Opowiadanie w częściach +18:
NOWA CZĘŚĆ!!!
- PIĄTA
NOWA CZĘŚĆ!!!
- PIĄTA
została właśnie dodana pod spodem, aby łatwiej było czytać!
Betowana jest przez J.Jung.
EnJOy!!!
Budka z pocałunkami
Bez happy endu?
By AkFa
Wszelkie Prawa
Zastrzeżone©AkFaAnglia2012
Część pierwsza
Cory przygładził włosy po raz setny, upewnił się, że jego
idealnie wyprasowana biała koszulka była schludnie wsunięta za pasek jego
nowych, ekstraciasnych jeansów i wytarł spocone dłonie o nogawki. Lekko
drżącą dłonią pogładził małe, śliczne bileciki leżące na stoliku przed nim.
To był jego wóz albo przewóz.
Sama myśl o nich przyprawiała go o dygot serca i prawie
bolesny wzwód. Musiał być opanowany, aby móc zrealizować swoje marzenie.
Podniecenie wcale w tym nie pomagało, zalewając jego głowę obrazami i rojeniami.
Był zdeterminowany i stanowczy. Nieważne, jak bardzo mdliło go z nerwów. Jak
bardzo drżały mu kolana i jak chaotycznie waliło jego serce. Nic go nie mogło
powstrzymać. Nic.
Nawet dławiący go w gardle strach.
Przez mały momencik jeszcze pozwolił sobie na zamknięcie
oczu i przełknięcie obaw przez boleśnie ściśniętą krtań. Bał się tak bardzo, że
chciało mu się płakać i wymiotować jednocześnie, ale nie dość, żeby się poddać,
zanim jeszcze zrobił to, czego pragnął najbardziej na świecie. Musiał znów
sobie powtórzyć, że ze sobą już nie walczył. Z sobą już wygrał. Teraz był tylko
i wyłącznie skazany na walkę z innymi.
A tej się nie obawiał.
Był śliczny. Tak bardzo, jak to działało na jego
niekorzyść czasami, tak bardzo miał zamiar tym razem wykorzystać to, aby zyskać
przewagę. Może nie każdemu by się podobał, ale większość ludzi i tak czuła
w jakiś dziwny sposób pociąg do niego. Delikatna, szczupła budowa ciała.
Niebieskie oczy, ocienione firanką jasnych, długich rzęs i pełne różowe usta.
Czego tu nie lubić? Blond grzywka modnie przycięta, aby zawadiacko opadać na
jego wysokie czoło. Kosmyki, rozjaśnione i lekkie, okalały jego szczupłą twarz.
Ciasnymi, dopasowanymi ubraniami podkreślił wszystkie swoje walory i choć nie
był w żaden sposób standardowo przystojny, to właśnie fakt, że nic tak naprawdę
nie dało mu się zarzucić, było największym atutem Cory’ego.
Długi, wolny oddech i wypuszczenie z sykiem powietrza
było jego ostatnim przyznaniem się do słabości. Od tego momentu nie czuł nic,
tylko i wyłącznie pewność siebie, i stanowczość.
Był gotów.
Och, jak cholernie bardzo był gotów. Gdyby był gotów
jeszcze tylko odrobinę bardziej, nie mógłby chodzić bez uszkodzenia sobie
czegoś istotnego w tych ciasnych jeansach. Istniało też pewne ryzyko, że nie wpuściliby
go do parku z tak obscenicznym wzwodem.
Tylko spokojnie…
Ludzie roześmiani i na wpół pijani omijali go, nie
zwracając na niego najmniejszej uwagi, kiedy zdecydowanym, spokojnym krokiem
zmierzał do celu. Każdy bawił się jak tylko mógł, bez umiaru. W końcu
znalezienie się tutaj kosztowało ich niemałe pieniądze. Każdy z nich
chciał uchodzić za wspaniałomyślnego filantropa. Darczyńcę o złotym sercu. Prześcigali
się w swojej dobroci, kiedy w rzeczywistości walczyli z przyjaciółmi i współpracownikami,
bo żaden z nich nie chciał się okazać gorszy. Szkoda tylko, że żaden z nich
nie myślał o faktycznym celu tej imprezy, i że połowa zebranych datków
szła na zapłacenie za ich niewybredne zabawy i umiłowanie do drogich trunków, i
jedzenia. Nikt lepiej niż Cory o tym nie wiedział. Sam był jednym z
organizatorów.
Nie przyniosło mu to popularności, o nie. Jego sugestie,
aby ograniczyć wydatki do minimum, spotkały się z złośliwymi komentarzami i
śmiechem.
Cory parsknął ironicznie pod nosem. Co go obchodziło zdanie
tych nadętych bufonów? Sto metrów od niego znajdowała się jego nagroda. Za
poświęcenie i ciężką pracę. Za dobre serce zdeptane przez ludzi, którzy nigdy
nie powinni mieć władzy, aby to zrobić, ale i tak to robili.
Jego pięść samoistnie zacisnęła się na bilecikach. Pięć
małych kwadracików, a zawierały w sobie jego pragnienia i marzenia.
Władzę, której pewnie nigdy wcześniej i już nigdy później, nie będzie miał.
Ale to nic. Ten jeden raz wystarczy.
Im bliżej podchodził, tym ciszej robiło się wokół niego.
Muzyka cichła, gwar i śmiech zlewały się z otoczeniem. Słońce zachodzące za
linią drzew zabierało cienie. Gdyby ktoś z boku na niego patrzył, niewątpliwie
pomyślałby, że jest maniakiem. Pewnie nim był. Zanim jednak zdecydował się na
swój szaleńczy krok upewnił się, że wygra. Nie było wiele możliwości, aby nie
dostał tego, czego chciał. Nie miał wyrzutów sumienia. Przecież ludzie, którzy
go otaczali, robili dokładnie to samo co on. Brali to, czego chcieli. A jeśli
nie mogli tego wziąć, sprawiali, że było im to ofiarowane.
Cory rozejrzał się i ocenił ile kobiet stało w kolejce do
budki tuż przed nim. Tylko trzy, ale wszystkie te, które odeszły, nadal stały w
pobliżu, chichocząc i podśmiechując. Ich oczy praktycznie nie odrywały się od
osoby stojącej wewnątrz, mimo, że wejście było wąskie, a postać ledwie widoczna.
Cory wcale im się nie dziwił. Sam miał ten sam problem.
Connor St. Charles był osobowością samą w sobie.
Klasycznie przystojny, klasycznie elegancki, nieziemsko pewny siebie. Uchodził
za mężczyznę, który brał, co chciał, nieczęsto schodząc z swojego piedestału i
nie bardzo przejmując się maluczkimi. Oziębły i wyniosły, trzymał ludzi na
wyciągnięcie ręki. Wzmagało to tylko pragnienie i pożądanie tłumów kobiet,
wiecznie plączących się wokół niego. Jeśli coś dało się powiedzieć o nim z całą
pewnością, to tylko to, że był oddany pracy. Wręcz do przesady. Każdy
zaszczycony jego uwagą powinien czuć się szczęściarzem.
Jednym z największych osiągnięć Cory’ego było zmuszenie
właśnie jego do stania w Budce z Pocałunkami.
Nie było łatwo, och nie. Nie było jednak opcji, aby Cory
nie wygrał. Ich firma była w tym roku odpowiedzialna za organizację
właśnie tej imprezy charytatywnej. Nowy odział onkologiczny w lokalnym
szpitalu był bardzo bliski sercu ich szefa, który stracił żonę z powodu raka.
To nadało całkiem nowego kierunku i znaczenia życiu człowieka poświęcającemu
się do tej pory swojej pracy. Wielka rana w jego sercu miała być zaleczona
właśnie akcją wspomagającą walkę z potworem, który zabrał jego ukochaną żonę.
Connor, posłuszny i najefektywniejszy pracownik firmy,
nie miał wyboru, jak tylko się zgodzić. Przecież powinien dawać przykład. Wspierać
tak szczytny cel. A poza tym, Connor nie był skłonny uginać się przed wyzwaniem,
którym Cory uczynił to właśnie zadanie.
Jeden bilecik wart był stu dolarów. Pocałunek miał trwać
minimum trzydzieści sekund, maksimum minutę. Connor nie mógł odmówić pocałunku
osobie z bilecikiem. Osobie…. Czy raczej powinno się powiedzieć: kobiecie z
bilecikiem.
Z założenia miało bowiem chodzić o kobiety…
A przynajmniej Cory pozwalał wierzyć wszystkim, że tylko
kobiety miały kupować bileciki.
Och, kobiety kupowały, kupowały i to jeszcze jak. W
pewnym momencie zaistniała nawet obawa, że może ich nie wystarczyć.
Cory jednak upewnił się, aby dla niego nie zabrakło. Jego
było pięć pierwszych bilecików, choć niespodziankę dla Connora zostawił na
koniec. Za dziesięć minut budka miała być zamknięta. A wtedy Connor wyjdzie z
niej i zniknie bez słowa, zabierając jedyną szansę i nadzieję Cory’ego ze
sobą.
Z walącym sercem Cory oblizał nagle mrowiące go wargi.
Mimo że wcale nie było pewne, iż Connor go pocałuje, to nadal nie zmieniało to faktu,
że jego ciało żyło tylko jedną myślą. Poczuć wąskie wargi, szerokich ust
Connora na swoich. Im bliżej było momentu, w którym Cory miał stanąć w drzwiach
budki, tym spokojniejszy się stawał.
Teraz albo nigdy.
Osiem minut. Ostatnia kobieta wyszła z głupawym uśmiechem
na ustach. Oczy błyszczące i policzki zarumienione. Jej dwie przyjaciółki
chwyciły ją za ręce, chichocząc jak maniaczki i pociągnęły na bok. Cory
zignorował ich gorączkowe paplanie i zdeterminowany stanął w drzwiach.
Żył, aby właśnie w tym momencie znaleźć się konkretnie w
tym miejscu.
Tak bardzo jak Connora nie znosił i z trudem
tolerował, tak bardzo był w nim zakochany. Życie z konfliktem w sercu było
koszmarem na jawie. Niewiele mogło ten stan pogorszyć.
Mężczyzna stracił swój idealny wygląd. Jego policzki
pokrywał lekki zarost po całym dniu spędzonym w ciasnym, upalnym pomieszczeniu.
Idealna fryzura była rozczochrana setkami palców chciwie w nie wplatanych przez
kobiety, które chciały wydobyć dla siebie jak najwięcej z pocałunku. Już dawno
temu stracił krawat i nawet dwa pierwsze guziki jego śnieżnobiałej koszuli
były rozpięte pod szyją. Wyglądał na zmęczonego i rozchełstanego, co pogłębiało
cienie pod jego niebieskimi oczami. Cory nie był pewien, czy kiedykolwiek
widział go bez marynarki. Jak uzależniony chciwiec spijał widok przed sobą. Bez
zażenowania, bez udawania. Nie kryjąc się po raz pierwszy. Szerokie ramiona mężczyzny
teraz były opuszczone i lekko przygarbione, a mimo to kryły w sobie siłę.
Przez cienką koszulkę widać było, jak pracuje jego biceps, kiedy zrezygnowanym
ruchem przeczesał czarne, elegancko przycięte włosy.
Nawet nie spojrzał w kierunku wejścia, stojąc prawie w
zrezygnowanej pozie z wielkimi dłońmi wspartymi na szczupłych biodrach,
kiedy Cory tam wszedł.
– Zostało tylko kilka minut, muszę się napić, więc… –
Connor zaczął ponurym, zniecierpliwionym tonem, odwracając się w stronę intruza
i zamarł. Przez wieczność trwającą kilka sekund mężczyźni mierzyli się ponurym
spojrzeniem. – Andrews, co ty tutaj robisz? – pytanie brzmiało jak świst bata. Mężczyzna
często nie miał do niego cierpliwości, najczęściej nawet nie czekając, aż on
otworzy usta.
Cory nawet nie mrugnął powieką. Z zimnym spojrzeniem i
aroganckim uśmieszkiem wyciągnął przed siebie dłoń, na której leżały lekko
zmiętoszone bileciki.
Oczy Connora przez chwilę wbijały się w niego jak stalowe
ostrza, by wolno przesunąć się na wyciągniętą rękę. Cory widział jak wolno się
rozszerzają z niedowierzaniem, zmieniając chłodny wyraz na totalny szok. Wielki
znak zapytania wyskoczył biedakowi na czole. Cory śmiałby się na widok jego
miny, gdyby nie obawiał się, że to tylko przyśpieszy kopanie jego tyłka.
– Moja kolej.
Szef Public Relations stracił całe swoje sławne
opanowanie i podskoczył jak oparzony, nieadekwatnie do spokojnego tonu
Cory’ego.
– Zwariowałeś? – Connor zapiszczał i zaskoczony własnym
głosem, odchrząknął. Potrząsając głową z podejrzliwością rozejrzał się nerwowo
i z niedowierzaniem wokół nich. To jakiś
żart był?
– Nie możesz mi odmówić. – Cory odparł tak spokojnie, jak
tylko mógł. Niewiele czasu pozostało. Za parę minut Connor wyjdzie stąd i nic
już nie da się zrobić. – Mam bilety.
– Są przeznaczone dla kobiet! – To było śmieszne, co ten idiota sobie wyobrażał?
– Umowa mówi, że nie możesz odmówić pocałunku osobie z biletem! Każdy bilecik to
pocałunek. Nie możesz mi odmówić. Mam bilety! – Cory stanął przed małą rozdzielającą
ich ladą. – Na kolejne pięć minut jesteś mój. – Bez ceregieli, chwycił przód
koszuli Connora i przyciągnął zaskoczonego mężczyznę do siebie. Tylko
kilka centymetrów wzrostu dzieliło ich na niekorzyść Cory’ego, teraz jednak nie
miało to znaczenia. Determinacja dawała mu siłę i przewagę, której potrzebował.
Szybkim sprawnym ruchem wepchnął bilety za kołnierz Connora. Ten zszokowany,
odepchnął go lekko, jednocześnie starając się wyszarpnąć papierki zza koszuli,
jakby go paliły. Z trudem umiał połapać się w sytuacji.
Arogancki, drwiący uśmieszek Cory’ego tylko spienił go bardziej.
Zaskoczony i wytrącony z równowagi Connor zaklął cicho pod nosem.
Nie będzie robił z siebie idioty przy tym palancie.
Biorąc głęboki wdech, Connor pozbierał się wewnętrznie i
przybrał swoje opanowanie i obojętność jak zbroję. Zawsze działało… do tej
pory.
– Nie całuję mężczyzn! – stwierdził, rzucając bileciki
pod nogi Cory’ego. Spojrzenie jasnoniebieskich oczu podążyło za nimi wolno, co
sprawiło, że nagle wydało się Connorowi, iż opadają w zwolnionym tempie. Spokojne
i chłodne oczy Cory’ego nie opuściły ich lotu nawet na jedno mrugnięcie oka,
błysk pojawił się w nich i zniknął równie szybko, posyłając dreszcz niepokoju
po plecach Connora.
– Nie masz wyboru – padała zimna odpowiedź, nie
pozostawiająca pola do dyskusji. – Zapłaciłem za pięć pocałunków i musisz
mi je dać. Wybór nie należy do ciebie. – Właśnie tak, spokojnie i stanowczo.
Jeszcze tylko pięć i pół minuty zostało. Właśnie minęło trzydzieści sekund jego
cennego czasu.
Connor wyglądał, jakby miał wybuchnąć. Złością czy śmiechem,
trudno było powiedzieć. Jego przystojna twarz mieniła się od emocji.
– Nie masz o czym marzyć. Zapłacę za twoje bilety –
oświadczył z mocą, wpatrując się w stojącego naprzeciwko niego mężczyznę z
niedowierzaniem. Tylko totalne zaskoczenie sytuacją sprawiło, że nie potrafił
odnaleźć się w tych okolicznościach. – Chryste, nawet potrójnie, jeśli będzie
trzeba. – Connor miał nadzieję, że jego
obrzydzenie było wystarczające i oczywiste. Wolał się jednak upewnić. – Nie
całuję mężczyzn!
– Dlaczego? – Cory zapytał spokojnie z lekkim wyzwaniem w
głosie. Szczupłe ramiona zaplótł na piersi, jego twarz miała być nieczytelna,
ale wydawała się smutna. Jego cenny czas uciekał…
Connor myślał przez sekundę, że się przesłyszał. Jak mógł ten idiota zadać mu tak niedorzeczne
pytanie?
– Co z tobą jest nie tak, Andrews? Nie lecę na facetów. Nie
czuję żadnego pociągu do nich. To chyba oczywiste! Nie mam zamiaru więc całować
żadnego! – Phi, kretyn.
Cory obrzucił go długim, pogardliwym spojrzeniem.
– Jesteś tchórzem… Nawet nie jestem pewien, czy mam być
zaskoczony – powiedział, zanim wkurzony Connor zdołał otworzyć usta. –
Pocałowałeś setkę kobiet, których nie znasz, na które nie lecisz, pewnie
niektórych nawet nie lubisz, a mimo to twoja arogancja i męskie ego nie
pozwoliło ci pokazać im drzwi. Kiedy masz pocałować mnie… pękasz…
Connor w ułamku sekundy był po drugiej stronie lady i
potrząsał nim lekko. Cory przełknął serce, które raptownie znalazło się w jego
gardle. Nie miał zamiaru się poddać. Sama bliskość tego człowieka zapierała mu
dech w piersiach. To było takie niesprawiedliwe…
– Nie jestem tchórzem, ty mały, pokręcony…
– Więc mnie pocałuj… pięć razy – Cory roześmiał mu się w
twarz z wyzwaniem w oczach. – Tracisz
mój cenny czas…
– Za chwilę ci…. – Connor zacisnął pięści na jego
koszuli, praktycznie rozdarty pomiędzy zdrowym rozsądkiem a pragnieniem
zdzielenia bratanka swojego szefa w zęby.
– Zgodzę się na jeden pięciominutowy… – Cory złapał twarz
Connora w zadziwiająco mocny uścisk, nie pozwalając mężczyźnie, aby odwrócił
twarz, skutecznie zmuszając go do patrzenia w jego oczy. – Boisz się?
– Czego? – parsknięcie Connora wyrwało mu się, zanim
zdołał zbesztać się za chwycenie przynęty. Obaj dyszeli sobie w twarz. Z tym,
że Cory wcale nie wyglądał na tak przejętego, jak powinien być.
– Jaką opinię wystawi twojemu pocałunkowi… inny
mężczyzna?
– To ja decyduję o najlepszym pocałunku. – Connor
zmarszczył brwi, lekko zagubiony. Całkiem zapomniał o tej cholernej kolacji z
osobą, którą miał mianować zwycięzcą „Najlepszego pocałunku”.
– Więc całuj… kupiłem twoje pocałunki!
Bez sensu, bez sensu, bez sensu… co on sobie wyobrażał? Nie mógł tego
zrobić, a tamten nawet nie powinien pomyśleć, że taka opcja istniała! Tylko
dlaczego nie? Bo nie podniecają go mężczyźni… nie całuje się kogoś, do kogo nie
odczuwa się pociągu… tamte całowane przez niego kobiety też nie pociągały go… – myśli jak tajfun przelatywały przez głowę Connora.
Cory nadal arogancko patrzył w jego oczy. Zdawało się, że widzi wszystko,
co działo się w jego głowie. Każdą niedorzeczną myśl, każde bezsensowne
pytanie, nie mające miejsca w jego umyśle. Śmiejąc się z niego w duszy i
drwiąc, podpuszczając jednocześnie. Nie miał zamiaru na to pozwolić.
Przytknął zaciśnięte wargi do miękkich, gorących ust
Cory’ego, zanim jeszcze tak naprawdę zdecydował, co chce zrobić. Przecież to tylko cholerny pocałunek… nic
więcej. Zatknięcie dwóch części ciała…
Niemałą satysfakcję dało Connor’owi zaskoczone sapnięcie
i szok w oczach dręczącego go mężczyzny. Cory jednak za długo czekał na ten
moment, za wiele razy sobie go wyobrażał, aby teraz nie skorzystać z okazji. To
była jego jedyna szansa.
Byli tak blisko, że można było wyczuć ciepły oddech na ich
twarzach. Rozgrzane ciała i pot mieszał w ich zmysłach. Cory stłumił jęk,
głęboko w gardle. Językiem spróbował sforsować drogę do wnętrza ust Connora,
mężczyzna jednak uparcie zaciskał wargi, szydząc z Cory’ego spojrzeniem.
Nie myśląc wiele, Cory zacisnął palce we włosach Connora i brutalnie
pociągnął. Mógł zrozumieć te wszystkie kobiety przed nim. Chciał posmakować
tego mężczyzny i miał zamiar właśnie to zrobić. Jęk bólu i zdumienia sprawił,
że Connor rozchylił usta, wciągając gwałtownie powietrze. Cory już tam był.
