Budka z pocałunkami - story w częściach



Opowiadanie w częściach +18: 
NOWA CZĘŚĆ!!!
- PIĄTA
została właśnie dodana pod spodem, aby łatwiej było czytać!

Betowana jest przez J.Jung.

EnJOy!!! 





Budka z pocałunkami
Bez happy endu?
By AkFa
Wszelkie Prawa Zastrzeżone©AkFaAnglia2012


Część pierwsza



Cory przygładził włosy po raz setny, upewnił się, że jego idealnie wyprasowana biała koszulka była schludnie wsunięta za pasek jego nowych, ekstraciasnych jeansów i wytarł spocone dłonie o nogawki. Lekko drżącą dłonią pogładził małe, śliczne bileciki leżące na stoliku przed nim.

To był jego wóz albo przewóz.

Sama myśl o nich przyprawiała go o dygot serca i prawie bolesny wzwód. Musiał być opanowany, aby móc zrealizować swoje marzenie. Podniecenie wcale w tym nie pomagało, zalewając jego głowę obrazami i rojeniami. Był zdeterminowany i stanowczy. Nieważne, jak bardzo mdliło go z nerwów. Jak bardzo drżały mu kolana i jak chaotycznie waliło jego serce. Nic go nie mogło powstrzymać. Nic.

Nawet dławiący go w gardle strach.

Przez mały momencik jeszcze pozwolił sobie na zamknięcie oczu i przełknięcie obaw przez boleśnie ściśniętą krtań. Bał się tak bardzo, że chciało mu się płakać i wymiotować jednocześnie, ale nie dość, żeby się poddać, zanim jeszcze zrobił to, czego pragnął najbardziej na świecie. Musiał znów sobie powtórzyć, że ze sobą już nie walczył. Z sobą już wygrał. Teraz był tylko i wyłącznie skazany na walkę z innymi.

A tej się nie obawiał.

Był śliczny. Tak bardzo, jak to działało na jego niekorzyść czasami, tak bardzo miał zamiar tym razem wykorzystać to, aby zyskać przewagę. Może nie każdemu by się podobał, ale większość ludzi i tak czuła w jakiś dziwny sposób pociąg do niego. Delikatna, szczupła budowa ciała. Niebieskie oczy, ocienione firanką jasnych, długich rzęs i pełne różowe usta. Czego tu nie lubić? Blond grzywka modnie przycięta, aby zawadiacko opadać na jego wysokie czoło. Kosmyki, rozjaśnione i lekkie, okalały jego szczupłą twarz. Ciasnymi, dopasowanymi ubraniami podkreślił wszystkie swoje walory i choć nie był w żaden sposób standardowo przystojny, to właśnie fakt, że nic tak naprawdę nie dało mu się zarzucić, było największym atutem Cory’ego.

Długi, wolny oddech i wypuszczenie z sykiem powietrza było jego ostatnim przyznaniem się do słabości. Od tego momentu nie czuł nic, tylko i wyłącznie pewność siebie, i stanowczość.

Był gotów.

Och, jak cholernie bardzo był gotów. Gdyby był gotów jeszcze tylko odrobinę bardziej, nie mógłby chodzić bez uszkodzenia sobie czegoś istotnego w tych ciasnych jeansach. Istniało też pewne ryzyko, że nie wpuściliby go do parku z tak obscenicznym wzwodem.

Tylko spokojnie…

Ludzie roześmiani i na wpół pijani omijali go, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, kiedy zdecydowanym, spokojnym krokiem zmierzał do celu. Każdy bawił się jak tylko mógł, bez umiaru. W końcu znalezienie się tutaj kosztowało ich niemałe pieniądze. Każdy z nich chciał uchodzić za wspaniałomyślnego filantropa. Darczyńcę o złotym sercu. Prześcigali się w swojej dobroci, kiedy w rzeczywistości walczyli z przyjaciółmi i współpracownikami, bo żaden z nich nie chciał się okazać gorszy. Szkoda tylko, że żaden z nich nie myślał o faktycznym celu tej imprezy, i że połowa zebranych datków szła na zapłacenie za ich niewybredne zabawy i umiłowanie do drogich trunków, i jedzenia. Nikt lepiej niż Cory o tym nie wiedział. Sam był jednym z organizatorów.

Nie przyniosło mu to popularności, o nie. Jego sugestie, aby ograniczyć wydatki do minimum, spotkały się z złośliwymi komentarzami i śmiechem.

Cory parsknął ironicznie pod nosem. Co go obchodziło zdanie tych nadętych bufonów? Sto metrów od niego znajdowała się jego nagroda. Za poświęcenie i ciężką pracę. Za dobre serce zdeptane przez ludzi, którzy nigdy nie powinni mieć władzy, aby to zrobić, ale i tak to robili.

Jego pięść samoistnie zacisnęła się na bilecikach. Pięć małych kwadracików, a zawierały w sobie jego pragnienia i marzenia. Władzę, której pewnie nigdy wcześniej i już nigdy później, nie będzie miał.

Ale to nic. Ten jeden raz wystarczy.

Im bliżej podchodził, tym ciszej robiło się wokół niego. Muzyka cichła, gwar i śmiech zlewały się z otoczeniem. Słońce zachodzące za linią drzew zabierało cienie. Gdyby ktoś z boku na niego patrzył, niewątpliwie pomyślałby, że jest maniakiem. Pewnie nim był. Zanim jednak zdecydował się na swój szaleńczy krok upewnił się, że wygra. Nie było wiele możliwości, aby nie dostał tego, czego chciał. Nie miał wyrzutów sumienia. Przecież ludzie, którzy go otaczali, robili dokładnie to samo co on. Brali to, czego chcieli. A jeśli nie mogli tego wziąć, sprawiali, że było im to ofiarowane.

Cory rozejrzał się i ocenił ile kobiet stało w kolejce do budki tuż przed nim. Tylko trzy, ale wszystkie te, które odeszły, nadal stały w pobliżu, chichocząc i podśmiechując. Ich oczy praktycznie nie odrywały się od osoby stojącej wewnątrz, mimo, że wejście było wąskie, a postać ledwie widoczna. Cory wcale im się nie dziwił. Sam miał ten sam problem.

Connor St. Charles był osobowością samą w sobie. Klasycznie przystojny, klasycznie elegancki, nieziemsko pewny siebie. Uchodził za mężczyznę, który brał, co chciał, nieczęsto schodząc z swojego piedestału i nie bardzo przejmując się maluczkimi. Oziębły i wyniosły, trzymał ludzi na wyciągnięcie ręki. Wzmagało to tylko pragnienie i pożądanie tłumów kobiet, wiecznie plączących się wokół niego. Jeśli coś dało się powiedzieć o nim z całą pewnością, to tylko to, że był oddany pracy. Wręcz do przesady. Każdy zaszczycony jego uwagą powinien czuć się szczęściarzem.

Jednym z największych osiągnięć Cory’ego było zmuszenie właśnie jego do stania w Budce z Pocałunkami.

Nie było łatwo, och nie. Nie było jednak opcji, aby Cory nie wygrał. Ich firma była w tym roku odpowiedzialna za organizację właśnie tej imprezy charytatywnej. Nowy odział onkologiczny w lokalnym szpitalu był bardzo bliski sercu ich szefa, który stracił żonę z powodu raka. To nadało całkiem nowego kierunku i znaczenia życiu człowieka poświęcającemu się do tej pory swojej pracy. Wielka rana w jego sercu miała być zaleczona właśnie akcją wspomagającą walkę z potworem, który zabrał jego ukochaną żonę.

Connor, posłuszny i najefektywniejszy pracownik firmy, nie miał wyboru, jak tylko się zgodzić. Przecież powinien dawać przykład. Wspierać tak szczytny cel. A poza tym, Connor nie był skłonny uginać się przed wyzwaniem, którym Cory uczynił to właśnie zadanie.

Jeden bilecik wart był stu dolarów. Pocałunek miał trwać minimum trzydzieści sekund, maksimum minutę. Connor nie mógł odmówić pocałunku osobie z bilecikiem. Osobie…. Czy raczej powinno się powiedzieć: kobiecie z bilecikiem.

Z założenia miało bowiem chodzić o kobiety…

A przynajmniej Cory pozwalał wierzyć wszystkim, że tylko kobiety miały kupować bileciki.

Och, kobiety kupowały, kupowały i to jeszcze jak. W pewnym momencie zaistniała nawet obawa, że może ich nie wystarczyć.

Cory jednak upewnił się, aby dla niego nie zabrakło. Jego było pięć pierwszych bilecików, choć niespodziankę dla Connora zostawił na koniec. Za dziesięć minut budka miała być zamknięta. A wtedy Connor wyjdzie z niej i zniknie bez słowa, zabierając jedyną szansę i nadzieję Cory’ego ze sobą.

Z walącym sercem Cory oblizał nagle mrowiące go wargi. Mimo że wcale nie było pewne, iż Connor go pocałuje, to nadal nie zmieniało to faktu, że jego ciało żyło tylko jedną myślą. Poczuć wąskie wargi, szerokich ust Connora na swoich. Im bliżej było momentu, w którym Cory miał stanąć w drzwiach budki, tym spokojniejszy się stawał.

 Teraz albo nigdy.

Osiem minut. Ostatnia kobieta wyszła z głupawym uśmiechem na ustach. Oczy błyszczące i policzki zarumienione. Jej dwie przyjaciółki chwyciły ją za ręce, chichocząc jak maniaczki i pociągnęły na bok. Cory zignorował ich gorączkowe paplanie i zdeterminowany stanął w drzwiach.

Żył, aby właśnie w tym momencie znaleźć się konkretnie w tym miejscu.

Tak bardzo jak Connora nie znosił i z trudem tolerował, tak bardzo był w nim zakochany. Życie z konfliktem w sercu było koszmarem na jawie. Niewiele mogło ten stan pogorszyć.

Mężczyzna stracił swój idealny wygląd. Jego policzki pokrywał lekki zarost po całym dniu spędzonym w ciasnym, upalnym pomieszczeniu. Idealna fryzura była rozczochrana setkami palców chciwie w nie wplatanych przez kobiety, które chciały wydobyć dla siebie jak najwięcej z pocałunku. Już dawno temu stracił krawat i nawet dwa pierwsze guziki jego śnieżnobiałej koszuli były rozpięte pod szyją. Wyglądał na zmęczonego i rozchełstanego, co pogłębiało cienie pod jego niebieskimi oczami. Cory nie był pewien, czy kiedykolwiek widział go bez marynarki. Jak uzależniony chciwiec spijał widok przed sobą. Bez zażenowania, bez udawania. Nie kryjąc się po raz pierwszy. Szerokie ramiona mężczyzny teraz były opuszczone i lekko przygarbione, a mimo to kryły w sobie siłę. Przez cienką koszulkę widać było, jak pracuje jego biceps, kiedy zrezygnowanym ruchem przeczesał czarne, elegancko przycięte włosy.

Nawet nie spojrzał w kierunku wejścia, stojąc prawie w zrezygnowanej pozie z wielkimi dłońmi wspartymi na szczupłych biodrach, kiedy Cory tam wszedł.

– Zostało tylko kilka minut, muszę się napić, więc… – Connor zaczął ponurym, zniecierpliwionym tonem, odwracając się w stronę intruza i zamarł. Przez wieczność trwającą kilka sekund mężczyźni mierzyli się ponurym spojrzeniem. – Andrews, co ty tutaj robisz? – pytanie brzmiało jak świst bata. Mężczyzna często nie miał do niego cierpliwości, najczęściej nawet nie czekając, aż on otworzy usta.

Cory nawet nie mrugnął powieką. Z zimnym spojrzeniem i aroganckim uśmieszkiem wyciągnął przed siebie dłoń, na której leżały lekko zmiętoszone bileciki.

Oczy Connora przez chwilę wbijały się w niego jak stalowe ostrza, by wolno przesunąć się na wyciągniętą rękę. Cory widział jak wolno się rozszerzają z niedowierzaniem, zmieniając chłodny wyraz na totalny szok. Wielki znak zapytania wyskoczył biedakowi na czole. Cory śmiałby się na widok jego miny, gdyby nie obawiał się, że to tylko przyśpieszy kopanie jego tyłka.

– Moja kolej.

Szef Public Relations stracił całe swoje sławne opanowanie i podskoczył jak oparzony, nieadekwatnie do spokojnego tonu Cory’ego.

– Zwariowałeś? – Connor zapiszczał i zaskoczony własnym głosem, odchrząknął. Potrząsając głową z podejrzliwością rozejrzał się nerwowo i z niedowierzaniem wokół nich. To jakiś żart był?

– Nie możesz mi odmówić. – Cory odparł tak spokojnie, jak tylko mógł. Niewiele czasu pozostało. Za parę minut Connor wyjdzie stąd i nic już nie da się zrobić. – Mam bilety.

– Są przeznaczone dla kobiet! – To było śmieszne, co ten idiota sobie wyobrażał?

– Umowa mówi, że nie możesz odmówić pocałunku osobie z biletem! Każdy bilecik to pocałunek. Nie możesz mi odmówić. Mam bilety! – Cory stanął przed małą rozdzielającą ich ladą. – Na kolejne pięć minut jesteś mój. – Bez ceregieli, chwycił przód koszuli Connora i przyciągnął zaskoczonego mężczyznę do siebie. Tylko kilka centymetrów wzrostu dzieliło ich na niekorzyść Cory’ego, teraz jednak nie miało to znaczenia. Determinacja dawała mu siłę i przewagę, której potrzebował. Szybkim sprawnym ruchem wepchnął bilety za kołnierz Connora. Ten zszokowany, odepchnął go lekko, jednocześnie starając się wyszarpnąć papierki zza koszuli, jakby go paliły. Z trudem umiał połapać się w sytuacji.

Arogancki, drwiący uśmieszek Cory’ego tylko spienił go bardziej. Zaskoczony i wytrącony z równowagi Connor zaklął cicho pod nosem.

Nie będzie robił z siebie idioty przy tym palancie.

Biorąc głęboki wdech, Connor pozbierał się wewnętrznie i przybrał swoje opanowanie i obojętność jak zbroję. Zawsze działało… do tej pory.

– Nie całuję mężczyzn! – stwierdził, rzucając bileciki pod nogi Cory’ego. Spojrzenie jasnoniebieskich oczu podążyło za nimi wolno, co sprawiło, że nagle wydało się Connorowi, iż opadają w zwolnionym tempie. Spokojne i chłodne oczy Cory’ego nie opuściły ich lotu nawet na jedno mrugnięcie oka, błysk pojawił się w nich i zniknął równie szybko, posyłając dreszcz niepokoju po plecach Connora.

– Nie masz wyboru – padała zimna odpowiedź, nie pozostawiająca pola do dyskusji. – Zapłaciłem za pięć pocałunków i musisz mi je dać. Wybór nie należy do ciebie. – Właśnie tak, spokojnie i stanowczo. Jeszcze tylko pięć i pół minuty zostało. Właśnie minęło trzydzieści sekund jego cennego czasu.

Connor wyglądał, jakby miał wybuchnąć. Złością czy śmiechem, trudno było powiedzieć. Jego przystojna twarz mieniła się od emocji.

– Nie masz o czym marzyć. Zapłacę za twoje bilety – oświadczył z mocą, wpatrując się w stojącego naprzeciwko niego mężczyznę z niedowierzaniem. Tylko totalne zaskoczenie sytuacją sprawiło, że nie potrafił odnaleźć się w tych okolicznościach. – Chryste, nawet potrójnie, jeśli będzie trzeba.  – Connor miał nadzieję, że jego obrzydzenie było wystarczające i oczywiste. Wolał się jednak upewnić. – Nie całuję mężczyzn!

– Dlaczego? – Cory zapytał spokojnie z lekkim wyzwaniem w głosie. Szczupłe ramiona zaplótł na piersi, jego twarz miała być nieczytelna, ale wydawała się smutna. Jego cenny czas uciekał…

Connor myślał przez sekundę, że się przesłyszał. Jak mógł ten idiota zadać mu tak niedorzeczne pytanie?

– Co z tobą jest nie tak, Andrews? Nie lecę na facetów. Nie czuję żadnego pociągu do nich. To chyba oczywiste! Nie mam zamiaru więc całować żadnego! – Phi, kretyn.

Cory obrzucił go długim, pogardliwym spojrzeniem.

– Jesteś tchórzem… Nawet nie jestem pewien, czy mam być zaskoczony – powiedział, zanim wkurzony Connor zdołał otworzyć usta. – Pocałowałeś setkę kobiet, których nie znasz, na które nie lecisz, pewnie niektórych nawet nie lubisz, a mimo to twoja arogancja i męskie ego nie pozwoliło ci pokazać im drzwi. Kiedy masz pocałować mnie… pękasz…

Connor w ułamku sekundy był po drugiej stronie lady i potrząsał nim lekko. Cory przełknął serce, które raptownie znalazło się w jego gardle. Nie miał zamiaru się poddać. Sama bliskość tego człowieka zapierała mu dech w piersiach. To było takie niesprawiedliwe…

– Nie jestem tchórzem, ty mały, pokręcony…

– Więc mnie pocałuj… pięć razy – Cory roześmiał mu się w twarz z wyzwaniem w oczach.  – Tracisz mój cenny czas…

– Za chwilę ci…. – Connor zacisnął pięści na jego koszuli, praktycznie rozdarty pomiędzy zdrowym rozsądkiem a pragnieniem zdzielenia bratanka swojego szefa w zęby.

– Zgodzę się na jeden pięciominutowy… – Cory złapał twarz Connora w zadziwiająco mocny uścisk, nie pozwalając mężczyźnie, aby odwrócił twarz, skutecznie zmuszając go do patrzenia w jego oczy.  – Boisz się?

– Czego? – parsknięcie Connora wyrwało mu się, zanim zdołał zbesztać się za chwycenie przynęty. Obaj dyszeli sobie w twarz. Z tym, że Cory wcale nie wyglądał na tak przejętego, jak powinien być.

– Jaką opinię wystawi twojemu pocałunkowi… inny mężczyzna?

– To ja decyduję o najlepszym pocałunku. – Connor zmarszczył brwi, lekko zagubiony. Całkiem zapomniał o tej cholernej kolacji z osobą, którą miał mianować zwycięzcą „Najlepszego pocałunku”.

– Więc całuj… kupiłem twoje pocałunki!

Bez sensu, bez sensu, bez sensu… co on sobie wyobrażał? Nie mógł tego zrobić, a tamten nawet nie powinien pomyśleć, że taka opcja istniała! Tylko dlaczego nie? Bo nie podniecają go mężczyźni… nie całuje się kogoś, do kogo nie odczuwa się pociągu… tamte całowane przez niego kobiety też nie pociągały go… – myśli jak tajfun przelatywały przez głowę Connora. Cory nadal arogancko patrzył w jego oczy. Zdawało się, że widzi wszystko, co działo się w jego głowie. Każdą niedorzeczną myśl, każde bezsensowne pytanie, nie mające miejsca w jego umyśle. Śmiejąc się z niego w duszy i drwiąc, podpuszczając jednocześnie. Nie miał zamiaru na to pozwolić.

Przytknął zaciśnięte wargi do miękkich, gorących ust Cory’ego, zanim jeszcze tak naprawdę zdecydował, co chce zrobić. Przecież to tylko cholerny pocałunek… nic więcej. Zatknięcie dwóch części ciała…

Niemałą satysfakcję dało Connor’owi zaskoczone sapnięcie i szok w oczach dręczącego go mężczyzny. Cory jednak za długo czekał na ten moment, za wiele razy sobie go wyobrażał, aby teraz nie skorzystać z okazji. To była jego jedyna szansa.

Byli tak blisko, że można było wyczuć ciepły oddech na ich twarzach. Rozgrzane ciała i pot mieszał w ich zmysłach. Cory stłumił jęk, głęboko w gardle. Językiem spróbował sforsować drogę do wnętrza ust Connora, mężczyzna jednak uparcie zaciskał wargi, szydząc z Cory’ego spojrzeniem. Nie myśląc wiele, Cory zacisnął palce we włosach Connora i brutalnie pociągnął. Mógł zrozumieć te wszystkie kobiety przed nim. Chciał posmakować tego mężczyzny i miał zamiar właśnie to zrobić. Jęk bólu i zdumienia sprawił, że Connor rozchylił usta, wciągając gwałtownie powietrze. Cory już tam był.

Wepchnął język w usta Connora tak głęboko, że przez chwilę myślał, czy nie zadławi mężczyzny. Nie chciał jednak ryzykować, aby ten go ugryzł. Pieszcząc i liżąc wnętrze gorących, wilgotnych ust Connora, nie dawał mu takiej możliwości. Na drżących nogach walczył z pożądaniem i smakiem zalewającym jego zmysły. Muskał gorącą pieczarę ust mężczyzny, zagubiony w rozkoszy i szukający wyjścia tylko po to, aby wrócić po więcej.

Jego oddech utkwił gdzieś po środku jego piersi i nie było możliwości, aby chciał opuścić jego ciało. Całował Connora. Lizał go i pieścił! Praktycznie ślinił się w jego usta. Był tak smakowity. Pikantny i słodki jednocześnie. Cory był uzależniony i z smutkiem musiał przyjąć to do wiadomości. Nie mógł się jednak zagubić w pocałunku, bo Connor szamotał się i wyrywał, nie zważając na to, jak boleśnie były zaciśnięte pięści Cory’ego na jego włosach.

Osłabły z braku tchu uwolnił w końcu rozgniecione jego ustami, wargi Connora. Pozwolił jednak na niewielką odległość między ich twarzami, nie chcąc ryzykować, że tamten skorzysta z okazji, aby zwiać. Z determinacją patrzył w oczy dyszącego, wściekłego mężczyzny. Nawet nie pozwolił mu dojść do słowa.

– Jeszcze cztery – wyszeptał gorączkowo i przypił się do warg tamtego mimo protestów i parsknięć. Pieścił i lizał słodkie wypukłości i niewielkie wgłębienia, wcale tym razem jednak nie starając się dostać do środka.

Musiało zaskoczyć to Connora, bo jęknął sfrustrowany, nastawiony na walkę. Nie miał jednak z kim walczyć, chyba że ze samym sobą. Jego wielkie pięści, zaciśnięte brutalnie, praktycznie wyrwały dziury w koszulce na piersi Cory’ego.

Miał zamiar go odepchnąć! Naprawdę miał!

Cory jednak ssał jego usta jak odkurzacz, rozpraszając go językiem i przygryzaniem jego warg. Posyłając dreszcze niepokoju i zdziwienia przez jego ciało. Myśli nie chciały zostać w jego głowie, nawet kiedy bardzo chciał pamiętać o tym, że nie powinien pozwalać Cory’emu się całować.

Zwariowany, debilny, napastujący go desperat

Bezmyślnie i ze złością Connor przygryzł dolną wargę Cory’ego, mszcząc się na nim i na własnym nieposłusznym ciele, i umyśle. Za mocno.

Jęk bólu i gorąca, słodka ciecz rozdzieliła tym razem mężczyzn. Cory zaskoczony, lekko zamroczony i nieprzytomny od ich pocałunków, polizał swoją dolną zranioną do krwi wargę.

– Jeszcze trzy – wymamrotał, smakując swoją krew zmieszaną z smakiem Connora. Jeśli był wściekły lub wystraszony, nie dał po sobie tego poznać. Okazało się za to, że nagle był dwa razy mocniej zdeterminowany. Wypuścił z dłoni włosy Connora i szybkim, sprawnym ruchem oderwał jego dłonie od swojej koszulki. Sekundę później praktycznie rozrywając delikatną materię na piersi opierającego mu się mężczyzny, trzymając za materiał, pchnął go na kontuar za jego plecami i przyparł całym ciałem. Wyładowanie elektrostatyczne między ich ciałami wprawiło Cory’ego w słodką wibrację. Jego bolesna, przekrwiona erekcja znalazła sobie słodkie miejsce, aby wpasować się w udo Connora.

„Co do cholery...” Connora utonęło w kolejnym duszą wstrząsającym pocałunku. Prawie brutalnym i domagającym się uległości. Zniewalający, śliski język Cory’ego nie brał jeńców. Żądał poddania się w każdym muśnięciu i pieszczocie.

O nie… Connor nie ulegał… nigdy. On brał, co chciał…

Zmiana sił nastąpiła tak szybko, że żaden z nich nie wiedział, jak to się stało. Connor już nie odpychał Cory’ego od siebie, tylko raczej zgniatał szczuplejsze, mniejsze ciało mężczyzny w swoich ramionach.

Mógł i chciał pokazać draniowi co nieco na temat całowania.

Każdy milimetr dwóch rozpalonych ciał przylegał do siebie idealnie. Cory czuł zawrót głowy. Czuł się zagubiony, pomimo iż Connor niemal boleśnie trzymał go uziemionego w swoich ramionach. Miał ochotę trzeć, jęczeć i znaleźć się jeszcze bliżej gorącego, muskularnego ciała Connora. Każda mijająca sekunda zabierała mu przyjemność pieszczących go twardych ust Connora. Ich języki walczyły o prawo do ust przeciwnika i władzę nad uległym.

Chciał więcej, chciał głębiej. Boleśnie podniecony praktycznie jęknął z rozpaczą, kiedy mężczyzna stanowczo oderwał usta od niego, unosząc głowę.

Stalowe oczy pałały gorączką i Cory był pewien, że nienawiścią.

To dobrze. Nienawiść to było znacznie więcej niż obojętność, na którą liczył… Z którą się liczył.

– Dwa ostatnie… – Connor wysyczał przez zaciśnięte zęby. Jego oczy przypominały małe szparki wypełnione płynną stalą, tak pociemniały z pożądania. Jego twarz była zarumieniona i Cory bez poczucia winy oszukiwał się, że to był efekt podniecenia. Ciężki oddech mężczyzny owiewał twarz Cory’ego, ale też sprawiał, że ich ciała ocierały się o siebie, posyłając przez całe jego ciało fale rozkoszy. Jeśli tylko przycisnąłby biodra do duszącego wściekłością Connora, ten nie miałby wątpliwości, jaki wpływa ma na jego ciało ten wymuszony pocałunek. Connor jednak miał własny plan i karę dla Cory’ego. – Dwa ostatnie. Naciesz się nimi, póki możesz… Może nawet czegoś się nauczysz od prawdziwego mężczyzny – dodał z ironicznym, okrutnym uśmieszkiem, wprawiającym kolana Cory’ego w drżenie. Nie wiedział czy uciekać, czy poddać i jęczeć z niebiańskiej udręki. Mężczyźni przez nieskończoność stali w kleszczowym uścisku zmieniającym każdy oddech w torturę.

Serce praktycznie chciało wyrwać się na wolność przez boleśnie ściśnięte żebra Cory’ego. Nadzieja, jego największy, najzacieklej zwalczany wróg, zakradła się do duszy młodszego mężczyzny. Zanim jednak zdołał nawet przeanalizować słowa Connora, gorące domagające się posłuszeństwa usta mężczyzny złapały go w spiralę pożądania i rozkoszy.

Każde muśnięcie tych twardych, bezlitosnych warg zmieniało go w rozedrganą, rozchwianą potrzebę rozpierającą się w każdej komórce jego ciała. Lgnął do Connora i trzymał z całych sił. Nie przyszło mu nawet na myśl, aby się opierać czy protestować, kiedy był pozbawiany tchu językiem w swoim gardle, czy kiedy prawie siniaczące mu biodra dłonie zaciskały się na nim boleśnie.

Łkanie umarło w krtani Cory’ego, zanim znalazło drogę na zewnątrz, ale Connor nadal mógł je posmakować. Tak jak lekko–metaliczny posmak krwi wyciśniętej ze zranionej przez niego wargi. Delikatny posmak kawy został wylizany już przy pierwszym pocałunku, niestety tylko wzmógł pragnienie Connora na więcej…

Na więcej kawy…

Z całą cholerną pewnością chodziło o kawę.

Nie miał zamiaru czerpać przyjemności z tego oszukańczego, wymuszonego pocałunku. To było logicznie, że coś czuł… nie był trupem. Pocałunek miał za zadanie działać… jakoś…

Tamte kobiety… po prostu go nudziły… nic więcej. Normalnie podniecałyby go… choć trochę. W minimalnym stopniu.

Cory Andrews nie zasłużył sobie na ten przywilej!

Connor zignorował swój coraz większy wzwód i z całą stanowczością zignorował ogromny pulsujący wzwód Andrews’a wbijający się w jego udo. Nie będzie się ocierał o drania jak zwierzę w rui.

Nie pozwoli też na to jemu. Znów zmiażdżył szczupłe biodra, unieruchamiając je. Nie mógł jednak skoncentrować się na wszystkim na raz.

Silne ramiona zaciśnięte na jego szyi więziły go. Niezmordowany język korzystał z każdej okazji, aby wedrzeć się do wnętrza jego ust, odbierając mu oddech, a wąskie biodra przypierały go we wszystkich właściwych miejscach. Cory konsumował go i pochłaniał, nie dając odporu jego zmysłom. Nawet już nie wiedział, którego z nich serce wali tak głośno, że echem odbijało się w jego głowie.

Musiał się  uwolnić!

Zdecydowany zakończyć pocałunek, Connor wylizał wnętrze ust Cory’ego… tak na finał oczywiście.

Zbadał podniebienie ponownie, tuż przed samym końcem…

Wessał wilgotny pracowity mięsień do własnych ust, żeby zaraz zakończyć to co robili. Naprawdę postanowił, że dość tej zabawy jego zmysłami. Koniec i kropka.

Tylko Cory nie słuchał jego cichego polecenia. Niemy rozkaz, aby zabrał swoje wilgotne i opuchnięte usta, i trzymał przy sobie, pozostał bez odpowiedzi.

Czy nie wiedział, że może zrobić z mniejszym, szczuplejszym ciałem swojego uwodziciela, co tylko chciał? Mógł go odepchnąć w każdej chwili. Skrzywdzić. Odebrać tę odrobinę władzy nad pocałunkiem, którą mu dał.

Wydusić oddech jednym uściskiem.

Miał nawet taki zamiar, kiedy go objął. Na serio. Właśnie dlatego trzymał go w ramionach tak kurczowo. Z tym, że ośmiornicowate ramiona Cory’ego również trzymały go w kleszczowym uścisku. Z desperacją.

Zadziwiało go to i ciekawiło. Nigdy jeszcze nikt nie pożądał go tak rozpaczliwie. Trzeba było przyznać, że podziwiałby odwagę mężczyzny, gdyby nie był taki wściekły na bezczelność, z jaką założył, że dostanie to, czego chciał…

Eee….

Z językiem głęboko w swoim gardle, uwodzącym go, dręczącym i podniecającym, Connor odczuł potrzebę, aby po raz pierwszy w życiu się zarumienić. Cory dostał dokładnie to, czego chciał… I pozostawało Connorowi mieć tylko nadzieję, że pocałunek był jedyną rzeczą, której mężczyzna pragnął.

– Czy już zdecydowałeś, z kim udasz się na kolację…? – Radosny głos wysokiej blondynki z optymizmem wpadającej do budki, rozdzielił zasapanych, podnieconych mężczyzn. Sekundę zajęło jej ogarnięcie całej sytuacji. Jej lodowate spojrzenie wbiło się w nich jak śmiertelne ostrze. – CO tutaj się dzieje?! – Wydarła się wściekła. Kiedy jednak za jej plecami pokazały się kolejne osoby, ostentacyjnie zakryła dłońmi usta, zszokowana.

Connor z Corym spojrzeli na nią nieprzytomnie, stojąc w swoich objęciach jak zamurowani. Zbyt szybko zakończony pocałunek pozostawił ich w niedosycie i złości.

Przez cały ten czas, wlekący się dla oszołomionego Cory’ego, mężczyzna czekał z bólem w sercu na moment, kiedy zostanie odepchnięty. Wyzwany, może nawet oskarżony o napaść. Sponiewierany i obrażony.

To miało się wydarzyć w każdej sekundzie.

Już… z pewnością teraz

Dlaczego więc jego ramiona nadal oplatały szyję sztywno stojącego Connora, to nie miał pojęcia. Nie miał pojęcia o niczym. Co robić? Jak się zachować? Co powiedzieć?

Pustka i cisza w jego głowie paraliżowała go, pozostawiając bezwolnym obserwatorem całej sytuacji. Bez względu na to jak wiele możliwości rozwoju sytuacji wyobrażałby sobie, przyłapanie przez osoby trzecie i ich ingerencja, nie przyszła mu na myśl.

– Connor, co ty robisz? – Pytanie jak nieprzyjemny zgrzyt odbiło się o cienkie ścianki budki. To był ten rodzaj dźwięku, od którego człowiekowi spływał zimny pot po plecach. Blondynka, pretendująca na stanowisko kolejnej kochanki Connora, nagle poczuła się zagrożona. W jej wersji bajki to miał wybrać i zabrać na romantyczną kolację we dwoje. Miał paść ofiarą jej czaru i powabu.

W tej chwili jednak, jego zamglony wzrok i opuchnięte wargi świadczyły o tym, że była ostatnią osobą na jego myśli. Ten mały, niewydarzony drań dorwał się do niego i położył na nim swoje obrzydliwe łapska.

Najwyraźniej trzeba było przypomnieć Connorowi, że preferował kobiece wdzięki i krągłości.

Na sztywnych nogach podeszła do mężczyzn i spróbowała ich rozdzielić. Trudo było jednak cokolwiek osiągnąć, kiedy obaj jak na rozkaz zacisnęli ramiona na sobie.

– Nie rób scen – syknęła do Cory’ego i znów łapiąc szczuplejszego mężczyznę za przedramię, szarpnęła go, odrywając od Connora. Tym razem rozdzieliła ich i Cory, pozbawiony wsparcia, zachwiał się na miękkich nogach. Cały otaczający go świat uderzył w niego z impetem.

Śmiech, niedwuznaczne komentarze i tłok we wejściu do budki sprowadziły go na ziemię z hukiem. Nawet nie miał szans.

Nie miał nagle odwagi, aby spojrzeć na zapędzonego w róg Connora. Musiał stamtąd wyjść… natychmiast.

Ludzie zebrani wokół nich mieli jednak zbyt dobrą zabawę ich kosztem. Nie mieli ochoty pozbawić się tak przedniej rozrywki. Zwłaszcza z udziałem wyniosłego Connora St. Charlesa. Zablokowali wyjście, wyzywając Cory’ego, aby zrobił scenę i uciekł jak wystraszony chłopczyk.

– Oww… nie odchodź. Chcemy wiedzieć, kto wygrał… Wszyscy czekaliśmy na moment, w którym St. Charles wybierze najlepszy pocałunek …

Komentarze padały na prawo i lewo, ale Cory nie miał pojęcia, kto je wypowiada, bo okrutny śmiech tych ludzi zmroził go do szpiku kości. Przed jego oczyma twarze tańczyły, przyprawiając go o zawrót głowy. Wróciło wszystko… ze zdwojoną mocą.

Strach, drżenie, obawy, wątpliwości…

Co tutaj robił? Co on sobie wyobrażał?

– Cory wygrał! 

Ni z tego, ni z owego nagle przy jego boku zjawił się Connor. Pozbierany, zimny i opanowany. Nawet włosy miał przygładzone. Blondynka niemal wpadła na jego plecy, nie odstępując go na krok.

– Co?!

– CO?!

– COO?!

Najwyraźniej wszyscy chcieli poznać odpowiedź na to pytanie, z Corym włącznie. Mina mężczyzny była jednak nieprzenikniona. Tylko nieugięte spojrzenie ostrzegło Cory’ego, że czegokolwiek by oczekiwał, to się rozczaruje. Właśnie nadszedł moment zapłaty za jego szaleństwo. Bez ceregieli czy słowa wyjaśnienia Connor chwycił Cory’ego za przedramię i ruszył do wyjścia.

Tym razem nikt nie ośmielił się zablokować przejścia. Odeszli, ignorując przyciszone komentarze, niedowierzające szepty kobiet i podśmiewanie się mężczyzn.

Prowadzony za rękaw jak niegrzeczny chłopiec, Cory pozwolił się wyprowadzić z gąszczu ciekawskich ludzi. Cokolwiek Connor zamierzał, nie mogło być dobre. Szkoda tylko, że nie brał pod uwagę tego, że właśnie tego dnia i w tym właśnie momencie władza nie należała do niego.

– Gdzie mnie ciągniesz? – zapytał cicho i spokojnie. Wyraźnie drgająca z wściekłości żyłka na brodzie Connora wcale nie robiła na nim wrażenia… no może odczuwał nieprzepartą ochotę, aby ją polizać.

– Idziemy na pracowicie przez ciebie zapracowaną kolację. – Connor wycedził przez zęby, zimno spoglądając na niego z góry. – Pogadamy sobie…

Cory stanął, wyszarpnął przedramię z niemal bolesnego uścisku i zmierzył Connora ironicznym spojrzeniem.

– Nie.

Odszedł, zanim Connor zdołał sformułować jakikolwiek protest czy obiekcje. Cory nie miał mu nic do powiedzenia. Dostał dokładnie to, po co przyszedł. Nie było o czym dyskutować.





Connor stał jak wbity w ziemię, ziejąc zimnym ogniem nienawiści i wściekłości. Czuł jak całe jego ciało wibruje z tłumionego gniewu.

Co gorsze, wcale nie był taki zły z powodu pierwszego w swoim życiu pocałunku homoseksualnego, na dodatek w tłumie jego współpracowników i znajomych.

Nie. Jego do apopleksji doprowadzały oddalające się od niego szczupłe plecy Cory’ego Andrewsa. Bez mrugnięcia okiem, bez czekania na dyspozycje, drań odwrócił się na pięcie i odszedł od niego, zostawiając go stojącego w środku tłumu jak idiotę. Miał nieprzepartą ochotę podążyć za tym małym… i sprowadzić do poziomu. Pokazać kto tu rządzi. Udowodnić…

Blond pirania wyczuwając krew, jak na zawołanie była przy jego boku. Jej sztucznie naciągniętą twarz, szpecił grymas wymuszonego uśmiechu. Connor na serio nie miał w tym momencie natchnienia i cierpliwości, aby się z nią użerać.

