Mmmm… dobrze seksi. – Jak ekspert wypieścił swoją drogę
do wnętrza Dana, praktycznie drżącego niekontrolowanie i mamroczącego z
rozkoszy. Kiedy już z nim skończył, trzy dość grube palce znalazły swoje
miejsce. Przypadkowe potarcie jego prostaty sprawiło, że zobaczył gwiazdy.
– Matt, kochanie! Już… już błagam cię… jestem gotów…
Matt nie potrzebował dodatkowej zachęty. Instynktownie
wpasował swoje szczupłe biodra między uda Dona i uniósł jego kolana jak
najwyżej. Wspaniały ciężar ciała, spoconego rozpalonego mężczyzny na nim,
wzmógł i tak jego wyśrubowane podniecenie. Kiedy Matt zdołał pokryć
prezerwatywę dodatkową ilością żelu, to lekko nieprzytomny mężczyzna nie
wiedział, ale był mu wdzięczny. Dla niego to był już ponad rok od ostatniego
razu. Zaufał jednak ukochanemu i poddał się jego osądowi całując każdy nagi
skrawek skóry, który mógł dosięgnąć ustami i obejmując barczyste ramiona
kochanka. Miał kotwicę której mógł się trzymać w umykającej mu rzeczywistości.
Matt wolno, ale stanowczo wsunął się do jego wnętrza.
– Boże! – jęknął Don, lekko spinając się w obronnym
odruchu. Pieczenie i przyjemność walczyły o lepsze miejsce w jego głowie.
Znajome mu już uczucie rozpierania było tylko interludium przed ogłuszającą
rozkoszą.
– Wszystko ok? – Matt znieruchomiał na wpół przerażony.
Gdyby teraz miał przerwać chyba by się zabił. Nie miał zamiaru jednak
skrzywdzić swojego kochanka. Obsypał zaczerwienione policzki lekkimi
pocałunkami, czekając aż mężczyzna pod nim złapie oddech.
– Daj mi moment – poprosił zduszonym głosem, przyciągając jego głowę i kradnąc dla siebie
pocałunek. Kiedy zakończyli pieszczotę języków, a ich smaki zmieszały się i
obaj nie byli już oddzielnymi bytami,
ich ciała same złapały rytm i wolno poruszały się. Instynkt zawsze
zwycięża. Pożądanie kieruje się własnymi prawami.
Matt jedną ręką uniósł wyżej nogę Dona trzymając ją pod
kolanem i pchnął chcąc się znaleźć jak najgłębiej, napawając się ciasnotą i
gorączką wijącego się pod nim mężczyzny. Zmiana kąta wyrwała ochrypły okrzyk
zachwytu z gardła Donatello. Wzdłuż kręgosłupa popłynął mu prąd, rezonując
w jego pulsującej żądzą czaszce. Obaj z każdą sekundą pragnęli mocniej i
szybciej. Matt w rozgorączkowanym zapale przyszczypnął małe, blade sutki
Dana wyrywając mu kolejny jęk z gardła. Nie zatrzymał się jednak, tylko
badał dalej jego nadwrażliwe ciało, cały czas przyśpieszając pchnięcia bioder i
mamrocząc z zachwytu. Pragnienie wypełniło im mózgi czerwoną mgłą. Każde
kolejne pchnięcie było głębsze od poprzedniego i tylko jeszcze perfekcyjniej
pieściło jego prostatę. Nawet na moment dłoń Matta się nie zawahała, chwytając
śliski, twardy niczym stal członek swojego partnera, zaciskając na niej palce.
Obaj jęknęli, bo Don z przyjemności naprężył całe ciało i zacisnął
pośladki.
– Jesteś jak wypełniona aksamitnym płomieniem pięść – wymamrotał
w ucho Donatella. Coraz bardziej i szybciej przybliżał się do orgazmu, i chciał
go zabrać ze sobą. Zacisnął więc zęby na delikatnym płatku, a dłoń na
pulsującym penisie. Zgrał pieszczotę wewnątrz z dotykiem na zewnątrz,
narzucając im prawie karne tępo.
To było dla Dana jak ostatnie przeważające pchnięcie poza
krawędź. Orgazm zmienił jego ciało w odsłonięty nerw ekstazy. Żar wypełnił jego
brzuch i jądra, a w głowie wybuchła mu feeria barw. Puls za pulsem wstążki
srebrzystego nasienia wymalowały ich napięte brzuchy. Konwulsyjna pieszczota na
uwięzionym w jego wnętrzu członku, pociągnęła Matta w jego własny ekstatyczny
klimaks. Z drżeniem i jękiem spletli swoja ciała w ciasny kokon wypełniony
przyjemnością. Wśród pocałunków i z trudem łapanych oddechów nie było miejsca
na rzeczywistość.
