Wzięty przez zaskoczenie 2


Wzięty przez zaskoczenie



Ciąg dalszy z poprzedniej strony.
Nowy kawałek :*
***





Już żałując swojej pochopnej decyzji, Harry mimo wszystko starał się wykrzesać, choć odrobinę entuzjazmu. To przecież nic takiego! Zwyczajne spotkanie z przyjaciółką.

Nie pomagało na jego wisielczy humor to, że stał jak bezradne dziecko w drzwiach swojej garderoby rozdarty między schludnie pouwieszanymi, drogimi ubraniami – bez wątpliwości bardziej odpowiednimi na umówiony z Michelle obiad – a swoimi ulubionymi, zwyczajnymi, wygodnymi ciuchami. Właśnie tego nienawidził najbardziej. Rezygnowania z siebie, aby sprostać wymaganiom otoczenia, w którym przyszedł na świat. Rodziny, która nie pojmowała, że nie jest ich wierną kopią i przyjaciół, według których musiał spełniać pewne standardy, aby w ogóle zaliczać się do ich grupy. Michelle była przypomnieniem tego wszystkiego, od czego uciekł. Wspierała go jednak, kiedy nadszedł czas podejmowania życie zmieniających decyzji i z godnością, i wyrozumiałością przyjęła jego postanowienie o tym, iż nie ma dla nich szans na małżeństwo i rodzinę.

Podziwiał ją i cenił, dostrzegał jej czar i powab, nie był jednak w stanie obdarzyć uczuciem, na jakie zasługiwała. Wiążąc się z nią, aby zadowolić rodzinę, byłoby okrucieństwem z jego strony. Odebrałby jej może jedyną szansę na znalezienie kogoś, kto dałby jej to wszystko co należało jej się od życia. Egoizm nie był obcy jego środowisku, tym bardziej więc go nie tolerował.

Ostatecznie postanowił połączyć dwa światy, które go rozdzierały od środka, a z których żaden nie chciał z niego zrezygnować najwyraźniej. Wciągnął najlepiej wyglądające jeansy z kupki z ulubieńcami i drogą jedwabną koszulę, która kosztowała więcej niż niejeden samochód. Ponoć ten odcień brązu podkreślał jego oczy. Może go wpuszczą do restauracji, w której się umówili.

Zdenerwowany bardziej niż sam mógł zrozumieć, Harry wyjechał z podziemnego garażu w jego budynku mieszkaniowym swoim, bardzo rzadko używanym Audi R8. Biała, lśniąca maszyna mruczała przyjemnie, ale i tak czuł się głupio za jej kierownicą. Wolałby Nissana GT-R, który stał tuż obok, ale wiedział, że Michelle by tego nie zaaprobowała. Choć Harry kochał jego praktyczność, fakt, że był bardziej pospolity i jego royal blue kolor, który był absolutnie jego ulubionym. To, że programiści gier komputerowych stworzyli jego komputer pokładowych tylko trochę karmiło chłopca z nową zabawką, który jeszcze czasem mieszkał w nim.

Ruszył do drogiej, popularnej restauracji, do której przepustką było jego nazwisko, co tylko dołowało go jeszcze bardziej. Nie używał końcówki LeBrock właśnie z powodu tego wszystkiego co się wlekło za nim. Teraz czuł się jak hipokryta wykorzystując je, aby załatwić sobie rezerwację w Excellence. Michelle, choć go zawsze wspierała i wydawała się rozumieć jak niewielu innych ludzi, nie akceptowała tego, że będąc tym kim był odrzucał praktycznie wszystko co się z tym wiązało. Dla niej to był brak szacunku. Powinien to cenić i cieszyć się z tego co ma, bo nie wielu ludzi mogło być i było na jego miejscu. Gdzieś tam w jego podświadomości to nawet miało sens, ale w realu nie było takie proste. Dlatego też unikali rozmów na ten temat. Ona nie poruszała kwestii jego wyborów i przekonań, on szanował fakt, że kochała wszystko co tyczyło się jej życia jako bogatej i wyrafinowanej kobiety.

Dlatego też właśnie podjeżdżał pod renomowany lokal, gdzie w mgnieniu oka parkingowy wyrósł przy drzwiach jego auta, aby je odprowadzić na parking.  Mężczyzna wysoki i postawny, w idealnie skrojonym uniformie w pięknych złoto-purpurowych barwach restauracji, obrzucił Harry'ego kpiącym spojrzeniem z niesmakiem unosząc brew. Najwyraźniej nie aprobował wyboru jego garderoby.

Cóż, miał pecha. Harry nie miał zamiaru dać się zdołować jakiemuś nadętemu bucowi.

Zanim zdołał pokonać kilka stopni do głównego wejścia, pod restaurację podjechało krwiście czerwone Ferrari 458 Italia i z gracją udzielnej księżnej wysiadła z niego pięknie przyodziana w sukienkę D&G Michelle. Zdecydowanie uwielbiała swój status i czerpała najwyraźniej obiema garściami z rodzinnych pieniędzy.

Harry przełknął głośno. Po raz setny przypomniał sobie, dlaczego zrezygnował z takiego życia. To nie było jego miejsce. Nigdy nie ogarnął zasad Gry Pozorów, jaką była ta strona rzeczywistości.

Kobieta odgarnęła włosy wyuczonym do perfekcji, seksownym ruchem i z obojętną miną rzuciła kluczyki śliniącemu się na jej widok parkingowemu. Uraczyła biedaka powściągliwym skinieniem głowy, jakby łaskawie przyjmując jego oczywiste uwielbienie, które przecież jej się należało i ruszyła po stopniach. Sukienka w szmaragdowo zielonym kolorze opływała jej kształty do perfekcji, podkreślając jej gibką sylwetkę przy każdym kroku. Była nie tylko ubrana i uczesana z wysublimowanym stylem, ale też doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jakie wrażenie wywierała.

W momencie, w którym dostrzegła Harry'ego cała jej twarz rozbłysła jak światła Las Vegas. Nawet całkiem sprytnie udało jej się ukryć dezaprobujące spojrzenie, z jakim obrzuciła jego ubiór. Harry mógł się założyć, że zdecydowała podciągnąć to pod ekscentryzm bogatego dziedzica. Przecież psułoby to jego wizerunek, gdyby zwyczajnie brakowało mu dobrego smaku. Jej wymagania nie zmalały z biegiem lat. Prawdopodobnie wzrosły pod niebo.

Ta odrobina entuzjazmu, którą wykrzesał wcześniej prysła całkowicie. Postanowił jednak dzielnie i po męsku przetrwać ten wieczór. Nie miał prawa wymagać, aby to ona dostosowała się do niego, bo on miał dylemat dostosować się do świata, do którego nie pasował. Żadna ilość pieniędzy po prostu nie mogła mu kupić akceptacji obłudy i nadętości.

Dawno wpojonym mu gestem wyciągnął w jej stronę rękę, aby ująć jej dłoń i się przywitać.  

– Harry, skarbie! – Zanim zdołał się obejrzeć już była przy jego boku, witając go znacznie entuzjastyczniej niż to było konieczne, jego zdaniem. Kiedy jej pocałunek, niby przypadkiem lądujący na jego ustach, przeciągał się, sprawiając, że zaczął czuć się niekomfortowo, delikatnie aczkolwiek stanowczo oderwał ją od siebie.

– Witaj Michelle. – Zignorował błysk rozdrażnienia i rozczarowania w jej oczach, i uśmiechnął się grzecznie. – Też się cieszę, że znów cię widzę, ale już nie musimy udawać pary. – Wyszczerzył zęby w sztucznym uśmiechu, starając się złagodzić swoje odrzucenie. – Wiem, że stare przyzwyczajenia umierają trudno. – Chwycił ją taktownie za dłoń i niczym prawdziwy dżentelmen, całując lekko jej wierzch, położył w zagłębieniu swojego łokcia. – Wiesz, iż już się nie martwię o to, kto wie, że jestem gejem…

– Ale…

Kobieta chciała zaprotestować praktycznie zgorszona, uratował jednak Harry'ego Maitre d’hótel[1], wylewnie ich witając praktycznie jeszcze w progu.

– Mister LeBrock, Miss Belmont witam w Exellence. Państwa stolik już czeka. – Szeroki uśmiech na lekko pomarszczonej twarzy srebrnowłosego, eleganckiego mężczyzny był kompetentnie szczery, więc i Harry odpowiedział uśmiechem. Bywał w tej restauracji, kiedy jego rodzice wpadali z wizytą, aby po raz któryś próbować nawrócić go na jedyną słuszną drogę.

Julian Ross – nic tak trywialnego jak zwyczajowy Pierre, bez względu na to czy był francuzem, czy nie, spotykany zazwyczaj w takich restauracjach – był profesjonalistą w każdym calu. Kłaniając się lekko, wyuczonym gestem przywołał Chef de rang[2], trochę młodszego, chudego mężczyznę odpowiedzialnego za rewir, w którym znajdował się ich stolik i oddał ich w jego kompetentne dłonie.

– Witam, mam na imię Trevor i jestem do państwa usług. – Pojawiając się niczym duch, kłaniając równie elegancko jak jego przełożony, Trevor sprawnie podprowadził ich do ich stolika i wskazał spokojnie stojącego nieopodal kelnera. Doskonale nakryte, nieposzlakowanie zastawione stoliki z obrusami tak białymi, że ich blask bił po oczach, były jedną zlewającą się plamą dla Harry'ego, kiedy je mijali. W końcu zostali posadzeni przy jednym z tych wspaniałych dzieł. – Waszym kelnerem będzie dziś Danny. Proszę nie wahać się jeśli czegokolwiek będzie państwu potrzeba, zajmie się wami doskonale.

Trochę spięty, ledwie powstrzymujący się od nerwowego poprawienia dławiącego go nieskazitelnie białego kołnierzyka, Danny podszedł jak na rozkaz, także się kłaniając. Jego najwyraźniej nowy, czarny uniform wręcz skrzypiał, przy każdym ruchu, trzymając jego szczupłą sylwetkę sztywno, na równi skutecznie, jak przyszpilony mu do kręgosłupa kij od miotły. Młody mężczyzna był spięty i nerwowy, i Harry praktycznie mu współczuł, więc z uśmiechem skinął mu głową, aby trochę go zrelaksować i pokazać, że nie ma zamiaru odgryźć mu głowy przy najmniejszej pomyłce. Michelle uśmiechnęła się chłodno, na zapewnienia Danny’ego o gotowości służenia im bez znoju, kiedy tylko będą czegokolwiek potrzebowali.

Harry już czuł się zmęczony, Sommelier[3] jednak nie dał mu czasu na rozczulanie się nad sobą, bo praktycznie wepchnął mu kartę win pod nos, tylko czekając, kiedy kelner zwolnił miejsce przy jego boku.

Lista marek win była długa i oczywiście finezyjna, nie imponowała jednak Harry’emu. Przez sekundę zastanawiał się nawet jakby wszyscy zareagowali, gdyby wiedzieli, że on sam osobiście nie miał bladego pojęcia o większości z nich i generalnie było mu wszystko jedno co pił, o ile mu smakowało. Ceny były zabójcze, co było ekwiwalentem imponujące w tym przypadku, choć oczywiście karta Michelle nie miała ich podanych.

To by było takie… takie prostackie.

– Myślę, że powinniśmy uczcić nasze ponowne spotkanie – zawołała Michelle entuzjastycznie. Jej oczy lśniły w blasku małej dyskretnej złotej lampki wyłaniającej się z kompozycji białych orchidei i purpurowych tulipanów, równie intensywnie jak krystalicznie czyste kieliszki. Uśmiech praktycznie porywał, kiedy wpatrywała się w niego jak w trzeci raz z kolei w tym roku otrzymany prezent gwiazdkowy. – Nigdy już nie powinniśmy zaniedbywać naszej przyjaźni tak długo – dodała cicho, wyciągając dłoń do Harry'ego, aby ją uścisnął. – Wypijmy za to.

Mrugając lekko zaskoczony Harry chwycił jej małą, smuklutką rączkę, zacieśnił na sekundę uścisk i puścił tak szybko jak to było możliwe. Prawie przewrócił kieliszek do wody, na piękną purpurową serwetkę. Próbując pokryć swoje zmieszanie i niezdarność, poprawił wszystko, aby idealnie leżało na swoim miejscu. Alkohol z pewnością mu nie pomoże.

– Och, obawiam się, że nie dziś, moja droga. Dla mnie tylko woda – odparł stanowczo, oddając kartę Sommelier’owi, bez mrugnięcia okiem na jego skwaszoną minę. Z lekkim fochem i wysoko zadartym nosem, mężczyzna wypełnił ich kieliszki, wodą z karafki stojącej na stole. – Prowadzę – dodał tonem wyjaśnienia na rozczarowaną minę Michelle.

– Czemu ty zawsze musisz być taki spięty i poważny? Każdy potrzebuje chwili relaksu. – Jego towarzyszka najwyraźniej źle znosiła odmowę. Ładując pełną moc swojego uroku, znów uśmiechnęła się do niego. Kąciku ust zmysłowo wygięte, lekkie przechylenie głowy, eksponujące kilometry jedwabiście złocistej szyi, pochylenie do przodu sugerujące bliskość i intymność. – Tak się cieszę, że możemy spędzić ten wieczór razem… – Sami, wisiało niewypowiedziane w powietrzu i Harry wcale nie musiał być geniuszem, aby zorientować się, że nie była zachwycona tym jak szybko wypchnął ją praktycznie za drzwi, po tym jak zamknęły się za Blake’iem. Najwyraźniej nie całkiem zostało mu to wybaczone. –  Proszę, zabawmy się, zrelaksujmy, spędźmy ten wieczór jak za dobrych, dawnych czasów.

Pierwsze nieśmiałe palce przerażającego podejrzenia zaczynały zaciskać się na jego umyśle. To spotkanie zaczynało coraz bardziej przypominać randkę. Niepokój wypełnił mu wnętrzności. Miał nadzieję, że się mylił. Miał wielką, ogromną nadzieję, że się mylił. Niemniej jednak jego apetyt minął jak ręką odjął.

– Życie bywa bardzo wymagające. Czas mija niepostrzeżenie dla każdego z nas. – Wzruszył ramionami, otwierając menu. – Domyślam się, że przez ostatnie dwa lata byłaś bardzo zajęta. Nigdy nie mógłbym mieć ci tego za złe… – że nie pisałaś, nie dzwoniłaś – że nie mogłaś mi go poświęcać.

– To prawda – przyznała, lekko speszona opuszczając na chwilę powieki.

– Dlatego nie ma sensu spoglądanie w przeszłość. Cała przyszłość leży przed nami.

– Łączy nas jednak wspólna przeszłość. Nie uważasz, że nie należy jej pielęgnować? – zapytała spekulacyjnie, rzucając mu spojrzenie spod rzęs. Jej uśmiech jednak nie zniknął z jej ust ani na moment. Wyglądał na permanentny na jej twarzy, tak jak jej poprawione brwi. Harry był zszokowany swoim cynizmem. Najwyraźniej cała ta sytuacja źle na niego wpływała. – Oddaliliśmy się od siebie, ale mam jednak nadzieję nie popełnić ponownie tego błędu. Chcę być częścią twojego życia… zawsze chciałam…

– Michelle…

– Wygląda na to, że możesz tego potrzebować – dodała wymownie, nie dając sobie przerwać.  Ogarnęła dłonią jego włosy, które znacznie urosły od ostatniego spotkania, ubiór, który trudno było zaklasyfikować, jako standardowo klasyczny i wszystko to, co dało jej się wyrazić tym jednym dezaprobującym gestem.

– Zapewniam, że dobrze sobie radzę.

– Jak na te warunki…

– Sarkazm? Serio?

– Wybacz, ale brak kobiety w twoim życiu wyraźnie odbija się na tobie. – Wyrozumiale uśmiechnęła się do niego, jak dobra, troskliwa przyjaciółka. – Mam wyrzuty sumienia, że na tak długo pozostawiłam cię samemu sobie.

– Mylisz się, ale twoja troska mnie urzeka. – Wskazał po sobie, próbując rozładować coraz bardziej napiętą atmosferę. – Przetrwałem i nie zamierzam się poddać. Jestem szczęśliwy. Jeśli zabawisz w moim życiu dłużej, będziesz mogła się przekonać.

Zaciskając usta na sekundę, Michelle stłumiła pierwsze cisnące jej się na usta i wydała się zastanawiać nad jego słowami. Ostatecznie przyjrzała mu się lekko przechylając głowę na bok.

– Dlaczego to dziwnie zabrzmiało? Jak wyzwanie? – zapytała z wahaniem, jakby nie była pewna czy wyciągnęła właściwe wnioski.

Wzdychając wewnętrznie Harry spojrzał jej w oczy z powagą. Była mądrą kobietą, czemu nie umiała pojąć, że zapraszał ją do swojego świata, bo w jej świecie już byli i nie skończyło się najlepiej.

– Bo to w pewien sposób jest wyzwanie. To – wskazał między nimi palcem, stół i całe wnętrze przepastnej restauracji – nie jest moim życiem. Już nie. To – uszczypnął koszulę na piersi, lekko ciągnąc – nie jestem ja.

– Nie wiem o czym mówisz. – Cała pogoda zniknęła z jej twarzy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

– Więc ci wyjaśnię. Następną kolację zjemy na kanapie w moim mieszkaniu, oglądając telewizję i śmiejąc się z dawnych żartów i wpadek naszych znajomych, bo siedząc tutaj czuję się jak pajac, choć jesteś wspaniałą towarzyszką i cieszę się, że mam cię przy sobie.

Wypuszczając niecierpliwy syk, Michelle znów pochyliła się w jego stronę, tym razem jednak nie próbując sztuczek, ale aby go skarcić.

– Harry jest gorzej niż myślałam. Wyrzucasz wszystko, choć masz to podane na tacy. Myślałam, że zmądrzałeś z wiekiem. Chcesz mnie wciągnąć w swoje szaleństwo?

– Nie, chcę ci pokazać to jak pragnę żyć.

– A to jak ja żyję nie liczy się, bo nie pasuje do twoich… przekonań!

– Mówisz tak jakbym proponował ci szlajanie się po slamsach. Co jest złego w życiu dziewięćdziesięciu procent ludzi?

Elegancka, idealnie wyprofilowana brew Michelle podjechała do góry w wyrazie sugerującym, że to pytanie nie zasługuje nawet na odpowiedź.

– Stwarzasz między nami przepaść – oświadczyła w końcu cicho. – Czemu to robisz? Mam się wstydzić tego kim jestem? – Tak jak ty, zostało niedopowiedziane, ale Harry i tak poczuł się, jakby został spoliczkowany.

– Ja to widzę inaczej. Ja widzę między nami most. – Kiedy Michelle chciała coś wtrącić Harry uciął raczej twardo, wbijając w nią ostrzegawcze spojrzenie. – Witaj po mojej stronie.

Mrugając z zaskoczenia, Michelle próbowała wchłonąć jego słowa i przeanalizować co dla niej oznaczały. Wyraźnie pod wrażeniem, przyjrzała mu się spekulacyjnie, niedbale bawiąc się nóżką od kieliszka.

– Zmieniłeś się. Nie poznaję cię. – Jeszcze przez sekundę przebrzmiewało w jej głosie rozczarowanie, ale brak subtelności spróbowała pokryć promiennym uśmiechem.  

Wzruszając ramionami Harry postarał się o obojętność.

– Nie zmieniłem się. Po prostu przestałem udawać.

Pokiwała głową jakby przyjmowała to do wiadomości i rozumiała, ale jej spojrzenie mówiło, że nie ma zamiaru się poddać.

– Zaskoczyłeś mnie. Spodziewałam się zastać starego, wypróbowanego Harry'ego. – Najwyraźniej niezapowiedziana wizyta w jego mieszkaniu, była tylko rekonesansem. W obecności Blake'a zachowywała idealne pozory. Teraz najwyraźniej miała jakieś ukryte motywy. Harry nie był głupi, choć nie jednokrotnie go o to oskarżano. – Ty jednak w międzyczasie… dorosłeś.

– Czemu tak się dziwisz? – zapytał właściwie już zły. – Minęły dwa lata. Nie oczekiwałaś chyba, że podejmiemy naszą przyjaźń dokładnie w miejscu, w którym ją… zawiesiliśmy? – Przyjrzał się jej z wahaniem. Błysk w oczach zdradził ją i Harry miał ochotę się roześmiać. O święta naiwności. – Jedno się nie zmieniło. Łączy nas tylko przyjaźń.

– Bo tak zdecydowałeś. – Oskarżenie w jej tonie tym razem było oczywiste.

– To zamknięty temat Michelle. Zamówimy? – spytał tak suchym tonem, że była możliwa tylko jedna dobra odpowiedź. Michelle musiała sobie zdawać z tego sprawę, bo posłusznie zwróciła się do kelnera, który znów wyrósł bezszelestnie u ich boku, w sekundzie, w której Harry go przywołał.

– Na przystawkę poproszę zupę z brokułów z kozim serem i bazylią, danie główne… hmm… sałatka z surimii i winogron, oczywiście kieliszek wina – rzuciła uparte spojrzenie Harry'emu jakby miał jej zabronić – a nad deserem się zastanowię… – Chyba w innym życiu, gdzie słodycze nie tuczą. Oddała menu kelnerowi z szerokim uśmiechem, trzepocząc rzęsami na biednego Danny’ego, który praktycznie połknął język, pod ostrzałem jej nagłej atencji.

Harry zignorował to, bo znał te zagrywki nie od dziś. Miał tylko nadzieję, że dawno zostawił je daleko w tyle. Wiele kobiet w tak małostkowy sposób próbowało wywołać w nim zazdrość w czasach, w których jeszcze się z nimi umawiał. Nigdy jednak nie podejrzewałby o to swojej przyjaciółki.

– Dla mnie mus z łososia z suszonymi pomidorami w aromatycznej oliwie na francuskim cieśnie, pasta de la fuente, a na deser mufinki z brzoskwiniami. – Oddał menu kelnerowi z pogodnym uśmiechem. Miał zamiar uratować ten wieczór i przynajmniej cieszyć się dobrym jedzeniem w pięknym miejscu.

– Co do picia? – Danny wyraźnie bardziej zrelaksowany odpowiedział mu równie entuzjastycznym wyszczerzeniem zębów.

– Tylko woda mineralna. Dziękuję.

Młody mężczyzna ukłonił się i ruszył zrealizować zamówienie. Jedno spojrzenie na twarz Michelle i jej zaciśnięte ciasno usta, i wiedział, że to będzie długi wieczór.

– Co? – zapytał, zamiast czekać aż łaskawie raczy go oświecić, co znów zrobił źle.

– Harry ja naprawdę rozumiem, że chcesz… przeżywać swoje życie w pełni – wysyczała cicho, jakby obawiając się, że ktoś ze stolika obok może ich podsłuchać – ale mógłbyś darować sobie flirtowanie siedząc przy moim boku.

Tylko jakimś cudem oczy nie wyszły mu z orbit. Jeśli to Michelle uważała za flirt, to najwyraźniej prowadziła bardzo ograniczone życie pod kloszem.

– Zapewniam cię, że nie śmiałbym flirtować podczas kolacji z tobą. – Nie mogąc jednak się powstrzymać dodał cierpko. – Ręczę, że nie każdy uśmiech geja do innego mężczyzny ma podtekst seksualny. Uwierz mi, że umiemy się kontrolować, pomimo żyjących w nas wyuzdanych bestii.

Sam nie mógł uwierzyć, że tak się do niej zwracał, ale najwyraźniej ostatnie lata wolności miały na niego większy wpływ niż mu się wydawało. Jego towarzyszka bezapelacyjnie też nie mogła uwierzyć, bo jej usta rozchyliły się z zaskoczenia, a oczy otworzyły szeroko.

– Twój sarkazm naprawdę nie jest konieczny – upomniała go zimnym tonem. Każde słowo chłostało niczym bicz. – Jako twoja przyjaciółka nie zasługuję sobie na takie traktowanie!

Czy jednak naprawdę była jego przyjaciółką? Czy nic nie zmieniła się przez czas rozłąki? Jak zachowałaby się w sytuacjach takich samych jak Evette? Czy byłaby choć w połowie tak wierna i wyrozumiała? Udawanie, że coś nie istnieje nie było wyrazem przyjaźni.

Harry źle się czuł w gryzącymi go wątpliwościami. Nie bardzo wiedział jednak co zrobić. Zakłamanie było ostatnim czego chciał w swoim życiu. Najwyraźniej są różne typy przyjaźni.

– Czego tak naprawdę chcesz? – zapytał gdy cisza stała się trudna do zniesienia. Dania jakby same pojawiły się na ich stole, kiedy mierzyli się długim, uważnym spojrzeniem. – Dlaczego się pojawiłaś? Gdzie byłaś jak cię nie było?  Czemu teraz?

– Stęskniłam się. – Nonszalancko wzruszając ramionami, Michelle zabrała się za jedzenie, Harry więc nie miał większego wyboru, jak tylko poświęcić uwagę swojej przystawce.

Szkoda tylko, że nie czuł apetytu. Wszystko było wspaniałe, co do tego nie miał cienia wątpliwości, ale nie miał pojęcia jak smakowało. Kieliszek wina Michelle zmienił się w trzy zanim skończyła danie główne. Na deser też wybrała kieliszek wina.

– Opowiedz mi, co porabiałaś? – zapytał czekając na swój deser. Wolał mieć to z głowy. – Spotykasz się z kimś, jakieś plany matrymonialne w niedalekiej przyszłości? – Uświadomił sobie, że przy ich pierwszym spotkaniu niewiele powiedziała o sobie, choć nie omieszkała grillować Blake'a.

Nadal serce zamierało mu w piersi na wspomnienie tego wieczoru. Prawie nie mógł darować jej szansy, którą stracił wtedy, aby być z mężczyzną swoich marzeń. Przecież mogło tak wiele się zdarzyć. Miałby choć cień szansy, na przekonanie go do siebie. Teraz znów był w punkcie startowym. Prawie bał się ponownego spotkania. Miał tak wiele marzeń i nadziei, że zaczynał się obawiać czy nie wmawia sobie tego, że Blake może być nim zainteresowany.

– Nikt najwyraźniej nie jest w stanie cię zastąpić – odparła z niedbałością, właściwą chyba każdej wstawionej osobie. Jej oczy teraz wręcz stokrotnie odbijały światło lamp, a rumieńce przebijały przez perfekcyjnie nałożony róż. – Wiesz jak to jest w naszych kręgach. Każdy zna każdego zbyt dobrze, aby się ze sobą związać. Ci którzy próbują bardzo szybko przekonują się jaka to wielka katastrofa. Ci spoza kręgu nie są dość dobrzy. – Roześmiała się raczej szyderczo. – Przynajmniej śmietanka towarzyska ma pożywkę dla wyrażanego zgorszenia i oburzenia, kiedy wszystkie brudy wyciekają na zewnątrz.

– Czemu więc nie zmienisz czegoś? 

Michelle prawie zachłysnęła się głęboko zszokowana.

– Mam uciec tak jak ty? I żyć jak? Tak jak ty? Z dala od wszystkiego co mi się należy? – Praktycznie pufnęła z irytacją. Harry drgnął zdumiony, nie pierwszy raz tego wieczoru w każdym bądź razie.

– Czy tak właśnie postrzegasz moje życie? – spytał cicho, gestem odsyłając swój niezjedzony deser. Miał poważną obawę, że mógłby zwymiotować. – Jako ucieczkę?

– Postrzegam je jako porażkę. – Zaczęła się śmiać zbyt głośno i zbyt zgryźliwie, jak każdy pijany nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Harry przymknął oczy zażenowany, stanem w jakim była. – Przegrałeś. Tak to widzę. A może zwariowałeś? Kto wie? Miałam nadzieję, że po jakimś czasie odzyskasz zmysły – spojrzała na niego rozpalonym wzrokiem – ale widok tego nieokrzesanego robotnika w twoim mieszkaniu rozwiał moje nadzieje.

Zagryzając zęby, stłumił automatyczną i całkiem nie potrzebną obronę Blake'a, przełykając kilkakrotnie. Blake nie potrzebował tego. Opinia Michelle nie miała znaczenia, ani realnej wartości.

– Po co tak naprawdę się zjawiłaś? – zapytał twardo, zimnym tonem, od którego kieliszek w jej dłoni praktycznie pokrył się szronem. Wbiła spojrzenie w niego jakby był idiotą poniżej jej godności.

– Chciałam dać ci szansę.