– Nie teraz Margo. – Uciął wszelką paplaninę i pytania zimno, i skutecznie. Bezemocjonalnie rozejrzał się po najbliżej stojących osobach i zdecydowanym skinieniem przywołał do siebie nieopodal stojącą młodą, nieśmiałą sekretarkę. Nie pamiętał jej imienia, ale pamiętał, że praktycznie uciekła zaledwie musnął jej usta własnymi.

Miała dziś szczęście, wygrała.

Uczucie, że zabiera na kolację nagrodę pocieszenia, zamiast tego czego naprawdę chciał, zdusił w sobie brutalnie, wyrzucając z myśli, zanim jeszcze zdołało się zagnieździć. Jeszcze bardziej wściekając się na siebie, wdziewając kolejną warstwę aroganci i oziębłości, złapał kobietę za łokieć i zwracając się do otaczającego go w dalszym czasie tłumu, oświadczył.

– Przedstawienie skończone…

Odszedł z oszołomioną, krwiście zaczerwienioną sekretarką ignorując absolutnie całe otoczenie i parskającą jak wściekła kocica Margo. Mógł się założyć, że wbijała w dłonie swoje polakierowane pazury z wściekłości…





Część druga



Cory zrobił to.

Wreszcie odważył się, sięgnął po to czego pragnął i dostał dokładnie to po co poszedł. Był z siebie dumny. Nie ważne jak bardzo dygotał w środku, a jego serce waliło w piersi, sprawiając, że czuł się jakby było mu słabo.

Pocałował Connora.

Mężczyznę, którego pragnął od tak długiego czasu, że to już nawet nie było śmieszne. Za którym głowa odwracała mu się sama, do którego porównywał każdego z kim się umówił na randkę. Z kim chciałby być i o którym marzył, bez względu na to jak idiotyczne i nierealne to było marzenie. Któremu chciał pokazać, że w życiu liczy się coś znaczniej więcej niż tylko stalowy kręgosłup i efektywność obojętności z jaką traktował  ludzi. Którego chciał nauczyć się śmiać, skosić z nóg i przekonać, że warto go kochać.

Pocałował Connora St. Charlesa!

I teraz mógł… mógł…

…eee… mógł?

Co właściwie mógł?

Udawać, że jest szczęśliwy? Że nic się nie stało? Ruszyć przed siebie z wysoko uniesioną głową pomimo pośmiewiska, które z siebie zrobił przed tłumem swoich współpracowników?

Mógł, zapomnieć o nim?

Pięć najważniejszych minut jego życia zdarzyło się i minęło…

…i nie pozostało z niech nic, oprócz podrażnionych policzków zarostem tamtego mężczyzny i dziury w sercu Cory'ego, jak jeszcze nigdy, wypełnionej po brzegi pustką.

Co miał właściwie teraz robić? Pocałunek okazał się wszystkim czego się spodziewał i jeszcze więcej. Każdy wcześniejszy przy tym jednym bladł i znikał, jakby nigdy nie miał najmniejszego znaczenia w życiu Cory'ego, nie żeby miał jakieś szczególe doświadczenie w tym departamencie. Dotyk, smak, zapach Connora przylgnął do niego, towarzysząc mu na każdym kroku w ciągu wczorajszego, zamglonego emocjami dnia, i nie opuszczając w ciągu samotnej, zimnej nocy.

Co tylko przyprawiało go o jeszcze większą wściekłość. O rozczarowanie własną głupotą i naiwnością. O dławienie w gardle. Może i oszukiwał się, ale do samego końca wierzył, że tym pocałunkiem wyleczy się z uczucia do faceta, którego generalnie nie lubił jako człowieka. Że sprawdzi, przekona się na własnej skórze i będzie mógł zacząć resztę swojego życia już uodporniony. Connor miał zbyt wiele zalet i jedną główną wadę. Brak serca.

Teraz czy Cory chciał, czy nie, musiał stawić czoła rzeczywistości.

Jego uczucia nie zmienią się, bez względu na to jak bardzo by tego pragnął. Bez względu na to co będzie sobie wmawiał. Będzie wzdychał za tamtym palantem, aż jego głupie serce nie pójdzie po rozum do głowy, po przez naiwność, złudzenia i tłuczone szkło. Tylko jak to osiągnąć?

Zdenerwowany i smutny, Cory usiadł z westchnieniem przy kuchennym stole. I jak na największego wroga spojrzał na tost leżący tuż przednim. Miał zamiar go wmusić w siebie choćby miał się udławić! Będzie jadł, będzie spał, będzie chodził do pracy jak każdego zafajdanego dnia swojego życia. Zmieni swoją ulubioną spraną koszulkę do spania i spodenki na białą koszulę, i czarne na kant prasowane spodnie, i zacznie kolejny dzień. Taki sam jak wszystkie poprzednie. Nic się nie zmieniło, oprócz tego, że dostał to po co poszedł do budki.

Fakt, że jest gejem i teraz wszyscy o tym wiedzą, nie miał dla niego żadnego znaczenia. Prędzej czy później i tak by się to wydało. Choć logicznie rzecz biorąc, właściwie nigdy się nie ukrywał, to wszyscy wydawali się ślepi. Najwidoczniej nie był wystarczająco interesującą osobą, aby ludzie zwracali na jego życie intymne jakąkolwiek uwagę. Zresztą był bratankiem szefa, jego asystentem, niewielu chciało mu wejść w drogę. Śmieszyło go to, bo wszystko co osiągnął, zawdzięczał sam sobie, a nie pomocy rodziny. Ani on by się nie zgodził, ani oni nie faworyzowaliby go. Świadomość tego mu wystarczała. Ludzie mogli myśleć co chcieli.

Skończył studia z zarządzania, ale wybrał pracę jako asystent wuja w firmie konsultingowej. Chciał mieć oko na starszego, samotnego od śmierci żony, mężczyznę. Lubił pomagać i ułatwiać życie innym, więc nie miał nic przeciwko kreatywnemu rozwikływaniu problemów dla tych, którzy nie chcieli/nie mogli/ nie umieli ich dla siebie załatwić. Właściwie ta praca nieraz bywała wyzywająca i Cory uwielbiał to. Wiele satysfakcji dawało mu rozwiązywanie dylematów i sprawdzanie swoich możliwości. Zawsze odczuwał dreszczyk ekscytacji, kiedy pokonał kolejną trudność, kiedy kolejna poprzeczka wydawała się jeszcze wyżej. Wielokrotnie mógł się wykazać, a to czyniło jego pracę atrakcyjną i interesującą. A przynajmniej przez większość czasu. Bywały upadki i wówczas bolało go nie tylko urażone własne ego, ale i rozczarowanie sobą. W wieku dwudziestu sześciu lat nie był jednak wystarczająco naiwny, aby  nie wiedzieć, że porażki są nieodzowną częścią życia. Bez nich sukces nie miałby żadnego smaku.

Zawsze był systematycznym, prawie pedantycznym człowiekiem i te właśnie cechy czyniły go asystentem doskonałym. Jego wuj Oswald Andrews był twardym i stanowczym pracodawcą, ale oddanym ciepłym człowiekiem. Wymagał wiele, ale był sprawiedliwy do bólu. Po dwóch latach współpracy dotarli się do siebie i teraz praca była samą przyjemnością dla Cory'ego. Od samego początku wiedział, że jeśli się wykaże, jego wuj doceni jego wysiłek.  Reszta pracowników musiała zaakceptować ich rodzinne powiązania, choć nie wszyscy lubili fakt, że obaj są ze sobą blisko. W takich sytuacjach zawsze łatwo o nadużycia, ale Cory był przekonania, że standardy moralne wypływają z każdego człowieka indywidualnie. Miejsce pracy było tylko jednym z miejsc, gdzie się je powinno stosować.

Z głuchym westchnieniem Cory napił się już prawie zimnej kawy, ciężko wspierając głowę na dłoni. Jego palce wprowadziły tylko jeszcze większy bałagan, w jego nieuczesanych po nocy włosach, niż już tam panował. Dopiero po drugim kubku kawy był w stanie używalności społecznej i przestawał być groźny dla otoczenia, ale musiał mieć gorący aromatyczny napój, żeby w ogóle zadziałał. Dziś jednak było mu wszystko jedno. Czuł się przybity, rozdrażniony i smutny. Chciał się pozbierać i opanować, ale nie mógł przemóc bezsilności. Siedział nieruchomo patrząc przed siebie i wspierając czoło na zaciśniętej pięści, kostkami lekko masował nasadę nosa. Irytacja na samego siebie wyżerała mu dziurę w żołądku.

Chciał już mieć to wszystko za sobą. Chciał, aby już było „dwa tygodnie później”.

Niespodziewany dzwonek do drzwi podirytował go jeszcze bardziej. Właściwie powinien się go spodziewać, a mimo to drgnął jak przyłapany na gorącym uczynku chłopiec, którego gryzło sumienie. O tak wczesnej porze mogła to być tylko jedna osoba i właśnie Nolana nie chciał widzieć szczególnie.

Jego samozwańczy przyjaciel nie dawał mu odporu i próbował być głosem rozsądku, i sumienia. Dręczył, męczył go i zawsze brzmiał tak cholernie logiczne, że to bolało słuchać. A wykład na temat własnej głupoty był ostatnią rzeczą jaką Cory pragnął tak wcześnie rano. Przez chwilę rozważał na poważnie możliwość nie otwierania, ale Nolan najwyraźniej nie zamierzał odejść, waląc do drzwi jak opętany.

Pytanie czy już wie, było więc zbędne.

– Zwariowałeś? – Szczupły mężczyzna o ciemnoblond włosach, przepchnął się przez stojącego w otwartych drzwiach Cory’ego, i ze wściekłą miną na przystojnej twarzy, wparował do środka. Wyglądał jakby był o krok od skręcenia karku Cory’emu, cały nabuzowany i rozgorączkowany.

– Tak, miło mi ciebie również widzieć – odparł Cory, zamykając drzwi za rozzłoszczonym przyjacielem. Z całych sił zaparł się wewnętrznie, aby wysłuchać nadchodzącej tyrady. Kłótnia i tak by niczego nie zmieniła, bo zdawał sobie sprawę z tego, że jest głuchy na wszelkie racjonalne argumenty, jeśli chodziło o Connora. Podobne rozmowy prowadzili już wiele razy przez ostatnie dziesięć miesięcy, od kiedy firma Nolana skorzystała z ich pomocy i po mimo czynnego oporu Cory'ego, mężczyźni zaprzyjaźnili się. Nolan zaczerwieniony i ciężko dyszący po wbiegnięciu na pierwsze piętro po schodach, stał w przejściu z salonu do kuchni z rękami wspartymi na szczupłych biodrach, i mierzył go zimnym spojrzeniem szarych oczu. Jak zwykle niedbale elegancki i szykowny, nie poddawał się prawom natury. Taka drobnostka jak wściekłość, nie mogła przecież zaszkodzić jego wizerunkowi. Cory nigdy w życiu nie spotkał bardziej samoświadomego człowieka. Nienagannie ułożone krótkie, ciemnoblond włosy nie były rozwiane przez wiatr, ani inne równie trywialne przeciwności losu. Jego ciemnoniebieski sweter, do perfekcji podkreślał kolor oczu i idealną, szczupłą budowę, przylegając we wszystkich właściwych miejscach. Jasne jeansy eksponujące jego długie nogi i smukłe biodra, pasowały jak druga skóra przyciągając wzrok każdego widomego człowieka do jego imponującego krocza i małych krągłych pośladków.

Na Corym nie robił jednak wrażenia w ogóle i mężczyzna sam nie wiedział dlaczego. Facet miał wszystko. Wygląd, zdolności i inteligencje. Był praktycznie idealny… a jednak był niewystarczająco dobry…

– Wiesz, wiedziałem, że ci odwala na jego punkcie. Wiedziałem, że nie możesz się zachowywać logicznie jeśli chodzi o tego faceta – parsknął drętwym tonem Nolan, zaczynając nerwowo krążyć po mieszkaniu i machać ręką. – Ale nigdy, przenigdy nie podejrzewałbym cię, że się posuniesz do czegoś takiego! Po prostu nie mogę uwierzyć!

– Trudno. Przynajmniej rozwiałem twoje wątpliwości – odparł spokojnie Cory, nie poddając się rozdrażnieniu. Nonszalancko, nie dając się zdeprymować, minął wyższego mężczyznę i wszedł do swojej małej kuchni. – Kawy?

– Nie! – odwarknął Nolan. Nowoprzybyły nie był w nastroju na przyjacielskie pogaduszki i żarty. Za to, z wykrzywioną nieładnie twarzą, wyglądał jakby chciał mu przyłożyć i wbić trochę rozsądku do głowy przy pomocy pięści. – Nie mam czasu, na te głupoty!

– Więc cię nie zatrzymuję. – Gospodarz usiadł z powrotem do stołu i jednym niedbałym ruchem ręki odprawił swojego gościa. Nolan poczerwieniał po twarzy jeszcze bardziej. Jego gładko wygolone policzki wręcz świeciły. Cory bezmyślnie potarł dłonią swoją lekko zarośniętą twarz. Zapamiętać – ogol się prosiaku!

– Powiedz mi, co ty sobie do cholery myślałeś Cory!? Czy ty kurwa w ogóle myślałeś? Czy zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłeś? – Nolan wydarł się, patrząc na swojego przyjaciela jak na wariata.  Jakby pierwszy raz w życiu go widział i niedowierzał własnym oczom. Był zaskoczony, zdegustowany i wściekły.

Wyglądało jednak na to, że bez odpowiedzi nie zamierza wyjść. Cory westchnął w duchu ciężko, modląc się o cierpliwość i zdolności, aby wytłumaczyć coś czego nie dało się logicznie uzasadnić.

– O czym myślałem? To bardzo proste i powinieneś wiedzieć, bo nigdy tego nie ukrywałem. Myślałem tylko o tym, że pragnę, aby mnie pocałował, pożądał choć na chwilę – stwierdził spokojnie, starając się powstrzymać drżenie głosu. Wręcz zaparł się wewnętrznie, aby nie ulec zalewającym go emocjom. – Choćby ten jeden raz w życiu!

Mężczyzna stanął nagle nieruchomo, hamując na dywanie prawie z piskiem, z rozdziawioną gębą, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. W głowie nie mieściła mu się taka odpowiedź.

– Czy ty normalny jesteś? – zaskrzeczał.

Cory ze wzruszeniem ramion, wgryzł się w swojego zimnego tosta, starając się oderwać myśli od wspomnienia gorących warg Connora na jego własnych. Mina Nolana zaczynała go nawet bawić.

– A ty jesteś? – zapytał, niewinnie wpatrując się w niego wielkimi oczyma.

– To nie są żarty! – Facet najwyraźniej nie doceniał poczucia humoru Cory'ego, bo złapał oparcie krzesełka stojącego po drugiej stronie stołu kuchennego i zacisnął na nim palce, aż mu kostki zbielały. Pochylił się do przodu, jakby miał ochotę wytłumaczyć mu to wszystko ręcznie i tylko ostatkiem woli się tamował. Cory uniósł brew pytająco, nie przerywając sobie jedzenia. Choć jego żołądek protestował, zaciskając się boleśnie. On nie dał się nabrać na ten akt spokoju. – Wiesz, że to może zniszczyć twoją karierę?

– Nie, nie wiem. Nie słyszałem, aby pocałunki były karalne, ale może nie jestem na bieżąco.

– On cię może podać do sądu! Oskarżyć o molestowanie i zrujnować reputację jednym słowem. Chyba nie jesteś tak naiwny, aby wierzyć, że on ci odpuści ten numer zwykłym machnięciem ręki? On jest zimnym draniem i zniszczy cię bez mrugnięcia okiem!

– Za co? Przecież też mnie całował! – Cory stwierdził cicho, wprawiając po raz wtóry swojego gościa w totalny szok.

– Nikt ci w to nie uwierzy! – padła odpowiedź tak stanowcza, że Cory miał ochotę się roześmiać. Nie pojmował tego człowieka, na serio. Choć z drugiej strony właściwie poddał się już kilka miesięcy temu.

– Mieliśmy ze dwudziestu świadków, mój drogi – powiedział, wstając i odstawiając pusty talerz do zlewu. Każdy mięsień w jego ciele zaprotestował, ale odwracając twarz, ukrył grymas przed Nolanem. – To już, na serio nie jest kwestia wiary, tylko szybkości rozchodzących się wiadomości.

– Czy ty to specjalnie zrobiłeś!? – Nolan doskoczył do niego mierząc mu w twarz oskarżycielskim palcem.

Cory wolno spojrzał na wycelowany w siebie palec wskazujący zezując, by po chwili unieść zimne spojrzenie na swojego towarzysza. Cokolwiek tamten sobie wyobrażał zaczynał przeginać! Nolan lekko zaczerwieniony, szybko zabrał rękę, nadal jednak przyglądając mu się podejrzliwie.

– Jak możesz nazywać się moim przyjacielem, jeśli rzucasz mi w twarz takie oskarżenie? – Odepchnął od siebie nieruchomo stojącego mężczyzną i wyszedł do salonu wskazując mu drzwi. – Sto razy ci powtarzałem, że naprawdę nie musisz się ze mną przyjaźnić, jeśli ciągle coś ci się we mnie i w moim postępowaniu nie podoba! Nikt cię nie zmusza do mojego towarzystwa!

– Wiesz przecież, że ja to z troski o ciebie robię! – Nolan krzyknął zaskoczony. Nieporuszona mina Cory'ego sprawiła, że nagle był pozbierany i opanowany, szybko zmieniając taktykę. Nie miał zamiaru zniechęcić go do siebie. Na przyszłość, będzie musiał bardziej uważać na słowa. Zdawało się jednak, że cokolwiek by nie powiedział, Cory i tak nie posłucha. – Nie mogę patrzeć jak się męczysz przez tego palanta. Chcę żebyś był szczęśliwy. A wymuszanie pocałunku na heteroseksualnym mężczyźnie ci tego nie da! – zawołał, podchodząc do Cory’ego i kładąc mu dłonie na ramiona, z przekonaniem i sympatią patrząc w oczy. Nawet cień wahania nie przemknął po jego twarzy, choć Cory miał wrażenie, że wolałby nim potrząsnąć.

Z ciężkim westchnieniem, asystent przymknął na sekundę powieki, odpychając od siebie wszystkie myśli i wątpliwości. Może Nolan i miał rację, ale nie zmieniało to sytuacji ani na jotę, a nie miał siły tłumaczyć czegoś, czego tamten i tak by nie pojął. Przecież sam siebie nie rozumiał!

– Nolan doceniam to, naprawdę! – powiedział odsuwając się. Nie chciał i nie mógł przyjąć pocieszenia, i dotyku przyjaciela. Od samego początku postawił sprawę jasno. Nie może i nie będzie ich łączyć ani seks, ani nic romantycznego. To było nieziszczalne, nawet gdyby chciał. A nie chciał.

– Cory…

– Co? Wiesz, że rozmowa na ten temat nic nie da! Ja doskonale to wszystko wiem i rozumiem. Naprawdę. – Przerwał mówiącemu, zanim tamten się rozpędził. Odszedł od niepewnie stojącego, na środku jego niewielkiego mieszkania, mężczyzny stając jak najdalej się dało i wspierając się o drzwi balkonowe lekko.  – Zdaję sobie sprawę z tego, że nic nigdy z tego nie będzie – powiedział cicho, przeciągle wzdychając.

– To dobrze. – Nolan usiadł na beżowej kanapie, przyglądając mu się badawczo i czekając na dalsze wyjaśnienia. Szczupłe przedramiona wsparł na szeroko rozstawionych kolanach.

Cory zaplótł ramiona na piersi stając w defensywnej pozie. Jego przyjaciel zawsze go do tego zmuszał. Miał już tego dość.

– Nie zamierzam załamywać się z tego powodu, zacząć pić czy coś równie głupiego. Connor jest po za moim zasięgiem i nikt lepiej ode mnie tego nie wie! Wiem, że jestem idiotą, nikt mi tego nie musi mówić. – Zauważył oczywiste, ale czuł, że musi to powiedzieć głośno. – Zrobiłem to co chciałem i dostałem to co chciałem. Koniec sprawy. Jeśli poniosę tego konsekwencje, trudno. Jak wszystko inne w życiu, wartościowe rzeczy mają swoją cenę.

Nolan wstał kręcąc głową. Niezdecydowanie i z frustracją przeczesał włosy obiema dłońmi, ale nie podszedł do niego i Cory był mu wdzięczny. Po wczorajszym pocałunku czuł się jakby obolały od środka. Ta rozmowa i stawienie czoła rzeczywistości nie pomagało sytuacji. Wszystkiego czego pragnął w tej chwili, to wpełznąć pod kołdrę i po użalać się nad sobą. A właśnie tego mu nie było wolno.

– Dlaczego ty to sobie robisz? – zapytał patrząc na niego niemal z politowaniem. Cory jęknął, jeszcze ściślej obejmując się ramionami.

– Dobre pytanie… bardzo, bardzo dobre pytanie…

Rozdzierający niezręczną ciszę dzwonek do drzwi, obu ich wzdrygnął. Nolan  podejrzliwie spojrzał się na Cory'ego, ten jednak tylko wzruszył ramionami idąc otworzyć. Ktokolwiek to był, trafił jak pięścią w nos.

– Słu… – pytanie zamarło mu na ustach, kiedy wyjrzał przez uchylone drzwi. Z niedowierzaniem wbił spojrzenie w postać stojącą na korytarzu jego apartamentowca. Nagły szum i ucisk w czaszce zagłuszył odpowiedź, którą widział na poruszających się ustach przybyłego mężczyzny, ale jej nie słyszał. Miał wrażenie, że chyba przewróci się z szoku.

– Pytam się po raz drugi czy mogę wejść? – Bardziej zażądał niż zapytał Connor, nie czekając na odpowiedź i zwyczajnie taranując sobie drogę do środka.

– Cholera… – ciche przekleństwo Nolana zamarło mu na ustach.

Nolan i Cory jak dwaj idioci stali z rozdziawionymi ustami, patrząc na mężczyznę, obojętnie stojącego po środku salonu i lustrującego otoczenie bezemocjonalnie.  Nawet jednym spojrzeniem nie zaszczycił Nolana, jakby był niewidzialny lub kawałkiem wyposażenia.

Właściwie jednym skrupulatnym spojrzeniem Connor obrzucił jasnobeżowe ściany, czerwono–czarne abstrakcyjne reprodukcje na ścianach i dywany, na jasnym sosnowym parkiecie. Jasne meble na środku pomieszczenia. Wszystko komponowało się idealnie, ale właściciel, po raz pierwszy spojrzał na swoje skromne mieszkanie cudzymi oczyma. Kanapa pod dłuższą ze ścian, telewizor w kącie i stolik między dwoma fotelami na środku, aby było wygodnie oglądać. Normalne, funkcjonalne i praktyczne. Nie można było nic zarzucić całości, ale mężczyzna i tak miał wrażenie, że Connor szacuje go i ocenia. 

Lodowate ciemnoniebieskie oczy widziały wszystko i Cory z trudem powstrzymał zimny dreszcz ześlizgujący mu się po kręgosłupie, kiedy mężczyzna spojrzał najpierw na Nolana, a później wymownie na niego.

– Czy możemy porozmawiać na osobności? – zapytał, ale to zabrzmiało bardziej jak polecenie, którego żaden człowiek, z choćby połową mózgu nie powinien zignorować. Najwyraźniej nie dotyczyło to Nolana, bo wyrwał się jak na sprężynie.

– To nie jest dobry pomysł Cory. Naprawdę nie sądzę, że powinieneś… – zaczął ostro, ale zamilkł pod spojrzeniem, którym Connor przyszpilił go, jak małego obrzydliwego robala.

Cory otrząsnął się z początkowego zaskoczenia i zwrócił do obu mężczyzn.

– Najlepszym pomysłem będzie, jeśli obaj panowie opuścicie moje mieszkanie. To zresztą nie podlega dyskusji, bo idę się ubrać, a wy chyba znajdziecie drogę do wyjścia, prawda? – rzekł tak spokojnie i tak chłodno jak to tylko udało mu się wymusić na swoim zaciśniętym gardle. Odwracając się na pięcie i odchodząc z całą godnością na jaką było go stać, nawet nie zerknął na żadnego z nich. W bokserkach, starym podkoszulku i boso, ale z wysoko uniesionym podbródkiem.

Udało mu się nie odwrócić i nie zlustrować głodnym wzrokiem mężczyzny ze swych snów, ale praktycznie zjechał po drzwiach sypialni tak szybko, jak tylko udało mu się je za sobą zamknąć. Nogi zwyczajnie nie były w stanie utrzymać jego ciężaru.

Co on tutaj robił? Po co przyszedł? Czego od niego do cholery chciał? Dokopać mu? Grozić? Zniszczyć? Zmienić jego życie w koszmar na jawie?

Ha, to już mu się udało, nawet bez próbowania – myśli jak tajfun kotłowały się w głowie Cory'ego. Siedział na szorstkiej brązowej wykładzinie, zaciskając powieki do bólu, wsparty plecami o chłodną powierzchnię drzwi. Dłonie zacisnął w pięści, aby nie sięgnąć do klamki i nie pobiec do tego drania. Miał wrażenie, że jego wnętrzności wytrzęsą się na zewnątrz, tak bardzo wszystko dygotało mu w środku. Pierś zalewała fala duszności.

Był rozdarty między pragnieniem, aby rzucić się na niego, całując każdy dostępny skrawek seksownej skóry Connora i jednocześnie kopnąć w jaja z wściekłości.

Czemu on mu to robi?

Stłumiona wymiana zdań i głośny trzask drzwi wejściowych, poderwał go zmieniając niespokojne bicie jego serca w chaotyczny łomot. Na miękkich nogach wstał i podszedł do szafy w poszukiwaniu ubrania. Aby stawić czoło rzeczywistości musiał mieć na sobie swoją zbroję. Mundurek świetnie wykształconego, kompetentnego asystenta. Praktycznie jak w letargu włożył ubranie, portfel i przepustkę do kieszeni, i z ciężkim sercem ruszył do drzwi. Musiał się ogolić, zanim wyjdzie do pracy, a łazienka znajdowała się w korytarzu.

– Chyba nie sądziłeś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? – Cichy głos zatrzymał Cory'ego w pół kroku. Ze wstrzymanym oddechem uniósł spojrzenie. – Nie – przyznał zrezygnowany, choć chciałby móc skłamać. – Nie sądziłem, Connor…

Odrywając spojrzenie od przystojnego intruza, ruszył do kuchni. Golenie będzie musiało zaczekać. Nie żeby był w wielkim pośpiechu w sobotni poranek.

Patrzenie jednak na idealnego, cudnego Connora bolało. Stalowoszary garnitur, śnieżnobiała koszula i konserwatywny czarny krawat w drobne bordowe prążki. Facet dosłownie nie mógł wyglądać lepiej, nawet gdyby próbował. Ale zresztą tak było zawsze. Dlaczego nadal dawał się zaskakiwać?

– Piwo? – zapytał z lekkością, której nie czuł i nawet nie wiedział skąd się brała. Najwyraźniej był mistrzem w oszukiwaniu. Zwłaszcza samego siebie. Nie odwracając się do nieproszonego gościa, sięgnął do lodówki i wziął dla siebie małą butelkę, i po odkręceniu nakrętki wypił pół na raz. Może jak się znieczuli, będzie mniej bolało.

– Jest siódma rano –  odparł zdegustowany mężczyzna. Kiedy Cory odwrócił się, aby na niego spojrzeć, wzdrygnął się widząc obrzydzenie na kamiennym obliczu.

Maleńki kawałeczek jego duszy wyrwało z brutalną siłą. Przecież wie… nie ma prawa spodziewać się czegoś innego. Tylko, że ból odrzucenia, zranienia i beznadziei nie zelżał z tego powodu.

– Jak to się mówi: gdzieś na świecie jest po piątej – wydusił, wzruszając ramieniem i znów pijąc. Choć tak naprawdę chciało mu się po prostu płakać. Czemu nikt mu nie powiedział, że miłość to taki brutalny biznes? Cokolwiek Connor miał mu do powiedzenia, rozerwie jego serce na strzępy. Co do tego mógł mieć stuprocentową pewność. 

Gość skrzywił się nieprzyjemnie i z ramionami zaplecionymi na szerokiej piersi, znów wbił w niego niechętne spojrzenie.

– Mówią też, że alkohol nie rozwiązuje problemów… – zauważył ironicznie.

– Mleko też nie – zripostował Cory, zanim zdołał się powstrzymać. Przecież facebookowe mądrości przydawały się jak nigdy w życiowych problemach. Twarz Connora ponownie zmieniała się w bezemocjonalną maskę.

– Często masz w zwyczaju zaczynać pracę na rauszu?

– W ogóle nie muszę dziś iść do pracy. Jest sobota i choć nie jestem takim maniakiem pracy jak ty, zdarza mi się pracować w dni wolne. Nie czynię jednak z tego reguły – skwitował obojętnie, na serio wkurzony sugestią. Chciałby móc odwrócić się na pięcie i odejść zamiast wdawać się w tę bezsensowną dyskusję, ale nie mógł. Był u siebie i po raz pierwszy w życiu, nie dawało mu to przewagi, wręcz czuł się uwięziony. A przecież do cholery był na swoim gruncie!

Connor pominął milczeniem osobistą wycieczkę Cory'ego z drwiną podśmiechując się pod nosem.

Długi skurcz żołądka sprawił, że Cory pożałował picia. Miał dość tej niepewności.

– Czego ode mnie chcesz? – Naskoczył na stojącego w jego kuchni mężczyznę, ostrzej niż zamierzał, ale nie mógł już nad sobą zapanować. Connor w jasnożółtym pomieszczeniu wprost wyglądał nie na miejscu. Z jego ciemną karnacją i kolorystyką wręcz odstawał.

Szef PR uśmiechnął się nieprzyjemnie.

– Jesteś mi coś winien.

– O nie… – Cory pokręcił głową i zaczął wycofywać się z kuchni. Potrzebował więcej przestrzeni, aby choć spróbować się bronić. – Zapłaciłem za prawo do twoich pocałunków. Nic ci nie jestem winien.

– Myślisz, że długo zajęło mi dowiedzenie się, że to ty wrobiłeś mnie w stanie tam? – Connor ruszył za nim, praktycznie taranując go i spychając w głąb salonu.

Cory chciał stawić mu czoła, naprawdę chciał, ale jego kolana groziły poddaniem się, a nerwy praktycznie iskrzyły mu w głowie. Szybko i zdecydowanie stanął tak, aby rozdzielał ich stolik do kawy. Złudne to było poczucie bezpieczeństwa, ale potrzebował chwili żeby wziąć się w garść i nie skompromitować.

– Ktoś musiał tam stanąć. – Wzruszył ramionami, jednocześnie nerwowo przełykając ślinę. Jego przeciwnik był niebezpieczny… i seksowny.

– Wykorzystałeś mnie, a to nigdy nie kończy się dobrze. Powinieneś liczyć się z konsekwencjami. Zapłacisz mi za to. – Mężczyzna wymierzył w niego palcem, a jego groźny ton, praktycznie chwycił Cory'ego za gardło i ścisnął boleśnie. – Wiem też dlaczego to zrobiłeś, desperacie – parsknął z obrzydzeniem.

Cory zamknął oczy na ułamek sekundy przełykając łzy upokorzenia. Nie zamierzał się tłumaczyć ani usprawiedliwiać. Zdecydowany był przyjąć karę, na którą sobie zasłużył, ale Connor nie zmusi go do usprawiedliwiania swojego postępowania. Może sobie myśleć co chce.

– Mogę sprawić, że nie będziesz miał życia w pracy. Obrzydzę ci je tak bardzo, że nie pokarzesz się tam. Bez wysiłku mogę zmienić twoje życie w koszmar. – Connor zły z powodu braku oczekiwanej reakcji Cory'ego, wycedził przez zęby zaciskając pięści. Szybkim kopnięciem odsunął lekki stoliczek do kawy, który przesunął się kawałek po dywanie i zazgrzytał wpadając na parkiet.

Teraz już nic nie stało mu na przeszkodzie i pięćdziesiąt różnych możliwości przeleciało przez głowę Cory'ego. Z czego połowa była niecenzuralna i karalna w wielu miejscach na świecie. Ból, łzy i upokorzenie znajdowały się jednak w pierwszej trójce.

Mężczyzna zbladł, ale z uporem wpatrywał się w Connora szeroko otwartymi oczyma, mimo że serce podjechało mu do gardła. Był przerażony i rozgoryczony, co tylko wkurzało go niemiłosiernie, zmieniając mu mózg w galaretkę niezdolną do funkcjonowania. Connor miał zdecydowanie zbyt wielki impet na jego życie.

– Już to zrobiłeś! – zawołał, wybierając wściekłość z palety emocji nim targających. Nie miał już sił przejmować się tym, co Connor może zrobić albo sobie o nim pomyśleć. – Twoja egzystencja jest dla mnie męczarnią, każdego pieprzonego dnia! Moja własna głupota zabija mnie na raty! Patrzeć na siebie nie mogę. Myślisz, że będzie gorzej? Że zmieni to cokolwiek?

Connor jednym susem znalazł się przy nim i łapiąc za przód koszuli zaczął potrząsać, aż zęby Cory'ego zadzwoniły.

– A więc to prawda ty… ty żałośny idioto! – zawołał z ogniem w oczach patrząc w oczy zaskoczonego, zszokowanego Cory'ego, niezdolnego nawet zareagować. – Lecisz na mnie maniaku! Nie chciałem wierzyć tej suce Margo, ale to prawda. Ty głupi fiucie zakochałeś się we mnie! Co z tobą jest nie tak?

Cory zbyt zdumiony, aby się bronić, pozwalał większemu mężczyźnie potrząsać sobą. Brak reakcji chyba jednak tylko rozwścieczył go jeszcze bardziej, bo Connor pchnął go na ścianę za nim i kilkakrotnie uderzył o nią jego plecami. Całe powietrze z płuc Cory'ego uleciało z sykiem. Bardziej jednak z impetu niż z faktycznego bólu. Dłonie mu się spociły i praktycznie jęknął z zapartym tchem, widząc furię atakującego. Pięści jednak nie poszły w ruch i była nadzieja, że Connor nie całkiem jeszcze stracił panowanie nad sobą, mimo że dyszał w twarz Cory'ego wściekły.

– Co ty sobie kurwa myślałeś? Jak jakiś szczeniak przyszedłeś do budki w romantycznym rojeniu, wiedziony bezsensowną nadzieją. To trzeba mieć coś z głową! Wyobrażałeś sobie Happy End?

– Wiem! – Cory wrzasnął w końcu łapiąc dech. Co ich wszystkich obchodzi, co sobie myślał? Gówno im do tego! – Myślisz, że nie wiem, że kochanie ciebie to szczyt głupoty? Że nie gardzę sam sobą? Ze wszystkich drani na świecie, padło na ciebie – odepchnął Connora mocno, korzystając z zaskoczenia mężczyzny. Obaj potknęli się. Szybko jednak znów znalazł się przyciśnięty do ściany. Nie miał sił uwolnić się z żelaznego uścisku, ale nie przestawał się szamotać. Miał już dość wszystkiego, zamierzał skorzystać z okazji i wygarnąć Connorowi co myśli. – Moje życie zmieniło się w dramat, od chwili w której mój wzrok spoczął na tobie! Nie chcę tego i nie chcę ciebie, i nic do cholery nie mogę z tym zrobić! – wydarł się w twarz unieruchamiającego go mężczyzny. Connor parsknął bezlitośnie.

– Masz więc pecha!

– Wiem! – Cory po raz kolejny pchnął z całej siły, zaciskając pięści i rozważając czy nie przywalić trzymającemu go typowi, nie oszukiwał się jednak, że ma szansę, aby wygrać faktyczną walką. – Zostaw mnie! Jeśli nigdy bym cię nie zobaczył, to i tak byłoby za wcześnie!

Bliskość ich ciał pogrywała sobie z jego rozumem i rozsądkiem. Chciał się uwolnić, a nie podniecać tą bezsensowną sytuacją. Connor jednak miał inny pomysł. Z całych sił przyparł mniejszego mężczyznę do ściany, miażdżąc go swoim muskularnym ciałem. Dech utkwił w gardle Cory’ego. Zapach i siła tego człowieka odbierała mu zmysły. Jak miał się bronić, jeśli wszystko czego pragnął w tym momencie, to było trzeć o niego swoim budzącym się członkiem?

 To nie był dobry moment. To właściwie był zajebiście zły moment, aby się podniecić. Sama dobra wola jednak nie wystarczyła, aby zwalczyć pożądanie. Pochylając się do przodu Cory pociągnął nosem, wciągając choć trochę oszałamiającego zapachu. Stali tak blisko, że widział jeszcze lekkie zaczerwienienia na jego skórze po goleniu. Małe zmarszczki wokół oczu, tylko potęgowały wrażenie dojrzałości i powagi mężczyzny. Jego usta nawet zaciśnięte w cienką linię, kusiły Cory'ego. To była siła wyższa, czyniąca go bezwolną marionetką swojego własnego pragnienia.

Buzujący gniewem Connor wyczuł to i znów pchnął go na ścianę z lekka budząc ze zmysłowego letargu. Uderzenie po raz kolejny pozbawiło go oddechu, ale jęk Cory’ego nie zrobił na agresorze wrażenia. Za to bez skrupułów udem przycisnął nabrzmiałe kroczę uwięzionego.

– Nie chcesz mnie, tak? – Mężczyzna zapytał ironicznie, nagle pochylając się nad uchem Cory’ego i gorącym oddechem muskając mu policzek. Wystarczyłoby pięć centymetrów i ich usta spotkałyby się. Oszołomiony asystent jak rozpaczliwiec uchwycił się swojej złości. Na prowokujące słowa Connora i na jego bezczelne pogrywanie sobie z nim. Drwina zawarta w słowach pomogła mu w tym w nieznacznym stopniu.

Cory przełknął pierwszą cisnącą mu się na usta odpowiedź, walcząc by stłumić potrzebę potarcia ustami o bok twarzy, więżącego go mężczyzny.

– Chciałbym żebyś zniknął raz na zawsze! – wyszeptał bezsilnie, jednocześnie wtulając się w kark zaskoczonego tym gestem Connora. Z satysfakcją usłyszał jak zgrzyta zębami. – Chciałbym nigdy cię nie spotkać. Żebyś nie istniał… – dodał z całą nienawiścią jaka go dławiła.