Przynajmniej dopóki nie wrócili na ziemię. Ich stygnące
ciała zaczęły się kleić od parującego potu i schnącej spermy, więc oderwali się
od siebie padając na chłodną pościel z głośnym westchnieniem. Matt szybko i bez
ceregieli pozbył się zawiązanej prezerwatywy wrzucając ją do małego kosza przy
łóżku.
– Twój tyłek nadal jest mój – wymamrotał Don z trudem
łapiąc oddech. Matt jęknął, ale ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył słowom
swojego kochanka. Zapytał w zamian na to:
– Często to robiłeś?
Don zerknął w jego kierunku, próbując wywnioskować co
miał na myśli. W końcu z westchnieniem odpowiedział, nie widząc sensu w
ukrywaniu swojej przeszłości.
– Poszalałem będąc nastolatkiem. Kiedy okazało się, że
większość gejów w moim wieku zachowuje się jak umierający z głodu przy stole jedz–ile–możesz–i– jeszcze–trochę–więcej–
na–zapas – rzucił ironicznie, dodając na widok zdziwionej i lekko
zafascynowanej miny swojego kochanka. – To się nudzi wbrew pozorom po jakimś
czasie. Jak książka telefoniczna: dużo numerów i żadnej prawdziwej akcji.
– Czemu mam wrażenie, że to nie cała historia? – Matt
odwrócił się w jego stronę i zaczął chyba nieświadomie wodzić mu palcem po
mapie piegów na piersi. Don niepewnie schylił się, żeby skraść pocałunek. A
może trzy? W końcu jego spokojnie leżący na udzie członek zaczął się
interesować możliwościami na rundę drugą i Matt się wycofał.
– Robiłem dwa podejścia do prawdziwego związku z nadzieją
na happy end – przyznał patrząc ukochanemu w oczy. – Za pierwszym razem mój
partner jeszcze nie wyrósł ze stołowania się w bufecie, a ja kiepsko się
dzielę, a za drugim… – zaczął i zamilkł zbierając się w sobie, aby kontynuować.
Teraz to bardziej wściekłość niż ból buzowała w jego ciele. Palce Matta delikatnie
głaskające jego policzek, wcale jakoś nie pomagały. Kontynuował jednak z
uporem. – Za drugim razem mój partner chciał mieć wszystko. Życie perfekcyjne.
Dom, idealną drugą połówkę, dzieci, dobrą pracę, świetną reputację i… romans ze
mną. Szkoda, że poinformował mnie o tym jak już oświadczył się swojej pięknej
narzeczonej. Przeliczył się jednak z jednym. Ja przy moim wzroście i ego
nie nadaję się na czyjś Dirty Little Secret.
Brązowe oczy Matta rozszerzyły się lekko z zaskoczenia i
przez moment mrugał nie wiedząc co powiedzieć lub jak zareagować. Zrobił więc
coś w zamian. Przyszpilił Dona do łóżka i pocałował go z wszystkim tym co
nie chciało przejść przez jego usta.
Dysząc i sapiąc oderwali się od siebie. Gorączka
osłabiała ich i zaschnięty pot sprawiał, że ich skóra była podrażniona i
swędziała. Donatello uśmiechnął się z niebezpiecznym błyskiem w oku.
– Idę wziąć prysznic. Zaczekasz? Czy zamierzasz uciec? –
zapytał żartobliwie, ale oddech utkwił mu w gardle w oczekiwaniu na odpowiedź.
Matt zagryzł wargi i chowając oczy pod na wpół opuszczonymi powiekami odparł:
– Obawiam się, że dla mnie nie istnieje już żadna droga
ucieczki…
Don ukrył radosny uśmiech otwierając dla ukochanego okno
w pokoju, w nadziei na choć lekki podmuch chłodnego powietrza i zaszył się w łazience
nucąc.
***
– To nie tak jak myślicie! – zawołał Matt bezmyślnie. –
Donny miał sprawdzić czy nie zasnąłem czekając na prysznic.
Donatello zdrętwiał z ręką na klamce od drzwi łazienki.
Trzy pary oczu skierowały się na niego, lustrując jego ociekającą wodą pierś i
mokre włosy. Dwie pary brwi podjechały prawie do połowy czoła, kiedy Kyle i
Bryan spojrzeli na jego owinięte ręcznikiem biodra.