– Na co? – W tym momencie Harry naprawdę poczuł się jak idiota. Zwyczajnie nie pojmował tej kobiety.

– Na wspólną, wspaniałą przyszłość. – Roześmiała się, odrzucając głowę do tyłu i przytulając kieliszek do piersi, jakby to był wspaniały żart. Jej ramiona trzęsły się lekko, a włosy spłynęły po plecach. Cały czar jednak prysnął.

Oniemiały Harry zwyczajnie wpatrywał się w nią przez długi moment, próbując zrozumieć co właściwie stało się tego wieczoru. Nic nie przygotowało go na zaskoczenie, które mu zaserwowała. Dał się podejść jak dziecko. Zwyczajnie zapomniał jak śliski był świat, w którym poruszała się Michelle. Wspomnienia o niej, niechybnie zatarte przez jego wiarę w ludzi, zostały przyćmione w jego pamięci. On na serio był idiotą.

Dyskretnym gestem poprosił o rachunek. Chciał móc się ewakuować zanim Michelle zrobi jakąś scenę. Kochał swoje życie z dala od blasków reflektorów. Chciał, aby takie pozostało.

– Myślałem, że się zrozumieliśmy, kiedy wyjaśniłem ci, że jestem gejem i nie ma dla nas szans! Przytaknęłaś, poklepałaś mnie po ramieniu i stwierdziłaś, że przecież się przyjaźnimy. Wygląda jednak, że czegoś nie zrozumiałaś.

– Jak na geja dobrze się pieprzysz – odparła Michelle pochylając się nad stołem w jego stronę. Z jej twarzy całkowicie opadła maska. – Nie oszukuj się. Jesteś bi, może wolisz jak facet robi ci loda, ponoć są lepsi, ale nie udawaj, że gdybyś chciał nie mógłbyś normalnie żyć. Ty jednak odczuwałeś jakąś perwersyjną potrzebę buntu. Utarcia wszystkim nosa. Ośmieszenia się. Dałam ci czas, abyś się wyżył, bo wiedziałam, że trzymanie cię na siłę odniesie odwrotny skutek od zamierzonego, więc cię puściłam wolno. – Jednym haustem dokończyła swoje wino. – Dobrze. Zbuntowałeś się. Pokazałeś wszystkim jaki jesteś uparty i wyzwolony. Udowodniłeś, że masz w nosie rodzinę i przyjaciół. Myślałam, że zrozumiałeś, że takie życie nie jest dla ciebie. – Znów zaczęła chichotać. – Wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy praktycznie niczym pies ujeżdżałeś w wyobraźni nogę tego mięśniaka. Zapach twojej chuci unosił się w powietrzu jak tandetne perfumy. – Podparła brodę dłonią, robiąc niewinną minę, wyraźnie szydząc z jego zszokowanej miny. – Powiedz, nie brzydzisz się brudu za jego paznokciami? – Zaczęła się śmiać jeszcze głośniej, przyciągając uwagę wszystkich na sali.

Wolno, z opanowaniem, które nagle go opanowało, Harry wstał od stołu, podpisał rachunek, skinął Danny’emu głową i pochylił się w jej kierunku, zwracając się do niej spokojnie.

– Jestem wdzięczny, że poszedłem z tobą do łóżka. Po naszym jedynym razie miałem stuprocentową pewność, że jestem gejem. – Wiedział, że to było dziecinne i małostkowe, ale nie miał w sobie dość woli, aby się przejmować. Michelle zwolniła go z tego swoim postępowaniem.

– Jesteś popapranym zboczeńcem – parsknęła niczym wściekła kocica. Julian Ross jakby wyczuwając pazury w powietrzu zmaterializował się przy ich stoliku, Trevor dyskretnie proponował zaniepokojonym gościom drinki.

– Problem? – zapytał Maitre d’hótel spokojnie jakby pytał o pogodę.

– Nie.

– Tak – odparła jednocześnie Michelle. Nieudolnie zerwała się z miejsca zataczając lekko. Oskarżycielskim palcem wymierzając w Harry'ego. – Nie powinniście wpuszczać dewiantów. Lepiej jeszcze. Powinni być izolowani dla dobra normalnych ludzi – czknęła – a ich nienależące im się fortuny powinny być im odebrane. – Od zamachu, który wzięła prawie upadła.

Chcąc się zapaść pod ziemię Harry stanął wyprostowany jak struna, nie wiedząc co zrobić i nie chcąc pozwolić sobie na to, aby zwyczajnie uciec. Żadna siła wyższa nie była jednak łaskawa na tyle, by wchłonąć go w swoje podwoje. Nie śmiał rozejrzeć się i zobaczyć jak wielu gości słyszało ich wymianę zdań. Musiało być źle skoro stali jak idioci po środku wypełnionej po brzegi sali.

Julian jednak niezrażony i nawet w najmniejszym stopniu nie przejęty zwrócił się do Michelle z ukłonem.

– Odprowadzę panią do drzwi.

Nie miała szans zaprotestować, a już stała na schodach.

– Julianie poradzimy już sobie. Dziękuję bardzo za wszystko. – Harry zwrócił się do cierpliwe stojącego i podtrzymującego Michelle mężczyzny.

– Jeśli jeszcze w czymś mogę pomóc… – odparł kurtuazyjnie Maitre d’hótel. Nic najwyraźniej nie było w stanie już go zdziwić i strzegąc porządku w tak ekskluzywnym miejscu musiał być świadkiem nie jednej kompromitującej sytuacji. Ich miasteczko nie było wielkie, według żadnych standardów, nie mniej śmietanka towarzyska wszędzie była taka sama. Bogata w skandale, uboga w zdrowy rozsądek.

– Doceniam pomoc – odprawił go z lekkim ukłonem.

Ignorowana Michelle najwyraźniej źle to znosiła, bo praktycznie wyrwała przedramię z uścisku mężczyzny i prawie natychmiast spadła ze schodów. Harry złapał ja w ostatnim momencie. Julian z zatroskaną miną zatrzymał się jeszcze na moment, ale Harry tylko potrząsnął głową.

– Spadaj!

– Uspokój się. Robisz z siebie pośmiewisko – szepnął, potrząsając nią dyskretnie. Uderzył ciężką artylerią, ale musiało zadziałać, bo spięła się cała i prostując na całą długość odsunęła od niego, próbując zachować równowagę.

 Jeden rzut oka wystarczył jednak, aby stwierdzić, że nie była w stanie prowadzić, a przynajmniej Harry nie mógł jej na to pozwolić. Wcale nie z troski o nią, o nie. Z troski o tych wszystkich, którzy mogli wejść jej w drogę.

– Wezwijcie dla Miss Belmont taksówkę – odesłał jednego z parkingowych, przynoszących im kluczyki, od już podstawionych aut.

– Nie udawaj, że się troszczysz – syknęła.

Z uwodzicielskim uśmiechem, lekko wytartym na krawędziach, podeszła do mężczyzny wcześniej śliniącego się na jej widok i chwyciła go raczej kurczowo za mankiet.

– Znajdzie się prawdziwy mężczyzna, który będzie wiedział jak się zaopiekować kobietą, po odstawieniu jej do domu. Prawda?

Parkingowy wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i ze zmrużonymi oczami zlustrował ją całą. Po chwili kontemplacji, wymienił wymowne spojrzenia ze swoim współpracownikiem i musieli dojść do porozumienia, bo ruszył z uwieszoną na nim Michelle do auta.

Nie mogła sobie darować, bo na odchodnym rzuciła przez ramię w stronę Harry'ego.

– Mam nadzieję, że dzięki twojej dewiacji twoi rodzice znajdą jakiś kruczek prawny, żeby odebrać ci pieniądze, które ci się nie należą. Byłam twoją ostatnią szansą – parsknęła cynicznie. Wymierzając ostatni cios, obłudnie uśmiechnięta wróciła się do swojej kolejnej ofiary. – Idziemy?

– To będzie prawdziwa przyjemność Miss Belmont – wymruczał zmysłowo do jej ucha, rzucając jednocześnie triumfujące spojrzenie Harry’emu przez ramię. – Proszę zapiąć pasy. – Posadził ją na miejscu pasażera i wskoczył na miejsce kierowcy. Ferrari ożyło w mgnieniu oka. Odjechali zanim Harry miał możliwość zaprotestowania, zareagowania czy choćby wchłonięcia jej pożegnalnych słów.

Co zresztą miał zrobić? Była dużą dziewczynką i jak się okazywało na tyle zimną, i wyrachowaną, że może powinien się obawiać o tego biedaka raczej niż o nią. Rodzina zawsze straszyła go zza każdego zakrętu, nie miał zamiaru nawet się zacząć jej groźbą przejmować.

– On tak zwyczajnie może wyjść z pracy? Bez reperkusji? – Wolał upewnić się, że ktoś wie co się stało, to też zwrócił się do drugiego z parkingowych. Młody człowiek wzruszył ramionami, jakby nic nadzwyczajnego nie miało miejsca.

– Mamy obowiązek być do dyspozycji gości według ich uznania – uśmiechając się paskudnie dodał cicho – jeśli trafi nam się chętna… eee… miła pani w potrzebie, tym bardziej jesteśmy zobligowani pomóc. Gość ma zawsze rację i takie tam bzdury.  – Odszedł wyraźnie śmiejąc się z Harry'ego, aby odebrać telefon z informacją o kolejnym płacącym i wychodzącym kliencie.

Harry szczerze wątpił czy ich dyspozycyjność miała wkalkulowane bzykanie nawalonych kobiet, ale kim był, żeby strzec braku cnoty swojej byłej przyjaciółki?



***

Przecierając praktycznie sklejone powieki, Blake spróbował sięgnąć po irytująco dzwoniący telefon na jego szafce nocnej. Dźwięk był tak drażniący, że mózg zaczął obkurczać mu się po kilku sekundach, które poświęcił na zlokalizowanie przeklętego urządzenia w ciemności.

– Co? – warknął do słuchawki. Naprawdę nie miał obligacji, aby przejmować się swoim tonem, jeśli ktoś był takim desperatem, aby go obudzić. Rozklejając powieki spojrzał na fluorescencyjny zegarek i jęknął głośno. Pierwsza w nocy! Jezu! – Niech to będzie lepiej kwestia życia i śmierci! – zagrzmiał.

Cichy trochę histeryczny śmiech nie był tym czego się spodziewał. Co gorsza brzmiał dziwnie znajomo.

– To nie miało być śmieszne – wycedził już całkiem obudzony.

– Było. – Kolejna salwa śmiechu towarzyszyła pijackiemu stwierdzeniu.

– Harry? – Blake praktycznie nie mógł uwierzyć swojemu podejrzeniu. Dla pewności spojrzał na wyświetlacz komórki i godzinę. Tak, Harry i tak nadal była pierwsza w nocy.

– Winny. – Przytaknął mężczyzna entuzjastycznie. Po głośnym siorbnięciu i kilku głośnych przełknięciach, zmienił nagle ton. – A ilu ludzi spodziewaeś się, że mogą do ssiebie zwonić w środku nocy? – zapytał podejrzliwe, aczkolwiek potykając się o sylaby.

Blake prawie widział jak uniósł jasną brew oskarżycielsko.

Evette, Mary, moja matka, choć mało prawdopodobne, jeszcze mniej prawdopodobne któreś z mojego rodzeństwa? – Cisnęło mu się na usta w odpowiedzi na pytanie, ale zdławił je.

– Co się stało? – wymamrotał zamiast tego. Po raz pierwszy od długiego czasu był naprawdę ciekawy. Harry był kopalnią zagadek. Fakt, że to do niego dzwonił w pijackim stuporze, wiele mówił.

Ponownie śmiejąc się w przerażająco smutny sposób Harry zaczął wymieniać cicho.

– Ach, wiesz, to so zwykle. Życie jes do dupy, ludzie są podli, kłamią, wykorzystują, nie kochasz mnie, mam ochotę płakać. Normalka – wymamrotał. – Dzień jak so dzień, a so u ciebie?

Blake tak szybko usiadł na łóżku, że zakręciło mu się w głowie. Zimna podłoga jednak wycentrowała jego rozszalałe myśli. Cholera. Podciągnął nogi na łóżko i przeczesał włosy dłonią. Harry zwariował.

– Chcesz żebym przyjechał? – zapytał praktycznie wbrew sobie, ale przecież postanowił się nim zaopiekować. Nie mógł go zostawić samemu sobie w takiej sytuacji.

– Uuuu – zamruczał Harry wyraźnie popijając z butelki. – Wieziałem, wieziałem, że jesteś moim rycerzem, no może nie w lśniącej zbroi, a raczej rzekłbym, że wojownikiem w czarnym stroju najemnika, ale gotowym rzucić mi się na ratunek…

– Harry co się stało? – Blake ponowił pytanie, zaczynając się na serio martwić. – To chyba nie Ben ani Lou? – Serce zaczęło mu walić na samą myśl.

– Eeee tam – Harry czknął. – Z nimi bym se poradził. Wiesz jak to ze mną jes, wyskoczyłbym ninja na ich tyłki i by uciekli z podkulonym ogonem. – Zachichotał.

– Dobrze wiedzieć. – Tłumiąc uśmiech Blake zrelaksował się lekko. Opierając się o poduszkę i okrywając kołdrą, spróbował wysądować w jakie tarapaty wpakował się Harry. – Kto więc śmiał zranić twoje wielkie, delikatne serduszko?

– Moja własna głupota – głośne siorbnięcie. – Ta, moja własna głupota – powtórzył z rezygnacją.

– Harry przestań pić. Rano będziesz tego żałował.

– Nie piersza i nie ostatnia rzecz, której żałuję…

Totalna rezygnacja i depresja, sączyła się z jego głosu.

Blake wzdrygnął się wewnętrznie. Cholera, czemu nie mógł zadzwonić do Ev? Ona by wiedziała co zrobić. Pewnie już waliłaby w jego drzwi, grożąc i prosząc, aby ją wpuścił.

– Proszę cię – wycedził, zębami i paznokciami trzymając się cierpliwości, i opanowania. – Nie pij więcej.

– Dlaczego? – Harry wydawał się pierwszy raz wyjść z samo indukowanego stuporu i wsłuchać w to co powiedział. – Podaj mi jeden dobry powód.

– Bo cię o to proszę? – odparł Blake cicho. Naprawdę nic innego nie przychodziło mu do głowy, choć nie spodziewał się impetu, jaki jego słowa miały na Harry'ego.

– To jest cios poniżej pasa. – Praktycznie krzyknął w słuchawkę oskarżycielsko. Szelest pościeli sugerował, że opatulił się kołdrą aż po szyję, bo kolejne słowa były stłumione i płaczliwe. – To nie fair.

– Dlaczego? – Blake był szczerze zdziwiony. Choć nie powinien. Harry mieszał mu w głowie.

Długie, bolesne westchnięcie poprzedzone głośnym stuknięciem butelki o blat, było jedyną oznaką zniecierpliwienia i rozczarowania Harry'ego. Tylko jego drżący głos przeniknął do umysłu Blake'a jak wyrzut sumienia.

– Bo jeśli do tej pory nie zrozumiałeś, że byłbym dla ciebie w stanie zrobić praktycznie wszystko, to chyba większy przeciąg panuje w twojej głowie niż myślałem – rzucił cicho z wyrzutem i rozżaleniem. Po czym rozłączył się, a głucha cisza zapanowała w słuchawce Blake'a.

Wściekłość wybuchła niczym fajerwerki w głowie Blake'a. Jak śmiał!? Bez mrugnięcia okiem stuknął w przycisk „oddzwoń”. Trzy niemiłosiernie długie sygnały później, Harry odebrał cicho chlipiąc i czkając. Krew Blake tylko jeszcze bardziej zagotowała się.

– Nigdy więcej nie rozłączaj się! – warknął, po czym sam się rozłączył.

Taaaa, zero dramy.

Biorąc kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić i okiełznać swoje rozpasane nerwy, Blake spojrzał na komórkę ciasno zaciśniętą w dłoni. Przecież chyba nie liczył na to, że pijany Harry będzie miał trochę zdrowego rozsądku i zadzwoni. Ev ogoli mu jaja na sucho, jeśli kretyn zapłacze się na śmierć.

Podejrzanie drżącą dłonią ponownie zadzwonił do Harry'ego. Tym razem jego przyjaciel odebrał po pierwszym dzwonku, nie odzywając się jednak ani słowem. Tylko stłumiony oddech, wydający się wypełniać niewielką przestrzeń pod kołdrą, rezonował w uchu Blake'a. Gdyby nie kilka subtelnych pociągnięć nosa, Blake nie byłby pewien czy połączenie się nie przerwało, kiedy po kilku minutowej ciszy żaden z nich się nie odezwał. Wzdychając w końcu zapytał cicho:

– Płaczesz?

– Nie – padło zdecydowanie.

Blake może i skłonny by był uwierzyć, gdyby nie podejrzany dźwięk wycieranego nosa. W tej sytuacji biorąc pod uwagę ograniczone możliwości, Blake obiecał sobie przypomnieć Harry'emu o konieczności zmiany pościeli. Nie żeby chciał go sobie wyobrażać skulonego, nieszczęśliwego i samotnego w łóżku, prawdopodobnie zakopanego po czubek nosa. Musiał się ogarnąć dla dobra ich obu. Rosnące ciśnienie w piersi było dobijające i frustrujące. Szkoda tylko, że nie mógł zwalić go na złość.

– To dobrze – wymamrotał w końcu. – Bo mógłbyś się odwodnić, a przecież tak ambitnie uzupełniałeś poziom płynów, założę się, że jakimś szlachetnym alkoholem, który powinno się trzymać na półce, bo był zbyt drogie, aby go pić.

– Dwunastoletnia whisky…

– Wiesz, że kac nie będzie wcale mniejszy z powodu bajońskiej ceny? – Próbował rozładować atmosferę, ale w głębi duszy skrzywił się ze sympatią. 

– Łatwo wchoziło – przyznał Harry z dumą.

– Ale nie wyjdzie tak łatwo…

– Nie dobijaj mnie.

– Powiesz mi co się stało?

– Nie chcę.

– To będziesz już grzecznym chłopcem i pójdziesz spać? – zapytał Blake z nadzieją. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie wyciągnie z Harry'ego nic, czego ten nie chciał mu sam zdradzić. Szkoda tylko, że lista tajemnic zatrważająco rosła.

– Chciałbyś, żebym był grzeczny? – Harry wymruczał, pseudo uwodzicielskim głosem, choć efekt lekko uległ zepsuciu, przez głośne czknięcie.

– Tak, Harry, o niczym innym nie marzę niż o tym, żebyś był grzeczny i poszedł spać – odparł spokojnym, bezemocjonalnym tonem.

– Blake – zajęczał Harry. Jego smutek jak fala spłynęła po plecach Blake'a tak, że się otrząsnął z całych sił. Głupie ukłucie w sercu wcale nie pomagało sytuacji. Wzdychając w duszy, postarał się wymyślić, coś co spacyfikowałoby jego nieokiełznanego wielbiciela i położyło go do snu. Zmiękczając głos, co nie było łatwe, przy jego chropowatym tonie, wymamrotał do słuchawki, właściwie czerwieniąc się z zażenowania.

– Harry?

Hyym? – Wyraźny dąs, prawie rozbawił Blake'a, ale skupił się na rozmowie.

– Całą noc będę się o ciebie martwił wiesz o tym, prawda? Chciałbym, abyś położył się i wyspał.

– Nie chcę. Chcę się nad sobą użalać i jęczeć. Mam wszystkiego dość.

– Nie jesteś zmęczony? – Przemawianie do rozsądku pijanemu okazywało się praktycznie niemożliwe. Nie chciał jednak, aby Harry zrobił coś głupiego. Jeszcze mniej chciał, aby biedak cierpiał.

Po chwili nieznośnej ciszy, Harry przewrócił się na plecy i wymamrotał cicho.

– Tak, masz rację. Jestem zmęczony. Bardzo, bardzo zmęczony… – brzemienna pauza – że wciąż się zawodzę, że nie mogę mieć ciebie – głośnemu jękowi towarzyszyło szamotanie z pościelą i przekleństwo – i cholera, nie mogę leżeć na wznak.

Próbując pokonać mętlik emocjonalny, Blake spróbował też pokonać frustrację i niepewność. Harry doprowadzał go do szaleństwa.

– Spróbuj zasnąć, a ja… obiecuję, że rano stawię się na twoim progu, z tacą kawy z naszej ulubionej kafejki i stosem bułeczek na śniadanie…

– … naleśnikami…

– Z naleśnikami też – przytaknął posłusznie, praktycznie ucieszony, na pierwszą oznakę entuzjazmu Harry'ego.

– Zjesz ze mną?

– O niczym innym nie marzę.

– Pocałujesz mnie?

Eeee…

– Mowy nie ma! – Harry zachłysnął się powietrzem na jego kategoryczne stwierdzenie, więc szybko dodał. – Twój oddech prawdopodobnie stopiłby mi włosy. Dzięki, ale nie całuję się na kacu.

Harry przez krótką chwilę główkował czy Blake jest poważny, czy sobie z niego żartuje i ostatecznie poszedł tropem poczucia humoru.

– Bardzo śmieszne wiesz – rzucił Harry sarkastycznie.

– No, mnie to trochę bawi – przytaknął Blake poważnie, choć walczył z uśmiechem próbującym wypłynąć mu na twarz.

– Po so ja do ciebie właściwie sadzwoniłem?

– Potrzebowałeś głosu rozsądku? – odparł Blake niepewnie.

– Hmm… nie. Potrzebowałem ciebie. Cały czas potrzebuję.

Co miał odpowiedzieć na tak postawione pytanie? Tym bardziej, że podejrzewał, iż Harry wierzył w swoje słowa niezachwianie. Czy kiedykolwiek, ktokolwiek go potrzebował? Właśnie, specyficznie jego?

– Będę dostępny rano, kiedy się wyśpisz.

Blake – Harry zajęczał na wpół rozbawiony, na wpół przybity.

– No dobra, będę dostępny, kiedy ja się wyśpię.

– Dobrze, to bszmi fair.

– Pójdziesz prosto spać? – zapytał Blake z nadzieją, której nawet nie próbował ukryć.

– Jasne, jak mi tylko meble przestaną wynosić… - wymamrotał Harry.

– Co?!

– Nie krzycz! – Upomniał go Harry. – Po prostu moja szafa mija mnie piąty raz.

Obaj śmiejąc się cicho rozłączyli się w końcu. Blake jednak i tak nie był w stanie zasnąć, milion razy pytając siebie, czy nie powinien do niego pojechać. Rozsądek podpowiadał mu, że powinien, ale nie umiał zrozumieć dlaczego nie był wstanie wyjść z łóżka, ubrać się i zaopiekować, człowiekiem, który ewidentnie go potrzebował.

Odpowiedzialność ważyła tonę na jego piersi i pół nocy przeklinał się od wszelkiego rodzaju głupców.

Kiedy stracił kręgosłup? W momencie w którym zorientował się, że jest bezbronny w stosunku do Harry'ego, czy że nie jest już w stanie się wycofać?



***

Naprawa elektryczności potrwała dłużej niż Blake się spodziewał, choć Luke, elektryk przysłany przez Jareda Satona nie tylko był kompetentny, ale też szybki. Trochę wymienionych przewodów, jeden kontakt i wyrzuconą mikrofalę później, zaplecze Ev przypominało pobojowisko. Blake zakasał więc rękawy, kupił kilka wiaderek farby i pomimo morderczych spojrzeń rzucanych mu przez Ev, zabrał się za malowanie.

– Nie masz nic lepszego do roboty? – Jego przyjaciółka nie miała zamiaru się poddać.

– Niep. – Nie przerywał sobie ani na moment swojej pracy, próbując się skupić na tym co robił zamiast na wspominaniu swojego śniadania z Harrym. Jego obolałej głowy opartej na jego ramieniu i bladych policzków. Nadal dwadzieścia cztery godziny później pamiętał smak jego niewinnego, delikatnego pocałunku. Wstyd w oczach. Przeprosiny pełne zażenowania.

– Nie musisz mnie ratować z każdej opresji wiesz o tym? – Evette zaplotła ramiona na piersi, zadzierając podbródek z uporem i standardowo przytupując stopą.

– Nie wiedziałem, że jesteś w opresji – rzucił w jej stronę z kpiną. Długie, powolne pociągnięcia wałkiem wpływały uspokajająco na jego roztrzęsione nerwy i skołatany umysł. Przynajmniej mógł się wyłączyć, powtarzając wciąż i na nowo tę samą jednostajną czynność.

– Wiesz o czym mówię. – Praktycznie tupnęła z irytacją. Podejrzewał, że nie pacnęła go, bo jego szary podkoszulek i spodenki ubrudzone były farbą. – Nie masz wakacji? Nie powinieneś się relaksować?

– Malowanie mnie relaksuje.

Blake! – jęknęła.

Jezu, jakby słyszał Harry'ego. Zignorował więc ją najlepiej jak potrafił. Nie żeby to działało na któregokolwiek z nich.

– Dobra z innej beczki. Co z Harrym?

Tłumiąc westchnienie i próbując rozluźnić spięte nagle mięśnie, Blake spojrzał na nią z irytacją.

– Wszystko w porządku, śmiem mniemać.

– Ha! Czyli się z nim spotkałeś!

– Tak. Co w związku z tym?

Przez moment Evette wyglądała jakby miała ochotę rzucić mu się do gardła i wydrzeć z niego interesującą ją odpowiedź. Ostatecznie zaciskając piąstki niebezpiecznie zrobiła w jego stronę krok z ostrzegawczym błyskiem w oku.

– Kpisz czy o drogę pytasz?

Upss, wpieniła się.

– Zjedliśmy wczoraj śniadanie…

– I co? I co?

– Jajecznica dla mnie, naleśniki dla niego – odparł śmiertelnie poważnie Blake.

Tym razem cios spadł na jego biceps szybko niczym atak kobry.

– Auuu! – Potarł obolałe ramię. – To już zaczyna być przemoc w rodzinie – poskarżył się, z trudem hamując uśmiech. Drażnienie Ev było jednym z jego ulubionych zajęć w wolnym czasie. Choć bywało niebezpieczne.

– Przestań pieprzyć i powiedz mi czy jest dla was jakaś szansa! – Praktycznie wydarła się na niego.

Nadymając policzki wypuścił powietrze, wbijając oczy w ścianę. Jego szerokie ramiona uniosły się i opadły wolno, jakby wzruszył nimi, ale nie do końca.

– To skomplikowane…

– Bo? – zapytała Ev, wysuwając podbródek zadziornie.

Obracając się w jej stronę Blake spojrzał na nią z mieszaniną wzburzenia, niezadowolenia i niepewności.

– Bo po prostu jest.

To było wszystko co Evette miała szansę z niego wydusić i chyba musiała to zrozumieć, bo poddała się wyrzucając dłonie do góry.

– Dobra, nie chcesz nie mów, ale proszę cię, nie, błagam cię… daj mu szansę. Daj sobie szansę.

Potakując jej lekko głową, Blake opuścił ramiona jakby się poddał.

– Zatroszczę się o niego – wymamrotał.

Ton jego głosu musiał jednak włączyć jakiś dzwonek alarmowy w jej głowie, bo jeszcze długo przyglądała mu się z głową lekko przechyloną na bok. Ostatecznie, kiedy Blake nie dodał nic więcej, ani nie złamał się pod jej lustracją, zaakceptowała jego stwierdzenie takim, jakim było.

– Dobra, idę. Mam masę spraw. A ty dalej wyżywaj się na moich ścianach.

– Hej! Ja tu się poświęcam!

– Blake – spojrzała na niego w drzwiach wyjściowych, groźnie mrużąc powieki. – Różowy? Serio?

Szeroki diabelski uśmiech wykwitł na jego nieogoloną twarz, a błysk w oku sprawił, że zwiała. Trudno było przewidzieć co jeszcze mógł wymyślić gorszego. Lepiej było nie ryzykować.

Zasłuchany w delikatne dźwięki muzyki płynącej z radia, Blake odpłynął. Pora lunchu przyszła i minęła, a on malował, poprawiał, zaczynał od nowa. Jego spokój jednak był pozorny. Dawno ściągnął koszulkę, bo sierpniowe słońce grzało przez okno. Kolejne różowe plamki pojawiały się na jego ramionach i piersi. Jego frustracja nie znikała jednak z mijającym czasem. Harry wypełniał jego myśli. Nie umiał zrozumieć co go powstrzymywało przed pogodzeniem się z faktem, że Harry stał się integralną częścią jego małego światka i nagle zaczynał zaburzać jego zdecydowane, bezpieczne granice.