Wepchnął język w usta Connora tak głęboko, że przez
chwilę myślał, czy nie zadławi mężczyzny. Nie chciał jednak ryzykować, aby ten
go ugryzł. Pieszcząc i liżąc wnętrze gorących, wilgotnych ust Connora, nie
dawał mu takiej możliwości. Na drżących nogach walczył z pożądaniem i
smakiem zalewającym jego zmysły. Muskał gorącą pieczarę ust mężczyzny,
zagubiony w rozkoszy i szukający wyjścia tylko po to, aby wrócić po więcej.
Jego oddech utkwił gdzieś po środku jego piersi i nie
było możliwości, aby chciał opuścić jego ciało. Całował Connora. Lizał go i pieścił! Praktycznie ślinił się w jego
usta. Był tak smakowity. Pikantny i słodki jednocześnie. Cory był uzależniony i
z smutkiem musiał przyjąć to do wiadomości. Nie mógł się jednak zagubić w
pocałunku, bo Connor szamotał się i wyrywał, nie zważając na to, jak boleśnie
były zaciśnięte pięści Cory’ego na jego włosach.
Osłabły z braku tchu uwolnił w końcu rozgniecione jego
ustami, wargi Connora. Pozwolił jednak na niewielką odległość między ich
twarzami, nie chcąc ryzykować, że tamten skorzysta z okazji, aby zwiać. Z
determinacją patrzył w oczy dyszącego, wściekłego mężczyzny. Nawet nie pozwolił
mu dojść do słowa.
– Jeszcze cztery – wyszeptał gorączkowo i przypił się do
warg tamtego mimo protestów i parsknięć. Pieścił i lizał słodkie
wypukłości i niewielkie wgłębienia, wcale tym razem jednak nie starając się
dostać do środka.
Musiało zaskoczyć to Connora, bo jęknął sfrustrowany,
nastawiony na walkę. Nie miał jednak z kim walczyć, chyba że ze samym sobą. Jego
wielkie pięści, zaciśnięte brutalnie, praktycznie wyrwały dziury w koszulce na
piersi Cory’ego.
Miał zamiar go odepchnąć! Naprawdę miał!
Cory jednak ssał jego usta jak odkurzacz, rozpraszając go
językiem i przygryzaniem jego warg. Posyłając dreszcze niepokoju i zdziwienia
przez jego ciało. Myśli nie chciały zostać w jego głowie, nawet kiedy bardzo
chciał pamiętać o tym, że nie powinien pozwalać Cory’emu się całować.
Zwariowany, debilny, napastujący go desperat…
Bezmyślnie i ze złością Connor przygryzł dolną wargę
Cory’ego, mszcząc się na nim i na własnym nieposłusznym ciele, i umyśle. Za
mocno.
Jęk bólu i gorąca, słodka ciecz rozdzieliła tym razem
mężczyzn. Cory zaskoczony, lekko zamroczony i nieprzytomny od ich pocałunków,
polizał swoją dolną zranioną do krwi wargę.
– Jeszcze trzy – wymamrotał, smakując swoją krew
zmieszaną z smakiem Connora. Jeśli był wściekły lub wystraszony, nie dał po
sobie tego poznać. Okazało się za to, że nagle był dwa razy mocniej
zdeterminowany. Wypuścił z dłoni włosy Connora i szybkim, sprawnym ruchem
oderwał jego dłonie od swojej koszulki. Sekundę później praktycznie rozrywając
delikatną materię na piersi opierającego mu się mężczyzny, trzymając za
materiał, pchnął go na kontuar za jego plecami i przyparł całym ciałem.
Wyładowanie elektrostatyczne między ich ciałami wprawiło Cory’ego w słodką
wibrację. Jego bolesna, przekrwiona erekcja znalazła sobie słodkie miejsce, aby
wpasować się w udo Connora.
„Co do cholery...” Connora
utonęło w kolejnym duszą wstrząsającym pocałunku. Prawie brutalnym i
domagającym się uległości. Zniewalający, śliski język Cory’ego nie brał jeńców.
Żądał poddania się w każdym muśnięciu i pieszczocie.
O nie… Connor nie ulegał… nigdy. On brał, co chciał…
Zmiana sił nastąpiła tak szybko, że żaden z nich nie
wiedział, jak to się stało. Connor już nie odpychał Cory’ego od siebie, tylko
raczej zgniatał szczuplejsze, mniejsze ciało mężczyzny w swoich ramionach.
Mógł i chciał pokazać draniowi co nieco na temat
całowania.
Każdy milimetr dwóch rozpalonych ciał przylegał do siebie
idealnie. Cory czuł zawrót głowy. Czuł się zagubiony, pomimo iż Connor niemal
boleśnie trzymał go uziemionego w swoich ramionach. Miał ochotę trzeć,
jęczeć i znaleźć się jeszcze bliżej gorącego, muskularnego ciała Connora. Każda
mijająca sekunda zabierała mu przyjemność pieszczących go twardych ust Connora.
Ich języki walczyły o prawo do ust przeciwnika i władzę nad uległym.
Chciał więcej, chciał głębiej. Boleśnie podniecony
praktycznie jęknął z rozpaczą, kiedy mężczyzna stanowczo oderwał usta od niego,
unosząc głowę.
Stalowe oczy pałały gorączką i Cory był pewien, że nienawiścią.
To dobrze. Nienawiść to było znacznie więcej niż
obojętność, na którą liczył… Z którą się liczył.
– Dwa ostatnie… – Connor wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Jego oczy przypominały małe szparki wypełnione płynną stalą, tak pociemniały z
pożądania. Jego twarz była zarumieniona i Cory bez poczucia winy oszukiwał się,
że to był efekt podniecenia. Ciężki oddech mężczyzny owiewał twarz Cory’ego,
ale też sprawiał, że ich ciała ocierały się o siebie, posyłając przez całe jego
ciało fale rozkoszy. Jeśli tylko przycisnąłby biodra do duszącego wściekłością
Connora, ten nie miałby wątpliwości, jaki wpływa ma na jego ciało ten wymuszony
pocałunek. Connor jednak miał własny plan i karę dla Cory’ego. – Dwa ostatnie. Naciesz
się nimi, póki możesz… Może nawet czegoś się nauczysz od prawdziwego mężczyzny –
dodał z ironicznym, okrutnym uśmieszkiem, wprawiającym kolana
Cory’ego w drżenie. Nie wiedział czy uciekać, czy poddać i jęczeć z niebiańskiej
udręki. Mężczyźni przez nieskończoność stali w kleszczowym uścisku zmieniającym
każdy oddech w torturę.
Serce praktycznie chciało wyrwać się na wolność przez
boleśnie ściśnięte żebra Cory’ego. Nadzieja, jego największy, najzacieklej
zwalczany wróg, zakradła się do duszy młodszego mężczyzny. Zanim jednak zdołał
nawet przeanalizować słowa Connora, gorące domagające się posłuszeństwa usta
mężczyzny złapały go w spiralę pożądania i rozkoszy.
Każde muśnięcie tych twardych, bezlitosnych warg
zmieniało go w rozedrganą, rozchwianą potrzebę rozpierającą się w każdej
komórce jego ciała. Lgnął do Connora i trzymał z całych sił. Nie przyszło
mu nawet na myśl, aby się opierać czy protestować, kiedy był pozbawiany tchu
językiem w swoim gardle, czy kiedy prawie siniaczące mu biodra dłonie
zaciskały się na nim boleśnie.
Łkanie umarło w krtani Cory’ego, zanim znalazło drogę na
zewnątrz, ale Connor nadal mógł je posmakować. Tak jak lekko–metaliczny
posmak krwi wyciśniętej ze zranionej przez niego wargi. Delikatny posmak kawy
został wylizany już przy pierwszym pocałunku, niestety tylko wzmógł pragnienie
Connora na więcej…
Na więcej kawy…
Z całą cholerną pewnością chodziło o kawę.
Nie miał zamiaru czerpać przyjemności z tego oszukańczego, wymuszonego
pocałunku. To było logicznie, że coś czuł… nie był trupem. Pocałunek miał za
zadanie działać… jakoś…
Tamte kobiety… po prostu go nudziły… nic więcej. Normalnie podniecałyby go…
choć trochę. W minimalnym stopniu.
Cory Andrews nie zasłużył sobie na ten przywilej!
Connor zignorował swój coraz większy wzwód i z całą
stanowczością zignorował ogromny pulsujący wzwód Andrews’a wbijający się w jego
udo. Nie będzie się ocierał o drania jak zwierzę w rui.
Nie pozwoli też na to jemu. Znów zmiażdżył szczupłe
biodra, unieruchamiając je. Nie mógł jednak skoncentrować się na wszystkim na
raz.
Silne ramiona zaciśnięte na jego szyi więziły go.
Niezmordowany język korzystał z każdej okazji, aby wedrzeć się do wnętrza
jego ust, odbierając mu oddech, a wąskie biodra przypierały go we wszystkich
właściwych miejscach. Cory konsumował go i pochłaniał, nie dając odporu jego
zmysłom. Nawet już nie wiedział, którego z nich serce wali tak głośno, że echem
odbijało się w jego głowie.
Musiał się uwolnić!
Zdecydowany zakończyć pocałunek, Connor wylizał wnętrze
ust Cory’ego… tak na finał oczywiście.
Zbadał podniebienie ponownie, tuż przed samym końcem…
Wessał wilgotny pracowity mięsień do własnych ust, żeby
zaraz zakończyć to co robili. Naprawdę postanowił, że dość tej zabawy jego
zmysłami. Koniec i kropka.
Tylko Cory nie słuchał jego cichego polecenia. Niemy
rozkaz, aby zabrał swoje wilgotne i opuchnięte usta, i trzymał przy sobie,
pozostał bez odpowiedzi.
Czy nie wiedział, że może zrobić z mniejszym, szczuplejszym ciałem swojego
uwodziciela, co tylko chciał? Mógł go odepchnąć w każdej chwili.
Skrzywdzić. Odebrać tę odrobinę władzy nad pocałunkiem, którą mu dał.
Wydusić oddech jednym uściskiem.
Miał nawet taki zamiar, kiedy go objął. Na serio. Właśnie
dlatego trzymał go w ramionach tak kurczowo. Z tym, że ośmiornicowate
ramiona Cory’ego również trzymały go w kleszczowym uścisku. Z desperacją.
Zadziwiało go to i ciekawiło. Nigdy jeszcze nikt nie
pożądał go tak rozpaczliwie. Trzeba było przyznać, że podziwiałby odwagę
mężczyzny, gdyby nie był taki wściekły na bezczelność, z jaką założył, że
dostanie to, czego chciał…
Eee….
Z językiem głęboko w swoim gardle, uwodzącym go, dręczącym
i podniecającym, Connor odczuł potrzebę, aby po raz pierwszy w życiu się
zarumienić. Cory dostał dokładnie to, czego chciał… I pozostawało Connorowi
mieć tylko nadzieję, że pocałunek był jedyną rzeczą, której mężczyzna pragnął.
– Czy już zdecydowałeś, z kim udasz się na kolację…? – Radosny
głos wysokiej blondynki z optymizmem wpadającej do budki, rozdzielił
zasapanych, podnieconych mężczyzn. Sekundę zajęło jej ogarnięcie całej
sytuacji. Jej lodowate spojrzenie wbiło się w nich jak śmiertelne ostrze. – CO
tutaj się dzieje?! – Wydarła się wściekła. Kiedy jednak za jej plecami pokazały
się kolejne osoby, ostentacyjnie zakryła dłońmi usta, zszokowana.
Connor z Corym spojrzeli na nią nieprzytomnie, stojąc w
swoich objęciach jak zamurowani. Zbyt szybko zakończony pocałunek pozostawił
ich w niedosycie i złości.
Przez cały ten czas, wlekący się dla oszołomionego
Cory’ego, mężczyzna czekał z bólem w sercu na moment, kiedy zostanie
odepchnięty. Wyzwany, może nawet oskarżony o napaść. Sponiewierany i obrażony.
To miało się wydarzyć w każdej sekundzie.
Już… z pewnością teraz…
Dlaczego więc jego ramiona nadal oplatały szyję sztywno
stojącego Connora, to nie miał pojęcia. Nie miał pojęcia o niczym. Co robić? Jak się zachować? Co powiedzieć?
Pustka i cisza w jego głowie paraliżowała go,
pozostawiając bezwolnym obserwatorem całej sytuacji. Bez względu na to jak wiele
możliwości rozwoju sytuacji wyobrażałby sobie, przyłapanie przez osoby trzecie
i ich ingerencja, nie przyszła mu na myśl.
– Connor, co ty robisz? – Pytanie jak nieprzyjemny zgrzyt
odbiło się o cienkie ścianki budki. To był ten rodzaj dźwięku, od którego
człowiekowi spływał zimny pot po plecach. Blondynka, pretendująca na stanowisko
kolejnej kochanki Connora, nagle poczuła się zagrożona. W jej wersji bajki to ją miał wybrać i zabrać na romantyczną
kolację we dwoje. Miał paść ofiarą jej
czaru i powabu.
W tej chwili jednak, jego zamglony wzrok i opuchnięte
wargi świadczyły o tym, że była ostatnią osobą na jego myśli. Ten mały,
niewydarzony drań dorwał się do niego i położył na nim swoje obrzydliwe łapska.
Najwyraźniej trzeba było przypomnieć Connorowi, że
preferował kobiece wdzięki i krągłości.
Na sztywnych nogach podeszła do mężczyzn i spróbowała ich
rozdzielić. Trudo było jednak cokolwiek osiągnąć, kiedy obaj jak na rozkaz
zacisnęli ramiona na sobie.
– Nie rób scen –
syknęła do Cory’ego i znów łapiąc szczuplejszego mężczyznę za przedramię,
szarpnęła go, odrywając od Connora. Tym razem rozdzieliła ich i Cory,
pozbawiony wsparcia, zachwiał się na miękkich nogach. Cały otaczający go świat
uderzył w niego z impetem.
Śmiech, niedwuznaczne komentarze i tłok we wejściu do
budki sprowadziły go na ziemię z hukiem. Nawet nie miał szans.
Nie miał nagle odwagi, aby spojrzeć na zapędzonego w róg
Connora. Musiał stamtąd wyjść… natychmiast.
Ludzie zebrani wokół nich mieli jednak zbyt dobrą zabawę
ich kosztem. Nie mieli ochoty pozbawić się tak przedniej rozrywki. Zwłaszcza z
udziałem wyniosłego Connora St. Charlesa. Zablokowali wyjście, wyzywając
Cory’ego, aby zrobił scenę i uciekł jak wystraszony chłopczyk.
– Oww… nie odchodź. Chcemy wiedzieć, kto wygrał… Wszyscy
czekaliśmy na moment, w którym St. Charles wybierze najlepszy pocałunek …
Komentarze padały na prawo i lewo, ale Cory nie miał
pojęcia, kto je wypowiada, bo okrutny śmiech tych ludzi zmroził go do szpiku
kości. Przed jego oczyma twarze tańczyły, przyprawiając go o zawrót głowy.
Wróciło wszystko… ze zdwojoną mocą.
Strach, drżenie, obawy, wątpliwości…
Co tutaj robił? Co on sobie wyobrażał?
– Cory wygrał!
Ni z tego, ni z owego nagle przy jego boku zjawił się
Connor. Pozbierany, zimny i opanowany. Nawet włosy miał przygładzone.
Blondynka niemal wpadła na jego plecy, nie odstępując go na krok.
– Co?!
– CO?!
– COO?!
Najwyraźniej wszyscy chcieli poznać odpowiedź na to
pytanie, z Corym włącznie. Mina mężczyzny była jednak nieprzenikniona. Tylko
nieugięte spojrzenie ostrzegło Cory’ego, że czegokolwiek by oczekiwał, to się
rozczaruje. Właśnie nadszedł moment zapłaty za jego szaleństwo. Bez ceregieli
czy słowa wyjaśnienia Connor chwycił Cory’ego za przedramię i ruszył do
wyjścia.
Tym razem nikt nie ośmielił się zablokować przejścia.
Odeszli, ignorując przyciszone komentarze, niedowierzające szepty kobiet i
podśmiewanie się mężczyzn.
Prowadzony za rękaw jak niegrzeczny chłopiec, Cory
pozwolił się wyprowadzić z gąszczu ciekawskich ludzi. Cokolwiek Connor
zamierzał, nie mogło być dobre. Szkoda tylko, że nie brał pod uwagę tego, że
właśnie tego dnia i w tym właśnie momencie władza nie należała do niego.
– Gdzie mnie ciągniesz? – zapytał cicho i spokojnie.
Wyraźnie drgająca z wściekłości żyłka na brodzie Connora wcale nie robiła na
nim wrażenia… no może odczuwał nieprzepartą ochotę, aby ją polizać.
– Idziemy na pracowicie przez ciebie zapracowaną kolację.
– Connor wycedził przez zęby, zimno spoglądając na niego z góry. – Pogadamy
sobie…
Cory stanął, wyszarpnął przedramię z niemal bolesnego
uścisku i zmierzył Connora ironicznym spojrzeniem.
– Nie.
Odszedł, zanim Connor zdołał sformułować jakikolwiek
protest czy obiekcje. Cory nie miał mu nic do powiedzenia. Dostał dokładnie to,
po co przyszedł. Nie było o czym dyskutować.
Connor stał jak wbity w ziemię, ziejąc zimnym ogniem
nienawiści i wściekłości. Czuł jak całe jego ciało wibruje z tłumionego gniewu.
Co gorsze, wcale nie był taki zły z powodu pierwszego w
swoim życiu pocałunku homoseksualnego, na dodatek w tłumie jego
współpracowników i znajomych.
Nie. Jego do apopleksji doprowadzały oddalające się od
niego szczupłe plecy Cory’ego Andrewsa. Bez mrugnięcia okiem, bez czekania na
dyspozycje, drań odwrócił się na pięcie i odszedł od niego, zostawiając go
stojącego w środku tłumu jak idiotę. Miał nieprzepartą ochotę podążyć za tym
małym… i sprowadzić do poziomu. Pokazać kto tu rządzi. Udowodnić…
Blond pirania wyczuwając krew, jak na zawołanie była przy
jego boku. Jej sztucznie naciągniętą twarz, szpecił grymas wymuszonego
uśmiechu. Connor na serio nie miał w tym momencie natchnienia i cierpliwości,
aby się z nią użerać.
– Nie teraz Margo. – Uciął wszelką paplaninę i pytania
zimno, i skutecznie. Bezemocjonalnie rozejrzał się po najbliżej stojących
osobach i zdecydowanym skinieniem przywołał do siebie nieopodal stojącą młodą,
nieśmiałą sekretarkę. Nie pamiętał jej imienia, ale pamiętał, że praktycznie
uciekła zaledwie musnął jej usta własnymi.
Miała dziś szczęście, wygrała.
Uczucie, że zabiera na kolację nagrodę pocieszenia,
zamiast tego czego naprawdę chciał, zdusił w sobie brutalnie, wyrzucając z
myśli, zanim jeszcze zdołało się zagnieździć. Jeszcze bardziej wściekając się
na siebie, wdziewając kolejną warstwę aroganci i oziębłości, złapał kobietę za
łokieć i zwracając się do otaczającego go w dalszym czasie tłumu, oświadczył.
– Przedstawienie skończone…
Odszedł z oszołomioną, krwiście zaczerwienioną sekretarką
ignorując absolutnie całe otoczenie i parskającą jak wściekła kocica Margo.
Mógł się założyć, że wbijała w dłonie swoje polakierowane pazury z wściekłości…
Część druga
Cory zrobił to.
Wreszcie odważył się, sięgnął po to czego pragnął i
dostał dokładnie to po co poszedł. Był z siebie dumny. Nie ważne jak bardzo
dygotał w środku, a jego serce waliło w piersi, sprawiając, że czuł się jakby
było mu słabo.
Pocałował Connora.
Mężczyznę, którego pragnął od tak długiego czasu, że to
już nawet nie było śmieszne. Za którym głowa odwracała mu się sama, do którego
porównywał każdego z kim się umówił na randkę. Z kim chciałby być i o którym
marzył, bez względu na to jak idiotyczne i nierealne to było marzenie.
Któremu chciał pokazać, że w życiu liczy się coś znaczniej więcej niż tylko
stalowy kręgosłup i efektywność obojętności z jaką traktował ludzi. Którego chciał nauczyć się śmiać,
skosić z nóg i przekonać, że warto go kochać.
Pocałował Connora St. Charlesa!
I teraz mógł… mógł…
…eee… mógł?
Co właściwie mógł?
Udawać, że jest szczęśliwy? Że nic się nie stało? Ruszyć
przed siebie z wysoko uniesioną głową pomimo pośmiewiska, które z siebie zrobił
przed tłumem swoich współpracowników?
Mógł, zapomnieć o nim?