On patrzył tylko na krwiście zaczerwionego Matta, nadal
leżącego w łóżku z prześcieradłem przerzuconym przez jego nagie biodra. Nie
mógł znieś winy i wstydu, które się odbiły w jeszcze nie dawno wypełnionych
namiętnością oczach.
Odrywając z trudem oczy przeniósł martwe spojenie na
swojego przyjaciela i jego partnera.
– Tak… to nie tak jak myślicie.
Wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi przeraźliwie
cicho.
Kyle spojrzał na Matta z wyrzutem i rozczarowaniem, ten
jednak nie zamierzał ugiąć się. Już miał przerąbane. Jego mózg odmawiał
współpracy, a on nie potrafił zmobilizować się do jakiegokolwiek inteligentnego
działania. Z nerwów miał ochotę zwymiotować.
Leżał nagi, spocony po intensywnej rundzie najlepszego
seksu w jego życiu, przesłonięty rąbkiem prześcieradła. Po mimo uchylonego
okna, o które stukała poluzowana żaluzja, jego sypialnia przesiąknięta była
gęstymi oparami seksu i podniecenia. On nadal jednak gotów był upierać się, że
Kyle i Bryan, którzy przyszli pomóc w rozpakowywaniu nie widzą tego, co ich
oczy im podpowiadają.
Brat Matta podrapał się po karku z podejrzanym błyskiem w
oku.
– Skończyłeś się rozpakowywać i postanowiłeś uciąć sobie
popołudniową drzemkę? – zapytał tonem takiego niedowierzania, że Matt poczuł
rumieńce pokrywające jego twarz, szyję i pierś. – … nago?
Mężczyzna podniósł się z łóżka z wściekłością, szczelnie
owijając się prześcieradłem. Z ostrzegawczym błyskiem w oku wyminął
stojących w jego drzwiach przyjaciół.
– A ty to w taki upał, to kładziesz się do łóżka
najpewniej w czapce i szaliku? – warknął zamykając za sobą drzwi do łazienki.
Miał nadzieję, jak jasna cholera, że zimny prysznic zmyje
z niego upokorzenie i wstyd zżerający go z powodu bólu jaki sprawił
Donatello jednym nieprzemyślanym zdaniem.
***
Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak zagubiony i
bezradny. Jego plany, wyobrażenia i marzenia zmieniały się w jego głowie
jak w kalejdoskopie. Niczym stop klatki z filmu, który nie powstał, przesuwały
się przed jego oczami obrazy.
Zamiast pięknej
jak Rachel kobiety, u swego boku widział huśtającego ich syna w parku
szczupłego rudzielca. Śmiech i szczekanie odbijało się echem, kiedy razem
wyprowadzali na spacer psa. Czuł wielką ciepłą dłoń Donatello oplatającą jego
palce. Widział siebie zmywającego naczynia i zerkającego do salonu w
poszukiwaniu powodu wybuchów radości i śmiechów. To długie, umięśnione ciało
wyciągnięte na dywanie było polem zabawy dla ich dziecka. Oczami wyobraźni
widział ich leżących na kanapie i oglądających telewizję. Koleżeńskie żarty i
docinki w restauracji, kiedy spotykać będą przyjaciół. I silne ramiona
podtrzymujące go ilekroć życie stawałoby się zbyt trudne, aby udźwignąć je
samemu…
Miał ochotę wyć z bólu, kiedy obrazy rozmyły się pod jego
powiekami, przez szczypiące łzy, na które sobie nie zasłużył.
Matt nawet nie wiedział, że można wymyślić tak wiele
kreatywnych sposobów na unikanie drugiej osoby mieszkając w tym samym domu.
Donatello jednak opanował to do perfekcji. Miły, grzeczny i serdeczny dla nich
wszystkich, był w ciągłym biegu. Ilekroć Matt chciał przyszpilić go
i porozmawiać, Don miał tysiąc wiarygodnych usprawiedliwień i wymówek.
Właśnie wchodził się przebrać przed wyjściem na siłownie,
właśnie wychodził do pracy, do mamy, z wizytą do kolegi. Odebrać pranie z
pralni, pomóc znajomym w malowaniu… O każdej porze dnia, każdego dnia
ostatniego tygodnia musiał być gdzieś…
Gdzieś z dala od Matta.
Nigdy w życiu nie podejrzewałby, że to będzie takie
przykre i bolesne. Skończyły się żarty i zaraźliwa wesołość Donatella.