Uczucie wypełniające jego pierś zatrważająco przypominało strach.

Strach przed tym co się stanie, kiedy przestanie być jego częścią. A był niemal pewny, że prędzej czy później tak się stanie.

Ciche pukanie i tak zabrzmiało jak wystrzał z armaty. Kolana mu zmiękły, kiedy w drzwiach stanął Harry z niepewnym uśmiechem, potarganymi włosami i wielką torbą z jedzeniem na wynos. Prawie z obawą zrobił krok do środka, jakby nie był pewien powitania. Sztywne ramiona rozluźniły się pod jego błękitną koszulką, gdy rozejrzał się pobieżnie po prawie pustym pomieszczeniu i nie dostrzegł nikogo innego.

Przełykając ślinę Blake skinął mu głową na powitanie i zaprosił gestem, rozwiewając jego obawy.

Unosząc wysoko brwi Harry przyjrzał się ponownie różowym ścianom i podszedł do Blake'a. Stając przy nim, przeniósł spojrzenie na wyższego mężczyznę i niezdecydowanie miętosząc uszy reklamówki wahał się co powiedzieć. Gorące rumieńce zalały mu policzki, kiedy Blake popatrzył mu w oczy. Ostatecznie litując się nad nimi oboma, posłusznie pochylił się, aby Harry mógł go pocałować.

Kontakt był krótki, wręcz przelotny, zaledwie muśnięcie warg, powiew oddechu, ale i tak ciało Blake'a wibrowało nawet, kiedy już się skończył. Harry pachniał słońcem, rozgrzaną skórą i wodą po goleniu. Smakował jak kawa. Wyglądał jak upadły anioł, który zdecydował się wędrować wśród ludzi. Teraz jeszcze jego piękne, aksamitno-brązowe oczy wypełniało światło, które mogło rywalizować z słońcem za oknem. Blake nie byłby w stanie oderwać oczu nawet gdyby chciał. Ponownie się rumieniąc Harry, zrobił krok wstecz, zrywając między nimi nić intymnego porozumienia.

– Evette dała mi odgórny nakaz nakarmienia cię – zaczął z krzywym uśmieszkiem, wyraźnie walcząc o opanowanie. Jego oczy jednak wolontaryjnie ślizgały się po opalonej, nagiej skórze Blake'a. Zwilżając językiem suche wargi, wyciągnął pakunki przed siebie jak obronną tarczę, majacą go uratować przed zrobieniem czegoś co mogłoby się skończyć rzuceniem Blake’a na podłogę i zerwaniem z niego reszty ubrania. – Powiedziała, że jak zna ciebie, pewnie nawet nie pomyślałeś o jedzeniu – dodał, wciągając drżący oddech.

Tym razem to Blake czuł jak jego policzki zalewa gorąca fala. Głód w spojrzeniu Harry'ego pochlebiał mu. Pobudzał. Jedno zerknięcie tych ekspresyjnych oczu, przebłysk końcówki różowego języka, a jego sutki stwardniały zmieniając się w sterczące punkciki. Był podniecony i zażenowany reakcją swojego ciała, jednocześnie.

– Dziękuję – wydusił ostatecznie rozdarty między chęcią podejścia do Harry'ego, a kurczowym trzymaniu się wałka. – Chyba powinienem dokończyć malowanie zanim coś zjem – machnął dłonią na siebie – jak już jestem cały brudny.

Mieszanina emocji, która przeleciała przez twarz Harry'ego była komiczna. Chyba cały repertuar od mycia po lizanie przemknęło mu przez głowę, bo zaczerwieniony opuścił pakunek, trzymając go strategicznie przed rozporkiem swoich jeansowych spodni.

– Już niewiele ci zostało – wskazał kawałek ściany niepokryty farbą. – Może ci pomogę i skończymy zanim jedzenie wystygnie.

– Szkoda twoich ubrań – zaprotestował Blake niepewnie, Harry jednak już ściągał koszulkę i wiązał rzemieniem włosy na karku.

– Przestań, będzie zabawa – zawołał z uśmiechem.

O tak, to była zabawa. Z całą pewnością Harry dobrze się bawił. Z czubkiem języka wysuniętym z ust, skupiał się tak bardzo na pokrywaniu kawałka ściany farbą, że równie dobrze mógłby wykonywać operację na otwartym sercu. Perfekcyjne, małe pociągnięcia wałkiem. Musiało być idealnie, a każde potknięcie czy niedociągnięcie wydawało się go frustrować niepomiernie. Nie ważne, że wkrótce był bardziej pokryty farbą niż Blake, który pomalował sufit i praktycznie całe pomieszczenie. Harry po prostu wkładał całe serce we wszystko co robił i malowanie wcale nie było mniej ważne.

Po mimo usilnych starań, Blake nie był w stanie oderwać wzroku. Mięśnie pleców Harry'ego wydawały się go hipnotyzować. Spędzał więc więcej czasu na zerkanie przez ramię na swojego towarzysza niż na wykańczanie wnęk okiennych. Nawet sobie nie wmawiał, że sprawdza jak Harry sobie radzi. Ponieważ jak ze wszystkim innym radził sobie doskonale. Miał naturalny dryg. Napinające się bicepsy tańczyły pod opaloną, złocistą skórą przy każdym jego lekkim ruchu. Żadne ślady po bójce już nie znaczyły jego idealnego ciała i Blake odczuwał ogromną ulgę z tego powodu.  Żeby jeszcze całe wydarzenie tak łatwo zniknęło z ich umysłów, było by fantastycznie. Zdawał jednak sobie sprawę z tego, że to jest nie możliwe. Sam chyba radził sobie z tym wszystkim tylko dlatego, że jego mózg w chwili obecnej był nastawiony tylko na jeden tryb. Zapewnić Harry'emu bezpieczeństwo.

Nie żeby uważał się za jakiegoś wszechmocnego bohatera. Nie, nawet w przybliżeniu. Poczucie odpowiedzialności po prostu chybaby go zabiło, gdyby coś Harry’emu się stało.

Po raz nie wiadomo, który Blake przyłapał się na tym, że stał jak wmurowany z wyciągniętym przed siebie wałkiem, wpatrując się w lekki ruch szczupłych bioder swojego przyjaciela. Nawet nie wiedział, w którym momencie odpłynął. Znów. Normalnie miał wrażenie, że się zawieszał przy tym człowieku.

Zwyczajnie każdy krok, każde wypchnięcie jego biodra było pełne gracji i lekkości, a Harry nie był małym mężczyzną żadną miarą. Może to była zasługa jego długich, muskularnych nóg okrytych cienkim jasnoniebieskim materiałem? A może smukłości jego atletycznej sylwetki? Płaski brzuch Harry'ego napinał się i drgał, kiedy mruczał sobie do melodii sączącej się z radia. Małe lśniąco złote włoski, łapały promienie słońca i wabiły spojrzenie Blake'a. Bezwzględnym zwycięzcą jednak niezaprzeczalnie był jego mały, krągły tyłeczek. Blake absolutnie żadną miarą nie mógł uwierzyć, że należał do mężczyzny. Zwyczajnie był idealny. A może po prostu był ślepy i nie dostrzegał rzeczy, które go otaczały?

Pora może była się ocknąć i zorientować w sytuacji. Tym razem wiele zależało od tego, żeby był dobrze poinformowany. Mógł i powinien zacząć od swojego niepoddającego się wielbiciela. Sama świadomość tego, że miał takowego wywoływała spustoszenie w jego głowie.

Partując się z intensywnością, zdolną zrolować farbę ze ściany Blake wpatrzył się w kawałek ściany, którą malował. Z całą pewnością nie pomoże jego koncentracji przypatrywanie się Harry'emu jak oddycha.

– LeBrock, heh? – zapytał spokojnie jakby od niechcenia, ale w środku czuł się jakby wszystkie jego mięśnie nagle były za krótkie dla jego kończyn. Cisza absolutna, jaka zapanowała za jego plecami była nerwy szarpiąca, zaryzykował więc szybkie spojrzenie.

Stojąc jak posąg, Harry patrzył przed siebie z niemniejszą intensywnością niż Blake chwilę wcześniej. Napięcie promieniowało falami z niego i Blake właściwie pożałował poruszania prywatnych tematów. Przecież gdyby Harry chciał, aby wiedział, to by go o tym poinformował. Praktycznie już zdecydowany na powiedzenie Harry'emu, żeby zapomniał o pytaniu, raczej usłyszał niż zobaczył jak mężczyzna relaksuje się i przytakuje cicho.

– To część mojego nazwiska – powiedział robiąc lekką przerwę, ale prawie natychmiast kontynuował – której nie używam od kilku lat.

Niepewnie się oglądając na Blake'a, próbował chyba wywnioskować czy taka odpowiedź go zadowalała, bo z głuchym westchnieniem znów wbił spojrzenie w ścianę.

– Naprawdę mam na imię Harry. Właściwie, aby być absolutnie szczerym Harry Marcus Swan LeBrock… – Przyjrzał się Blake’owi uważnie jakby czekając na reakcję. Kiedy jednak Blake odpowiedział mu pustym aczkolwiek ciekawym spojrzeniem, Harry zmarszczył jasne brwi. Trudno jednak było określić, co właściwie spodziewał się zobaczyć, a cokolwiek dostrzegł najwyraźniej go zaskoczyło. Tak czy inaczej po chwili zastanowienia, jakby prowadząc wewnętrzną debatę, ciągnął cicho. – Swan to nazwisko panieńskie mojej babci. – Tęsknota praktycznie biła z każdego jego słowa, więc Blake nie miał najmniejszego trudu, aby się domyślić jak bardzo musiało mu brakować starszej pani. Bał się jednak odezwać, żeby nie rozwiać zaufania Harry'ego. Naprawdę chciał się dowiedzieć o nim więcej. Od czegoś trzeba było więc zacząć. Zagubiony w myślach, wydawał się nie obecny i z całą pewnością nie dostrzegał z jaką intensywnością Blake mu się przyglądał. – To była wspaniała kobieta – mały uśmiech wypłynął mu na usta – miała żelazną pięść i metr pięćdziesiąt wzrostu. Trzymała całą rodzinę za jądra. Nikt jej nie był w stanie się postawić.  – Smutek zastąpił przyjemne wspomnienie. – Nie mogła jednak żyć bez dziadka. Kochała go wystarczająco mocno, aby pozwolić mu gonić marzenia. Wystarczyła jej świadomość, że żył… kiedy zmarł… cóż…

Nawet nie musiał kończyć, aby Blake miał perfekcyjnie wyrazisty obraz sytuacji. Przełykając przez nagle zaciśnięte gardło, zaoferował cicho swoje kondolencje.

– Bardzo mi przykro…

To wydało się wytrącić Harry'ego ze stuporu, spoglądając na niego nagle skupiony i opanowany, skinął mu głową poważnie.

– Życie składa się z gonienia marzeń i śmierci – wymamrotał ostatecznie, wracając do przerwanej pracy, choć dany kawałek ściany już nie mógłby być bardziej różowy.

– Mówisz jakbyś doświadczył obu – odparł Blake już na całego zaintrygowany. Harry po prostu zdumiewał go na każdym kroku.

– Wszyscy, których kochałem i którzy kochali mnie odeszli już – przytaknął cicho. – I nic innego nie robię jak tylko gonię swoje marzenia. – Roześmiał się w sposób, który zmroził krew Blake'a w biegu. – Niektórzy mogliby powiedzieć, że mam wszystko…

– …ale?

– Dla każdego wszystko oznacza coś innego.

Trudno było się spierać z takim postawieniem sprawy, więc Blake milczał. Miał wrażenie, że nie wyciągnie z Harry'ego nic, czego mężczyzna sam z własnej woli nie bardzie chciał mu zdradzić. Z drugiej strony przekonał się w życiu nie raz, że rzadko kiedy zadaje się właściwe pytania, na oczekiwane odpowiedzi.

Harry musiał przemyśleć sobie wszystko i dojść do wniosku, że tylko szczerość może ich zbliżyć, bo klękając na podłodze z opuszczoną głową i ramionami zaczął snuć swoje wynurzenia. Blake nawet nie był pewien czy widzi, kawałek ściany na którym się skupił.

– Mój pradziadek był wielkim marzycielem, widzisz. Ale nie bujał w obłokach cały dzień w myślach goniąc za tym czego nie miał, o nie. On był marzycielem z jajami. Prawie sto pięćdziesiąt lat temu spakował co miał, a nie było tego wiele, w plecak i ruszył realizować swoje pragnienia. – Śmiejąc się cicho, Harry wodził wałkiem bez celu. – Wyobraź sobie, że jego marzeniem było zostać milionerem – oświadczył cicho zerkając przez ramię na Blake’a. Najwyraźniej usatysfakcjonowany zaskoczoną miną Blake, opowiadał dalej. – Wyruszył na Alaskę szukać złota.

– O Boże! – Oczy Blake'a praktycznie wyszły mu na wierzch z zaskoczenia. Co jak co, ale tego się nie spodziewał.

– Dokładnie – przytaknął mu Harry ze śmiechem. – Wszyscy zgodnym chórem stwierdzili, że stary Buck LeBrock zwariował.

Praktycznie słysząc myśli Harry'ego, Blake usiadł na podłodze, podciągnął kolana i wpatrując się w jego nagie plecy dopowiedział cicho:

– Ale staruszek nie zwariował…

– O nie. I weź pod uwagę, że wcale taki stary nie był. Miał dwadzieścia pięć lat, kiedy wyruszył na podbój świata. Wrócił po pięciu, ale nie z plecakiem na plecach, mułem za paznokciami i złamanym duchem jak wszyscy podejrzewali. Wrócił jako całkiem ustawiony, elegancki pan. Z biedaka, którego nikt nie chciał stał się nagle świetną partią, więc zrobił czego rodzina od niego wymagała, choć od początku ostrzegał, że nie zamierza zostać. Jego życie to była Alaska i jego kopalnia w Klondike, którą zostawił pod opieką przyjaciela

– Przyjaciela powiadasz? – wymamrotał Blake sugestywnie, przyglądając się Harry'emu z uniesioną brwią. Mężczyzna wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

– Tak. Przyjaciel jednak nie mógł mu dać tej jednej rzeczy, która czyniła jego wysiłek wartym potu i krwi.

– Dziedzica?

– Dokładnie – przytaknął Harry śmiejąc się. – Bardzo dobrze. – Pochwalił Blake'a, bardzo już zaangażowanego w opowieść, praktycznie widzącego pradziadka Harry'ego oczami wyobraźni.

– Bo ja mądry chłopak jestem – odgryzł się z krzywym uśmieszkiem.

– To, akurat się zgadza – przytaknął Harry dumnie. – Tak czy inaczej, prababcia Estelle była praktycznie książkowym przykładem kobiety swojego czasu. Dama pochodząca z katolickiego domu. Namiętność dla niej była grzechem śmiertelnym i z ulgą przyjęła wyjazd dziadka w świat, po tym jak obligatoryjnie spełniła swój małżeński obowiązek i powiła mu syna. – Kręcąc głową, Harry zaczął zastanawiać się na głos. – Nie wiem co by z dziadka wyrosło, gdyby nie to, że Buck wracał regularnie jak w zegarku, aby doglądać syna i stwarzać pozory. Estelle wystarczyła świadomość, że jest poważaną mężatką o wciąż rosnącym statusie. Jedyne czego nie mogła zdzierżyć, to faktu, że jej mąż rozbudzał wyobraźnię dziecka, bo ona już dla niego miała zaplanowaną przyszłość i zdecydowanie nie było w niej rycia w ziemi.

– Myślisz, że wiedziała? – zapytał Blake cicho.

– O Bucku i jego przyjacielu?

– Tak.

– Buck LeBrock miał kilka złotych reguł i jedną z nich była uczciwość. Myślę, że poinformował ją zanim jeszcze się oświadczył. Nie wierzę, że zawarłby małżeństwo bazujące na kłamstwie. Estelle musiała być świadoma na co się decyduje. Wybrała po prostu to co wybierała większość kobiet w tamtych czasach.

– Ignorować rzeczywistość…

– Dokładnie. – Śmiejąc się Harry rzucił mu złośliwe spojrzenie. – Znów ten przebłysk inteligencji.

– Ja nie wiem czemu ty się jeszcze dziwisz – odparł w ogóle nie przejęty Blake podrywając się na równe nogi. – Rusz tyłek, pora czegoś się napić i zjeść. – Podciągnął Harry'ego i ruszył w stronę łazienki. Harry zaraz na jego piętach, ze zdeterminowaną miną, wparował do środka i zaczął się rządzić. Bez mrugnięcia okiem namoczył małą ściereczkę frotte w ciepłej wodzie i zaczął pracowicie zmywać farbę z piersi Blake'a.

Wytrącony z równowagi nagłą bliskością ich nagich ciał Blake zrobił odruchowo krok w tył, Harry jednak skarcił go jednym niezadowolonym spojrzeniem.

– Nie wierć się. Chcesz wiedzieć co było dalej czy nie?

Oczywiście, że Blake chciał wiedzieć co było dalej. Problemem jednak mogło być to, że nie był pewien czy usłyszy cokolwiek przez dziko pulsującą mu w uszach krew.

Harry niewzruszony i wydawało się, że w ogóle nieporuszony faktem, że praktycznie pieścił ściereczką jego pierś, skupił się marszcząc brwi.

– Estelle zmarła, prawdopodobnie na jakąś kobiecą chorobę, kiedy mój dziadek Edward miał piętnaście lat. Buck nie ufał swojej rodzinie, która bardzo chętnie chciała się nim zająć, oczywiście jeszcze chętniej przyjmując wsparcie finansowe, a dziadek był zbyt młody, aby sobie samemu radzić. Obaj więc wylądowali na Alasce. Dziadek był urzeczony. Surowe piękno tego miejsca było nieporównywalne do niczego innego co miał okazję zobaczyć w swoim życiu. Pracując przy boku ojca nie tylko rósł w siłę, ale też zdobywał wiedzę. W końcu zdobył swoje własne bogactwo, wcale nie mniejsze niż jego ojca i jego mężczyzny. Nie tylko pojął wartość ciężkiej pracy, poświęcenia i zaufania do innego człowieka, ale poznał całkiem nowe oblicze miłości.

– On też był… no wiesz… – zapytał Blake z wahaniem, klnąc na siebie w duchu, za to wahanie. Nie chciał, aby Harry odniósł błędne wrażenie. Harry jednak był tak skupiony na torturowaniu zaciśniętych sutków Blake'a, coraz zimniejszym ręczniczkiem, że nawet nie zwrócił uwagi na pauzę w jego pytaniu.

– Gejem? Nieee… był jak najbardziej hetero. Co pewnie było nawet lepiej, bo po dwudziestu pięciu latach mieszkania na Alasce, dziadek zdecydował, że pora podbijać świat. Tym bardziej, że widział przyszłość w rozwiazywaniu problemów. Na przykład trudny dostęp, brak wielu materiałów, które pomogłyby w przetrwaniu w tak surowym, niewybaczającym błędów miejscu. Maszyny, które pomogłyby w wydobywaniu złota. Interesował go transport i w to właśnie zaczął inwestować. Zaczął szukać opcji i pomysłów. Bolało go, że zostawiał jedyne miejsce, które nazywał domem i ojca, którego kochał, ale jego własne marzenia go gnały. Rozumiał dlaczego jego ojciec i Jack - przyjaciel - nie chcieli wyjechać. Tam mieli szansę na w miarę normalne życie. Normalne jak na te czasy i warunki. On miał możliwość założenia rodziny, bo jego serce nie było rozdarte między tym co właściwe, a tym co niezbędne do szczęścia.

Zanurzony we wspomnieniach Harry oparł policzek o ramię Blake'a i nieświadomie wodził mu palcami po brzuchu, a jego ciało i umysł próbowało podążyć na raz w tysiąc kierunków na raz. Ostatecznie zacisnął zęby słuchając i pozwalając Harry'emu na wycieczkę w przeszłość.

– Pomysł dziadka był strzałem w dziesiątkę. Wydawać by się mogło, że mężczyźni w mojej rodzinie, kiedy czegoś zapragnęli zawsze to osiągali. Największym sukcesem mojego dziadka nie były jednak osiągnięcia i majątek, a małżeństwo z moją babcią Rosalie. Mój ojciec był ich jedynym dzieckiem, tak jak ja jestem jedynakiem. – Wzdychając jakby z żalem, jeszcze bardziej wtulając się w bok Blake'a, Harry stał ani tu, ani tam, tylko gdzieś zawieszony w swojej głowie. Blake obserwował ich w lustrze łazienkowym i nie mógł zrozumieć czemu dławiło go w gardle. Bał się jednak drgnąć. Bał się nawet odezwać. – Wychodzi jednak na to, że to mężczyznę nie czyni to co ma, ale to co osiągnął płacąc potem i krwią. – Ból, wstyd i rozżalenie wypełniały słowa Harry'ego i Blake w końcu objął go ramieniem, aby jakość przekazać trochę swojej siły. – Alaska to piękne miejsce. Twarde, wymagające poświęcenia i miłości. Jednak gorączka złota dawno minęła. Kiedyś głównie wypłukiwało je się z rzek, teraz niemal na siłę wydziera je się z broniącej się ziemi. To nie dla mnie. Mój ojciec też nigdy nie zasmakował w takim życiu, ale on głównie dlatego, że nie lubił brudzić sobie rąk pracą. Dziadek wiedział o tym, choć do ostatniej chwili wierzył, że nasze kopalnie będą bezpieczne w jego dłoniach. Dobrze, że nie dożył momentu w którym srodze by się rozczarował. Babcia jednak była genialną kobietą. Co więcej widziała ojca dokładnie takim jakim był. A był niespełnionym dżentelmenem, któremu wydaje się, że wszystko mu się należy, bo jego ojciec miał fortunę. Gorzej był święcie przekonany, że pieniądze są jego, choć dziadek żył i trzymał się tego świata rękami i nogami, niegotów odejść. Babcia utarła mu nosa…

 – Niech zgadnę. Wszystko zostawiła tobie? – palnął Blake bez zastanowienia. Oczy Harry'ego rozszerzyły się na moment, po czym ciężkie powieki opadły, chowając emocje wirujące w nich.

– Tak – przyznał, rumieniąc się z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, co chyba zaskoczyło Blake'a bardziej niż sama odpowiedź. Czemu miałby się wstydzić faktu, że jest bogaty?

– Przez to zachowujesz anonimowość, bo jesteś coś tak jakby bogaty jak Rockefeller? – zapytał z głupia frank, ale rumieńce Harry'ego tylko się jeszcze pogłębiły. – Co?

Harry wzruszył ramionami miętosząc ręczniczek.

– Spróbuj tak bardziej… Krezus… – Miało wyjść lekko, a wyszło cynicznie i gorzko.

Mózg Blake'a stanął. Właściwie to był pewien, że mrugał jak idiota gapiąc się na Harry'ego z wybałuszonymi oczyma. Nie potrafił rozgryźć emocji szalejących w jego oczach, ani obronnych murów, które nagle zaczynały wzrastać wokół niego. Jedna myśl kołata się po jego głowie i miał wrażenie jakby Harry wpychał mu ją do głowy.

Pieniądze to nie wszystko!

Jego własne doświadczenia atakowały jednak i logiczna część jego mózgu odpowiadała.

Zależy po której stronie karty kredytowej się rodzisz

Serce za to chciało przygarnąć, zagubionego chłopca w Harrym i zagarniając mu zbłąkany kosmyk włosów za ucho, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, bo życie to ciągła pogoń za marzeniami.
 
cd:


Otrząsając się wewnętrznie z emocjonalnego tumultu, Harry roześmiał się z wysiłkiem, wrzucając ściereczkę do zlewu. Widać było jak zrywa więzy z przeszłością, jak na nowo twardo i zdecydowanie wraca do „tu i teraz”.

– Chodźmy jeść. Wszystko jest pewnie zimne, ale Evette raczej obrazowo poinformowała mnie, co grozi mojemu ciału, jeśli nie przypilnuję, abyś coś zjadł.

– Nie jestem głodny – zaprotestował Blake odruchowo, trochę nadal wytrącony z równowagi historią Harry'ego. Cały efekt popsuło jednak burczenie w jego brzuchu, wystarczająco głośne, aby się odbić o okafelkowane ściany łazienki. Z zażenowania miał ochotę zapaść się pod ziemię, widząc jednak jak Harry próbuje zwalczyć szeroki uśmiech i polega haniebnie, sam musiał się roześmiać. – Okej, daj mi chwilę, za moment przyjdę. – Praktycznie wypchnął rozbawionego mężczyznę za drzwi, kiedy ten z figlarnym uśmieszkiem praktycznie zaczął mruczeć, przyciskając się do niego.

– Poczekam, nie wstydzę się…

– Mam nieśmiały pęcherz – odparł Blake, absolutnie niewzruszony trzepotaniem rzęs Harry'ego.

– Dobra, dobra idę, ale jakbyś potrzebował pomocy to wołaj. – Widząc zdumienie Blake'a, Harry wybuchnął śmiechem, próbując jednocześnie wyglądać niewinnie i niegroźnie. – No co? Może potrzebujesz, żeby ci ktoś potrzymał?

Zatrzaskując drzwi przed nosem nieokiełznanego przyjaciela, Blake oparł czoło o zimną powierzchnię, niezbyt dumny z rumieńców, które paliły jego policzki. Zaskakujący obraz Harry'ego stojącego za nim i rozpinającego mu rozporek był jak szok dla jego umysłu. Nigdy wcześniej nie pomyślałby o tak intymnym kontakcie w takiej sytuacji, a teraz widział to 3D i w kolorze we własnym umyśle. Ich ciała razem, ciasno do siebie przyciśnięte, praktycznie sprasowane. Harry trzymający go nieruchomo przygniecionego do drzwi. Czuł gorąco promieniujące z nich, otaczające ich jak aura. Sprytne dłonie wkradające się pod jego ubranie.

Prawie to odczuwał jak realny dotyk. Praktycznie widział oczami duszy.

Wszystko zaczęło trząś się w nim. Gula podniecenia i niepewności, formująca mu się w gardle, tylko przeraziła go jeszcze bardziej. Co on do cholery najlepszego wyprawiał? Opanowując się resztką rozsądku ruszył, aby załatwić swoją potrzebę, bo jeszcze chwila, a erekcja uniemożliwiłaby mu to. Besztając się Blake stłumił nieokiełznane pragnienia i postanowił, że Harry i wszystkie myśli atakujące jego głowę zostają za drzwiami.

Niech go licho jeśli właśnie tak nie będzie.

***

Kończąc połączenie raczej pośpiesznie, Harry rzucił telefon na podłogę przy materacu, na którym siedział. Nie robił nic złego, ale też nie chciał prowadzić tej konwersacji w towarzystwie Blake'a. Jedną rzeczą było przyznanie, że miało się więcej pieniędzy niż się wiedziało co z nimi zrobić, a już całkiem inną udowodnienie tego. Wolał nie ryzykować, że Blake zniknie z jego życia zanim będzie miał okazję się przekonać, że nie był jakimś nadętym palantem. Pragnął pokazać się Blake’owi dokładnie takim jakim był. Normalnym, trochę romantycznym, trochę naiwnym facetem, który przypadkiem miał pieniądze. Wystarczająco naiwnym, aby trzymać się nadziei, że jest szansa dla niego i Blake'a, choćby wahała się między zerową a nikłą.

Materac jęknął lekko, kiedy Harry poruszył się niespokojnie. Ekscytacja sprawiała, że miał ochotę wiercić się jak poddenerwowany nastolatek na pierwszej randce, choć logicznie myśląc, to nie była żadna randka, bez względu na to jak bardzo pragnął, aby było inaczej. Ze sto razy zagarnął luźne kosmyki włosów za ucho, dopóki nie zorientował się, co robi. Ostatecznie zmusił się, aby wsunąć drżące dłonie pod uda i powstrzymać ich niespokojną wędrówkę. Wszystko jednakże sprzysięgło się przeciwko niemu. Łoże, atłas mile pieszczący skórę, zapraszające miękkością poduszki i półmrok wkradający się do studnia. Poprzednia sesja fotograficzna wróciła do Harry'ego z siłą zdolną zadławić go podnieceniem. Wspomnienia wypełniały mu umysł i z całych sił musiał walczyć o opanowanie. Myśli nieposkromione przywoływały coraz to nowsze, doskonalsze wersje ostatniego spotkania w studio. Pytania wirowały mu w głowie rozpalając krew i burząc spokój. Przecież mogło tak wiele się wydarzyć, gdyby im nie przerwano. Miałby szansę dowiedzieć się ile pasji krył w sobie Blake.