– O tak? – Connor chwycił w garść rozczochrane blond włosy Cory'ego i dość bezlitośnie szarpnął jego głową do tyłu odsuwając go tym od siebie o kilka centymetrów. Nie zwolnił jednak swojego uścisku i piersią nadal przyciskał go, i unieruchamiał. Z zimnym błyskiem w oku spojrzał na niego. Okrutny uśmiech wypłynął mu na wąskie usta. Cory zadrżał w środku, gwałtownie przełykając. Chciał wyć, chciał uciec… nie zrobił nic. – Nawet sobie nie wyobrażasz jak łatwo teraz mogę tobą manipulować. Bez wysiłku wykorzystać dla własnych celów twoje uczucia i na jak wiele sposobów cię zranić… – syknął, pochylając się nad Corym jeszcze bardziej, prowokując go i szczując. Jego gorący oddech, ponownie zmienił kolana Cory'ego w galaretkę. Tłumiąc niemęski jęk, blondyn spojrzał w oczy dręczącemu go mężczyźnie z całą determinacją jaką udało mu się wymustrować.

– Obiecujesz mi czy ostrzegasz? – zapytał półgłosem. Prowokowanie Connora było i niebezpieczne, i podniecające jednocześnie. Mógł być zakochany jak idiota, nie zamierzał jednak dać sobą pomiatać jak śmieciem. – Zdecyduj się…





Wkurzony St. Charles znów potrząsnął swoją ofiarą, zastanawiając się co zrobić. Wściekły i rozkojarzony, nie chciał wyrządzić prawdziwej krzywdy Cory’emu.

Chciał tylko…

Tylko… Co?

Czego właściwie chciał? Co tu robił? Wystraszyć go? Odstraszyć, aby trzymał się raz na zawsze z daleka i nie mieszał mu w głowie?

Zamiast skopać mu tyłek i wyjść, jak początkowo zamierzał, wdał się w przepychanki i to nie tylko słowne. Dał się sprowokować, znów, i chciał się zrewanżować, jeszcze bardziej niż poprzednio. Nie miał zamiaru po raz drugi dać się zmanipulować.

– Chcę żebyś pożałował tego co zrobiłeś! – powiedział zanim zdołał się powstrzymać. Zaskoczenie własnymi słowami udało mu się ukryć w ostatnim momencie.

Co jak co, ale nie zamierzał powiedzieć prawdy!

Oczy Cory’ego komicznie rozszerzyły się z zaskoczenia. Mała iskra zapłonęła w jego jasnym spojrzeniu i zgasła, wyparta determinacją. Szybko opanował się i mocno łapiąc Connora za kark przyciągnął do siebie.

– Żałuję do cholery! Nawet  sobie nie wyobrażasz jak bardzo! – wyznał, jednocześnie wpijając się w usta zszokowanego mężczyzny, zadając kłam własnym słowom.

Connor jęknął pod wpływem impetu i zaskoczenia, rozchylając usta i pozwalając wślizgnąć się do środka chytremu, wilgotnemu językowi. Atak był tak niespodziewany, że właściwie instynktownie odpowiedział na pocałunek, zanim jego mózg miał szansę podjąć decyzję, dlaczego nie jest dobrym pomysłem uleganie słodkiej torturze.

Emocje uderzyły w niego z impetem, chwiejąc jego tokiem rozumowania. Zawsze do tej pory stanowczego i logicznego. Jednocześnie znajomy mu już i absolutnie inny niż wszystkie pocałunki jakie przeżył do tej pory, zmienił mu krew w płynną lawę w ułamku sekundy.

Miał ochotę przyłożyć Cory’emu za to, że tak łatwo na niego działał. Że bez problemu łamał jego opory, nawet się nie starając. Nie mógł sobie na to pozwolić. Jego życie było idealne takie jakie było. Zmiany nie były konieczne.

Wessał więc, całkiem za karę, badający jego usta język do własnych. Smak i struktura sprężystego organu, była dokładnie taka jaką pamiętał z poprzedniego razu i chyba nawet nie był zaskoczony. Jakby nie mógł zaczerpnąć odpowiednio głębokiego oddechu, wciągnął nosem powietrze. Znany mu już zapach wypełnił jego zmysły i oszołomił go. W uszach mu zaszumiało i mięśnie brzucha zmieniły się w stalowe liny. Całe jego ciało spięło się w oczekiwaniu.

Każde muśnięcie ich splecionych języków, było i walką, i uwodzicielskim tańcem. Dotykali to na zmianę, to konkurując, każdego dostępnego zakamarka swoich ust. Mocno i głęboko. Ostre zęby, miękkie policzki i kusicielski łuk podniebienia Cory'ego wyrył się mu w pamięci, zanim się zorientował. A chciał więcej wiedzieć. Chciał sprawdzić miękkość i delikatność atakujących go warg, bo niedowierzał swoim zmysłom.

Dlaczego mu się to przytrafia?

Czy to istotne? – odpowiadał mały głosik, zwany „libido” w jego głowie.

Ocierali się o siebie jak w gorączce bez namysłu, bez udziału własnej woli. Instynktownie. Włosa między nich by nie wcisnął, a mimo to Connor przyciągnął mniejsze, delikatniejsze ciało do siebie z całych sił, aby znaleźć się bliżej. Po prostu nie mógł się opanować. Czuł jak serce wali w piersi niższego mężczyzny, tak blisko siebie stali. Z uporem maniaków, walczyli o to, który ma więcej siły. Tulili się i obejmowali jak desperaci, dławiąc się złością i pożądaniem na niej zrodzonym.

Connor oplótł ramiona wokół szczupłego ciała, w kleszczowy uchwyt biorąc go za kark. Cory roztrzęsiony, jęknął mu w usta, podniecając jeszcze bardziej, rozpalając własną pasją. Była zaraźliwa.

Smukłe, sprytne dłonie znalazły sobie drogę na nadwrażliwy kark Connora i zaczęły wędrówkę po wszystkich najczulszych miejscach jakie się tam znajdowały. Muskał i gładził zachłannie rozgrzaną skórę, wywołując turbulencje wewnątrz jego ciała. Długie palce zdawały się znać wszystkie tajemnice skryte w jego ciele. Praktycznie cały wibrował od tych nieśmiałych, ale chciwych dotknięć i pieszczot. Biodra Cory'ego poruszały się w hipnotycznym rytmie, dociskając i trąc o udo Connora, zabierając mu resztki samokontroli. Nabrzmiałe krocze mężczyzny paliło przez cienki materiał spodni i spodenek. Instynktownie chwycił w dłonie szczupłe biodra i sam wcisnął swój wzwód w twardy brzuch swojego partnera, aby poszukać ulgi i przyjemności. Nigdy nie dawał więcej niż sam mógł wziąć.

Tym razem to on jęknął, tracąc dech. Pierś rozpierało mu niesamowite uczucie. Jego pachwina zaczynała pulsować z niezaspokojonego pożądania. Długi dreszcz wstrząsnął mu ciałem.

A przecież nie tego chciał! Nie po to tutaj przyszedł.

Myślenie z językiem w gardle okazało się po prostu niemożliwe. Echo wcześniejszej wściekłości, dodawało tylko ognia do namiętności Connora i zmieszało się w jego tętniącej krwią głowie, w jedno uczucie.

Znów trzepnął Corym o ścianę, jakby za karę, jakby chcąc otrzeźwić ich obu.

Nie podziałało.

Tylko zatoczyli się obaj, wpadając na siebie. Cory mocniej uchwycił się go, przytulając całym ciałem.

Rozgorączkowany, zmieszany i zagubiony szef PR ujmując w obie dłonie szczupłą, przystojną twarz, skupił się na zdominowaniu swojego partnera. Młody musiał pojąć kto tutaj rządził, kto miał prawdziwą kontrolę. Zmiażdżył więc delikatne, obrzmiałe już usta w kolejnym zachłannym pocałunku i brał co chciał. A chciał, aby Cory się poddał. To, że nie wiedział po co, nie miało najmniejszego znaczenia. Właściwie nic nie miało znaczenia.

Szybkie, sprawne dłonie rozpinające mu spodnie i zsuwające je do połowy uda zmieniły jego mózg w watę w ułamku sekundy. Zanim zdołał zareagować, zaskoczony i podniecony po za wszelkie granice, Cory zdołał wyszarpnąć mu koszulę ze spodni i  podciągnąć do góry odsłaniając płaski, twardy brzuch. Trzy sekundy później jego czarne bokserki podzieliły los spodni. Z jękiem oderwali się od siebie, próbując złapać dech w odmawiające współpracy płuca. Głodne oczy Cory'ego praktycznie pochłaniały go, budząc w Connorze dziwne uczucia i skojarzenia. Blondyn zafascynowany i zarumieniony, dysząc z podniecenia, przesunął opuszkami palców w lekkiej pieszczocie po ścieżce włosów wiodących od pępka po nasadę pikującego w sufit twardego członka. Oczy lśniły mu jak w gorączce, a mocno rozszerzone źrenice praktycznie pochłonęły jasnoniebieską tęczówkę, kiedy mierzył i ważył wrażliwy organ. Bez wahania czy pytania o zgodę zacisnął palce na obolałym, przekrwionym penisie Connora, przynosząc mu ulgę i przyjemność przyprawiającą o zawrót głowy. Gorąca, lekko szorstka pięść pasowała do niego idealnie. Kilka wystających centymetrów, znalazło się pod wprawnym atakiem kciuka Cory'ego, który zdawał się być zauroczony ociekającą szczeliną na końcu. Masował, pocierał i gładził całą powierzchnię, zmieniając go w odbiornik rozkoszy w czystej postaci.

Connor już nie był w stanie zaprotestować, nawet gdyby chciał. Jednym długim, pociągłym ruchem dłoni, Cory zmienił jego nastawienie i poglądy, burząc nowe przekonania o miejscach, gdzie mieszkała przyjemność. Jak automat wypchnął biodra wciskając swoją spragnioną erekcję w powłóczysty, ale silny uścisk. Jeszcze dobrze nie zaczęli, a już śliskie krople spływały w torturującą go dłoń.

– Zabiję cię – wymamrotał, odrywając na chwilę usta od Cory'ego. Nawet nie wiedział, kiedy znów przywarł do nich jak spragniony głupiec.

 – Na jakiś nowy, bardziej skuteczny sposób? – odparł zasapany mężczyzna wbijając w niego zamglony wzrok.

Blade, nieobecne spojrzenie partnera tylko bardziej zburzyło mu krew. Czerwone opuchnięte wargi wyglądały jeszcze bardziej kusząco.

Cory jęknął zawiedziony i wychylił się, aby wznowić pocałunek, sunąc mu ustami po policzku, szczęce i szyi, liżąc i ssąc wrażliwą skórę.

Connor na serio nie potrafił znaleźć choćby jednego dobrego powodu, aby mu odmówić.

Objął mniejsze ciało i praktycznie zachłysnął się, kiedy nagle i niespodziewanie nagi członek Cory'ego zetknął się z jego. Prąd wstrząsnął jego kroczem odbierając mu dech i powodując, że plamki zatańczyły mu pod powiekami.

Cory był bardzo, ale to bardzo sprytny. Jednym sprawnym ruchem wyłowił swój idealny, zaczerwieniony i twardy członek ze spodni, zanim Connor zdołał się zorientować i zareagować. I tak nie wiedział jaka to by miała być reakcja, kiedy zaledwie mógł oddychać. Wnętrze ud drżało mu i ledwie był wstanie utrzymać się na nogach.

Z głuchym westchnieniem odchylił głowę do tyłu, próbując zwalczyć ogarniającą go słabość. Jego wnętrze zmieniło się w płynną magmę. Nie mniej jednak, jego spojrzenie samo powędrowało w dół. Nawet go nie zaskoczyło, że męskość Cory'ego była idealna. Choć nie tak gruba jak Connora, była prawie tej samej długości chyląc się z gracją ku gładkiemu, płaskiemu brzuchowi właściciela. Pięknie zaróżowiona smukła główka, była nieco bledsza od jego własnego praktycznie już bordowego organu. Dwa wrażliwe koniuszki ocierały się o siebie posyłając skry w głąb jego ciała.

Cory zdawał się znać wszystkie tajemnice i pragnienia męskiego ciała, zawsze był tam gdzie go Connor najbardziej potrzebował. Zawsze wiedział gdzie dotknąć, potrzeć. Pieścił ich z wprawą zadziwiającą starszego mężczyznę. Nie był jednak w stanie się nad tym zastanawiać.

W górę i w dół… idealnie. Bez wytchnienia. Rozpalony z zaczerwienioną twarzą Cory mamrotał i sapał, kciukiem wciskając przezroczyste krople spowrotem do środka. I wyglądało na to, że zdeterminowany był doprowadzić Connora do szaleństwa.

Mógł się oprzeć, na serio mógł, ale czemu miał to zrobić, kiedy ich oba członki ściśnięte w małej pięści zmieniały całą jego perspektywę? Przyjemności jaką dawało mu zwyczajne tarcie nie dało się opisać. Chciał łkać, chciał posiąść Cory'ego i chciał go jednocześnie zabić za to.

Nie zrobił jednak żadnej z tych rzeczy. Ujął w dłonie dwa małe, sprężyste pośladki i przycisnął pieszczącego go w coraz szybszym tempie, mężczyznę do siebie. Jak idealnie synchronizowani wpadli w wir. Cory sprawnie pieścił ich razem, wspierając jednocześnie głowę na szerokim barku Connora. Drugą dłonią praktycznie wczepił mu się we włosy na karku. Opadł z sił, bo odczuwana przyjemność i pożądanie spalało go od środka.

Connor pochylił się lekko i wessał w gorące usta mały, miękki płatek. Rozkosznie smakował i doskonale pasował do jego ust. Jedna z jego dłoni sama powędrowała na gładkie nagie plecy, gdzie sprężyste mięśnie tańczyły pod miękką skórą. Zafascynowała go różnica. Urzekła siła.

– Pożałujesz tego… – wymamrotał nie przestając wpychać swojej płonącej erekcji w zaciśniętą perfekcyjnie garść, domagając się więcej pieszczoty. Cory roześmiał się smutno, zasapany, zadyszany walcząc z urywanym oddechem, na chwilę nawet nie przerywając pieszczot.

– Już żałuję. Każdą cząstką swojego ciała – wycedził i jakby za karę wgryzł się w twarde ramię swojego wroga. Przez marynarkę, przez koszulę, uświadamiając sobie nagle perwersyjność całej sytuacji. Nawet się nie rozebrali. Stali napaleni oddając się pieszczotom wsparci o ścianę salonu. Sama myśl o tym sprawiła, że jego orgazm nadciągał w zastraszającym tempie i nie wiedział jak się powstrzymać. Zacisnął więc po prostu dłoń mocniej i niwelując niewielką różnicę w długości ich członków, kciukiem zaczął wykonywać szybkie kółka. Trafił chyba w czuły punkt Connora, bo mężczyzna drgnął i zesztywniał, aby nie poddać się uginającym mu się kolanom.   

– Och, Boże… – zajęczał Connor, prężąc się. Z miażdżącym uściskiem, zwalczał falę rozkoszy, promieniującą z jego jąder do wnętrza ciała. Jak bezwstydnik drżał i wyginał się. Zawstydzony swoją słabością, wycharczał. – To nic nie zmienia i nie zmieni!

– Mmmm, och, wiem…

Nie chcąc i nie mogąc dłużej znieść uczuć, i emocji targających jego ciałem, Connor oplótł własnymi, dłuższymi palcami, dłoń Cory'ego i narzucił prawie karcące tempo. Ich dłonie bez trudu poruszały się w górę i w dół po cienkiej, rozpalonej skórze ich złączonych członków. Każdy milimetr był w ogniu. Każde pociągnięcie o krok zbliżało ich do wybuchu. Teraz i Cory ociekał, nawilżając im dłonie, ich zmieszanymi płynami i jeszcze tylko potęgując rozkosz.  Śliskie krople, zmieniły się w mały strumyczek.

Czegoś takiego ani jeden, ani drugi nie potrafiłby sobie wyobrazić. Płonęli, gasząc żądzę pieszczotami i pocałunkami. Natarczywymi, prawie brutalnymi i ostrymi. Walczyli. Obu to jednak tylko podniecało bardziej. Connor  był pewien, że Cory zwalcza orgazm i nie mógł mu na to pozwolić. Zbyt blisko sam był, a nie godził się, aby skończyć przed swoim partnerem.

Kiedy przyszczypnął maleńką, piękną szczelinkę na czubku członka Cory'ego, chłopak zesztywniał i klnąc wystrzelił, biorąc Connora przez zaskoczenie.

Drobne, ale silne ciało zadrżało, wstrząsane potężnymi dreszczami, kiedy fala za falą, srebrzyste, gorące wstążki, malowały wzory na napiętym brzuchu trzymającego go w objęciach mężczyzny. Totalnie urzeczony widokiem, zakończył przy zaledwie dwóch ruchach ich kurczowo zaciśniętych dłoni. Od jąder ściśle przylegających do ciała, po drgający szczyt, błyskawica rozdarła jego ciało, kończąc eksplozją w mózgu i potężnym wytryskiem. Wstrząsany zabrał ich dłonie i objął nadal słaniającego się Cory'ego, zgniatając ich pulsujące przyrodzenia, między ich brzuchami. Wilgotne, śliskie nasienie prawie parzyło ich przewrażliwione organy. Już nie pamiętał, kiedy jego wytrysk tak długo trwał. Teraz jednak oszałamiał go z każdym kolejnym pulsem. Przy każdym tryśnięciu, ciarki wędrowały w głąb jego brzucha i kroku. Pot zrosił jego całe ciało, a i zarumienione policzki Cory'ego, podejrzanie błyszczały. Ledwie potrafił pokonać uczucie słabości, wspierając się o ciało ponownie przyparte do ściany.

Jak to się stało? Dudniło w jego głowie echem, prawie sprawiając mu ból.

Dyszeli, spoceni na post-orgazmicznym haju.

Cory szybciej dochodząc do siebie złapał w dłoń, nie tak idealne już włosy Connora i wymusił jeszcze jeden szybki, głęboki pocałunek. Ich języki splotły się, a ślina zmieszała. Obaj próbowali wyssać dla siebie jak najwięcej. Osłabieni jednak rozkoszą i tym co między nimi zaszło musieli się rozdzielić, kiedy ból w piersi był już nie do zniesienia.

– Możesz już iść – wysapał Cory, który jako pierwszy odzyskał głos i drżącymi dłońmi odepchnął swojego gościa.

Connor nie stawiając oporu, potykając się lekko potoczył się do tyłu. Młodszy z mężczyzn ledwo stojąc na nogach nie ryzykował oderwania się od podtrzymującej go ściany.  Dość nerwowo i szybko zaczął też wciągając spodenki, i poprawiać ubranie. Rozmazaną na swoim brzuchu spermę zwyczajnie zakrył koszulą, nadal niedowierzając rzeczywistości.

Connor bez słowa podążył w jego ślady, najwyraźniej jeszcze próbując ogarnąć sytuację. Sprawnie i szybko wracając do swojego idealnego stanu, nie mówiąc jednak nic i próbując zapanować nad oddechem.

Cory’ego jednak napędzał strach i adrenalina.

Co teraz się stanie? 

Umierał modląc się, aby nie musiał się dowiedzieć. Przerażony stał, choć tak naprawdę chciał pozbyć się Connora w trybie przyspieszonym. Obawa, że padnie na kolana błagając o kolejny pocałunek, muśnięcie choćby, stawała się obscenicznie realna. Teraz chciał zapaść się pod ziemię, a jeszcze minutę temu zaciągnąć swojego przystojnego prawie–kochanka do łóżka.

– Dziś już ci podziękuję – powtórzył wstrzymując oddech, aby jego głos nie drżał. – Było super, ale już możesz iść.

– Nienawidzę cię za to! – wypalił Connor wciskając zaciśnięte dłonie w kieszenie. Rozczarowany sobą i wkurzony na własny wybuch, latami wyćwiczonym już odruchem, zmienił twarz w obojętną znudzoną maskę. Przecież nie mógł rzucić się na niego z pięściami, bo byłby to szczyt hipokryzji. Musiał stąd wyjść, aby zmusić swój zbuntowany mózg do współpracy.

– Więc jesteśmy kwita… – Cory otworzył drzwi wejściowe przed rozdygotanym, rozchełstanym mężczyzną, ledwo dając radę do nich podejść na gumowych nogach. – Nawet nie wiesz, jak mi dobrze z tą świadomością.

Praktycznie wypchnął swojego kochanka za drzwi, zamykając je za nim stanowczo. Z trudem powstrzymał się przed nasłuchiwaniem czy Connor odszedł. Jak sparaliżowany stał nie mogąc zmobilizować choćby jednej racjonalnej myśli, za to z ledwością tłumiąc dewastującą potrzebę, aby płakać.

Nie wiedział czy tym razem nie wpełznie pod kołdrę, udając że nie istnieje. W duszy nie wierzył jednak, aby istniała dla niego droga ucieczki przed tym człowiekiem.

                                                               

Trzecia część





Sterta dokumentów leżąca przed nim, po raz pierwszy w życiu nie przyciągała jego uwagi. Właściwie nic nie potrafiło zmusić go do skupienia. Ani zacisze jego wygodnego, utrzymanego w chromowo–czarnych kolorach biura, ani stek przekleństw i mocne postanowienie, że będzie pracował. Czarny skórzany fotel na którym królował niepodzielnie jako szef działu PR skrzypiał przy każdym jego ruchu, kiedy nieświadomie wiercił się i kręcił, starając się znaleźć dla siebie wygodniejszą pozycję. Co rusz odchylał się do tyłu na miękko poddającym się jego woli fotelu, by z irytacją znów siadać prosto i chwytać w dłoń kolejną kartkę, która właściwie nie wiedział do czego była ani dlaczego znajdowała się na stercie jej podobnych.

Connor starał się opanować wściekłość i rozczarowanie własną słabością, był jednak tak naprawdę bezradny. Jego wzrok wędrował bezwiednie do wielkiego okna po lewej stronie wciąż i na nowo. Wpół przymknięte srebrzyste żaluzje miały chronić go przed oślepiającymi promieniami porannego słońca, aby nie przeszkadzało mu w pracy.

W pracy za którą nie potrafił się zabrać! Przez cały ostatni tydzień!

Calutki tydzień nieopuszczającej go irytacji i rozkojarzenia ingerującego w jego  schludnie poukładany, zaplanowany do perfekcji system pracy.

St. Charles wściekły, z trzaskiem rzucił swoje drogie, ulubione pióro na blat mahoniowego biurka. Nawet nie potrafił się zmusić, aby przejmować się faktem, że stoczyło się na podłogę. Był jednocześnie podminowany i zrezygnowany.

Bezsilność doprowadzała go do szału, więc całe swoje życie robił wszystko co w jego mocy, aby nie być bezradnym. Tym razem jednak po raz pierwszy w życiu napotkał na swojej drodze przeszkodę, której nie potrafił tak po prostu zlikwidować, zignorować lub pozbyć się. Nad którą nie miał żadnej władzy.

Napotkał nieprzewidywalnego, niepozwalającego się nagiąć do jego woli, absolutnie nieprzejętego jego autorytetem Cory'ego Andrewsa.

Ten mężczyzna był… był po prostu wkurzający, uparty i frustrujący. Connor byłby idiotą, gdyby oszukiwał się, że może mieć na niego jakikolwiek wpływ. Ten facet miał kręgosłup ze stali i niezachwiane przekonania. Już w momencie, w którym straszył Cory'ego wykorzystaniem i zniszczeniem przy pomocy jego własnych uczuć, Connor wiedział dwie rzeczy na pewno.

Po pierwsze: Cory nigdy nie uległby mu i nie pozwolił się użyć, a po drugie… on sam nie mógłby tego zrobić. Świadomość czego szokowała go nawet bardziej niż wszystko co się wydarzyło między nimi w mieszkaniu Andrewsa tydzień wcześniej.

Wspomnienie głodnych ust i rozpalonych pieszczot naparły na umysł Connora z siłą tarana. Klnąc cicho ponownie opadł na oparcie fotela, odchylając się do tyłu, aby poprawić w swoich nienagannie wyprasowanych spodniach, pobudzoną do życia nagłym przebłyskiem namiętnych obrazów, erekcję. Stłumił jęk, wywalając z głowy obraz rozanielonej twarzy Cory'ego wykrzywionej potężnym, ciałem wstrząsającym orgazmem. Miał o tym nie myśleć. Miał się nie zastanawiać nad tym co to znaczyło. Nie chciał analizować jak to się stało i jak mógł do tego dopuścić. Inaczej musiałby wziąć pod uwagę fakt, że Cory Andrews był w nim zakochany.

Zakochany!

Co było absurdem i głupotą.

Czym była bowiem miłość, jeśli nie dobrą wymówką dla egoistycznego pragnienia, aby przywiązać do siebie drugiego człowieka emocjonalnie, fizycznie i finansowo?

Przerażała go sama myśl o tym. Nie posiadał dość odwagi, aby oddać komuś w dłonie siłę, dzięki której mógłby zostać zniszczony. On i jego życie. Zależność od drugiego człowieka napawała go czystym, zimnym popłochem.

Miał w życiu wszystko czego pragnął. Jego życie było dokładnie zaplanowane i poukładane. Egzystował według własnych wytycznych. Miał prestiżową, dobrze płatną pracę. Wygodny apartament i elegancki samochód. Nawet jeśli nie był lubiany, liczono się z jego zdaniem, a wielu go podziwiało…

No, może z wyjątkiem Cory'ego Andrewsa, który nic sobie nie robił z jego pozycji czy reputacji twardo stąpającego po ziemi mężczyzny. Który najwyraźniej dostrzegał w nim coś, co warto było kochać, a to była absolutna bzdura!

Życie nauczyło go wielu rzeczy. Zwłaszcza tego, że miłość to śliski interes. Nic nigdy nie wyglądało na to, na co próbowały to wykreować znane mu kobiety. Niby zawsze miało być tak pięknie, a jednak kończyło się najczęściej łzami, pretensjami i złością. Nie miał dobrych doświadczeń z zakochanymi w nim kobietami. Były jak czepialski bluszcz, nie przyjmując do wiadomości, że nic im nie był winien, bo same z jakiegoś pokręconego, nie do końca dla niego zrozumiałego powodu, zapałały do niego uczuciem. On się nie prosił i nie życzył sobie cudzych nieokiełznanych uczuć.

Nie zrobił nic, aby je zachęcać. Nie musiał.

Same pchały mu się do łóżka i do życia. Zdziwione odmową i odtrąceniem. Wiecznie poszkodowane i pokrzywdzone, bo nie chciał i nie potrafił odwzajemnić ich niechcianych uczuć. Nie uznawał za wystarczająco dobrą wymówkę faktu, że jego przystojny wygląd i prestiż działały jak wabik. Absurdem dla niego było, że jego zachowawcze postępowanie było wręcz prowokacją dla co bardziej zdeterminowanych kobiet.

Czy z Corym czeka go podobny problem nie miał pojęcia. Nigdy jeszcze nie zakochał się w nim żaden facet. A przynajmniej nic mu o tym nie było wiadomo!

Musiał zastanowić się i to konkretnie co w tej sytuacji zrobić, bo cała sprawa zaczynała nabierać rozgłosu i rozpędu. Nie chciał komplikacji, a życie nauczyło go, że zakochane osoby nie są zbyt stabilne emocjonalnie. Zazwyczaj były tak nieprzewidywalne, że człowiek musiał chodzić wokół nich na palcach, bo na logiczne, rozsądne zachowanie takich osób nie bardzo można było liczyć. I do wścieklizny doprowadzała go myśl, że stracił swoją jedyną oazę spokoju na ziemi jaką było jego miejsce pracy do tej pory. Cory wślizgnął się do jego gabinetu, do jego myśli i do jego uczuć.

Pobudzał go, drażnił i stanowił wyzwanie, którego żaden prawdziwy mężczyzna nie mógł zignorować.

Jeśli Connor miał jakąś wadę, to było nią uleganie rzeczom, które wzbudzały w nim fascynację…

A Cory Andrews ze swoją blond grzywką, błyskiem w oku i miękkimi, wypukłymi bladoróżowymi ustami fascynował nie tylko jego umysł, ale i niereformowalne ciało.

I niestety był za młody, aby udawać, że to był kryzys wieku średniego.



***



– Szefie? – Connor skinął głową starszemu mężczyźnie siedzącemu za ogromnym biurkiem. Nie potrzeba było geniusza, żeby się zorientować po co został wezwany zwłaszcza w sobotę rano. Zadziwiająco wiele osób decydowało się na pracę w wolne dni.

Kiedy więc jego sekretarka zadzwoniła z wezwaniem, że ma się stawić w elegancko urządzonym gabinecie swojego szefa, nie był zdziwiony w najmniejszym stopniu. Wręcz zdumiewało go, że nastąpiło to dopiero teraz. Spokojnie wkroczył do sanktuarium „drugiego po Bogu” choć nie do końca jeszcze wiedział jak postąpi. Był specem w tym co robił i nawet w nieprzewidywalnych sytuacjach, potrafił wyeksploatować dla siebie maksimum korzyści. Teraz jednak wahał się i bił z samym sobą.

Starszy mężczyzna wstał i pochylając się nad biurkiem, wyciągnął dłoń na powitanie. Jego lekko pomarszczona twarz był napięta, a spojrzenie ostrożne. Z wymuszonym uśmiechem przywitał się.

– Connor, witaj! – Potrząsnęli dłońmi po męsku, po czym prezes wskazał jeden ze skórzanych foteli stojących naprzeciwko biurka.  – Siadaj proszę.

– Chciałeś ze mną rozmawiać? – Connor zapytał spokojnie, neutralnym tonem pozwalając szefowi zainicjować rozmowę. Po co oddawać pole walki przed bitwą?

Najważniejsze to było wybadać grunt, choć mógł się założyć, że wiedział co chodzi po głowie jego szefowi. Oczyma wyobraźni już widział wiercącego się Cory'ego na tym samym miejscu, stawiającego czoła swojemu niezadowolonemu wujowi. Dziwne, że nie dało mu to oczekiwanej i jak najbardziej na miejscu satysfakcji, i przyjemności.

Oswald Andrews przeczesał lekko przerzedzające się śnieżnobiałe włosy i z przenikliwym spojrzeniem wbitym w niego, odchylił na swoim fotelu, ważąc słowa i analizując swoje możliwości. Przy ciemnobrązowej skórze oparcia wręcz lśnił jasnością w swoim jasnopopielatym garniturze. Cały gabinet był konserwatywny i jasny, urządzony dłonią jego zmarłej żony. Jedno spojrzenie tego człowieka i niejedna osoba nerwowo przełykała ślinę w oczekiwaniu.

Connor ze stoickim spokojem zniósł długie lustrowanie w ciszy, bo domyślał się czego chciał się w nim dopatrzeć mężczyzna. Gdyby zdradził swoją nerwowość lub złość, jego szef wiedziałby jakie kolejne kroki podjąć, a tak musiał zdać się na własny instynkt i osąd. Obaj aż za dobrze wiedzieli, dlaczego się tutaj znaleźli. Jeśli ta sprawa przyjmie zły obrót, ucierpi wielu ludzi i firma o niezachwianej do tej pory reputacji.

Odchrząkując lekko, starszy pan usiadł z powrotem prosto i nie spuszczając z Connora wzroku, zapytał:

– Chcesz wnieść oskarżenie?

Z wszystkich pytań, Connor tego jednego się nie spodziewał. Mrugając więc lekko zaskoczony, sam usiadł wyprostowany i ostrożny.

– Nie widzę takiej potrzeby – odparł stanowczo. Szczerze mówiąc nawet mu to na myśl nie przyszło.

– Jesteś pewien? Margo zrelacjonowała mi całe zajście. Jestem zszokowany, żeby nie rzec, że zażenowany zachowaniem Cory'ego. Nie wiem co w niego wstąpiło. Fama już objęła całe biuro. Dostałem nawet kilka niepokojących telefonów. Najmniej co mogę dla ciebie w tej sytuacji zrobić, to poprzeć wszelkie twoje roszczenia. Orientacja seksualna w naszej firmie jest bez znaczenia, z relacji naocznych świadków wynika jednak, że zostałeś… że tak powiem… zmuszony… Margo nie miała wątpliwości… – Oswald odchrząknął nerwowo, starając się jak najostrożniej dobierać słowa, aby nie pogorszyć i tak już napiętej sytuacji.

Connor siedział zesztywniały z zaskoczenia.

Margo. No tak. Czemu tego nie przewidział? Przecież powinien był wiedzieć. Chyba te pocałunki zlasowały jego mózg do końca.

Zbierając rozbiegane myśli i maskując zaskoczenie najlepiej jak to w tej sytuacji było możliwe, odparł stanowczo:

– Obawiam się, że zaszła jakaś pomyłka. Nie ma żadnych podstaw do oskarżania kogokolwiek o cokolwiek! – Zapewnił kategorycznie. Nie chciał ściągać na siebie i Cory'ego więcej uwagi niż to było konieczne. Jeszcze nie skończył z tym małym draniem. Wtrącanie się osób trzecich tylko pomieszałaby jego plany.

– Connor ja rozumiem twoją niechęć… żeby o tym rozmawiać, ale naprawdę, moim zadaniem i obowiązkiem jest pociągnąć Cory'ego do odpowiedzialności. Wiem, że to nie jest komfortowa sytuacje dla ciebie i bardzo mi przykro z tego powodu. Niedopuszczalne jest jednak nastawanie… na czyjąś godność i molestowanie bez względu na płeć.  – Oswald stwierdził z powagą, pochylając się nad rozdzielającym ich meblem. Zabrzmiało to, jakby Connor był nieśmiałą dziewicą, której godność została zagrożona. Definitywnie nie czuł się w tej roli. – Nie chcę stwarzać precedensu… mój bratanek przekroczył linię i powinien ponieść konsekwencje.

St. Charles westchnął wewnętrznie.

No pięknie.

Jeśli powie, że nic się nie stało, Cory pewnie wykorzysta to na swoją korzyść, łudząc się jakąś bezsensowną nadzieją, a ludzie będą cholera wie co sobie wyobrażać. Z drugiej strony, gdyby drań wyleciał, jakkolwiek byłoby to niesprawiedliwe, tak może jego problemy skończyłyby się, znikając wraz z jego seksownym tyłkiem z pola widzenia Connora.

– Jak uważasz  szefie, ale… – odezwał się po raz kolejny jak najobojętniejszym tonem. – Nie jest dobre dla firmy wszczynać zatargi z GLBT, bo tak to może zostać odebrane. W dzisiejszych czasach bardzo łatwo zostać oskarżonym o homofobie – dodał, szybko kalkulując sobie w głowie kolejne posunięcie. – Cory zwyczajnie wziął mnie przez zaskoczenie, trudno tu jednak mówić o jakimkolwiek molestowaniu. Wykorzystał bilecik do Budki co było zgodne z regulaminem. – Wzruszył ramionami nonszalancko, bez mrugnięcia okiem patrząc w oczy starszego mężczyzny. Nie zamierzał mu wyznać, że swoje porachunki z jego zadziornym asystentem wyrówna sam. – Ja osobiście uważam to za niewielkie nieporozumienie, które może przysporzyć firmie niechcianej reklamy i wszcząć niekorzystne dla naszego dobra spekulacje…

Głośne pukanie do drzwi przerwało mu w pół zdania i podniosło ciśnienie.

– Wejść! – zawołał Oswald z głuchym westchnieniem. Jego lekko poszarzała twarz zapadła się, a niebieskie oczy przygasły. Najwyraźniej cała sytuacje nieźle go zestresowała. Cory powinien dostać w ucho.

Maleńkie, słodkie, miękkie uszko…

Cholera!

Cory Andrew wyprostowany, schludnie ubrany i idealnie uczesany wszedł do wielkiego gabinetu, nie obdarzając siedzącego Connora nawet jednym spojrzeniem. Z wysoko uniesionym podbródkiem podszedł do biurka i skinął swojemu wujowi grzecznie na powitanie.

– Wzywałeś mnie? – zapytał, a jego głos zabrzmiał tak szorstko, że Connor odczuł go jak papier ścierny na własnej skórze. Wszystkie małe włoski stanęły mu na karku, zmusił się jednak do niereagowania. Był bardzo ciekaw co za chwilę nastąpi.

– Usiądź. – Padła równie szorstka odpowiedź. Prezes najwyraźniej miał problem z zachowaniem profesjonalnego dystansu. Nagle zatarły się relacje szef–podwładny i bratanek–wuj. Po minie Cory’ego wywnioskować jednak można było, że był gotów stawić mu czoła na obu frontach. Nie ważne z której strony byłby zaatakowany, nie miał zamiaru dać się zaszczuć.

Connor bardzo, ale to bardzo nie chciał czuć tej odrobiny podziwu, jaki wzbudzał w nim młodszy mężczyzna, z każdym kolejnym spotkaniem. Nienawidzić kogoś jest o wiele łatwiej, kiedy się nim pogardza.

– Nie ma co owijać w bawełnę! – Zaczął Andrews Senior. – Jestem zażenowany, że muszę przeprowadzić z tobą tę rozmowę, bo nigdy nie spodziewałbym się tego po tobie… – Oświadczył stanowczo i autorytatywnie. Szykując się najwyraźniej do tyrady, na którą się nakręcał coraz bardziej z każdym wypowiadanym słowem, ale Cory przerwał mu cicho.

– Czego? Że pocałuję mężczyznę? Przecież cała rodzina wie, że jestem gejem…

Oswald zmarszczył swoje pomarszczone czoło i już otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale szybko się zreflektował i chłodno spoglądając na swojego asystenta powiedział:

– Że wykorzystasz swoje stanowisko w taki sposób!

Cory zarumienił się lekko, myśli splątane z obawami i pragnieniami odbiły się na jego bladej twarzy, ale dumnie zadarł podbródek oświadczając chłodno:

– Pocałowałem Connora zgodnie z regulaminem!

Zdławione parsknięcie przypomniało nagle dyskutującym mężczyznom o obecności drugiego gościa w gabinecie, obaj więc jak na zawołanie spojrzeli na niego.