Kyle i Bryan nie mówili nic, ale ich oczy coraz częściej przenosiły się z
jednego na drugiego z wyczekiwaniem i niezadowoleniem. Matt jednak nie potrafił
się zmusić do usprawiedliwień. Nawet nie był pewien co powiedziałby Donny’emu
gdyby tamten dał mu szansę.
– Gotowy? – Bryan zapukał w futrynę drzwi wsuwając głowę
do jego pokoju i patrząc na niego z wyczekiwaniem. Matt chwycił portfel i
komórkę z nocnej szafki i skinął mu głową.
Właściwie się cieszył, że idą do ich rodziców na
niedzielny obiad. Musiał z kimś porozmawiać o tym co się działo z nim i tym
jednym razem nie sądził, aby Kyle się do tego nadawał.
Don oczywiście grzecznie, acz stanowczo się wykręcił.
Ruszyli więc samochodem Kyla w absolutnej ciszy.
Matce Matta, Soni, wystarczył tylko jeden rzut oka na
jego twarz. Z szerokim uśmiechem i powitalnymi uściskami zagoniła
wszystkich do jadalni, gdzie pan domu właśnie nakrywał do stołu.
– Dobrze moi mili – Sonia klasnęła w dłonie. – Bryan i
Kyle pomagają nosić jedzenie i sprzątać ze stołu, ty Matt pomożesz mi
zmywać. – Prośba w jej głosie tak naprawdę była poleceniem pokrytym stalą.
Żaden z nich nie śmiał zaprotestować, nawet Matt, który zdawał sobie sprawę z
tego, że to oznacza przesłuchanie trzeciego stopnia.
– Tato, ty to masz dobrze – zawołał Bryan żartobliwie
kierując się do kuchni. – Tobie uchodzi na sucho samo nakrywanie do stołu!
Mężczyzna roześmiał się parząc na niego z błyskiem w oku.
– Ktoś musi w tym domu rządzić, prawda?
– Słyszałam! – doleciał ich z kuchni wrzask gospodyni.
– No przecież mówię o tobie! – odkrzyknął jej mąż
mrugając okiem do swoich gości.
– Przestań! Wiem co robisz! – Sonia krzyknęła ponownie ze
śmiechem.
Wszyscy roześmiali się i Matt poczuł ulgę po raz pierwszy
od wielu dni.
Dania znikały ze stołu w zastraszającym tempie. Puree
ziemniaczane, słodki groszek, sałatka, pieczeń i ciemny sos były docenione
głośnymi pomrukami uwielbienia i cichymi komentarzami. Stukot sztućców o
talerze był komfortujący, a przekomarzania przy stole relaksujące.
– Mamo, czy mnie się wydaje, czy to szarlotka tak
pachnie? – zapytał Bryan odpychając od siebie talerz z lekkim westchnieniem i
rozglądając się za czymś jeszcze do jedzenia.
Kobieta uśmiechnęła się aprobująco.
– Tak, twój ojciec mnie namówił – przyznała. – Im
szybciej się uwiniecie ze sprzątaniem ze stołu, tym szybciej dostaniecie deser!
Kyle i Bryan wręcz zerwali się z krzesełek. Pięć minut
później Matt musiał odgonić ich łapska, żeby nie zwinęli i jego talerza z
niedokończonym jedzeniem.
– Dalej Matt! – popędził go ojciec z uśmiechem, ale
stanowczym spojrzeniem. Może nie był tak spostrzegawczy jak jego matka, ale nie
był głupcem i znał swoich synów. Nawet kiedy się nie wtrącał, to mogli mieć
pewność, że stał za nimi murem. – Idź pomóc matce, a Kyle w tym czasie opowie
mi o projekcie mostu, który robi dla sąsiedniego miasta.
Trudno było polemizować z tym łagodnym, ale stanowczym
poleceniem. Matt wymusił uśmiech na pożytek trzech towarzyszących mu mężczyzn i
zabierając swoje naczynia zniknął za drzwiami kuchni.
Matka Matta obdarzyła go uśmiechem i wskazując wielkim
nożem zmywarkę zakomenderowała:
– Włóż to kochanie od razu do mycia, dobrze?
– Tak. Znam dryl mamo – Matt przewrócił oczami.
Niepokój sprawiał, że wręcz czuł wyczekiwanie w powietrzu.
Zawsze ciepła, przytulna kuchnia matki tym razem nie pomagała na gulę lodu w
jego gardle.
Sonia Tomson była cierpliwa. Pokroiła szarlotkę,
naszykowała kubki do kawy i włączyła ekspres, cały czas podśmiechując się pod
nosem i nucąc.