Racjonalna, rozsądniejsza część jego umysłu kontrowała, że tak naprawdę robi sobie złudne nadzieje, które będą go kosztowały ból i rozdarcie. Jego członek jednak nie miał takich oporów. Już zaczynał wypełniać się i twardnieć zmieniając jego wygodne jeansy w narzędzie tortur. Trochę studził jego podniecenie popłoch, że Blake widząc namacalny dowód jego pobudzenia zwieje gdzie pieprz rośnie. Już teraz, po wyjściu z łazienki, przyglądał mu się podejrzliwie jakby nie wiedział, czego się spodziewać.

Zmuszając się do uśmiechu Harry przywołał go do siebie. Nie miał zamiaru zmarnować takiej szansy. Wolał Blake'a wygodnie rozciągniętego na ich pseudo-łożu niż na krzesełku przy stoliku wyciągniętym z zaplecza na czas malowania.

– Siadaj. Nie jest źle. Co było ciepłe wystygło, co było chrupiące zmiękło, a co było miękkie stwardniało, ale nadal wszystko jest jadalne. – Zataczając ręką wskazał styropianowe kontenery z jedzeniem rozłożone na materacu, tak strategicznie, że Blake musiał usiąść przy nim, aby obaj mogli się do nich dobrać.

Potężny mężczyzna przez chwilę rozważał różne możliwości, spoglądając na niego z góry, ostatecznie jednak z westchnieniem, którego Harry nie rozumiał, usiadł na brzegu pościeli. Trochę nieporadnie usiłując zapanować nad swoimi długimi członkami, spróbował znaleźć wygodną pozycję. W końcu usiadł, a silne przedramiona wsparł na uniesionych pod brodę kolanach. Wszystkie mięśnie napięły mu się przy tym oszczędnym ruchu i Harry na siłę oderwał spojrzenie od tego fascynującego widoku. Palce świerzbiły go, aby dotknąć jego nagiej piersi. Ciemnobrązowych, małych sutków i wyraźnie wyrzeźbionych mięśni brzucha. Pragnął polizać każde wgłębienie i wypukłość. Zagłębić język w małym, kuszącym pępku. Poczuć całą tę potęgę i siłę na sobie. Praktycznie brakowało mu tchu tylko myśląc o tym. Oddech tkwił mu w piersi gdzieś w pół drogi i czuł, że każda kolejna chwila przy boku Blake'a będzie torturą. Pożądanie jak rozpalony pręt rozsadzało jego wnętrze.

Musiał przełknąć kilka razy, aby móc odpowiedzieć na pytające spojrzenie, które rzucił mu, odkładający na bok komórkę, Blake. Najwyraźniej nie rozumiał czemu wylądowała na podłodze, skoro nie tak dawno temu jego okulary zginęły tragicznie z tego samego powodu. Krzywiąc się lekko z przesadną ostrożnością położył urządzenie po za strefą bezpośredniego zagrożenia.

– Letnie jedzenie podsunęło mi pomysł na niespodziankę dla Ev – powiedział podając pojemnik z wielkim sandwiczem, poprzednio wypełnionym gorącym, drobno posiekanym stekiem i sałatką, Blake’owi. Z tym nie mógł trafić źle. Każdy mężczyzna kochał kanapki. Im większe tym lepsze. Inne przekąski czekały na aprobatę. Może trochę przesadził, ale nigdy wcześniej nie musiał karmić tak wielkiego mężczyzny jak Blake.

– Nooo… – Zaczął wolno jego towarzysz, przyjmując jedzenie z wahaniem i podejrzliwie zaglądając pod chrupiącą bułkę. Najwyraźniej apetyczne wnętrze spotkało się z jego aprobatą, bo sam sobie przytaknął, jakby osobiście nie mógł wybrać lepiej. – Nie wiem czy to jest taki dobry pomysł.

– Co? – zapytał Harry piętrząc na kawałku pieczywa różne smakołyki pochodzące z pootwieranych pudełek i wrzucając całość do ust.

– Niespodzianka dla Ev – odparł Blake przełykając kęs jedzenia. Jego spojrzenie z fascynacją śledziło każdy najmniejszy ruch Harry'ego, kiedy metodycznie i spokojnie szykował sobie przekąski i je żuł. Wydawało się, że nic nie umykało jego uwadze i całą sytuację miał pod kontrolą, co zaczynało Harry'ego deprymować. – To nie jest dobry pomysł.

– Czemu?

– Bo ona nienawidzi niespodzianek. – Autorytatywne stwierdzenie Blake'a wywołało uśmiech na twarzy Harry'ego. Podając mu butelkę z piwem postanowił się podroczyć.

– Każda kobieta lubi niespodzianki.

Mężczyzna potrząsnął głową poważnie, pociągając długi łyk i spłukując jedzenie z języka. Kanapka zniknęła z jego rąk z mgnieniu oka. To tyle jeśli chodziło o to, że nie był głodny. Chwilę grzebiąc w pudełkach, odpowiedział kontemplując każde słowo.

– Nie. Każda kobieta kocha prezenty – stwierdził. – Niespodzianki to coś absolutnie innego.

– Serio?

– Oczywiście – oświadczył Blake z całą stanowczością, jaką udało mu się wymustrować siedząc po turecku na łożu pokrytym czekoladowym atłasem wśród poduszek i opakowań jedzenia. Wyglądał absolutnie seksownie i nie na miejscu. Jego silna, potężna sylwetka idealnie pasowała do chłodnych, ziemistych barw i pozornie szorstkich materiałów. Harry jednak oczami wyobraźni widział go rozciągniętego, rozpalonego i gotowego, i pościel nie miała absolutnie żadnego znaczenia, tak długo jak nie okrywała jego pięknego ciała. – Nie popełniaj tego typowego błędu, co wszyscy. – Blake wbił w niego spojrzenie, dobitnie kładąc nacisk na swoje słowa.

– Jakiego? – Zaciskając wargi, aby się nie roześmiać, Harry rzucił mu spojrzenie spod rzęs główkując jednocześnie jak przybliżyć się do obiektu swoich marzeń i nie stracić zębów.

– Nie zakładaj, że Evette jest taka jak wszystkie kobiety!

Przez moment mulili to stwierdzenie w ciszy, szukając odpowiedzi w przekąskach i smakołykach, ale żaden nie mógł zaprzeczyć prawdzie oczywistej. Ev była wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Jeśli ktoś to wiedział, to właśnie Blake. Był niezaprzeczalnym ekspertem w tym temacie i obaj zdawali sobie z tego sprawę.

W mgnieniu oka połowa jedzenia zniknęła i Harry miał już dość, widział jednak jak Blake zagląda co rusz do kolejnego opakowania niezdecydowany. Wyglądał przy tym tak seksownie, że Harry nie wytrzymał i położył się na boku tuż przy nim, podpierając głowę na ręce. Gdyby wyciągnął dłoń mógłby pogłaskać biodro, nagle siedzącego sztywno, mężczyzny.

Poruszając się niespokojnie Blake wyciągnął przed siebie nogi i nieufnie mu się przyjrzał. Starając się nie prowokować go bez potrzeby, Harry zmierzył się z nim spojrzeniami, wkładając w nie jak najwięcej zaufania i szczerości. Nie zamierzał ukrywać co czuł. Ani teraz, ani nigdy.

– Dlaczego Evette miałaby nie lubić niespodzianek? – zapytał. Niepostrzeżenie, jak gdyby nigdy nic, podtykając Blake’owi pod usta kawałek krakersa z serem i winogronem.

– Co robisz? – Mężczyzna zamrugał zaskoczony, odsuwając się jak oparzony. Przez sekundę oczy miał tak wielkie, że wyglądał jak jeleń złapany w światła reflektorów.

– Karmię cię. Nakaz odgórny Ev – stwierdził Harry najspokojniej jak mógł, jakkolwiek zaczynał bawić się coraz lepiej i musiał odchrząknąć kilka razy, aby stłumić rechot. Może powinien czuć się podle, że dręczył biedaka, ale warto było choćby dla jego niepowtarzalnej miny.

– Żartujesz sobie?

– Nie śmiałbym postawić się Ev! – zaprzeczył z całego serca. Nie mniej jednak mrugając niewinnie nadal podsuwał jedzenie marszczącemu brwi Blake’owi.

– Nie sądzę, aby miała to na myśli dosadnie…

– Nie możemy jednak ryzykować – odparł Harry śmiertelnie poważnie, wciskając następny kęs do ust zaskoczonego przyjaciela. Z całych sił, wszelkimi sztuczkami jakie znał próbował zdławić rozbawienie wstrząsające jego piersią.

Podejrzliwie przyglądając się Harry'emu, jeszcze bardziej podejrzliwie rozglądając się po pustym, pogrążającym się coraz szybciej w mroku pomieszczeniu, Blake wyraźnie wahał się jak się zachować i co zrobić. Popołudniowe słońce niepostrzeżenie zaczęło wyślizgiwać się i przesłonięte częściowo żaluzje sprawiły, że studio wypełniło się przytulną, intymną atmosferą z promieniami malującymi wzory na podłodze.

Długie, nerwy szarpiące, minuty Harry czekał na to, co się stanie dalej. Już wymyślał kolejne sztuczki i preteksty, aby dotknąć pięknego mężczyzny. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że wstrzymał oddech czekając na kolejną mijającą sekundę. Ostatecznie decydując się wyluzować, Blake widocznie odprężył się i z trochę ironicznym uśmieszkiem chapsnął smakołyk, który Harry trzymał wyciągnięty nadal w jego stronę. Gorące, wilgotne usta zacisnęły mu się na palcach i dreszcz ekscytacji znalazł nagle drogę do każdego zakamarka jego ciała, napinając sutki w ułamku sekundy. Podekscytowany i nagle trochę wystraszony Harry, zaczął się zastanawiać czy zdoła przetrwać drażnienie swojego przystojniaka. Definitywnie nie wziął pod uwagę, że może paść ofiarą własnego pożądania.

Łowiąc praktycznie zimny strips z kurczaka z pudełka, Harry spróbował wrócić do tematu. Musiał skupić się na czymś, aby nie rzucić się na Blake'a. Zwłaszcza, że mężczyzna rozciągnął się na materacu u jego boku również podpierając się na łokciu. Jego penetrujące spojrzenie onieśmielało Harry'ego. Ciekawość zaś paliła. Jak patrzyłby na niego w chwili pasji, podniecony i głodny? Wyobraźnia zabijała go, ale i tak nie mógł oderwać spojrzenia od obserwującego go uważnie Blake'a. Sama jego bliskość sprawiała, że był emocjonalnym wrakiem.

– Niespodzianka dla Ev…? – Przypomniał, zszokowany tym jak jego głos się trząsł. Blake również musiał być zdziwiony, bo mrużąc oczy jeszcze intensywniej zaczął mu się przyglądać. – Co z nią? – dodał z naciskiem, walcząc o samokontrolę. Trochę zirytowany władzą drugiego mężczyzny nad nim, wcisnął mu kawałek mięsa w usta, mocniej niż to było konieczne.

Prychając lekko, Blake przygryzł mu palce za karę. Niezbyt mocno i w opinii penisa Harry'ego zdecydowanie seksownie, ale w oczach miał błysk. Czy było to ostrzeżenie, czy prowokacja, Harry już nie był w stanie określić z całą krwią nagle spływającą do jego krocza. Obawiał się jednak, że Blake doskonale wiedział co mu robi.

– Evette to nie jest typowa kobieta – wymamrotał w końcu Blake nadal żując. Nie wziął sobie kolejnego kawałka, ale też nie opierał się Harry'emu. – Uwielbia mieć wszystko pod kontrolą. Jej mąż praktycznie zadławił ją swoją opieką i uczuciami do stopnia, w którym już nie była sobą. Była jego ideałem. O niczym nie decydowała, na nic nie miała wpływu. On wiedział najlepiej, co było dla niej dobre. Teraz, kiedy wyrwała się z tego związku nie pozwala na utratę kontroli nad czymkolwiek, a zaskoczenie właśnie z tym jej się kojarzy. Nie można kontrolować niespodzianki.

– Hmm, ma sens. – Wolno przytaknął Harry, analizując słowa swojego towarzysza. Trochę się bał swojej pochopnej decyzji, ale było już za późno, aby wszystko odwołać. Z drugiej strony chciał coś zrobić dla Ev, pomóc tak jak pomagał jej Blake. Nie był zazdrosny o ich przyjaźń, ale zazdrościł im przyjaźni. Położył się na brzuchu tak blisko boku Blake’a, jak to tylko było możliwe, patrząc na niego z nadzieją.

– Blake? Mogę cię pocałować?

– Czemu pytasz? – Szybkie mruganie powiek Blake'a najlepiej świadczyło o tym jak bardzo był zaskoczony.

Harry nie mógł uwierzyć, że pomimo wszystkiego co się między nimi wydarzyło, on nadal się tego nie spodziewał. Nie wiedział czy się śmiać, czy płakać. Wybrał szczerość. Na tym nie mógł przecież wyjść źle, prawda?

– Bo nie chcę, abyś myślał, że nie masz wyboru.

– Jesteś dziwnym człowiekiem – wymamrotał w końcu Blake, przełykając ślinę niespokojnie. Wydawało się, że nie wiedział gdzie podziać oczy, na tyle jednak był pewnym siebie i swoich możliwości mężczyzną, że nie odsunął się ani nie uciekł, choć widać było jak wielką ma na to ochotę.

– Dzięki… chyba. To mogę czy nie? – Ponowił pytanie Harry, na siłę odrywając język od suchego podniebienia. Drżało mu wszystko w środku, z kolanami włącznie.

– Nie wiem.

– Jak to nie wiesz? – Panika ścisnęła serce Harry'ego. Wpełzł na wpół na wielką pierś Blake'a i przycisnął go do materaca, zaglądając mu w twarz.

Mężczyzna rozpłaszczył się, ale nie zaprotestował.

– Zwyczajnie nie wiem. Czasem łatwiej jest nie mieć wyboru. – Wyznaniu towarzyszył wstyd, choć próbował ukryć go, odwracając lekko twarz. Ciemne rumieńce pokryły jego wyrzeźbione policzki.

Na moment powieki Harry'ego opadły, aby ukryć udrękę i pragnienia odbijające się w jego oczach. Tumult myśli i pragnień wyprawiał spustoszenie w jego duszy. Jedną rzecz jednak mógł zrobić dla Blake’a i dla siebie. Zdjąć ciężar decyzji z jego ramion, skoro nie był gotów udźwignąć ich wagi.

– Ten jeden raz odpuszczę ci… – wymamrotał pochylając się nad Blake’iem tak, że ich usta otarły się o siebie. – Ale to ostatni raz…

– Ostatni raz… – odszepnął Blake, wolno skinąwszy głową, patrząc mu w oczy z mieszaniną pragnienia i obawy. 

Przez długą chwilę tylko ich oddechy wymieniały pocałunki. Lekkie muśnięcia ciepłego powietrza. Źrenice, rozszerzone oczekiwaniem i podnieceniem, odbijały wszystkie pragnienia, a serca waliły niemożliwie głośno w ciszy studia. Napięcie przeskakiwało po zakończeniach nerwowych w ich wargach, a jeszcze nawet się nie dotknęli. Wystarczała obiecana pieszczota, tajemnicza nadzieja. Głęboko patrząc sobie w oczy badali siebie, próbowali przewidzieć wszystkie możliwe opcje, ale tak naprawdę tylko jedna była możliwa. Podekscytowany i bezsilny względem swojej potrzeby Harry musiał w końcu się poddać. Z resztą, jakie znaczenie miało wypieranie się, krycie tego co czuł? Jego uczucia wręcz z niego buchały i Blake musiałby być idiotą, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy. Ich ciała ważyły tonę pod presją chwili.

Do diabła z rozwagą!

Rzucił się na słodkie usta szybko oddychającego Blake'a. Mężczyzna nie spuszczał z niego spojrzenia jakby nie chciał przegapić najmniejszego drgnięcia, mrugnięcia okiem. Czekanie było zabójcą opanowania Harry’ego, więc zbierając w sobie wszystkie targające nim uczucia, przypił się do jego miękkich, zapraszających warg. Wdarł się do środka nie prosząc o pozwolenie, niezdolny się powstrzymać. Przyjemność eksplodowała mu w głowie. Smak Blake'a otumanił jego zmysły i już nic innego nie miało znaczenia. Tylko ten jeden mężczyzna, ta jedna chwila i fakt, że posiadał go w tym perfekcyjnym, wypełnionym ciepłem, wilgocią i pożądaniem, momencie. Nie mógł zapanować nad sobą. Głód szarpał jego wnętrzności i odbierał opanowanie. Blake wcale nie pozostawał mu dłużny, tylko żądał tak dużo jak oddawał. W sekundę Harry obejmował szorstkie policzki ukochanego dłońmi, potrzebując kontaktu, a Blake rozplątywał supeł na jego włosach, aby owinąć je sobie wokół palców. Były jak jedwab, chłodne i gładkie. Podniecony Blake pozwolił sobie wreszcie ulec fascynacji nimi.

Harry jęknął z rozkoszy. Nagle skóra jego głowy była jak wrażliwa membrana wyczulona na każde muśnięcie. Rozkoszne mrowienie spłynęło wzdłuż jego ciała, a pośladki same się zacisnęły z tęsknoty za pieszczotą. Głęboko tam w środku, głód, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczał wypełnił jego wnętrze, zaciskając ciasno wejście między jego pośladkami, w nadziei na więcej. Wielkie dłonie jego przyjaciela były szorstkie i czułe jednocześnie, obiecywały raj. Język Blake’a wywalczył sobie w końcu drogę do środka ust Harry'ego, ale to było w porządku, jeśli chodziło o niego. Poddał się i jakże słodka to była kapitulacja. Rozwarł usta szerzej zapraszając kwestujący, śliski organ głębiej, choć nie łudził się, że da radę się nasycić.

Sapiąc spletli swoje ciała razem. Wymieniali liźnięcia i przygryzienia jakby umierali z pragnienia i każdy myślał, że to ten drugi posiada ostatnią kroplę wody. Miażdżyli opuchnięte wargi, wymieniając smak rezydujący w ich wnętrzu. To jednak wydawało się nie wystarczać, bo zacieśniali na sobie uchwyt z każdą mijającą chwilą tak ciasno, że oddech nie mógł spokojnie opuścić ich stłoczonych piersi, Blake jednak nie zamierzał puścić Harry'ego, wręcz wciągając na siebie. Ich nogi same splotły się. Napięty do granic bólu członek Harry'ego znalazł idealne miejsce na twardym udzie Blake'a i mężczyzna torturował siebie pocierając nim o szorstkie materiały, które ich dzieliły. Co on by dał, żeby pozbyć się ubrań. Frustracja dolewała paliwa do jego ognia i napędzała w nieskończoność. Wpełzł więc na Blake’a i siadając na jego biodrach znów sprzągł ich ciała w duszą wstrząsającym pocałunku.

Trochę oszołomiony Blake sapnął łapiąc Harry'ego za biodra, unieruchamiając go lekko.

– Jezu…

– Och, jeszcze… – Taniec ich ciał nabierał tempa i wszystko dzwoniło im w głowach, próbując przebić się przez huk krwi w uszach. Mając ochotę łkać Harry spowolnił. Nie zamierzał jednak przestać całować Blake'a, chyba, że ktoś oderwie go od ukochanego łyżką do opon, a i wtedy to nie było całkiem pewne. – Jeszcze tylko trochę… – mamrotał obcałowując całą jego twarz, próbując poznać każdy zakamarek.

– Ale, mmm… tylko jeszcze trochę… – przytaknął Blake posłusznie, na wpół nieprzytomny wyraźnie drżąc pod pieszczotą palców Harry'ego. Małe sutki spięły się, a gęsia skórka pokryła cały jego tors. Kiedy Harry spełzł niżej pokrywając mokrymi pocałunkami każdy wolny kawałek skóry dreszcze tylko jeszcze się wzmogły i miał ochotę łkać z radości. Dodatkowo jego członek znalazł przyjaciela, który najwyraźniej też chciał się bawić, bo niczym stalowy pręt wbijał się w jego pachwinę. Na próbę, trochę niepewnie, z dużą dozą przymusu Harry poruszył biodrami. Obaj jęknęli, wymieniając gorące oddechy. Blake wymamrotał coś, więc Harry postanowił go rozproszyć lekkim ssaniem delikatnej skóry na jego szyi. Pot i unikalny smak mężczyzny wprost uderzał mu do głowy. Chciał więcej, inaczej obawiał się o swoje zdrowie psychiczne. Nie zdolny walczyć z pokusą potarł swoim członkiem o wezbraną erekcję Blake'a. Długa, dotkliwie przenikliwa fala ekstazy znalazła ujście z jego jąder i powędrowała wzdłuż kręgosłupa, i napiętych ud. Było już po nim. Z zażenowaniem przeklął brak bielizny, bo czuł jak wilgoć sączyła się strumykiem z czubka jego penisa wsiąkając w jeansy. Jeśli Blake jeszcze raz wypręży biodra, prawdopodobnie wystrzeli jak nastolatek.

– Harry… – wymamrotał cicho Blake. Zbyt cicho, aby przebiło się to przez zasnuty uniesieniem mózg Harry'ego. Tylko jeszcze kilka pocałunków. Tylko poliże to wgłębienie. Trochę mocniej, przyciśnij mocniej! – Harry! – Tym razem Blake przekręcił ich przyszpilając ciało Harry'ego do materaca i spojrzał w jego przymglone oczy.

Wielkie rumieńce zdobiły policzki Harry'ego, usta lśniły opuchnięte od pocałunków, a dłonie kurczowo ściskały go za szyję, na siłę próbując znów pociągnąć w dół.

– Skarbie – wyszeptał Blake wciągając drżący oddech. Biodrami tylko lekko wykonywał kółka, tak całkiem niechcący. Tsunami emocji elektryzowało go od środka za każdym razem, gdy wziął oddech. Naga skóra piersi parzyła, w miejscach gdzie się stykali. Wspierając czoło na czole Harry'ego spróbował wydobyć głos z zaciśniętego gardła. – Harry…

– CO?

– Telefon dzwoni…

Ta chwila zamarła w nich od środka. Wszystko stanęło włącznie z ich sercami. W końcu Harry szybkim ruchem silnego ciała wciągnął Blake'a na siebie, jednocześnie obejmując ramionami i nogami.

– Pieprzyć jakiś cholerny telefon! Nie teraz, błagam nie teraz – szeptał gorączkowo wtulając się w Blake'a z całych sił jakby od tego zależało jego życie. I pewnie zależało. Rozłąka chyba by go zabiła na miejscu.

Blake parsknął zdławionym śmiechem, posłusznie kładąc się na Harrym. Z resztą jaką opcję miał? Harry miał zadziwiająco wiele siły, trzymał go w kości kruszącym uścisku z desperacją zakrawającą na szaleństwo, ale przecież to nie powinno być szokujące. Był mężczyzną, co całkowicie jakoś umykało Blake’owi w tym momencie. Harry był Harry’m. Ekspansywnym, spragnionym uczuć człowiekiem, umierającym dla jednego dotknięcia Blake'a. Wszystko o tym krzyczało. Zaborczy, intensywny pocałunek, silny uchwyt i nieskoordynowane pieszczoty. Jeśli to nie było ego rozsadzające uczucie, to Blake już nie wiedział co może wywołać w nim takie emocje.

Melodyjka z telefonu Harry'ego nadal jednak inwazyjnie sączyła się w ich uniesieniem wypełnione mózgi. Ciała protestowały przeciw rozłące, aż wibrując agresywnie. Deszcz pocałunków rozpraszał. Nic jednak nie dało się zrobić, aby wygrać ze światem wbijającym w nich swoje zęby.

– Harry? – Wolno całując szorstką od zarostu brodę Harry'ego, Blake spróbował skupić się na pięć sekund i dokończyć myśl, zanim znów uległ kolejnej pokusie. – Nie wiem, ale ten, kto dzwoni wyraźnie zdaje się być zdeterminowany.

Harry zignorował słowa kochanka, choć jego chropowaty głos wyprawiał niesamowite rzeczy jego ciału. W tym stanie Blake chyba namówiłby go na absolutnie wszystko zwyczajnie do niego mówiąc.

Komórka dzwoniła jednak i dzwoniła. Harry robił co mógł, aby ją zlekceważyć, nie dopuszczać do świadomości. Wyrzucić z raju, jaki kreowały dla niego ramiona Blake'a ciasno go obejmujące. Sam ciężar jego potężnego ciała, mocno przyciskający go do materaca był czystą rozkoszą. Oddech tkwił mu w piersi. Iskra podniecenia wybuchała coraz bardziej za każdym razem jak jego ukochany poruszył biodrami, miażdżąc ich penisy razem. Mięśnie naprężały się, kiedy próbowali przygarnąć jeden drugiego coraz bliżej. Harry wdzięczny był za śliskość w jeansach, którą wykreował jego ociekający członek, bo łagodziło to trochę tarcie na jego delikatnym, przekrwionym organie. Gdyby tylko Blake go dotknął umarłby szczęśliwym człowiekiem.

– Nie! – Zirytował się w końcu Blake. – Mam dość. Jeśli jeszcze chwilę posłucham tego dzwonka, twoja komórka dołączy do okularów na liście moich ofiar. – Uniósł się na rękach, próbując ześlizgnął z Harry'ego. Ten jednak spanikowany prawie drastycznie przytrzymał go.

– Blake, proszę!

Wahając się ułamek sekundy mężczyzna ostatecznie pacyfikując go lekkimi pocałunkami przeturlał się na bok, chwycił komórkę, podał ją zaskoczonemu Harry'emu i przekręcając go na bok, położył za nim, miażdżąc przy okazji kilka kontenerów z jedzeniem.

– Odbierz, to na pewno coś ważnego – wymamrotał w kark Harry'ego, posyłając całkiem nowy zestaw pragnień, fantazji i próśb wzdłuż jego kręgosłupa i pośladków, kończąc w napiętych jądrach. – Ja nigdzie się nie wybieram… – dodał uspokajająco lekko muskając wargami jego szyję tuż poniżej linii włosów.

– Jezu! – Biorąc kilka głębokich wdechów Harry spróbował opanować rozdzierające mu duszę rozczarowanie i domagające się zaspokojenia ciało. – Zawsze, zawsze, zawsze tak się dzieje… – Prawie wściekły, nadal roztrzęsiony, chwycił komórkę, która w tym momencie jak na złość zamilkła. – Przecież to by było zbyt pięknie, aby było prawdziwe – wymamrotał. Blake roześmiał się, obejmując go ramionami i przyciągając do piersi z całych sił. Zgięte kolana wpasował pod udami Harry'ego.

– Sprawdziłeś kto to? – zapytał przykładając policzek do policzka Harry'ego i próbując zajrzeć mu przez ramię.

– Nie wiem jak ty w ogóle jesteś w stanie myśleć – pożalił się, ale posłusznie odblokował telefon, aby sprawdzić nieodebrane połączenia. Widząc wyświetlający się pięciokrotnie numer zaklął cicho. – Cholera, to dzwoniła niespodzianka Ev…

– Cóż… ciężka sprawa – powiedział współczująco Blake, obejmując go automatycznie, mocniej przytulając do siebie. Harry skorzystał z okazji i wcisnął tyłek w pobudzone nadal przyrodzenie swojego mężczyzny. Cichy jęk nie tylko dał mu nadmiernie wiele satysfakcji, ale też podbudował psychicznie.

– Teraz już za późno – powiedział wybierając „oddzwoń”.

Kilka minut później, rozłączając się, spojrzał przez ramię na przyglądającego mu się z niedowierzaniem Blake'a. Jego oczy praktycznie lśniły rozbawieniem i odbijały szok, kiedy tak podpierając głowę na ręce wpatrywał się w niego z góry. Harry miał ochotę wić się i usprawiedliwiać, nic jednak sensownego nie było wstanie uformować się w jego rozbieganym, nadal wypełnionym pożądaniem mózgu.

– Nawywijałeś – powiedział w końcu jego przyjaciel, walcząc z uśmiechem. Wręcz musiał odchrząknąć, bo rechot zmienił się w gulę w jego gardle.