Pięć najważniejszych minut jego życia zdarzyło się i
minęło…
…i nie pozostało z niech nic, oprócz podrażnionych
policzków zarostem tamtego mężczyzny i dziury w sercu Cory'ego, jak jeszcze
nigdy, wypełnionej po brzegi pustką.
Co miał właściwie teraz robić? Pocałunek okazał się
wszystkim czego się spodziewał i jeszcze więcej. Każdy wcześniejszy przy
tym jednym bladł i znikał, jakby nigdy nie miał najmniejszego znaczenia w życiu
Cory'ego, nie żeby miał jakieś szczególe doświadczenie w tym
departamencie. Dotyk, smak, zapach Connora przylgnął do niego, towarzysząc mu
na każdym kroku w ciągu wczorajszego, zamglonego emocjami dnia, i nie
opuszczając w ciągu samotnej, zimnej nocy.
Co tylko przyprawiało go o jeszcze większą wściekłość. O
rozczarowanie własną głupotą i naiwnością. O dławienie w gardle. Może
i oszukiwał się, ale do samego końca wierzył, że tym pocałunkiem wyleczy
się z uczucia do faceta, którego generalnie nie lubił jako człowieka. Że
sprawdzi, przekona się na własnej skórze i będzie mógł zacząć resztę
swojego życia już uodporniony. Connor miał zbyt wiele zalet i jedną główną
wadę. Brak serca.
Teraz czy Cory chciał, czy nie, musiał stawić czoła
rzeczywistości.
Jego uczucia nie zmienią się, bez względu na to jak
bardzo by tego pragnął. Bez względu na to co będzie sobie wmawiał. Będzie
wzdychał za tamtym palantem, aż jego głupie serce nie pójdzie po rozum do
głowy, po przez naiwność, złudzenia i tłuczone szkło. Tylko jak to osiągnąć?
Zdenerwowany i smutny, Cory usiadł z westchnieniem przy
kuchennym stole. I jak na największego wroga spojrzał na tost leżący tuż
przednim. Miał zamiar go wmusić w siebie choćby miał się udławić! Będzie jadł,
będzie spał, będzie chodził do pracy jak każdego zafajdanego dnia swojego
życia. Zmieni swoją ulubioną spraną koszulkę do spania i spodenki na białą
koszulę, i czarne na kant prasowane spodnie, i zacznie kolejny dzień. Taki sam
jak wszystkie poprzednie. Nic się nie zmieniło, oprócz tego, że dostał to po co
poszedł do budki.
Fakt, że jest gejem i teraz wszyscy o tym wiedzą, nie
miał dla niego żadnego znaczenia. Prędzej czy później i tak by się to wydało.
Choć logicznie rzecz biorąc, właściwie nigdy się nie ukrywał, to wszyscy
wydawali się ślepi. Najwidoczniej nie był wystarczająco interesującą osobą, aby
ludzie zwracali na jego życie intymne jakąkolwiek uwagę. Zresztą był bratankiem
szefa, jego asystentem, niewielu chciało mu wejść w drogę. Śmieszyło go to, bo
wszystko co osiągnął, zawdzięczał sam sobie, a nie pomocy rodziny. Ani on
by się nie zgodził, ani oni nie faworyzowaliby go. Świadomość tego mu
wystarczała. Ludzie mogli myśleć co chcieli.
Skończył studia z zarządzania, ale wybrał pracę jako
asystent wuja w firmie konsultingowej. Chciał mieć oko na starszego, samotnego
od śmierci żony, mężczyznę. Lubił pomagać i ułatwiać życie innym, więc nie miał
nic przeciwko kreatywnemu rozwikływaniu problemów dla tych, którzy nie
chcieli/nie mogli/ nie umieli ich dla siebie załatwić. Właściwie ta praca
nieraz bywała wyzywająca i Cory uwielbiał to. Wiele satysfakcji dawało mu
rozwiązywanie dylematów i sprawdzanie swoich możliwości. Zawsze odczuwał
dreszczyk ekscytacji, kiedy pokonał kolejną trudność, kiedy kolejna poprzeczka
wydawała się jeszcze wyżej. Wielokrotnie mógł się wykazać, a to czyniło jego
pracę atrakcyjną i interesującą. A przynajmniej przez większość czasu.
Bywały upadki i wówczas bolało go nie tylko urażone własne ego, ale i
rozczarowanie sobą. W wieku dwudziestu sześciu lat nie był jednak wystarczająco
naiwny, aby nie wiedzieć, że porażki są
nieodzowną częścią życia. Bez nich sukces nie miałby żadnego smaku.
Zawsze był systematycznym, prawie pedantycznym
człowiekiem i te właśnie cechy czyniły go asystentem doskonałym. Jego wuj
Oswald Andrews był twardym i stanowczym pracodawcą, ale oddanym ciepłym
człowiekiem. Wymagał wiele, ale był sprawiedliwy do bólu. Po dwóch latach
współpracy dotarli się do siebie i teraz praca była samą przyjemnością dla
Cory'ego. Od samego początku wiedział, że jeśli się wykaże, jego wuj doceni
jego wysiłek. Reszta pracowników musiała
zaakceptować ich rodzinne powiązania, choć nie wszyscy lubili fakt, że obaj są
ze sobą blisko. W takich sytuacjach zawsze łatwo o nadużycia, ale Cory był
przekonania, że standardy moralne wypływają z każdego człowieka indywidualnie.
Miejsce pracy było tylko jednym z miejsc, gdzie się je powinno stosować.
Z głuchym westchnieniem Cory napił się już prawie zimnej
kawy, ciężko wspierając głowę na dłoni. Jego palce wprowadziły tylko jeszcze
większy bałagan, w jego nieuczesanych po nocy włosach, niż już tam panował.
Dopiero po drugim kubku kawy był w stanie używalności społecznej i
przestawał być groźny dla otoczenia, ale musiał mieć gorący aromatyczny napój,
żeby w ogóle zadziałał. Dziś jednak było mu wszystko jedno. Czuł się przybity,
rozdrażniony i smutny. Chciał się pozbierać i opanować, ale nie mógł przemóc
bezsilności. Siedział nieruchomo patrząc przed siebie i wspierając czoło na
zaciśniętej pięści, kostkami lekko masował nasadę nosa. Irytacja na samego
siebie wyżerała mu dziurę w żołądku.
Chciał już mieć to wszystko za sobą. Chciał, aby już było
„dwa tygodnie później”.
Niespodziewany dzwonek do drzwi podirytował go jeszcze
bardziej. Właściwie powinien się go spodziewać, a mimo to drgnął jak przyłapany
na gorącym uczynku chłopiec, którego gryzło sumienie. O tak wczesnej porze
mogła to być tylko jedna osoba i właśnie Nolana nie chciał widzieć szczególnie.
Jego samozwańczy przyjaciel nie dawał mu odporu i
próbował być głosem rozsądku, i sumienia. Dręczył, męczył go i zawsze brzmiał
tak cholernie logiczne, że to bolało słuchać. A wykład na temat własnej głupoty
był ostatnią rzeczą jaką Cory pragnął tak wcześnie rano. Przez chwilę rozważał
na poważnie możliwość nie otwierania, ale Nolan najwyraźniej nie zamierzał
odejść, waląc do drzwi jak opętany.
Pytanie czy już wie, było więc zbędne.
– Zwariowałeś? – Szczupły mężczyzna o ciemnoblond
włosach, przepchnął się przez stojącego w otwartych drzwiach Cory’ego, i ze
wściekłą miną na przystojnej twarzy, wparował do środka. Wyglądał jakby był o
krok od skręcenia karku Cory’emu, cały nabuzowany i rozgorączkowany.
– Tak, miło mi ciebie również widzieć – odparł Cory,
zamykając drzwi za rozzłoszczonym przyjacielem. Z całych sił zaparł się
wewnętrznie, aby wysłuchać nadchodzącej tyrady. Kłótnia i tak by niczego nie
zmieniła, bo zdawał sobie sprawę z tego, że jest głuchy na wszelkie racjonalne
argumenty, jeśli chodziło o Connora. Podobne rozmowy prowadzili już wiele razy
przez ostatnie dziesięć miesięcy, od kiedy firma Nolana skorzystała z ich
pomocy i po mimo czynnego oporu Cory'ego, mężczyźni zaprzyjaźnili się. Nolan
zaczerwieniony i ciężko dyszący po wbiegnięciu na pierwsze piętro po schodach,
stał w przejściu z salonu do kuchni z rękami wspartymi na szczupłych
biodrach, i mierzył go zimnym spojrzeniem szarych oczu. Jak zwykle
niedbale elegancki i szykowny, nie poddawał się prawom natury. Taka drobnostka
jak wściekłość, nie mogła przecież zaszkodzić jego wizerunkowi. Cory nigdy w
życiu nie spotkał bardziej samoświadomego człowieka. Nienagannie ułożone
krótkie, ciemnoblond włosy nie były rozwiane przez wiatr, ani inne równie
trywialne przeciwności losu. Jego ciemnoniebieski sweter, do perfekcji
podkreślał kolor oczu i idealną, szczupłą budowę, przylegając we wszystkich
właściwych miejscach. Jasne jeansy eksponujące jego długie nogi i smukłe
biodra, pasowały jak druga skóra przyciągając wzrok każdego widomego człowieka
do jego imponującego krocza i małych krągłych pośladków.
Na Corym nie robił jednak wrażenia w ogóle i mężczyzna
sam nie wiedział dlaczego. Facet miał wszystko. Wygląd, zdolności i
inteligencje. Był praktycznie idealny… a jednak był niewystarczająco dobry…
– Wiesz, wiedziałem, że ci odwala na jego punkcie.
Wiedziałem, że nie możesz się zachowywać logicznie jeśli chodzi o tego faceta –
parsknął drętwym tonem Nolan, zaczynając nerwowo krążyć po mieszkaniu i machać
ręką. – Ale nigdy, przenigdy nie podejrzewałbym cię, że się posuniesz do czegoś
takiego! Po prostu nie mogę uwierzyć!
– Trudno. Przynajmniej rozwiałem twoje wątpliwości – odparł
spokojnie Cory, nie poddając się rozdrażnieniu. Nonszalancko, nie dając się
zdeprymować, minął wyższego mężczyznę i wszedł do swojej małej kuchni. –
Kawy?
– Nie! – odwarknął Nolan. Nowoprzybyły nie był w nastroju
na przyjacielskie pogaduszki i żarty. Za to, z wykrzywioną nieładnie twarzą,
wyglądał jakby chciał mu przyłożyć i wbić trochę rozsądku do głowy przy pomocy
pięści. – Nie mam czasu, na te głupoty!
– Więc cię nie zatrzymuję. – Gospodarz usiadł z powrotem
do stołu i jednym niedbałym ruchem ręki odprawił swojego gościa. Nolan
poczerwieniał po twarzy jeszcze bardziej. Jego gładko wygolone policzki wręcz
świeciły. Cory bezmyślnie potarł dłonią swoją lekko zarośniętą twarz. Zapamiętać – ogol się prosiaku!
– Powiedz mi, co ty sobie do cholery myślałeś Cory!? Czy
ty kurwa w ogóle myślałeś? Czy zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłeś? – Nolan
wydarł się, patrząc na swojego przyjaciela jak na wariata. Jakby pierwszy raz w życiu go widział i
niedowierzał własnym oczom. Był zaskoczony, zdegustowany i wściekły.
Wyglądało jednak na to, że bez odpowiedzi nie zamierza
wyjść. Cory westchnął w duchu ciężko, modląc się o cierpliwość i
zdolności, aby wytłumaczyć coś czego nie dało się logicznie uzasadnić.
– O czym myślałem? To bardzo proste i powinieneś
wiedzieć, bo nigdy tego nie ukrywałem. Myślałem tylko o tym, że pragnę, aby
mnie pocałował, pożądał choć na chwilę – stwierdził spokojnie, starając się
powstrzymać drżenie głosu. Wręcz zaparł się wewnętrznie, aby nie ulec
zalewającym go emocjom. – Choćby ten jeden raz w życiu!
Mężczyzna stanął nagle nieruchomo, hamując na dywanie
prawie z piskiem, z rozdziawioną gębą, wpatrując się w niego
z niedowierzaniem. W głowie nie mieściła mu się taka odpowiedź.
– Czy ty normalny jesteś? – zaskrzeczał.
Cory ze wzruszeniem ramion, wgryzł się w swojego
zimnego tosta, starając się oderwać myśli od wspomnienia gorących warg Connora
na jego własnych. Mina Nolana zaczynała go nawet bawić.
– A ty jesteś? – zapytał, niewinnie wpatrując się w niego
wielkimi oczyma.
– To nie są żarty! – Facet najwyraźniej nie doceniał
poczucia humoru Cory'ego, bo złapał oparcie krzesełka stojącego po drugiej
stronie stołu kuchennego i zacisnął na nim palce, aż mu kostki zbielały.
Pochylił się do przodu, jakby miał ochotę wytłumaczyć mu to wszystko ręcznie i
tylko ostatkiem woli się tamował. Cory uniósł brew pytająco, nie przerywając
sobie jedzenia. Choć jego żołądek protestował, zaciskając się boleśnie. On nie
dał się nabrać na ten akt spokoju. – Wiesz, że to może zniszczyć twoją
karierę?
– Nie, nie wiem. Nie słyszałem, aby pocałunki były
karalne, ale może nie jestem na bieżąco.
– On cię może podać do sądu! Oskarżyć o molestowanie i
zrujnować reputację jednym słowem. Chyba nie jesteś tak naiwny, aby wierzyć, że
on ci odpuści ten numer zwykłym machnięciem ręki? On jest zimnym draniem i
zniszczy cię bez mrugnięcia okiem!
– Za co? Przecież też mnie całował! – Cory stwierdził
cicho, wprawiając po raz wtóry swojego gościa w totalny szok.
– Nikt ci w to nie uwierzy! – padła odpowiedź tak
stanowcza, że Cory miał ochotę się roześmiać. Nie pojmował tego człowieka, na
serio. Choć z drugiej strony właściwie poddał się już kilka miesięcy temu.
– Mieliśmy ze dwudziestu świadków, mój drogi –
powiedział, wstając i odstawiając pusty talerz do zlewu. Każdy mięsień w jego
ciele zaprotestował, ale odwracając twarz, ukrył grymas przed Nolanem. – To
już, na serio nie jest kwestia wiary, tylko szybkości rozchodzących się
wiadomości.
– Czy ty to specjalnie zrobiłeś!? – Nolan doskoczył do
niego mierząc mu w twarz oskarżycielskim palcem.
Cory wolno spojrzał na wycelowany w siebie palec
wskazujący zezując, by po chwili unieść zimne spojrzenie na swojego towarzysza.
Cokolwiek tamten sobie wyobrażał zaczynał przeginać! Nolan lekko
zaczerwieniony, szybko zabrał rękę, nadal jednak przyglądając mu się
podejrzliwie.
– Jak możesz nazywać się moim przyjacielem, jeśli rzucasz
mi w twarz takie oskarżenie? – Odepchnął od siebie nieruchomo stojącego
mężczyzną i wyszedł do salonu wskazując mu drzwi. – Sto razy ci powtarzałem, że
naprawdę nie musisz się ze mną przyjaźnić, jeśli ciągle coś ci się we mnie i w
moim postępowaniu nie podoba! Nikt cię nie zmusza do mojego towarzystwa!
– Wiesz przecież, że ja to z troski o ciebie robię! –
Nolan krzyknął zaskoczony. Nieporuszona mina Cory'ego sprawiła, że nagle był
pozbierany i opanowany, szybko zmieniając taktykę. Nie miał zamiaru
zniechęcić go do siebie. Na przyszłość, będzie musiał bardziej uważać na słowa.
Zdawało się jednak, że cokolwiek by nie powiedział, Cory i tak nie posłucha. –
Nie mogę patrzeć jak się męczysz przez tego palanta. Chcę żebyś był szczęśliwy.
A wymuszanie pocałunku na heteroseksualnym mężczyźnie ci tego nie da! –
zawołał, podchodząc do Cory’ego i kładąc mu dłonie na ramiona,
z przekonaniem i sympatią patrząc w oczy. Nawet cień wahania nie przemknął
po jego twarzy, choć Cory miał wrażenie, że wolałby nim potrząsnąć.
Z ciężkim westchnieniem, asystent przymknął na sekundę
powieki, odpychając od siebie wszystkie myśli i wątpliwości. Może Nolan i
miał rację, ale nie zmieniało to sytuacji ani na jotę, a nie miał siły
tłumaczyć czegoś, czego tamten i tak by nie pojął. Przecież sam siebie nie
rozumiał!
– Nolan doceniam to, naprawdę! – powiedział odsuwając
się. Nie chciał i nie mógł przyjąć pocieszenia, i dotyku przyjaciela. Od samego
początku postawił sprawę jasno. Nie może i nie będzie ich łączyć ani seks,
ani nic romantycznego. To było nieziszczalne, nawet gdyby chciał. A nie
chciał.
– Cory…
– Co? Wiesz, że rozmowa na ten temat nic nie da! Ja
doskonale to wszystko wiem i rozumiem. Naprawdę. – Przerwał mówiącemu,
zanim tamten się rozpędził. Odszedł od niepewnie stojącego, na środku jego
niewielkiego mieszkania, mężczyzny stając jak najdalej się dało i wspierając
się o drzwi balkonowe lekko. – Zdaję
sobie sprawę z tego, że nic nigdy z tego nie będzie – powiedział cicho,
przeciągle wzdychając.
– To dobrze. – Nolan usiadł na beżowej kanapie,
przyglądając mu się badawczo i czekając na dalsze wyjaśnienia. Szczupłe
przedramiona wsparł na szeroko rozstawionych kolanach.
Cory zaplótł ramiona na piersi stając w defensywnej
pozie. Jego przyjaciel zawsze go do tego zmuszał. Miał już tego dość.
– Nie zamierzam załamywać się z tego powodu, zacząć pić
czy coś równie głupiego. Connor jest po za moim zasięgiem i nikt lepiej ode
mnie tego nie wie! Wiem, że jestem idiotą, nikt mi tego nie musi mówić. –
Zauważył oczywiste, ale czuł, że musi to powiedzieć głośno. – Zrobiłem to co
chciałem i dostałem to co chciałem. Koniec sprawy. Jeśli poniosę tego
konsekwencje, trudno. Jak wszystko inne w życiu, wartościowe rzeczy mają swoją
cenę.
Nolan wstał kręcąc głową. Niezdecydowanie i z frustracją
przeczesał włosy obiema dłońmi, ale nie podszedł do niego i Cory był mu
wdzięczny. Po wczorajszym pocałunku czuł się jakby obolały od środka. Ta
rozmowa i stawienie czoła rzeczywistości nie pomagało sytuacji. Wszystkiego
czego pragnął w tej chwili, to wpełznąć pod kołdrę i po użalać się nad sobą. A
właśnie tego mu nie było wolno.
– Dlaczego ty to sobie robisz? – zapytał patrząc na niego
niemal z politowaniem. Cory jęknął, jeszcze ściślej obejmując się ramionami.
– Dobre pytanie… bardzo, bardzo dobre pytanie…
Rozdzierający niezręczną ciszę dzwonek do drzwi, obu ich
wzdrygnął. Nolan podejrzliwie spojrzał
się na Cory'ego, ten jednak tylko wzruszył ramionami idąc otworzyć. Ktokolwiek
to był, trafił jak pięścią w nos.
– Słu… – pytanie zamarło mu na ustach, kiedy wyjrzał
przez uchylone drzwi. Z niedowierzaniem wbił spojrzenie w postać stojącą
na korytarzu jego apartamentowca. Nagły szum i ucisk w czaszce zagłuszył
odpowiedź, którą widział na poruszających się ustach przybyłego mężczyzny, ale
jej nie słyszał. Miał wrażenie, że chyba przewróci się z szoku.
– Pytam się po raz drugi czy mogę wejść? – Bardziej
zażądał niż zapytał Connor, nie czekając na odpowiedź i zwyczajnie taranując
sobie drogę do środka.
– Cholera… – ciche przekleństwo Nolana zamarło mu na
ustach.
Nolan i Cory jak dwaj idioci stali z rozdziawionymi
ustami, patrząc na mężczyznę, obojętnie stojącego po środku salonu i
lustrującego otoczenie bezemocjonalnie.
Nawet jednym spojrzeniem nie zaszczycił Nolana, jakby był niewidzialny
lub kawałkiem wyposażenia.
Właściwie jednym skrupulatnym spojrzeniem Connor obrzucił
jasnobeżowe ściany, czerwono–czarne abstrakcyjne reprodukcje na ścianach
i dywany, na jasnym sosnowym parkiecie. Jasne meble na środku
pomieszczenia. Wszystko komponowało się idealnie, ale właściciel, po raz
pierwszy spojrzał na swoje skromne mieszkanie cudzymi oczyma. Kanapa pod
dłuższą ze ścian, telewizor w kącie i stolik między dwoma fotelami na środku,
aby było wygodnie oglądać. Normalne, funkcjonalne i praktyczne. Nie można było
nic zarzucić całości, ale mężczyzna i tak miał wrażenie, że Connor szacuje go
i ocenia.