St. Charles chyba próbował zachować powagę, bo jego usta były zbyt zaciśnięte, a jego oczy podejrzanie lśniły. Cienkie, nieliczne linie żłobiące jego poważną twarz pogłębiły się z wysiłku jaki wkładał w zachowanie obojętnego wyrazu. Cory miał ochotę zdzielić go w tę jego perfekcyjną twarz.

– Nadużyłeś swojego stanowiska konstruując go tak, aby odpowiadał twoim potrzebom! – zawołał oburzony i lekko zażenowany szef. Chciał mieć całą tę krępującą rozmowę już po za sobą.

– Dałem ci do podpisania regulamin, sam osobiście go zatwierdziłeś. – Cory nawet nie mrugnął powieką na oburzone parsknięcia swoich towarzyszy. Usiadł prosto i dumnie gotów odeprzeć każdy atak.

Andrew Senior wyglądał jakby miał za moment dostać apopleksji.

– Naprawdę uważasz, że to było w porządku? – zapytał z wyzwaniem. Cory zrobił wielkie niewinne oczy.

– A w czym to się różniło od całowania setki obcych kobiet?

Nastąpiła kolejna całkiem udana imitacja rybki wyciągniętej z wody w wykonaniu starszego pana, ale lata doświadczenia nauczyły go nie artykułować wszystkiego co chciało mu się wyrwać na wolność.

Ostatecznie Andrews Senior z zimnym i stanowczym spojrzeniem zwrócił się do swojego podwładnego i bratanka w jednej osobie.

– Tylko ze względu na to, że pan St. Charles zdecydował, iż dla dobra firmy nie będzie wnosił oficjalnego oskarżenia wpiszę ci do akt ostrzeżenie, aby nie stwarzać precedensu. Wątpię, aby całe zajście odbyło się za jego zgodą. Jestem zagorzałym przeciwnikiem wykorzystywania swojej pozycji dla własnej korzyści. Nie interesuje mnie żadne usprawiedliwienie. Niektórzy pracownicy poczuli się… zagrożeni…

Connor i Cory jak na komendę unieśli brwi ze zdziwienia. Absurd powyższego stwierdzenia byłby po prostu komiczny, gdyby nie jego tragiczne następstwa. Żaden z nich nie przewidział implikacji wynikających z możliwości wykorzystania małego przedstawienia Cory'ego przez co sprytniejszych pracowników.

– Panie Prezesie… – Zaczął Cory urażonym tonem. Miał zamiar traktować swojego wuja jak pracodawcę, którym w tym momencie był. W końcu nie przeprowadzali tej rozmowy w zaciszu domowym tylko w firmie. Nawet jeśli odbywało się to w czasie statutowo wolnym od pracy. – Nie widzę powodu dla którego ktokolwiek miałby się czuć zagrożony. Cały incydent był jednorazowy i poniosę wszelkie konsekwencje z niego wynikające. Jestem gejem co nie stanowiło do tej pory problemu. Całuję więc mężczyzn, co jest tego logicznym następstwem. Connor St. Charles podpisał zgodę na wzięcie udziału w zabawie, gdyż cel był szczytny. – Cory wstał sztywno, chłodno obrzucając długim wymownym spojrzeniem obu mężczyzn. – Całej sprawy nie byłoby gdybym był kobietą i nie ma się co oszukiwać, że jest inaczej. Proszę więc o traktowanie mnie sprawiedliwie. Nie moja wina, że nie czytacie umów, które pospisujecie i że nie analizujecie wynikających z nich konsekwencji.

Ruszył do drzwi nie czekając na odpowiedź żadnego z mężczyzn. Connor jednak poczuł ostatnie spojrzenie Cory'ego jak świśnięcie bata nad uchem. Najwyraźniej młodszy mężczyzna winił go za całą zaistniała sytuację. Zanim jeszcze podjął świadomą decyzję zerwał się na równe nogi i kłaniając się szefowi, pożegnał się błyskawicznie.

– Jeśli to wszystko szefie, chciałbym zamienić kilka słów z pańskim asystentem. – Ruszył do drzwi, które chwilkę wcześniej zamknęły się z cichym kliknięciem za Corym. – Podporządkuję się oczywiście do każdej decyzji jaką pan podejmie. Wydaje mi się jednak, że zbyt dużo zamieszania, przy tak niewielkiej pomyłce raczej nam zaszkodzi niż pomoże – rzucił, praktycznie czekając z ręką na klamce na zdymisjonowanie przez prezesa.

Andrew Oswald kilkakrotnie otwierał usta, aby coś powiedzieć, ostatecznie jednak tylko machnął ręką i odesłał go z poważnym ostrzeżeniem.

– Cokolwiek wykombinujecie obaj, nie przyspórzcie sobie nawzajem i firmie problemów. Idź i załatw to z nim. Dogadajcie się jakoś, ja na razie wstrzymam się z podejmowaniem jakichkolwiek kroków, skoro jesteś pewien, że nie wnosisz ani skargi, ani oskarżenia. Cory to dobry chłopiec, ale ma gorącą głowę…

… i nie tylko… – pomyślał Connor cicho zamykając za sobą drzwi.







***



Dźwiękoszczelne drzwi gabinetu szefa działu Public Relations stłumiły odgłos uderzenia pleców Cory'ego o ich powierzchnię.

Nie można było jednoznacznie określić czy to pchnięcie, czy lodowata twarz Connora zbliżająca się do jego własnej, odebrała mu dech. Pewne było, że za chwile przekona się co los dla niego szykuje. Serce bijąc niespokojnie z zaskoczenia i podniecenia prawie zagłuszyło groźne słowa wycedzone przez mężczyznę.

– Nie wyobrażaj sobie, że to ja poleciałem do twojego wuja na skargę. Nie zniżaj mnie do swojego poziomu!

– Gdzieżbym śmiał – odparł arogancko, choć na lekkim bezdechu. – Niczego sobie nie wyobrażam na twój temat. Nie muszę.

– Niewdzięczny palant! – Connor znów pchnął go na drzwi niespecjalnie delikatnie, mnąc w dłoniach jego koszulę i warcząc mu prosto w twarz.

Cory jęknął zdumiony i pozbawiony tchu. Zbyt blisko siebie znajdowali się, bo jedyne o czym mógł myśleć, to były ponętne usta znajdujące się tak blisko niego, a tak daleko jednocześnie. Tak bardzo chciał się przyssać do nich, choć zaciśnięte były w cienką linię, że na języku poczuł metaliczny posmak krwi, kiedy przygryzł dolną wargę, chcą się opanować.

Z całą pewnością źle by się to dla niego skończyło.

 Ciemnoniebieskie oczy ciskały w niego błyskawice, a granatowe obwódki na tęczówce, wręcz wydawały się ciemnieć z każdą sekundą, kiedy Connor z dezaprobatą spoglądał na niego. Długie, czarne rzęsy okalające jego oczy nadawały mu lekko demonicznego wyrazu. Mimo to, Cory w tym momencie jedyne czego pragnął to móc ująć tę przystojną twarz w dłonie i zacałować na śmierć.

Przecież do cholery powinien raczej martwić się o to, że Connor skopie mu tyłek!

St. Charles wyczuł chyba jego rozpalone spojrzenie na swoich wargach, bo wyszczerzył zęby warcząc z wściekłości. Brutalnie gniotąc perfekcyjnie białą koszulę Cory'ego, jednym szarpnięciem obrócił ich i zanim młodszy mężczyzna zdołał się zorientować, został ciśnięty na wielki, obrotowy fotel.

Oniemiał, a słowa dezaprobaty utknęły mu w gardle. Opadł na siedzisko prawie bezwładnie. Nie bał się, choć serce chciało wybić sobie drogę na zewnątrz wprost przez żebra. Oszołomiony mrugał, szukając słów, które w głowie odbijały mu się echem, ale nie znajdowały ujścia z jego rozdziawionych w szoku ust. Chciał uciekać, chciał się bronić lub kłócić, ale nie potrafił zareagować. Jak sparaliżowany wpatrywał się w przyczynę swojego cierpienia. Nie zamierzał dać się zastraszyć. Zanim jednak zdołał poderwać się na nogi czy zaprotestować, Connor już stał pochylony nad nim, opierając się rękami na oparciach po obu stronach, blokując wszelką drogę ucieczki.

– To, że nie wniosłem oskarżenia nie oznacza wcale, że nie poniesiesz kary, za to co zrobiłeś – wysyczał przez mocno zaciśnięte zęby. – Poniesiesz konsekwencje swojego wyskoku, ale nie zasługujesz na to, aby wylecieć z pracy.

– Zbytek łaski! – Cory nie wiedział co robić, ale nie jedno było pewne, nie zamierzał ustąpić pola. I bez względu na to jak bardzo pragnął znajdować się wszędzie tylko nie tutaj, nawet nie drgnął, kiedy Connor zazgrzytał zębami wkurzony. – Niczego od ciebie nie potrzebuję i nie boję się ciebie!

– Błąd, który może cię drogo kosztować… – mruknął złowieszczo Connor. Mała żyłka wręcz pulsowała na szczęce atakującego mężczyzny. Cory odpowiadając własnym twardym spojrzeniem, zaparł się obiema rękami o jego szeroką pierś, aby go odepchnąć. Pikantny, zmysłowy zapach Connora uderzał mu do głowy i nęcił, kusząc, aby się przytulić do silnego, promieniującego ciepłem ciała. A tego nie było mu wolno zrobić. Nie było i nigdy nie będzie wolno. Zaparł się z jeszcze większą siłą, zdeterminowany znaleźć się jak najdalej od tego człowieka. Potężniejszy mężczyzna nawet nie drgnął, uśmiechając się nagle drapieżnie. – Teraz się opierasz? Czy to nie jest troszkę za późno?

Andrews syknął wściekły na tę jawną prowokację. Pięć minut jeszcze nawet nie minęło odkąd został dość bezpardonowo zaciągnięty do gabinetu Connora, a ten po raz nie wiadomo który doprowadził go do szału w mgnieniu oka. Bezmyślnie, reagując na czystej adrenalinie i instynkcie, chwycił jedwabny, mega drogi krawat pochylającego się nad nim mężczyzny i pociągnął dosyć brutalnie w dół.

Okrzyk protestu stłumił własnym językiem.

Brutalny, praktycznie bolesny pocałunek trwał krócej niż tego pragnął, ale zmienił bieg jego krwi w rwący potok. Connor jednak nie miał zamiaru dać się tym razem tak łatwo uwieść, bo Cory zmuszony został, aby się ugiąć pod jego wolą. Stracił kontrolę w mgnieniu oka, kiedy jego wargi zostały zmiażdżone za karę. Pocałunek był jak porażenie prądem i trwał nie wystarczająco długo, aby którykolwiek z mężczyzn nim się nasycił. Wystarczył  jednak by na nowo zasmakowali namiętności i pragnienia. By wróciły wypierane przez obu wspomnienia.

– Nie tak szybko, chłopczyku – wymamrotał Connor odrywając od siebie gorące, spuchnięte wargi Cory'ego, wplatając długie palce w jego jedwabiste blond włosy z tyłu głowy i bezlitośnie odchylając mu ją do tyłu lekkim szarpnięciem. Ciche syknięcie zignorował jakby go nie było. – Najwyraźniej odniosłeś mylne wrażenie, że możesz brać co chcesz…

– Biorę tylko to co dostaję dobrowolnie… – odwarknął Cory niezrażony. Jego pierś opadała od gwałtownych oddechów nad którymi próbował zapanować. Ciemny, gorący rumieniec palił mu twarz, a żołądek trząsł się. Nienawidził być jednocześnie podniecony i wściekły, a to były zazwyczaj dominujące uczucia w towarzystwie tego mężczyzny. – Nie zmuszam cię do niczego, czego sam byś nie chciał…

Connor poczuł jak krew uderza mu na twarz i do głowy. Wepchnął się między kolana siedzącego Cory'ego i praktycznie wdusił go w oparcie, boleśnie zaciskając palce na szczupłych ramionach swojego towarzysza.

– Nie masz bladego pojęcia czego chcę – wymamrotał pochylając się jeszcze niżej i dysząc mu w twarz. Ich oddechy zmieszały się, sprawiając, że Cory musiał kilkakrotnie przełknąć, bo zaschło mu w ustach. Connor zmrużył oczy przyglądając mu się uważnie i obserwując każdy jego najmniejszy ruch, i reakcję. Praktycznie leżał na nim, bo odchylający się fotel ustępował, przed jego wściekłym naciskiem i sporym ciężarem, wydawał się jednak tego nie dostrzegać, tak skupił się nad werbalną potyczką. – Nie masz nic! Nic! Czego był pragnął! Bawi mnie po prostu to jak bardzo zdajesz się mnie pożądać…

– Kłamiesz! – krzyknął zraniony do żywego Cory. Serce dławiło go w gardle, a upokarzające łzy zapiekły pod powiekami. Najbardziej na świecie chciał się oszukiwać, że było inaczej, że miał coś, czego Connor mógłby zapragnąć. I nie miało znaczenia jak bezsensowne pragnienie to było. Chwycił biodra ukochanego i odpychając go całą siłą jaką posiadał zmusił do wyprostowania się. Kiedy tamten chcąc zachować równowagę ustąpił pod silnym naciskiem, Cory wykorzystał moment zaskoczenia i wtulił twarz w obrzmiałe z podniecenia krocze znajdujące się tuż przed nim.

Obaj jęknęli na głos.

Przyjemność sprawiła, że Connor musiał zablokować uginające mu się nagle kolana. Nie potrafił wyartykułować cisnącego mu się na usta protestu, choć bardzo chciał. Chciał móc oburzyć się i wściec. A jedyne co mógł to przytulać głowę jasnowłosego mężczyzny, trącego o jego nabrzmiałego penisa policzkiem i nosem. Dwie cienkie warstwy materiału nie chroniły wrażliwego organu przed ciepłym oddechem ani rozkosznym tarciem. Sprytne szczupłe dłonie znalazły drogę pod jego schludnie schowaną za paskiem koszulę i wślizgnęły się pod spód, sunąc mu po plecach i żebrach wstrząsając całym ciałem. Zimne dreszcze spłynęły mu po kręgosłupie, stawiając każdy najmniejszy włosek na baczność. Gęsia skórka obsypała jego pierś, a sutki zmieniła w maleńkie supełki.

– Mam dość twojej zabawy! – wyjęczał w końcu, odrywając gorące dłonie błądzące mu po skórze, rysując erotyczne obietnice. Nie pozwalały mu myśleć. Chciał zrobić krok do tyły, ale jego nogi ważyły tonę i czuł się jak uwięziony w miejscu. Cory zignorował go i nadal muskał nosem całą dumnie prężącą się pod czarnym materiałem męskość. Mamrotał do siebie wchłaniając coraz więcej podniecającego i uzależniającego zapachu rozgrzanego ciała. – Nie chcę tego, rozumiesz?! – praktycznie wrzasnął w ostateczności St. Charles, mimo to wypychając w naturalnym odruchu biodra, jakby jego ciało lepiej zdawało sobie sprawę z jego pragnień i potrzeb.

Cory znieruchomiał przez moment. Nadal przytulony, objął ramionami szczupły pas swojego ukochanego i spojrzał w górę, wbijając spojrzenie w zaskoczonego Connora. Ich spojrzenia starły się, tak jak i ścierały się ich osobowości, i charaktery.

– Nie chcesz? – wymamrotał schrypniętym głosem, ironicznie unosząc brew. Zanim otrzymał jakąkolwiek odpowiedz, delikatnie zacisnął zęby na przekrwionym organie, ssąc materiał i mocząc go śliną. Oddech Connora utknął mu w gardle i zamiast odpowiedzi wyrwał mu się tylko charczący dźwięk. Cory złożył pocałunek na kuszącej wypukłości. Jeden i drugi, dociskając rozpalone wargi do wilgotnego materiału. Dłonie zaciskał prawie boleśnie na nieświadomie poruszających się biodrach. Nie skończył jednak jeszcze swoich tortur. – Nie będziesz chciał, nawet jeśli rozepnę pasek i zamek w twoich spodniach? Wsunę do środka dłoń i zacisnę ją na twojej seksownej, ponętnej męskości? – pytał cicho i prowokacyjnie, uważnie obserwując reakcje swojego partnera.

– Nie! – zawołał Connor, dla podkreślenia protestu nawet kręcąc głową. Nie drgnął jednak z miejsca, zaczerwieniony i zły jednocześnie za uleganie sztuczce.

– Nie chciałbyś, abym zaczął wolniutko lizać cię od czubka po samą nasadę i z powrotem? Ssał wolno? Żebym zlizał każdą słoną kroplę twojego pobudzenia? Wiesz, że pamiętam… jak szybko się podniecasz, kiedy pieszczę cię tuż pod żołędzią? – zapytał, chuchając przez materiał dokładnie we wspominane miejsce. Connor warknął w odpowiedzi, co Cory zupełnie zignorował. – Żałowałem, że nie mogłem cię posmakować… – wymamrotał z ustami przyciśniętymi do pulsującego organu  – …nie chciałbyś tego? Gdybym wessał cię głęboko do ust, to byś się opierał?

Przełykając ślinę ze złością i podnieceniem, Connor pominął milczeniem prowokację. Oderwał za to jego głowę, po raz kolejny lekkim szarpnięciem i przyglądał mu się przenikliwie, i twardo. Cory uśmiechnął się lekko.

– Co cię wkurza bardziej? To że mnie pragniesz wbrew własnej woli… czy to, że ja to wiem?  

Jednym szybkim pchnięciem Connor znów miał uwięzionego blondyna na fotelu.

– Nie. Wkurza mnie to, że wydaje ci się, że to ty ustalasz zasady tej zabawy… a tak nie jest… – wycedził dyrektor PR’u ponurym tonem.

Cory zamrugał zaskoczony chłodem i opanowaniem rozpalonego jeszcze przed chwilą mężczyzny. Zebrał swoje rozbiegane myśli i godność, i praktycznie taranując sobie drogę wstał z fotela, przepychając Connora. Miał zamiar wyjść stamtąd zanim padnie na kolana i zaproponuje niechcianego loda temu draniowi, taki zdesperowany i spragniony był.

– Widzisz… jest jeden poważny błąd w twoim rozumowaniu – powiedział, zmierzając do drzwi z determinacją. Chciał wyminąć sztywno stojącego mężczyznę i zwiać, póki mógł logicznie myśleć. – Dla mnie to nigdy nie była zabawa…

Tym razem jednak St. Charles miał inne plany. Nie miał zamiaru dać się tak łatwo wymanewrować jak poprzednio. Jego dominująca natura odebrała nie jednego, a dwa kopniaki, kiedy Cory spławiał go za każdym razem po tym jak dostał to czego pragnął. To się nie mogło więcej powtórzyć. Sytuacja między nimi gęstniała z minuty na minutę i posunęli się tak daleko, że nie było już z tej sytuacji tak naprawdę odwrotu. Chwycił więc Cory’ego za przedramię i praktycznie cisnął na swoje biurko. Zaskoczony mężczyzna krzyknął, potykając się o własne nogi i opadając ciężko na krawędź mebla.

– Co do cholery? – zawołał Cory z niepewnością wpatrując się w swojego towarzysza. Podparty na rękach jak zahipnotyzowany wpatrywał się w obiekt swoich uczuć.

Connor z twarzą wykrzywioną wściekłością jednym szybkim ruchem rozwiązał krawat i odpiął górny guzik swojej koszuli. Cory zafascynowany i przerażony jednocześnie przełknął ślinę. Prawie wyskoczył z mrowiącej go skóry, kiedy mężczyzna przekręcił klucz w zamku z głośnym zgrzytem.

– W jednym masz rację – wymamrotał Connor groźnie, podchodząc wolno do drżącego z niecierpliwości i obawy chłopaka. – To już nie jest zabawa.

Zmiażdżył usta młodego asystenta w gorącym pocałunku, nawet nie czekając na odpowiedz. Kiedy jego język forsował sobie drogę do wnętrza aksamitnych ust Cory'ego, jego dłonie jednocześnie rozpinały paski ich spodni i suwaki.

Cory nie był w stanie ogarnąć myślą całej sytuacji. Jak desperat spijał smak ukochanego, rozpływając się pod jego wprawnymi wargami i giętkim językiem. Nie wiedział co mu było wolno, ani w co nagle gra jego kochanek, ale nie zamierzał się nad tym teraz zastanawiać. Bez względu na to jak bardzo będzie tego żałował później.

Minuty później obie koszule mężczyzn zwisały im z ramion, kiedy praktycznie walczyli o to, który pozna więcej nagiego ciała dłońmi i ustami. Connor był zdecydowany i stanowczy forsując Cory'ego do uległości własnymi pieszczotami i pocałunkami. Zniknęło całe jego poprzednie wahanie i wątpliwości. Zlizał mgiełkę potu z długiej szyi Cory’ego i przygryzł delikatnie pulsującą w szaleńczym tempie żyłę. Ssał słonawą skórę z lekkim pomrukiem oszałamiając swojego partnera. Ich dłonie splątały się z materiałem. Walka ze zbędnymi ubraniami wyrywała ich co chwilę z transu, w którym się znaleźli. Pośpiech czynił ich nieporadnymi.

W końcu zdesperowany, spragniony Cory nie wytrzymał i praktycznie zerwał koszulę Connora z jego ramion. Szeroka pokryta lekkim włoskiem pierś nęciła go widokiem. Każdy pięknie zarysowany mięsień drgał, kiedy Connor poruszał się pieszcząc jego plecy i biodra. Krótkie paznokcie znaczyły jego skórę lekko czerwonymi śladami, pokrywając mu skórę ogniem.

Obaj z fascynacją patrzyli jak Connor znaczy jego ciało, jako własne.

Przez sekundę mężczyźni mierzyli się rozpalonym wzrokiem. Cory jednak nie miał dość.

Dopadł się do każdego ciemnobrązowego sutka jak umierający z pragnienia. Ssał i lizał każdy z osobna przed długą pełną słodkich tortur chwilę i w głowie Connora zaczynało wirować od przyjemności wibrującej w jego ciele. Chciał więcej niż tylko słodkie, lekkie pieszczoty, nie był tylko pewien co robić. Instynkt jednak wygrał z rozsądkiem i w krótce już nie miał wielu oporów. Złapał biodra Cory'ego i przycisnął do siebie, odchylając jednocześnie głowę do tyłu udostępniając łatwą drogę dla rozpalonych ust swojego kochanka. W głowie roiło mu się od pomysłów i obrazowo zarysowanych pragnień. Ich krocza tarły o siebie i ta urzekająca męka uświadamiała mu, że to nie dość. Niemal zgniótł ich ciała razem, a Cory bezwolnie poddawał się jego objęciom i pieszczotom.

Ich głodne wargi co rusz znajdowały z powrotem drogę do siebie. Jakby nie byli wstanie się nasycić na dłużej niż kilka chwil. Wymieniali głębokie, chciwe pocałunki przepełnione pasją. Wargi ciasno złączone, a języki splecione w gorącym tańcu. Zdyszany i oszołomiony miał wrażenie, że zwariuje jeśli jego pożądanie nie znajdzie ujścia. Chciał dostać jak najwięcej, skoro Cory sam mu to ofiarował. Oderwał się na moment, patrząc w zrumienioną twarz swojego towarzysza.

Cory otwarł oczy i wpatrywał się w niego lekko nieprzytomnie, ale z rezygnacją czekając na to, co będzie dalej. Nie zamierzał błagać… nie zamierzał…

– Twoje małe, utalentowane usta zdają się nigdy nie zamykać – wymamrotał schrypniętym głosem Connor, chwytając Cory'ego delikatnie za kark. Jego palce same zaczęły powolny pląs po jego rozgrzanej skórze. – Może faktycznie powinienem sprawdzić czy są takie sprytne jak utrzymujesz – stwierdził z prowokacją, oczekując, że mężczyzna odmówi.

Praktycznie upadł, kiedy kolana ugięły mu się z zaskoczenia, bo Cory bez słowa zaczął osuwać się na podłogę, tuż przed nim. Złapał go i powstrzymał w ostatniej chwili, praktycznie rzucając na swój fotel.

– Nie oczekuję, aby ktoś klękał przede mną, jeśli ja nie jestem gotów klęknąć przed nim – wysyczał w zaskoczoną twarz Cory’ego. Nie zamierzał rozwijać tematu, po prostu ściągnął spodnie do kolan, oczekując w każdej chwili protestu od młodszego mężczyzny.

Cory tylko z jeszcze większym ogniem w oczach śledził każdy jego ruch, a w końcu wyszczerzył zęby w pełnym satysfakcji uśmiechu.

– Nareszcie! – Nie dał Connor’owi czasu na zastanowienie, tylko jednym szybkim ruchem ściągnął czarne, ciasne bokserki mężczyzny i połknął lśniącą już na czubku główkę jego dumnie prężącego się penisa.

Obaj znów jęknęli. Długo, przeciągle… z ulgą.

Connor starał się nie upaść, kiedy poczuł jak słabość wraz z rozkoszą zalewa jego ciało. Nie spodziewał się tego… naprawdę nie… przynajmniej miał nadzieję, że nie będzie tak dobrze.

Cory'ego ogłuszył najcudowniejszy smak jaki rozpłynął się na jego języku. Zachłannie przełykał wraz z śliną, ssąc i żądając więcej. Chciwy i nienasycony. Prawą dłonią uchwycił nasadę grubego członka i jak zagłodzony napadł na niego. Uważając na zęby wchłaniał coraz więcej i więcej pulsującego gorącą krwią organu. Jego gardło zaprotestowało w pierwszym momencie, ale po którymś razie ustąpiło i wpuściło jedwabiście gładki czubek ociekającego członka do środka, konwulsyjnie się zaciskając i jeszcze tylko potęgując przyjemność mężczyzny.

Dwie ogromne dłonie na głowie Cory'ego tylko podsycały jego ekscytację. Tym bardziej, że Connor wydawał się raczej przytrzymywać jego niż kierować nim. Długie palce wplatały mu się we włosy. Czuł jak dreszcz za dreszczem ześlizguje mu się po kręgosłupie w dół. Cieszył się, że siedział, bo jego nogi trzęsły się niekontrolowanie. Pieszcząc delikatnie całą satynową długość starał się jednocześnie lizać, ssać i pieścić mężczyznę swoich marzeń. Nie mógł uwierzyć, że może go mieć. Że może sprawić mu tak wielką przyjemność, że Connor drżał na całym ciele i jęczał cicho.

– Hej…aaaach, och… spokojnie…. Mmm… – wyjęczał w końcu mężczyzna, lekko słaniając się na nogach. Cory przytrzymał go za biodro wtulając twarz w jego pachwinę. Nie miał dość i obawiał się, że nigdy nie będzie miał. Chciał więc zebrać jak najwięcej wspomnień. W sumie ledwo docierały do niego cicho wymamrotane słowa kochanka. – Jesteś nienasyconym, małym łakomczuchem… ale zwolnij… tym bardziej obaj się nasycimy…

Zagryzł wargi do krwi, by nie wykrzyczeć, że on nigdy się nie nasyci. W zamian za to po prostu całą długością języka przesunął po małej ścieżce włosków prowadzącej do lekko wklęsłego pępka Connora. Mężczyzna drgnął.

– Ugh… cholera… – sapnął.

Cory miał ochotę uśmiechnąć się z satysfakcją. Czuły punkt… hmm… dobrze wiedzieć. Wsunął czubek języka do środka i okręcił nim w około sprawiając, że Connor znów drgnął. Dłoń w jego włosach zacisnęła się mocniej i on sam jęknął, chuchając na wilgotną skórę. Gęsia skórka jak na zawołanie pokryła piękną opaloną skórę, tylko go prowokując bardziej. Connor jednak miał inny plan.

– Dotykaj się! – zażądał. Cory wybałuszył na niego oczy. Connor uśmiechnął się drapieżnie. – Myślałeś, że znajdziesz jeszcze jeden powód, aby mnie nienawidzić? Że okażę się egoistą? – zapytał, ale nie czekał na to, aż Cory pozbiera się na tyle by odpowiedzieć. – Wyciągnij swój, biedny zaniedbany członek i pieść się! Chcę to widzieć! Chcę zobaczyć jak twoja dłoń sunie po całej długości w rytm, w jakim mnie ssiesz… – znów zażądał.

Cory bezmyślnie uniósł biodra i pozwolił osunąć sobie spodnie do ud. Głowa bezwiednie opadła mu do tyłu, kiedy Connor wyłowił z jego granatowych bokserek i uchwycił jego przekrwionego, obolałego penisa w swoją ciepłą dłoń, i uścisnął lekko, przesuwając po nim w górę i w dół kilka razy. Cory myślał, że chyba spuści się w tym momencie taka błogość zalała jego ciało. Connor jednak brutalnie przerwał jego ekstazę, znów chwytając go za kark i całując mocno.

– Nie rozpraszaj się – wymamrotał mu w usta, całując jeszcze raz przelotnie i prostując się. Ujmując swoją męskość w garść nakarmił szeroko rozwarte usta Cory'ego, który tylko czekał na to. Bez żenady i wstydu obaj jęczeli. Dodatkowo Cory pieścił się i dotykał swojego krocza mając nadzieję na znalezienie ulgi. Connor zdawał się nie spuszczać go z oka i widzieć każdą pieszczotę. Oszołamiało go to. Sama świadomość stapiała obwody w jego mózgu. On sam nie potrafił utrzymać otwartych oczu. Przyjemność go obezwładniała.

Lizał piękne naprężone żyły, ssał czubek i dłonią masował idealnie proporcjonalne jądra swojego mężczyzny. Wszystko by dał żeby teraz byli całkiem nadzy. Żeby mógł zbadać językiem każdą zagadkę tego cudownego ciała. To pragnienie, ta chęć sprawiała, że tylko mocniej się starał doprowadzić do szaleństwa swojego ukochanego.

Connor obezwładniony w końcu przez przyjemność odrzucił głowę do tyłu i wybuchł bez ostrzeżenia w usta chętnego, napalonego Cory’ego. Na myśl mu nawet nie przyszło nie przełknąć słodko–gorzko–słonej spermy. Nie tylko jej chciał. Potrzebował jej… bo musiał wiedzieć. By jeszcze lepiej poznać mężczyznę, który zabrał mu serce.

Wstrząsany falami orgazmu Connor padł na kolana i pocałował Cory'ego na oślep szukając trzęsącą się dłonią jego członka. Najpierw splótł z nim palce, a po chwili oderwał jego własną rękę i sam zaczął go wprawnie, i absolutnie zniewalająco pieścić. Śliska rozpalona powierzchnia tylko mu to ułatwiała. Cory jęczał mu w usta niezdolny myśleć, nie zdolny się ruszać. Connor całkowicie go zdominował. Językiem i dłońmi. Pieścił i ssał jego język, i wargi. Znacząc mokre ścieżki lizał napięte, nadwrażliwe sutki. Gorącym oddechem parząc jego skórę. Kiedy przygryzł lekko bladoróżowe supełki zębami, Cory prawie poderwał się z fotela. Większy mężczyzna trzymał go jednak mocno. Dłońmi i palcami znajdował wszystkie najczulsze miejsca na drgającym w jego pięści penisie. Kciukiem torturował czubek, a drugą ręką znalazł jądra Cory'ego i lekko przetaczał w napiętej z podniecenia ogolonej mosznie.

Jak słabość, tak i żądza przetaczała się przez jego ciało. Wstrząsając co rusz całą jego sylwetką.

– Boże… nie mogę.. och… matko… aaah… – jęczał Cory, sapiąc i wiercąc się, dręczony i podniecony po za granice wytrzymałości jego rozpalonego ciała. Napięcie niemal bolało. Connor spojrzał mu w oczy z ogniem, którego Cory nie mógł określić, ale którego właściwie się bał. Analiza tego jednak odeszła w zapomnienie, kiedy Connor schylił się i jednym długim, torturująco wolnym liźnięciem zgarnął pierwsze krople spermy z czubka członka Cory'ego.

Młody mężczyzna nie wytrzymał ogłuszającej rozkoszy i eksplodował wprost w pochylone nad nim usta. Jego orgazm wziął ich obu przez zaskoczenie. Świat zawirował mu przed oczyma, a w uszach słyszał tylko bolesne, szaleńcze bicie własnego serca. Miał wrażenie, że prąd przeszył jego krocze, kręgosłup i brzuch. Fale orgazmu prężyły jego ciało, ale mocne objęcia trzymały go prawie nieruchomo.

Po minucie lub stu był w stanie dopiero spojrzeć na Connora, spodziewając się najgorszego. Mężczyzna jednak zwyczajnie oblizywał usta, zlizując białe, lśniące krople z warg, z zamyślonym wyrazem na zarumienionej twarzy.

– Nie biorę niczego, czego sam nie jestem skłonny oddać – wymamrotał jakby tonem wyjaśnienia. Wyjaśnienia, które wprowadziło tylko jeszcze większy mętlik w głowie Cory'ego. Connor był Enigmą. Jak miał zrozumieć tego człowieka?

W pewnym momencie klęczący, rozchełstany i spocony mężczyzna przywarł do niego ponownie w pocałunku zaskakującym bardziej niż cokolwiek robili wcześniej.

Czułym, zniewalającym przepełnionym afektacją i uczuciem pocałunku, burzącym tę ostatnią maleńką osłonę w sercu Cory'ego. Ten jeden pocałunek. To słodkie muśniecie warg, to tkliwe objęcie szerokich ramion prawie wycisnęło mu z oczy łzy.

Nieświadom burzy, którą rozpętał w duszy Cory'ego Connor delikatnie wessał język mężczyzny do własnych ust poddając się pieszczocie. Sam zaś objął ramiona kochanka i wtulił go w swoją pierś. Potrzebował bliskości, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Ich nagie ciała pasowały do siebie w sposób jakiego nie dało się logicznie wyjaśnić. Ich wilgotna skóra przylgnęła do siebie, tak jak bicie ich serc, uzupełniając się idealnie. Przerażało go to i paraliżowało, ale jednocześnie nie mógł przestać. Chciał być tak blisko rozgrzanego, spoconego ciała w swoich ramionach jak to tylko było fizycznie możliwe. Zapach ich ciał, ich potu i zmieszanych sperm oszałamiał go. Czuł, że powinien uciekać.

Dlatego też pozwolił odsunąć się zdyszanemu, oszołomionemu Cory’emu. Widział pytania w jego pięknych oczach, których nie potrafiły sformułować opuchnięte usta. Nie miał jednak odpowiedzi. Nie chciał ich mieć. Potykając się o własne spodnie poderwał się z podłogi i kilkoma wprawnymi ruchami podciągnął je i zapiął.

Cory na giętkich nogach zrobił to samo, gorączkowo zastanawiając się nad tym co powiedzieć. Nie wiedząc nawet co tak naprawdę powinien myśleć, ani co tak naprawdę się przed chwilą stało.

Chłodny, opanowany St. Charles przeczesał swoje perfekcyjnie przycięte włosy i z nic niezdradzającą, praktycznie obojętną miną wyjął z szuflady dwie nowe, zapakowane koszule. Jedną rzucił Cory'emu ze słowami:

– Przebierz się przed wyjściem. – Zniknął za drzwiami prywatnej toalety, zanim Cory był w stanie zmobilizować jakąkolwiek część swojego mózgu, która nie wyciekła wraz z jego spermą, aby odpowiedzieć.

Jak robot, sztywno się poruszając, zdrętwiałymi palcami pozbył się własnej pomiętej, przepoconej koszuli, wyrzucając ją bezpardonowo do kosza przy biurku, by zastąpić ją ekskluzywną śnieżnobiałą koszulą należącą do Connora.

Jego serce wyciekało mu w raz z łzami, kiedy opuszczał gabinet zamykając za sobą cicho drzwi. Czy sekretarka siedząca nieopodal je widziała, nie wiedział…

… bo on jej nie widział.



***



Z perspektywy patrząc, logicznie zakładając można było podejrzewać, że pocałowanie mężczyzny lub seks z nim będzie odrażający i obrzydliwy.

Szkoda tylko, że bezpośrednia konfrontacja nie wytrzymała tego założenia. Mógł wmawiać sobie co chciał, ale tylko tak długo jak długo nie miał okazji poznać smaku Cory’ego i jego pocałunków. Teraz już było za późno żeby udawać, że mu się to nie podobało, albo że go to odrzucało.

Cory wykorzystał jego chwilę słabości. Całkowicie go zaskoczył i złapał nieprzygotowanego na rzeczywistość. Rzeczywistość o istnieniu której nie miał pojęcia. Choć przecież żaden z nich tak naprawdę nie mógł przewidzieć takiego obrotu sprawy.

Jak większość zapracowanych, skupionych na karierze mężczyzn nigdy nie koncentrował się na seksie innych ludzi. Homoseksualistów również. Nie obchodziło go to. Z ludźmi ogólnie, bez względu na płeć miał problem żeby wytrzymać, a co tu dopiero mówić o dywagacjach na temat homoseksualizmu, czy jak w jego sytuacji biseksualizmu.

Nie było co się oszukiwać. Cory podniecał go, choć jednocześnie wkurwiał niewymownie. Jak wiele to miało wspólnego z jego orientacją seksualną, a jak wiele z bezczelnym, aroganckim charakterem teraz już było niemożliwością określić. Mógł założyć, że pod wpływem stymulacji podniecił się, ale miał przeczucie, że w tym wypadku głównie chodziło o Cory'ego. Jego żelazne jaja były po prostu wyzywające dla dominującej natury Connora i dlatego zareagował mocniej, niż gdyby jakiś pierwszy z brzegu gej do niego uderzył. Żaden prawdziwy mężczyzna nie mógłby przejść obojętnie obok wyzwania. A okiełznanie Cory'ego Andrewsa było nie lada wyzwaniem.

Chemia między nimi tylko zaciemniała obraz sytuacji.

Za każdym razem, kiedy próbował zrozumieć dlaczego nie szokuje go pociąg seksualny do innego mężczyzny, jedyne co mógł zrobić to mentalnie wzruszyć ramionami. Nie przychodziła mu do głowy, żadna racjonalna odpowiedź. Właściwie zastanawiał się dlaczego powinno go to tak bardzo szokować? Bo tego spodziewało się społeczeństwo? Jego rozum mówił mu, że wybór należał do niego. Dobitnie.

Szkoda tylko, że niedający się zwalczyć pociąg seksualny i fascynacja Corym nie dawała mu żadnego wyboru. Musiał coś z tym zrobić. Czy chciał, czy nie…



***



Cory wiedział, że nadzieja jest jego największym wrogiem. Więc walczył z nią jak lew. Zażarcie i bez wytchnienia.