– Będziesz musiał pomóc mi ją spacyfikować… – odparł Harry błagalnie, wtulając nos w bok twarzy Blake'a. Delikatnie, kusząco wodząc czubkiem języka po odsłoniętej słonawej skórze, którą mógł sięgnąć.

– Mowy nie ma! – zaprotestował Blake z udawanym przestrachem. – Nie nadstawiam karku za twój mały, ciasny tyłek.

– Blake… – Harry oplótł się ramionami swojego ukochanego, a nogi ciasno splótł z nim unieruchamiając go i jęcząc błagalnie.

Z uśmiechem, który Harry mógł wyraźnie wyczuć na swoich ustach, Blake wymamrotał wśród miękkich, lekkich pocałunków.

– Może jak jej powiesz… że udało ci się mnie „zaciągnąć do łóżka”… to… nie zauważy, że kupiłeś jej w prezencie wyposarzenie kuchni za górę pieniędzy…

Pisk Harry'ego utknął mu w gardle, gdy język Blake'a wślizgnął mu się do ust, zagłuszając jękiem wszelką odpowiedź.



Rozdział ósmy



Mrugając wolno, Harry wrócił nagle do „tu i teraz”, i cały otaczający go świat z szumem rozmów i słonecznym blaskiem zajął prawowite miejsce w jego umyśle. Walcząc z przerażającym podejrzeniem, nieśpiesznie skupił spojrzenie na twarzy cierpliwe, aczkolwiek z rozbawieniem, przyglądającego mu się Ryana. Siedząc naprzeciwko, młody mężczyzna patrzył wprost na niego i nie dało się uciec przed jego przenikliwym wzrokiem, a w tym momencie Harry o niczym innym nie marzył niż tylko ukryć się. Gorący rumieniec wypłynął mu na szyję i szybko, progresyjnie zalał całą twarz. Miał wrażenie, że nawet cebulki włosów mu się zaczerwieniły.

Cholera.

To zaczynało być upokarzające i denerwujące, i był dosłownie rozczarowany sobą.

– Znów śniłem na jawie? – zapytał na wydechu, bezskutecznie walcząc z głuchym jękiem wyrywającym mu się z gardła. Znów to samo. Odpłynął w trakcie spotkania. Jak żałosne to było?

Blake, Blake i jeszcze więcej Blake’a wypełniało jego umysł, i wprawiało w ciągły stan ekscytacji, i podniecenia. Zamykając oczy na moment, modlił się o to, aby ziemia rozstąpiła mu się pod stopami i żeby mógł zniknąć. Wziął się jednak w garść, wręcz domagając się od samego siebie większego opanowania, aby zapanować nad swoim żenującym zachowaniem.

– Tylko jakieś pięć minut. – Ryan wzruszył ramionami jakby od niechcenia. Jego roześmiane piwne oczy rozświetlały mu całą twarz, kiedy odparł spokojnie, wygodnie rozsiadając się na krzesełku w kawiarni, w której uwielbiali się od jakiegoś czasu umawiać. Ewidentnie przygotowywał się na długą rozmowę, bo umościł się, przedramiona wspierając na brzegu stolika i pochylając się w stronę Harry'ego, aby dać ich miejscu złudne poczucie izolacji. Zamówione przez niego Shakerato[1] dawno zniknęło i po niezdecydowanej minie, kiedy patrzył na pusty pucharek, widać było, że zastanawia się nad kolejnym. Biorąc pod uwagę nieśpieszny rozwój ich spotkania, mógł śmiało założyć, że to jeszcze trochę potrwa. Harry nijak nie wydawał się być gotowym na wyznanie tego, co go dręczyło. Ryan nie wyglądał jednak jakby miał coś przeciwko temu. Wpatrywał się tylko w Harry'ego z nieukrywanym zainteresowaniem, jednocześnie próbując wyglądać podejrzanie nonszalancko, co tylko dobijało Harry'ego jeszcze bardziej.

Skrępowany wbił spojrzenie w swoją nieruszoną mochę, która nadal kusiła wyglądem i zapachem. Miał jednak zbyt ściśnięte gardło, aby cokolwiek zdołać przełknąć.

– Przepraszam… – wymamrotał z rezygnacją, zmęczony i przybity, pocierając twarz dłonią. Oczy go paliły, gardło zaciskało się boleśnie, a pierś wypełniona była nieopisanym ciężarem. – Chodzi o to…

– … że się zakochałeś, a Blake jest hetero i do tego wysyła ci mieszane sygnały, co pieprzy ci całą koncepcję i nie jesteś w stanie się bronić… – Dokończył usłużnie Ryan, kiedy Harry'emu brakło słów. Uśmiechał się drocząco, ale spojrzenie miał poważne, gdy uważnie przyglądał się Harry'emu. Cokolwiek myślał, było skrzętnie ukryte, nawet gdy poświęcał Harry'emu całą swoją uwagę. Nie zamierzał też owijać w bawełnę.

Zdumienie odebrało Harry'emu na chwilę możliwość skonstruowania choćby jednego zdania, mogącego pomóc mu się wykpić, zaprzeczyć, może nawet zbyć całość żartem. Jedno spojrzenie na twarz towarzyszącego mu młodego mężczyzny i wiedział, że nie miał szans. Ryan był zbyt spostrzegawczy i zbyt mądry na to, aby nabrać się na jego żałosne wymówki. To był jeden z powodów, dla których poczuł prawie natychmiastową sympatię do niego. Co nie często mu się zdarzało, zwłaszcza, że różnica wieku między nimi była znaczna, a Harry już od dawna nie miał prawdziwego przyjaciela.

– Cóż… w jednym zdaniu ująłeś całe moje popierniczone życie – przyznał w końcu Harry spokojnie, zastanawiając się czy widać, że serce wycieka mu między żebrami. No i może trochę oczami, bo nadal go podejrzanie piekły. – Jestem pod wrażeniem.

– Mam dwadzieścia lat… – powiedział Ryan, uśmiechając się rozbrajająco, na sceptyczne spojrzenie, które mu rzucił Harry. – W zaokrągleniu – uściślił niezrażony. – Nie jestem jednak naiwny. No i odwiedzam wystarczająco wiele stron typu Nifty lub Literotica z opowiadaniami dla niegrzecznych gejów, aby naczytać się o biednych, spragnionych miłości nieszczęśnikach zakochujących się w nieodpowiednich mężczyznach, żeby dostrzec objawy.  – Ryan pochylił się nad stolikiem, dodając poważnie. – Mój kochany przyjacielu cierpisz na beznadziejny przypadek źle zainwestowanej miłości.

Tym razem oczy Harry'ego jednak wyszły na wierzch. Miał trudny moment z wchłonięciem słów, które Ryan rzucił jakby bez problemu rozszyfrował wszystkie życiowe dylematy Harry'ego. I co gorsze Harry miał przeczucie, że miał absolutną rację. Może nie powinien się nawet dziwić, skoro Ryan zaskakiwał go na każdym kroku od chwili, w której się poznali. Nie dało się zgoła przewidzieć, co może paść z jego ust w następnej sekundzie i pozory zdecydowanie myliły w jego przypadku. Cała historia najwyraźniej kryła się za jego pogodnym najczęściej spojrzeniem, ale kiedy chmury zakrywały ten błysk, wyzierała nagle z nich rozpacz i cierpienie. Może dlatego tak łatwo było mu więc wyczuć udrękę w jego duszy. Harry już niczego nie był pewien.

– Świetnie. Nie tylko jestem typowym gejem, ale jeszcze na dodatek zakochując się wybrałem jedną z najgorszych dostępnych opcji. – Kręcąc głową z pożałowaniem nad własną głupotą, dodał. – Zrób mi przysługę i zastrzel mnie po prostu. – Nutka sarkazmu pomogła zwalczyć Harry'emu chęć histerycznego śmiechu, który usiłował wywalczyć sobie drogę na jego usta. Powinien raczej rozpaczać, niż się cieszyć. W całej jego sytuacji nie było nic zabawnego. Przecież wiedział doskonale, że to się źle dla niego skończy. Wiedział i jednocześnie udawał, że nie wie. Był żałosny i nieodpowiedzialny. Już na początku powinien stawić czoła rzeczywistości. Szkoda, że nie potrafił i ktoś musiał mu to wytknąć palcem. Ryan czynił jednak wszystko jakby łatwiejszym do zniesienia. Prostszym do przełknięcia. Sama niewzruszona, nieoceniająca postawa jego przyjaciela pomagała mu zapanować nad jego własnymi rozbieganymi uczuciami.

– Nie ty pierwszy i nie ostatni – odparł Ryan, bez mrugnięcia powieką na absurdalną prośbę Harry'ego.

– Nie pomagasz. Wiesz o tym?

– Cóż, takie życie…

– Może wyczytałeś też, co w tej sytuacji zrobić? – zapytał Harry, tylko w połowie żartując. Nie był pewien czy to był najlepszy pomysł, aby wylewać swoje żale na biednego nastolatka, z drugiej strony miał uczucie, że w końcu chyba mu coś wybuchnie w środku, jeśli wszystko będzie w sobie butelkował.

Jak miał jednak wyrazić to, co czuł? Pragnienia, w których główną rolę odgrywał już tylko Blake – nie z braku próbowania wyobrażenia sobie całego kalejdoskopu mężczyzn w swoim łóżku i życiu – zdominowały wszystkie jego myśli i uczucia. Wszystko zaczynało kręcić się wokół tylko tego jednego człowieka i zaczynało go to przerażać. To była katastrofa czekająca, aby się wydarzyć. Stąd też siedział właśnie w „Po prostu kafejce” i topił smutki w kawie.

– Masz tak na serio tylko dwie opcje – stwierdził Ryan autorytatywnie, ze skinieniem głowy przyjmując kolejny oszroniony, wysoki pucharek Shakerato.

Harry nie potrafił wykoncypować, jakie to by miały być opcje i nie był nawet pewien czy chciał się dowiedzieć. Spojrzał jednak na siedzącego po drugiej stronie stolika Ryana i spróbował wywnioskować czy jego towarzysz robi sobie z niego jaja, czy faktycznie stara mu się pomóc.

– Obawiam się, że to nie jest takie proste.

– Oczywiście, że nie jest. Wszystko zależy od Blake'a, bez względu na to jak na to patrzeć.

– A nie ode mnie? – zapytał zaskoczony Harry już całkiem się gubiąc.

– Ty możesz, co najwyżej odzyskać zdrowy rozsądek i odwracając się na pięcie zwiać gdzie pieprz rośnie, zanim zrobisz coś głupiego i Blake złamie twoje serce.

– Coś głupszego niż zakochanie się na zabój? Fantazjowanie o nim w każdym momencie, w którym nie śpię i śnienie o nim, kiedy już padam w końcu z wycieńczenia, bo cały dzień nie robiłem nic innego niż tylko próbowałem znaleźć sposób na to, aby z nim być? A może coś głupszego niż robienie sobie złudnych nadziei i popychanie go w coś, na co nie ma ochoty?  Przystawianie się do niego, robiąc mu mętlik w głowie? – zapytał Harry z goryczą.

Ryan zamrugał zaskoczony w pierwszym momencie, po chwili jednak wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

– Zawsze jeszcze mogłeś mu się oświadczyć…

Przez moment Harry nie do końca był pewien czy wybuchnąć śmiechem, czy trzepnąć w ucho swojego przyjaciela. Wybrał poczucie humoru, bo obawiał się, że w innym wypadku, czasem może skończyć się tym, że pęknie tama jego rozpaczy i się zwyczajnie rozpłacze, a publiczne okazywanie słabości nie leżało w jego naturze.

– Okej, nie mogę zaprzeczyć, że na każde pięć minut – powiedział Harry wyliczając na palcach – trzy mam ochotę lizać każdy zakamarek jego ciała i próbować zdjąć każdy skrawek materiału, który okrywa jego smakowite, kuszące, seksowne ciało. – Dreszcz przepłynął mu po skórze na samą myśl. – Dwie, chciałbym słuchać go i łazić za nim, aby nie przegapić choćby jednego jego słowa, gdzie w tym momencie zauważ – rzucił wymowne spojrzenie Ryanowi – jak niewiele mówi. Natomiast pozostałą minutę po prostu patrzeć na jego całuśne usta jak się uśmiechają, a jeśli się nie uśmiechają to sprawić, aby miał powód… – dodał z westchnieniem. – …ale bądźmy poważni. To nie jest tak, że nigdy żaden heteryk nie skusił się na homoseksualny seks. Faceci to świnie. Wsadzą fiuta w każdy ciasny otwór, który im jest ofiarowany za darmo i bez zobowiązań, przy niewielkiej ilości alkoholu i/lub lubrykantu bądź perswazji. Jaka jednak jest tak na serio realna szansa na „I Żyli Długo i Szczęśliwie” w takiej sytuacji? I czy w ogóle mam prawo narażać go na wszystko, co może go spotkać, jeśli cała ta sytuacja się wyda? Bo co jak co, nie dam się wepchnąć do „szafy” dla nikogo. To by była prosta droga do tego, żebym go znienawidził.

– Dlatego mówiłem, że masz dwie opcje – odparł Ryan spokojnie, aczkolwiek wymownie. – Poddać się i zniknąć z jego życia tak szybko jak tylko skończysz zdjęcia, bo nie oszukujmy się, z uczuciami jakie dla niego żywisz nie masz szans na zwyczajną przyjaźń. Rozerwałoby cię to od środka. Nikt nie zasługuje na to, aby żyć w wiecznej męce.  – Nawet kiedy to mówił, dało się wyczuć, że nie bardzo wierzył, aby Harry wybrał taką opcję. Nie mniej uważał za słuszne ją przedstawić. – Możesz też spróbować udowodnić mu, że miłość to więcej niż seks i nie ma nic wspólnego z płcią osoby, którą kochasz. – Zakończył Ryan z stanowczością, popychając opadające mu z nosa okulary jak akcent kończący jego wywód.

Harry pozbierał szczękę z podłogi i wolno wypuszczając powietrze, spróbował zapanować nad emocjami.

– Żeby to było takie proste…

– Nie mówiłem, że to będzie proste, ani że może się udać. Powiedz jednak, co masz do stracenia? Blake'a? Jeśli nie spróbujesz to i tak go nie będziesz miał – odparował Ryan chłodno. – I nie, nie dasz rady zadowolić się tylko przyjaźnią – dodał kategorycznie, widząc obiekcje formujące się na ustach Harry'ego. – Odpowiedź zawsze brzmi „nie” jeśli nawet nie zadasz pytania…

– Aaa… to dlatego wszystko zależy od Blake'a. – Olśniło Harry'ego i wcale nie był z siebie dumny. Raczej nie ma, z czego się cieszyć, kiedy dochodzisz do wniosku, że całe twoje przyszłe szczęście lub jego brak leży w rękach innego człowieka. Tak, miłość była do dupy i to wcale nie w przyjemny sposób.

– Albo będzie cię chciał, albo nie – przytaknął Ryan poważnie. Po sekundzie jednak jego uśmiech oświetlił okolicę. – Nie oznacza to, że nie możesz pomóc mu podjąć decyzji. Czasem człowiek sam nie wie czego chce, dopóki nie pokaże mu się palcem.

– Jasne…

– Kiedy ostatnio was widziałem, nie wyglądało jakby uciekał w przeciwnym kierunku na twój widok. A ta scenka po zdjęciach, jak padł prąd? Uuch! – Ryan powachlował twarz, uśmiechając się jak lunatyk. – Natężenie seksualne w powietrzu było tak wielkie, że jakby wysunąć język to miałoby smak.

Przewracając oczami Harry spróbował zwalczyć rumieniec. Jezu, dobrze, że dzieciak nie był świadkiem ich ostatniej sesji w studio. Chyba tylko jakimś cudem prześcieradło nie stanęło w płomieniach. Jak na heteroseksualnego mężczyznę, Blake nie wydawał się mieć problemu z całowaniem go. Nie żeby to zmierzało w jakimś konkretnym kierunku. Blake odebrał mu zmysły wycałowując z niego cały oddech i raczej stanowczo odwrócił plecami do siebie, objął kładąc się za nim i przytulając ciasno spędził dwie godziny drzemiąc, zanim przyjechali dostawcy urządzeń, które zamówił Harry dla Evette. Do tej pory jego ciało śpiewało, jądra mrowiły z niezaspokojonego pragnienia, a serce waliło jak oszalałe. Właśnie te pocałunki budziły w nim chore, złudne nadzieje. Skrytość i stanowczość Blake’a, i to jak go traktował zaś uświadamiały mu, że wystawia się na niebezpieczeństwo. Gdyby chociaż wiedział, co myśli jego ukochany… czy mógł tak zwyczajnie zapytać?

Czy mógł nie spróbować?

Mętlik w głowie i zamieszanie na szczęście rozwiał dźwięk jego komórki. Był wdzięczny, że nie musi odpowiadać Ryanowi, bo nie był pewien co się może wydostać z jego ust. Bał się siebie i intensywności swoich uczuć.

– Halo? – Przywitał się nawet nie patrząc na wyświetlacz telefonu zanim odebrał.

– Harry! – wrzask Evette musiał dotrzeć nawet do Ryana, bo jego oczy z okrąglały nagle komicznie i wręcz pochylił się w jego stronę, aby słyszeć coś więcej. – Bierz dupę w troki i przyjedź do studia w tej chwili!

– Już pędzę! – zapewnił szybko Harry z sercem walącym mu w gardle. Jego przyjaciółka była wkurzona. Jak mam-twoje-jaja-na-następny-posiłek wkurzona. – Będę za pięć minut – dodał nerwowo, ale Evette już zdążyła się rozłączyć.

– Wow! Co zrobiłeś? –  zapytał Ryan, zrywając się z miejsca, aby za nim pognać.

Harry tylko pokręcił głową, nie znajdując słów na wyjaśnienie.

– Zobaczysz na miejscu.



***



Para praktycznie szła z uszu Evette i Blake widział to nawet stojąc po drugiej stronie studia czekając aż Harry zjawi się na wezwanie królowej. Chciał go jakoś… przygotować? Ochronić może. Sam nie był pewien. W każdym bądź razie po raz pierwszy w życiu skłonny był stanąć po stronie kogoś innego niż Ev i rozwalało mu to całą koncepcję, nie mówiąc już o tym, że go przerażało. Harry był takim dobrym, troskliwym człowiekiem. Jego brak egoizmu i pragnienie pomagania wręcz prosiło się o kłopoty i właśnie się w nich znalazł. Blake był rozdarty. Życie nauczyło go i Evette, że nic nie jest za darmo. Zjawił się jednak taki durny Harry i udowodnił im, że się mylą. On dawał od siebie nie chcąc nic dla siebie w zamian. Może po za ich przyjaźnią i akceptacją. Miał nadzieję jak jasna cholera, że Ev będzie w stanie to dostrzec, kiedy chmura jej wściekłości już opadnie.

– Nie rozumiem tego faceta – mamrotała wyrzucając dłonie do góry i przemierzając studio w kilku nerwowych krokach – najpierw robi tyle zamieszania, żeby się nie… – Stanęła jak wryta urywając w pół zdania. Patrząc na Blake'a jak złodziej złapany na gorącym uczynku, zwiała na zaplecze jeszcze bardziej zła.

Blake nawet nie chciał się zastanawiać, o co jej chodziło. Tajemnice Harry'ego były jego własnymi. Tyle ile chciał tyle mu zdradzał. To jak bardzo zbliżyli się do siebie bez tego i tak posyłało fale paniki przez jego ciało. Nigdy jeszcze nie miał tak wielkiego mętliku w głowie jak teraz. Rzeczy, które pozwalał Harry'emu robić sobie były jednocześnie wspaniałe i zatrważające. Blake nigdy nie oceniał ludzi na podstawie tego czy byli mężczyznami, czy kobietami. Co mogli wnieść do jego życia, czy jak zdołaliby mu zaszkodzić. Zwyczajnie kategoryzował ich na zasadzie tego jak wiele musi mieć z nimi wspólnego i kiedy może się od nich uwolnić. Płeć była sprawą drugorzędną, bo wszystkich nie znosił jednakowo. Były oczywiście wyjątki, które tolerował w swoim życiu mniej lub bardziej. Gorzej, bo Harry nagle zaliczał się do tej samej kategorii co Ev. Powoli nie potrafił wyobrazić sobie życia bez niego, bez jego pogodnej, jasnej obecności, bez jego ekscytującej nieprzewidzialności i troski, która pokrywała serce człowieka jak miód. Raptownie okazywało się, że Blake miał miejsce na jeszcze jedną bliską osobę w życiu i nie był pewien co z tym fantem zrobić. Jeszcze jedna osoba mogąca zmienić jego życie w pasmo cierpienia i rozpaczy. Mogąca go zranić.

Zdyszany Harry wpadł do studia z Ryanem depczącym mu po piętach. Widok obu mężczyzn razem posłał nieprzyjemne mdlące uczucie wprost do jego żołądka, wykręcając go na lewą stronę. Umysł rozbiegany i tak już hasający samopas podsunął jego wyobraźni przynajmniej kilka powodów, dla których mogliby spotykać się i żaden z tych powodów nie uspakajał ani na jotę bandy stworzeń łaskoczących go w brzuchu. Łaskoczących ostro zakończonymi szponami.

Ryan szczerząc zęby w podejrzanie radosnym uśmiechu, minął go, mrugając przy tym okiem i wpadł na zaplecze, sprawdzić co wprawiło Ev w stan bojowy. Harry zaś podkradł się do jego boku ostrożnie jakby przestępował pole minowe i każdy krok mógłby być jego ostatnim, cały czas niespokojnie zerkając w stronę zaplecza. Wydawał się być trochę nerwowy, ale i tak wyglądał jak zwykle świetnie. Jasne włosy związane na karku odbijały promienie słońca, a koszula z krótkim rękawem rozpięta pod szyją komplementowała złocistą opaleniznę jego ciała. Ciasne, ciasne jeansy otulające jego szczupłe biodra i długie nogi jak kochanek, skupiały wzrok na jego krągłych pośladkach i Blake zdumiony odkrył, że gapi się na niego jak kretyn.

Zimny pot oblał mu plecy i musiał powstrzymać się, aby nie zadrżeć. Potrząsając głową i modląc się o to, aby jego klepki ponownie wskoczyły na swoje miejsce i żeby przestał zachowywać się jak idiota, Blake przywitał się niemrawo.

– Miałeś mi pomóc ją urobić – wymamrotał Harry kącikiem ust, przyciskając się praktycznie do jego boku i z obawą zerkając na drzwi od zaplecza, spodziewając się w każdym momencie, że fotografka wyskoczy na niego z żądzą mordu w oczach.

– Już jest urobiona. Ciesz się, że nie widziałeś jej wcześniej… – odparł Blake, udając że wcale nie poczuł dreszczu przy pierwszym kontakcie ich ciał.

– Mam się bać? – Wielkie oczy Harry'ego wbiły się w niego błagalnie.

– Chyba powinieneś uciekać… – wymamrotał – będę tuż za tobą. – Nie mogąc sobie darować Blake musiał podręczyć zdenerwowanego biedaka. Harry spojrzał na niego z zaskoczeniem.

– Dlaczego? Nie zrobiłeś nic złego.

– Nie powstrzymałem cię…

Różowe wargi jego przyjaciela rozwarły się z szoku. Praktycznie widać było jak trybiki obracają się w jego głowie, a najróżniejsze scenariusze przemknęły przez jego umysł. Nie potrafiąc się powstrzymać Blake położył mu dłoń na ramieniu, widząc, że mężczyzna lekko zbladł.

– Hej, spokojnie…

– Harry! – W ułamku sekundy, przypominając kolorową plamę w ruchu, Ev wypadła z kantorka i skrzecząc naskoczyła werbalnie na sztywno nagle wyprostowanego biedaka. – Co do cholery sobie myślałeś? Zwariowałeś? – zapytała tonem jasno świadczącym, że to było retoryczne pytanie i odpowiedź jest jasna. Łapiąc go za przód koszuli potrząsnęła nim, aż mu zęby zadźwięczały.

– Ev! – zawołał błagalnie. Kobieta jednak nie gotowa była na rozsądną rozmowę. Mała żyłka pulsowała jej na skroni, a oczy ciskały błyskawice. Z każdą mijającą chwilą wydawała się też czerwienieć coraz bardziej. I to zdecydowanie nie był uroczy rumieniec skrępowania.

– Żadne mi tu Ev teraz! – wrzasnęła.

Obawiając się, że sytuacja wymknie się z rąk, Blake szybko objął Harry'ego w pasie i lekko okręcając ich obu, usunął go z drogi bezpośredniego zagrożenia, praktycznie zasłaniając sobą. Mężczyzna z szoku nawet nie protestował na takie tarmoszenie.

– Evette obiecałaś, że z nim porozmawiasz zanim wymierzysz karę – zauważył pogodnie z trudem hamowanym śmiechem. Dla niego cała ta sytuacja była zabawna. Rudzielec praktycznie zionął na niego ogniem.

– Poczekaj na swoją kolejkę skopania dupy! – Wsparła pięści na biodrach, groźnie szczerząc zęby na nich obu.

– Jeśli nas zabijesz zanim zdołasz się upewnić, że na serio chcesz zatańczyć na naszych skrwawionych trupach, to będziesz żałowała, jeśli nie zachowasz nas jako swoich wiernych niewolników na później – odparował spokojnie, coraz lepiej się bawiąc.

Harry zdzielił Blake'a łokciem w żołądek najwyraźniej nie będąc pod wrażeniem jego taktyki negocjacyjnej. Ev również raczej zaczynała się skłaniać, ku uwolnieniu ich od cierpień egzystencjonalnych dobrze wymierzonym ciosem w bardzo delikatne regiony ciała. On jednak nawet okiem nie mrugnął zwyczajnie zaczekał, aż przestała pienić z ust. Ostatecznie, kiedy opanowała się na tyle by po prostu stać z założonymi na piersi ramionami, przytupując nogą niecierpliwie, Blake zrelaksował się i odwrócił w jej stronę, stawiając dzielnie czoła.

– Dobra gadaj, jakie masz usprawiedliwienie? – zażądała tonem tak cierpkim, że Blake’owi włoski stanęły na rękach, a Harry zadrżał w jego ramionach.

Zbierając się w sobie niższy mężczyzna poklepał Blake'a po piersi uspokajająco i choć z niechęcią to jednak wyswobodził się z jego objęć i robiąc odważną minę przeciwstawił się wkurzonej właścicielce studia.

– To prezent – oświadczył spokojnym, rozsądnym tonem. Nie zrobił najwidoczniej wrażenia na Ev, bo tylko prychnęła jak kocica. Blake na serio był pod wrażeniem, że nie wystawiła pazurów, ale było blisko.

– Jak rozumiem, gdzieś tam w Głupkoville, jest jakaś cholernie dobra okazja, aby rozdawać takie prezenty? – zapytała, a sarkazm wręcz spływał z tych kilku słów.

– Tak, Międzynarodowy Dzień BoMiałemOchotę?

Nie, to nie była dobra odpowiedź. Nie pomogło też, że Vicky kukająca zza futryny drzwi od zaplecza zachichotała cicho. Evette zmrużyła oczy niebezpiecznie i przez ułamek sekundy wyglądała jakby mord właśnie wysunął się na czołowe miejsce na jej liście potencjalnych możliwości tego, co mu zrobi.

– Zabierz to z powrotem!

– Odmawiam – odparł Harry z uporem.

– Nie, to ja odmawiam przyjęcia tego. – Evette zaparła się jeszcze bardziej, praktycznie dysząc ze złości. Harry wydawał się być jednak odporny.

– Nie możesz mnie zmusić do zabrania tego.

– Ja nie mogę!? Ja nie mogę? – Czerwone błyski zapłonęły w jej oczach i Blake powoli zaczynał się zastanawiać czy nie pora było się ewakuować. Nie żeby nie ostrzegał Harry'ego, bo ostrzegał. Teraz jednak sam szatan obawiał się konkurencji i Harry musiał radzić sobie sam.

– Generalnie możesz wszystko, bo to są twoje urządzenia teraz. Ja już nie mam nic do gadanie w ich sprawie.

Tak, właśnie wrota piekieł zatrzasnęły się z hukiem za chowającym się diabłem. Para poszła z uszu Ev, a mała pulsująca żyłka przecięła jej czoło.

– Nie zmuszaj mnie do rękoczynów, bo nie ręczę za siebie! To nie są moje rzeczy! Mam ci to wyjaśnić naciągając jądra aż do uszu? Czy to wystarczająco przyciągnie twoją uwagę, aby zrozumieć, co do ciebie mówię? To nie są moje rzeczy!