Lodowate ciemnoniebieskie oczy widziały wszystko i Cory z
trudem powstrzymał zimny dreszcz ześlizgujący mu się po kręgosłupie, kiedy
mężczyzna spojrzał najpierw na Nolana, a później wymownie na niego.
– Czy możemy porozmawiać na osobności? – zapytał, ale to
zabrzmiało bardziej jak polecenie, którego żaden człowiek, z choćby połową
mózgu nie powinien zignorować. Najwyraźniej nie dotyczyło to Nolana, bo wyrwał
się jak na sprężynie.
– To nie jest dobry pomysł Cory. Naprawdę nie sądzę, że
powinieneś… – zaczął ostro, ale zamilkł pod spojrzeniem, którym Connor
przyszpilił go, jak małego obrzydliwego robala.
Cory otrząsnął się z początkowego zaskoczenia i zwrócił
do obu mężczyzn.
– Najlepszym pomysłem będzie, jeśli obaj panowie
opuścicie moje mieszkanie. To zresztą nie podlega dyskusji, bo idę się ubrać, a
wy chyba znajdziecie drogę do wyjścia, prawda? – rzekł tak spokojnie i tak
chłodno jak to tylko udało mu się wymusić na swoim zaciśniętym gardle.
Odwracając się na pięcie i odchodząc z całą godnością na jaką było go stać,
nawet nie zerknął na żadnego z nich. W bokserkach, starym podkoszulku i boso,
ale z wysoko uniesionym podbródkiem.
Udało mu się nie odwrócić i nie zlustrować głodnym
wzrokiem mężczyzny ze swych snów, ale praktycznie zjechał po drzwiach sypialni
tak szybko, jak tylko udało mu się je za sobą zamknąć. Nogi zwyczajnie nie były
w stanie utrzymać jego ciężaru.
Co on tutaj robił? Po co przyszedł? Czego od niego do cholery chciał?
Dokopać mu? Grozić? Zniszczyć? Zmienić jego życie w koszmar na jawie?
Ha, to już mu się udało, nawet bez próbowania – myśli jak tajfun kotłowały się w głowie Cory'ego.
Siedział na szorstkiej brązowej wykładzinie, zaciskając powieki do bólu,
wsparty plecami o chłodną powierzchnię drzwi. Dłonie zacisnął w pięści, aby nie
sięgnąć do klamki i nie pobiec do tego drania. Miał wrażenie, że jego
wnętrzności wytrzęsą się na zewnątrz, tak bardzo wszystko dygotało mu w
środku. Pierś zalewała fala duszności.
Był rozdarty między pragnieniem, aby rzucić się na niego,
całując każdy dostępny skrawek seksownej skóry Connora i jednocześnie kopnąć w
jaja z wściekłości.
Czemu on mu to robi?
Stłumiona wymiana zdań i głośny trzask drzwi wejściowych,
poderwał go zmieniając niespokojne bicie jego serca w chaotyczny łomot. Na
miękkich nogach wstał i podszedł do szafy w poszukiwaniu ubrania. Aby stawić
czoło rzeczywistości musiał mieć na sobie swoją zbroję. Mundurek świetnie
wykształconego, kompetentnego asystenta. Praktycznie jak w letargu włożył
ubranie, portfel i przepustkę do kieszeni, i z ciężkim sercem ruszył do drzwi.
Musiał się ogolić, zanim wyjdzie do pracy, a łazienka znajdowała się w
korytarzu.
– Chyba nie sądziłeś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz?
– Cichy głos zatrzymał Cory'ego w pół kroku. Ze wstrzymanym oddechem uniósł
spojrzenie. – Nie – przyznał zrezygnowany, choć chciałby móc skłamać. – Nie
sądziłem, Connor…
Odrywając spojrzenie od przystojnego intruza, ruszył do
kuchni. Golenie będzie musiało zaczekać. Nie żeby był w wielkim pośpiechu w
sobotni poranek.
Patrzenie jednak na idealnego, cudnego Connora bolało.
Stalowoszary garnitur, śnieżnobiała koszula i konserwatywny czarny krawat w
drobne bordowe prążki. Facet dosłownie nie mógł wyglądać lepiej, nawet gdyby
próbował. Ale zresztą tak było zawsze. Dlaczego nadal dawał się zaskakiwać?
– Piwo? – zapytał z lekkością, której nie czuł i nawet
nie wiedział skąd się brała. Najwyraźniej był mistrzem w oszukiwaniu. Zwłaszcza
samego siebie. Nie odwracając się do nieproszonego gościa, sięgnął do lodówki i
wziął dla siebie małą butelkę, i po odkręceniu nakrętki wypił pół na raz. Może
jak się znieczuli, będzie mniej bolało.
– Jest siódma rano –
odparł zdegustowany mężczyzna. Kiedy Cory odwrócił się, aby na niego
spojrzeć, wzdrygnął się widząc obrzydzenie na kamiennym obliczu.
Maleńki kawałeczek jego duszy wyrwało z brutalną siłą.
Przecież wie… nie ma prawa spodziewać się czegoś innego. Tylko, że ból odrzucenia,
zranienia i beznadziei nie zelżał z tego powodu.
– Jak to się mówi: gdzieś na świecie jest po piątej –
wydusił, wzruszając ramieniem i znów pijąc. Choć tak naprawdę chciało mu
się po prostu płakać. Czemu nikt mu nie powiedział, że miłość to taki brutalny
biznes? Cokolwiek Connor miał mu do powiedzenia, rozerwie jego serce na
strzępy. Co do tego mógł mieć stuprocentową pewność.
Gość skrzywił się nieprzyjemnie i z ramionami
zaplecionymi na szerokiej piersi, znów wbił w niego niechętne spojrzenie.
– Mówią też, że alkohol nie rozwiązuje problemów… –
zauważył ironicznie.
– Mleko też nie – zripostował Cory, zanim zdołał się
powstrzymać. Przecież facebookowe mądrości przydawały się jak nigdy w życiowych
problemach. Twarz Connora ponownie zmieniała się w bezemocjonalną maskę.
– Często masz w zwyczaju zaczynać pracę na rauszu?
– W ogóle nie muszę dziś iść do pracy. Jest sobota i choć
nie jestem takim maniakiem pracy jak ty, zdarza mi się pracować w dni wolne.
Nie czynię jednak z tego reguły – skwitował obojętnie, na serio wkurzony
sugestią. Chciałby móc odwrócić się na pięcie i odejść zamiast wdawać się
w tę bezsensowną dyskusję, ale nie mógł. Był u siebie i po raz pierwszy w
życiu, nie dawało mu to przewagi, wręcz czuł się uwięziony. A przecież do
cholery był na swoim gruncie!
Connor pominął milczeniem osobistą wycieczkę Cory'ego z drwiną
podśmiechując się pod nosem.
Długi skurcz żołądka sprawił, że Cory pożałował picia.
Miał dość tej niepewności.
– Czego ode mnie chcesz? – Naskoczył na stojącego w jego
kuchni mężczyznę, ostrzej niż zamierzał, ale nie mógł już nad sobą zapanować.
Connor w jasnożółtym pomieszczeniu wprost wyglądał nie na miejscu. Z jego
ciemną karnacją i kolorystyką wręcz odstawał.
Szef PR uśmiechnął się nieprzyjemnie.
– Jesteś mi coś winien.
– O nie… – Cory pokręcił głową i zaczął wycofywać się z
kuchni. Potrzebował więcej przestrzeni, aby choć spróbować się bronić. –
Zapłaciłem za prawo do twoich pocałunków. Nic ci nie jestem winien.
– Myślisz, że długo zajęło mi dowiedzenie się, że to ty
wrobiłeś mnie w stanie tam? – Connor ruszył za nim, praktycznie taranując go i
spychając w głąb salonu.
Cory chciał stawić mu czoła, naprawdę chciał, ale jego
kolana groziły poddaniem się, a nerwy praktycznie iskrzyły mu w głowie.
Szybko i zdecydowanie stanął tak, aby rozdzielał ich stolik do kawy. Złudne to
było poczucie bezpieczeństwa, ale potrzebował chwili żeby wziąć się w garść i
nie skompromitować.
– Ktoś musiał tam stanąć. – Wzruszył ramionami,
jednocześnie nerwowo przełykając ślinę. Jego przeciwnik był niebezpieczny… i
seksowny.
– Wykorzystałeś mnie, a to nigdy nie kończy się dobrze.
Powinieneś liczyć się z konsekwencjami. Zapłacisz mi za to. – Mężczyzna
wymierzył w niego palcem, a jego groźny ton, praktycznie chwycił Cory'ego za
gardło i ścisnął boleśnie. – Wiem też dlaczego to zrobiłeś, desperacie –
parsknął z obrzydzeniem.
Cory zamknął oczy na ułamek sekundy przełykając łzy
upokorzenia. Nie zamierzał się tłumaczyć ani usprawiedliwiać. Zdecydowany był
przyjąć karę, na którą sobie zasłużył, ale Connor nie zmusi go do
usprawiedliwiania swojego postępowania. Może sobie myśleć co chce.
– Mogę sprawić, że nie będziesz miał życia w pracy.
Obrzydzę ci je tak bardzo, że nie pokarzesz się tam. Bez wysiłku mogę zmienić
twoje życie w koszmar. – Connor zły z powodu braku oczekiwanej reakcji
Cory'ego, wycedził przez zęby zaciskając pięści. Szybkim kopnięciem odsunął
lekki stoliczek do kawy, który przesunął się kawałek po dywanie i zazgrzytał
wpadając na parkiet.
Teraz już nic nie stało mu na przeszkodzie
i pięćdziesiąt różnych możliwości przeleciało przez głowę Cory'ego. Z
czego połowa była niecenzuralna i karalna w wielu miejscach na świecie. Ból,
łzy i upokorzenie znajdowały się jednak w pierwszej trójce.
Mężczyzna zbladł, ale z uporem wpatrywał się w Connora
szeroko otwartymi oczyma, mimo że serce podjechało mu do gardła. Był przerażony
i rozgoryczony, co tylko wkurzało go niemiłosiernie, zmieniając mu mózg w
galaretkę niezdolną do funkcjonowania. Connor miał zdecydowanie zbyt wielki
impet na jego życie.
– Już to zrobiłeś! – zawołał, wybierając wściekłość z
palety emocji nim targających. Nie miał już sił przejmować się tym, co Connor
może zrobić albo sobie o nim pomyśleć. – Twoja egzystencja jest dla mnie
męczarnią, każdego pieprzonego dnia! Moja własna głupota zabija mnie na raty!
Patrzeć na siebie nie mogę. Myślisz, że będzie gorzej? Że zmieni to cokolwiek?
Connor jednym susem znalazł się przy nim i łapiąc za
przód koszuli zaczął potrząsać, aż zęby Cory'ego zadzwoniły.
– A więc to prawda ty… ty żałośny idioto! – zawołał z
ogniem w oczach patrząc w oczy zaskoczonego, zszokowanego Cory'ego,
niezdolnego nawet zareagować. – Lecisz na mnie maniaku! Nie chciałem wierzyć
tej suce Margo, ale to prawda. Ty głupi fiucie zakochałeś się we mnie! Co z
tobą jest nie tak?
Cory zbyt zdumiony, aby się bronić, pozwalał większemu
mężczyźnie potrząsać sobą. Brak reakcji chyba jednak tylko rozwścieczył go
jeszcze bardziej, bo Connor pchnął go na ścianę za nim i kilkakrotnie uderzył o
nią jego plecami. Całe powietrze z płuc Cory'ego uleciało z sykiem. Bardziej
jednak z impetu niż z faktycznego bólu. Dłonie mu się spociły
i praktycznie jęknął z zapartym tchem, widząc furię atakującego. Pięści
jednak nie poszły w ruch i była nadzieja, że Connor nie całkiem jeszcze
stracił panowanie nad sobą, mimo że dyszał w twarz Cory'ego wściekły.
– Co ty sobie kurwa myślałeś? Jak jakiś szczeniak
przyszedłeś do budki w romantycznym rojeniu, wiedziony bezsensowną
nadzieją. To trzeba mieć coś z głową! Wyobrażałeś sobie Happy End?
– Wiem! – Cory wrzasnął w końcu łapiąc dech. Co ich
wszystkich obchodzi, co sobie myślał? Gówno im do tego! – Myślisz, że nie wiem,
że kochanie ciebie to szczyt głupoty? Że nie gardzę sam sobą? Ze wszystkich
drani na świecie, padło na ciebie – odepchnął Connora mocno, korzystając z
zaskoczenia mężczyzny. Obaj potknęli się. Szybko jednak znów znalazł się
przyciśnięty do ściany. Nie miał sił uwolnić się z żelaznego uścisku, ale nie
przestawał się szamotać. Miał już dość wszystkiego, zamierzał skorzystać z
okazji i wygarnąć Connorowi co myśli. – Moje życie zmieniło się w dramat,
od chwili w której mój wzrok spoczął na tobie! Nie chcę tego i nie chcę ciebie,
i nic do cholery nie mogę z tym zrobić! – wydarł się w twarz
unieruchamiającego go mężczyzny. Connor parsknął bezlitośnie.
– Masz więc pecha!
– Wiem! – Cory po raz kolejny pchnął z całej siły,
zaciskając pięści i rozważając czy nie przywalić trzymającemu go typowi, nie
oszukiwał się jednak, że ma szansę, aby wygrać faktyczną walką. – Zostaw mnie!
Jeśli nigdy bym cię nie zobaczył, to i tak byłoby za wcześnie!
Bliskość ich ciał pogrywała sobie z jego rozumem i
rozsądkiem. Chciał się uwolnić, a nie podniecać tą bezsensowną sytuacją.
Connor jednak miał inny pomysł. Z całych sił przyparł mniejszego mężczyznę
do ściany, miażdżąc go swoim muskularnym ciałem. Dech utkwił w gardle Cory’ego.
Zapach i siła tego człowieka odbierała mu zmysły. Jak miał się bronić, jeśli
wszystko czego pragnął w tym momencie, to było trzeć o niego swoim budzącym się
członkiem?
To nie był dobry
moment. To właściwie był zajebiście zły moment, aby się podniecić. Sama dobra
wola jednak nie wystarczyła, aby zwalczyć pożądanie. Pochylając się do przodu
Cory pociągnął nosem, wciągając choć trochę oszałamiającego zapachu. Stali tak
blisko, że widział jeszcze lekkie zaczerwienienia na jego skórze po goleniu.
Małe zmarszczki wokół oczu, tylko potęgowały wrażenie dojrzałości i powagi
mężczyzny. Jego usta nawet zaciśnięte w cienką linię, kusiły Cory'ego. To była
siła wyższa, czyniąca go bezwolną marionetką swojego własnego pragnienia.
Buzujący gniewem Connor wyczuł to i znów pchnął go
na ścianę z lekka budząc ze zmysłowego letargu. Uderzenie po raz kolejny
pozbawiło go oddechu, ale jęk Cory’ego nie zrobił na agresorze wrażenia. Za to
bez skrupułów udem przycisnął nabrzmiałe kroczę uwięzionego.
– Nie chcesz mnie, tak? – Mężczyzna zapytał ironicznie, nagle
pochylając się nad uchem Cory’ego i gorącym oddechem muskając mu policzek.
Wystarczyłoby pięć centymetrów i ich usta spotkałyby się. Oszołomiony asystent
jak rozpaczliwiec uchwycił się swojej złości. Na prowokujące słowa Connora i na
jego bezczelne pogrywanie sobie z nim. Drwina zawarta w słowach pomogła mu w
tym w nieznacznym stopniu.
Cory przełknął pierwszą cisnącą mu się na usta odpowiedź,
walcząc by stłumić potrzebę potarcia ustami o bok twarzy, więżącego go
mężczyzny.
– Chciałbym żebyś zniknął raz na zawsze! – wyszeptał
bezsilnie, jednocześnie wtulając się w kark zaskoczonego tym gestem Connora. Z
satysfakcją usłyszał jak zgrzyta zębami. – Chciałbym nigdy cię nie spotkać.
Żebyś nie istniał… – dodał z całą nienawiścią jaka go dławiła.
– O tak? – Connor chwycił w garść rozczochrane blond
włosy Cory'ego i dość bezlitośnie szarpnął jego głową do tyłu odsuwając go tym
od siebie o kilka centymetrów. Nie zwolnił jednak swojego uścisku i piersią
nadal przyciskał go, i unieruchamiał. Z zimnym błyskiem w oku spojrzał na
niego. Okrutny uśmiech wypłynął mu na wąskie usta. Cory zadrżał w środku,
gwałtownie przełykając. Chciał wyć, chciał uciec… nie zrobił nic. – Nawet sobie
nie wyobrażasz jak łatwo teraz mogę tobą manipulować. Bez wysiłku wykorzystać
dla własnych celów twoje uczucia i na jak wiele sposobów cię zranić… – syknął,
pochylając się nad Corym jeszcze bardziej, prowokując go i szczując. Jego
gorący oddech, ponownie zmienił kolana Cory'ego w galaretkę. Tłumiąc
niemęski jęk, blondyn spojrzał w oczy dręczącemu go mężczyźnie z całą
determinacją jaką udało mu się wymustrować.
– Obiecujesz mi czy ostrzegasz? – zapytał półgłosem.
Prowokowanie Connora było i niebezpieczne, i podniecające jednocześnie.
Mógł być zakochany jak idiota, nie zamierzał jednak dać sobą pomiatać jak
śmieciem. – Zdecyduj się…
Wkurzony St. Charles znów potrząsnął swoją ofiarą,
zastanawiając się co zrobić. Wściekły i rozkojarzony, nie chciał wyrządzić
prawdziwej krzywdy Cory’emu.
Chciał tylko…
Tylko… Co?
Czego właściwie chciał? Co tu robił? Wystraszyć go? Odstraszyć, aby trzymał
się raz na zawsze z daleka i nie mieszał mu w głowie?
Zamiast skopać mu tyłek i wyjść, jak początkowo
zamierzał, wdał się w przepychanki i to nie tylko słowne. Dał się
sprowokować, znów, i chciał się zrewanżować, jeszcze bardziej niż poprzednio.
Nie miał zamiaru po raz drugi dać się zmanipulować.
– Chcę żebyś pożałował tego co zrobiłeś! – powiedział
zanim zdołał się powstrzymać. Zaskoczenie własnymi słowami udało mu się ukryć w
ostatnim momencie.
Co jak co, ale nie zamierzał powiedzieć prawdy!
Oczy Cory’ego komicznie rozszerzyły się
z zaskoczenia. Mała iskra zapłonęła w jego jasnym spojrzeniu i zgasła,
wyparta determinacją. Szybko opanował się i mocno łapiąc Connora za kark
przyciągnął do siebie.
– Żałuję do cholery! Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo! – wyznał,
jednocześnie wpijając się w usta zszokowanego mężczyzny, zadając kłam własnym
słowom.
Connor jęknął pod wpływem impetu i zaskoczenia,
rozchylając usta i pozwalając wślizgnąć się do środka chytremu, wilgotnemu
językowi. Atak był tak niespodziewany, że właściwie instynktownie odpowiedział
na pocałunek, zanim jego mózg miał szansę podjąć decyzję, dlaczego nie jest
dobrym pomysłem uleganie słodkiej torturze.
Emocje uderzyły w niego z impetem, chwiejąc jego tokiem
rozumowania. Zawsze do tej pory stanowczego i logicznego. Jednocześnie znajomy
mu już i absolutnie inny niż wszystkie pocałunki jakie przeżył do tej pory,
zmienił mu krew w płynną lawę w ułamku sekundy.
Miał ochotę przyłożyć Cory’emu za to, że tak łatwo na
niego działał. Że bez problemu łamał jego opory, nawet się nie starając. Nie
mógł sobie na to pozwolić. Jego życie było idealne takie jakie było. Zmiany nie
były konieczne.
Wessał więc, całkiem za karę, badający jego usta język do
własnych. Smak i struktura sprężystego organu, była dokładnie taka jaką
pamiętał z poprzedniego razu i chyba nawet nie był zaskoczony. Jakby nie mógł
zaczerpnąć odpowiednio głębokiego oddechu, wciągnął nosem powietrze. Znany mu
już zapach wypełnił jego zmysły i oszołomił go. W uszach mu zaszumiało i
mięśnie brzucha zmieniły się w stalowe liny. Całe jego ciało spięło się
w oczekiwaniu.