Nie mógł nawet mieć pretensji do niego, bo sam był sobie winien. Nie wiedział tylko co zrobić w takiej sytuacji. Seks z Connor’em choć cudowny i oszałamiający, pozostawiał go pustym i rozdartym. Chciał więcej. Pragnął więcej.

… właściwie nie. Potrzebował za dużo od tego mężczyzny. Chciał wszystkiego, a to było coś czego Connor nie miał do zaoferowania i to nawet nie była jego wina.

Jedyne wyjście z tej sytuacji, to było trzymać się jak najdalej od tego człowieka. Im więcej dostawał, tym bardziej pazerny stawał się. Kolejne szybkie numerki nie wystarczyłyby i tylko zaostrzałyby mu apetyt. Musiał z tym skończyć, póki jeszcze był w stanie funkcjonować. Dopóki Connor nie przeszedł po nim jak czołg, pozostawiając za sobą krwawą miazgę, kiedy już znudzi mu się zabawa.

Im bardziej poznawał Connora, tym bardziej bolało go to czego nie miał… i na co nie miał nawet perspektyw.

Dla niego nie było życia gdzie indziej. Firma i rodzina, to było wszystko co miał. Connor egzystował w jego świecie… będzie musiał nauczyć się żyć z tą świadomością.





Rozdział czwarty



Kolejny szept docierający do jego uszu zmienił mu krew w żyłach w lód. Powinien już zacząć się przyzwyczajać, a mimo to nadal czuł jak ściska go w piersi. Mijając kolejną grupkę cicho chichoczących kobiet już po drodze, Cory zaczął żałować, że skusił się na szybki lunch w kafeterii firmy, zamiast całkiem zrezygnować z jedzenia. Był zbyt zajęty, aby wyjść gdzieś i nie chciał niepotrzebnie tracić czasu. Teraz pomysł z szybkim lunchem w przestronnej stołówce, w której zbierała się praktycznie cała firma, okazał się kiepski.

Mężczyźni mijający go w korytarzu lub na sali odwracali głowy udając, że go nie dostrzegają, ale kobiety nie miały takich skrupułów, wytykając go palcami i komentując całkiem bez żenady. Panowie najwyraźniej mają więcej instynktu samozachowawczego. Ich zachowanie choć z założenia miało być subtelniejsze nie bardzo różniło się od zachowania złośliwych plotkarek. Z tym, że gdzie one „plotkowały” oni zwyczajnie „wymieniali spostrzeżenia”. A głównym tematem z jakiegoś powodu stał się Cory i to co robił, czy czego raczej nie robił. Zresztą to było bez znaczenia, tak czy inaczej zawsze znalazł się dobry powód, aby zmieszać go z błotem.

Jak skostniały siedział przy stoliku starając się wmusić w siebie kanapkę, którą sobie zamówił. Jedzenie jednak z trudem przeciskało mu się przez zaciśnięte gardło, cały głód który odczuwał znikł jak ręką odjął. Równie dobrze mógłby jeść papier, a i tak smakowałby lepiej. Z opuszczoną głową kruszył chleb na małe kawałeczki i więcej w końcu kończyło na jego talerzu niż w ustach. Uciec jednak z podwiniętym ogonem nie było w jego stylu. Nie miał zamiaru dać się zaszczuć. Starał się więc odciąć od otaczającego go świata i ludzi, wpatrując ponuro w kubek kawy. Nie miał sił ani ochoty na konfrontację. Co zresztą miał powiedzieć tym wszystkim hienom żerującym na jego życiu?

Spierdalajcie! Możecie się cieszyć, bo jest mi zajebiście ciężko?

Taak, to by świetnie wyszło.

„– …a słyszałaś?

– … nie, no co ty!

– Mówię ci na serio…

– Ta ciota… pedał jeden… naszych facetów nam chce poderwać!

– To obrzydliwe.

– Wiem, wiem, ale mówię…

– Już nikt nie jest bezpieczny….

– … na dodatek w miejscu pracy…

– Możesz to sobie wyobrazić?

– A słyszałaś, że on… no wiesz…

– Nie, no co ty!”

Chciał zamknąć oczy i udawać, że wcale nie słyszy kąśliwych uwag.  Nie widzi dosadnych spojrzeń. Rzeczy których ostatnio dowiadywał się z plotek nawet sam o sobie wcześniej nie wiedział. Wiedzieli za to wszyscy inni…

Cory nawet nie do końca był pewien co się stało. W pierwszym tygodniu po nieszczęsnym pocałunku z Connorem sytuacja wydawała się rozchodzić po kościach i po za kilkoma uszczypliwymi uwagami i złośliwymi uśmieszkami, nikt nie dawał mu odczuć, że jego orientacja seksualna to taki problem. W ostatnim tygodniu jednak wszystko zaczęło się zmieniać.

Nie tylko próbował się otrząsnąć po ostatnim raczej namiętnym starciu z Connorem. Dodatkowo teraz musiał się zmierzyć z współpracownikami wytykającymi go palcami i zmieniającymi powoli jego życie w koszmar. Te szepty, te wykrzywione obrzydzeniem miny. Te wieczne podteksty cokolwiek nie robiłby i czymkolwiek nie zajmowałby się. Te podejrzenia kogo następnego będzie molestował. Te pytania czy już każdy teraz powinien się obawiać? Przecież nie wiadomo co mógł znów zrobić… Miał nieraz ochotę wywrzeszczeć im prosto w twarz jak bardzo ich nienawidził.

Nie robił jednak nic.

Zagryzał zęby i zabierał się za jeszcze więcej pracy. Aż do wyczerpania.

Dźwięk i wibracja telefonu komórkowego nagle przebijająca się do jego skołowanego umysłu praktycznie poderwały go na miejscu. Z obawą spojrzał na wyświetlacz.

Zdarzało mu się to coraz częściej. Trudno jednak już było mu określić czy bardziej bał się, że Connor zadzwoni… czy że nie odezwie się, jakby wcale nie istniał w jego poukładanym świecie. Jakby nie miał znaczenia…

– Cory? Gdzie jesteś? – Nolan nie tracił czasu na powitanie, tylko z miejsca przeszedł do rzeczy. Najwyraźniej znów był na misji.

– Mam przerwę na lunch… – odparł Cory zrezygnowanym tonem. Właściwie przyjazna twarz to było to czego potrzebował. Nie miał jednak siły, żeby się do tego przyznać, nawet sam przed sobą. – Jestem w kafeterii…

– Okej. – Przyjaciel ucieszył się podejrzanie. – Nie ruszaj stamtąd swojego seksownego tyłka. Jestem w budynku, będę tam w minutę!

Rozłączył się zanim Cory miał szansę na jakąkolwiek odpowiedź. Lekko otępiały i oszołomiony przyjrzał się podejrzliwe odkładanej na stolik komórce. Minuta to było niewystarczająco długo, aby nastawić się psychicznie na spotkanie z żywiołowym przyjacielem.


A skoro Nolan powiedział, że  będzie za minutę, to pewnie będzie tu za pół minuty.

Jak zwykle elegancki w swoim popielatym garniturze Nolan Reed wpadł do kantyny z aroganckim uśmiechem na ponętnych ustach, bezczelnie mrugając na skuszone jego wyglądem kobiety, które praktycznie śliniły się na jego widok. Charyzmatyczny aż do bólu zawsze skupiał na sobie uwagę wszystkich. On jednak wlepił przekorne spojrzenie w Cory'ego i wręcz widać było, że coś knuje.

Zanim Cory nastawił się na to spotkanie psychicznie, Nolan zmaterializował się przy jego stoliku, chwycił go za kark i głośno cmoknął w rozdziawione ze zdumienia usta. Po czym z szerokim uśmiechem usiadł naprzeciwko niego.

– Chłopie słyszałem jakie wieści krążą po tej waszej zabawnej firmie na temat twojego romansu z Connorem! Ubaw po pachy! – zawołał, nie przejmując się nawet w najmniejszym stopniu tym, że praktycznie wszyscy w sali zaczęli im się przyglądać. – Ubawiłem się setnie wysłuchując tych bzdur! Pomyślałby kto, że tutaj pracują dorośli, wykształceni ludzie! Ha! Patrz jak pozory mylą!

Oczy Cory'ego z okrąglały tak bardzo, że wyglądał nieomalże komicznie.

–…eee…mmm… to znaczy… – wydukał cienkim głosikiem, drapiąc się po karku, zbyt zaskoczony, aby sformułować choć jedno inteligentne zdanie. – … ale no cóż, tego no…

Nolan jednak nie zamierzał dać sobie przerwać.

– Wiem, wiem. Ludzie są naprawdę zabawni. Te ploty, te wymysły. Jezu, kiedy oni dorosną? – zapytał rozglądając się bezczelnie po pomieszczeniu, zmuszając wielu do opuszczenia wzroku, kiedy napotkał ich ciekawskie spojrzenia. Pytanie jednak najwyraźniej było retoryczne, bo znów zwrócił się do siedzącego jak słup soli Cory’ego. – Ty wiesz co jest najlepsze w tym wszystkim? Te jęczące męskie hetero cipy. To po prostu komiczne, że ci tak zwani „prawdziwi mężczyźni” zachowują się tak żałośnie. Jak usłyszałem, że po kątach się żalą, że się boją o swoje kościste tyłki myślałem, że padnę ze śmiechu! – Rechot podążył za szokującym oświadczeniem Nolana. Cory czuł jak rumieńce uderzają mu na twarz.

– Co ty do cholery wyprawiasz? – wysyczał na wpół zażenowany, na wpół rozbawiony.

– Jezu, pomyślałby kto, że polecisz na takie sieroty jakie tu pracują! Nawet oka nie ma na czym zawiesić! – Uniósł ręce w geście poddania zanim Cory zdołał na niego naskoczyć. – Tak, tak wiem. Ale przyznaj sam, tylko Connor jest prawdziwym mężczyzną w tej formie.

– Nolan!

– No co? Tylko mi nie mów, że się przejmujesz tym głupim gadaniem? Przecież to nie twoja wina, że nawet heterycy lecą na ciebie! Jesteś seksowny, inteligentny i masz to coś, co sprawia, że każdy się na ciebie napala. Chyba nie ma się czym przejmować, skoro to nie twój problem…? – zapytał, unosząc do góry wyraźnie zarysowaną jasną brew, przyszpilając niższego mężczyznę w miejscu.

Cory uniósł dumnie podbródek odpowiadając mu równie twardym spojrzeniem.

– Nie. Mam w nosie to co mówią za moimi plecami. – Oświadczył stanowczo i spokojnie. – Dla mnie to bez znaczenia co myślą i co sobie wyobrażają na mój temat – dodał ze wzruszeniem ramion. – To było nieuniknione, że zacznie się gadanie i głupie wymysły. Szkoda, że niektórzy zapomnieli, że znają mnie już kilka dobrych lat. – Cory po raz pierwszy od kilku dni poczuł jak wraca jego pewność siebie i spokój. Zdał sobie sprawę z tego, że wszystko co powiedział jest prawdą.

Nigdy wcześniej nie przejmował się opinią innych, tylko o tym zapomniał.

Nolan wymusił na nim reakcję. Choć zrobił to nie tylko obcesowo, ale i w bardzo niekonwencjonalny sposób, ucierając przy okazji nosa podsłuchującym ich ludziom.

– No, mój drogi. Tak właśnie myślałem! – Mężczyzna wyszczerzył perfekcyjnie białe zęby w szerokim uśmiechu. Jego szare oczy błyszczały złośliwe, choć widać było w nich niewysłowiony smutek. Cory był mu wdzięczny, ale nie miał sił, aby się z tym zmierzyć. Zbyt wiele rzeczy działo się w jego życiu w tym momencie. Nolan choć był przyjacielem, to właśnie to zdawało się być głównym problem. Nie mogli być nikim więcej dla siebie.

– Dzięki za spotkanie. – Wstał wolno, z wdzięcznością uśmiechając się do swojego towarzysza. Czuł się jakby wielki ciężar spadł mu z ramion.  – Musimy się umówić na jakieś piwko. – Z wahaniem ucałował idealnie wygolony policzek towarzysza. Nie obchodziło go co powiedzą świadkowie jego zachowania. Miał zamiar być wreszcie sobą.

– Spoko skarbie! – Nolan bez żenady skradł kubek z kawą przyjaciela i z mrugnięciem oka pożegnał go wesoło. – Idź i bądź grzeczny, żadnego podrywania chłopców w godzinach pracy. Zdzwonimy się.

Śmiejąc się Cory odniósł tacę i ruszył z powrotem do biura. Miał w cholerę roboty.

Z tym, że nie czuł się już, jakby był tutaj za karę…





Nolan zdławił ciche westchnienie, na oślep wyciągając komórkę z kieszeni. Z trudem udało mu się oderwać spojrzenie od przystojnej, szczupłej sylwetki znikającej w drzwiach. Jedyną jego pociechą było to, że Cory odzyskał swój sprężysty krok, a jego ramiona były wyprostowane jak na dumnego mężczyznę przystało. Żałował, że nic nie może poradzić na zranione serce swojego przyjaciela i coraz głębsze bruzdy, wywołane stresem i smutkiem, odznaczające się na jego młodej twarzy.

Współczucie mieszało się w nim z wściekłością na Connora St. Charlesa.

Drań mógł mieć wszystko co najlepsze, a wyrzucał to bez zastanowienia.

– Słucham? – cierpki głos Connora wzdrygnął Nolana, szybko jednak nad sobą zapanował. Musiał zrobić co w jego mocy, aby pomóc Cory'emu, bez względu na to co kto sobie pomyśli.

Chciał mieć nadzieję, że i dla niego ktoś zrobiłby to samo.

– Z całą pewnością wiesz, że życie Cory'ego to koszmar w tym momencie i to nie tylko dlatego, że kocha twój durny tyłek jak szalony? – zapytał cicho i drętwo, nie dając właściwie czasu na odpowiedź zaskoczonemu mężczyźnie. – Jest szykanowany. Szydzą z jego uczuć do ciebie i plotkują o nim. Rzeczy które wymyślają są wręcz uwłaczające jego godności. Co zmierzasz z tym zrobić, bo zdajesz sobie sprawę z tego, że w  dużej mierze, to właśnie twoja zasługa?

Cisza zdawała się dzwonić mu w uszach, kiedy czekał wieczność na odpowiedź mężczyzny. Ostatecznie w momencie w którym właściwie chciał już się poddać St. Charles westchnął cicho.

– Zajmę się tym.

– O tak. Z całą pewnością się zajmiesz. – Przytaknął Nolan usłużnie, a w jego głosie przebrzmiewała  czysta stal. – Najlepiej jak go zaprosisz na randkę.

Rozłączył się zanim dodał coś czego by później żałował.



***





Telefon był przerywnikiem, którego potrzebował, aby odparować wściekłość jaka go powoli zalewała tak, że widział na czerwono. Inaczej w ciągu kilku najbliższych minut popełniłby krwawe morderstwo.

Z tym, że nie całkiem spodziewał się przebiegu rozmowy, którą odbył z Nolanem Reedem. Facet zaskoczył go tak bardzo, że nawet nie do końca był pewien na co się zgodził.

Jedno było absolutnie pewne.

Wszystko co ostatnio działo się w jego życiu miało coś wspólnego z Corym Andrewsem. Ten mężczyzna okupował każdą wolną chwilę jego dnia. Nawet zawitał w jego marzeniach i fantazjach – cicho, sprawnie i niepostrzeżenie wkradając się w nie, jakby nie było sposobu na to, aby go powstrzymać. Rzadko kiedy już opuszczał jego myśli. Wzbudzał emocje i uczucia nad którymi Connor nie potrafił zapanować. Nie był nawet już pewien czy podołałby temu nawet gdyby wiedział jak.

… i owszem zdawał sobie sprawę z tego, że coś się działo w firmie. Nie do końca jednak wiedział o co chodziło. Jego reputacja i pozycja sprawiały, że nikt nie śmiał stawić mu czoła, a już tym bardziej kpić z niego prosto w oczy.

– Connor! Czy mógłbyś mnie nie ignorować? Musimy porozmawiać! Próbuje wytłumaczyć ci coś niezmiernie ważnego. Nie rozumiesz, że to dla twojego własnego dobra? – Margo zerwała się z fotela i stanęła w lekkim rozkroku naprzeciwko jego biurka z dłońmi wspartymi na biodrach. Praktycznie dyszała z furii.

Wolno i z namysłem Connor uniósł spojrzenie na piękną kobietę ciskającą w tym momencie w jego stronę błyskawice. Złość i irytacja powróciła w ciągu minuty wypierając wspomnienie o Corym. Choć nie umknął jego uwadze fakt, że porównał ich niemal automatycznie i ciepły, otwarty mężczyzna wydawał się być absolutnym kontrastem w stosunku do chłodnej, zdecydowanej Margo.

Jej zimny ton przypomniał mu dlaczego jeszcze przed pięcioma minutami był tak wściekły, że miał ochotę  skręcić kark nawiedzającej mu biuro kobiety.

– Nie wiem co ty tutaj jeszcze robisz? Chyba wyraziłem się jasno. Nie mamy o czym rozmawiać! – Cedząc słowa chłodno, zwrócił się do niej mając cichą nadzieję, że wreszcie zrozumie i wyjdzie. Ostatnie dziesięć minut jednak starał się jej pozbyć bez sukcesu, wysłuchując tyrady, która była dla niego nie tylko absurdalna, ale i nie na miejscu.

– Jak możesz? To co robisz jest nie tylko głupie, ale i krótkowzroczne. Gdybyś zaczął się ze mną umawiać, te wszystkie chore plotki o tobie i tym małym zboczeńcu umarłyby śmiercią naturalną – zawołała oburzona. Najwyraźniej nie mogła pojąć jak to się stało, że Connor nie chce skorzystać z jej hojnej propozycji. – Chcesz, aby do końca zniszczył ci reputację? Wiesz przecież, że raz nadszarpnięta dobra opinia już nigdy nie jest idealna. Ludzie nie będą traktować cię poważnie!

– Przesadzasz! Zwłaszcza, że swoją reputacją martwię się najmniej!

– Ty chyba nie pojmujesz, że już same podejrzenia wystarczą, aby niektórzy uwierzyli w najgorsze.

– Naprawdę. – Connor westchnął tłumiąc irytację. – Bycie podejrzanym o to, że jest się gejem nie jest najgorszą rzeczą jaką może spotkać człowieka.

– Ty sobie chyba kpisz! – Kobieta aż naprostowała się jak struna. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że naprawdę łączy cię coś z tym… z tym… zboczeńcem!? To by było straszne! Konsekwencje tego… Boże!

– Wydaje mi się, że to nie jest twój problem. – Connor zapanował nad sobą tylko ostatkiem swojej żelaznej woli. Nie bardzo wiedział o co chodziło Margo, ale jej wykalkulowane spojrzenie niemal go przerażało. Jedyną rzeczą jaką był zainteresowany to plotki o których wspomniała. A już szczególnie chciał wiedzieć ile z nich było jej autorstwa. – Wzrusza mnie niezmiernie twoja troska o moją osobę, ale nie jestem zainteresowany związkiem z tobą. Miałem wrażenie, że wyraziłem to całkiem dobitnie?

– Czy ty nie rozumiesz, że tym sposobem podsycasz spekulacje dotyczące twojej osoby i tego pedała?! – Prawie że wrzasnęła, już całkiem zniecierpliwiona oporem mężczyzny.

Connor poczuł jak poziom jego opanowania gwałtownie spada, a małe cętki tańczą mu przed oczyma, tak bardzo podskoczyło jego ciśnienie. Szczycił się jednak tym, że zwalczał swoje słabości… no może po za jedną… Corym… nie mniej jednak zdławił chęć mordu wypełniający jego czaszkę i uśmiechnął się zimno do zarumienionej, rozzłoszczonej kobiety.

– Tsk, tsk… – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Takie słowa w ustach pięknej damy? – zapytał z kpiną. – Ach, tak! Zapomniałem! Ty nawet koło damy nie stałaś! – zadrwił ironicznie, ciesząc się w duchu na widok ognistej czerwieni jaka zalała jej dekolt i twarz. Należało jej się utarcie nosa… i nie tylko, ale nie chciał zniżać się do jej poziomu. – Jeśli myślisz, że zdegradujesz Cory'ego Andrewsa bluzgając na niego wyzwiskami, i to jeszcze takich lotów, to się grubo mylisz. Próbowanie zniżenia go do własnego poziomu tylko pokazuje na jakim poziomie ty się znajdujesz! I nie, wcale nie uważam nagle, że wszystkie kobiety są nieatrakcyjne, niedobre, „be” i w ogóle fuj… po prostu ty taka jesteś! – Wręcz dziką satysfakcję odczuwał na widok jej szeroko rozdziawionych ze dziwienia ust.

Wstał zza biurka i chwytając ją dość obcesowo za łokieć, wyprowadził z biura, nie czekając na to aż się ocknie ze stuporu.

Widok Cory'ego właśnie w tym momencie, stojącego przy ladzie recepcji i odbierającego korespondencję, był jak szok elektryczny. Wszystkie uczucia zmieszały się w jedną wybuchową mieszankę. Był zmęczony, wściekły, napalony i zdezorientowany.

Nawet nie wiedział, kiedy znalazł się tuż przez bladym, lekko zaskoczonym chłopakiem wbijając w niego spojrzenie. Ich ciała dzieliły centymetry.

Chłonął wzrokiem wszystko.

Jego lekko rozszerzone źrenice pochłaniające piękne niebieskie tęczówki, to jak szybko zostały przysłonięte firanką jasnych rzęs. Rozchylone w niemym pytaniu ponętnie różowe usta. Nerwowe oblizanie, najwyraźniej spierzchniętych nagle warg i to jak szybko opadała jego klatka piersiowa w urywanych oddechach. Nie umknęło mu jak Cory wręcz nieświadomie wychylił się w jego stronę. Nie rozumiał satysfakcji jaką odczuwał z powodu tego, że tak bardzo działa na mniejszego mężczyznę. Nie miał zamiaru nawet tego analizować.

– Mam nadzieję, że masz wolny wieczór…? – wychrypiał, nieprzyjemnie zaskoczony barwą własnego głosu. Brzmiał jak spragniony, rozpalony szaleniec. Oczy Cory’ego rozszerzyły się z zaskoczenia i przez nieznośnie długi moment milczał.

– Nie rób tego… – wymamrotał w końcu.

– Za późno na odwrót – odparł Connor, ze smutkiem uświadamiając sobie, że taka była właśnie prawda.

– To się źle skończy! – Cory obwiódł szybkim spojrzeniem nagle zatłoczony hol w którym znajdowała się recepcja. Jakim cudem jego kolana jeszcze nie ugięły się i nie padł na miejscu, z szoku jaki odczuwał, było dla niego niepojęte. Ludzie bezczelnie wpatrywali się w nich, z oniemiałą Margo na czele. Jej spojrzenie było mordercze.

Connor uśmiechnął się nagle zrelaksowany i rozluźniony z błyskiem w oku spoglądając na Cory'ego. Jedno jego spojrzenie obiecywało i piekło, i raj.

– Owszem, to skończy się źle… – przyznał cicho, patrząc w oczy Cory'ego stanowczo. – Ale czy to cię powstrzyma…?

Z trudem przełykając jęk rozpaczy Cory zamknął oczy.

– Nie… – wyszeptał jakby wbrew woli.

Radość niewspółmierna do ulgi jaką Connor odczuł została stłumiona, aby się nie przebić na zewnątrz, tylko latami praktyki. Szeroki uśmiech jeszcze tylko się powiększył.

– Więc jesteśmy umówieni na randkę. Będę o ósmej… – Oświadczył głośno i stanowczo. Chwycił swojego kochanka za kark i lekko ucałował w miękkie, gorące usta, po czym odwrócił się na pięcie i z rękami w kieszeniach, cicho pogwizdując ruszył do swojego gabinetu.

Cory bardziej słyszał mentalnie niż widział jak szczęki wszystkich zebranych na holu opadają z głośnym trzaskiem.

   Śmiałby się, ale obawiał się, że czysta histeria przebrzmiewałaby w tym śmiechu.



***



– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał Cory zamiast dzień dobry. Nie potrafił zdusić tego pytania, choć nie bardzo chciał znać odpowiedź. Nie mniej jednak nie opuszczało jego myśli od momentu w którym drzwi gabinetu zamknęły się za aroganckim, pewnym siebie mężczyzną.

– Bo chciałem… – odparł Connor bez mrugnięcia okiem, nie okazując nawet w najmniejszym stopniu zaskoczenia takim powitaniem.

Elegancki jak zwykle, tym razem postawił na luz. Jeansy, które powinny być nielegalne, tak seksownie na nim wyglądały, opinały mu szczupłe biodra i eksponowały długie nogi. Czarna koszula, rozpięta u góry kusiła widokiem silnej piersi i długiej kolumny opalonej szyi. Ciemne oprawa oczu i lekko zmierzwione włosy jeszcze tylko podkreślały tę jego trochę mroczną urodę. Poruszając się jak dziki kot na łowach, wywoływał w Corym dreszcz strachu i ekscytacji jednocześnie. Miał ochotę łasić się do niego i dotykać, nawet zanim jeszcze się przywitali

Schładzając swoje rozszalałe, nadpobudliwe libido, bo do tej pory pakowało go tylko i wyłącznie w kłopoty, spojrzał na mężczyznę uważnie, zamykając za nimi drzwi swojego mieszkania. Wspomnienia jak fala zalały jego umysł. Musiał wymierzyć sobie mentalnego kopa, aby się skoncentrować. Rzucenie Connora na podłogę i wylizanie od stóp do głów nie było w menu.

– Jakie masz więc plany?

– Możesz wybrać. – Oznajmił spokojnie Connor, konfrontując mężczyznę w przedpokoju, nie pozwalając mu uciec w głąb mieszkania. Bardzo skrupulatnie zlustrował też jego wygląd, najwyraźniej aprobując zwykłą białą podkoszulkę z długim rękawem i proste czarne spodnie. – Możemy iść do restauracji, możemy iść do kina… czy w inne wybrane przez ciebie miejsce… to będzie prawdziwa randka, nie miej co do tego żadnych wątpliwości! – Oświadczył stanowczo. – Ale wiedz jedno… w końcu wylądujemy w moim mieszkaniu. –  Wzruszył ramionami jakby to miało być od początku oczywiste. – Możemy więc od razu iść do mnie i przygotuję nam coś do jedzenia…

Przez dobrych pięć minut Cory stał mrugając w oszołomieniu, usiłując zmusić swoje walące z ekscytacji i strachu serce, aby nie próbowało sobie wywalczyć drogi na zewnątrz z jego piersi. W końcu przełykając z trudem przez zaciśnięte gardło powiedział cicho.

– Idziemy do ciebie. – Choćby już to za późno…

Pocałunek, który Connor wycisnął mu na ustach był tak pełen obietnic, że Cory przeraził się nie na żarty. Nie miał jednak czasu na analizę, bo starszy mężczyzna skierował go do drzwi mamrocząc z aprobatą.

– Jedyny słuszny wybór.

Droga minęła Cory'emu jak we śnie. Obaj milczeli, pogrążeni we własnych myślach, które mknęły przez ich głowy równie szybko jak światła aut na ciemnych ulicach. Cokolwiek miało się zdarzyć nie mogło wróżyć dla niego nic dobrego. Wiedział to. Czuł całym sercem, a jednak nie potrafił zrezygnować. Ochłapy były lepsze niż nic…

… i gardził sobą, że jest tak słabym człowiekiem.

Ale skoro już miał zamiar popełnić takie szaleństwo, to zamierzał czerpać z niego pełnymi garściami.

Mieszkanie było modne, nowoczesne i praktyczne jak sam właściciel. Dwa pokoje, sporych rozmiarów salon połączony z jadalnią i funkcjonalna kuchnia. Cory jednak zbyt był przerażony i spięty, aby podziwiać piękne reprodukcje na ścianach, czy aby docenić jak miękki, puszysty dywan pieścił jego  bose stopy.

Nie wiedział co robić. Jak się zachować. Co mówić.

Nie wiedział, co właściwie tam robił.

Connor jakby wyczuwając jego wahanie chwycił go za łokieć i skierował do środka apartamentu.

– Chcesz obejrzeć mieszkanie? – zapytał, kiedy Cory tylko potrząsnął głową, że nie, sam przytaknął jakby spodziewał się takiej odpowiedzi. – Na co masz ochotę? Mogę coś ugotować dla nas, choć nie przeczę, że moje umiejętności są raczej ograniczone. – Uśmiechnął się lekko sardonicznie do nadal milczącego, sztywno stojącego Cory'ego. – Za to świetnie zamawiam.

– Nie jestem głodny – wymamrotał w końcu mniejszy mężczyzna. – Chyba nie zdołam nic przełknąć – przyznał bez zażenowania.

Connor spojrzał na niego z uwagą, lekko przekrzywiając głowę. Wręcz widać było jak go analizuje.

– Czy to nie jest, to czego chciałeś? – zapytał jakby szczerze zaskoczony.

Cory przymknął oczy, aby zwalczyć zawrót głowy. Aby zwalczyć łzy, które nie wiadomo skąd się brały. Był idiotą. Skończonym, żałosnym idiotą, który powinien wymierzyć sam sobie porządnego kopa.

Tak! Być tutaj z tobą, to jest to czego pragnę! Ale nie tak, po prostu nie tak…! – Chciał wrzasnąć, ale tylko żałosne kwilenie wyrwało się z jego ust.

– Bez względu na to co powiem, będzie to brzmiało melodramatycznie, ale prawda jest taka, że cokolwiek się dzieje między nami będzie okupione moim bólem – wyszeptał z zamkniętymi oczyma, nie opierając się, kiedy Connor przyciągnął go do swojego twardego, szczupłego ciała. Ciepło, które promieniowało z niego, było wręcz dech zapierające. Stali przy sobie, stykając się całymi ciałami, a jednak nie miało to nic wspólnego z objęciami. Cory drżał wewnątrz. – Chciałbym móc po prostu stąd wyjść i nie obawiać się, że do końca życia żałował bym tego…

– Zadziwiasz mnie – mruknął Connor zamyślonym tonem, a jego głęboki głos rezonował wręcz w klatce piersiowej Cory’ego. Instynktownie wsparł się na niej, niezachwianie wierząc w siłę zniewalającego go mężczyzny. Connor stał spokojnie i nieugięcie niczym mur, pozwalając mu czerpać z jego siły. – Nie wiem czy potrafię cię pojąć. Jest w tobie uczciwość, która sprawia ci najwyraźniej więcej bólu niż korzyści, a mimo to trzymasz się jej obiema garściami. Imponuje mi to, że nie udajesz, że nie wiesz po co tutaj jesteśmy. Zadziwia mnie twoja szczerość. Postrzeganie rzeczywistości bez zakłamania i obłudy…

– To mnie zabija. O tyle łatwej byłoby się oszukiwać. Iść z tobą do łóżka jeśli udałoby mi się cię tam zaciągnąć. Przelecieć tyle razy, abyśmy obaj chodzili śmiesznie przez tydzień, albo zwyczajnie padli nieprzytomnie i wyjść rano bez żalu, bez oczekiwań, bez oglądania się za siebie – odparł Cory wspierając głowę na piersi Connora. – Masz wszystko czego potrzebuję. Czego pragnę. A jednak nie mogę tego mieć. Szczucie mnie jest okrutne. Dlaczego to robisz?

– A dlaczego nie? Sam mnie poszczułeś. Chcę więcej. Co w tym dziwnego? – Wielka dłoń bez udziału jego myśli wylądowała na karku Cory'ego lekko masując napięte jak postronki mięśnie.

Opanowana, spokojna konwersacja wydawała się wręcz absurdem w porównaniu z burzą, która trawiła ich umysły. Pragnienia ich obu się ścierały. Co do tego nie było wątpliwości. Obaj jednak równie dobrze wiedzieli jak bardzo te pragnienia się różniły.

– Tylko na jak długo? – Cory zapytał odchylając się do tyłu i spoglądając na Connora po raz pierwszy. Jego spojrzenie było ostrożne i twarde. – Fascynacja nową zabawką szybko mija. A ja nie potrafię podchodzić do ciebie jak do jednorazowej przygody. Dla mnie to nigdy nie byłoby dość! Nie rozumiesz tego!?

– Myślałem, że już ustaliliśmy, że to nie jest zabawa! – Connor ze złością warknął w twarz swojego kochanka. Nienawidził kiedy ludzie przypisywali mu cechy czy zachowania, które nie miały nic wspólnego z jego charakterem. To co im się wydawało, bardzo często nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Nie wielu jednak zadawało sobie trud, aby się o tym przekonać. Zakładali, że go znają, a tak nie było.

Ujął twarz Cory'ego i pocałował go z całym gniewem, i rozczarowaniem jakie odczuwał. To była lepsza kara niż chęć potrząśnięcia nim i wybicia mu z głowy głupich pomysłów.

Kto powiedział, że dla niego jeden raz byłby wystarczający?

Miękkie wargi ustąpiły bez protestu pod naporem jego ust i języka. Choć Cory nie do końca się poddał, zaciskając ramiona na jego szyi jak imadło.

Starli się jak zwykle. Ciałami i umysłami. Wolą i pragnieniem. Pieszczota za pieszczotę. Dotyk za dotyk.

Głęboko liżąc i ssąc nawzajem swoje wargi. Mieszając swoje smaki. Oddechy ich splatane w jeden, utknęły w pół drogi między nimi, wręcz zapierając im dech w piersiach. Walczyli o to, kto komu sprawi więcej przyjemności, lgnąć do siebie desperacko i gwałtownie.

Gdyby nie moc Connora, obejmującego teraz Cory'ego z całych sił, mężczyzna chyba upadłby. W głowie wir myśli i pragnień kołatał się, i mieszał z potrzebą, aby wchłonąć Connora głębiej. Mocniej i szybciej. Chciał posmakować każdego skrawka wyśmienitej skóry swojego ukochanego. Chciał sprawdzić na ile mu pozwoli. Nie mógł jednak skupić się na niczym innym niż tylko na sprawnym języku w swoich ustach, odnajdujących każdy najskrytszy jego sekret. Na wargach nieustępliwych i twardych zniewalających go całkowicie. Nie wiedział kiedy wspiął się na palce, by choć lekko móc trzeć swoim boleśnie wzwiedzionym penisem o równie nabrzmiałe ciało w morderczo ciasnych jeansach Connora.

Jęk rozkoszy i pragnienia wdarł się do jego skołatanego umysłu. To on jęczał, garnąc się jak desperat do seksownego, umięśnionego ciała w swoich ramionach. Był uzależnionym, spragnionym kretynem. Miał zero oporów.

Mógłby się oddać tu i teraz Connorowi, bez względu na to ile by go to kosztowało…

Ta myśl podziałała na niego jak wiadro zimnej wody.

– Nie tak, nie w ten sposób… – wyszeptał zdławionym z pragnienia głosem, patrząc głęboko w oczy Connora. Znów rzucili się na siebie jak zwierzęta. Jak ostatnio. Jak przedostatnio. Następnego takiego razu nie przeżyłby. – Kochaj się ze mną, albo odejdź. Nie wykorzystuj mnie.

Connor zgrzytnął zębami.

– A ty nie wykorzystujesz mnie? – zapytał zaciskając pięści na koszulce Cory'ego. Miał ochotę nim potrząsnąć. Podniecenie dławiło go w gardle. Dźwięk słów „kochaj się ze mną” paraliżował. Nęcił.

– Nie… – Młodszy mężczyzna potrząsnął głową ze smutkiem. – Ja cię tylko kocham…

– Dlaczego? Jak możesz? – Connor odepchnął go i odszedł odwracając się do niego plecami. – Co o mnie tak naprawdę wiesz? Znasz mnie? Wiesz jakim człowiekiem jestem? Jak możesz? Skąd? Czy można kochać kogoś skoro nie wie się o tej osobie nic?

– Nie wiem! – wrzasnął Cory zaskoczony i zraniony. Wściekły i zrozpaczony jednocześnie. Z trudem nad sobą panował, a całe jego ciało drżało jak z nieprzemożnego zimna. Objął się więc rękami, z nerwów trąc ramiona. – Myślisz, że to ode mnie zależy? Nie wiem! Sam się nad tym zastanawiam – dodał sarkastycznie, podchodząc do Connora i odwracając go do siebie jednym szarpnięciem. – Myślałem, że już wyraziłem wystarczająco jasno i dobitnie, jak bardzo mnie nie cieszy emocjonalne uzależnienie od takiego oziębłego, bezemocjonalnego drania!

– A mimo to pragniesz tego bezemocjonalnego drania. Zadałeś sobie wiele trudu, aby mnie uwieść – Connor wcale nie pozostawał dłużny. Dawał tak dobrze jak brał. Miał ochotę zakończyć tę bezsensowną dyskusję. Najlepiej całując tego idiotę dopóki nie zapomniałby jak się nazywa. – Teraz jednak kiedy możesz mnie mieć, to nadal nie dość! – Śmiejąc się okrutnie i sarkastycznie zbliżył twarz do twarzy Cory'ego. – A myślałem, że miłość jest bezwarunkowa…

Gwiazdy wybuchły pod powiekami Cory'ego wraz z bólem w całym ciele. Chciał rzucić się na Connora. Chciał go uderzyć. Najlepiej wielokrotnie. Chciał całować. Zedrzeć ubranie.

Chciał wyjść… ale w zamian za to powiedział cicho:

– Może po prostu jestem egoistą? Zwykłym pazerniakiem? Może chcę wszystkiego? A może to tylko instynkt samozachowawczy? Nie chcę dać się zwyczajnie wykorzystać, bo ty masz ochotę na homoseksualny eksperyment zanim nie znajdziesz sobie Perfekcyjnej Pani Domu!

Ciche słowa odbijały się echem wśród eleganckich ścian. Tym bardziej więc wybuch śmiechu Connora był zaskakujący i przerażający.