– Nie chcę o tym gadać! – palnął w końcu Matt nie
wytrzymując. Z złością zaczął zeskrobywać odpadki z talerzy i wciskać je dość
brutalnie do zmywarki. Jego matka tylko
rzuciła mu karcące spojrzenie.
– Tym bardziej powinieneś – oświadczyła sucho. – Zabicie
mojej zastawy stołowej na pewno nie pomoże.
Matt wykrzywił twarz niezadowolony, czując się jak
skarcone dziecko.
– To nie takie proste…
– A kiedy jest? – prowokowała go z niewinną miną.
– Zakochałem się…
– I dlaczego to brzmi jakby to była najgorsza rzecz jaka
mogła cię spotkać w życiu? – zapytała szczerze zaskoczona. – Ta osoba nie
odwzajemnia twoich uczuć?
– Nie – zaprzeczył automatycznie Matt czerwieniąc się po
korzonki włosów. – To nie o to chodzi!
– A więc o co?
Wściekły i rozkojarzony wytarł dłonie w kuchenną
ściereczkę ciskając ją na blat. Z złością spojrzał na swoja piękną matkę.
– O to, że ja nie chce być w nim zakochany! – warknął.
Jeśli spodziewał się szoku czy zaskoczenia ze strony
swojej matki, to srodze się zawiódł. Wściekłość w jej ekspresyjnych szarych
oczach zszokowała go jednak niepomiernie.
Stanęła wyprostowana na całą swoją niewielką długość i z
rękami wspartymi na krągłych biodrach zgromiła go wzrokiem.
– Co z tobą jest nie tak? – zapytała. – Nie sądziłam, że
wychowałam głupich synów!
– Mamo! Ja chcę tego co masz ty i tata. Normalności i
rodziny.
– Do tego trzeba być normalnym, ty idioto – palnęła go w
muskularne ramię. – Odrzucając uczucia, w pogoni za jakąś wydumaną mrzonką,
kiedy szczęście masz pod nosem, to szczyt debilizmu.
– Ale to jest mężczyzna – odparował nie chcąc ustąpić,
ale też nie potrafiąc wyartykułować swoich prawdziwych obaw i wątpliwości. – To
nie miało być tak!
Kobieta uniosła swoje perfekcyjnie wydepilowane jasne
brwi ze zdziwieniem.
– A ja myślałam cały czas, że ty chciałeś po prostu być
szczęśliwy z kimś, kto będzie cię kochał – powiedziała ze smutkiem. –
Najwyraźniej się myliłam.
Matt usiadł ciężko przy kuchennym stole. Dławiło go w
gardle i trzęsły mu się dłonie. Wszystko co zjadł ciążyło mu w żołądku niczym
ołów. Spojrzał na patrzącą na niego wyczekująco matkę.
– Nie spodziewałem się… nie wiedziałem… nawet miłość Kyla
i Bryana nie przygotowała mnie na to… to wszystko – przyznał z zamyśleniem. –
Miało być całkiem inaczej.
Z ciężkim westchnieniem jego matka podeszła do niego,
przeczesując jego gęste, ciemne włosy w pocieszającym, pełnym uczuć geście.
– Inaczej
przekłada się u ciebie na gorzej?
Matt potrząsnął głową w zaprzeczeniu i obejmując ją
ramieniem w pasie w tulił się w jej brzuch.
– Nie ufam sobie. Boję się, że stchórzę i skrzywdzę go
jeszcze bardziej…
– Każdy się boi z tego czy innego powodu, ale tylko
tchórze nie próbują.
– Nawet nie wiem czy mi wybaczy to, jak go potraktowałem.
– Jeśli mu zależy to wybaczy, jeśli nie wybaczy, twój
problem sam się rozwiąże – stwierdziła twardo i bezkompromisowo. Matt
uśmiechnął się pod nosem. – Dobre, pomysłowe czołganie i całowanie po
tyłku, też nie może zaszkodzić – dodała ze śmiechem.
Matt zaczerwienił się. Jego własna wyobraźnia była jego
największym wrogiem. Matka ujęła jego twarz w dłonie i spojrzała mu w oczy.
– My mówimy o Redzie, prawda? – zapytała stanowczo.
Rumieńce na twarzy jej syna tylko jeszcze się pogłębiły, dzielnie jednak
potaknął.
– Taak. Uwierzysz? Zakochałem się w Donatello…
Sonia Tomson ucałowała go w czoło z uczuciem i szerokim
uśmiechem.