Każde muśnięcie ich splecionych języków, było i walką, i
uwodzicielskim tańcem. Dotykali to na zmianę, to konkurując, każdego dostępnego
zakamarka swoich ust. Mocno i głęboko. Ostre zęby, miękkie policzki i
kusicielski łuk podniebienia Cory'ego wyrył się mu w pamięci, zanim się
zorientował. A chciał więcej wiedzieć. Chciał sprawdzić miękkość
i delikatność atakujących go warg, bo niedowierzał swoim zmysłom.
Dlaczego mu się to przytrafia?
Czy to istotne? – odpowiadał mały głosik, zwany „libido”
w jego głowie.
Ocierali się o siebie jak w gorączce bez namysłu, bez
udziału własnej woli. Instynktownie. Włosa między nich by nie wcisnął,
a mimo to Connor przyciągnął mniejsze, delikatniejsze ciało do siebie z
całych sił, aby znaleźć się bliżej. Po prostu nie mógł się opanować. Czuł jak
serce wali w piersi niższego mężczyzny, tak blisko siebie stali. Z uporem
maniaków, walczyli o to, który ma więcej siły. Tulili się i obejmowali jak
desperaci, dławiąc się złością i pożądaniem na niej zrodzonym.
Connor oplótł ramiona wokół szczupłego ciała, w
kleszczowy uchwyt biorąc go za kark. Cory roztrzęsiony, jęknął mu w usta,
podniecając jeszcze bardziej, rozpalając własną pasją. Była zaraźliwa.
Smukłe, sprytne dłonie znalazły sobie drogę na
nadwrażliwy kark Connora i zaczęły wędrówkę po wszystkich najczulszych
miejscach jakie się tam znajdowały. Muskał i gładził zachłannie rozgrzaną
skórę, wywołując turbulencje wewnątrz jego ciała. Długie palce zdawały się znać
wszystkie tajemnice skryte w jego ciele. Praktycznie cały wibrował od tych
nieśmiałych, ale chciwych dotknięć i pieszczot. Biodra Cory'ego poruszały
się w hipnotycznym rytmie, dociskając i trąc o udo Connora, zabierając mu
resztki samokontroli. Nabrzmiałe krocze mężczyzny paliło przez cienki materiał
spodni i spodenek. Instynktownie chwycił w dłonie szczupłe biodra i sam
wcisnął swój wzwód w twardy brzuch swojego partnera, aby poszukać ulgi i
przyjemności. Nigdy nie dawał więcej niż sam mógł wziąć.
Tym razem to on jęknął, tracąc dech. Pierś rozpierało mu
niesamowite uczucie. Jego pachwina zaczynała pulsować z niezaspokojonego
pożądania. Długi dreszcz wstrząsnął mu ciałem.
A przecież nie tego chciał! Nie po to tutaj
przyszedł.
Myślenie z językiem w gardle okazało się po prostu
niemożliwe. Echo wcześniejszej wściekłości, dodawało tylko ognia do namiętności
Connora i zmieszało się w jego tętniącej krwią głowie, w jedno uczucie.
Znów trzepnął Corym o ścianę, jakby za karę, jakby chcąc
otrzeźwić ich obu.
Nie podziałało.
Tylko zatoczyli się obaj, wpadając na siebie. Cory
mocniej uchwycił się go, przytulając całym ciałem.
Rozgorączkowany, zmieszany i zagubiony szef PR
ujmując w obie dłonie szczupłą, przystojną twarz, skupił się na zdominowaniu
swojego partnera. Młody musiał pojąć kto tutaj rządził, kto miał prawdziwą
kontrolę. Zmiażdżył więc delikatne, obrzmiałe już usta w kolejnym
zachłannym pocałunku i brał co chciał. A chciał, aby Cory się poddał. To, że
nie wiedział po co, nie miało najmniejszego znaczenia. Właściwie nic nie miało
znaczenia.
Szybkie, sprawne dłonie rozpinające mu spodnie i
zsuwające je do połowy uda zmieniły jego mózg w watę w ułamku sekundy. Zanim
zdołał zareagować, zaskoczony i podniecony po za wszelkie granice, Cory
zdołał wyszarpnąć mu koszulę ze spodni i podciągnąć do góry odsłaniając
płaski, twardy brzuch. Trzy sekundy później jego czarne bokserki podzieliły los
spodni. Z jękiem oderwali się od siebie, próbując złapać dech w odmawiające
współpracy płuca. Głodne oczy Cory'ego praktycznie pochłaniały go, budząc
w Connorze dziwne uczucia i skojarzenia. Blondyn zafascynowany i
zarumieniony, dysząc z podniecenia, przesunął opuszkami palców w lekkiej
pieszczocie po ścieżce włosów wiodących od pępka po nasadę pikującego w sufit
twardego członka. Oczy lśniły mu jak w gorączce, a mocno rozszerzone
źrenice praktycznie pochłonęły jasnoniebieską tęczówkę, kiedy mierzył i ważył
wrażliwy organ. Bez wahania czy pytania o zgodę zacisnął palce na obolałym, przekrwionym
penisie Connora, przynosząc mu ulgę i przyjemność przyprawiającą o zawrót
głowy. Gorąca, lekko szorstka pięść pasowała do niego idealnie. Kilka
wystających centymetrów, znalazło się pod wprawnym atakiem kciuka Cory'ego,
który zdawał się być zauroczony ociekającą szczeliną na końcu. Masował,
pocierał i gładził całą powierzchnię, zmieniając go w odbiornik rozkoszy w
czystej postaci.
Connor już nie był w stanie zaprotestować, nawet gdyby
chciał. Jednym długim, pociągłym ruchem dłoni, Cory zmienił jego nastawienie i
poglądy, burząc nowe przekonania o miejscach, gdzie mieszkała przyjemność.
Jak automat wypchnął biodra wciskając swoją spragnioną erekcję w powłóczysty,
ale silny uścisk. Jeszcze dobrze nie zaczęli, a już śliskie krople spływały w
torturującą go dłoń.
– Zabiję cię – wymamrotał, odrywając na chwilę usta od
Cory'ego. Nawet nie wiedział, kiedy znów przywarł do nich jak spragniony
głupiec.
– Na jakiś nowy,
bardziej skuteczny sposób? – odparł zasapany mężczyzna wbijając w niego
zamglony wzrok.
Blade, nieobecne spojrzenie partnera tylko bardziej
zburzyło mu krew. Czerwone opuchnięte wargi wyglądały jeszcze bardziej kusząco.
Cory jęknął zawiedziony i wychylił się, aby wznowić
pocałunek, sunąc mu ustami po policzku, szczęce i szyi, liżąc i ssąc
wrażliwą skórę.
Connor na serio nie potrafił znaleźć choćby jednego
dobrego powodu, aby mu odmówić.
Objął mniejsze ciało i praktycznie zachłysnął się, kiedy
nagle i niespodziewanie nagi członek Cory'ego zetknął się z jego. Prąd
wstrząsnął jego kroczem odbierając mu dech i powodując, że plamki
zatańczyły mu pod powiekami.
Cory był bardzo, ale to bardzo sprytny. Jednym sprawnym
ruchem wyłowił swój idealny, zaczerwieniony i twardy członek ze spodni, zanim
Connor zdołał się zorientować i zareagować. I tak nie wiedział jaka to by miała
być reakcja, kiedy zaledwie mógł oddychać. Wnętrze ud drżało mu i ledwie był
wstanie utrzymać się na nogach.
Z głuchym westchnieniem odchylił głowę do tyłu, próbując
zwalczyć ogarniającą go słabość. Jego wnętrze zmieniło się w płynną magmę. Nie
mniej jednak, jego spojrzenie samo powędrowało w dół. Nawet go nie
zaskoczyło, że męskość Cory'ego była idealna. Choć nie tak gruba jak Connora,
była prawie tej samej długości chyląc się z gracją ku gładkiemu, płaskiemu
brzuchowi właściciela. Pięknie zaróżowiona smukła główka, była nieco bledsza od
jego własnego praktycznie już bordowego organu. Dwa wrażliwe koniuszki ocierały
się o siebie posyłając skry w głąb jego ciała.
Cory zdawał się znać wszystkie tajemnice
i pragnienia męskiego ciała, zawsze był tam gdzie go Connor najbardziej
potrzebował. Zawsze wiedział gdzie dotknąć, potrzeć. Pieścił ich z wprawą
zadziwiającą starszego mężczyznę. Nie był jednak w stanie się nad tym
zastanawiać.
W górę i w dół… idealnie. Bez wytchnienia. Rozpalony z
zaczerwienioną twarzą Cory mamrotał i sapał, kciukiem wciskając przezroczyste
krople spowrotem do środka. I wyglądało na to, że zdeterminowany był
doprowadzić Connora do szaleństwa.
Mógł się oprzeć, na serio mógł, ale czemu miał to zrobić,
kiedy ich oba członki ściśnięte w małej pięści zmieniały całą jego perspektywę?
Przyjemności jaką dawało mu zwyczajne tarcie nie dało się opisać. Chciał łkać,
chciał posiąść Cory'ego i chciał go jednocześnie zabić za to.
Nie zrobił jednak żadnej z tych rzeczy. Ujął w dłonie dwa
małe, sprężyste pośladki i przycisnął pieszczącego go w coraz szybszym
tempie, mężczyznę do siebie. Jak idealnie synchronizowani wpadli w wir.
Cory sprawnie pieścił ich razem, wspierając jednocześnie głowę na szerokim
barku Connora. Drugą dłonią praktycznie wczepił mu się we włosy na karku. Opadł
z sił, bo odczuwana przyjemność i pożądanie spalało go od środka.
Connor pochylił się lekko i wessał w gorące usta mały,
miękki płatek. Rozkosznie smakował i doskonale pasował do jego ust. Jedna z
jego dłoni sama powędrowała na gładkie nagie plecy, gdzie sprężyste mięśnie
tańczyły pod miękką skórą. Zafascynowała go różnica. Urzekła siła.
– Pożałujesz tego… – wymamrotał nie przestając wpychać
swojej płonącej erekcji w zaciśniętą perfekcyjnie garść, domagając się
więcej pieszczoty. Cory roześmiał się smutno, zasapany, zadyszany walcząc
z urywanym oddechem, na chwilę nawet nie przerywając pieszczot.
– Już żałuję. Każdą cząstką swojego ciała – wycedził i
jakby za karę wgryzł się w twarde ramię swojego wroga. Przez marynarkę,
przez koszulę, uświadamiając sobie nagle perwersyjność całej sytuacji. Nawet
się nie rozebrali. Stali napaleni oddając się pieszczotom wsparci o ścianę
salonu. Sama myśl o tym sprawiła, że jego orgazm nadciągał
w zastraszającym tempie i nie wiedział jak się powstrzymać. Zacisnął więc
po prostu dłoń mocniej i niwelując niewielką różnicę w długości ich
członków, kciukiem zaczął wykonywać szybkie kółka. Trafił chyba w czuły punkt
Connora, bo mężczyzna drgnął i zesztywniał, aby nie poddać się uginającym mu się
kolanom.
– Och, Boże… – zajęczał Connor, prężąc się. Z miażdżącym
uściskiem, zwalczał falę rozkoszy, promieniującą z jego jąder do wnętrza ciała.
Jak bezwstydnik drżał i wyginał się. Zawstydzony swoją słabością, wycharczał. –
To nic nie zmienia i nie zmieni!
– Mmmm, och, wiem…
Nie chcąc i nie mogąc dłużej znieść uczuć, i emocji
targających jego ciałem, Connor oplótł własnymi, dłuższymi palcami, dłoń
Cory'ego i narzucił prawie karcące tempo. Ich dłonie bez trudu poruszały się w
górę i w dół po cienkiej, rozpalonej skórze ich złączonych członków. Każdy
milimetr był w ogniu. Każde pociągnięcie o krok zbliżało ich do wybuchu. Teraz
i Cory ociekał, nawilżając im dłonie, ich zmieszanymi płynami i jeszcze tylko
potęgując rozkosz. Śliskie krople,
zmieniły się w mały strumyczek.
Czegoś takiego ani jeden, ani drugi nie potrafiłby sobie
wyobrazić. Płonęli, gasząc żądzę pieszczotami i pocałunkami. Natarczywymi,
prawie brutalnymi i ostrymi. Walczyli. Obu to jednak tylko podniecało bardziej.
Connor był pewien, że Cory zwalcza
orgazm i nie mógł mu na to pozwolić. Zbyt blisko sam był, a nie godził się, aby
skończyć przed swoim partnerem.
Kiedy przyszczypnął maleńką, piękną szczelinkę na czubku
członka Cory'ego, chłopak zesztywniał i klnąc wystrzelił, biorąc Connora przez
zaskoczenie.
Drobne, ale silne ciało zadrżało, wstrząsane potężnymi
dreszczami, kiedy fala za falą, srebrzyste, gorące wstążki, malowały wzory na
napiętym brzuchu trzymającego go w objęciach mężczyzny. Totalnie urzeczony
widokiem, zakończył przy zaledwie dwóch ruchach ich kurczowo zaciśniętych
dłoni. Od jąder ściśle przylegających do ciała, po drgający szczyt, błyskawica
rozdarła jego ciało, kończąc eksplozją w mózgu i potężnym wytryskiem.
Wstrząsany zabrał ich dłonie i objął nadal słaniającego się Cory'ego,
zgniatając ich pulsujące przyrodzenia, między ich brzuchami. Wilgotne, śliskie
nasienie prawie parzyło ich przewrażliwione organy. Już nie pamiętał, kiedy
jego wytrysk tak długo trwał. Teraz jednak oszałamiał go z każdym kolejnym
pulsem. Przy każdym tryśnięciu, ciarki wędrowały w głąb jego brzucha i kroku.
Pot zrosił jego całe ciało, a i zarumienione policzki Cory'ego, podejrzanie
błyszczały. Ledwie potrafił pokonać uczucie słabości, wspierając się
o ciało ponownie przyparte do ściany.
Jak to się stało? Dudniło
w jego głowie echem, prawie sprawiając mu ból.
Dyszeli, spoceni na post-orgazmicznym haju.
Cory szybciej dochodząc do siebie złapał w dłoń, nie tak
idealne już włosy Connora i wymusił jeszcze jeden szybki, głęboki
pocałunek. Ich języki splotły się, a ślina zmieszała. Obaj próbowali wyssać dla
siebie jak najwięcej. Osłabieni jednak rozkoszą i tym co między nimi zaszło
musieli się rozdzielić, kiedy ból w piersi był już nie do zniesienia.
– Możesz już iść – wysapał Cory, który jako pierwszy
odzyskał głos i drżącymi dłońmi odepchnął swojego gościa.
Connor nie stawiając oporu, potykając się lekko potoczył
się do tyłu. Młodszy z mężczyzn ledwo stojąc na nogach nie ryzykował oderwania
się od podtrzymującej go ściany. Dość
nerwowo i szybko zaczął też wciągając spodenki, i poprawiać ubranie.
Rozmazaną na swoim brzuchu spermę zwyczajnie zakrył koszulą, nadal
niedowierzając rzeczywistości.
Connor bez słowa podążył w jego ślady, najwyraźniej
jeszcze próbując ogarnąć sytuację. Sprawnie i szybko wracając do swojego
idealnego stanu, nie mówiąc jednak nic i próbując zapanować nad oddechem.
Cory’ego jednak napędzał strach i adrenalina.
Co teraz się stanie?
Umierał modląc się, aby nie musiał się dowiedzieć.
Przerażony stał, choć tak naprawdę chciał pozbyć się Connora w trybie
przyspieszonym. Obawa, że padnie na kolana błagając o kolejny pocałunek,
muśnięcie choćby, stawała się obscenicznie realna. Teraz chciał zapaść się pod
ziemię, a jeszcze minutę temu zaciągnąć swojego przystojnego prawie–kochanka do
łóżka.
– Dziś już ci podziękuję – powtórzył wstrzymując oddech,
aby jego głos nie drżał. – Było super, ale już możesz iść.
– Nienawidzę cię za to! – wypalił Connor wciskając
zaciśnięte dłonie w kieszenie. Rozczarowany sobą i wkurzony na własny wybuch,
latami wyćwiczonym już odruchem, zmienił twarz w obojętną znudzoną maskę.
Przecież nie mógł rzucić się na niego z pięściami, bo byłby to szczyt
hipokryzji. Musiał stąd wyjść, aby zmusić swój zbuntowany mózg do współpracy.
– Więc jesteśmy kwita… – Cory otworzył drzwi wejściowe
przed rozdygotanym, rozchełstanym mężczyzną, ledwo dając radę do nich podejść
na gumowych nogach. – Nawet nie wiesz, jak mi dobrze z tą świadomością.
Praktycznie wypchnął swojego kochanka za drzwi, zamykając
je za nim stanowczo. Z trudem powstrzymał się przed nasłuchiwaniem czy
Connor odszedł. Jak sparaliżowany stał nie mogąc zmobilizować choćby jednej
racjonalnej myśli, za to z ledwością tłumiąc dewastującą potrzebę, aby płakać.
Nie wiedział czy tym razem nie wpełznie pod kołdrę,
udając że nie istnieje. W duszy nie wierzył jednak, aby istniała dla niego
droga ucieczki przed tym człowiekiem.
Trzecia część
Sterta dokumentów leżąca przed nim, po raz pierwszy w
życiu nie przyciągała jego uwagi. Właściwie nic nie potrafiło zmusić go do
skupienia. Ani zacisze jego wygodnego, utrzymanego w chromowo–czarnych kolorach
biura, ani stek przekleństw i mocne postanowienie, że będzie pracował. Czarny
skórzany fotel na którym królował niepodzielnie jako szef działu PR skrzypiał
przy każdym jego ruchu, kiedy nieświadomie wiercił się i kręcił, starając się
znaleźć dla siebie wygodniejszą pozycję. Co rusz odchylał się do tyłu na miękko
poddającym się jego woli fotelu, by z irytacją znów siadać prosto i chwytać
w dłoń kolejną kartkę, która właściwie nie wiedział do czego była ani dlaczego
znajdowała się na stercie jej podobnych.
Connor starał się opanować wściekłość i rozczarowanie
własną słabością, był jednak tak naprawdę bezradny. Jego wzrok wędrował bezwiednie
do wielkiego okna po lewej stronie wciąż i na nowo. Wpół przymknięte srebrzyste
żaluzje miały chronić go przed oślepiającymi promieniami porannego słońca, aby
nie przeszkadzało mu w pracy.
W pracy za którą nie potrafił się zabrać! Przez cały
ostatni tydzień!
Calutki tydzień nieopuszczającej go irytacji i
rozkojarzenia ingerującego w jego
schludnie poukładany, zaplanowany do perfekcji system pracy.
St. Charles wściekły, z trzaskiem rzucił swoje drogie,
ulubione pióro na blat mahoniowego biurka. Nawet nie potrafił się zmusić, aby
przejmować się faktem, że stoczyło się na podłogę. Był jednocześnie podminowany
i zrezygnowany.
Bezsilność doprowadzała go do szału, więc całe swoje
życie robił wszystko co w jego mocy, aby nie być bezradnym. Tym razem jednak po
raz pierwszy w życiu napotkał na swojej drodze przeszkodę, której nie potrafił
tak po prostu zlikwidować, zignorować lub pozbyć się. Nad którą nie miał żadnej
władzy.
Napotkał nieprzewidywalnego, niepozwalającego się nagiąć
do jego woli, absolutnie nieprzejętego jego autorytetem Cory'ego Andrewsa.
Ten mężczyzna był… był po prostu wkurzający, uparty i
frustrujący. Connor byłby idiotą, gdyby oszukiwał się, że może mieć na niego
jakikolwiek wpływ. Ten facet miał kręgosłup ze stali i niezachwiane przekonania.
Już w momencie, w którym straszył Cory'ego wykorzystaniem i zniszczeniem
przy pomocy jego własnych uczuć, Connor wiedział dwie rzeczy na pewno.
Po pierwsze: Cory nigdy nie uległby mu i nie pozwolił się
użyć, a po drugie… on sam nie mógłby tego zrobić. Świadomość czego szokowała go
nawet bardziej niż wszystko co się wydarzyło między nimi w mieszkaniu Andrewsa
tydzień wcześniej.
Wspomnienie głodnych ust i rozpalonych pieszczot naparły
na umysł Connora z siłą tarana. Klnąc cicho ponownie opadł na oparcie fotela,
odchylając się do tyłu, aby poprawić w swoich nienagannie wyprasowanych
spodniach, pobudzoną do życia nagłym przebłyskiem namiętnych obrazów, erekcję.
Stłumił jęk, wywalając z głowy obraz rozanielonej twarzy Cory'ego wykrzywionej
potężnym, ciałem wstrząsającym orgazmem. Miał o tym nie myśleć. Miał się nie
zastanawiać nad tym co to znaczyło. Nie chciał analizować jak to się stało i
jak mógł do tego dopuścić. Inaczej musiałby wziąć pod uwagę fakt, że Cory
Andrews był w nim zakochany.