– Ty wiesz… masz wiele założeń… choć nie za bardzo rozumiem skąd się biorą ich podstawy – wysapał, ocierając załzawione oczy, łapiąc oddech po kilku chwilach nieopanowanego rechotu. Nie tylko arogancko się uśmiechał, ale i przyglądał Cory’emu jak jakiemuś obcemu zjawisku. – Mówisz tak, jakby decyzja o tym z kim idę do łóżka była permanentna. Jakbym musiał wybrać raz na całe życie. A decyzja którą podejmę była wiążąca i nigdy więcej nie miałbym wyboru. Albo kobiety, albo mężczyźni. Nie mogę zmienić zdania w pół drogi. Muszę wybierać. – Znów spojrzał na Cory'ego z opanowaniem i chłodem. – Otóż, mylisz się. – Powaga z jaką wycedził kolejne słowa była zatrważająca. – Wybór należy do mnie tyle razy ile tylko mi się uwidzi. Nie podlega dyskusji czy osądowi.

– Wiem, nie to miałem na myśli…

– A co miałeś na myśli? To, że mam odwzajemnić twoje uczucia, bo tego pragniesz? Obiecać coś? Zobowiązać się choć właściwie nie wiem na co? – zakpił lekko Connor, choć nie pozwolił odsunąć się od siebie pobladłemu nagle Cory'emu. Przez długi moment mężczyźni mierzyli się wzorkiem starając się zapanować nad emocjami.

– Chciałbym po prostu, abyś uszanował moje pragnienia, moje uczucia… abyś zdawał sobie z nich sprawę… – Wyznanie kosztowało Cory'ego wiele więcej wysiłku niż podejrzewał. Konflikt rozumu, doznań i pragnień wysysał z niego wszystko.

Dlaczego? Dlaczego nie mógł przestać chcieć Connora tak bardzo?

Bo prawdą było, że przecież wcale go nie znał. Właściwie go nie lubił.

Tym razem to większy mężczyzna odchylając głowę do tyłu, zamknął oczy i wypuścił z sykiem powietrze z szerokiej piersi.

Jakiekolwiek decyzje podejmował stojąc nieruchomo i przytrzymując przy sobie Cory'ego, były wiążące.

I taka była prawda. Od tego co postanowi zależało życie ich obu, bo czy posuną się dalej, czy rozejdą, już nic nie będzie tak samo.

A więc wszystko się zmieni w każdej sytuacji i to bez dwóch zdań.

– Powiem szczerze. Pożądam cię jak głupi – oświadczył po raz kolejny tym swoim opanowanym, racjonalnym tonem Connor, obejmując jednocześnie Cory'ego i przytulając do siebie z całych sił. – Chciałbym znać racjonalne wytłumaczenie dla tego… – przerwał nagle. – Nie. Właściwie to bez znaczenia dlaczego cię tak bardzo pragnę. Pragnę cię i to jest fakt. Tak po prostu. Mógłbym ci nakłamać. Na ściemniać, aby zaciągnąć cię do łóżka, a rano wykopać, nie babrając się w zobowiązania, udawać, że nie wiem o co ci chodzi… – Mówił cicho, łapiąc swojego partnera za kark i wtulając w jego szyję twarz. Wręcz czuł na policzku jego szaleńczo walące tętno. Kusiło go, aby przytknąć tam usta i złagodzić chaotyczny puls. Musiał jednak coś wyjaśnić. – Nie chcę i nie mogę jednak tego zrobić. Chcę się jednak z tobą kochać. Nawet rozumiem dlaczego to ma swoją cenę.

– Po prostu nie mogę inaczej…

– Wiem i nawet mi to imponuje. Co mnie natomiast przeraża, to moja własna gotowość, aby ją ponieść… – Cisza trawiła ich przez długi moment, kiedy tylko i wyłącznie stali wtuleni w siebie, praktycznie z rozpaczą trzymając się nawzajem. W końcu Connor złożył kilka motylich pocałunków na policzkach, oczach i czole Cory'ego. – Chcę się z tobą kochać. Właściwie muszę. Wiem, że nie jestem wstanie się tego wyrzec. Nigdy nie przestałbym tego pragnąć. Prześladowałoby mnie to. Już zawsze bym się zastanawiał. Do końca życia bym żałował… – westchnął raczej nieszczęśliwie, spoglądając Cory'emu w twarz. Szukając odpowiedzi na pytania, które nawet nie istniały. – Mam więc zamiar to zrobić, a rano złożę ci jedną obietnicę. Szczerą i prawdziwą, choć sam jeszcze nie wiem jaką, po za tym, że będzie ostateczną. Jesteś wstanie na to przystać?

Oszołomienie trzymało ciało Cory'ego w odrętwieniu. Gorące usta muskające jego szyję trzymały go jednak w uwięzi skuteczniejszej niż jakiekolwiek kajdany. Niż jakiekolwiek pragnienia… Największy strach.

– Nie jestem w stanie powiedzieć nie… – wyszeptał, trąc policzkiem o lekko już zarośnięty policzek Connora. Wspiął się na palce, aby jeszcze ściślej przylgnąć do jego ciała. Pasowali do siebie idealnie.

– Jeśli to ma jakiekolwiek znaczenie – Connor wymamrotał w usta Cory'ego przytulając się jeszcze bardziej i znów spoglądając mu w zamglone oczy. – Jeśli to jakiekolwiek pocieszenie dla ciebie, to ja też nie jestem w stanie powiedzieć nie… nie umiem cię odesłać.

Protest Cory’ego został stłumiony kolejnym duszę konsumującym pocałunkiem. Słowa nie były już potrzebne. Wręcz mieszały.

Jutro potrafiło się zatroszczyć o siebie samo. 





Sypialnia Connora była męska, przestronna i skąpana w cieniach. Nocna lampka, którą nagle zapalił tuż przy ogromnym łóżku mężczyzna, zaskoczyła Cory'ego i wyrwała z mgły podniecenia, która zasnuwała jego umysł od chwili kiedy poddał się nieuniknionemu. Nawet nie wiedział jak się tam znaleźli. Ich ubrania z trudem trzymały się jeszcze ich ciał. Rozchełstane, poszarpane, powyciągane. Włosy Connora były zmierzwione jego łakomymi palcami, a usta miał opuchnięte od głodnych pocałunków. Czysta satysfakcja zalała pierś Cory'ego. Chciał więcej. Chciał słyszeć jak Connor jęczał z podniecenia. Jak wije się z pożądania.

Kiedy jednak stanęli naprzeciwko siebie, nagła niepewność zatrzymała jego dłonie w pół drogi do guzików porozpinanej częściowo koszuli ukochanego. Miał ochotę na tak wiele… a nie był pewien jak wiele było mu wolno. Jak daleko mógł się posunąć? Czy nie rozczaruje kochanka? Czy mu się spodoba? A jeśli zdecyduje, że to jednak nie to? Że nie może…

W końcu Connor do tej pory był hetero… a seks z mężczyzną był przecież… inny…

Connor jednak nie miał takich oporów. Nie wahał się. Nie zastanawiał. Zamierzał sięgnąć po wszystko. Z cechującą go pewnością siebie i zdecydowaniem wziął sprawy w swoje ręce.

W kilka chwil pozbawił Cory'ego bluzki ściągając mu ją przez głowę jednym szarpnięciem i uporał się z zamkiem jego czarnych spodni, jednym płynnym ruchem. Każdy odkryty skrawek skóry znalazł się pod skrupulatnym badaniem jego rąk, ust i rozpalonego wzroku. Lekkim muśnięciem przekrwionej erekcji Cory'ego odebrał mu dech. Zmienił w galaretkę kolana kochanka kilkoma pochłaniającymi pocałunkami i odebrał mu resztki rozsądku. Zanim Cory się połapał już leżał na łóżku nagi przykryty potężnym ciałem. Przygnieciony i zachwycony ciężarem cudownego ciała. Równie nagim i gorącym jak jego własne. Nawet nie zdołał się nacieszyć widokiem. A tak bardzo pragnął poznać jego wszystkie tajemnice.

Ich piersi starły się ze sobą, ich nogi splotły ściśle, a ręce wszczęły wędrówkę po najwrażliwszych zakamarkach ciała. A każde było teraz drażliwe i czułe. Twarde, wzwiedzione penisy cudownie stłamszone między ich ciałami, ociekały z podniecenia i pragnienia. Biodra same poruszały się rytmicznie próbując znaleźć rytm przynoszący im jeszcze więcej błogości. Connor zlizał mgiełkę potu na pokrytej gęsią skórką piersi swojego kochanka, przyprawiając go o palpitację serca, zanim jeszcze zdołał zarejestrować dotyk. Dreszcz spłynął do czubków palców jego stóp.

– Nareszcie… – wyrwało się ze schrypniętego gardła Cory'ego jak dziękczynna modlitwa. Umierający na pustyni z pragnienia, nie byłby bardziej wdzięczny za znalezienie oazy niż on, za dotyk ich ciał. Czuł jak Connor bezczelnie uśmiechnął się przyciskając usta do delikatnej skóry na jego szyi.

– To dopiero początek… – obiecał. Zsuwając się lekko i trąc ich spragnionymi ciałami, Connor wpasował swoje szczupłe biodra między uda zachwyconego kochanka. Wolno i z namysłem obcałował lekko wystające obojczyki Cory'ego. Językiem zbadał zgłębienie w jego ramieniu i przyssał się do szyi. Czuł jak maleńkie różowe sutki mężczyzny twarde niczym kamyczki tarły o jego pierś. Odczuł wręcz fizyczny głód, aby znalazły się w jego ustach.

Wyssał więc drogę do każdego z nich, liżąc fantazyjne znaki na szaleńczo opadającej piersi Cory'ego. Kontrast jego gorącego języka z lekko chłodną skórą sutków, była zachwycająca. Jeszcze bardziej zachwycająca jednak była reakcja mężczyzny. Praktycznie wyprężył się, kiedy Connor przygryzł jeden z wrażliwych supełków. Kiedy zaczął go ssać Cory oszalał. Po chwili rozkosznych tortur wręcz błagał go o więcej.

– Boże słodki! Mmm… proszę cię! Błagam…och… – Drobne dłonie wplotły się we włosy Connora, kiedy Cory wił się zmysłowo cicho pojękując. Przytrzymywał go i przyciskał do siebie, a przecież już bliżej nie mogli się znaleźć. – Tak… tak… tak dobrze…

– Dokładnie tak. – Przytaknął większy mężczyzna znów go całując upojnie. Obejmując się jego ramionami i nogami. Wtulając się jeszcze głębiej w chętne ciało. – A będzie nawet lepiej… – I to była obietnica.

Pot zrosił ich ciała, a krew dudniła im w uszach. O oddech walczyli. Connor nie mógł się napatrzyć na blade ciało drżące i tańczące pod nim. Smukłe mięśnie napinały się i prężyły pod cienką skórą z każdym niespokojnym oddechem Cory'ego. Fascynowało go to. Chciał je zbadać. Wolno wodził więc dłońmi i ustami gdzie tylko mógł. Gdyby tylko żądza nie paliła go tam mocno… gdyby nie obawiał się, że będzie koniec za szybko…

Cory jednak miał własne pragnienia. Własne fantazje do zrealizowania. Przetoczył ich na bok korzystając z tego, że Connor zafascynowany ssał właśnie jego ucho przyprawiając go przy okazji o utratę tchu. Ciarki zimne i gorące na przemian obsypały całe jego ciało, podkurczając mu palce u stóp z rozkoszy. Walcząc ze słabością w sekundę znalazł się na niestawiającym oporu Connorze. Usiadł mu na biodrach łapiąc w garść ich twarde niczym stal członki i ściskając lekko.

Cokolwiek chciał powiedzieć Connor, zniknęło w jęku pełnym ekstazy. Przyjemność była wręcz obezwładniająca i Cory wystraszył się, że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Rzucił się więc właściwie na Connora całując z całych sił. Nim ten jednak zdołał odpowiedzieć czy zaprotestować Cory już całował jego ramiona, sutki, żebra i drgający pod jego intensywnym dotykiem brzuch. Zlizał całą sól i pot w drodze po więcej. Pępek najwyraźniej był czułym miejscem jego ukochanego, bo Connor wił się na łóżku podkurczając kolana do góry pod atakiem ust Cory'ego. Zdesperowany i wygłodniały zsunął się miedzy jego uda wtulając twarz w krocze zaskoczonego mężczyzny. I choć lekko zesztywniały i przez moment spięty, Connor nie zaprotestował ani nie powstrzymał go. Uniósł się tylko na łokciach i obserwował jak Cory liże wolno i z zachwytem na twarzy najpierw jego pachwiny przyprawiając o drżenie całe jego ciało, to znów ssał skórę ud pokrytych ciemnymi włoskami.

– Boże słodki! – stłumiony jęk Connora był jak muzyka w uszach Cory'ego. Chciał słyszeć więcej. Patrząc mu w oczy z wyzwaniem wchłonął do ust ociekający preejakulatem czubek jego członka. Smak i zapach oszołomił go tak bardzo, że musiał przymknąć oczy z rozkoszy. Już zapomniał, że smak Connora był tak uzależniający. Chciał więcej. Chciał go całego. Zrobił więc co w jego mocy by wessać go głębiej, by zbadać językiem każdą pulsującą żyłę oplatającą jego cudownego penisa. Wodził wargami wzdłuż, wielokrotnie wracając do czubka. Ssał z całych sił, przełykając coraz więcej i więcej. Jego gardło choć z początku stawiało opór w końcu przegrało z głodem Cory'ego. Ostatecznie musiał unieruchomić tańczące niekontrolowanie biodra Connora, bo niemal dławił go przy głębokich pchnięciach. Cory niemiał nic przeciwko temu, ale chciał decydować o tempie. Chciał decydować o przyjemności którą dawał ukochanemu. Chciał delektować się jego cudownym penisem. ‘Stal pokryta aksamitem’ było chyba najtrafniejszym porównaniem, bo nic się nie równało z tym dziełem sztuki. Był zafascynowany i uzależniony. Nic jednak nie mogło równać się ze satysfakcją jaką odczuł gdy Connor odrzucił głowę do tyłu głośno i bez żenady jęcząc.

– Och, tak! Tak dobrze!... Ach, tak!…mmmm…  Jeszcze…

Cory jednak nie zamierzał zakończyć zabawy zbyt szybko. Chciał się nacieszyć chwilą. Kradnąc ostatnią śliską kroplę wylizując ją z szczelinki na czubku, szybko przesunął usta na skórę moszny, ssąc lekko każde z jąder osobno. Skurczone z podniecenia ściśle przylegały do ciała jego ukochanego. Dłońmi pieścił twardy napięty brzuch Connora bez przerwy pracującego pod każdym jego dotykiem, a ustami i językiem badał każdy najwrażliwszy zakamarek, w duszy trochę żałując, że Connor nie golił się tak jak on.

– Jedną chwileczkę skarbie! – Szybkim, sprawnym ruchem Connor złapał Cory'ego pod ramiona i wciągnął w górę swego ciała przysysając się do jego ust jak pijawka. Ich ciała same splotły się ze sobą. Mokra skóra skleiła nie pozwalając nawet promieniowi światła z lampki między nimi przemknąć. Dysząc ciężko Connor znów przetoczył ich i przyszpilił Cory'ego do łóżka patrząc rozpalonym wzrokiem w jego zarumienioną twarz. – Nie tak szybko… och… jesteś zdecydowanie za dobry w tym co robisz… – przyznał z lekko rozmarzonym wyrazem twarzy.  Oblizując opuchnięte usta uśmiechnął się do niego. – Twoje wargi powinny być zarejestrowane jako niebezpieczna broń… – wymamrotał jakby z wyrzutem, nie przeszkadzało mu to jednak, aby się do nich po raz kolejny przyssać.

– Mmmm…yhn…oooo… – Tylko wymknęło się Cory'emu. Szybko jednak poddał się i zamiast rozmawiać zaczął kolejną wędrówkę dłońmi po silnych, umięśnionych plecach Connora. Był urzeczony jak jego ciało pracowało. Jak perfekcyjna maszyna.

– Przez moment chciałem się zapomnieć. – Connor wymamrotał całując mu szyję. – Ale zbyt wiele przyjemności sprawiało ci dręczenie mnie, abym nie chciał sprawdzić na własnej skórze jak to jest…  – dodał prawie złowieszczo.

Cory zadrżał na całym ciele. Podniecenie było wręcz bolesne. Jeśli Connor go dotknie, będzie po imprezie.

– Kochanie…

– Cii… – Connor ucałował jego usta. Jego brodę i szyję. Znów wpasował się między jego uda i lekko docisnął biodra zgniatając ich przekrwione, spragnione ulgi członki. Rozkosz była oszałamiająca. – Chciałbym pobawić się twoim ciałem, ale nawet ja nie mogę czekać.

– Och!

– Mhm… Och! – wymamrotał liżąc sutki Cory'ego. – Pobawimy się później…

– Później? – Zaskrzeczał Cory z zaskoczenia. Zapomniał jednak o odpowiedzi, kiedy Connor sięgnął do szufladki stolika stojącego przy łóżku i wyciągnął prezerwatywy i żel.

O boże, o boże, o boże … – jak litania wirowało w głowie Cory'ego. Był przerażony. Nie dlatego, że to był pierwszy raz… bo nie był. Ale dlatego, że to był Connor!

– Nie bądź taki zaskoczony – mruknął jego przyjaciel uśmiechając się trochę demonicznie. – Potrafię posługiwać się Internetem…

Wszelkie myśli o tym, że Connor pomyślał o pójściu do łóżka z nim, na tyle poważnie, aby się przygotować, wyparowały z jego głowy, gdy mężczyzna klęknął na łóżku między jego szeroko rozrzuconymi udami, przyglądając mu się z płomieniem w oczach.





Ciało rozpostarte na jego bordowej pościeli lśniło bladością i nagością. Piękno w nim zawarte było absolutnie zniewalające. Smukłe mięśnie, gibkie ciało, szerokie ramiona i wąskie biodra. Długi, pięknie zaczerwieniony członek, spoczywający na płaskim, bladym brzuchu. Perfekcja w czystej formie. Idealne. Inne w stosunku do którego był przyzwyczajony. A jednak nie mniej porywające. Nie mniej przyprawiało go o zawrót głowy. Rozczochrane od przeczesywania jego własnymi palcami włosy kochanka, były najlepszym dowodem ich pasji. Blade policzki były zaróżowione od jego własnego zarostu, a ponętne usta obrzmiały od jego własnych zachłannych pocałunków. Pierś opadała mu w szaleńczych, krótkich oddechach. Choć widać było, że Cory stara się ukryć tak ekscytację jak i strach.

Tylko, że nie dało się skryć tego jak bardzo był podniecony. Wśród schludnie przyciętych blond włosów łonowych dumnie prężył się członek Cory'ego. Zaczerwieniony i lśniący, lekko chylący się ku małemu wklęsłemu pępkowi. Kusił widokiem i zapachem. Connor jednak już niczemu się nie dziwił. Chciał tylko czerpać czystą rozkosz, którą obiecywało rozpostarte tuż przed jego wygłodniałym wzrokiem ciało.

Bez wahania umieścił uda swojego mężczyzny na własnych, przyciągając rozpalone ciało do siebie jeszcze bliżej. Pazernie wręcz mu się przyglądając. Jedna pieszczota. Jeden dotyk, a Cory mamrotał z zachwytu. Ciche kwilenie wyrywało się z jego przygryzionych ust.

Zaciekawiony, zafascynowany przesunął palcami od obojczyków po biodra kochanka. Ustami podążając tuż zaraz tym samym szlakiem.

– Och… Connor! Jeszcze! Mmmm….tak…

Connor czuł się wszechmocny. Zwłaszcza kiedy patrzył na żywy dowód tego jak wielki wpływa ma na ciało swojego kochanka. A przecież Cory do tej pory właściwie nie robił nic tylko dostarczał mu przyjemności. Czystej, krew buzującej, umysł wstrząsającej rozkoszy.

Z głośnym trzaskiem otwierając tubkę z żelem dostrzegł jak Cory drgnął. Nie dając mu czasu na obawy. Na stres. Wsunął się jeszcze głębiej między jego kuszące miękką skórą uda. Miał zamiar zbadać ustami i językiem, każdy zakamarek, ale w tym momencie był w stanie myśleć tylko o jednym.

Do środka, do środka, do środka… – Chciał być po jądra głęboko w ciele tego cudownego mężczyzny. Namiętność i pożądanie, które żarzyło się coraz silniej między nimi, było jak płomień pochłaniający wszystko na swojej drodze. Miał zamiar dać się spalić.

Lekko, zaskakująco drżącą dłonią naniósł kroplę zimnego żelu na ciasno zaciśnięty odbyt Cory'ego. Denerwował się bardziej niż sam mógł uwierzyć. Seks analny nie był dla niego absolutną nowością, przecież również kobiety go uprawiały. Jego własna ciekawość prowadziła go w latach młodości na różne ścieżki. Stresowało go jednak pragnienie zapewnienia swojemu partnerowi równie wiele rozkoszy jaką sam otrzymywał.

Wolno synchronizując pieszczotę z pocałunkami próbował zapanować nad sobą. Długie dotknięcia i lekkie tarcie. Nacisk… kuszący i maleńkie kółeczka. Tarł o wolno rozluźniający się krąg mięśni, modląc się o silną wolę.

Do środka… do środka… do środka…

Gorąco ciała Cory'ego było oszałamiające. Jego usta zachłanne i dłonie niezaspokojone. Uda drżące i co rusz zaciskające się na pasie Connora… wszystko to razem odzierało go z opanowania. Sam był zaskoczony kiedy jego palec bez szczególnego oporu wsunął się do środka. Jak w tańcu oba ich ciała zaczęły się poruszać szukając tarcia i przyjemności.

– Już… już… juuużż… Connor… błagam cię – jęczał Cory szamocą się na poduszce. W uszach mu szumiało, kark zdrętwiał od dreszczy przenikających każdą komórkę jego ciała. Myślał, że oszaleje jeśli to podniecenie nie minie. Jeśli ukochany go nie weźmie.

Connor nie potrafił zignorować tak cudownego błagania. Wsunął drugi palec lekko obracając nimi w rozpalonym, rozkosznie ciasnym wnętrzu Cory'ego.

– Och… ach… tak… tak… taaak… – Cory mocniej zacisnął uda na pasie Connora. Miał wrażenie, że umiera.

– Jeszcze tylko moment… – To była obietnica. Samolubna i egoistyczna, ale już nie potrafił się powstrzymać. Wyswobadzając się z kleszczowego uścisku ud kochanka, Connor wycisnął sporą ilość żelu na drgający w spazmach odbyt i wsunął trzeci palec.

Młodszy mężczyzna zesztywniał jęcząc z bólu i zaskoczenia. Connor jednak nie zamierzał mu pozwolić cierpieć. Schylił się i wziął do ust jego członek połykając tak dużo jak tylko mógł. Kaszląc spróbował ponownie.

Cory zaskoczony gładząc go po głowie i szepcząc słowa zachęty niepostrzeżenie się zrelaksował. Connor jednak nabrał ochoty, aby odpłacić za zniewalające pieszczoty, których był odbiorcą wcześniej. Łącząc pieszczotę wewnątrz z pocałunkami i ssaniem na zewnątrz zmienił Cory'ego w rozedrgany nerw.

Mężczyzna jęczał, wił się i błagał prężąc biodra. To wpychał członek niemal w gardło Connora, to nabijał się na jego pracowite palce. Majaczył ciągnąc go za włosy i szamotał się jak w gorączce.

Connor obawiał się, że sam jego widok. Jego podniecenia. Jego pasji będzie po prostu za dużo. Jak najgorszy egoista wypuścił penisa Cory’ego z ust z obscenicznym siorbnięciem i błyskawicznie złapał prezerwatywę.

Chwilę później znów był na Corym, przyciskając go do materaca całym ciężarem i unieruchamiając skutecznie, tylko folia z cichym szelestem opadła na podłogę. Pocałunek był walką i poddaniem. Krew buzowała im w żyłach. Sprężyła ciała i pulsowała w nabrzmiałych członkach. Każdy mięsień w ich ciałach napięty był jak postronki. Od karku po jądra prąd elektryczny kursował w ich wnętrzach.

– Mam nadzieję, że jesteś gotów skarbie, bo już nie mogę dłużej czekać… – wymamrotał przepraszającym tonem, wolno przyciskając okryty penis do lekko drżącego wejścia Cory'ego.

– O Boże! Tak… TAK! – Mężczyzna prawie wrzasnął, prężąc się i praktycznie nabijając na jego organ. – Proszę już! Aaach…aaaaaach….tak!

St. Charles trząsł się jak jeszcze nigdy, starając się zapanować nad sobą. Mózg zasnuwała mu czerwona mgła i prawie łkał tak bardzo chciał być w kuszącym, ciasnym wnętrzu Cory’ego. Bał się jednak sprawić mu ból. Sama myśl o tym sprawiała, że centymetr po torturującym centymetrze wolno i ostrożnie zanurzał się w czystej rozkoszy.

Miał ochotę wyć z zachwytu.

Chciał wbić się i znaleźć ukojenie w płonącym wnętrzu swojego partnera… a jednak pomału i systematycznie kołysał biodrami, pogrążając się coraz głębiej.

– Connor… mój boże… ach… mmm,… agh… tak, tak, tak…

– Och, tak… – Przyznał mu rację z zachwytem.

Rytm szybko się znalazł. Mocny i szybki. Zbyt oszałamiający by mógł trwać. Jak w amoku objęci, spleceni całymi ciałami kochali się dążąc ku upojeniu. Wszystko w ich wnętrzach chciało eksplodować. Ich głowy, ich piersi, ich napięte do granic możliwości jądra. Byli ogłuszeni.

Kiedy Cory sięgnął po swój członek został ukarany ugryzieniem i jego drżąca dłoń została zamieniona gorącą garścią Connora.

To było za dużo. Trzy, cztery silne pieszczoty, szybkie muśnięcia i gwiazdy wybuchły mu pod powiekami. Gorąca, gęsta sperma wymalowała ich napięte twarde brzuchy… ale on nie mógł się martwić tym w tym momencie.

Zaledwie mógł oddychać. Bolesna przyjemność rozszarpała jego świadomość na maleńkie kawałeczki.

Żelazna obręcz zaciskająca się na penisie Connora sprowokowała jego orgazm. Cory z odrzuconą do tyłu głową, drżąc konwulsyjnie od szczytowania był przepiękny. I z takim widokiem pod powiekami Connor odpłynął we własne spełnienie. Zanurzony głęboko po granice możliwości w chętnym, cudownym ciele znalazł przyjemność, której jeszcze nigdy nie zaznał. Z każdym pulsem chciał zanurzyć się jeszcze głębiej, a to i tak nie wydawało się dość.

Wtulił cicho jęczącego Cory’ego w swoje ramiona poddając się dewastującym jego ciało uczuciom i czekał aż jego świat wróci z powrotem na tory.

Po minutach, a może godzinach powietrze zaczęło chłodzić ich spocone ciała. Oddychając wolno i ostrożnie, Connor wysunął się z wnętrza Cory'ego przytrzymując prezerwatywę.

Dwa jęki niezadowolenia i straty splotły się w jeden. Cory zarumieniony z anielskim, ale nieśmiałym uśmiechem chciał się podnieś, ale Connor całując go lekko pchnął go spowrotem na łóżko.

– Nigdzie się nie wybieraj – wymamrotał, lekko przy szczypując jego dolną wargę własnymi ustami. – Pozwól mi się wszystkim zająć.

Zniknął w drzwiach łazienki zanim wciąż oszołomiony Cory zdołał się pozbierać na tyle, aby odpowiedzieć. Kilka chwil później seksowny mężczyzna był z powrotem z ręczniczkiem nasączonym ciepłą wodą. Wolno i delikatnie zmył ślady z brzucha swojego partnera, a następnie usunął resztki żelu z jego pośladków i ud. Każde miejsce obdarzył również pocałunkiem. Nie całkiem nasycony. Nadal potrzebujący bliskości i dotyku.

Serce Cory’ego chciało wyrwać mu się z piersi. Nie tylko wzruszony i mile zaskoczony był troską ukochanego, ale przerażało go to, że bez trudu mógł się przyzwyczaić do takiego traktowania. Już nigdy nie będzie w stanie zadowolić się niczym mniej.

– Za dużo myślisz skarbie – Connor skarcił go lekko, opatulając ich szczelnie kołdrą. Bez zwracania uwagi na protest Cory’ego przytulił go do swojej klatki piersiowej i zarządził: spać!

Po długiej chwili ogłuszającej ciszą w której Connor zastanawiał się czy słychać było walenie jego serca, wymusił słowa, które echem odbijały się w jego głowie. Widział przecież oczy Cory’ego. Tęsknotę, żal, strach i nadzieję.

– Cory… mogę ci obiecać…





Nawet nie wiedział jakim cudem udało mu udawać, że zasnął. Ale jak mógł po tym co powiedział mu Connor? Wolno, na wdechu, z sercem w gardle wymknął się z zapraszającego, ciepłego łóżka i chwytając ubrania w garść wymknął się z pokoju. Za nic nie chciał obudzić Connora. Nie mógł. Nie był nawet w stanie obejrzeć się, aby na niego spojrzeć.

Musiał uciec. Musiał się ukryć…

Choć zdawał sobie sprawę z tego, że przerażające, zatrważające słowa Connora będą go ścigać wszędzie.

„Mogę ci obiecać… że będę wracał po więcej…” – wyszeptane cicho, z rezygnacją i ostatecznością – przerażało Cory'ego na śmierć.

Paraliżowało nadzieją…





Część piąta



Rozczarowanie raczej nieprzyjemnie zaskoczyło Connora, gdy jego zbyt puste łóżko okazało się rano właśnie takie… zbyt puste. Przez moment, wpatrywał się z pod na w pół przymkniętych powiek w miejsce, gdzie powinien się znajdować jego kochanek i nie wiedział, jak zlikwidować to bezsensowne uczucie, które kłuło go w piersi. Obrazy z poprzedniej nocy przemknęły przez jego głowę budząc na nowo jego ciało i potrzeby. Dość brutalnie i skutecznie zdusił je w sobie.
Czuł się jak debil, bo nagle uświadomił sobie, jak bardzo liczył na spędzenie poranku ze swoim nowym kochankiem i być może na drugą rundę oszołamiającego seksu, najwyraźniej spotęgowane tym, że Cory nie podzielał jego pragnienia. Skonfundowany i niemile zaskoczony leżał w łóżku przysłaniając oczy ramieniem. Jego ciało przyjemnie bolało, po raczej aktywnej i intensywnej nocy.
Nie wiedział, co myśleć. Nie był nawet pewien, co czuł, bo chyba raczej nie można mieć emocjonalnego kaca. Był zdumiony ich wspólną nocą, ale jeszcze bardziej dziwiło go i zaskakiwało zachowanie Cory'ego.
Jak mógł uciec, jak mały tchórz, po tych wszystkich deklaracjach? Przecież spędzili razem pełną namiętności i pasji noc. Nie o to mu chodziło?
Złość szybko wyparła zdziwienie. Podejrzenie, że został zwyczajnie użyty, zakradło się do jego umysłu, sprawiając, że miał ochotę wrzeszczeć z frustracji.
Po cholerę mu to wszystko było?
Mógłby sobie żyć, spokojnie i obojętnie, bez świadomości, że… że jego życie pozbawione było żaru i ekscytacji. Że egzystował jak w stanie zawieszenia. Przed pocałunkiem w Budce nie przypomniał sobie nawet jednego dnia, w którym zrobiłby coś nietypowego, emocjonującego czy wyzywającego. Dzień po dniu był zaplanowany i ułożony według ściśle wytyczonych zasad, które już jako nastolatek określił dla siebie, aby osiągnąć sukces. Wszystko miał przewidziane do tego stopnia, że już nic nie mogło go zaskoczyć. Każdy moment, każdego dnia był identyczny. Bezpieczny.
Cory Andrews był jak szok elektryczny dla jego uśpionego ciała i umysłu. Nawet teraz nie do końca mógł zidentyfikować co czuje. Irytacja i wściekłość buzowały w nim. Dużo gorsze jednak było to uczucie zawodu, które przyprawiało go o mdłości. Logicznym wydawało mu się, że Cory zabawił się nim. Uwiódł go i wytrącił z równowagi. Zafascynował, co w jego słowniku było chyba największym przestępstwem. Obudził w nim coś, na co już nie dało się nałożyć kagańca.
Teraz pozostawiony samotnie w łóżku czuł się jak śmieć.
Wszystkie razy, kiedy po nocy seksu zostawiał za sobą kochanki bez oglądania się za siebie, przeleciały jak oskarżający film w jego umyśle. Nigdy, nawet przez sekundę, nie przyszło mu na myśl, żeby się zastanowić co czuły, kiedy z uśmiechem na ustach wychodził, zapominając o nich w momencie, w którym zamknęły się za nim drzwi.
Wstyd zirytował go tylko jeszcze bardziej. Nie miał zamiaru o tym myśleć, bo jaki to miało sens, skoro już nie miał wpływu na to, co było.
Cory był zagadką, ale to wiedział od samego początku, może jego zachowanie wcale nie było takie nie typowe. Facet zawsze robił tylko to, co chciał, zatem raczej było mało prawdopodobne, aby nagle się zaczął zachowywać racjonalnie i przewidywalnie. Szkoda tylko, że z nich dwóch, to Connor najwyraźniej zaczął przejmować się bardziej.
Roztrzęsiony wewnętrznie, tłumiąc uczucie upokorzenia i furii, walcząc o swoje sławetne opanowanie i chłód, Connor wyskoczył z łóżka. Był zdeterminowany zacząć kolejny normalny dzień. Nie chciał przyznać nawet przed sobą, jak wielki wpływ miał na niego Cory.
Mógł i zamierzał zachowywać się dokładnie tak samo jak zawsze. Nikt. Nikt na świecie nie otrzyma nad nim władzy wystarczającej, żeby nagiąć go do własnej woli.
Nawet Cory. Uciekł – jego strata. Według Connora mógł iść do diabła.