– Wiem! Tylko ty jeden zwracasz się do niego po imieniu.
Tanecznym krokiem znów nucąc podeszła do ekspresu
nalewając aromatycznej kawy do kubków. Matt nabrał powietrza do płuc.
– Mamo? – zapytał, czekając aż na niego spojrzy. – Co
ludzie powiedzą? Dwóch twoich synów związało się z mężczyznami.
– Dwóch moich synów wybrało szczęście – oświadczyła
twardo. – Mogą mi tylko zazdrościć.
Posyłając mu pocałunek w powietrzu, chwyciła talerz z
ciastem i ruszyła do jadalni.
– Panowie! – wrzasnęła. – Jesteście mi winni po piątce!
Matt zdębiał. Poderwał się od stołu gapiąc się na stojącą
w progu kobietę.
– Plotkowaliście o mnie za moimi plecami? – zapytał z
niedowierzaniem.
– No ba! – Zniknęła za drzwiami mrugając do niego
łobuzersko.
***
– Dobra! Jaki masz plan? – Bryan nawet nie czekał aż
zamkną się za nimi drzwi ich domu i już przystąpił do ataku, wpychając
opierającego się brata do kuchni.
Matt zbladł. Nie był jeszcze gotów na jakikolwiek krok
ani nie wiedział co robić, żeby stworzyć sobie choć maleńką szansę u Donatello.
Po minach swoich współlokatorów wnioskował jednak, że wyboru nie ma.
– Nie mam planu – przyznał niemrawo.
– To lepiej jakiś szybko wymyśl albo ci dokopię –
obwieścił Kyle śmiertelnie poważnie.
– Ale co mam zrobić? Donny mi nie daruje!
– Donny? – zapytał podchwytliwie Bryan, szczerząc zęby
jak kretyn. Matt miał ochotę trzepnąć samego siebie.
– Daruj sobie, proszę cię! Ja tu mam naprawdę poważny
problem. Ten facet nawet nie daje mi szans, abym go przeprosił. Jak mam
przekonać go, że traktuję go poważnie i chcę, aby dał mi szansę żeby to
udowodnić!?
– Zaproś go na randkę – stwierdził Kyle ze wzruszeniem
ramion, jakby to miało być oczywiste. W końcu sam tak zdobył serce Bryana.
Matt wybałuszył na niego oczy. Tysiąc opcji i myśli
przeleciały mu przez umysł jak błyskawica. Z trudem przełknął dławiącą go gule
w gardle i parząc na nich bezradnie zwerbalizował swoją największą obawę.
– A co jak się nie zgodzi?
– Nie dowiesz się jeśli nie zapytasz – padło chrapliwe
stwierdzenie od drzwi. Donatello zaspany, rozczochrany i seksowny stał wsparty
o framugę drzwi kuchennych, z ramionami ciasno zaplecionymi na piersi. Bez koszulki,
w bokserkach wyglądał jak grzech na dwóch nogach.
Cała trójka podskoczyła zaskoczona.
Matt chciwie i ze strachem spijał jego widok jak
uzależniony idiota, którym był. Na drżących nogach podszedł do nieruchomo
czekającego mężczyzny.
– Czy zgodzisz się, abym wziął cię na randkę? – zapytał
ochryple gwałtownie przełykając. Don wbił w niego swoje krystalicznie zielone
oczy.
– Tak – odparł po prostu.
Matt zachwycony i praktycznie na rauszu od zalewającej go
ulgi, chwycił szczupłą twarz w dłonie i obsypał ją drobnymi pocałunkami.
Chichot za plecami ochłodził go trochę, ale i tak musiał skraść
siarczystego całusa z tych kuszących ust.
– Czekaj na mnie o dziewiątej, dobrze? – spytał
entuzjastycznie, z zapartym tchem.
Don skinął tylko poważnie głową nie komentując później
pory.
Matt nie czekał już dłużej, tylko wypadł z domu planując
gorączkowo ich randkę.
***
Donatello nie nastawiał się absolutnie na nic decydując
się na randkę z Mattem. Po prostu chciał dać sobie jeszcze jedną szansę. Jak
zakochany idiota nie przestawał się łudzić, że może jeszcze coś z tego będzie.
Że może Matt obdarzy go szczerym uczuciem i pokocha, bo dostrzeże jakim
wartościowym człowiekiem jest.
Randka, którą zorganizował dla nich Matt wprawiła jego
umysł w całkowity szok.