– Już tak. Potrzebowałaś mikrofalówki, więc chciałem ci ją podarować. – Harry nadal kopał sobie grób argumentując rozsądnie.

Podarować. – Więcej sarkazmu. Zawsze zły znak u Evette. Blake przez sekundę rozważał czy nie ostrzec Harry'ego. Z drugiej strony, niech go ktoś pozwie, ale był ciekawy jak sytuacja się rozwinie i kiedy Ev zacznie ganiać biedaka po studio.

– I jak zadzwoniłem do sklepu, z którego korzystam od lat, okazało się, że mają tę świetną promocję…

Promocję

– Dokładnie. Piekarnik, grill, mikrofala w super cenie. Czajnik, toster i opiekacz praktycznie były za darmo do zestawu.

– Za darmo powiadasz…

Harry nie wytrzymał.

– Zamierzasz powtarzać wszystko, co powiem? – zapytał z irytacją. Ev uniosła jedną, idealnie wypielęgnowaną brew, patrząc na niego jak na wariata, który zadawał idiotyczne pytania.

– Tak, będę powtarzała po tobie tak długo, aż w końcu to, co mówisz zacznie mieć jakiś sens.

Tym razem, to Harry stanął z rękami zaplecionymi na piersi. Foch w trybie natychmiastowym.

– Nie wiedziałem, że muszę uzyskać najpierw aprobatę od ciebie na to, aby dawać takie prezenty, jakie mam ochotę i komu mam ochotę. Listę gwiazdkowych prezentów też mam ci przefaksować? – Sztuka sarkazmu najwyraźniej nie była zarezerwowana tylko dla Evette.

– Dobrze mówi… – wymamrotał Ryan, stojąc koło ucieszonej Vicky. Kiedy Ev spojrzała w ich kierunku, dziewczyna dziabnęła go łokciem, aby nie przerywał. Zdecydowanie nie chcieli ryzykować, że ich wywalą i przegapią całą zabawę.

– Musisz, jeśli to mnie kupujesz takie drogie prezenty!

– Za późno, już ci dałem. – Szeroki uśmiech wypłyną na usta Harry'ego, kiedy stanął naprzeciwko Ev zadzierając podbródek z uporem.

– Ale ja nie chcę! – Ev tupnęła, nie do końca mogąc sobie poradzić z Harrym i jego logiką. Zdecydowanie nieprzyzwyczajona, że ktoś jest odporny na jej wściekłość, zaczynała tracić grunt, bo jak się z kimś kłócić, kto nie kłócił się z nią.

– Upss… będę wiedział następnym razem – rzucił Harry wycofując się szybko i chowając za Blake’iem.

– Hej, nie skończyłam z tobą jeszcze! – zawołała za nim.

– Krzyczenie na mnie na serio nie zmieni sytuacji. Dałem ci praktyczny prezent, z którego sam będę mógł korzystać w trakcie, kiedy pracujemy nad zdjęciami. Można wręcz powiedzieć, że prawie zrobiłem to z egoistycznych pobudek.

– Nie zmuszaj mnie, żebym tam poszła i ci przyłożyła! – Zaciskając małe piąstki, Evette obróciła się na pięcie i poszła na zaplecze, stając na środku i rozglądając się ponownie po słotaśnie różowym pomieszczeniu. Cała czwórka grzecznie podążyła za nią.

Blake musiał przyznać, że zestaw od Harry'ego wyglądał idealnie w niewielkim pomieszczeniu. Chrom wykończony czarnymi wstawkami odcinał się od ścian, tworząc estetyczne, eleganckie wrażenie. Mikrofala, piekarnik i grill były zmontowane jedno nad drugim tworząc wysoki kominek w kącie. Reszta wyposarzenia znalazła miejsce na blatach szafek i całość wyglądała jak komplet.

Ev wyglądała na rozdartą. Z jednej strony wyraźnie podobało jej się, z drugiej nie chciała przyjmować rzeczy tak drogich. Każdy taki prezent kojarzył jej się ze zobowiązaniami, które zazwyczaj dopisane były małym druczkiem, w miejscu, które stawało się widoczne dopiero wtedy, kiedy było za późno. Blake postanowił zdjąć ciężar decyzji z jej ramion. Po co biedaczka miała się męczyć. Musiała przekonać się sama, że Harry nigdy by jej nie zranił. Skąd to wiedział, sam chciałby móc pojąć, ale był pewien, że się nie myli. Nie żeby uznać, iż język Harry'ego w jego gardle wystarczył za miernik charakteru.

Zresztą, jakkolwiek by na to nie patrzeć, Blake nigdy nie dopuściłby do tego, aby ktokolwiek skrzywdził jego przyjaciółkę. Problem więc sam się rozwiązywał.

– Dobra, to teraz jak już wszystko jest naprawione i działa, możemy wrócić do robienia zdjęć – rzucił jakby nigdy nic, zacierając ręce. Kiedy przestał stresować się pozowaniem z Harrym, nie miał pojęcia czemu, ale odczuł wielką ulgę. Jak bardzo do tej pory był spięty i przerażony tymi zdjęciami nawet nie uświadamiał sobie do momentu, w którym przestał się przejmować.

Evette okręciła się na pięcie, patrząc na niego podejrzliwie.

– Próbujesz odwrócić moją uwagę od problemu? – zapytała tonem sugerującym, że tylko jedna odpowiedź jest właściwa. Blake wzruszył szerokimi ramionami.

– Jedyny problem, czyli awarię, mamy już z głowy. Nie ma co stwarzać nowych. Sprzęt, który miałaś był wystarczająco stary, żeby móc pić.  Należała mu się emerytura.

– Ale, ale… – protest Ev utonął w śmiechu Ryana i Vicky. W końcu puchając ze złością, poddała się wyrzucając ręce do góry. – Dobra. Poddaję się. Ale nie rób tego więcej! – dorzuciła grobowym tonem, wbijając palec w pierś Harry'ego. Kilka razy. Boleśnie.

Jak udzielna królowa wymaszerowała do studia, nie oglądając się za siebie.

– Łatwo poszło – mruknął Blake i roześmiał się, kiedy Harry pacnął go w ramię. – No co? Przecież żyjemy.

– Ale było blisko – odparł Harry sarkastycznie. Ocierając czoło dramatycznie, ciężko oparł się o framugę, oddychając z ulgą. Cała fasada odwagi i brawury odpłynęła jak ręką odjął. Blake tłumiąc śmiech poklepał go po ramieniu pocieszająco i mrugając do zaskoczonego Ryana, i chichoczącej Vicky, popędził w ślad za Ev.

– Chodźmy ją rozproszyć zanim będzie miała czas przemyśleć sobie wszystko i skopie nasze tyłki ostatecznie.

– Dobry plan – wtrącił Ryan, obejmując ramiona Harry'ego i sterując go ruszył za Blake’iem. – Wyczuwam tutaj smakowitą historię, musisz mi wszystko odpowiedzieć – wymamrotał mu do ucha z diabelskim uśmiechem. – Z detalami – dodał dwuznacznie.

Blake dalej nie słuchał, tylko w kilku krokach znalazł się przy Ev. Doprawdy nie był w stanie analizować swoich odczuć na widok obu mężczyzn razem. Nie pomagało mu, że tak naprawdę Ryan nigdy nie sprecyzował swojej orientacji seksualnej, a przynajmniej nie w sposób, który byłby dla Blake'a jednoznaczny. Widok ich razem w takiej zażyłej komitywie, beztroskich i przyjacielsko do siebie nastawionych, nie dawał Blake’owi wiele złudzeń jednak. A przynajmniej nie w świetle własnych wewnętrznych obiekcji, jakiś niewyjaśnionych zastrzeżeń i wątpliwości od momentu, kiedy poznał Harry'ego i uświadomił sobie, że jest gejem. Bezapelacyjnie stereotypy i przesądy były głęboko zakorzenione w jego umyśle i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie był z siebie dumny. Tym bardziej, że kiedy dać Harry'emu cień szansy, to bez problemu uprzytomnił mu jak bardzo się mylił nie uzmysławiając sobie, że miał jakieś irracjonalne, niczym nieusprawiedliwione, a jednak automatycznie uwarunkowane i zakodowane zachowanie względem gejów.

Udowodnił mu też, że emocje, które może w nim wzbudzić, nawet będąc mężczyzną, sięgają po kości głęboko.

Evette nadal nabuzowana, zaszyła się w swoim kącie, żeby się dąsać. Odwrócona do wszystkich plecami, przestawiała wszystko na blacie, który służył jej za stanowisko pracy, bez jakiegoś większego składu i ładu. Brała w dłonie różne rzeczy tylko po to, aby je po chwili odłożyć w to samo miejsce.  Znając ją lepiej niż ktokolwiek inny Blake wiedział, że nie ma co mówić o sesji tego dnia. Lekkie rozczarowanie, które zagnieździło się u niego gdzieś tak w okolicy serca zostało zduszone w zarodku. Przecież nie chodziło o to, aby mieć wymówkę do obejmowania półnagiego Harry'ego. Z całą pewnością, nie.

– Idźcie wkurzać kogoś innego, a ja zajmę się pracą – burknęła w końcu patrząc przez ramię na ostrożnie obserwującą ją grupkę. – Zdjęcia do okładki zrobimy jutro, jak żądza krwi opuści mnie na tyle, aby nie rzucić się na Harry'ego.

– Potrzebujesz czegoś? – zapytał Blake uważnie ją obserwując. O co tak naprawdę pytał, to czy wszystko było w porządku i chciał się upewnić zanim ją zostawi.

– Drinka, wyrwać jakiegoś przystojnego faceta, przelecieć go i kolejnego drinka – prychnęła uśmiechając się słodko do Blake’a. Ironia sączyła się z jej języka jak jad. – Jeśli nie możesz dostarczyć mi niczego z powyższych, to nie, niczego nie potrzebuję.

– Zadowolisz się kawą? – zapytała Victoria, podchodząc do swojej szefowej i przytulając ją na ułamek sekundy, przyjrzała jej się przy tym z nadzieją.

– Niep. Nie mam czasu – odparła Ev z westchnieniem. Mały uśmieszek, nieśmiało flirtował w kąciku jej ust, kiedy spojrzała na swoją asystentkę. – Przeżyję. Nie martw się. A teraz zajmij się korespondencją i rozplanowaniem zleceń. A ty! – zawołała na Ryana, który spojrzał na nią nagle z szeroko rozwartymi oczami jak jeleń złapany w światła reflektorów. – Wyluzuj – prychnęła, choć widać było, jaka jest zadowolona, że choć na kimś jej terrorystyczne zapędy zrobiły wrażenie. –  Chcesz się załapać na sesję fotograficzną z rozhasanymi pierwszoklasistami?

Młody mężczyzna tak entuzjastycznie zaczął przytakiwać, że Blake przez chwilę zastanawiał się czy głowa mu nie odpadnie.

– Dobra spiskowcy jesteście wolni do jutra. Do siódmej – dorzuciła Ev groźnie, jakby wczesna godzina miała być częścią ich kary.

Obaj z Harry’m byli za drzwiami, zanim echo jej słów zdążyło przebrzmieć.



***


Spocony, zdezorientowany Blake nagle uświadomił sobie, że patrzy w sufit swojej sypialni, leżąc w swoim łóżku, kurczowo zaciskając dłonie na prześcieradle. Nieśmiałe promienie wschodzącego słońca padające na prześcieradło w nogach jego łóżka, omijały go z daleka jakby czując jego wzburzony stan. Pierś, czoło i plecy miał zlane potem, a serce waliło mu jak oszalałe w klatce piersiowej. Paliło go gardło od gwałtownie wciąganego powietrza w płuca. Miał wrażenie, że nie ma go dość w pokoju, więc je zasysał przez ciasno zaciśnięte zęby. W pierwszej chwili nawet nie uświadamiał sobie, że już nie śpi. Jeden stan przeszedł w drugi pozbawiając go poczucia rzeczywistości, zakradając się do jego umysłu nieoczekiwanie i nagle, bez ostrzeżenia. Ściśle mówiąc jego rozum nie był w stanie zaakceptować, co się właściwie stało. Jawa i sen zlały się dla niego w jedno, a mózg nie potrafił znaleźć rozdzielającej jej granicy. Prawie spodziewał się, że nadal śni. Śni sen, który wytrącił go z równowagi, zszokował i pobudził do granic możliwości. Wielki, ciężki wzwód, teraz leżący na jego brzuchu i pulsujący lekko pod gumką jego bokserek nie pozostawiał mu jednak zbyt wielu złudzeń. Krew wydawała się alternatywnie wypełniać jego krocze i policzki. Omal zwinął się w pół, kiedy odruchowo, szukając ulgi, zacisnął palce na swoim członku. Miał wrażenie, że orgazm nadal gdzieś czaił się w zakamarkach jego umysłu. Realizm jednak szybko wypierał obezwładniające go uczucie, które zabrał ze sobą ze snu. Pożądanie rozpierało go od środka. Pożądanie i strach. Prawie spodziewał się znaleźć Harry'ego na łóżku przy jego boku. Zbyt był spanikowany, aby wyciągnąć rękę i sprawdzić. Z trudem potrafił przełknąć z obawy, która zaciskała mu krtań. Nie był pewien, co by zrobił, gdyby znalazł rozpalone ciało tuż przy sobie. Tylko to wcale nie oznaczało, że poczułby się lepiej, jeśli okazałoby się, że prześcieradło jest zimne.
Dobijała go ta niepewność i niezdecydowanie, i jeszcze bardziej burzyły mu krew.
Co się do cholery stało?
Nie był prawiczkiem w żadnym znaczeniu tego słowa. Jak każdy zbuntowany nastolatek, walczący o swoje miejsce w świecie miał za sobą sporą dawkę przygód. Seks na pewnym etapie życia wydaje się być imperatywem, choć każdy inaczej do niego podchodzi. On chciał pasować. Później znaleźć namiastkę przynależności, której nie miał w rodzinnym domu. Dochodziła do tego jego atrakcyjność – której on sam nie pojmował – a która zdawała się przyciągać do niego wiele, absolutnie nieodpowiednich dla niego, kobiet. Nie mniej jednak nie żył jak mnich, choć coraz bardziej dystansował się do ludzi. Miał nawet kilka prób zaangażowania się w związek. Na próbach się jednak kończyło.
Zdecydowanie przeżył swoją działkę erotycznych snów. Mokrych, niespełnionych, całkiem z kosmosu, które nijak miały się do jego życia czy pragnień. Nic jednak nie przygotowało go na pożądanie, jakie odczuł śniąc o wijącym się, muskularnym ciele Harry'ego wibrującym pożądaniem pod nim. Nigdy, przed pozowaniem i spotkaniem Harry'ego, nie zdarzyło mu się nic podobnego.
Nie był przygotowany na intensywność uczuć i dezorientację, które w nim się zbudziły. Które Harry w nim ożywiał, a które wydawały mu się dawno już martwe.
Och, nie oszukiwał się, że nie wie do czego to wszystko prowadzi.
Te uśmiechy, lekkie przyjacielskie pocałunki, na które pozwalał, a które wcale nie były ach-takie-przyjacielskie, bo jeśli którykolwiek z jego znajomych, których czasem spotykał w pubie albo na grillu, pocałowałby go tak, to straciłby zęby. W wykonaniu Harry'ego nabierały całkiem innego znaczenia raptownie. Niespodzianie były naturalne. Normalne. Codzienne. Były częścią Harry'ego.
Sen, który jednak nawiedził go, jak nabuzowanego hormonami nastolatka, w dalszym ciągu był dla niego wstrząsem.
Wciąż widział umięśnione plecy Harry'ego, poruszające się i prężące z podniecania, kiedy patrzył na niego z góry, trzymając go mocno za biodra, zaciskając na nich boleśnie palce i twardym niczym stal członkiem zanurzając się między jego ciasno zaciśnięte muskularne uda. Czuł wilgoć i gorąco ich spoconych ciał. Małe włoski na udach Harry'ego, łaskotały jego nadwrażliwą skórę. Czuł napięte jądra Harry'ego, gdy próbował przycisnąć je do niego, przy każdym ruchu. Szał odbierający mu rozum, promieniował z jego przyjaciela. Wciąż odczuwał pulsowanie w genitaliach, tylko myśląc o tym. Z każdym pchnięciem i jękiem opanowanie opuszczało go. Chciał więcej. Chciał mocniej. Chciał zanurzyć się w swoim przyjacielu po nasadę i czuć jak jego jądra uderzają o twarde pośladki Harry'ego.
Był zszokowany. Nie samą sceną, nadal jak żywą w jego umyśle, ale pragnieniem i tęsknotą, którą odczuwał, zdając sobie sprawę z tego, że to tylko sen.
Z jękiem podniósł się z łóżka, praktycznie odklejając plecy od przemoczonego prześcieradła. Wszystko drżało w jego wnętrzu. Nawet kolana miał jak z gumy. Z premedytacją zignorował swój protestujący, zaniedbany od dawna członek, rozsmarowujący na jego brzuchu śliskie wzory przy każdym kroku. To była udręka. Postanowił go zlekceważyć jednak do chwili, kiedy zdecyduje czy powinien spanikować czy coś z zrobić z zabójczą erekcją, która go torturowała.
Gnębiło go pytanie czy powinien zmusić swój umysł do powrócenia na właściwą ścieżkę i to w towarzystwie jakiejś piersiastej kobiety, którą wykreuje jego wyobraźnia, zaznać ulgi masturbując się pod prysznicem, czy raczej przyznać, że to Harry, zburzył mu krew w żyłach i doprowadził do takiego stanu. Harry, którego właściwie nie powinno być w jego życiu.
Czemu frustracja zabijała go na samą myśl o tym?
Och, miał dość tego ciągłego poddawania w wątpliwość każdej swojej niespodziewanie nawiedzającej go myśli, każdej chwili, kiedy musiał zadecydować co dalej i pragnienia żyjącego w jego ciele jak odrębny organizm.
Potrzebował ucieczki od własnej głowy. Kawa mogła uratować go w tym momencie od szaleństwa i postanowił się na niej skupić.
Przyzwyczajenie jednak było jego wrogiem. Nawet nie musiał myśleć co robi wykonując automatycznie czynności, którym się oddawał od lat, więc jego zdradziecki umysł wędrował nie przerwanie do podniecającego snu i jego głównego bohatera.
Zdeterminowanie, aby trzymać się z daleka od Harry'ego jakoś nie miało siły przebicia przy tym mężczyźnie. Nie był nawet pewien jak to się stało. Tu go wywala ze swojego życia z hukiem, a chwilę później zielony potwór zazdrości pali jego wnętrze i seksi tyłek Harry'ego tańczy na jego kolanach, kiedy ten wycałowuje zdrowy rozsądek z jego mózgu.
Wydawało się, że jego umysł wcale nie konsultował z nim swoich postanowień i reakcji. Rozum zwyczajnie udał się na bezterminowe wakacje porzucając go na pastwę Harry'ego.
Słodkiego, seksownego, cudownego Harry'ego, który tak naprawdę nie miał prawa bytu w tym okrutnym, złym świecie.
A jednak żył i udowadniał wszystkim, że nic nie jest przesądzone. Tak jak i heteroseksualizm Blake'a.
Może był bi?
Tak, pewnie tak. To by była takie proste, łatwe i bezpieczne wytłumaczenie problemu. Mógłby odetchnąć z ulgą, że nie jest zwyczajnym emocjonalnym wrakiem, łapiącym się na pierwszą oznakę prawdziwego zainteresowania i uczuć.
Choć z drugiej strony czy to miało znaczenie? Szufladki nie były miejscem, w którym Blake chciał się znaleźć.
Jego fascynacja tym mężczyzną wpychała go najwyraźniej w którąś. Co automatycznie wkurzało go na tak wielu różnych poziomach, że nie wiedział jak wyładować złość.
Naburmuszony i jeszcze bardziej zbity z tropu, Blake popijał kawę, praktycznie parząc sobie język. To było niemal jak kara dla jego niesfornego ciała. Miał ochotę potrząsnąć sam sobą.
Za dwie godziny miał stawić czoła Harry'emu i wziąć udział w sesji zdjęciowej, która jak znalazł pasowała za świetny wstęp dla jego snu. Jak miał spojrzeć mu w oczy? Czy da ukryć emocjonalne turbulencje targające jego ciałem?
I co zrobi, jeśli dotyk półnagiego ciała Harry'ego znów przyprawi go o wzwód?
Umrze najprawdopodobniej z zażenowania.
Nawet teraz na wpół twardy bał się iść pod prysznic i ulec pokusie. Nie był zwyczajnie dość odważny, aby sprawdzić dokąd zaprowadzi go jego własna wyobraźnia.
Zagryzając zęby, z premedytacją zaczekał aż woda płynąca z jego prysznica będzie zimna, zanim wszedł pod strumień. Po co było kusić licho? Jego poranek i tak miał być wystarczająco ciężki, i bez wyrytych w jego wyobraźni obrazów podnieconego Harry'ego, oddającego mu się z pasją i gotowością.
***