Zakochany!
Co było absurdem i głupotą.
Czym była bowiem miłość, jeśli nie dobrą wymówką dla
egoistycznego pragnienia, aby przywiązać do siebie drugiego człowieka
emocjonalnie, fizycznie i finansowo?
Przerażała go sama myśl o tym. Nie posiadał dość odwagi,
aby oddać komuś w dłonie siłę, dzięki której mógłby zostać zniszczony. On i
jego życie. Zależność od drugiego człowieka napawała go czystym, zimnym
popłochem.
Miał w życiu wszystko czego pragnął. Jego życie było
dokładnie zaplanowane i poukładane. Egzystował według własnych wytycznych.
Miał prestiżową, dobrze płatną pracę. Wygodny apartament i elegancki samochód.
Nawet jeśli nie był lubiany, liczono się z jego zdaniem, a wielu go
podziwiało…
No, może z wyjątkiem Cory'ego Andrewsa, który nic sobie
nie robił z jego pozycji czy reputacji twardo stąpającego po ziemi mężczyzny.
Który najwyraźniej dostrzegał w nim coś, co warto było kochać, a to była
absolutna bzdura!
Życie nauczyło go wielu rzeczy. Zwłaszcza tego, że miłość
to śliski interes. Nic nigdy nie wyglądało na to, na co próbowały to wykreować
znane mu kobiety. Niby zawsze miało być tak pięknie, a jednak kończyło się
najczęściej łzami, pretensjami i złością. Nie miał dobrych doświadczeń z
zakochanymi w nim kobietami. Były jak czepialski bluszcz, nie przyjmując do wiadomości,
że nic im nie był winien, bo same z jakiegoś pokręconego, nie do końca dla
niego zrozumiałego powodu, zapałały do niego uczuciem. On się nie prosił
i nie życzył sobie cudzych nieokiełznanych uczuć.
Nie zrobił nic, aby je zachęcać. Nie musiał.
Same pchały mu się do łóżka i do życia. Zdziwione odmową
i odtrąceniem. Wiecznie poszkodowane i pokrzywdzone, bo nie chciał i nie
potrafił odwzajemnić ich niechcianych uczuć. Nie uznawał za wystarczająco dobrą
wymówkę faktu, że jego przystojny wygląd i prestiż działały jak wabik.
Absurdem dla niego było, że jego zachowawcze postępowanie było wręcz prowokacją
dla co bardziej zdeterminowanych kobiet.
Czy z Corym czeka go podobny problem nie miał pojęcia.
Nigdy jeszcze nie zakochał się w nim żaden facet. A przynajmniej nic mu o tym
nie było wiadomo!
Musiał zastanowić się i to konkretnie co w tej sytuacji
zrobić, bo cała sprawa zaczynała nabierać rozgłosu i rozpędu. Nie chciał
komplikacji, a życie nauczyło go, że zakochane osoby nie są zbyt stabilne
emocjonalnie. Zazwyczaj były tak nieprzewidywalne, że człowiek musiał chodzić
wokół nich na palcach, bo na logiczne, rozsądne zachowanie takich osób nie
bardzo można było liczyć. I do wścieklizny doprowadzała go myśl, że stracił
swoją jedyną oazę spokoju na ziemi jaką było jego miejsce pracy do tej pory.
Cory wślizgnął się do jego gabinetu, do jego myśli i do jego uczuć.
Pobudzał go, drażnił i stanowił wyzwanie, którego żaden
prawdziwy mężczyzna nie mógł zignorować.
Jeśli Connor miał jakąś wadę, to było nią uleganie rzeczom,
które wzbudzały w nim fascynację…
A Cory Andrews ze swoją blond grzywką, błyskiem w oku i
miękkimi, wypukłymi bladoróżowymi ustami fascynował nie tylko jego umysł, ale i
niereformowalne ciało.
I niestety był za młody, aby udawać, że to był kryzys wieku
średniego.
***
– Szefie? – Connor skinął głową starszemu mężczyźnie
siedzącemu za ogromnym biurkiem. Nie potrzeba było geniusza, żeby się
zorientować po co został wezwany zwłaszcza w sobotę rano. Zadziwiająco wiele
osób decydowało się na pracę w wolne dni.
Kiedy więc jego sekretarka zadzwoniła z wezwaniem, że ma
się stawić w elegancko urządzonym gabinecie swojego szefa, nie był zdziwiony w
najmniejszym stopniu. Wręcz zdumiewało go, że nastąpiło to dopiero teraz.
Spokojnie wkroczył do sanktuarium „drugiego po Bogu” choć nie do końca jeszcze
wiedział jak postąpi. Był specem w tym co robił i nawet w nieprzewidywalnych
sytuacjach, potrafił wyeksploatować dla siebie maksimum korzyści. Teraz jednak
wahał się i bił z samym sobą.
Starszy mężczyzna wstał i pochylając się nad biurkiem,
wyciągnął dłoń na powitanie. Jego lekko pomarszczona twarz był napięta, a
spojrzenie ostrożne. Z wymuszonym uśmiechem przywitał się.
– Connor, witaj! – Potrząsnęli dłońmi po męsku, po czym
prezes wskazał jeden ze skórzanych foteli stojących naprzeciwko biurka. – Siadaj proszę.
– Chciałeś ze mną rozmawiać? – Connor zapytał spokojnie,
neutralnym tonem pozwalając szefowi zainicjować rozmowę. Po co oddawać pole
walki przed bitwą?
Najważniejsze to było wybadać grunt, choć mógł się założyć,
że wiedział co chodzi po głowie jego szefowi. Oczyma wyobraźni już widział
wiercącego się Cory'ego na tym samym miejscu, stawiającego czoła swojemu
niezadowolonemu wujowi. Dziwne, że nie dało mu to oczekiwanej i jak najbardziej
na miejscu satysfakcji, i przyjemności.
Oswald Andrews przeczesał lekko przerzedzające się
śnieżnobiałe włosy i z przenikliwym spojrzeniem wbitym w niego,
odchylił na swoim fotelu, ważąc słowa i analizując swoje możliwości. Przy
ciemnobrązowej skórze oparcia wręcz lśnił jasnością w swoim
jasnopopielatym garniturze. Cały gabinet był konserwatywny i jasny, urządzony
dłonią jego zmarłej żony. Jedno spojrzenie tego człowieka i niejedna osoba
nerwowo przełykała ślinę w oczekiwaniu.
Connor ze stoickim spokojem zniósł długie lustrowanie w
ciszy, bo domyślał się czego chciał się w nim dopatrzeć mężczyzna. Gdyby
zdradził swoją nerwowość lub złość, jego szef wiedziałby jakie kolejne kroki
podjąć, a tak musiał zdać się na własny instynkt i osąd. Obaj aż za dobrze
wiedzieli, dlaczego się tutaj znaleźli. Jeśli ta sprawa przyjmie zły obrót,
ucierpi wielu ludzi i firma o niezachwianej do tej pory reputacji.
Odchrząkując lekko, starszy pan usiadł z powrotem prosto
i nie spuszczając z Connora wzroku, zapytał:
– Chcesz wnieść oskarżenie?
Z wszystkich pytań, Connor tego jednego się nie
spodziewał. Mrugając więc lekko zaskoczony, sam usiadł wyprostowany i ostrożny.
– Nie widzę takiej potrzeby – odparł stanowczo. Szczerze
mówiąc nawet mu to na myśl nie przyszło.
– Jesteś pewien? Margo zrelacjonowała mi całe zajście.
Jestem zszokowany, żeby nie rzec, że zażenowany zachowaniem Cory'ego. Nie wiem
co w niego wstąpiło. Fama już objęła całe biuro. Dostałem nawet kilka
niepokojących telefonów. Najmniej co mogę dla ciebie w tej sytuacji
zrobić, to poprzeć wszelkie twoje roszczenia. Orientacja seksualna w naszej
firmie jest bez znaczenia, z relacji naocznych świadków wynika jednak, że
zostałeś… że tak powiem… zmuszony… Margo nie miała wątpliwości… – Oswald
odchrząknął nerwowo, starając się jak najostrożniej dobierać słowa, aby nie
pogorszyć i tak już napiętej sytuacji.
Connor siedział zesztywniały z zaskoczenia.
Margo.
No tak. Czemu tego nie przewidział? Przecież powinien był wiedzieć. Chyba te
pocałunki zlasowały jego mózg do końca.
Zbierając rozbiegane myśli i maskując zaskoczenie
najlepiej jak to w tej sytuacji było możliwe, odparł stanowczo:
– Obawiam się, że zaszła jakaś pomyłka. Nie ma żadnych
podstaw do oskarżania kogokolwiek o cokolwiek! – Zapewnił kategorycznie. Nie
chciał ściągać na siebie i Cory'ego więcej uwagi niż to było konieczne. Jeszcze
nie skończył z tym małym draniem. Wtrącanie się osób trzecich tylko
pomieszałaby jego plany.
– Connor ja rozumiem twoją niechęć… żeby o tym rozmawiać,
ale naprawdę, moim zadaniem i obowiązkiem jest pociągnąć Cory'ego do
odpowiedzialności. Wiem, że to nie jest komfortowa sytuacje dla ciebie i bardzo
mi przykro z tego powodu. Niedopuszczalne jest jednak nastawanie… na czyjąś
godność i molestowanie bez względu na płeć.
– Oswald stwierdził z powagą, pochylając się nad rozdzielającym ich
meblem. Zabrzmiało to, jakby Connor był nieśmiałą dziewicą, której godność
została zagrożona. Definitywnie nie czuł się w tej roli. – Nie chcę stwarzać
precedensu… mój bratanek przekroczył linię i powinien ponieść
konsekwencje.
St. Charles westchnął wewnętrznie.
No
pięknie.
Jeśli powie, że nic się nie stało, Cory pewnie wykorzysta
to na swoją korzyść, łudząc się jakąś bezsensowną nadzieją, a ludzie będą
cholera wie co sobie wyobrażać. Z drugiej strony, gdyby drań wyleciał,
jakkolwiek byłoby to niesprawiedliwe, tak może jego problemy skończyłyby się,
znikając wraz z jego seksownym tyłkiem z pola widzenia Connora.
– Jak uważasz
szefie, ale… – odezwał się po raz kolejny jak najobojętniejszym tonem. –
Nie jest dobre dla firmy wszczynać zatargi z GLBT, bo tak to może zostać
odebrane. W dzisiejszych czasach bardzo łatwo zostać oskarżonym o
homofobie – dodał, szybko kalkulując sobie w głowie kolejne posunięcie. – Cory
zwyczajnie wziął mnie przez zaskoczenie, trudno tu jednak mówić o jakimkolwiek
molestowaniu. Wykorzystał bilecik do Budki co było zgodne z regulaminem. –
Wzruszył ramionami nonszalancko, bez mrugnięcia okiem patrząc w oczy starszego
mężczyzny. Nie zamierzał mu wyznać, że swoje porachunki z jego zadziornym
asystentem wyrówna sam. – Ja osobiście uważam to za niewielkie nieporozumienie,
które może przysporzyć firmie niechcianej reklamy i wszcząć niekorzystne
dla naszego dobra spekulacje…
Głośne pukanie do drzwi przerwało mu w pół zdania i
podniosło ciśnienie.
– Wejść! – zawołał Oswald z głuchym westchnieniem. Jego
lekko poszarzała twarz zapadła się, a niebieskie oczy przygasły. Najwyraźniej
cała sytuacje nieźle go zestresowała. Cory powinien dostać w ucho.
Maleńkie,
słodkie, miękkie uszko…
Cholera!
Cory Andrew wyprostowany, schludnie ubrany i idealnie
uczesany wszedł do wielkiego gabinetu, nie obdarzając siedzącego Connora nawet
jednym spojrzeniem. Z wysoko uniesionym podbródkiem podszedł do biurka i
skinął swojemu wujowi grzecznie na powitanie.
– Wzywałeś mnie? – zapytał, a jego głos zabrzmiał tak
szorstko, że Connor odczuł go jak papier ścierny na własnej skórze. Wszystkie
małe włoski stanęły mu na karku, zmusił się jednak do niereagowania. Był bardzo
ciekaw co za chwilę nastąpi.
– Usiądź. – Padła równie szorstka odpowiedź. Prezes najwyraźniej
miał problem z zachowaniem profesjonalnego dystansu. Nagle zatarły się
relacje szef–podwładny i bratanek–wuj. Po minie Cory’ego wywnioskować
jednak można było, że był gotów stawić mu czoła na obu frontach. Nie ważne z
której strony byłby zaatakowany, nie miał zamiaru dać się zaszczuć.
Connor bardzo, ale to bardzo nie chciał czuć tej odrobiny
podziwu, jaki wzbudzał w nim młodszy mężczyzna, z każdym kolejnym spotkaniem.
Nienawidzić kogoś jest o wiele łatwiej, kiedy się nim pogardza.
– Nie ma co owijać w bawełnę! – Zaczął Andrews Senior. –
Jestem zażenowany, że muszę przeprowadzić z tobą tę rozmowę, bo nigdy nie
spodziewałbym się tego po tobie… – Oświadczył stanowczo i autorytatywnie.
Szykując się najwyraźniej do tyrady, na którą się nakręcał coraz bardziej z
każdym wypowiadanym słowem, ale Cory przerwał mu cicho.
– Czego? Że pocałuję mężczyznę? Przecież cała rodzina
wie, że jestem gejem…
Oswald zmarszczył swoje pomarszczone czoło i już otworzył
usta, aby odpowiedzieć, ale szybko się zreflektował i chłodno spoglądając na
swojego asystenta powiedział:
– Że wykorzystasz swoje stanowisko w taki sposób!
Cory zarumienił się lekko, myśli splątane z obawami i
pragnieniami odbiły się na jego bladej twarzy, ale dumnie zadarł podbródek
oświadczając chłodno:
– Pocałowałem Connora zgodnie z regulaminem!
Zdławione parsknięcie przypomniało nagle dyskutującym
mężczyznom o obecności drugiego gościa w gabinecie, obaj więc jak na zawołanie
spojrzeli na niego.
St. Charles chyba próbował zachować powagę, bo jego usta
były zbyt zaciśnięte, a jego oczy podejrzanie lśniły. Cienkie, nieliczne
linie żłobiące jego poważną twarz pogłębiły się z wysiłku jaki wkładał w
zachowanie obojętnego wyrazu. Cory miał ochotę zdzielić go w tę jego
perfekcyjną twarz.
– Nadużyłeś swojego stanowiska konstruując go tak, aby
odpowiadał twoim potrzebom! – zawołał oburzony i lekko zażenowany szef. Chciał
mieć całą tę krępującą rozmowę już po za sobą.
– Dałem ci do podpisania regulamin, sam osobiście go
zatwierdziłeś. – Cory nawet nie mrugnął powieką na oburzone parsknięcia swoich
towarzyszy. Usiadł prosto i dumnie gotów odeprzeć każdy atak.
Andrew Senior wyglądał jakby miał za moment dostać
apopleksji.
– Naprawdę uważasz, że to było w porządku? – zapytał z
wyzwaniem. Cory zrobił wielkie niewinne oczy.
– A w czym to się różniło od całowania setki obcych
kobiet?
Nastąpiła kolejna całkiem udana imitacja rybki
wyciągniętej z wody w wykonaniu starszego pana, ale lata doświadczenia nauczyły
go nie artykułować wszystkiego co chciało mu się wyrwać na wolność.
Ostatecznie Andrews Senior z zimnym i stanowczym
spojrzeniem zwrócił się do swojego podwładnego i bratanka w jednej osobie.
– Tylko ze względu na to, że pan St. Charles zdecydował,
iż dla dobra firmy nie będzie wnosił oficjalnego oskarżenia wpiszę ci do akt ostrzeżenie,
aby nie stwarzać precedensu. Wątpię, aby całe zajście odbyło się za jego zgodą.
Jestem zagorzałym przeciwnikiem wykorzystywania swojej pozycji dla własnej
korzyści. Nie interesuje mnie żadne usprawiedliwienie. Niektórzy pracownicy
poczuli się… zagrożeni…
Connor i Cory jak na komendę unieśli brwi ze zdziwienia.
Absurd powyższego stwierdzenia byłby po prostu komiczny, gdyby nie jego
tragiczne następstwa. Żaden z nich nie przewidział implikacji wynikających z
możliwości wykorzystania małego przedstawienia Cory'ego przez co sprytniejszych
pracowników.
– Panie Prezesie… – Zaczął Cory urażonym tonem. Miał
zamiar traktować swojego wuja jak pracodawcę, którym w tym momencie był. W
końcu nie przeprowadzali tej rozmowy w zaciszu domowym tylko w firmie. Nawet
jeśli odbywało się to w czasie statutowo wolnym od pracy. – Nie widzę powodu
dla którego ktokolwiek miałby się czuć zagrożony. Cały incydent był jednorazowy
i poniosę wszelkie konsekwencje z niego wynikające. Jestem gejem co nie
stanowiło do tej pory problemu. Całuję więc mężczyzn, co jest tego logicznym
następstwem. Connor St. Charles podpisał zgodę na wzięcie udziału w zabawie,
gdyż cel był szczytny. – Cory wstał sztywno, chłodno obrzucając długim wymownym
spojrzeniem obu mężczyzn. – Całej sprawy nie byłoby gdybym był kobietą i nie ma
się co oszukiwać, że jest inaczej. Proszę więc o traktowanie mnie
sprawiedliwie. Nie moja wina, że nie czytacie umów, które pospisujecie i że nie
analizujecie wynikających z nich konsekwencji.
Ruszył do drzwi nie czekając na odpowiedź żadnego z
mężczyzn. Connor jednak poczuł ostatnie spojrzenie Cory'ego jak świśnięcie bata
nad uchem. Najwyraźniej młodszy mężczyzna winił go za całą zaistniała sytuację.
Zanim jeszcze podjął świadomą decyzję zerwał się na równe nogi i kłaniając się
szefowi, pożegnał się błyskawicznie.
– Jeśli to wszystko szefie, chciałbym zamienić kilka słów
z pańskim asystentem. – Ruszył do drzwi, które chwilkę wcześniej zamknęły się z
cichym kliknięciem za Corym. – Podporządkuję się oczywiście do każdej decyzji
jaką pan podejmie. Wydaje mi się jednak, że zbyt dużo zamieszania, przy tak
niewielkiej pomyłce raczej nam zaszkodzi niż pomoże – rzucił, praktycznie
czekając z ręką na klamce na zdymisjonowanie przez prezesa.
Andrew Oswald kilkakrotnie otwierał usta, aby coś
powiedzieć, ostatecznie jednak tylko machnął ręką i odesłał go z poważnym
ostrzeżeniem.
– Cokolwiek wykombinujecie obaj, nie przyspórzcie sobie
nawzajem i firmie problemów. Idź i załatw to z nim. Dogadajcie się jakoś, ja na
razie wstrzymam się z podejmowaniem jakichkolwiek kroków, skoro jesteś
pewien, że nie wnosisz ani skargi, ani oskarżenia. Cory to dobry chłopiec, ale
ma gorącą głowę…
… i nie tylko… – pomyślał Connor cicho zamykając za sobą
drzwi.
***
Dźwiękoszczelne drzwi gabinetu szefa działu Public
Relations stłumiły odgłos uderzenia pleców Cory'ego o ich powierzchnię.
Nie można było jednoznacznie określić czy to pchnięcie,
czy lodowata twarz Connora zbliżająca się do jego własnej, odebrała mu dech.
Pewne było, że za chwile przekona się co los dla niego szykuje. Serce bijąc
niespokojnie z zaskoczenia i podniecenia prawie zagłuszyło groźne
słowa wycedzone przez mężczyznę.
– Nie wyobrażaj sobie, że to ja poleciałem do twojego
wuja na skargę. Nie zniżaj mnie do swojego poziomu!
– Gdzieżbym śmiał – odparł arogancko, choć na lekkim
bezdechu. – Niczego sobie nie wyobrażam na twój temat. Nie muszę.
– Niewdzięczny palant! – Connor znów pchnął go na drzwi
niespecjalnie delikatnie, mnąc w dłoniach jego koszulę i warcząc mu prosto
w twarz.
Cory jęknął zdumiony i pozbawiony tchu. Zbyt blisko
siebie znajdowali się, bo jedyne o czym mógł myśleć, to były ponętne usta
znajdujące się tak blisko niego, a tak daleko jednocześnie. Tak bardzo chciał
się przyssać do nich, choć zaciśnięte były w cienką linię, że na języku poczuł
metaliczny posmak krwi, kiedy przygryzł dolną wargę, chcą się opanować.
Z całą pewnością źle by się to dla niego skończyło.