Gruby koc wyścielał podłogę altanki na jeziorku w parku,
w którym pocałował go pierwszy raz. Jedna samotna, gruba świeca stała na
wąskiej ławeczce przymocowanej wewnątrz, rozpraszając gęstniejący mrok. Obok
stał sześciopak piwa i taca przekąsek kupionych w delikatesach.
Zamiast słów, przeprosin i rozmów były głodne pocałunki i
zachłanne pieszczoty. Matt zamierzał chyba doprowadzić go do szaleństwa i
wybłagać przebaczenie wielbiąc jego ciało. Jego dłonie były chciwie i
niecierpliwe. Koszulka już dawno leżała gdzieś w kącie, a teraz praktycznie
zdzierał z niego jeansy.
– Ktoś nas może przyłapać – zaprotestował niezbyt przekonująco
Don, zachłystując się powietrzem kiedy wilgotne gorące usta znalazły jego
wrażliwy sutek.
– To co? – odmruknął Matt, zdejmując swoje ubranie w
kilku zdecydowanych ruchach. – Najwyżej uciekną z krzykiem.
– Zwariowałeś… – stwierdził patrząc z fascynacją jak
blask świecy malował na pięknym ciele jego kochanka kuszące cienie.
– Na twoim punkcie – przyznał prostolinijnie Matt liżąc
wilgotną ścieżkę w dół jego piersi i brzucha. Zatrzymał się dopiero kiedy
jego język dosięgnął czubka jego przekrwionego, twardego członka i zaczął go
lizać jak lizaka. Głośny, głuchy jęk wyrwał się Donatello z gardła. Jak w
transie wplótł palce w czekoladowe, gęste włosy i patrzył zahipnotyzowany na
sprytny język torturujący go niewprawnymi, ale entuzjastycznymi pieszczotami.
– To nie potraw długo – ostrzegł lojalnie. Matt spojrzał
na niego rozpalonym wzrokiem.
– O nie, jestem ci winien mój dziewiczy tyłek –
zaprotestował stanowczo, choć z sercem walącym mu niespokojnie w gardle.
– Matt – Donatello klęknął tuż przy nim. – Nie musisz…
– Wiem, że nie muszę. Problem z tym, że chcę tego tak
cholernie bardzo, że będę błagał jeśli sobie zażyczysz.
Zszokowany Don nie umiał przetworzyć w pierwszym momencie
jego słów. Dopiero chłód naciąganej na jego rozpalonego do czerwoności penisa prezerwatywy
przywrócił go do rzeczywistości.
– Jak to zrobimy? – zapytał Matt ochrypłym głosem
wręczając mu tubkę z żelem. Don nie potrafił zaprotestować ponownie, choć
pewnie powinien.
– Klęknij przede mną – zakomenderował obejmując Matta w
pasie i przyciągając jego plecy do swojej piersi. Kolanami rozszerzył mu nogi
przyciągając jeszcze bliżej do siebie. Jego członek łkając radośnie grubymi
kroplami, otarł się między pośladkami jego partnera. Obaj mężczyźni mruknęli
z aprobatą.
Od tego momentu już nie było drogi powrotu. Każda
pieszczota jaką kiedykolwiek pragnął użyć na swoim mężczyźnie zmieniła się w
rzeczywistość. Masował, lizał, ssał i pieścił potężne ciało swego kochanka.
Jego usta znalazły czuły punkt Matta na karku i zadręczały go podniecającymi pocałunkami.
Jego dłonie ugniatały prężne mięśnie jego piersi, brzucha i pośladków. W końcu
rozpalony tak bardzo, że obawiał się, że straci panowanie nad sobą, ujął piękny
członek, jęczącego Matta w jedną dłoń, a palcami drugiej zaczął podstępnie
wkradać się do jego wnętrza.
– O Jezu! – wymamrotał nieprzytomnie Matt, poruszając
biodrami i nabijając się na dręczący go palec. – Nie możemy tego przyspieszyć?
– zapytał z nadzieją, sięgając do tyłu i przyciągając go do siebie za szczupłe
biodra.
– Nie, kochanie – Don używając więcej żelu wślizgnął
drugi palec w jego drgający i zaciskający się odbyt. – Bolałoby jak jasna
cholera!
– Oooch! – Matt odrzucił głowę do tyłu kładąc ją na
ramieniu Dona. – Donny? Czy to źle, że ja lubię jak tak trochę piecze?
Don chwycił opuchnięte usta w gorący, namiętny pocałunek,
przyprawiając ich obu o zawrót głowy. Wystarczyło, aby rozkojarzyć Matta i
wsunąć trzeci palec do jego rozpłomienionego, ciasnego wnętrza.