Taksujące spojrzenie Ev zaczynało działać Blake’owi na nerwy. Nie miał pojęcia czego od niego chciała. Był miły. Cholernie. Był grzeczny. Do diaska nawet się uśmiechał. O co jej więc chodziło? Posyłając w jej kierunku zirytowane spojrzenie, odwrócił się z premedytacją w stronę podekscytowanego Harry'ego i Ryana. Obaj jak dzieci w sklepie ze słodyczami szykowali się do sesji. Harry już rozebrany do pasa pomagał ułożyć poduszki i atłasowe prześcieradła na ich tymczasowym łożu. Wielkie żeliwne świeczniki z grubymi, woskowymi świecami – których nie było przy poprzedniej próbie zdjęciowej – zmieniały miejsce co pięć minut. Ostatecznie Evette musiała odpędzić ich, bo najwyraźniej nie byli w stanie zdecydować jakie ustawienie jest najlepsze i najlepiej będzie oddawać klimat wielkiej pasji i uczuć łączących Wojownika i Maga.
Entuzjazm Harry'ego i jego wewnętrzne podekscytowanie wywoływało elektryczne wyładowania na skórze Blake'a nawet, kiedy próbował trzymać się od niego tak daleko jak to tylko było możliwe. Był przybity, że prawie niemożliwe wydawało mu się zachowywanie obojętności i nonszalancji, nad którą skupiał się tak bardzo, że pot w końcu zrosił mu czoło.
– Ev! – Vicky wypadła z zaplecza, oświadczając głośno. – Lee Barnett… jest tutaj – dodała bez potrzeby, bo niewysoki stylista wpadł do środka ze swoją nieodłączną walizką w dłoni i szerokim uśmiechem na twarzy, który tylko jeszcze się powiększył na widok półnagiego Harry'ego. Oczywiście w pierwszej kolejności zwrócił się do szefowej. Każdy krok był jak idealnie wyćwiczony taniec. Uwodzicielski swing jego szczupłych bioder okrytych ciasnymi skórzanymi spodniami, miał przyciągać wzrok do jego małych, muskularnych pośladków. Nawet wysmukła linia jego pleców, pod ciasną białą koszulą, poruszała się w hipnotyzujący sposób. Czarne włosy ozdobione teraz ciemnofioletowymi pasemkami opadały mu na jedno z otoczonych eyeliner’em oczu. Wąskie usta lśniły od błyszczka. Uśmiech nie schodził mu z warg.
– Witajcie kochani – zawołał z afektacją, całując policzki Ev jak dawno niewidzianej przyjaciółki. – Tak się cieszę, że mogę pomóc. Twój projekt jest godny pochwały. Potrzebujemy jak najwięcej prac pokazujących, jakimi boskimi stworzeniami jesteśmy – zachichotał na dwuznaczność swojego stwierdzenia, jakby było mega komiczne. – Czuję się w obowiązku ci pomóc. Nawet, jeśli powiadomienie przyszło tak późno – dodał z wyrozumiałym uśmiechem, ściskając dłonie Ev dla emfazy.
No, bo przecież, kto by nadmieniał, że płaciła mu jak za złoto za kilka godzin jego „pomocy”.
Słowa były właściwe, zachowanie wystylizowanego do perfekcji mężczyzny też, ale protekcjonalny ton, zjeżył wszystkie włoski na karku Blake'a. Z miejsca miał ochotę zdzielić doskonale gładką twarz mężczyzny, nawet nie borykając się analizą tak zdumiewającego pragnienia.
Ciche warknięcie, które wyrwało mu się z gardła zaskoczyło nawet jego, ale jak miał zignorować spojrzenie, którym wizażysta obdarzył Harry'ego? Chłodne spojrzenie niebieskich oczu Lee przesunęło się po ciele Harry'ego w jawnym zaproszeniu. Wykalkulowany błysk w oku i determinacja przebijały się przez pożądanie i Blake miał wrażenie, że dzwonki alarmowe odezwały się w jego głowie. Co było dla niego niezłym szokiem, bo jego intuicja zazwyczaj ograniczała się do instynktu samozachowawczego, który podpowiadał mu, żeby nie mieszać więcej niż trzech alkoholi w jeden wieczór.
Nonszalancko i niepostrzeżenie Harry zdołał znaleźć się przy boku Blake'a, zanim Lee miał szansę zacisnąć na nim swoje pomalowane na ciemny fiolet pazury. Evette, błogosławiona kobieta, najwyraźniej miała intuicji za trzech, bo zatrzymała wizażystę stanowczym uchwytem na przedramieniu, nim zdołał dobrać się do Harry'ego.
– Lee, jesteś aniołem – zagruchała, rzucając jednocześnie pytające, lekko zdezorientowane spojrzenie Blake’owi, który nawet nie wiedział kiedy, a stanął za Harry’m i obejmując go w pasie przyciągnął do siebie, ciasno trzymając przy swoim ciele. Może ten gest nie krzyczał „będę bronił cię własną piersią, przez napastliwymi napaleńcami”, ale z całą pewnością jasno i dobitnie mówił „moje terytorium, spadaj” czy Blake sobie z tego zdawał sprawę, czy nie. Evette wiedziała jednak, kiedy nie zadawać głupich pytań. Cały swój urok i charyzmę skierowała na nic niepodejrzewającego charakteryzatora. – Chciałabym, abyś odtworzył dla mnie obrażenia, które mieli nasi bohaterowie na poprzedniej sesji – dodała ciągnąc praktycznie, opierającego się Lee. Bezapelacyjnie on miał inne plany i jego priorytetem było wyrwać Harry'ego z objęć trzymającego go jaskiniowca. Szkoda, że Ev nie przyjmowała ich do świadomości. – Niestety zdjęcia nie doszły do skutku z powodu awarii.
Chwilę później miała Lee przypartego do blatu i bez mrugnięcia okiem zbombardowała go zdjęciami, i ujęciami z poprzedniej, nieudanej sesji.
Oddychając z ulgą, zawstydzony Blake zrobił krok wstecz puszczając nadal spiętego przyjaciela.
– W porządku? – nawet nie wiedział czemu pytał. Chyba mina Harry'ego go do tego popchnęła. Mężczyzna przeciągając dłonią po twarzy przytaknął ostatecznie. Widać było jednak, że musiał zastanowić się nad odpowiedzią.
– Nie spodziewałem się, że będziemy musieli znów przechodzić przez męczarnie z charakteryzacją – odparł w końcu Harry siląc się na uśmiech. Blake mógłby dać sobie jądra na sucho ogolić, że nie o to chodziło jego towarzyszowi. Nie należał jednak do ludzi, którzy w zwyczaju mieli wścibianie nosa tam, gdzie nie należał.
– To bije na głowę, łomot, który ostatnio dostaliśmy, aby zaspokoić perwersyjną przyjemność Evette i jej podejrzane pomysły.
Śmiejąc się Harry widocznie rozluźnił się, praktycznie opierając o bok Blake'a. Niby bezmyślnie, ale z pewnością siebie i poufałością, sugerującą ich bliskość. Blake zmagał się z dwoma różnymi emocjami na raz. Był podekscytowany i zmieszany. Sam ten gest był jednocześnie niewinny i prowokujący.
Prowokujący spojrzenia otaczających ich ludzi. Niepewność w sercu Blake'a. I uśmiech na ustach szczęśliwie wyglądającego nagle Harry'ego, z pełnym uczuć spojrzeniem wpatrującego się w niego.
Miał zbyt sucho w ustach, aby cokolwiek wydusić. Mięśnie zablokowane w całym ciele nie pozwalały mu na to, aby zrobić jakikolwiek ruch. Stał więc patrząc w twarz swojego przyjaciela i ignorując całe otoczenie. Nie chciał wiedzieć, co myśleli widząc ich razem. Chwiał wiedzieć co się kryło w tych ciepłych brązowych oczach pełnych nadziei i ufności.
Ciągle to samo pytanie kołatało się po jego głowie. Dlaczego on?
Dlaczego nie, zainteresowany, utalentowany i przystojny Lee? Dlaczego nie Ryan? Czego tak naprawdę chciał od niego Harry? Zaciągnąć go do łóżka? Zdobyć heteroseksualnego mężczyznę? Zabawić się, zanim zdecyduje, że ktoś inny złapał jego uwagę?
Dlatego właśnie trzymał się od ludzi z daleka. Nie musiał się o nic martwić. Nie musiał wszystkiego analizować na śmierć, skoro nie miał do czynienia z nikim ważnym dla niego. I nie obchodziły go niczyje uczucia.
A teraz niepokój i nie pewność malująca się nagle na twarzy Harry'ego poruszały coś w jego wnętrzu i drażniły go.
Siląc się na opanowanie wymustrował uśmiech, aby wymazać zmarszczkę zmartwienia przecinającą czoło Harry'ego. Przecież to nie była jego wina, że jemu odwalało i znów czuł się jak niedoświadczony życiowo chłopiec. Harry w końcu był tylko o rok od niego starszy i obaj dobijali trzydziestki w szybkim tempie.
– Dobrze kochani, ruszajmy z tym cyrkiem! – wydarła się Evette, klaskając w dłonie i przyciągając wszystkich uwagę. – Ryan startuj ze sprzętem, Vicky…
– Tak, wiem! Kawa. Już się robi… – Dziewczyna wypadła za drzwi studia zanim jej słowa przebrzmiały. Wszyscy westchnęli z aprobatą.
– Dobrze. Panowie siadać na platformie i Lee spróbuje odtworzyć bohaterskie dowody waszej waleczności – zakomenderowała Ev z uśmiechem posyłającym ciarki niepewności po plecach obu modeli. – Tym razem zdjęcia musza wypaść perfekcyjnie. Terminy nas gonią kochani, a jeszcze nie wiadomo czy autorka zaakceptuje ostateczny projekt. Ruszać więc tyłki!
Z ciężkim westchnięciem Harry ruszył, żeby usiąść. Spojrzenie, które posłał zadowolonemu z siebie wizażyście, było mieszaniną niechęci, walki o cierpliwość i zniechęcenia. Mniejszy mężczyzna z kolei wyglądał jakby już mentalnie zacierał dłonie. Decyzja w umyśle Blake'a zapadła pod wpływem chwili i sam nie był właściwie świadom jej, dopóki słowa nie wypłynęły z jego ust.
– Harry napij się ze spokojem kawy. Niech Lee zajmie się najpierw mną. – Twardy ton jego głosu najwyraźniej zaskoczył wszystkich, bo nawet Evette z zaskoczenia dwa razy przyjrzała mu się. Ignorując wszystkich spojrzał tylko w oczy niższego mężczyzny ostrzegawczo. Gdyby wykrzyczał mu w twarz: „Spróbuj ze mną swoich sztuczek, jeśli chcesz się przekonać, co to znaczy ból” nie mógłby być bardziej oczywisty.  
Mamrocząc coś pomiędzy podziękowaniem i słabą obiekcją, Harry zrejterował. Lee odprowadzając go spojrzeniem, wyglądał jakby już tysiąc scenariuszy przemknęło mu przez głowę. Nie wydawał się też szczególnie obawiać Blake'a, co w jego słowniku oznaczało tylko tyle, aby zarejestrować go pod wyrażeniem: idiota.
– Mam nadzieję, że to nie potrwa długo – wymamrotał przez zaciśnięte zęby, siadając z sztywno wyprostowanymi plecami.
– Nie, jeśli będziesz siedział na tyłku, gdzie jest twoje miejsce i nie przeszkadzał mi przy pracy – parsknął Lee chłodno do jego ucha, cały czas słodko uśmiechając się do Evette, która niepewnie na nich zerkała.
Blake mógł się założyć, że wychodziła z siebie, aby pojąć, co się właściwie działo i dlaczego jej studio zmieniło się nagle w strefę wojenną. Napięcie wręcz było wyczuwalne w powietrzu i od tej pory miało kojarzyć się Blake’owi z ciężkim zapachem perfum Lee. Dławiącym i przytłaczającym. Nie jak rześki, lekko piżmowy zapach Harry'ego, po którym poznałby go w tłumie innych ludzi.
Nie był z siebie dumny, kiedy odetchnął wewnętrznie z ulgą, że dotyk zimnych dłoni Lee nie działał na niego w najmniejszym stopniu. Że właściwie go obrzydzał. Ciągle roztrzęsiony po erotycznym śnie, w którym główną postacią był Harry, prawie obawiał się, jaka będzie reakcja, kiedy inny mężczyzna go dotknie. Najwyraźniej głęboko zakorzenione - wstydliwe dla niego w tym momencie - stereotypy, gdzieś tam drzemały, aby od czasu do czasu umieść swój paskudny łeb. Lee wydawał się być typowym gejem – cokolwiek to miało znaczyć. A przynajmniej, co zawsze przychodziło na myśl Blake’owi, kiedy padało w jego towarzystwie: gej, homo, pedał, ciota… Krzykliwy, arogancki typ klejący się do wszystkiego z penisem, machając miękkim nadgarstkiem. Na swoje usprawiedliwienie miał tylko to, że nigdy tak właściwie nie spędzał wiele czasu roztrząsając celowość bytu takich ludzi. Zwyczajnie niezręcznie się czuł musząc wyartykułować swoją opinię na temat, o którym nie miał wyrobionego poglądu. Harry nie wydawał się być, aż… taki… był męski, wysportowany… normalny. Choć nie ukrywał swojego zainteresowania mężczyznami. Trochę więc to się kłóciło w wyobraźni Blake'a z jakimiś wchłoniętymi znikąd przekonaniami, które nawet nie był pewien skąd się brały.
Co gorsze jego kodeks honorowy właśnie wymierzył mu kilka suczych klapsów[1] w pysk, że śmiał skategoryzować: gej Harry, tak! Gej Lee, nie. Każdy miał prawo być sobą. Tak jak na przykład on. Miał prawo być sobie odludkiem, antysocjalnym robolem o pokręconej psychice i niewyjaśnionym zainteresowaniu Harrym. Gdyby ktoś mu powiedział, że powinien być taki czy inny, chybaby go zabił śmiechem. Może też dlatego wiele jego związków nie miało prawa bytu już od początku. Kobiety zarzucały mu, że zwyczajnie nie było dla nich miejsca w jego odizolowanym życiu.
Ukrył radosny uśmiech i dreszcz ulgi, gdy Evette zaaprobowała kunsztowne dzieło cicho pracującego nad nim Lee. Kto by tam się zastanawiał nad zimnymi, nienawistnymi spojrzeniami, które między sobą wymieniali albo dlaczego Blake musiał zagryzać policzek od wewnątrz, aby nie skląć kłującego go i sprawiającego mu ból niby przypadkiem, małego drania, uśmiechającego się przy tym niewinnie niczym kobra.
Kiedy Blake odchodził, aby zobaczyć w lustrze końcowy efekt Lee posłał w jego stronę arogancki uśmiech, wyraźnie drwiący z niego. Przecież bez względu na poświęcenie Blake'a, Lee i tak w końcu miał położyć swoje oślizgłe macki na Harrym.
Zły i rozczarowany tym jak idealnie Lee odwzorował bruzdy, siniaki i rany na jego ciele, Blake zaplótł ramiona na piersi i wbił spojrzenie w Harry'ego. W końcu słowa uznania zwyczajnie zadławiłby go na śmierć, gdyby był zmuszony je wyrazić i nie obchodziło go absolutnie, to żeby był to szczyt małostkowości z jego strony.
Opanowany, uśmiechając się promiennie do niego, mężczyzna usiadł pewnie na platformie i po za grzecznościowym skinieniem głowy charakteryzatorowi całą swoją uwagę poświęcił Blake’owi. Posuwając się nawet do mrugnięcia.
Okej, rumieniec zażenowania przybił Blake’a trochę, ale z drugiej strony był zadowolony, że Harry wyraźnie pokonał wcześniejszego doła i znów był swoim wkurzająco radosnym sobą z dołeczkami i wszystkim.
Żałował tylko, że tak wiele razy musiał powstrzymywać się, aby nie interweniować, kiedy palce Lee zbyt długo błądziły po ciele Harry'ego albo, kiedy mamrotane przez niego prowokujące słowa nie docierały do Blake'a. Harry był dorosłym mężczyzną, a on nie miał w zwyczaju robić z siebie idioty. Zazwyczaj.

­­***

Zagryzając zęby z irytacji, Harry po raz setny zignorował palce Lee muskające jego sutek. Nie słuchał też litanii komplementów, które spływały z warg złotoustego flirciarza. Jego cierpliwość była jednak już cienka niczym kartka papieru i na serio niewiele dzieliło go od dosadnego: odpierdol się! Żeby tylko pozbyć się napastliwego mężczyzny.
Z drugiej strony pochlebiało mu mroczne, prawie zabójcze spojrzenie, którym Blake przyszpilał Lee. Nie chciał zbyt wiele czytać z tego, ale jego głupie serce za każdym razem urządzało głupi taniec szczęścia, kiedy tylko Blake spojrzał na niego, jakby chciał się upewnić, że wszystko w porządku.
To było słodkie. Nawet jeśli Harry mógłby skopać tyłek Lee nawet się nie pocąc.
– Będziesz wyglądał zabójczo – wymamrotał Lee, praktycznie dysząc mu do ucha. – Jesteś tak seksowny, że aż żal mi pokrywać twoje boskie ciało tymi siniakami – dodał, wcale nie przeszkadzając sobie w nakładaniu kolejnej warstwy produktu mającego imitować krew.
– Hrrmmph… – było jedyną odpowiedzią, na jaką mógł się zebrać Harry. Nie wydawało się to jednak zniechęcać Lee.
– Przyznam jednak, że jestem zszokowany, że ktoś taki jak ty zaangażował się w ten projekt… – Mężczyzna kontynuował niby konspiracyjnym tonem, jakby dzielił z Harrym wspólną tajemnicę.
Po raz pierwszy cała uwaga Harry'ego wyzerowała się na wizażyście. Aż bał się zapytać co miał na myśli, przez „takiego jak on”, miał jednak dziwne podejrzenie, że wiedział jeszcze zanim Lee pośpieszył z wyjaśnieniami.
– Od tak dawna nie udzielałeś się w naszym środowisku… – Źle zakamuflowana dezaprobata w jego tonie postawiła zęby Harry’ego na sztorc. – Choć wcale się nie dziwię – dodał Lee jakby nie świadom, że właśnie wkroczył na bardzo grząski grunt. – To rozstanie z Armando – mlasnął językiem, udając współczucie, budząc przy tym silną potrzebę zwymiotowania w Harrym. – To nie był ładny widok. Rozumiem czemu musiałeś wyrwać się i odizolować od środowiska.
Zdumiony, wściekły Harry w pierwszej chwili nie potrafił wręcz zaczerpnąć oddechu. Tysiąc emocji na raz zerwało się w jego piersi i mógł jedynie siedzieć sztywno próbując jakoś nad sobą zapanować. Nie umiał zdecydować, które ze stwierdzeń Lee zaadresować najpierw i czy w ogóle nawet powinien. Miał wrażenie, że właśnie znalazł się w całkiem nowym, nieprzewidywalnym zestawie problemów.
– Nie wydaje mi się żebyśmy się poznali wcześniej, więc nie rozumiem… – wyzgrzytał Harry wolno, modląc się o opanowanie.
– Skąd wiem kim jesteś? – Lee zarechotał cicho, wyraźnie zadowolony z tego, jaki efekt wywołały jego słowa. – Każdy kto choć otarł się o nasze środowisko LGBT wie kim jest Harry LeBrock. Armando bardzo się o to postarał. Szkoda, że głupiec nie potrafił docenić co miał i trzymać fiuta w spodniach. Widać jednak, że ani język ani jego tyłek nigdy nie wiedziały, kiedy przestać. – Wolno i wymownie pieszcząc plecy Harry'ego, Lee zaczął się o niego ocierać. – Szkoda, że zniknąłeś. Z całą pewnością gro naszych przyjaciół pocieszyłoby cię po tym jak ten idiota dał plamę. Straciliśmy nie tylko takiego cudownego mężczyznę – wyszeptał do ucha Harry'ego, tylko zaledwie powstrzymując się przez polizaniem jego małżowiny – ale i wsparcie, którego wciąż i niezmiennie potrzebujemy.
No i wszystko stało się jasne. Głowa Harry'ego praktycznie eksplodowała. Zawsze chodziło o to samego. Taki był Armando, tacy byli jego rodzice, pseudo przyjaciele i taki był Lee. Wszyscy chcieli tego co znajdowało się na jego kontach. On był im potrzebny tak długo jak długo pamiętał pin do kart lub mógł dać zlecenie przelewu. Chcieli jego ciała, wpływów i pieniędzy. Armando nawet nie zadał sobie trudu, aby go poznać.
Harry nie był dumny z tego związku. Odrywając się od rodzinnych wymagań i zobowiązań dwudziestoletni Harry przeżywał bunt. Zawsze wiedział, że był gejem. Wolny, aby wreszcie być sobą, czuł się jak rzucony na głęboką wodę. Mógł przebierać w mężczyznach. Zwłaszcza, że szybko orientowali się, że pieniądze to nie problem. Z drugiej strony aż tak daleko od domu nie uciekł. Draktown było ukochanym miastem jego babci. Gdzie indziej miał lizać swoje rany? Środowisko LGBT szybko zacisnęło na nim swoje palce. Szybko został wciągnięty w ich sprawy, wojny, spory i mieszankę przekonań wręcz ogłupiających dla młodego, niedoświadczonego człowieka. Poznał taki asortyment mężczyzn, że właściwie nie ogarniał różnic. Wstydził się więc, że pewne stereotypy trzymały się go w podświadomy sposób. Jego zainteresowanie skłaniało się w stronę mężczyzn silnych, większych od niego i poważnych. Nie miał nic przeciwko pasywnej roli w związku, choć z trudem rozumiał wręcz rygorystyczne trzymanie się niektórych z nich raz narzuconych ról. Charyzmatyczny, wyemancypowany i pewny siebie Armando był tym, co Harry uważał za zniewieściałego geja. Sam nigdy nie odczuwał potrzeby szczególnego zwracania uwagi na swój wygląd, włosy, ubiór. Z makijażem nawet nie wiedziałby, co zrobić. Trochę więc w poczuciu winy umówił się z głównym działaczem Fundacji na Rzecz Homoseksualnej Młodzieży – przecież każdy zasługiwał na to, aby być sobą i liczył się charakter, a nie wygląd. Z resztą Armando był niezwykle przystojnym mężczyzną. Dbał o podkreślenie swoich atutów bardzo, bardzo skutecznie.  Poznali się, bo Harry miał pomóc. Chciał pomóc. Uważał, że powinien. Cała reszta środowiska najwyraźniej też uważała, że był im coś winien, skoro tarzał się na górach pieniędzy.
Nie wiele czasu zajęło Harry'emu, aby zorientować się, że był ozdobą dla swojego kochanka. Już nawet nie chodziło o to, że był wymagający, czy że ich pożycie seksualne źle się układało. Trochę starszy mężczyzna dokładnie wiedział jak grać na uczuciach Harry'ego. Jak nęcić go i kusić. Jak pokazywać mu co świat ma do zaoferowania. Jego smukłe ciało, wypielęgnowane i utrzymywane w idealnej kondycji dało niezmierną przyjemność Harry'emu niejednokrotnie. Trudno mu nieraz było wyrwać się z erotycznego amoku, aby móc zaprotestować, kiedy Armando ciągnął go na kolejne przyjęcie, bal czy raut, wmawiając mu, że to wszystko dla dobra cierpiącej, bezdomnej młodzieży. Dopiero brak efektów ich „działalności” otrzeźwił Harry'ego i zmusił do spojrzenia na swoje otoczenie krytycznie. Armando był kleszczem na ledwie zipiącym organizmie organizacji działającej na rzecz LGBT. Harry'emu przeszkadzało, że próbował wykorzystać ludzi, którzy naprawdę potrzebowali wsparcia i pomocy w niesprzyjającym im świecie wypełnionym bólem, żałością i niebezpieczeństwami. Krzyki Armando o tym, jaki był biedny, poszkodowany i źle traktowany przez nieczułych heteroseksualnych bigotów, wcale nie krępowały go przy kupowaniu sobie kolejnej koszuli od projektanta czy wymuszając na innych sprostanie wymogom stawianym „prawdziwym gejom”. Zszokowany Harry nie pojmował jak przestrzeganie jakiejś rygorystycznej diety, uczęszczanie na modne i drogie imprezy czy noszenie tylko specjalnych marek ubrań miało kogoś czynić stosownym gejem. Poddał się próbując to pojąć. Przyłapanie Armando dramatycznie jęczącego i wręcz śmiertelnie trzymającego się stolika na prasę w holu swojego mieszkania z ogromnym penisem wielkiego osiłka głęboko w tyłku, przesądziło o związku Harry'ego i jego zaangażowaniu w wspieranie programów i idei, które nie były dla niego w stu procentach przekonywujące.  Nie umiał rozróżnić tych wartościowych i prawdziwych od tych czyniących więcej krzywdy niż pożytku. Długo i wnikliwie sprawdził organizacje charytatywne, które zaczął wspierać. Nadal uważał, że powinien.
Na żałosny krzyk byłego kochanka, że to był tylko seks i nic dla niego nie znaczył, musiał się roześmiać odchodząc z rękami w kieszeniach.
– Od teraz możesz go mieć tyle ile tylko zapragniesz. Tylko nie zapomnij gumek i lubrykantu.
Udawał nawet przed sobą, że zdrada go nie bolała. Z przerażeniem poddał się badaniom na HIV i długo, i radośnie krzyczał, kiedy okazały się negatywne. Wiedział jakie niedbałe nastawienie mają niektórzy mężczyźni w ich kręgach i nie pochwalał go. Sam nie zamierzał już nigdy wystawić się na ryzyko i zasmucał go fakt, że pewnie już nigdy nikomu nie będzie umiał zaufać w stu procentach. Przypomnienie mu tego wszystkiego przez Lee było wielkim błędem.
– Czy już skończyliśmy? – zapytał lodowatym tonem, ze satysfakcją przyglądającego mu się wizażysty. Mężczyzna uśmiechnął się.
– Jeszcze chwilę. Mam jednak nadzieję, że znajdziesz czas, aby porozmawiać po zdjęciach. Zapraszam na kolację z nadzieją na więcej. – Lee przycisnął się do niego prowokacyjnie, wyraźnie sprawdzając reakcję Blake'a, jak jastrząb im się przyglądającego. – Musisz być spragniony i stęskniony uwagi. Wierz mi wiem, czego możesz pożądać i chętny jestem zaspokoić każdą twoją żądzę. Dobre dymanko z całą pewnością rozluźni twoje napięte mięśnie – zaakcentował swoje stwierdzenie silnym uchwytem ramiona Harry'ego, jednocześnie rzucając triumfalne spojrzenie drugiemu modelowi.
Harry'ego zatkało. Sekundę później zerwał się z miejsca, odtrącając obłapiające go dłonie.
– Nie, dziękuję – wycedził ciskając w Lee spojrzenie pełne furii.
– Och, skarbie. Nie udawaj trudnego do zdobycia. Nie wierzę, że ostatnio miałeś okazję zanurzyć się w ciasnym tyłeczku, gotowym wyssać cię do ostatniej kropli spermy, biorąc pod uwagę jak dbasz o swoją prywatność – dodał sugestywnie, co w uszach Harry'ego zabrzmiało jak groźba i nawet nie wiedział dlaczego. – Chwila przyjemności ci się należy skarbie, a ja jestem mistrzem dawania rozkoszy. – Niezrażony Lee podszedł do Harry'ego głaszcząc go prowokacyjnie po ręce. Tylko fakt, że nadal mówił przyciszonym, sugerującym intymność tonem, uratował go przed straceniem tej ręki.
Robiąc duży krok wstecz Harry ponownie podziękował kulturalnie, aczkolwiek definitywnie.
– Lee nie jestem zainteresowany i nie będę. Możesz dać sobie spokój już na wstępie.
Odrzucenie wyraźnie było tym, co dobitnie irytowało Lee, bo wrzucając z hukiem swój sprzęt do walizki, prawie syczał z wściekłości, niebezpiecznie czerwieniejąc na twarzy. Jego całe ciało wibrowało furią.
– Jesteś dokładnie takim naiwnym, nadętym pedałem jak Armando mówił. Myślisz, że ten neandertalczyk tam skusi się na twój tyłek i niby książę na rumaku zaoferuje ci jazdę bez trzymanki na jego wielkiej pale i „żyli długo i szczęśliwie”? Ogarnij się. Powinieneś trzymać się swojego terytorium i dbać o swoich, a nie rozczulać nad jakimś niedojebanym heterykiem! Przez takich jak ty mamy przejebane, bo pieprzysz bez skrupułów całą teorię, że homoseksualizm jest wrodzony i nie może być nabyty! Tego właśnie chcesz?
– Bredzisz.
– Pomyśl co się stanie, kiedy się wyda, że dymasz heteryka? Myślisz, że on pozwoli ci, żeby ten wstydliwy fakt ujrzał światło dzienne? – zapytał Lee prowokacyjnie. Pewien był odpowiedzi, bo obaj wiedzieli jak takie związki wyglądały w przerażającej przewadze. Mężczyźni, który chcieli uchodzić za hetero, a nie mogli odmówić sobie słodkiego analu, na śmierć i życie trzymali się sekretu i poufałości.
– Nawet nie wiesz o czym mówisz – zaprotestował Harry walcząc, aby stanowczość i przekonanie brzmiały w jego wypełnionym niepewnością głosie.
– Chłopcze, nie myśl sobie, że coś dla niego znaczysz. – Lee wskazał Blake'a kciukiem. – Przeleci cię i zostawi dla normalności. Dla reputacji, domku z białym płotkiem i z dumą pokazywania twarzy swoim kolegom w pubie. Mam notatnik pełen nazwisk takich jak on wielbicieli młodzieniaszków i ciasnych tyłków. Mają żony i dzieci, i reputację – parsknął Lee z pogardą wyraźnie drwiąc z Harry'ego. – I mają sekretne pragnienia.
Gdyby nie fakt, że Harry zwyczajnie nie potrafił przejmować się ludźmi, którzy musieli posuwać się do degradacji i uwłaczania innym, to zdzieliłby Lee w arogancką twarz.
– Być może nie przeszkadza ci kto cię posuwa i  czy ma rodzinę. Nie zniżaj jednak każdego do swojego poziomu. Po za tym nie interesuje mnie twoja opinia – stwierdził cicho Harry rozglądając się dookoła. Było jednak już za późno. Blake zmierzał do niego niczym taran, a Evette stała z rozdziawionymi ustami wyraźnie słysząc końcówkę ich rozmowy.
– Oczywiście, że cię nie interesuje. My cię nie obchodzimy. Niszczysz każde osiągnięcie naszego środowiska! – Lee stanął dumny i wyprostowany absolutnie przekonany o słuszności swego świętego gniewu, i nagle świadom uwagi, jaką przyciągali. Urażone ego nie pozwalało mu dostrzec morderczego spojrzenia Blake'a znów obejmującego protekcyjnie zdumionego Harry'ego. – Jesteś głupcem Harry LeBrock. Niczego nie nauczyłeś się. Twój wielki dzikus przy pierwszej okazji jak tylko przyjdzie do stawienia czoła stygmacji bycia homo albo prawdziwych zobowiązań zwieje, gdzie pieprz rośnie i kopnie twój dobrze rozruchany tyłek tak, że but mu w nim utknie. – Idąc na całość, mężczyzna kipiał nakręcając samego siebie coraz bardziej. Głośnie sapnięcie zszokowanej Victorii zasłaniającej z zaskoczenia usta dłonią, wyraźnie podbudowywało jego zranione męskie ego.
– Wielki dzikus tak ci wyjebie w te twoje sztucznie wybielane ząbki, że następny naiwniak, który cię przeleci nie będzie pewien czy to anal czy oral – wymamrotał Blake wolno, lodowatym tonem, pochylając się w stronę mniejszego mężczyzny. Tylko dłoń Harry'ego położona na jego piersi powstrzymywała go przed rzuceniem się na tego obleśnego typa. Żyła niebezpiecznie pulsowała na jego szyi, a pierś unosiła się od powstrzymywanej furii. Ev jednak podałaby mu jego własny tyłek na srebrnej tacy, gdyby zmiażdżył mniejszego, słabszego od siebie człowieka na jej dębowym parkiecie.
Harry musiał przyznać, Blake jarał go jak diabli taki macho i groźny. Nie pomagało też jego brutalne poczucie humoru. Ev praktycznie dławiła się ze śmiechu. Ryan, śmiejącą się histerycznie Vicky wypchnął siłą na zaplecze, protekcjonalnie stając na drodze durniowi, gdyby Lee szukał mniejszych ofiar swojej złości.
– Taki z ciebie wielki bohater? – wysyczał Lee jadowicie do Blake'a, przezornie jednak się odsuwając po za zasięg jego muskularnych rąk. – Ile odwagi ci zostanie jak Harry w końcu zamarzy o obciąganiu i będziesz musiał stawić czoła wielkiej pale? Ponoć ma ponętny kawał mięcha w spodniach – rechocząc obrzydliwie, Lee zrobił kolejny krok w stronę drzwi. – Ciekawe ile zostanie z twojej męskości, kiedy będziesz musiał wypiąć tyłek dla naszego uni Harry'ego. Wątpię, aby zawsze był zadowolony jako pasyw. To nie w jego naturze…
– Nie wysilaj się. Do twojego tyłka nie zbliży się nawet gdyby stał w płomieniach i miałby na niego nasikać. – Blake niewzruszony objął roztrzęsionego Harry'ego i obracając ich obu zignorował parskającego Lee.
Evette pozbierała się na tyle, aby w końcu zareagować.
– Panie Barnett jest pan niemile widziany i proszę kulturalnie o opuszczenie studia. Jeśli to nie pomoże, poszczuję cię Blake’iem.
Wszyscy po za Blake’iem i Lee uważali to za zabawne i śmieli się do rozpuku. Harry próbując zdeterminować czy bardziej jest wściekły, czy przybity skorzystał z okazji i wtulił się w Blake'a. Na serio nie miał sił ani chęci adresować żadnego z oskarżeń mężczyzny, jak koszmar wyłaniającego się z jego przeszłości. Lee takich obiekcji nie miał. Skrupułów i wstydu też nie.
 – Taki jesteś dumny, że masz w dupie nas? To tacy jak ty, którzy mogą, a nie pomogą czynią nasze życie piekłem.
Harry nie wytrzymał. Stając naprzeciwko swojego przeciwnika wycedził wolno i głośno.
 – Kolejny, biedny, niezrozumiały gej. – Pokazując palcem drzwi, dodał drwiąco. – Won do swojego piekła wypełnianego koszulami od Armaniego – wymownie pociągnął za biały materiał. – Butami za kilka tysięcy i fryzury za kolejne kilka setek. Idź płakać do swojego drogiego mieszkania popijając tylko markowe trunki, aby uleczyć zranione ego.
Lee nabuzował się tak, że wyglądał jakby miał pęknąć.
– Och, nie spinaj się tak, bo ci botoks pójdzie na twarzy. – Blake nie patyczkując się wziął zszokowanego mężczyznę za mankiet i praktycznie wystawił za drzwi. Groźby łaskawie zignorował, za co Harry był mu wdzięczny.
Naprawdę nie brakowało im problemów i Blake w więzieniu za pobicie na serio mogłoby przeważyć szalę na ich niekorzyść, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich nadal zawieszoną sprawę do świętego „nie wiadomo kiedy” napaści na nich. Z resztą cała sytuacja była tak absurdalna, że czuł się jak w jakimś surrealistycznym śnie.
– Wow, po prostu wow – oświadczył w końcu Ryan przerywając ciszę, jaka zapadła po wyjściu awanturującego się mężczyzny. Wszyscy prawie podskoczyli na jego głos. Evette z wielkim uśmiechem podeszła do Blake'a i poklepała go po ramieniu.
– Dobrze cię wyszkoliłam. Zawsze wiedziałam, że przyda ci się wiedza na temat wybielania zębów i botoksu – dodała dumna z siebie. – A ty tak się opierałeś przed rolą najlepszej przyjaciółki – mrugnęła do wyraźnie zażenowanego mężczyzny.
Nie mogąc już dłużej wytrzymać Harry roześmiał się, praktycznie zginając się w pół. Łza spłynęła mu po policzku i cieszył się, że nikt nie mógł tego dostrzec. Zastanawiał się ile czasu minie zanim zasypią go pytaniami. Obawiał się, co o nim będą myśleć, kiedy skończy na nie odpowiadać. Ev uratowała ich rzucając nowy zestaw komend.
– Ruszać się panowie. Lee mógł być psycholem, ale przynajmniej był dobry w tym co robił. Nie zmarnujmy tego. A ty Harry nie przejmuj się.
– Szkoda, że wiele z tego co mówił brzmi tak boleśnie…
– Prawdziwie? – zapytał Ryan podchodząc do niego i lekko go przytulając.
– Tak. Mam wrażenie, że nie robię wystarczająco dużo. Z drugiej strony, wszystkie zarzuty bigotów, homofobów walą mnie w łeb ich akuratnością. Jak to ogarnąć. Wiem, że się mylą, ale… jednocześnie… nie mylą sią? – Zdezorientowany Harry uwolnił się z objęć wspierającego go i pocieszającego Ryana, i mimowolnie zwrócił się do równie zagubionego, i nadal wściekłego Blake'a.
To Ryan jednak mu odpowiedział. Cicho i z determinacją, i dojrzałością, która stała w sprzeczności z jego młodym wiekiem.
– Milion ludzi może być aniołami, a jeden palantem i cień jego kładzie się na resztę. Tak to działa niestety. A niechęć do ujawniania się i narażania na brutalną, niewłaściwą, krzywdzącą opinię nie pomaga tego zmienić. Walczymy z naszą naturą. Ludzką, ułomną, niedoskonałą i walczymy z nienawiścią. To zbiega się w wielu miejscach i nakłada na siebie. Są tacy, którzy potrafią to wykorzystać, aby podeprzeć i usprawiedliwić swoją nienawiść.
– Jezu Ryan, nie wiem skąd u ciebie dojrzałość i przenikliwość, do której nawet ja nie dorosłam, ale sprawiasz, że mam doła. Muszę się napić – oświadczyła Ev. Jej mina była mieszaniną szoku i niedowierzania. Patrzyła jednak na młodego mężczyznę z podziwem. Blake zaś ze zmarszczonymi brwiami. Gdyby nie trzymał kurczowo Harry'ego, Ev miała wrażenie, że pognałby za Lee, aby skopać mu tyłek i przefasonować wystrój facjaty. – Vicky leć kupić coś z prądem. Zobaczymy jak nam wyjdą zdjęcia po pijaku.
– Ale… ale… jest dopiero dziesiąta – zaprotestowała zaskoczona dziewczyna.
Blake parsknął przyciskając do siebie Harry'ego w miażdżącym uścisku.
– Gdzieś na świecie jest czwarta. Leć.
Sesja fotograficzna nagle nabrała barw. Harry nie wiedział skąd podekscytowanie i niecierpliwość się wzięła, ale już wyobrażał sobie siebie i Blake'a pod czekoladowymi prześcieradłami.