***

Znalezienie zapasowego klucza, przyklejonego taśmą przezroczystą do wierzchu framugi drzwi wejściowych, było dziecinną igraszką. Connor pokręcił głową z irytacją. Będzie musiał chyba przetrzepać tyłek temu głuptasowi. Naraża się na niebezpieczeństwo jak naiwniak, a przecież nie był ani naiwny, ani głupi. Może trochę zbyt łatwowierny. Ponownie kręcąc głową, wszedł do mieszkania po cichu, starając się przypomnieć sobie rozmieszczenie mebli, aby nie wpaść na nic po ciemku. Rozmowa na temat bezpieczeństwa jego przyjaciela będzie musiała poczekać, bo nie rozmowę miał na myśli zakradając się do niego nocą.
Czując się trochę jak durny nastolatek, zaczął zdejmować ubranie skradając się na palcach do sypialni Cory'ego. Ubrania spadały na podłogę z cichym szelestem, ale nie zwracał na nie najmniejszej uwagi. Nie chciał zbyt dogłębnie analizować mądrości swojego planu, bo mógłby przez przypadek odwieść się od popełnienia tego szaleństwa, a miał coś do udowodnienia.
W samych bokserkach, z gwałtownie walącym sercem, zatrzymał się na chwilę w nogach łóżkach, aby nabrać odwagi i zrobić to, po co tu przyszedł. Rozsądek i lata ostrożności walczyły z jego pragnieniem, aby znów poczuć dotyk tej gładkiej skóry na własnym ciele. Aby przypomnieć sobie sprężystość i siłę mięśni Cory'ego, kiedy z pasją odpowiadał na każdy jego dotyk. Przełykając ślinę, z wahaniem wpełznął pod kołdrę, kładąc się przy śpiącej, bladej w blasku księżyca postaci. Starając się z całych sił, aby nie zbudzić leżącego przy nim mężczyzny, Connor położył się na boku wspierając policzek na dłoni i przyjrzał mu się uważnie. Szokowało go, że nie uświadomił sobie, w którym momencie Cory zaczął wydawać mu się taki piękny. Miękkie lekko rozchylone wargi kusiły, smak ich wyryty był w jego pamięci już na zawsze i wiele wysiłku wymagało oderwanie od nich wzroku. Ciemne kręgi pod oczami i zmierzwione, jakby od ciągłego przeczesywania palcami włosy, świadczyły o tym, że i Cory nie miał dobrego dnia. Może cierpiał katusze rozłąki tak jak i on? Zapach i ciepło promieniujące od seksownego ciała znajdującego się zaledwie parę centymetrów od niego wabiły, ale zdeterminowany był nie budzić mężczyzny. Obaj potrzebowali snu. Zmęczenie po całym dniu walki ze sobą nagle wydawało mu się nie do pokonania. Był tu gdzie tego pragnął, choć jego ciało zdawało się absolutnie nie zgadzać z jego decyzją o tym, że nie zbudzi Cory'ego, ani lekkimi pocałunkami, ani delikatnym dotykiem.
Cory jakby wyczuwając jego bliskość z cichym westchnieniem wtulił się w jego ramiona, obejmując ciasno. Gdyby nie ciche chrapanie, któremu towarzyszyło kilka sennych mlaśnięć i mruknięć, Connor był przeświadczony, że mężczyzna się obudził. Na końcu języka już miał tysiąc wyjaśnień. Wszystkie jednak tkwiły głęboko w jego gardle nie mogąc znaleźć drogi ujścia. Niemal słabo zrobiło mu się z ulgi, że nie musiał ich użyć.
Zdenerwowany i nawet lekko przerażony, leżał sztywno z kuszącym go Corym w ramionach, zastanawiając się jak dotrwa do poranka. Był przeświadczony, że nie zdoła nawet zmrużyć oka.
Jego szalejąca na maksa dzika wyobraźnia nie pomagała…

***

Cory wpatrywał się w ocienioną porannym zarostem przystojną twarz, niedowierzając własnym oczom. Był urzeczony i zszokowany.
No, właściwie to, że Connor odbierał mu dech w piersi nie było niczym nowym.
Totalnym szokiem było jednak to, że ta ukochana twarz znajdowała się na poduszce tuż koło niego. Na jego poduszce, w jego domu.
 Co jak co, ale był absolutnie pewien, że mimo ogromnych chęci i niezaspokojonego pragnienia, był na sto procent pewien, że do łóżka kład się sam.
Nie wiedział, co robić. Właściwie strach go paraliżował, bo obawiał się, że głębszy oddech zbudzi mężczyznę albo sprawi, że zniknie.
A na to nie był gotów. Chciał się nacieszyć tym momentem, bo nie łudził się, że będzie miał na to kolejną okazję.
Grube, czarne rzęsy, które powinny wyglądać u mężczyzny śmiesznie, spoczywały na rzeźbionych policzkach, zmiękczając twarde rysy. Usta, ciemnoczerwone i pełne zaciśnięte były w linię nawet we śnie, nadając jego twarzy powagi i stanowczości, do której Cory był przyzwyczajony. Teraz jednak wiedział, że pod tą opanowaną maską kryje się prawdziwy żar i namiętność.
Musiał przyznać w duchu, że tego się nie spodziewał. Marzył o tym, fantazjował, właściwie nawet wmawiał sobie, że Connor jest idealnym kochankiem ze snów, nie mniej był zdruzgotany, że właśnie takim się okazał. To było rozczarowanie. Nie mógł dłużej się oszukiwać, że znajdzie pretekst, aby przestać kochać tego nieprzewidywalnego mężczyznę. Nadzieja na to, że znajdzie rysy na tym perfekcyjnym człowieku, rozwiała się jak dym.
Teraz budząc się przy jego boku, z ciężkim ramieniem przerzuconym przez pas, muskularnym udem więżącym jego nogi i wielką erekcją wbijającą mu się w biodro, nie wiedział czy się cieszyć, czy płakać. To była tortura w czystej postaci. To było wszystko, czego pragnął od tak dawna, że już nie pamiętał, kiedy myślał o jakimkolwiek innym mężczyźnie w swoim łóżku.
Drżące dłonie zacisnął w pięści nie mogąc się zdecydować, co zrobić.
Dotknąć go? Wymknąć się z łóżka? Obudzić i zażądać wyjaśnień?
Zacisnął powieki walcząc z emocjami. Jego mózg przeżywał turbulencje, a serce ciążyło w piersi jak ołów. Zanim jednak zdołał zdecydować się na cokolwiek, silne ramię przyciągnęło go do szerokiej piersi zaborczo, a szorstki policzek podrażnił skórę na ramieniu, kiedy większy mężczyzna potarł o niego twarzą sygnalizując, że już nie śpi.
– Nawet nie próbuj wymknąć się z łóżka – wymamrotał raczej złowieszczo, posyłając dreszcze ekscytacji i strachu po plecach Cory'ego. – Jesteś mi coś winien… a wiesz, że ja zawsze odbieram swoje należności…
– Winien? – Cory był upokorzony piskiem, który wyrwał się z jego ust, ale nic już nie mógł na to poradzić. Nie był też dumny z tego, że jego mózg nie potrafił dojść do jakiejkolwiek logicznej konkluzji. Nie był w stanie pojąć, co mógł mieć na myśli jego ukochany.
Connor jednak nie zamierzał udzielać mu odpowiedzi, bo uznał ją za logiczną. Szybkim, zdecydowanym ruchem przetoczył ich i lądując raczej ciężko na zaskoczonym Corym, spojrzał mu w oczy raczej ponuro.
– Jesteś mi winien pobudkę z tobą w moich ramionach, obciąganie, kawę, seks pod prysznicem i… może jeszcze jedno obciąganie – wymamrotał bez mrugnięcia okiem.  Oczy Cory’ego praktycznie wypadły mu z orbit. Nie był w stanie wykrztusić słowa. Connor nie wydawał się być pod wrażeniem. – Później skopię ci tyłek za narażanie go na niebezpieczeństwo.
Wszelki protest utonął w pocałunku, którym Connor obdarzył go nagle. Bez zaproszenia, bez przeprosin wdarł się głęboko do środka jego ust i po prostu je posiadł. Cory zachłysnął się oddechem, rozchylając wargi, co zostało natychmiast wykorzystane. Z każdym kolejnym liźnięciem zagłębiał się w oszałamiającej przyjemności. Nic nigdy nie było tak podniecające, jak jeden pocałunek jego ukochanego. Miał ochotę jęczeć. Pewnie nawet to robił, ale krew tętniąca mu uszach zagłuszała wszystko. Zawirowało mu w głowie i nawet nie był pewien czy nadąża odpowiadać na intensywny pocałunek. Język Connora był wszędzie. Badał jego podniebienie i policzki. Ostre zęby przyszczypywały wargi, pozostawiając pulsowanie w atakowanym ciele. Zwykłe ssanie zmieniło się w sztukę odbierającą mu rozum. Zmysły zdewastowane nagłym napadem i przyjemnością, która przepłynęła przez całe jego ciało, po prostu odcięły racjonalne myślenie od jego mózgu na wiele minut. Dopóki pocałunek trwał, Cory chciał więcej. Nie ważne czy to była kara, czy nagroda.
        Roztrzęsiony wplótł palce we włosy Connora i uwięził go między udami. Skóra parzyła go przy najlżejszym dotyku. Podniecony do granic możliwości zaczął się wić, szukając choć odrobiny ulgi dla swojego, twardego jak stalowa rura członka. Miał wrażenie, że oszaleje, kiedy jego przekrwiony penis otarł się o muskularny brzuch kochanka, zostawiając na nim mokre pocałunki. Fala gorąca wybuchła w jego kroczu. Zamierzał wykorzystać każdą możliwość, aby odwzajemnić pieszczoty swojego mężczyzny. Miał go w ramionach i nie zamierzał wypuścić. Wodził dłońmi jak w gorączce po odsłoniętej skórze, zakochany w najlżejszym drgnięciu mięśni.
Connor jednak miał własne plany. Łapiąc drżące dłonie Cory'ego uniósł je nad jego głowę i praktycznie przyszpilił do poduszki. Obaj dyszeli ciężko.
– Zamierzam ci pokazać, co straciłeś uciekając w środku nocy – wymamrotał raczej złowieszczo. Cory łapczywie łapiąc oddech jęknął. Nie był w stanie wytrzymać penetrującego spojrzenia.
– Ja… ja…
– To teraz bez znaczenia – przerwał mu Connor, upewniając się, że to koniec dyskusji kolejnym oszołamiającym pocałunkiem. Cory mógł tylko odpowiedzieć. Musiał, nie byłby w stanie powstrzymać się nawet gdyby chciał. A nie chciał. Zamierzał brać wszystko, co tylko jego ukochany chciał mu dać. Nawet karę.
Wolno liżąc i całując szyję Cory'ego, Connor zaczął zsuwać się w dół jego ciała. Wielką dłonią nadal przytrzymywał jego nadgarstki nad głową, a drugą ręką przyszczypnął niezbyt delikatnie małe bladoróżowe dyski, zdobiące jego gwałtownie opadającą pierś. Udręczone ciało natychmiast zareagowało, zmieniając się w twarde czubeczki. Cory wygiął się w łuk jęcząc z zachwytu.
– Och… och! Tak!
Podobne traktowanie spotkało je w ustach Connora, przynosząc mu kaskadę przyjemności i dreszczy. Najwyraźniej zafascynowany reakcją Cory'ego, Connor ssał i przygryzał jego sutki, dręcząc je niemiłosiernie, zmieniając go w mamroczącego, dyszącego napaleńca.
Tortura nie trwała jednak wystarczająco długo, aby zaczął błagać o więcej. Obsypując pocałunkami, jego drgający przy każdym dotyku brzuch, Connor spełznął po jego ciele jeszcze niżej, doprowadzając go pieszczotami do szaleństwa.
Kiedy gorące, wilgotne wargi zacisnęły się na jego mokrym z podniecenia penisie, długi zdławiony jęk rozkoszy wyrwał się z jego ust. W głowie buzowała mu krew. Całe ciało napięło się, a każdy mięsień zmienił się w ciasno napięty węzeł. Automatycznie, nawet nie wiedząc, kiedy jego dłonie zostały uwolnione, Cory sięgnął i wplótł palce w jedwabiste włosy swojego ukochanego, musząc w jakikolwiek sposób przytrzymać się rzeczywistości. Lekko szorstki, pracowity język Connora odbierał mu dech. Mężczyzna lizał najpierw całą długość, a potem badał czubek, każdą żyłkę i małe ujście na środku, przytrzymując jego członek u podstawy w ciasnym uchwycie. Cory był za to wdzięczny, inaczej spuściłby się prawdopodobnie w momencie, w którym Connor zacisnął wargi na żołądzi jego penisa. Silne ssanie i palące gorąco jego ust było najlepszym doznaniem, jakie w życiu przeżył. Nawet kropelka krwi nie została w jego mózgu, bo całość skumulowała się w jego pieszczonym, gładzonym, ssanym i lizanym kroczu.
Jako początkujący, Connor najwyraźniej był zdeterminowany osiągnąć mistrzostwo. Cory nie był w stanie zapanować nad sobą. Jego biodra pracowały jak tłoki, niezbyt delikatnie pompując w usta Connora. Musiał, po prostu musiał czuć więcej tego cudownego tarcia i oszałamiającego ssania. Podniecenie skupiało się w jego ciasno przylegających do ciała jądrach i każde kolejne liźnięcie przybliżało go do orgazmu w szaleńczym tempie. Jego uda same zacisnęły się na szerokich barkach Connora. Kiedy wielka dłoń zacisnęła się na jego jądrach, przetaczając je lekko w napiętej mosznie, praktycznie podskoczył na łóżku wrzeszcząc.
– Kochanie! Aaach! O mój Boże! Twoje usta to raj!
Chciał, naprawdę zamierzał ostrzec ukochanego zanim wystrzelił, ale nie był pewien czy to zrobił na głos, czy tylko w głowie. Wrząca w jego ciele krew po prostu zagłuszyła wszystko inne, kiedy orgazm targnął nim, zalewając jego wnętrze. Spazmatycznie zaciskające się gardło na jego członku przedłużało rozkosz w nieskończoność, więc się poddał i odleciał kurczowo trzymając się Connora. Błogość, jakiej jeszcze nie zaznał rozpuściła jego kości, zmieniając w drgającą masę szczęścia.

***

Jakim cudem udało mu się nie zachłysnąć gorącą, słono–słodką spermą zalewającą jego usta jak gejzer, nie był pewien, ale chyba pomogło to, że tak bardzo był skupiony na przyjemności swojego kochanka. Jego usta wypełniły się, ale zdeterminowany był przełknąć każdą kroplę. Smak Cory’ego  był cudowny i znajomy w jakiś sposób. Mężczyzna jęczał pod nim wijąc się i sapiąc. Świadomość, że to on go doprowadził do takiego stanu uderzała mu do głowy.
Zarozumiały uśmieszek Connora nie trwał długo, bo paląca potrzeba ulgi praktycznie boleśnie wypełniała jego krocze i ociekający członek. Tarcie o gładkie prześcieradło na łóżku, tylko zaostrzało jego pragnienie. Bez zastanowienia, zachwycony uszczęśliwionym wyrazem twarzy Cory'ego, chwycił w dłoń swój penis i przeciągnął po nim dłonią kilka razy. Klęcząc przez chwilę sycił wzrok ciałem rozkosznie przed nim rozłożonym. Cory wyglądał jak wyuzdane bóstwo seksu. Zarumieniony, nagi z szeroko rozłożonymi nogami i lśniącym od jego śliny, podrygującym penisem spokojnie spoczywającym na udzie. Nieświadomie ponownie zacisnął dłoń na swoim spragnionym uwagi organie. Długi rozkoszny dreszcz obsypał jego ciało gęsią skórką.
Nie myśląc za wiele, wpełzł po ciele Cory'ego i patrząc mu w nadal zamglone rozkoszą oczy, klęknął nad jego głową. Sam ten widok praktycznie popchnął go do orgazmu. Bez pozwolenia, ale dając czas na rekcję, gdyby Cory chciał się sprzeciwić, nakarmił jego opuchnięte od pocałunków, zaczerwienione usta swoim członkiem.
Kiedy Cory bez wahania zassał się na czubku, Connor odrzucił głowę do tyłu jęcząc głośno, obezwładniony przyjemnością. Małe dłonie ujęły jego biodra zachęcając go do ruchu i szybszych, głębszych pchnięć, jakby wyczuwając jego wahanie i napięcie. To mu odebrało tę odrobinę opanowania, która mu pozostała. Nie mógłby już przestać nawet gdyby chciał. Zapomniał o ostrożności, którą zachowywał przy kobietach. Nie to, żeby kiedykolwiek wcześniej pozwolił sobie na tak całkowite popuszczenie wodzy swoim pragnieniom i potrzebom.
Najpierw wolno delektując się każdym najlżejszym ruchem zaczął poruszać się, przyglądając się leżącemu pod nim mężczyźnie. Zarumieniony z błyszczącymi oczami, na wpół przymkniętymi, pomrukiwał cicho całkowicie skupiony na dawaniu Connorowi rozkoszy. Jego gładkie policzki zapadały się lekko, kiedy ssał mocno. Connor drżał na całym ciele. Nie chciał przyśpieszać, chciał żeby to trwało jak najdłużej, ale nie miał już władzy nad swoim ciałem. Nie mogąc zapanować nad coraz większą potrzebą, z siłą zaczął wchodzić coraz głębiej w gorące, wilgotne gardło kochanka. Cory wyglądał wspaniale ze swoimi delikatnymi, różowymi ustami ciasno oplecionymi wokół jego ciemnoczerwonego penisa. Na dodatek doskonale wiedział, co robił. Ssał mocno, liżąc spód jego przyrodzenia językiem przy każdym wysunięciu, przełykał za każdym razem, kiedy Connor zagłębiał się w jego gardle. Connor nie był w stanie przetrwać takiej rozkoszy. Sam orgazm Cory'ego po raz kolejny podniecił go ponad miarę, a teraz, sprawne, doświadczone pieszczoty porwały go nad krawędź prędzej niż chciał się ze wstydem przyznać. Cory nie wydawał się jednak tym przejmować, pieszcząc dłońmi jego biodra, ugniatając pośladki i przyciągając do siebie coraz mocniej i szybciej. Te silne ręce były jak dodatkowy bodziec.
– Cory! Tak, Cory. O tak, dobrze. Ssij mnie! Ja… Oooch…och! Mmmm… Już, och już, już! – zawył starając się ostrzec, choć nawet nie zwolnił, nadal wsuwając się tak głęboko w usta kochanka, jak tylko dłonie zaciśnięte na jego biodrach mu na to pozwalały. Jego przyjaciel jęknął z zadowoleniem, posyłając wibrację wzdłuż jego szaleńczo pulsującego organu. Connor z niedowierzaniem poczuł, że jeszcze twardnienie, a jego jądra wpełzają do wnętrza jego ciała. W ciągu sekundy po porostu wytrysnął nawet się tego nie spodziewając. Ciemne plamki zatańczyły pod jego powiekami, a jego serce zaczęło walić mu w piersi z impetem. Nie wiedział, w którym momencie zamknął oczy. Oszołomiony zapomniał o całym świecie porwany zdumiewającą przyjemnością.
Delikatne ssanie i masaż pośladków sprowadziły go z powrotem na ziemię przypominając o uwięzionym pod nim kochanku. Ciężko oddychając wsparł się ręką o podgłówek próbując pokonać zawrót głowy. Z przepraszającym uśmiechem spojrzał na Cory'ego. Mężczyzna wydawał się być zadowolony z siebie, bo cichutko mruczał nadal pieszcząc go leniwie. Z dziwnym jękiem rozczarowania wysunął członek z genialnych ust Cory'ego, ale zaczynał już być nadwrażliwy na dotyk. Jego mięśnie wydawały się nagle rozdygotane z osłabienia i napięte. Nogi zdrętwiały mu trochę, a w głowie wirowało. 
Ostrożnie poruszając się i manewrując, ułożył się u boku przyjaciela i przyciągnął go do siebie z całej siły.
Obaj dyszeli jak po szaleńczym biegu. Fala za falą słabość i przyjemność wstrząsała ich ciałami, i obaj na swój sposób usiłowali zejść na ziemię po emocjonalnym haju.
– Skarbie, powiedz, że masz ekspres do kawy – mruknął Connor, lekko całując bok twarzy Cory'ego. Jego usta były suche jak Sahara, a wargi spierzchnięte.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, obracając w jego ramionach i wtulając się mocniej.
– Za takie obciąganie, poleciałbym kupić, gdybym nie miał – wymamrotał drocząc się, ochrypłym głosem. Śmiech Connora zaskoczył ich obu. Cory nigdy go nie słyszał, a Connor już nie pamiętał czy kiedykolwiek wcześniej śmiał się w łóżku. Nie czas był jednak na analizowanie tego. Czas był na kolejny pocałunek… albo trzy. Ślady smaku jego własnej spermy na języku Cory’ego zamiast go zniesmaczyć, tylko przypomniał mu, jaką przyjemność jeszcze kilka minut temu dawały mu te usta. Wessał język kochanka jeszcze głębiej, spragniony wilgoci. To były grzeszne usta.
Tylko zmęczenie i niedawny orgazm powstrzymał ich przed kolejną rundą, bo ich członki wykazywały duże zainteresowanie podrygując, starając się ponownie wypełnić i unieść. Reszta ich ciał nie była jednak tak skłonna do zabawy. Lekko rozczarowani i trochę podnieceni zbierali się, aby wypełznąć z łóżka. Żaden jednak nie mógł się zmusić do zmierzenia ze światem zewnętrznym.
Connor był wdzięczny za to, bo widział jak myśli kotłują się w umyśle jego kochanka. Wystarczy, że ich ciała przestaną się stykać, a Cory będzie u jego gardła z setką pytań, zanim jeszcze uda mu się wciągnąć bokserki.
Głośne, gwałtowne walenie do drzwi zadecydowało za nich. Connor zirytowany i trochę zaskoczony spojrzał na Cory'ego leżącego spokojnie w jego ramionach. Mężczyzna wzruszył ramionami, wcale nieprzejęty.
– Tylko jedna osoba ma taki styl pukania – powiedział, wolno wstając z łóżka. Wręcz z żałością spojrzał na nagiego Connora stojącego po drugiej stronie wielkiego mebla. Całe to boskie, seksowne ciało w zasięgu ręki, a on nie mógł paść na kolana i zacząć lizania od stóp w górę umięśnionych nóg… ech… życie… – To na sto procent Nolan. – Znów wzruszył ramionami, widząc, jakim przenikliwym spojrzeniem przeszył go Connor wciągający białe bokserki na siebie. – Mmm… sypiasz nago? – zapytał, całkiem zapominając o nieproszonym gościu pod drzwiami, koncentrując się w zamian za to na ponętnym ciele swojego ukochanego.
Connor poczuł jak gorące rumieńce podróżują wzdłuż jego piersi, szyi i zalewają jego policzki. Tym razem to on wzruszył ramionami, rozglądając się za swoimi spodniami.
– Kiedy okazało się, że spisz nago, uznałem, że jako gość w twoim łóżku powinienem się zastosować do twoich zasad – mrugnął do Cory'ego udając pewność, której wcale nie czuł. – Zaparz kawę, a ja otworzę – rzucił, wcale nie czekając na odpowiedź nadal nagiego Cory'ego. – I ubierz coś na siebie – zawołał przez ramię na odchodnym. Skąd się wzięła nagła zaborczość, którą odczuwał, nie miał pojęcia, ale myśl, że jakiś inny facet będzie ślinił się na widok tego całego seksownego ciałka, które teraz należało do niego, zalewało go zazdrością, jakiej jeszcze nie znał. Chwała Bogu, że nie miał też czasu zastanawiać się nad tym, bo walenie do drzwi tylko jeszcze się wzmogło.
Przechodząc przez salon chwycił z podłogi swoje spodnie i z niejaką ulgą wciągnął je na siebie. Nawet się nie przebrał po pracy, tylko siedząc do północy w biurze i walcząc z sobą, po prostu przyjechał do Cory'ego. Gdyby wiedział, że jest tak słabym człowiekiem i że tak sromotnie przegra sam ze sobą, pojechałby się przebrać. A tak to stał w wymiętoszonym garniturze pod drzwiami swojego wędrującego kochanka. Fakt, że mężczyzna spał przeważył szalę. Teraz nie zapinając spodni, tak, że opadły mu nisko na biodrach i z nagą klatką, otworzył drzwi raczej gwałtownie. Chciał nieprzyjemnie zaskoczyć ich niemile widzianego gościa, tak jak oni zostali zaskoczeni. Lepsze to, niż skopanie mu tyłka.
Nolan Reed jak zwykle elegancki i pewny siebie, wybałuszył oczy na widok Connora niedbale stojącego w progu z ramionami zaplecionymi na piersi. Cokolwiek cisnęło mu się na usta, utknęło w momencie otwarcia przez Connora drzwi i stał teraz z uniesioną do góry pięścią i rozdziawionymi ustami.
– Może po prostu potraktuj drzwi z kopa aż wypadną z futryną i przejdź po nich, szturmując sobie drogę do środka, aby się upewnić, że twojemu przyjacielowi nic nie jest? – rzucił dość kaustycznym tonem Connor, ciesząc się w duszy na widok szoku malującego się na twarzy przystojnego mężczyzny. Wygadany zazwyczaj Nolan stał niemo jak zamurowany. Cud jakiś. – No dalej wchodź. – Connor zaprosił go gestem do środka, cicho za nim zamykając drzwi. – Miałem w perspektywie kawę, seks pod prysznicem i przynajmniej jeden orgazm, więc się streszczaj z tym, po co przyszedłeś – rzucił niedbale, obracając się na pięcie na czas, aby zobaczyć zszokowaną i zarumienioną twarz Cory’ego stojącego w przejściu.
Zadowolony z siebie ruszył do kuchni, całując go lekko w usta w przelocie. Całe szczęście, że jego kochanek wciągnął na siebie spodenki i koszulkę. Nie był pewien czy byłby w stanie się skupić, gdyby miał cały czas przed oczami tę aksamitną, jasną skórę.
– Ja pierdolę! – Głośne i wyraźne przekleństwo Nolana doleciało go, ale nie obejrzał się za siebie. Obaj mężczyźni bez słowa podążyli za nim.
Absurdalną przyjemność sprawiał mu widok wolno napełniającego się dzbanka kawy. Jego poranek zdawał się robić coraz lepszy i lepszy.
– Okej, nie chciałbym, żeby to zabrzmiało chamsko z mojej strony, ale po co przyszedłeś? – zapytał dość obcesowo, nie przerywając sobie przeszukiwania szafek w poszukiwaniu kubków.
Z głośnym jękiem zażenowania Cory podszedł do niego i mocno trzepnął w ramię. Przewracając oczami tak bardzo, że pewnie dojrzał swój mózg, wyciągnął trzy kubki z szafki nad ekspresem.
– Przepraszam cię, Nolan.
– Nie ma sprawy… ale… ty i on? – zapytał, rzucając raczej wymowne spojrzenie w stronę arogancko przyglądającemu im się, Connora. Cory spłonął rumieńcem, ale błogi uśmiech wypłynął mu na usta, zanim zdołał go skryć.
– Cóż… – Wzruszył ramionami po raz nie wiadomo który, spoglądając na swojego ukochanego spod oka. – To jest dokładnie to, na co wygląda. – Zachichotał cicho, rumieniąc się jeszcze bardziej.
Nolan wbił w niego spojrzenie godne bazyliszka, jakby rozważając czy kpi, czy o drogę pyta.
– Oszaleliście?
– A po czym wnosisz? – wtrącił się Connor, raczej rozbawiony całą sytuacją.
– Cóóóżżż… – Mężczyzna odparł wolno, niepewnie przeczesując swoje perfekcyjnie układające się włosy. Jego oczy wędrowały od jednego do drugiego, jak podczas meczu tenisowego, lądując ostatecznie na Corym i ostentacyjnie ignorując Connora. – Nie przyszedłeś wczoraj do pracy, wobec tego zacząłem się zastanawiać, co się stało po raczej widowiskowym przedstawieniu, jakie daliście w recepcji przedwczoraj… – Przerwał jakby zastanawiając się nad odpowiednimi słowami. – Nie powiem jednak, abym spodziewał się tego… – Machnął nieskoordynowanie ręką między dwoma stojącymi koło siebie mężczyznami.
Connor roześmiał się trochę ochryple, jakby nie często to robił. Ze złośliwym błyskiem w oku, nalał do trzech kubków kawy i wziął ze swojego mały łyczek, mrucząc lekko. Cory zażenowany rzucił się do podawania cukru i śmietanki na stół, najwyraźniej nie bardzo umiejąc odnaleźć się w sytuacji. Pewnie był równie zagubiony jak Nolan i nie wiedział, co myśleć o tym wszystkim.
Connor nie miał takich problemów.
– Jak rozumiem, jesteś dobrym przyjacielem Cory'ego? – zapytał Nolana podchwytliwie.
Mężczyzna przyjął kubek przyglądając mu się z podejrzliwie zmrużonymi oczyma.
– Tak, jesteśmy przyjaciółmi – odparł ostrożne, ignorując niezręczne kręcenie się Cory'ego i jego gulgoczący, zdławiony protest.
– Jeśli jesteś takim dobrym przyjacielem Cory'ego… – Connor rozparł się wygodnie na krzesełku przy stole kuchennym, pociągając nic nie podejrzewającego kochanka na swoje kolana. Protest został zduszony siarczystym pocałunkiem. Kiedy Cory w końcu poddał się nieunikanemu, odpowiadając na niego, Connor zakończył go i kontynuował niestrudzenie – …to naprawdę jesteś taki zdziwiony, że dostał to, czego pragnął? – zapytał raczej ironicznym tonem, ale za to głęboko patrząc w niebieskie oczy Cory’ego.
Mężczyzna zesztywniał lekko, ale gorące rumieńce wypłynęły mu na policzki. Tabun myśli przetaczający się przez jego głowę sprawił, że nie był w stanie wydobyć się z siebie głosu, więc tylko kilkakrotnie otwarł usta. Connor przytulił go do siebie mocniej. Miał ochotę się roześmiać, ale obawiał się, że może mu się za to oberwać.
– Nooo, cóóżż… – Nolanowi zdecydowanie brakowało słów, siedział więc przyglądając się, jak Connor wtulił twarz w szyję Cory'ego mocno obejmując go w pasie. Po prostu nie wierzył własnym oczom. – Nie tyle, co nie wierzę w możliwości Cory'ego, bo Bóg świadkiem, że ten facet ma kręgosłup ze stali i jest na tyle szalony, aby sięgnąć po co chce, bez względu na koszty... – Zauważył raczej sucho po chwili milczenia. – Raczej nie ufam tobie i twoim ludzkim odruchom.
– Ooł… zraniłeś moje męskie ego – zawołał Connor łapiąc się za pierś i kpiąc z niego w żywe oczy. Nolan wyglądał jakby na poważnie rozważał rzucenie się na niego, gdyby Cory nie siedział mu na drodze.
– Chyba się nie dziwisz. Twoja reputacja cię poprzedza. Takich jak Cory łykasz na śniadanie i nawet nie popijasz.
– Och, czuję się pochlebiony, ale plotki są bardzo przesadzone. A po za tym Cory to niezły kąsek, kto mi się może dziwić?
– Obaj jesteście wrednymi chamami, wiecie o tym? – zapytał Cory siadając prosto jak strzała i zaplatając ramiona na piersi, ślicznie się uciągając. – Po pierwsze, nie gadajcie o mnie, jakby mnie tu nie było. Ty! – Wskazał na Nolana. – Nie traktuj mnie jak jakiegoś idiotę, który nie może sam za siebie odpowiadać! A ty! – Wskazał na głupkowato uśmiechającego się Connora, rzucając mu przez ramię mordercze spojrzenie. – Nie udawaj takiego twardziela, bo wszystkim powiem, że w środku jesteś prawdziwym przytulnym misiaczkiem. – Zagroził poważnie, bez mrugnięcia okiem. – I nie nadymaj się tak!
Nolan pokręcił głową z niedowierzaniem, ciężko opadając na oparcie krzesełka.
– Cory, ty to sobie chyba jaja robisz. Ja wiem, że jesteś święcie przekonany, że go kochasz, ale chyba nawet ty nie jesteś aż tak naiwny, żeby wierzyć, że jemu chodzi o coś więcej niż parę rundek ekstra gorącego seksu?
– Przeginasz przyjacielu! – Cory spiął się gotów rzucić się na Nolana, żeby mu skopać tyłek. Zwerbalizowanie jego obaw było jak cios w splot słoneczny. – To na serio nie jest twój problem.
– Mój, bo ja go takim czynię. Może ty masz mnie w dupie i nie obchodziłoby cię, co się ze mną stanie, ale ja nie jestem w stanie patrzeć i udawać, że jest wszystko okej! – Bez względu na to, jak bardzo Cory wydawał się być wkurzony, to Nolan nie wydawał się być za bardzo przejęty wściekłością i oziębłym tonem przyjaciela. Z cynicznym uśmieszkiem spojrzał się na niewzruszonego Connora. – A ty co? Nic nie masz do powiedzenia? Może już nawciskałeś mu kitu i do końca namieszałeś mu w głowie?
– Obawiam się, że Cory jest zbyt inteligentny, żeby tak zwyczajnie łyknąć zwykły kit. Mam dla niego zbyt wiele szacunku, aby nawet próbować. – Connor zachowując całą swoją powagę i chłód, jednym zdaniem sprawił, że zarzuty Nolana nagle zabrzmiały dziecinnie i niedorzecznie.
– To powiedz mi, co się stanie, jeśli cała ta wasze miłosna eskapada się wyda? – Nolan nie zamierzał spuścić z tonu. Protest Cory’ego, zaciskającego ze złości dłonie na krawędzi stołu, całkowicie zignorował, wpatrując się w lekko uśmiechającego Connora.
– Tobie się wydaje, że człowiek taki jak ja zrobiłby ze swojego romansu „mały brudny sekrecik”?
– Tak! Właśnie tak mi się wydaje! – oświadczył Nolan zaplatając ramiona na piersi. – Znam takich ludzi jak ty. Twoje życie to twoja kariera. Nie zaryzykujesz jej. A po za tym, ty nie jesteś jakimś tam zakompleksionym, nienawidzącym się, siedzącym w szafie gejem, ale heteroseksualnym facetem!
– Najwyraźniej nie takim całkiem hetero – wymamrotał Connor tłumiąc uśmiech i całując, ciekawie acz ukradkiem mu się przyglądającego, Cory’ego. – A moją karierą się nie przejmuję. Nic jej nie grozi.
– A jeśli jednak twój nagły biseksualizm będzie miał wpływ na twoja pracę? – Nalegał Nolan twardo.
Connor westchnął, pocierając policzkiem po ramieniu Cory’ego. Miał na serio dość tej rozmowy, ale jego rozsądna, racjonalna część mówiła mu, że wcale nie powinien być zdziwiony. Powinien też się cieszyć, że Cory ma kogoś, komu tak bardzo zależy na jego dobru.
– Mój związek nie będzie miał wpływu na moją pracę… eee… – zmarszczył brwi przez moment, zamyślony – … to znaczy wtedy, kiedy nie będę fantazjował o przerzuceniu Cory'ego przez krawędź biurka i dobraniu się do jego… – Głośne chrząknięcie Cory’ego i ostry łokieć wbijający się w jego brzuch przerwały mu wywód. Trąc obolałe miejsce wyszczerzył zęby do obu mężczyzn, nie przejmując się ich raczej groźnymi minami. – Tak czy inaczej, mój związek nie będzie miał w pływu na moją pracę, co najwyżej będzie miał wpływ na część ludzi, którzy ze mną współpracują, a to już nie jest mój problem.
– Łatwo ci mówić… – Nolan najwyraźniej miał w sobie coś z pit bulla, bo nie wiedział, kiedy odpuścić.
Zniecierpliwiony Cory uznał w końcu, że miał dość wysłuchiwania kolejnych wątpliwości. Nie mógł ukryć ulgi słysząc odpowiedzi swojego ukochanego i jego serce wyprawiało dziwne, nierealnie fizycznie figle w jego piersi, ale ciągnięcie tego było bez sensu.
– Nolan, doceniam twoje starania i na serio cenię sobie to, że znaczę dla ciebie wystarczająco dużo, abyś się mną przejmować, ale już dość… na serio. – Spojrzał mu w oczy z determinacją i lekkim błaganiem.
Mężczyzna przez długi moment wpatrywał się w niego z intensywnością posyłającą dreszcz nawet po plecach Connora.
– Okej. Jeśli uważasz, że…
– Wyluzuj – wymamrotał Connor uśmiechając się lekko, próbując wyglądać łagodnie i niegroźnie, ale zdawał sobie sprawę z tego, że z jego twardymi rysami i wieczną powagą pewnie ich przeraził jeszcze bardziej. Tak, miał rację, obaj mężczyźni wydali się spiąć jeszcze bardziej. Westchnął cicho przestając miziać lekko sapiącego z podniecenia kochanka. – Cory jest cały i zdrowy, i nic mu ze mną nie grozi, a nigdzie się nie wybieram w najbliższej przyszłości. Choć powinien dostać parę solidnych klasów na ten swój seksowny, ciasny tyłek.
– Hej! – Tym razem Cory zaprotestował z całą stanowczością, nie udało mu się jednak podnieść, zrezygnowany opadł więc z powrotem na szeroką pieść Connora. – Nawet sobie nie wyobrażaj, że…
– Za co? – przerwał tyradę Cory'ego Nolan, przyglądając się Connorowi nagle bardzo zaciekawiony.
– Za zostawianie klucza w miejscu, gdzie każdy, nawet ćwierć inteligentny włamywacz mógł go znaleźć i dobrać się do jego tyłka, wcale nie w przyjemny sposób – odparł Connor z niezadowoloną miną, patrząc wymownie na Cory'ego.
– Och, daj spokój. Przesadzasz. Osiedle jest chronione! – Zaprotestował mężczyzna, całkowicie niezmartwiony naganą.
– Connor ma rację. – Nolan wtrącił swoje trzy grosze ściągając na siebie niezadowolone spojrzenie przyjaciela.
– Jasne! Nagle jesteś po jego stronie? – Cory nadąsał się uroczo, ale kącik ust drgał mu niebezpiecznie. Nolan jęknął odstawiając kubek z niedopitą kawą na stół.
– Pora na mnie, zanim Cory odgryzie mi głowę – powiedział wycofując się z kuchni. – Zobaczyłem, że nic ci nie jest, a wręcz można powiedzieć, że jest ci bardzo dobrze, to mogę spadać. – Na progu stanął wbijając poważne, penetrujące spojrzenie w Cory'ego. – Jesteś pewien, że wiesz co robisz?
– Nie – padła cicha odpowiedź Cory'ego. Najgorsze było to, że wydawał się być pogodzony z tym faktem.
– To jest to, czego chcesz? – Drążył Nolan nie spuszczając oczu z Cory'ego.
Connor czuł jak podnosi mu się po woli ciśnienie. To było strasznie dużo pytań, jego skromnym zdaniem. Cory za to spojrzał na przyjaciela poważnie, z trochę żałosną miną.
– Chcę tylko jednego. Connora…
– Tego się obawiałem – wymamrotał Nolan pod nosem, przenosząc spojrzenie na Connora. – A czego ty chcesz?
– Ja mam to, czego pragnę – odparł twardo. Aby nie było wątpliwości objął Cory'ego zaborczo i mocno, sprawiając, że mężczyzna sapnął. On jednak nie spuszczał spojrzenia z stojącego w progu kuchni mężczyzny. – A czego ty chcesz?
Reed wydawał się absolutnie zszokowany pytaniem. Nie przypuszczał, że kogokolwiek może obchodzić, czego on pragnął. Ale tylko fair było odpowiedzieć.
– Ja w swojej całej głupocie pragnę dokładnie tego, co ma Cory…
– Hej!
– O nie!
Dwa oburzone okrzyki przerwały mu, ale Nolan spojrzał na nich z politowaniem.
– Nie miałem na myśli Connora idioci – wtrącił sucho. – Miałem na myśli miłość, niezachwianą wiarę w siebie i kogoś, kto zaakceptowałby mnie takim, jakim jestem… – Zbierając się nagle w sobie, wyprostował się i obrócił na pięcie, aby wyjść. – Nie żebym chciał brzmieć chamsko, ale jak te wasze eksperymenty… – wskazał na nich palcem, ponownie machając nieskoordynowanie – …z jakiegoś powodu pójdą źle, to Cory nie wahaj się zadzwonić.
Zniknął, zanim któryś z mężczyzn zdołał zareagować. Długi dreszcz wstrząsnął ciałem Cory'ego, z powrotem zwracając uwagę Connora na niego.
– Taaa… – Młodszy mężczyzna zaczął wolno, tonem ociekającym sarkazmem, z uniesioną brwią spoglądając na Connora. – Choć nie chcę, niestety muszę się z nim zgodzić.
– A to niby czemu?
– Bo jak znam życie, to jeśli coś może pójść źle, to na bank pójdzie – odparł, zaplatając ramiona na piersi, lekko kręcąc się na kolanach swojego towarzysza. Wbrew temu, że chciał zwiać i wprowadzić potrzebny mu do rozsądnego myślenia dystans, nie mógł się do tego zmusić. – A wierz mi, między nami wszystko pójdzie źle.
– Och, mój słodki optymista… – Pomimo kpiącego tonu, Connor musnął ustami wargi kochanka, głaszcząc palcem zmarszczkę między jasnymi brwiami. – Pora na seks pod prysznicem. To powinno nam pójść dobrze… – Nie dał Cory'emu czasu na protest, zwyczajnie ciągnąć go do łazienki. Każdy krok był przypieczętowany pocałunkiem lub pieszczotą, budzącym w nich pasję z coraz większą intensywnością.  Nieistotne było, kto kogo całował. Cory po prostu nie dawał mu czasu na oddech, atakując jego usta i ciało jak nieokiełznany napaleniec. Connor odpowiadał na każdy pocałunek z gotowością i coraz większym głodem. Lekko się potykając i zataczając popychał Cory’ego w stronę drzwi, powoli ściągając z nich kolejne części ubrania.
– Nago, nago, nago – zakomenderował, stając na zimnej podłodze łazienki. Potrzebowali nagiej skóry i dotyku. A przynajmniej on potrzebował. Chorobliwie. Natychmiast.
Cory nie stawiał oporu, ale widać było, że jego myśli nadal gdzieś wędrowały. To było nie do zaakceptowania. Connor potrzebował całą uwagę swojego seksownego mężczyzny skierowaną na siebie. Szybko puścił wodę w kabinie i pozbył się spodenek Cory'ego całując przy okazji każdy odsłonięty skrawek jego skóry. Drżący brzuch, płaski pępek, wąskie biodra i czubek lekko falującego, twardego penisa. Nie miał dość odkrywania delikatnych i wrażliwych miejsc, kryjących w sobie potencjał, który odbierał mu rozum. Starając się opanować pożądanie i chęć pchnięcia swojego kochanka na blat szafki z lustrem, aby zwyczajnie przyszpilić go jednym celnym pchnięciem, Connor wszedł pod strumień ciepłej wody, wciągając go za sobą.
– Mmm… za dużo myślisz. Najprawdopodobniej torturujesz się „gdybaniem”, a to zawsze prowadzi tylko i wyłącznie do frustracji i do wymyślania problemów, których nie ma – powiedział cicho, wolno sunąc dłońmi po opływającym wodą ciele kochanka. Możliwości przelatujące mu przez głowę wręcz go porażały sprawiając, że zmiękły mu kolana. Kiedy jednak nie doczekał się odpowiedzi, a na dodatek Cory stał z opuszczoną głową, unikając patrzenia na niego, Connor objął dłonią jego kark i ucałował go, liżąc ciasno zaciśnięte wargi, kusząc, aby rozchylił usta i uległ. Odpowiedź była natychmiastowa i rozwiała połowę jego obaw. Chciał wyeliminować wszelkie powody, które mogłyby im przerwać, więc spróbować się opanować na chwilę. Nie mógł zagubić się w słodkim, lekko kawowym smaku ust Cory'ego, jeśli chciał mieć szansę na normalne myślenie. Z pomrukiem niezadowolenia oderwał się w końcu, muskając jeszcze parokrotnie na koniec dolną wargę Cory'ego. – Powiesz mi, co tam kołacze ci się po głowie? Chyba nie planujesz znów mi uciec?
– Hej! – Cory zaprotestował cicho, obejmując go z całych sił i sklejając ich mokre ciała razem. Connor bez mrugnięcia okiem wziął butelkę żelu pod prysznic Cory’ego i praktycznie oblał go całego, tworząc mnóstwo piany. Sprytne, silne dłonie tylko jeszcze skrupulatniej zaczęły badać każdy dostępny centymetr, odbierając Cory’emu wolną wolę. Musiał wielokrotnie przełknąć, aby w ogóle mógł wydobyć głos ze swojego suchego gardła. – Nie zamierzam wypuścić cię z moich rąk. Po prostu… jak myślę o Nolanie, to jest mi go trochę żal…
– Cóż. Raczej nic na to nie możemy poradzić – zauważył spokojnie Connor, nie mając najmniejszej ochoty na rozmowę o przyjacielu swojego kochanka, zwłaszcza, że miał w perspektywie o wiele przyjemniejsze rzeczy do roboty. Nie sądził jednak, aby przysporzyło mu punktów u Cory'ego spławienie tematu. – Po za tym, z tego, co udało mi się zaobserwować, miłość przysparza więcej cierpień niż korzyści. I nie patrz na mnie z takim oburzeniem. Przecież wykrzyczałeś mi to w twarz.
– No, tak… – Cory zmarszczył brwi, lekko odsuwając się od swojego towarzysza. Dłonie badające jego ciało utrudniały mu skupienie się na czymś więcej niż chęć łaszenia się do Connora. Piana seksownie spływała po szerokiej piersi tuż przed jego oczami i byłby zdziwiony, gdyby nie ślinił się na ten kuszący widok. Szkoda, że jego głupie serce wpieprzało się w coś, co mogłoby być bardzo przyjemnym seksem bez zobowiązań z korzyścią dla obu stron. – Masz rację. Świadomość, że moje uczucia są nieodwzajemnione, jest…
– Hej! Nie wyciągaj pochopnych wniosków… – przerwał mu Connor gwałtownie. Ta rozmowa zdecydowanie obierała niebezpieczny kierunek. Na to nie mógł pozwolić. Przyparł Cory'ego całym ciałem do zimnej, pokrytej kafelkami ściany i ujmując go za cudowne, krągłe pośladki uniósł do góry. Cory nie mógł zwalczyć instynktu i automatycznie zacisnął swoje umięśnione uda na jego biodrach. Twarda, gorąca erekcja wbiła mu się w brzuch, podniecając jeszcze bardziej. Cienki strumyczek pociekł wzdłuż jego pulsującego członka, kiedy wtulił się między muskularne, twarde pośladki. Taak, zdecydowanie koniec dyskusji. – Ja osobiście uważam, że lepiej nie kochać wcale, niż kochać i stracić, ale… – Zmusił Cory'ego do spojrzenia mu w oczy, przyciskając swoje czoło do jego. Mokre blond włosy oblepiały jego przystojną twarz, a małe krople wody skapywały z jego rzęs niczym łzy. – …ale jak już raz wpadniesz w sidła miłości, to już nic się nie da porównać do tego uczucia. Mogliśmy się o tym przekonać na własnej skórze, prawda?
Cory uśmiechnął się absurdalnie szczęśliwy z powodu liczby mnogiej, którą użył Connor. W jego sercu nieumierająca nadzieja rozgorzała trochę bardziej. Może mieli szansę… co przywodziło mu na myśl całą masę innych zmartwień.
– Connor… – zaczął cicho, poddając się namydlonym dłoniom Connora, wolno pieszczącym jego pośladki. Muskającym wszystkie najczulsze miejsca. Jądra, wrażliwe drgające wejście i delikatną przestrzeń pomiędzy pośladkami. Każdy najlżejszy dotyk sprawiał, że miał ochotę mruczeć z ukontentowania. Pocałunki praktycznie wprawiały w wibracje każde miejsce, które dotknęły usta Connora. Uszy, szyję, twarz. Ich pobudzone do bólu członki, łkały szukając kontaktu i tarcia. Cory lgnął do ramion silniejszego mężczyzny szukając wsparcia i kontaktu. Jego palce z całych sił wbijały się w umięśnione barki. Dziwił się, że niemal miażdżący uścisk jego ud na szczupłych biodrach ukochanego, nie wywoływał nawet najlżejszego protestu.
– Tak? – Mężczyzna z zachwytem wchłaniał zapach żelu, który unosił się w powietrzu i przesycał unoszącą się wokół nich parę. To był skondensowany zapach Cory'ego. Wolno poruszył biodrami w niezbyt subtelnej próbie rozproszenia kochanka. Gadanie było bez sensu. – Stresujesz się, a to oznacza, że nie jesteś w nastroju na seks. Powiedz mi więc, co cię martwi, abym mógł to naprawić dla ciebie i żeby twój apetyt na seks wrócił.
Cory mrugał z zaskoczenia przez chwilę, po czym roześmiał się obejmując go ciasno za szyję, jęcząc, kiedy jego członek otarł się o twarde mięśnie brzucha Connora.
– Nawet nie wiesz, jaka to ulga wiedzieć, że zawsze mogę liczyć na twoją szczerość i bezpośredniość. – Wessał na moment ponętną dolną wargę swojego ukochanego, jęcząc z podniecenia. Może powinien sobie odpuścić myślenie i brać, co mu Connor daje, tak długo jak długo będzie chętny? 
– Już dawno temu nauczyłem się, żeby nie owijać w bawełnę. Oszczędza mi to pieprzenia się z bzdurami i pozwala zająć się właściwymi problemami. – Szum wody spływającej po ich ciałach, stwarzał wokół nich atmosferę intymności i bliskości, i Connor czuł, że Cory rozluźnia się trochę. Gorąca ścieżka maleńkich pocałunków, którymi obsypał jego napiętą skórę, wiodła wzdłuż jego obojczyka i szyi. Dreszcz wstrząsnął ciałem w jego ramionach. Wolno i delikatnie zaczęli taniec ciał. Tarcie i ruch. Wyprężenie bioder. – Hej, skarbie, to jest bardzo przyjemne… – wymamrotał, powstrzymując wąskie biodra kochanka, przed wolnym posuwistym ruchem wciskającym jego erekcję w ciało Connora, bo doprowadzało go do szaleństwa i zalewało jego umysł żądzą w czystej postaci. – Ale miałeś mi powiedzieć, co cię wprawiło w taki ponury nastrój…
Mężczyzna jęknął cicho odsuwając się od niego i nie patrząc mu w oczy. Jego palce, co rusz muskały napięte, tańczące pod jego dotykiem mięśnie. Jego plecy ślizgały się po mokrych kafelkach.
– Przysięgam, że jesteś jedynym mężczyzną, wróć, jedynym człowiekiem na świecie, który może doprowadzić mnie do szału w ciągu ułamku sekundy – wymamrotał cicho, ledwie słyszalnie ponad szumem. – Ale też potrafisz odebrać mi oddech jednym spojrzeniem. Nie potrafię cię rozgryźć…
– Witaj w klubie. – Connor odparł, z sarkastycznym uśmieszkiem na ustach, starając się stłumić jęki rozkoszy. Dłonie Cory'ego odczyniały magię na jego skórze. Miał ochotę się rozpłynąć pod delikatną pieszczotą. – Ja już przestałem próbować zrozumieć ciebie. Jedyne co wiem z całą pewnością, to to, że jesteś nieposkromiony.
Cory oparł głowę o kafelki zamykając oczy. 
– Co dalej? – zapytał, wyrzucając z siebie słowa, starając się zakończyć tę rozmowę i wrócić do przyjemniejszych rzeczy. Miał wrażenie, że każde kolejne słowo oddalało ich od szczęśliwego miejsca, w którym nic po za nimi nie miało znaczenia. – Nie przejmujesz się, co powiedzą ludzie na tę nagłą zmianę frontów. Nie obawiasz się, że ci to może zaszkodzić w pracy. A co z rodziną?
– Rozumiem pytanie, ale nie wiem czy uwierzysz w odpowiedź. Mój związek z tobą, to moja prywatna sprawa i decyzja o nim należy do mnie. Jeśli ktoś nie będzie zdolny tego zaakceptować, to nic na to nie poradzę.
– A co jeśli ktoś cię z tego powodu odrzuci?
– Po co w moim życiu są mi potrzebni ludzie, którzy nie traktują mnie z szacunkiem i uczuciem?
– Zatem co jest między nami? – zapytał Cory wstrzymując oddech.
Connor uśmiechnął się całując go lekko. Bez pośpiechu i subtelnie jak jeszcze nigdy przedtem, z tkliwością rozbrajającą wszelkie opory.
– Jak to co, skarbie? Gorący, namiętny romans… – wymamrotał w ucho Cory'ego przygryzając lekko jego płatek.
Cory zachłysnął się oddechem. W głowie mu zawirowało, gdy szybkim, płynnym ruchem został opuszczony na podłogę.  Zmysłowe tarcie ich ciał wprost roziskrzyło nerwy w jego wnętrzu. Nie zdołał zaprotestować, gdy został odwrócony. W ostatnim momencie zdołał zaprzeć się rękami o ścianę, aby nie wylądować na niej twarzą. Wszystkie myśli z jego głowy uciekły, gdy twardy członek Connora znalazł sobie drogę między jego pośladki, trąc wolno i kusząco o jego wejście, i spód jąder. Twardy, gorący aksamitny pręt budził w jego ciele nieokiełznane żądze. Jego ciasno zaciśnięte wejście drgało z potrzeby. Wielkie dłonie Connora sunęły wzdłuż jego piersi, dręcząc małe sutki lekkimi uszczypnięciami, wyrywając seksowne jęki z ust Cory’ego. Każdy mięsień drgał i płonął napięty do granic możliwości, spragniony dotyku i pieszczot. Connor doskonale wiedział gdzie dotykać i jak zmienić zwykłe muśnięcie kciuka w oszałamiającą przyjemność. Cory tańczył, wijąc się i jęcząc. Jego płonący potrzebą penis odbierał mu rozsądek.
– Kochanie, przestać mnie dręczyć… – Na wpół zażądał, na wpół błagał doprowadzającego go do szaleństwa Connora. Mężczyzna śmiejąc się cicho, objął dłonią mokry pulsujący organ i zacisnął na nim sprytne palce. To wystarczyło, by wydrzeć z ust jego kochanka okrzyk. Jak zaczarowany, obserwując każdą najmniejszą reakcję, Connor dręczył na przemian lekkimi i mocnymi pociągnięciami dłoni delikatne ciało. Jądra były równie skrupulatnie wypieszczone. Jego własny członek idealnie pasował między muskularnymi pośladkami. Wkrótce łazienkę wypełniały ciche jęki i szybkie, płytkie oddechy.
– Och, tak… chodź tutaj skarbie – Connor przytulił do siebie ciało Cory'ego, praktycznie owijając go w swoich objęciach. Niższy mężczyzna idealnie pasował w jego ramionach, tym bardziej, że nie stawiał oporu ufny i absolutnie chętny. Connor przyśpieszył, pieszcząc członek Cory’ego w rytm, w jakim poruszał biodrami zagłębiając się między jego poślakami. Orgazm jak zdrajca zakradał się i nie był w stanie już znieść podniecenia. Gorącymi ustami i lekko szorstkim językiem obcałował kark i szyję Cory'ego próbując skusić go do pocałunku. – Pocałuj mnie – zażądał.
Cory odwrócił głowę obejmując jego kark ręką i wspinając się jeszcze bardziej na palce. Wiedział, że może ufać ukochanemu, który nie pozwoli mu upaść na śliskiej powierzchni.
Podniecenie buzowało w jego jądrach. Sama myśl o tym, że to Connor go pieści i dotyka była wystarczająca, aby jego ciało płonęło od środka. Kiedy ich języki splotły się w pocałunku, resztka świadomości uleciała z jego głowy. Świat zmniejszył się do wielkości ust i rąk Connora, i Cory jeszcze nigdy w życiu nie był tak szczęśliwy.
– Skarbie, chcę, żebyś doszedł razem ze mną. – To nie była prośba. Długi dreszcz ekscytacji przebiegł ciało Cory’ego. Najwyraźniej nie miało nic przeciwko żądaniu, bo kiedy kciuk Connora nacisnął na szczelinkę w czubku jego penisa, gwiazdy rozbłysły mu pod powiekami, a potężny orgazm wstrząsnął jego ciałem, praktycznie zmieniając jego jądra w epicentrum.
Długi zdławiony jęk i silny, prawie bolesny uścisk wokół żeber, sprowadził go na ziemię. Gorąca sperma pokryła jego jądra i wnętrze ud, sprawiając, że kolana ugięły się pod Corym. To było intymne uczucie, uświadamiające mu, jak blisko byli ze sobą i co ich łączyło. Connor nie krył rozkoszy wstrząsającej jego ciałem. Nawet jęczał, kiedy wbijał lekko zęby w ramię Cory’ego.
Zwalczając żal, który nie wiadomo skąd się wziął, na widok dowodów ich pasji spłukiwanej przez wodę, Cory odwrócił się i praktycznie rzucił się w ramiona ukochanego. Jego kolana drżały, a jego żołądek wywracał koziołki. W głowie miał smog utrudniający mu myślenie. Nigdy jeszcze nie był jednocześnie tak szczęśliwy i przerażony. Connor po raz kolejny otulił go swoim ciałem i pogłaskał po głowie.
– Skarbie, czas, abym zabrał cię z powrotem do łóżka – wymamrotał, wtulając twarz w ramię trzęsącego się kochanka. Jego siła i pewność siebie była jak zastrzyk, którego potrzebował Cory.
– Chciałbym… chciałbym…– zaczął z wahaniem, obawiając się zlokalizować swoje pragnienia. Nie chciał zrujnować swoich szans zachowując się jak chciwy bluszcz.
– Wiem… – Connor pocałował czoło Cory'ego, odgarniając jego jasne włosy. – Ja też chcę… nie musisz się martwić.
Może to był szczyt głupoty i naiwności, ale Cory mu wierzył. Oddał mu wszystko… nic nie mógł poradzić, jeśli któregoś dnia okazałoby się, że to nie jest dość…