– Nie kochanie… absolutnie nie.
Nie mogąc czekać już ani sekundy dłużej, popchnął Matta
lekko do przodu i przyłożył czubek penisa do lśniącego, drgającego
niecierpliwie otworu.
– Jesteś tego pewien kochanie? – zapytał dając jeszcze
jedną szansę Mattowi na ucieczkę. Jego przyjaciel parsknął tylko, wyraźnie
zniecierpliwiony i oburzony opóźnieniem.
– Rusz tyłek, bo jak będzie moja kolej, to też będę cię
tak szczuł – zażądał ochryple, wypychając biodra do tyłu próbując się nabić na
jego pulsujący organ.
Obaj syknęli, kiedy cała żołądź minęła pierwszy okrąg
mięśni. Dla Donatello to był od tego momentu szum, rozkosz w czystej postaci i
krew buzująca w jego lędźwiach. Jak w
transie patrzył na piękne muskularne pośladki pracujące przy każdym jego
pchnięciu. Nie wyobrażał sobie piękniejszego widoku, niż swój członek znikający
w pięknym ciele swojego ukochanego.
Orgazm pełznął wzdłuż jego kręgosłupa, kurcząc jego jądra
w zastraszającym tempie.
Mocno i intensywnie zaczął pieścić śliski członek Matta.
Obejmował go z całych sił, chyba nawet odbierając mu oddech. Matt jednak nie
protestował. Jak mantrę za to powtarzał.
– Tak, tak, tak, tak, tak…
– Już! – zażądał wbijając się po jądra w swojego
mężczyznę. Gorąca sperma wypełniła jego garść w tym samym momencie co on
wypełnił swojego kochanka.
Z głośnym krzykiem ich ciała naprężyły się, a ich umysły
odpłynęły z nadwrażliwych od przeżywanej rozkoszy ciał.
Dopiero po chwili Don otrząsnął się na tyle, by
zorientować się, że praktycznie miażdżył Matta w swoich ramionach. Serce
mężczyzny waliło tak mocno w jego piersi, że czuł je pod dłońmi. Fale rozkoszy
przepływały nadal przez ich ciała, a chłód wody studził ich spoconą skórę. Matt
położył mu głowę na ramieniu i z cichym jękiem pocałował jego policzek.
– Donny… – wyszeptał ochryple. – Daj mi szansę, abym był twoim Happy Endem…
Przez moment paraliż unieruchomił ciało Dona, a jego
serce zgubiło rytm. Wiedział jednak, że mogła być tylko jedna odpowiedź.
– Bez ciebie kochanie, nie będę miał żadnego Happy Endu.
Matt wypuścił z sykiem wstrzymywane powietrze. Rzucił ich
na koc i obcałował swojego mężczyznę śmiejąc się radośnie.
– Dziękuję – szeptał między pocałunkami.
Bardzo fajne.Super!!!
OdpowiedzUsuńMoje ulubione! A przy tym "– Donny? Czy to źle, że ja lubię jak tak trochę piecze? " miałam ciarki na całym ciele! Pytanie brzmi, czy to opowiadanie jest już zakończone? :)
OdpowiedzUsuńPóki co tak, choć nie jest przesądzone jednak, że to definitywny koniec opowiadania. Czy jednak ich dalsze losy będą się tyczyły już naszych znanych par, czy kogoś nowego z ich otoczenia, to się jeszcze okaże. Jak na razie mam taki natłok prac, że sama nie wiem co pierwsze robić.
UsuńCieszę się jednak, że tak bardzo ci się spodobało.Mam nadzieje, że będziesz wracać do moich prac i komentować.
Pozdrawiam cieplutko ♥
ogólnie mi sie podobało ale głupio że matt jest bi lepsza dla nieego rola była jako hetero tolerancja ale pokochałem pierwszą parę :P
OdpowiedzUsuńwolałem ja Matt był hetero głupio że był bi ale pokochałem pierwszą parę są świetni dona i matta nie lubię wybacz
OdpowiedzUsuńJezu to było piękne! Naprawdę nie mogłam się oderwać od opowiadania :D
OdpowiedzUsuńNaprawdę to było genialne cały czas czytając miałam ciarki, a też się pośmiałam! Uwielbiam to opowiadanie ♥
OdpowiedzUsuńsłabo na tle Kyla i Bryana wypadła historia Matta i Reda, pomysł realizacja super :)
OdpowiedzUsuńSuper swietnie piszesz
OdpowiedzUsuń