[1] Bitch slap J tł. made by AkFa ;)

[1] Shakerato – to kawa wstrząśnięta z cukrem i kostkami lodu.


[1] Zajmuje się, m.in kontrolą sali restauracyjnej, witaniem gości, przyjmowaniem zażaleń.
[2] Kieruje i nadzoruje obsługę stołów w rewirze, za który odpowiada.
[3] M.in. doradza gościom dobór win.

38 komentarzy:

  1. Szczerze, z całego serca, wręcz z wielką pasją nienawidzę Michelle. Co za podła flądra. Ja jej tu dam "Powiedz, nie brzydzisz się brudu za jego paznokciami?". *śmiało wybija z jej łebka te słowa i wszystko inne*
    Harry jest słodki, uroczy i taki potrzebujący miłości. Ta słodkość jeszcze bardziej pokazała mu się gdy był pijany. Do kogo innego mógł zadzwonić jak nie do Blake'a. Przecież to jego sobie wybrał na królewicza bez zbroi. :D Jemu oddał serce i jego wyznaczył na pana swego życia.
    Blake, zaczyna w sobie odkrywać pokłady opieki, czułości i czegoś więcej. Budzi się w nim ktoś chcący chronić to co jego i strzec, by królewiczowi nie stała się krzywda. Harry jeszcze chwilami go irytuje, ale bardziej jest to obrona, a raczej jej resztki przed tym co czuje.
    A pożądanie między nimi rośnie coraz bardziej. Jak Blake tak reaguje na widok Harry'ego to co będzie za jakiś czas gdy zdarzy się coś więcej. :D Wybuchnie wulkan. Nie, cała masa wulkanów.
    To jest para, o której ciężko przestać myśleć i człowiek już by chciał wiedzieć co dalej. :DD
    Intrygujesz, zadowalasz i zaciekawiasz jak zawsze. :D
    I tak nadal nienawidzę Michelle. ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja Mistrzyni! Jak Ty to robisz?! Jak tak genialnie potrafisz budować napieęcie między bohaterami? Rewelacyjny rozdział (jak zwykle zresztą)! W końcu dowiedzieliśmy się o przeszłości Harry‘ego, o tym, dlaczego tak odcina się od nazwiska i pieniędzy rodziny. Chwała mu za to!
    Będąc w trakcie czytania jego rozmowy z Michelle, pomyślałam, że Harry to taki smutny anioł w ludzkej skórze zagubiony w pełnym luksusu świecie, z którego próbuje z cłych sił się wydostać. A chwilę późnie Ty napisałaś, że Harry wyglądał jak upadły anioł wśród ludzi! :D
    Rozmowa pijanego Harry‘ego z Blake‘iem chwyciła za serce i trzyma do tej pory. A pogoń za marzeniami jest taka prawdziwa! Oby Harry wrodził się w mężczyzn ze swojej rodziny i dostał to, czego pragnie, czyli Blake‘a ;)
    Alys

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział i jak Harry płakał miałam ochotę go przytulić.

    OdpowiedzUsuń
  4. Michelle to głupia pinda, że tak powiem. Uwielbiam to opowiadanie. Rozdzialik wspaniały. Piszesz w prost genialnie:) Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału. Niech wena będzie z tobą. Pozdrawiam. Asia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nawał pracy i obowiązków sprawił, że długo mnie u Ciebie nie było i "Wzięty przez zaskoczenie" niestety mi umknął. Nadrobiłam już jednak te zaległości i czym prędzej spieszę z podziękowaniami za powyższy projekt! Historia bardzo mi się podoba: jest taka delikatna i subtelna, a przy tym nie pozbawiona realizmu. Bohaterowie z krwi i kości, nawet ci drugoplanowi. Mam nadzieję, że Harry'emu uda się znaleźć drogę do serca Blake'a, tak jak to już uczynił z jego umysłem :) Zdałam sobie sprawę, że trafiam do Ciebie, gdy przychodzą chwile, w których świat wali mi się na głowę. Chyba przyzywa mnie ten "happy end dla każdego"... :) Dziękuję Ci pięknie za wspaniałe chwile, które oferujesz swoim czytelnikom :) Pozdrawiam serdecznie, Wiola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam bohaterów tego właśnie opowiadania, może też dlatego są tak prawdziwi, bo wiele o nich myślę. W mojej wyobraźni są realni :)

      Cieszę się, że do mnie trafiasz, kiedy ci tego najbardziej potrzeba i mam nadzieję, że choć trochę pomagam ci. Wierzę, że pozytywne nastawienie do życia i trochę optymizmu potrafi zdziałać cuda i pomóc spojrzeć na problemy z dystansem.

      Dziękuję za cudny komentarz i zapraszam tak często jak tylko możesz znaleźć chwilkę dla moich bohaterów. Pozdrawiam
      (Mam nadzieję, że i Telefon od serca przypadnie ci równie bardzo do gustu)

      Usuń
  6. No to jestem tu nowa :) Przyznam szczerze, że Luana nie mogła mnie namówić na czytanie twojego bloga, a dokładniej ja sama nie mogłam się przekonać, ale... było warte. Zaczęłam kiedyś czytać wziętego przez zaskoczenie. I byłam zachwycona. Fakt, że dawno nie czytałam, bo zatrzymałam się na etapie pobicia i przyjazdu (o ile dobrze pamiętam) byłej-niedoszłej narzeczonej Harrego. Sam twój pomysł mnie zachwycił. Gdzieś podskórnie mnie urzekł. Chcę cię zapytać o jedną rzecz. Chcę to zrobić "zgodnie z literą prawa". Czy zgodzisz się bym od czasu do czasu kopiowała sobie twoje rozdziały do Worda? Chodzi mi o użytek własny, za niedługo zaczynają mi się zjazdy na uczelni, więc nie będę miała co robić przez 3h, licząc podróż w dwie strony. Jeżeli wyrazisz zgodę... Będę strasznie wdzięczna.
    Czytałam także twoją "Budkę z pocałunkami". I gdyby nie ty.... To bym się wyspała. Tak mnie pochłonęło, że przeczytałam w jeden wieczór cały tekst i poszłam spać o 5 nad ranem, gdy mój tata wychodził do pracy. Dziękuję! Bo było warto dostać ten opieprz :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj,
    cieszę się, że jednak zdecydowałaś się na czytanie i się nie zawiodłaś. Sama wiem jak to jest czytać po nocach, choć rozsądek krzyczy, aby iść spać :) czasem jednak zwyczajnie się nie da! Zachwyca mnie myśl, że zaliczam się do autorów potrafiących trzymać ludzi po nocach.

    Jeśli chodzi o kopiowanie, możesz to uczynić o ile nie będziesz ingerować w tekst, ani przedstawiać jako swój ;) no i nie trzep na nich kasy :D a tak to czytaj i kopiuj do serca ukontentowania :D W razie cytowania podawaj autora lub link do bloga.
    Pozdrawiam cieplutko i zapraszam jak najczęściej

    OdpowiedzUsuń
  8. no czekam na więcej:D następnych pieszczot im nie przerywaj! Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  9. Zamarlam... na tyle pieszczot na raz nie liczylam.jestem w szoku. az trudno mi zmazac z twarzy usmiech.i jak ja teraz usne? czekam na wiecej!!!
    weny zycze ;)
    EyeMist

    OdpowiedzUsuń
  10. Kolejna część "Wziętego przez zaskoczenie" niesamowita.
    Czekam na kolejne części :)
    Życzę weny i powodzenia.
    TWOJE książki są SUPER !! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Cożemisięwidzi, że ci zacznę weny podsyłać tak żebyś pisała, pisała, pisałapisałapisałapisała i nie przestawała.
    Zabijasz mnie tymi "końcami", które nie można nazwać końcem a ty tak po prostu cyk i koniec. Taaa, a na twarz pewnie wypływa ci mina: "...nie piszę dalej, a niech się męczą przez dwa tygodnie, a co tam... niech będzie trzy! niech znają moje dobre sadystyczne serduszko".
    Ty... ty... ty zła kobieta jesteś =.=

    Lalalulu;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Uch, uch, uch. Jak możesz przerywać w takim momencie? Tak zła kobieta z ciebie, tak męczyć czytelników. Teraz każdy z nich będzie czekał do następnej odsłony i obgryzał paznokcie. Wierz mi ja będę na czele tych osób. :DD
    Oni są fantastyczni. Pasują do siebie idealnie. Są niesamowitą parą. Czuję jakby istnieli i żyli obok mnie i im kibicuję z całego serca. Tobie zaś kibicuję w pisaniu. :D
    Czekam (nie) cierpliwie na dalszy ciąg. :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Coś wspaniałego! Cudowne! Tak wciągające opowiadanie, że nie można się oderwać! Uwielbiam Twój styl, a pomysł z niespodzianką jest boski!
    Ale przerywać w takim momencie .....
    Weny życzę w olbrzymich ilościach i z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg!

    OdpowiedzUsuń
  14. Uwielbiam Twoje opowiadania. Wybacz że wcześniej nie pisałam ale zwyczajnie zapomniałam (tak się wciągnęłam w opowiadanie że wypadło mi z głowy;P). a teraz... JAK MOGŁAŚ PRZERWAĆ W TAKIM MOMENCIE!!! To jest po prostu niedopuszczalne. Ja jestem już cała w skowronkach. a tu BACH! niespodzianka. Pozostaje mi tylko czekać. Weny, weny i jeszcze raz weny.

    OdpowiedzUsuń
  15. Jestes niesamowita!!! Uwielbiam Twoj styl pisania. A ta historia jest nieziemska. Zakochalam sie w bohaterach i calej akcji. Ich charaktery mnie oczarowaly.
    Niecierpliwie czekam na nowy rozdzial.
    Podziwiam, pozdrawiam, caluje :**
    :33 Minna-chan ;3

    OdpowiedzUsuń
  16. Hej~!
    Ujawnię się i wyznam, że czytam Twoje opowiadania i bardzo, bardzo mi się pobają. Oczywiście najbardziej 'Wzięty..." i czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy! A tak naprawdę to czekam, aż Blake i Harry wylądują w łóżku. xD
    Nie będę chyba odosobniona, bo "Budka z pocałunkami' również znajduje się na liście ulubionych. C:
    W ogóle dzięki Ci za Twoja ciężką pracę! C:

    Pozdrawiam,
    Inga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Ingo,
      bardzo się cieszę, że się ujawniłaś ;) Moi panowie mają przed sobą jeszcze trochę drogi, ale miejmy nadzieję, że zmierzają w kierunku powierzchni płaskiej :p Wiesz jednak jak to jest. Każdy czeka na sex, a potem... potem takie historie szybko się kończą, bo musiałaby się zmienić w pornosy na papierze/stronie/blogu, a ja chcę, żeby Blake i Harry jeszcze nam potowarzyszyli. Nie musisz się jednak martwić, Harry rzuci nie jedno wyzwanie Blake'owie.
      Śledź rozwój sytuacji,
      Pozdrawiam i cieszę się, że jesteś ze mną w tej podróży!

      Usuń
  17. Nareszcie! Bardzo mnie ucieszyłaś tym nowym kawałkiem, trochę szkoda, że urwałaś taki moment, bo odkąd przeczytałam co się działo jak Harry i Blake zrobili sobie "piknik" w studio, calutki czas czekałam na rozwój sytuacji, jakiś mój wewnętrzny chochlik, aż skręca się z niecierpliwości, kiedy Blake dopuści do głosu tylko i wyłącznie uczucia ;D Z kolei Evette to dosłownie wulkan emocji, byłoby cudownie gdyby coś z tego. mam nadzieję przyszłego szczęścia Harry'ego i Blake'a skapnęło także jej ;) Z niecierpliwością czekam na nowy kawałek, doprowadziłaś do perfekcji zmuszanie czytelnika to frustracji, chyba dlatego wchodzę tu niemal codziennie haha ;P I na gwiazdkę życzę sobie wolnego czasu na pisanie dla mojej ulubionej autroki :D Życzę weny i pozdrawiam. Sugar.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Poddałaś mi znakomity pomysł i pomyślę nad Ev. Ale nasz Rudzielec jest nieprzewidywalny ;)

      Usuń
    2. Super, już nie mogę się doczekać, aż zobaczę co się urodziło w twojej głowie :D Sugar.

      Usuń
  18. Jeju czemu taki krótki kawałek??? Za nim się obejrzałam już był koniec :( mam nadzieję, że uda Ci się coś jeszcze wstawić:) Uwielbiam Evette. Jest świetna. Przypomina mi moją babcię hahah. Jest dosłownie identyczna. Jak się zezłości to wszyscy z domu uciekają ( nawet moi znajomi z psem na czele). Może już w niedługim czasie między naszymi kochanymi chłopcami dojdzie do czegoś więcej :D Mam nadzieję, że Harry nie zostanie ze złamanym sercem a Blake za późno zrozumie co stracił. Ciekawi mnie jaką następną nam zaserwujesz opowieść jak już się skończy Wzięty:)
    Do rzeczy !
    Jesteś naprawdę świetna. Uwielbiam wszystkie Twoje opowiadania. Trudno jest mi wybrać które lubię najbardziej bo wszystkie czytałam tyle razy, że każde znam na pamięć :P hmmm zastanawiam się czy to już nie podchodzi troszeczkę pod obsesję ??? no cóż...:) tak czasem bywa, gdy ktoś tak rewelacyjnie pisze jak Ty kochana. Mam nadzieję, że przez nasze narzekanie "Kiedy będzie nowy kawałek" nie zaniedbałaś rodziny i poświecenia sobie czasu na odpoczynek. Pisz swoim tempem.
    Podziwiam, pozdrawiam i całuję:*
    Iza

    OdpowiedzUsuń
  19. Ahhhhhhhh!!!!!!!!!!! Przecudowny rozdział! <3 Z jednej strony człowieka skręca, że musi tak długo czekać a z drugiej, skręca go, bo to co dostaje jest tak dobrze napisane, że chce jeszcze i jeszcze ! A poczucie nienasycenia podwaja to, że jak zawsze przerwany jest fragment w takim momencie, gdzie naprawdę chciałoby się na już teraz dalszą część ;) Mam nadzieję,że droga Autorko wyzdrowiałaś i masz się dobrze ;) Życzę przeogromnej weny! Niech Blake w końcu pozwoli sobie na to, czego podświadomie chce a my świadomie oczekujemy xD A pomysł na Ev brzmi ciekawie!

    OdpowiedzUsuń
  20. Jejku, ale ograniczony palant, ten Lee, aż szkoda, że Blake wykazał trochę opanowania ;P Skończyłaś znowu w najbardziej intrygującym momencie, tak nie mogę się doczekać kolejnej sesji :D Po prostu kocham Harry'ego, wysuwa się powoli na pierwszą pozycję jeśli chodzi o ulubionych bohaterów z twoich opowiadań (jak na razie był to Shonn), aż skaczę w miejscu dopingując go w jego miłości do Blake'a ;D Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg. Jak zwykle życzę czasu i weny. Sugar.

    OdpowiedzUsuń
  21. Czyli że co? że kolejna mroczna tajemnica Harry'ego ujrzała światło dzienne....? nooooo to teraz będzie miał co tłumaczyć Blake'usiowi :)
    wiesz co AkFa? z tego nawet fajna książka by była, a i w rozmiarach też niczego sobie... toż to końca nie widać, a cały czas utrzymuje napięcie i pobudza ciekawość: "co będzie dalej" choć jako niepoprawna romantyczka żyję myślą o Happy Endzie... to i tak czekam na kolejną porcję zmagań Harry vs. Blak vs. reszta świata.

    Pozdrawiam i niecierpliwie wyglądam kolejnego fragmentu: z życia (nie)winnego Blake'a

    Lalalulu;)

    OdpowiedzUsuń
  22. " z tego nawet fajna książka by była, a i w rozmiarach też niczego sobie... toż to końca nie widać, a cały czas utrzymuje napięcie i pobudza ciekawość" Pozwoliłam sobie to zacytować, bo mam dokładnie takie samo zdanie. To jest porządny kawał dobrego tekstu. Wszystkie Twoje teksty AkFa są świetne (z tych, które dane było mi już poznać), a właśnie Wzięty wysuwa się na czołówkę. :DDD
    Co do Lee to mam ochotę go złapać za te jego kłaczki i mu je wyrwać. Co za podła kanalia z niego. I jeszcze jak się ocierał. A kysz z nim. Drogi Blake wiedział co z nim zrobić. Och, gdyby tylko Blake'owi mu pozwolić na większe działanie, to Lee do końca życia miałby koszmary. Hihi. Ale to dzięki niemu mieliśmy szansę poznać coś z przeszłości tajemniczego Harry'ego.
    Pokazałaś, że każdy może być draniem. Nie ważne, czy jest gejem, czy nie, gdzie pracuje, gdzie się udziela. Wszystko zależy jakim jest człowiekiem i orientacja nie ma nic wspólnego z tym jaką człowiek ma osobowość. Bo w każdym miejscu, środowisku są ludzie naprawdę wspaniali, ale i tacy, że lepiej trzymać się od nich z dala, bo zarażą swym jadem nienawiści. A Ryan to mądry chłopak i dobrze podsumował całą sytuację. :D
    Dziękuję za tekst i czekam na więcej. :*

    OdpowiedzUsuń
  23. Boże, normalnie nie wiem jak ty wpadasz na tak genialne teksty. Śmiałam się jak głupia, gdy Blake cisnął Lee. To było normalnie genialne :) Podziwiam go ,że umiał się opanować bo ja już dawno bym zdzieliła go w twarz albo jakimś krzesłem. Mam nadzieję, że już nie zobaczymy tego nadętego, zapatrzonego w siebie i lecącego na kasę Lee. Bleeeee nie lubię takich ludzi. A Harrego to chciałam sama przytulić. On jest taki kochany, słodki, miły a zarazem męski, opiekuńczy i troszczy się o ludzi. Już nie mogę się doczekać końca bo jestem ciekawa jak się między nimi ułoży a zarazem chciałabym, żeby to opowiadanie nigdy się nie skończyło.Mam nadzieję, że między nimi będzie wszystko dobrze i będą się bardzo, bardzo kochać :) Czy po wszystkim opowiadanie będzie dostępne w formie ebooka??? Poprzednie mam więc bym BARDZO chciała mieć i ten. Nawet nie pytam się kiedy następny rozdział bo wiem, że masz dużo spraw. Pisz tylko wtedy kiedy będziesz wypoczęta i naprawdę będziesz mieć na to czas.
    Podziwiam, pozdrawiam i całuję :*
    Iza

    OdpowiedzUsuń
  24. To było genialne. Napięcię było tak namacalne, że rozluźniłam mięśnie brzucha dopiero kiedy skończyłam czytać. Dobrze, że chociaż nie zapomniałam oddychać xD. Durny Lee poszedł won na całe szczęście. Nie mogę się doczekać nexta. Asia.

    OdpowiedzUsuń
  25. Przyznaję, że myślałam, że w tej części już wydarzy się coś więcej między Blake'iem a Harrym... :P Ale widać muszę jeszcze trochę poczekać. Niemniej, rozdział jak zawsze świetny. Jak nikt, Akfo, potrafisz budować napięcie! Jest niemal namacalne. Wspaniałe :)
    Cieszę się też, że znowu naświetliłaś nam trochę faktów z życia mojego kochanego Harry'ego :D Jak wyżej ktoś napisał: jak go nie kochać??
    Pozdrawiam gorrrąco i życzę dużo weny, ale też odpoczynku po pracy :)
    Alys

    OdpowiedzUsuń
  26. Wowowow...I'm love it...wspaniałe opowiadanie skomentuje wszystko..cudo, tak dobrego , pełnego niespełnionych nadziei, walki o możliwość "zdobycia" tego, którego się kocha, przeplatane emocje od nienawiści, żalu, radość i euforię wraz ze scenerią zmieniającą się jak w kalejdoskopie..brak mi słów.
    Bohaterowie są tacy prawdziwi, kreacje psychologiczne osobowości każdego z nich jest tak dopracowana, że ja który wręcz każdego autora/autorkę filtruje pod względami prawdziwości z punktu psychologicznego ( mój konik :P ) to tu nie mam jak się zaczepić, bo ściana jest gładka.

    Historia Blake'a i Harry'ego i pobocznych przeplatających się z głównym wątkiem, jest tak napisana iż nie można się oderwać, wszystko jest tak dopracowane pod względem detali...Kreowanie Blake'a jako hetero, który w pewnym momencie gubi się w tym co czuje i co powinien zrobić robi z niego słodkiego zagubionego chłopca o ciele potężnego mężczyzny, do tego zaborczy i potrafiący iść z nurtem własnego serca, do tego dostawiony kruchy, skrzywdzony chłopiec marzący o wielkiej miłości i znalezienia tego jedynego Harry'ego jest cudowne, dodając do tego postać Lee, który namieszał i który jest jednym z ciemnych charakterów w opowiadaniu, bojowa i wojująca ze światem Ev oraz reszta tak wspaniale dopełnia się w fabule w działaniach antagonistycznych iż czytając pierwszy rozdział skończyłem na tym i czuję straszliwy niedosyt..masa pytań plączę mi się w głowie, a odpowiedzi możesz udzielić Tylko TY Autorko w kolejnym rozdziale :D

    Każdy rozdział jest inspirujący, ciekawy i dający tyle informacji, aby czytelnik musiał przeczytać następny, bo czuje się niedosyt, akcja jest zawsze w ciekawym momencie kończona..co jest great:)

    Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały ukazujące dalsze losy bohaterów i Życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
  27. W końcu zmobilizowałam się do napisania komentarza (o powodzie mojej mobilizacji później), a robie to niestety rzadko.
    Niezaprzeczalnie stałam się Twoją wierną fanką chyba od drugiej sesji Harry'ego i Blake'a (licząc sesję próbną). Niestety jest bardzo mało dobrych i ciekawych opowiadań M/M. Zatrważająca większość jest pisana przez osoby młode i właśnie dlatego często postacie są zbyt przekolorowane i cukierkowe (jak to mówię: "słodkie pitu pitu") i choćby nie wiem, co człowiek by nie zrobił nie jest w stanie się wczuć w bohaterów kiedy próbuje powstrzymywać śmiech po ich durno - dramatycznych tekstach. Dlatego nawet nie wiesz jak bardzo się ucieszyłam kiedy tutaj trafiłam. W ciągu 4, 5 dni przeczytałam wszystko, co było dostępne na stronie, a przed świętami Bożego Narodzenia zrobiłam sobie prezent i zakupiłam 3 wydane przez Ciebie ebooki. Musze przyznać, że to było moje najlepiej wydane ok. 40 zł na pdfy.

    Jeśli chodzi o powód mojej mobilizacji: jako, że długo już nic nie wstawiłaś zaczęłam czytać sobie drugi raz "Wziętego przez zaskoczenie". I jak czytałam sobie o tych ich sesjach to zdałam sobie sprawę z tego, że z chęcią przeczytałabym takie opowiadanie (o magu i wojowniku) spod Twojej ręki . . . Co Ty na to? Mam nadzieję, że skusiłam Cię, żebyś chociaż pomyślała o takiej możliwości. Na pewno jak każde Twoje opowiadanie zrobiłoby furrore. :D Ponieważ nie wiem jak to robisz, ale Twoje postaci nagle odżywają. Twoi bohaterowie są prawdziwi, czują, cierpią, mają wątpliwości, są zagubieni, niepewni, niekiedy zżera ich zazdrość, czasami niestety cierpią i odczuwają wstyd, ale i policzki pieką kiedy czyta się o ich pożądaniu, pasji i namiętności. Życie niestety niczego im nie upraszcza, ale i tak na końcu zawsze znajdują swoje szczęście. I może nie zawsze tak jest w prawdziwym życiu, ale Ty przecież uczysz nas swoich czytelników wiary w happyend (być może gdzieś tam czeka jeden zarezerwowany dla każdego z nas). Dlatego chcę Ci tutaj przy okazji podziękować za każde opowiadanie z osobna i za wszystkie razem, a także ośmielę się prosić o wiele, wiele więcej (myślę, że znajdzie kilka osób, które się pod tym podpiszą). :*

    Pozdrawiam Whisper

    OdpowiedzUsuń
  28. Wlasnie przeczytalam to opowiadanie od poczatku do konca..znowu... I znowu mam wielka ochote moc czytac dalej...
    Zycze weny :)

    OdpowiedzUsuń
  29. Przeczytałem narazie 1 część i jest super :D
    Zapraszam do mnie

    OdpowiedzUsuń
  30. Jest chociaż szansa na dalszy ciąg, proszę !!!Mam niedosyt wielki i ròwnie wielką ochotę żeby poznać ciąg dalszy losòw bohateròw. Mam nadzieję że wszyscy się doczekamy... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, tak jest szansa na ciąg dalszy, gdyż nie zaprzestałam pisania, tylko tymczasowo je zawiesiłam. Staram się urządzić moje życie prywatne tak, aby być w stanie pisanie uczynić jego stałą częścią. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz :)

      Usuń
  31. hej , jakoś nie widać szansy na ciąg dalszy, a szkoda , bo bardzo fajne opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
  32. hej kiedy dalszy ciąg?

    OdpowiedzUsuń
  33. Hej , ukochana autorko, czy można liczyć na dalszy ciąg super opowiadanka

    OdpowiedzUsuń

I co sądzisz?