Ciemnoniebieskie
oczy ciskały w niego błyskawice, a granatowe obwódki na tęczówce, wręcz
wydawały się ciemnieć z każdą sekundą, kiedy Connor z dezaprobatą spoglądał na
niego. Długie, czarne rzęsy okalające jego oczy nadawały mu lekko demonicznego
wyrazu. Mimo to, Cory w tym momencie jedyne czego pragnął to móc ująć tę
przystojną twarz w dłonie i zacałować na śmierć.
Przecież
do cholery powinien raczej martwić się o to, że Connor skopie mu tyłek!
St. Charles wyczuł chyba jego rozpalone spojrzenie na
swoich wargach, bo wyszczerzył zęby warcząc z wściekłości. Brutalnie gniotąc
perfekcyjnie białą koszulę Cory'ego, jednym szarpnięciem obrócił ich i zanim
młodszy mężczyzna zdołał się zorientować, został ciśnięty na wielki, obrotowy
fotel.
Oniemiał, a słowa dezaprobaty utknęły mu w gardle. Opadł
na siedzisko prawie bezwładnie. Nie bał się, choć serce chciało wybić sobie drogę
na zewnątrz wprost przez żebra. Oszołomiony mrugał, szukając słów, które w
głowie odbijały mu się echem, ale nie znajdowały ujścia z jego rozdziawionych
w szoku ust. Chciał uciekać, chciał się bronić lub kłócić, ale nie
potrafił zareagować. Jak sparaliżowany wpatrywał się w przyczynę swojego
cierpienia. Nie zamierzał dać się zastraszyć. Zanim jednak zdołał poderwać się
na nogi czy zaprotestować, Connor już stał pochylony nad nim, opierając się
rękami na oparciach po obu stronach, blokując wszelką drogę ucieczki.
– To, że nie wniosłem oskarżenia nie oznacza wcale, że
nie poniesiesz kary, za to co zrobiłeś – wysyczał przez mocno zaciśnięte zęby.
– Poniesiesz konsekwencje swojego wyskoku, ale nie zasługujesz na to, aby
wylecieć z pracy.
– Zbytek łaski! – Cory nie wiedział co robić, ale nie
jedno było pewne, nie zamierzał ustąpić pola. I bez względu na to jak bardzo
pragnął znajdować się wszędzie tylko nie tutaj, nawet nie drgnął, kiedy Connor
zazgrzytał zębami wkurzony. – Niczego od ciebie nie potrzebuję i nie boję się
ciebie!
– Błąd, który może cię drogo kosztować… – mruknął
złowieszczo Connor. Mała żyłka wręcz pulsowała na szczęce atakującego
mężczyzny. Cory odpowiadając własnym twardym spojrzeniem, zaparł się obiema
rękami o jego szeroką pierś, aby go odepchnąć. Pikantny, zmysłowy zapach
Connora uderzał mu do głowy i nęcił, kusząc, aby się przytulić do silnego,
promieniującego ciepłem ciała. A tego nie było mu wolno zrobić. Nie było i
nigdy nie będzie wolno. Zaparł się z jeszcze większą siłą, zdeterminowany
znaleźć się jak najdalej od tego człowieka. Potężniejszy mężczyzna nawet nie
drgnął, uśmiechając się nagle drapieżnie. – Teraz się opierasz? Czy to nie jest
troszkę za późno?
Andrews syknął wściekły na tę jawną prowokację. Pięć
minut jeszcze nawet nie minęło odkąd został dość bezpardonowo zaciągnięty do
gabinetu Connora, a ten po raz nie wiadomo który doprowadził go do szału w
mgnieniu oka. Bezmyślnie, reagując na czystej adrenalinie i instynkcie,
chwycił jedwabny, mega drogi krawat pochylającego się nad nim mężczyzny
i pociągnął dosyć brutalnie w dół.
Okrzyk protestu stłumił własnym językiem.
Brutalny, praktycznie bolesny pocałunek trwał krócej niż
tego pragnął, ale zmienił bieg jego krwi w rwący potok. Connor jednak nie miał
zamiaru dać się tym razem tak łatwo uwieść, bo Cory zmuszony został, aby się
ugiąć pod jego wolą. Stracił kontrolę w mgnieniu oka, kiedy jego wargi
zostały zmiażdżone za karę. Pocałunek był jak porażenie prądem i trwał nie
wystarczająco długo, aby którykolwiek z mężczyzn nim się nasycił.
Wystarczył jednak by na nowo zasmakowali namiętności i pragnienia.
By wróciły wypierane przez obu wspomnienia.
– Nie tak szybko, chłopczyku – wymamrotał Connor
odrywając od siebie gorące, spuchnięte wargi Cory'ego, wplatając długie palce w
jego jedwabiste blond włosy z tyłu głowy i bezlitośnie odchylając mu ją do tyłu
lekkim szarpnięciem. Ciche syknięcie zignorował jakby go nie było. –
Najwyraźniej odniosłeś mylne wrażenie, że możesz brać co chcesz…
– Biorę tylko to co dostaję dobrowolnie… – odwarknął Cory
niezrażony. Jego pierś opadała od gwałtownych oddechów nad którymi próbował
zapanować. Ciemny, gorący rumieniec palił mu twarz, a żołądek trząsł się.
Nienawidził być jednocześnie podniecony i wściekły, a to były zazwyczaj
dominujące uczucia w towarzystwie tego mężczyzny. – Nie zmuszam cię do niczego,
czego sam byś nie chciał…
Connor poczuł jak krew uderza mu na twarz i do głowy.
Wepchnął się między kolana siedzącego Cory'ego i praktycznie wdusił go w
oparcie, boleśnie zaciskając palce na szczupłych ramionach swojego towarzysza.
– Nie masz bladego pojęcia czego chcę – wymamrotał
pochylając się jeszcze niżej i dysząc mu w twarz. Ich oddechy zmieszały
się, sprawiając, że Cory musiał kilkakrotnie przełknąć, bo zaschło mu w ustach.
Connor zmrużył oczy przyglądając mu się uważnie i obserwując każdy jego
najmniejszy ruch, i reakcję. Praktycznie leżał na nim, bo odchylający się fotel
ustępował, przed jego wściekłym naciskiem i sporym ciężarem, wydawał się jednak
tego nie dostrzegać, tak skupił się nad werbalną potyczką. – Nie masz nic! Nic!
Czego był pragnął! Bawi mnie po prostu to jak bardzo zdajesz się mnie pożądać…
– Kłamiesz! – krzyknął zraniony do żywego Cory. Serce
dławiło go w gardle, a upokarzające łzy zapiekły pod powiekami.
Najbardziej na świecie chciał się oszukiwać, że było inaczej, że miał coś,
czego Connor mógłby zapragnąć. I nie miało znaczenia jak bezsensowne pragnienie
to było. Chwycił biodra ukochanego i odpychając go całą siłą jaką posiadał
zmusił do wyprostowania się. Kiedy tamten chcąc zachować równowagę ustąpił pod
silnym naciskiem, Cory wykorzystał moment zaskoczenia i wtulił twarz w
obrzmiałe z podniecenia krocze znajdujące się tuż przed nim.
Obaj jęknęli na głos.
Przyjemność sprawiła, że Connor musiał zablokować
uginające mu się nagle kolana. Nie potrafił wyartykułować cisnącego mu się na
usta protestu, choć bardzo chciał. Chciał móc oburzyć się i wściec. A jedyne co
mógł to przytulać głowę jasnowłosego mężczyzny, trącego o jego nabrzmiałego
penisa policzkiem i nosem. Dwie cienkie warstwy materiału nie chroniły
wrażliwego organu przed ciepłym oddechem ani rozkosznym tarciem. Sprytne
szczupłe dłonie znalazły drogę pod jego schludnie schowaną za paskiem koszulę
i wślizgnęły się pod spód, sunąc mu po plecach i żebrach wstrząsając całym
ciałem. Zimne dreszcze spłynęły mu po kręgosłupie, stawiając każdy najmniejszy
włosek na baczność. Gęsia skórka obsypała jego pierś, a sutki zmieniła w
maleńkie supełki.
– Mam dość twojej zabawy! – wyjęczał w końcu, odrywając
gorące dłonie błądzące mu po skórze, rysując erotyczne obietnice. Nie pozwalały
mu myśleć. Chciał zrobić krok do tyły, ale jego nogi ważyły tonę i czuł
się jak uwięziony w miejscu. Cory zignorował go i nadal muskał nosem
całą dumnie prężącą się pod czarnym materiałem męskość. Mamrotał do siebie
wchłaniając coraz więcej podniecającego i uzależniającego zapachu
rozgrzanego ciała. – Nie chcę tego, rozumiesz?! – praktycznie wrzasnął w
ostateczności St. Charles, mimo to wypychając w naturalnym odruchu biodra,
jakby jego ciało lepiej zdawało sobie sprawę z jego pragnień i potrzeb.
Cory znieruchomiał przez moment. Nadal przytulony, objął
ramionami szczupły pas swojego ukochanego i spojrzał w górę, wbijając
spojrzenie w zaskoczonego Connora. Ich spojrzenia starły się, tak jak i
ścierały się ich osobowości, i charaktery.
– Nie chcesz? – wymamrotał schrypniętym głosem,
ironicznie unosząc brew. Zanim otrzymał jakąkolwiek odpowiedz, delikatnie
zacisnął zęby na przekrwionym organie, ssąc materiał i mocząc go śliną. Oddech
Connora utknął mu w gardle i zamiast odpowiedzi wyrwał mu się tylko
charczący dźwięk. Cory złożył pocałunek na kuszącej wypukłości. Jeden i drugi,
dociskając rozpalone wargi do wilgotnego materiału. Dłonie zaciskał prawie
boleśnie na nieświadomie poruszających się biodrach. Nie skończył jednak
jeszcze swoich tortur. – Nie będziesz chciał, nawet jeśli rozepnę pasek i zamek
w twoich spodniach? Wsunę do środka dłoń i zacisnę ją na twojej seksownej,
ponętnej męskości? – pytał cicho i prowokacyjnie, uważnie obserwując
reakcje swojego partnera.
– Nie! – zawołał Connor, dla podkreślenia protestu nawet
kręcąc głową. Nie drgnął jednak z miejsca, zaczerwieniony i zły jednocześnie za
uleganie sztuczce.
– Nie chciałbyś, abym zaczął wolniutko lizać cię od
czubka po samą nasadę i z powrotem? Ssał wolno? Żebym zlizał każdą
słoną kroplę twojego pobudzenia? Wiesz, że pamiętam… jak szybko się podniecasz,
kiedy pieszczę cię tuż pod żołędzią? – zapytał, chuchając przez materiał
dokładnie we wspominane miejsce. Connor warknął w odpowiedzi, co Cory
zupełnie zignorował. – Żałowałem, że nie mogłem cię posmakować… – wymamrotał z
ustami przyciśniętymi do pulsującego organu
– …nie chciałbyś tego? Gdybym wessał cię głęboko do ust, to byś się
opierał?
Przełykając ślinę ze złością i podnieceniem, Connor
pominął milczeniem prowokację. Oderwał za to jego głowę, po raz kolejny lekkim
szarpnięciem i przyglądał mu się przenikliwie, i twardo. Cory uśmiechnął
się lekko.
– Co cię wkurza bardziej? To że mnie pragniesz wbrew
własnej woli… czy to, że ja to wiem?
Jednym szybkim pchnięciem Connor znów miał uwięzionego
blondyna na fotelu.
– Nie. Wkurza mnie to, że wydaje ci się, że to ty
ustalasz zasady tej zabawy… a tak nie jest… – wycedził dyrektor PR’u ponurym
tonem.
Cory zamrugał zaskoczony chłodem i opanowaniem
rozpalonego jeszcze przed chwilą mężczyzny. Zebrał swoje rozbiegane myśli i
godność, i praktycznie taranując sobie drogę wstał z fotela, przepychając
Connora. Miał zamiar wyjść stamtąd zanim padnie na kolana i zaproponuje
niechcianego loda temu draniowi, taki zdesperowany i spragniony był.
– Widzisz… jest jeden poważny błąd w twoim rozumowaniu –
powiedział, zmierzając do drzwi z determinacją. Chciał wyminąć sztywno
stojącego mężczyznę i zwiać, póki mógł logicznie myśleć. – Dla mnie to nigdy
nie była zabawa…
Tym razem jednak St. Charles miał inne plany. Nie miał
zamiaru dać się tak łatwo wymanewrować jak poprzednio. Jego dominująca natura
odebrała nie jednego, a dwa kopniaki, kiedy Cory spławiał go za każdym razem po
tym jak dostał to czego pragnął. To się nie mogło więcej powtórzyć. Sytuacja
między nimi gęstniała z minuty na minutę i posunęli się tak daleko, że nie
było już z tej sytuacji tak naprawdę odwrotu. Chwycił więc Cory’ego za
przedramię i praktycznie cisnął na swoje biurko. Zaskoczony mężczyzna krzyknął,
potykając się o własne nogi i opadając ciężko na krawędź mebla.
– Co do cholery? – zawołał Cory z niepewnością wpatrując
się w swojego towarzysza. Podparty na rękach jak zahipnotyzowany wpatrywał się
w obiekt swoich uczuć.
Connor z twarzą wykrzywioną wściekłością jednym szybkim
ruchem rozwiązał krawat i odpiął górny guzik swojej koszuli. Cory zafascynowany
i przerażony jednocześnie przełknął ślinę. Prawie wyskoczył z mrowiącej go
skóry, kiedy mężczyzna przekręcił klucz w zamku z głośnym zgrzytem.
– W jednym masz rację – wymamrotał Connor groźnie,
podchodząc wolno do drżącego z niecierpliwości i obawy chłopaka. – To już
nie jest zabawa.
Zmiażdżył usta młodego asystenta w gorącym pocałunku,
nawet nie czekając na odpowiedz. Kiedy jego język forsował sobie drogę do wnętrza
aksamitnych ust Cory'ego, jego dłonie jednocześnie rozpinały paski ich spodni i
suwaki.
Cory nie był w stanie ogarnąć myślą całej sytuacji. Jak
desperat spijał smak ukochanego, rozpływając się pod jego wprawnymi wargami i
giętkim językiem. Nie wiedział co mu było wolno, ani w co nagle gra jego
kochanek, ale nie zamierzał się nad tym teraz zastanawiać. Bez względu na to
jak bardzo będzie tego żałował później.
Minuty później obie koszule mężczyzn zwisały im z ramion,
kiedy praktycznie walczyli o to, który pozna więcej nagiego ciała dłońmi i
ustami. Connor był zdecydowany i stanowczy forsując Cory'ego do uległości
własnymi pieszczotami i pocałunkami. Zniknęło całe jego poprzednie wahanie i
wątpliwości. Zlizał mgiełkę potu z długiej szyi Cory’ego i przygryzł
delikatnie pulsującą w szaleńczym tempie żyłę. Ssał słonawą skórę z lekkim
pomrukiem oszałamiając swojego partnera. Ich dłonie splątały się z materiałem.
Walka ze zbędnymi ubraniami wyrywała ich co chwilę z transu, w którym się
znaleźli. Pośpiech czynił ich nieporadnymi.
W końcu zdesperowany, spragniony Cory nie wytrzymał i
praktycznie zerwał koszulę Connora z jego ramion. Szeroka pokryta lekkim
włoskiem pierś nęciła go widokiem. Każdy pięknie zarysowany mięsień drgał,
kiedy Connor poruszał się pieszcząc jego plecy i biodra. Krótkie paznokcie
znaczyły jego skórę lekko czerwonymi śladami, pokrywając mu skórę ogniem.
Obaj z fascynacją patrzyli jak Connor znaczy jego ciało,
jako własne.
Przez sekundę mężczyźni mierzyli się rozpalonym wzrokiem.
Cory jednak nie miał dość.
Dopadł się do każdego ciemnobrązowego sutka jak
umierający z pragnienia. Ssał i lizał każdy z osobna przed długą pełną
słodkich tortur chwilę i w głowie Connora zaczynało wirować od przyjemności
wibrującej w jego ciele. Chciał więcej niż tylko słodkie, lekkie pieszczoty,
nie był tylko pewien co robić. Instynkt jednak wygrał z rozsądkiem i w
krótce już nie miał wielu oporów. Złapał biodra Cory'ego i przycisnął do
siebie, odchylając jednocześnie głowę do tyłu udostępniając łatwą drogę dla
rozpalonych ust swojego kochanka. W głowie roiło mu się od pomysłów i obrazowo
zarysowanych pragnień. Ich krocza tarły o siebie i ta urzekająca męka
uświadamiała mu, że to nie dość. Niemal zgniótł ich ciała razem, a Cory
bezwolnie poddawał się jego objęciom i pieszczotom.
Ich głodne wargi co rusz znajdowały z powrotem drogę do
siebie. Jakby nie byli wstanie się nasycić na dłużej niż kilka chwil.
Wymieniali głębokie, chciwe pocałunki przepełnione pasją. Wargi ciasno
złączone, a języki splecione w gorącym tańcu. Zdyszany i oszołomiony miał
wrażenie, że zwariuje jeśli jego pożądanie nie znajdzie ujścia. Chciał dostać
jak najwięcej, skoro Cory sam mu to ofiarował. Oderwał się na moment, patrząc
w zrumienioną twarz swojego towarzysza.
Cory otwarł oczy i wpatrywał się w niego lekko
nieprzytomnie, ale z rezygnacją czekając na to, co będzie dalej. Nie zamierzał
błagać… nie zamierzał…
– Twoje małe, utalentowane usta zdają się nigdy nie
zamykać – wymamrotał schrypniętym głosem Connor, chwytając Cory'ego delikatnie
za kark. Jego palce same zaczęły powolny pląs po jego rozgrzanej skórze. – Może
faktycznie powinienem sprawdzić czy są takie sprytne jak utrzymujesz –
stwierdził z prowokacją, oczekując, że mężczyzna odmówi.
Praktycznie upadł, kiedy kolana ugięły mu się z
zaskoczenia, bo Cory bez słowa zaczął osuwać się na podłogę, tuż przed nim.
Złapał go i powstrzymał w ostatniej chwili, praktycznie rzucając na swój fotel.
– Nie oczekuję, aby ktoś klękał przede mną, jeśli ja nie
jestem gotów klęknąć przed nim – wysyczał w zaskoczoną twarz Cory’ego. Nie
zamierzał rozwijać tematu, po prostu ściągnął spodnie do kolan, oczekując w
każdej chwili protestu od młodszego mężczyzny.
Cory tylko z jeszcze większym ogniem w oczach śledził
każdy jego ruch, a w końcu wyszczerzył zęby w pełnym satysfakcji uśmiechu.
– Nareszcie! – Nie dał Connor’owi czasu na zastanowienie,
tylko jednym szybkim ruchem ściągnął czarne, ciasne bokserki mężczyzny i
połknął lśniącą już na czubku główkę jego dumnie prężącego się penisa.
Obaj znów jęknęli. Długo, przeciągle… z ulgą.
Connor starał się nie upaść, kiedy poczuł jak
słabość wraz z rozkoszą zalewa jego ciało. Nie spodziewał się tego… naprawdę
nie… przynajmniej miał nadzieję, że nie będzie tak dobrze.
Cory'ego ogłuszył najcudowniejszy smak jaki rozpłynął się
na jego języku. Zachłannie przełykał wraz z śliną, ssąc i żądając więcej.
Chciwy i nienasycony. Prawą dłonią uchwycił nasadę grubego członka i jak
zagłodzony napadł na niego. Uważając na zęby wchłaniał coraz więcej i więcej pulsującego
gorącą krwią organu. Jego gardło zaprotestowało w pierwszym momencie, ale po
którymś razie ustąpiło i wpuściło jedwabiście gładki czubek ociekającego
członka do środka, konwulsyjnie się zaciskając i jeszcze tylko potęgując
przyjemność mężczyzny.
Dwie ogromne dłonie na głowie Cory'ego tylko podsycały
jego ekscytację. Tym bardziej, że Connor wydawał się raczej przytrzymywać jego
niż kierować nim. Długie palce wplatały mu się we włosy. Czuł jak dreszcz za
dreszczem ześlizguje mu się po kręgosłupie w dół. Cieszył się, że siedział, bo
jego nogi trzęsły się niekontrolowanie. Pieszcząc delikatnie całą satynową
długość starał się jednocześnie lizać, ssać i pieścić mężczyznę swoich marzeń.
Nie mógł uwierzyć, że może go mieć. Że może sprawić mu tak wielką przyjemność,
że Connor drżał na całym ciele i jęczał cicho.
– Hej…aaaach, och… spokojnie…. Mmm… – wyjęczał w końcu
mężczyzna, lekko słaniając się na nogach. Cory przytrzymał go za biodro
wtulając twarz w jego pachwinę. Nie miał dość i obawiał się, że nigdy nie
będzie miał. Chciał więc zebrać jak najwięcej wspomnień. W sumie ledwo
docierały do niego cicho wymamrotane słowa kochanka. – Jesteś nienasyconym,
małym łakomczuchem… ale zwolnij… tym bardziej obaj się nasycimy…
Zagryzł wargi do krwi, by nie wykrzyczeć, że on nigdy się
nie nasyci. W zamian za to po prostu całą długością języka przesunął po małej
ścieżce włosków prowadzącej do lekko wklęsłego pępka Connora. Mężczyzna drgnął.