Happy End?

…a co z Nolanem?
                                                                                                                                     AkFa


                                                                                                                          AkFa

43 komentarze:

  1. Mistrzynio ty moja. Piszę tak, ponieważ Jesteś mistrzem w tworzeniu napięcia erotycznego. Samo to, że faceci, którzy mają być razem, są blisko siebie już czuje się pomiędzy nimi iskrzenie. Mnie samej włoski stają dęba i nie ze strachu. Wprost przeciwnie. :D Wspaniale opisujesz SCENY. Czuje się to co czują postacie, jeżeli to już pisałam w innym komentarzu i się powtarzam, to ponownie to potwierdzam. Z samych pocałunków potrafisz wydobyć dużo i opisać dokładnie, zmysłowo tak, że nadal mam gęsią skórkę. Poza tym cudownie przekazujesz emocje. Chociaż Cory nie chciał płakać ( ja bym nie pogardziła choćby jedna łzą spływającą mu po policzku przy Connorze), to moje oczy nie pozostały suche, gdy czytałam o jego bólu, dziurze w sercu.
    Zaskoczyło mnie, że Connor do niego przyszedł. Sądziłam, że spotkają się w pracy, a tu niespodzianka. A potem to już się działo. Panowie działają na siebie. Connora trzeba tylko pchnąć w ramiona Cory’ego. Connor nieźle się zdenerwował, że Cory go kocha. Ciekawe co stopi jego serce. I czy będzie w stanie coś poczuć do młodszego mężczyzny.
    I ten strach Cory’ego po wszystkim. Jak wyrzucił Connora za drzwi nie wiedząc co mężczyzna zrobi też na mnie podział. Już chcę wiedzieć co będzie dalej.
    Wszystko co napisałaś, było jednym wielkim ochem i achem. Z żalem powitałam koniec części drugiej i teraz siedząc, jak na szpilkach będę wyczekiwać kolejnej. :D

    Cieszę się, że zdecydowałaś się pisać to dalej i nie pozostawiałaś tej krótkiej części jaka była. Z całego serca dziękuję i życzę weny na dalsze pisanie. :D

    Na przecinkach się nie znam, gdzie, jaki ma być. A literówek w tej 2 części nie widziałam poza jedną: „Wilgotne, śliskie prawie parzyło ich przewrażliwione organy.” Niesienie – Nasienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Luana,
      Bardzo się cieszę, że się skusiłaś na przeczytanie mojego opowiadania i że ci się tak bardzo spodobało. Nawet nie wiesz jak mi miło czytać twoje słowa :D Postaram się napisać kolejną część, jak tylko skończę tłumaczenie na angielski "...po prostu przyjaciele...".

      Nasi panowie spotkają się w biurze, nic się nie martw :D
      Już mi pomysły po głowie się kołaczą :P chyba je zapiszę... he he he

      Dzięki za podpowiedź z literówką! Już poprawiłam ;)

      Pozdrawiam i zapraszam do siebie - mam nadzieję, że wkrótce :*

      Usuń
    2. Zapisuj pomysły, bo mogą uciec z głowy. :D

      Usuń
  2. Potrafisz człowieka zainteresować tekstem. :) Jeżeli mogę to chętnie przyłączyłabym się do komentarza powyżej. Dokładnie wyraża moje uczucia. Dodałabym jeszcze, że najchętniej Twoje opowiadania AkFa widziałabym w formie książki, ale takiej zwykłej, którą można dotknąć, nie ebooka. Wszystkie te opowiadania i nowe w jednej. Nawet jakby miała 500 stron. Byłabym wniebowzięta czymś takim. :)

    Karu

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Karu! Miło mi to słyszeć.
    Pracuję nad wydaniem moich ebooków jako książki. Jest też bardzo prawdopodobne, że moje darmowe opowiadania wydam jako książki. Z tym, że jedna 500 stronowa książka, byłaby dość droga (do 100zł) :)
    Zobaczymy jak mi pójdzie wydawanie po angielsku i być może będzie mnie stać w zainwestowanie w wersję papierową, która byłaby w przystępniejszej cenie.
    Pozdrawiam i zapraszam jak najczęściej
    AkFa

    OdpowiedzUsuń
  4. Taaaak. Wydanie papierowe jak najbardziej mile widziane. Nie ma to jak trzymać w ręku książkę. A jeszcze o takiej tematyce, to tym bardziej, byłabym zachwycona nią. :D :D
    No, ja w czerwcu kupowałam książkę Siewca Historii (yaoi)i z pocztą wyniosła mnie około 35 zł. Kupiłam ją tutaj http://www.yaoi.nazwa.pl/sklep_TCD/category.php?id_category=6 To jest wydawnictwo i zawsze można się z nimi skontaktować jakby co. Nie bij za linka, bo nie każdy chce mieć na blogu taki spam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja jestem zdecydowana wydać moje książki w papierowej wersji, bo wiem, że więcej ludzi woli książkę niż ebooka. Choć ja osobiście nie mam miejsca, aby trzymać wszystkie książki, które czytam więc przyzwyczaiłam się do wersji elektronicznej.

    Wstępna wycena mojego ebooka "Ile jest prawdy w prawdzie?" wynosi około 29.90 za książkę + koszty wysyłki. Nie są to więc jakieś wielkie pieniądze. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to już niedługo powinna się ukazać.

    Dobrze jednak wiedzieć, że są chętni :D
    Pozdrawiam

    PS. Nie martw się linkiem ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ooo! Moje oczy krwawią. Nieprzepadam za czytaniem dużej ilości tekstu w komputerze, ale tym razem nie żałuję. Przydałoby się w 2 czy 3 miejscach zmienić szyk zdania, ale to nie jest najważniejsze. Niby schematyczna, pospolita historia a tak odmienna. Jeśli psuć sobie wzrok to tylko czytając podobne perełki.

    Rainbow Unicorn

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ci dziękuję. Niezmiernie miło mi, że tak uważasz. Mam nadzieję, ze inne moje historie przypadną ci do gustu :D
      Pozdrawiam i czekam na kolejne komentarze

      Usuń
  7. kurcze kobieto jak to jest ze ty kazdy swoj pomysl umiesz tak swietnie opisac? ja jak kiedys pisalam to nigdy nie wiedzialam od czego zaczac. hmmm to sie chyba nazywa 'beztalencie' hehe
    kolejne opowiadanie przypadlo mi do gustu (z reszta jak juz wiesz jako twoja wierna fanka uwielbiam wszystkie twoje ksiazki i ciagle ci o tym przypominam :)). no i oczywiscie znowu w czesciach matko swieta co ja z toba mam. znowu nie bede spala przez trzy noce bo bede myslec nad zakonczeniem ktore nam mam nadzieje niedlugo zaserwujesz. tylko troche nie pokoi mnie to 'Bez happy endu?'. tzn ze nie beda razem? noo wez. przyzwyczailas mnie do szczesliwych zakonczen :) a oni tak pasuja do siebie. chociaz Connor o tym nie wiem.. a moze i wie tylko nie chce sie do tego dran przyznac. oby ich nastepne spotkanie tez sie tak seksownie zakonczylo :D
    no i jak to ja wypatrzylam kilka bledow ale na szczescie nie razacych.
    czekam na nastepna czesc albo i czesci! pozdrawiam JessicaJung :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję *ładnie się kłania* Bardzo mi miło, że opowiadanie ci się podoba :D i cieszę się, że nie możesz spać po nocach myśląc o zakończeniu :P Którego nie zdradzę!
      Iskry będą latać to fakt :D
      Pozdrawiam cieplutko

      Usuń
  8. Trafiłam tu z czyjegoś bloga i to pierwsze twoje opowiadanie jakie przeczytałam.Bardzo mi się podobało. Masz wspaniałe pomysły i umiesz je zrealizować.To rzadkość.Bezsprzecznie masz talent. Cory jest niesamowitym spryciarzem.Drobiazgowo wszystko zaplanował i wykonał punkt po punkcie.Ta budka z pocałunkami- majstersztyk.Ogłupiała ofiara nie miała innego wyjścia jak poddać się woli chłopaka.Druga część jest równie dobra. Powinna mieć tytuł idealni wrogowie. To jak sobie wyznają nienawiść i jednocześnie lgną do siebie jak ćmy do światła.Wspaniałe. Biorę się za resztę twoich opowiadań.Błędy oczywiście są.Powtórzenia, przestawiony szyk wyrazów i trochę przegadany początek ( Mam tu na myśli, żeby problemy Corego z Conorem pokazane były w formie sceny nie przemyśleń. To oczywiście tylko moje osobiste zdanie.)
    http://krasnagora.blogspot.com opowiadania yaoi

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie wiem co powiedzieć. Że mi się podobało to chyba za małe słowo, a że bardzo mi się podobało to jeszcze mniejsze.
    To jest mistrzostwo świata. Nic więcej napisać nie potrafię...

    http://death-note-love-yaoi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorry że dopiero teraz odpowiadam, ale gdzieś zawieruszył mi się twój wspaniały komentarz. Dziękuję i serdecznie pozdrawiam. Z całą pewnością wpadnę z odwiedzinami do ciebie.

      Usuń
  10. Witaj,
    nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że tutaj trafiłaś ;)
    Dziękuję też za komentarz! Staram się trafić w jak najwięcej gustów, ale opinie i uwagi pomagają to osiągnąć dużo prościej niż zgadywanie :D

    Mój angielski miesza mi z moim polskim więc BŁAGAM o wybaczenie niedociągnięć. Zwłaszcza, że publikuję praktycznie na bieżąco, żeby sprawić przyjemność moim fanom, bez bety ani edytora :(
    Poprawiam, kiedy ktoś mi wytknie rażący błąd. :D

    Pozdrawiam i zapraszam do kolejnych opowiadań!

    OdpowiedzUsuń
  11. Mistrz i jeszcze raz mistrz jest z ciebie! Czytałam z otwartą buzią XD Dawaj kolejny rozdział ;) WENY!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ci bardzo i strasznie się cieszę, że ci się podoba :D Już mam pomysł na część 3, ale w chwili obecnej jestem na wakacjach w Polsce z rodziną i mam strasznie mało czasu, aby dobrać się do komputera.

      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  12. Soczyste. Dzikie. Pełne wilgoci i gorąca. Idealnie rozerotyzowana scena. A fakt, że panowie się nienawidzą (no chociaż jeden z nich....) dodaje całej sytuacji smaczku. Po prostu scena opisana niesamowicie. Napięcie aż ściskało w dołku. Ubóstwiam, i czytam zawsze z wypiekami i przepraszam, że tak długo czekałaś na komentarz ode mnie. I już się nie mogę doczekać kontynuacji!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się doczekałam takiego wspaniałego komentarza. Mam nadzieję, że kolejne części cię nie zawiodą. Postaram się napisać coś jak najszybciej i mały wstęp już jest. Powiem tyle, że będzie hot scenka w biurze.
      Zapraszam jak najczęściej i pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń
  13. Zakochałam się w tym opowiadaniu. Kocham całym serem każde zdanie, jakie stworzyłaś. Czekam z utęsknieniem na kolejną część i idę czytać drugi raz. :))))

    Elis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ci bardzo i nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę!
      Zapraszam moja droga jak najczęściej!
      Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń
  14. Hej czy to na samym początku to bez happy endu? oznacza, że ta historia źle się skończy? Bo nie chcę sobie robić smaka na dobrego yaoica, żeby na końcu się zryczeć, kiedy coś nie wypali.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej,
      kiedy powstało to opowiadanie, a przynajmniej jego pierwsza część, z złożenia miało skończyć się bez Happy Endu. Ze względu jednak na prośbę mojego przyjaciela, który nie chciał się zgodzić na złe zakończenie, zaczęły powstawać kolejne części i żeby poznać jak się skończy musicie je przeczytać ;P

      PS. Jako małą dygresję muszę tylko dodać, że moje opowiadania ze względu na to, że nie mają ani bohaterów ani korzeni w mandze czy pracach japońskich, itp - to trudno jest podciągać je pod Yaoi (w których głównie chodzi o związki chłopców, a moi bohaterowie są zdecydowanie dorosłymi mężczyznami).
      Moje opowiadania na ścisłość można by podciągnąć częściowo pod slash.
      Pozdrawiam :D

      Usuń
    2. Dla mnie yaoi i slash to synonimy. Po prostu odkąd pamiętam, czytałam yaoi i jakiekolwiek opka z parą boy-boy tak interpretowałam. Slash, yaoi... Cóż, będę pamiętać, żeby to jednak rozróżniam.
      Skoro nic od Ciebie nie wyciągnę, zabieram się do czytania.

      Usuń
  15. Jestem po drugiej części i nie wyobrażam sobie nie przeczytać trzeciej... Świetna relacja pomiędzy dwoma Panami! Niebywale potrafisz łączyć w jeden scenie całą gamę uczuć i emocji! Precyzyjne opisy i dwutorowa narracja, jak zwykle na plus!
    Podobnie jak Cory wchłaniał całym sobą zapach Connora, tak ja wchłaniam wszystkimi zmysłami każde słowo opowiadania... Ach, ach, ach!
    Z chęcią zobaczyłbym to na ekranie!
    Zabieram się za część trzecia!

    Xavier

    OdpowiedzUsuń
  16. W życiu nie czytałam nic równie fantastycznego.:)))
    Jestem pod wieeeeeelkim wrażeniem.
    Nie ma nic piekniejszego niż emocje i to co czynią z człowiekiem:)
    Tu opisane emocje:)

    Witam:)
    I pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  17. Zaglądam tutaj w oczekiwaniu na kolejną część pełna nadziei, że coś jest i nic. :((

    Elis

    OdpowiedzUsuń
  18. Na twojego bloga trafiłam przypadkowo. I dobrze się stało. Czytając to myślałam, że zaraz eksploduję. Nie obyło się bez pomocy wibratora. Czekam w napięciu na kolejną część.

    Lola. ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Lolu :) Thanks... I think :D
      Hehe to chyba dobrze, że dziś w nocy dokończę Budkę i jutro po południu, a najpóźniej wieczorem wstawię ":)
      Pozdrawiam i zapraszam do czytania reszty opowiadań.

      Usuń
  19. Jestem pod mega wrażeniem! Czekam na część 4 :) Mega opowiadanie
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie :P
    my-yaoi-world.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  20. Dwie Tobie mam super genialny początek dnia. Piszesz genialnie i mam nadzieję, że zdecydujesz się pociągnąć dalej tą historię bo polubiłam Cory'ego i Connora i w chęcią poczytałabym o ich dalszych losach, nawet jeśli w ich związku nie układałoby się zbyt różowo, a to zakończenie zostawia po sobie niedosyt. No i ciekawa jestem co wymyśliłaś dla Nolana. Tak wiec będę czekać na wszystko co tylko postanowisz napisać. Życzę weny i pozdrawiam * IVE

    OdpowiedzUsuń
  21. Connor na własnej skórze przekonał się co czuły jego wszystkie kochanki. A takie doświadczenie może mu się przydać na zawsze.
    „Według Connora mógł iść do diabła.” Poczułam ukłucie w sercu na te słowa. A potem szok. Connor wkrada się do mieszkania chłopaka, bo nie mógł wytrzymać bez niego. I może sobie mówić, żeby Cory poszedł do diabła, a chce czegoś przeciwnego. I jak widzę zasmakowanie w dotychczas zakazanym owocu kusi Connora całą mocą. Dobrze. :D Potem było już tylko gorąco. I znów się powtórzę, że kocham jak opisujesz erotyczne sceny. I nie trwają one kilku zdań, a jest tego tyle w jednej scenie, że można odczuć napięcie, emocje i pragnienia jakie władają dwoma mężczyznami.

    Hahaha rozgadany Nolan zamilkł. I fakt to jakiś cud. :D Podoba mi się, że Nolan martwi się o przyjaciela. Boi się o niego. Powiedział na głos wszystkie obawy Cory’ego, jakby czytał w nim jak z otwartej księgi. I faktycznie przydałby się jakiś partner Nolanowi. Już widzę jak Cory i Connor umawiają go na randkę w ciemno z kimś kto od dawna robił maślane oczka w kierunku Nolana.
    Mam wrażenie, że to jednak nie koniec tego opowiadania, bo mimo wszystko tak do końca Cody nie zaufał Connorowi i gdzieś głęboko w sercu nadal obawy zostały. Ale nie ma się czego bać, tak czuję. Connor jest zdolny walczyć o Cory’ego i o nich. Ma siłę, która pokona wszystkie problemy. I tego im życzę. A Tobie weny i czasu na pisanie.

    OdpowiedzUsuń
  22. O matko! przeczytałam część 5! cudowne! Dla mnie to piękny happy end! Wierzę że im się uda! :) Cudownie. Yay zachwycam się! Jesteś moim mistrzem! :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Jeju tak bardzo się cieszę, że wstawiłaś tą 5 część. Dziękuję Ci bardzo za to.Jesteś niesamowitą pisarka, która umie pobudzać obraz wizualny w głowie podczas czytania. Naprawdę Cie podziwiam, ponieważ nie każda autorka powieści umie tak na mnie wpłynąć. Część 5 jest wspaniała i cieszy mnie to, że to jeszcze nie koniec bo bardzo bym chciała, by między nimi był ten upragniony happy end i by Connor pokochał Corego :) Brak mi odpowiednich słów na opisanie tego jak świetny, wspaniały i spektakularny jest ten rozdział i nie tylko on. Mam ogromną nadzieję, że uda Ci się może jakoś szybciej wstawić coś :) Mam przeczucie, że to nie koniec historii o Nolanie i mam nadzieję, że jednak trafi na swoją miłość. Czekam z wielką niecierpliwością na to, gdy wstawisz następna część.
    Podziwiam, pozdrawiam, całuję:*

    OdpowiedzUsuń
  24. Świetna ta 5 część, ale czegoś mi brak w niej. Być może, jakiegoś zapewnienia, że Connor pokochał Coryego. Teraz mam wrażenie, że ten gorący romans za jakiś czas się odwidzi mężczyźnie i Cory zostanie na lodzie. Ale i tak znó zawarłaś masę emocji w ten tekst i Budka jest jednym z moich ulubionych.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elle, właśnie dlatego mam wrażenie, że historia Nolana jest potrzebna i już nawet mam pomysł ;)Np.: Nolan spotka przystojnego, niedostępnego wuja Cory'ego, który będzie się musiał zająć firmą, kiedy starszy pan się źle poczuje... W ten sposób wszystkie postacie pozostaną w opowiadaniu :D
      Well, popracuję nad tym pomysłem.
      Ale tak czy inaczej bardzo się cieszę, że ci się znów podobało.
      Pozdrawiam cieplutko

      Usuń
    2. Ja też myślę, że historia Nolana jest bardzo potrzebna. Bez niej nie ma jakiegoś zamknięcia. Będę jej oczekiwać, ale i czekam na inne teksty. :))

      Elle

      Usuń
  25. Um, a ja dopiero co przeczytałam te pięć części i czuję niedosyt.. W sumie jest to 2 rzecz jaką przeczytałam Twojego autorstwa i jestem pod wrażeniem.
    Ogólnie jest to świetne opowiadanie, masz świetny styl pisania, chciałoby się czytać i czytać i czytać.
    W sumie, nie mam pojęcia co jeszcze napisać więc wiedz, że czekam na 6 część <3

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  26. Chyba dziś ponadrabiam zaległości w komentarzach ;)
    Uwielbiam szczęśliwe zakończenia. A tu mamy jak dla mnie szczęśliwe zakończenie pomimo tego zapytania ;) Cieszy mnie, że marzenie Cory'ego spełniło się i jest z Connorem.
    Uwielbiam czytać Twoje opowiadania. Świat, który tworzysz jest pełen pasji, tajemnic, miłości. Czytając Twoje historie zanurzam się w tym świecie i przeżywam go jak bym była tam z bohaterami.Zaczynając każdą Twoją historię nie mogę się oderwać aż nie przeczytam ostatniego słowa, a i tak to czasami za mało bo chciało by się więcej. No i oczywiście popieram Luane jeśli chodzi o SCENY ^_^
    Po tym zakończeniu "…a co z Nolanem?" wnioskuję że będzie kontynuacja. Mam nadzieję że w historii z Nolanem w roli głównej zahaczysz troszeczkę o Cory'ego i Connora i poznamy jak rozwija sie ich związek :)
    Pozdrawiam Renata

    OdpowiedzUsuń
  27. Jestem naprawdę zachwycona. To pierwsze opowiadanie, które przeczytałam Twojego autorstwa i aż brak mi słów. Twoje opisy są tak dokładne i rozbudowane, że czuję się przez nie pochłonięta, jak gdybym była częścią stworzonego przez Ciebie świata.
    Tekst zwala z nóg, aż się skuszę na inne twoje dzieła. Życzę weny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  28. Hm.... Kiedy dalsza część opowiadania? Bardzo mi się podobało i czekam na więcej:)

    OdpowiedzUsuń
  29. Cudowne opowiadanie! Nie moge uwierzyc, ze jedna osba moze miec w sobie takie ogromne poklady talentu. Jestes nieoceniona! Uwielbiam wszystko co piszesz^^
    Mam nadzieje, ze jak tylko znajdziesz troche czasu to napiszesz rowniez historie milosci Nolana. Urzekajace <3

    OdpowiedzUsuń
  30. Czytając to opowiadanie w szkole dowiedziałam się o moich przyjaciołach-homofobach, kiedy przyznałam im się, dlaczego tak zawzięcie wpatruję się w komórkę. Jest to drugie opowiadanie, które u ciebie przeczytałam i mówię szczerze, że czyta się je naprawdę przyjemnie, są napisane z dojrzałością i wykształconym stylem. Jako że jestem zwolenniczką niewinnych historii miłosnych tutaj musiałam przełamać się na bardzo zadowalające sceny erotyczne, które (na szczęście) trafiały się akurat na czas lekcji, gdzie nikt nie interesował się moim telefonem x3 Widać, że doskonale wiesz jak wszystko co piszesz ma wyglądać - widzę u ciebie pasję i pewność siebie. Czasami przeszkadza mi fakt, że wszystkie rozdziały są zamieszczone w jednej notce i często przeglądarka w telefonie przewija mi je albo do góry, albo do dołu i muszę się z tym użerać i szukać fragmentu, na którym się zatrzymałam. Najwyraźniej nie myślałaś o tym, żeby przystosować to wszystko dla czytelników mobilnych, ale no cóż - zachęca mnie to do czytania więcej i więcej, żeby potem nie przewijać.
    Życzę dalszych takich sukcesów w twórczości i co najważniejsze - czasu, weny i chęci!

    OdpowiedzUsuń

I co sądzisz?