– Ugh… cholera… – sapnął.
Cory miał ochotę uśmiechnąć się z satysfakcją. Czuły
punkt… hmm… dobrze wiedzieć. Wsunął czubek języka do środka i okręcił nim w
około sprawiając, że Connor znów drgnął. Dłoń w jego włosach zacisnęła się
mocniej i on sam jęknął, chuchając na wilgotną skórę. Gęsia skórka jak na
zawołanie pokryła piękną opaloną skórę, tylko go prowokując bardziej. Connor
jednak miał inny plan.
– Dotykaj się! – zażądał. Cory wybałuszył na niego oczy.
Connor uśmiechnął się drapieżnie. – Myślałeś, że znajdziesz jeszcze jeden
powód, aby mnie nienawidzić? Że okażę się egoistą? – zapytał, ale nie czekał na
to, aż Cory pozbiera się na tyle by odpowiedzieć. – Wyciągnij swój, biedny
zaniedbany członek i pieść się! Chcę to widzieć! Chcę zobaczyć jak twoja dłoń
sunie po całej długości w rytm, w jakim mnie ssiesz… – znów zażądał.
Cory bezmyślnie uniósł biodra i pozwolił osunąć sobie
spodnie do ud. Głowa bezwiednie opadła mu do tyłu, kiedy Connor wyłowił z jego
granatowych bokserek i uchwycił jego przekrwionego, obolałego penisa w
swoją ciepłą dłoń, i uścisnął lekko, przesuwając po nim w górę i w dół kilka
razy. Cory myślał, że chyba spuści się w tym momencie taka błogość zalała jego
ciało. Connor jednak brutalnie przerwał jego ekstazę, znów chwytając go za kark
i całując mocno.
– Nie rozpraszaj się – wymamrotał mu w usta, całując
jeszcze raz przelotnie i prostując się. Ujmując swoją męskość w garść
nakarmił szeroko rozwarte usta Cory'ego, który tylko czekał na to. Bez żenady i
wstydu obaj jęczeli. Dodatkowo Cory pieścił się i dotykał swojego krocza
mając nadzieję na znalezienie ulgi. Connor zdawał się nie spuszczać go z oka
i widzieć każdą pieszczotę. Oszołamiało go to. Sama świadomość stapiała
obwody w jego mózgu. On sam nie potrafił utrzymać otwartych oczu. Przyjemność
go obezwładniała.
Lizał piękne naprężone żyły, ssał czubek i dłonią masował
idealnie proporcjonalne jądra swojego mężczyzny. Wszystko by dał żeby teraz
byli całkiem nadzy. Żeby mógł zbadać językiem każdą zagadkę tego cudownego
ciała. To pragnienie, ta chęć sprawiała, że tylko mocniej się starał
doprowadzić do szaleństwa swojego ukochanego.
Connor obezwładniony w końcu przez przyjemność odrzucił
głowę do tyłu i wybuchł bez ostrzeżenia w usta chętnego, napalonego Cory’ego.
Na myśl mu nawet nie przyszło nie przełknąć słodko–gorzko–słonej spermy. Nie
tylko jej chciał. Potrzebował jej… bo musiał wiedzieć. By jeszcze lepiej poznać
mężczyznę, który zabrał mu serce.
Wstrząsany falami orgazmu Connor padł na kolana i
pocałował Cory'ego na oślep szukając trzęsącą się dłonią jego członka. Najpierw
splótł z nim palce, a po chwili oderwał jego własną rękę i sam zaczął go
wprawnie, i absolutnie zniewalająco pieścić. Śliska rozpalona powierzchnia
tylko mu to ułatwiała. Cory jęczał mu w usta niezdolny myśleć, nie zdolny się
ruszać. Connor całkowicie go zdominował. Językiem i dłońmi. Pieścił i ssał jego
język, i wargi. Znacząc mokre ścieżki lizał napięte, nadwrażliwe sutki. Gorącym
oddechem parząc jego skórę. Kiedy przygryzł lekko bladoróżowe supełki zębami,
Cory prawie poderwał się z fotela. Większy mężczyzna trzymał go jednak mocno.
Dłońmi i palcami znajdował wszystkie najczulsze miejsca na drgającym
w jego pięści penisie. Kciukiem torturował czubek, a drugą ręką znalazł
jądra Cory'ego i lekko przetaczał w napiętej z podniecenia
ogolonej mosznie.
Jak słabość, tak i żądza przetaczała się przez jego
ciało. Wstrząsając co rusz całą jego sylwetką.
– Boże… nie mogę.. och… matko… aaah… – jęczał Cory,
sapiąc i wiercąc się, dręczony i podniecony po za granice wytrzymałości jego
rozpalonego ciała. Napięcie niemal bolało. Connor spojrzał mu w oczy z ogniem,
którego Cory nie mógł określić, ale którego właściwie się bał. Analiza tego
jednak odeszła w zapomnienie, kiedy Connor schylił się i jednym długim,
torturująco wolnym liźnięciem zgarnął pierwsze krople spermy z czubka
członka Cory'ego.
Młody mężczyzna nie wytrzymał ogłuszającej rozkoszy i
eksplodował wprost w pochylone nad nim usta. Jego orgazm wziął ich obu
przez zaskoczenie. Świat zawirował mu przed oczyma, a w uszach słyszał tylko
bolesne, szaleńcze bicie własnego serca. Miał wrażenie, że prąd przeszył jego
krocze, kręgosłup i brzuch. Fale orgazmu prężyły jego ciało, ale mocne objęcia
trzymały go prawie nieruchomo.
Po minucie lub stu był w stanie dopiero spojrzeć na
Connora, spodziewając się najgorszego. Mężczyzna jednak zwyczajnie oblizywał
usta, zlizując białe, lśniące krople z warg, z zamyślonym wyrazem na
zarumienionej twarzy.
– Nie biorę niczego, czego sam nie jestem skłonny oddać –
wymamrotał jakby tonem wyjaśnienia. Wyjaśnienia, które wprowadziło tylko
jeszcze większy mętlik w głowie Cory'ego. Connor był Enigmą. Jak miał zrozumieć
tego człowieka?
W pewnym momencie klęczący, rozchełstany i spocony
mężczyzna przywarł do niego ponownie w pocałunku zaskakującym bardziej niż
cokolwiek robili wcześniej.
Czułym, zniewalającym przepełnionym afektacją i uczuciem
pocałunku, burzącym tę ostatnią maleńką osłonę w sercu Cory'ego. Ten jeden
pocałunek. To słodkie muśniecie warg, to tkliwe objęcie szerokich ramion prawie
wycisnęło mu z oczy łzy.
Nieświadom burzy, którą rozpętał w duszy Cory'ego Connor
delikatnie wessał język mężczyzny do własnych ust poddając się pieszczocie. Sam
zaś objął ramiona kochanka i wtulił go w swoją pierś. Potrzebował
bliskości, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Ich nagie ciała pasowały do siebie
w sposób jakiego nie dało się logicznie wyjaśnić. Ich wilgotna skóra przylgnęła
do siebie, tak jak bicie ich serc, uzupełniając się idealnie. Przerażało go to
i paraliżowało, ale jednocześnie nie mógł przestać. Chciał być tak blisko
rozgrzanego, spoconego ciała w swoich ramionach jak to tylko było fizycznie
możliwe. Zapach ich ciał, ich potu i zmieszanych sperm oszałamiał go. Czuł, że
powinien uciekać.
Dlatego też pozwolił odsunąć się zdyszanemu,
oszołomionemu Cory’emu. Widział pytania w jego pięknych oczach, których nie
potrafiły sformułować opuchnięte usta. Nie miał jednak odpowiedzi. Nie chciał
ich mieć. Potykając się o własne spodnie poderwał się z podłogi i kilkoma
wprawnymi ruchami podciągnął je i zapiął.
Cory na giętkich nogach zrobił to samo, gorączkowo
zastanawiając się nad tym co powiedzieć. Nie wiedząc nawet co tak naprawdę
powinien myśleć, ani co tak naprawdę się przed chwilą stało.
Chłodny, opanowany St. Charles przeczesał swoje
perfekcyjnie przycięte włosy i z nic niezdradzającą, praktycznie obojętną miną
wyjął z szuflady dwie nowe, zapakowane koszule. Jedną rzucił Cory'emu ze
słowami:
– Przebierz się przed wyjściem. – Zniknął za drzwiami
prywatnej toalety, zanim Cory był w stanie zmobilizować jakąkolwiek część
swojego mózgu, która nie wyciekła wraz z jego spermą, aby odpowiedzieć.
Jak robot, sztywno się poruszając, zdrętwiałymi palcami
pozbył się własnej pomiętej, przepoconej koszuli, wyrzucając ją bezpardonowo do
kosza przy biurku, by zastąpić ją ekskluzywną śnieżnobiałą koszulą należącą do
Connora.
Jego serce wyciekało mu w raz z łzami, kiedy opuszczał
gabinet zamykając za sobą cicho drzwi. Czy sekretarka siedząca nieopodal je
widziała, nie wiedział…
… bo on jej nie widział.
***
Z perspektywy patrząc, logicznie zakładając można było
podejrzewać, że pocałowanie mężczyzny lub seks z nim będzie odrażający
i obrzydliwy.
Szkoda tylko, że bezpośrednia konfrontacja nie wytrzymała
tego założenia. Mógł wmawiać sobie co chciał, ale tylko tak długo jak długo nie
miał okazji poznać smaku Cory’ego i jego pocałunków. Teraz już było za późno
żeby udawać, że mu się to nie podobało, albo że go to odrzucało.
Cory wykorzystał jego chwilę słabości. Całkowicie go
zaskoczył i złapał nieprzygotowanego na rzeczywistość. Rzeczywistość o istnieniu
której nie miał pojęcia. Choć przecież żaden z nich tak naprawdę nie mógł
przewidzieć takiego obrotu sprawy.
Jak większość zapracowanych, skupionych na karierze
mężczyzn nigdy nie koncentrował się na seksie innych ludzi. Homoseksualistów
również. Nie obchodziło go to. Z ludźmi ogólnie, bez względu na płeć miał
problem żeby wytrzymać, a co tu dopiero mówić o dywagacjach na temat
homoseksualizmu, czy jak w jego sytuacji biseksualizmu.
Nie było co się oszukiwać. Cory podniecał go, choć
jednocześnie wkurwiał niewymownie. Jak wiele to miało wspólnego z jego
orientacją seksualną, a jak wiele z bezczelnym, aroganckim charakterem teraz
już było niemożliwością określić. Mógł założyć, że pod wpływem stymulacji
podniecił się, ale miał przeczucie, że w tym wypadku głównie chodziło
o Cory'ego. Jego żelazne jaja były po prostu wyzywające dla dominującej
natury Connora i dlatego zareagował mocniej, niż gdyby jakiś pierwszy z
brzegu gej do niego uderzył. Żaden prawdziwy mężczyzna nie mógłby przejść obojętnie
obok wyzwania. A okiełznanie Cory'ego Andrewsa było nie lada wyzwaniem.
Chemia między nimi tylko zaciemniała obraz sytuacji.
Za każdym razem, kiedy próbował zrozumieć dlaczego nie
szokuje go pociąg seksualny do innego mężczyzny, jedyne co mógł zrobić to
mentalnie wzruszyć ramionami. Nie przychodziła mu do głowy, żadna racjonalna
odpowiedź. Właściwie zastanawiał się dlaczego powinno go to tak bardzo
szokować? Bo tego spodziewało się społeczeństwo? Jego rozum mówił mu, że wybór
należał do niego. Dobitnie.
Szkoda tylko, że niedający się zwalczyć pociąg seksualny
i fascynacja Corym nie dawała mu żadnego wyboru. Musiał coś z tym zrobić. Czy
chciał, czy nie…
***
Cory wiedział, że nadzieja jest jego największym wrogiem.
Więc walczył z nią jak lew. Zażarcie i bez wytchnienia.
Nie mógł nawet mieć pretensji do niego, bo sam był sobie
winien. Nie wiedział tylko co zrobić w takiej sytuacji. Seks z Connor’em choć
cudowny i oszałamiający, pozostawiał go pustym i rozdartym. Chciał więcej.
Pragnął więcej.
… właściwie nie. Potrzebował za dużo od tego mężczyzny.
Chciał wszystkiego, a to było coś czego Connor nie miał do zaoferowania i to
nawet nie była jego wina.
Jedyne wyjście z tej sytuacji, to było trzymać się jak
najdalej od tego człowieka. Im więcej dostawał, tym bardziej pazerny stawał
się. Kolejne szybkie numerki nie wystarczyłyby i tylko zaostrzałyby mu apetyt.
Musiał z tym skończyć, póki jeszcze był w stanie funkcjonować. Dopóki
Connor nie przeszedł po nim jak czołg, pozostawiając za sobą krwawą miazgę,
kiedy już znudzi mu się zabawa.
Im bardziej poznawał Connora, tym bardziej bolało go to
czego nie miał… i na co nie miał nawet perspektyw.
Dla niego nie było życia gdzie indziej. Firma i rodzina,
to było wszystko co miał. Connor egzystował w jego świecie… będzie musiał nauczyć
się żyć z tą świadomością.
Rozdział czwarty
Kolejny szept docierający do jego uszu zmienił mu krew w
żyłach w lód. Powinien już zacząć się przyzwyczajać, a mimo to nadal czuł jak
ściska go w piersi. Mijając kolejną grupkę cicho chichoczących kobiet już po
drodze, Cory zaczął żałować, że skusił się na szybki lunch w kafeterii firmy,
zamiast całkiem zrezygnować z jedzenia. Był zbyt zajęty, aby wyjść gdzieś i nie
chciał niepotrzebnie tracić czasu. Teraz pomysł z szybkim lunchem w
przestronnej stołówce, w której zbierała się praktycznie cała firma, okazał się
kiepski.
Mężczyźni mijający go w korytarzu lub na sali odwracali
głowy udając, że go nie dostrzegają, ale kobiety nie miały takich skrupułów,
wytykając go palcami i komentując całkiem bez żenady. Panowie najwyraźniej mają
więcej instynktu samozachowawczego. Ich zachowanie choć z założenia miało być
subtelniejsze nie bardzo różniło się od zachowania złośliwych plotkarek. Z tym,
że gdzie one „plotkowały” oni zwyczajnie „wymieniali spostrzeżenia”. A głównym
tematem z jakiegoś powodu stał się Cory i to co robił, czy czego raczej nie
robił. Zresztą to było bez znaczenia, tak czy inaczej zawsze znalazł się dobry
powód, aby zmieszać go z błotem.
Jak skostniały siedział przy stoliku starając się wmusić
w siebie kanapkę, którą sobie zamówił. Jedzenie jednak z trudem przeciskało mu
się przez zaciśnięte gardło, cały głód który odczuwał znikł jak ręką odjął.
Równie dobrze mógłby jeść papier, a i tak smakowałby lepiej. Z opuszczoną głową
kruszył chleb na małe kawałeczki i więcej w końcu kończyło na jego talerzu niż
w ustach. Uciec jednak z podwiniętym ogonem nie było w jego stylu. Nie miał
zamiaru dać się zaszczuć. Starał się więc odciąć od otaczającego go świata i
ludzi, wpatrując ponuro w kubek kawy. Nie miał sił ani ochoty na konfrontację.
Co zresztą miał powiedzieć tym wszystkim hienom żerującym na jego życiu?
Spierdalajcie! Możecie się cieszyć, bo jest mi zajebiście
ciężko?
Taak, to by świetnie wyszło.
„– …a słyszałaś?
– … nie, no co ty!
– Mówię ci na serio…
– Ta ciota… pedał jeden… naszych facetów nam chce poderwać!
– To obrzydliwe.
– Wiem, wiem, ale mówię…
– Już nikt nie jest bezpieczny….
– … na dodatek w miejscu pracy…
– Możesz to sobie wyobrazić?
– A słyszałaś, że on… no wiesz…
– Nie, no co ty!”
Chciał zamknąć oczy i udawać, że wcale nie słyszy
kąśliwych uwag. Nie widzi dosadnych
spojrzeń. Rzeczy których ostatnio dowiadywał się z plotek nawet sam o sobie
wcześniej nie wiedział. Wiedzieli za to wszyscy inni…
Cory nawet nie do końca był pewien co się stało. W
pierwszym tygodniu po nieszczęsnym pocałunku z Connorem sytuacja wydawała się
rozchodzić po kościach i po za kilkoma uszczypliwymi uwagami i złośliwymi
uśmieszkami, nikt nie dawał mu odczuć, że jego orientacja seksualna to taki
problem. W ostatnim tygodniu jednak wszystko zaczęło się zmieniać.
Nie tylko próbował się otrząsnąć po ostatnim raczej
namiętnym starciu z Connorem. Dodatkowo teraz musiał się zmierzyć z
współpracownikami wytykającymi go palcami i zmieniającymi powoli jego życie w
koszmar. Te szepty, te wykrzywione obrzydzeniem miny. Te wieczne podteksty
cokolwiek nie robiłby i czymkolwiek nie zajmowałby się. Te podejrzenia kogo
następnego będzie molestował. Te pytania czy już każdy teraz powinien się
obawiać? Przecież nie wiadomo co mógł znów zrobić… Miał nieraz ochotę
wywrzeszczeć im prosto w twarz jak bardzo ich nienawidził.
Nie robił jednak nic.
Zagryzał zęby i zabierał się za jeszcze więcej pracy. Aż
do wyczerpania.
Dźwięk i wibracja telefonu komórkowego nagle przebijająca
się do jego skołowanego umysłu praktycznie poderwały go na miejscu. Z obawą
spojrzał na wyświetlacz.
Zdarzało mu się to coraz częściej. Trudno jednak już było
mu określić czy bardziej bał się, że Connor zadzwoni… czy że nie odezwie się,
jakby wcale nie istniał w jego poukładanym świecie. Jakby nie miał znaczenia…
– Cory? Gdzie jesteś? – Nolan nie tracił czasu na
powitanie, tylko z miejsca przeszedł do rzeczy. Najwyraźniej znów był na misji.
– Mam przerwę na lunch… – odparł Cory zrezygnowanym
tonem. Właściwie przyjazna twarz to było to czego potrzebował. Nie miał jednak
siły, żeby się do tego przyznać, nawet sam przed sobą. – Jestem w kafeterii…
– Okej. – Przyjaciel ucieszył się podejrzanie. – Nie
ruszaj stamtąd swojego seksownego tyłka. Jestem w budynku, będę tam w minutę!
Rozłączył się zanim Cory miał szansę na jakąkolwiek
odpowiedź. Lekko otępiały i oszołomiony przyjrzał się podejrzliwe odkładanej na
stolik komórce. Minuta to było niewystarczająco długo, aby nastawić się
psychicznie na spotkanie z żywiołowym przyjacielem.
A skoro Nolan powiedział, że będzie za minutę, to pewnie będzie tu za pół
minuty.
Jak zwykle elegancki w swoim popielatym garniturze Nolan
Reed wpadł do kantyny z aroganckim uśmiechem na ponętnych ustach, bezczelnie
mrugając na skuszone jego wyglądem kobiety, które praktycznie śliniły się na
jego widok. Charyzmatyczny aż do bólu zawsze skupiał na sobie uwagę wszystkich.
On jednak wlepił przekorne spojrzenie w Cory'ego i wręcz widać było, że coś
knuje.
Zanim Cory nastawił się na to spotkanie psychicznie, Nolan
zmaterializował się przy jego stoliku, chwycił go za kark i głośno cmoknął w
rozdziawione ze zdumienia usta. Po czym z szerokim uśmiechem usiadł naprzeciwko
niego.
– Chłopie słyszałem jakie wieści krążą po tej waszej
zabawnej firmie na temat twojego romansu z Connorem! Ubaw po pachy! – zawołał,
nie przejmując się nawet w najmniejszym stopniu tym, że praktycznie wszyscy w
sali zaczęli im się przyglądać. – Ubawiłem się setnie wysłuchując tych bzdur!
Pomyślałby kto, że tutaj pracują dorośli, wykształceni ludzie! Ha! Patrz jak
pozory mylą!
Oczy Cory'ego z okrąglały tak bardzo, że wyglądał
nieomalże komicznie.
–…eee…mmm… to znaczy… – wydukał cienkim głosikiem,
drapiąc się po karku, zbyt zaskoczony, aby sformułować choć jedno inteligentne
zdanie. – … ale no cóż, tego no…
Nolan jednak nie zamierzał dać sobie przerwać.
– Wiem, wiem. Ludzie są naprawdę zabawni. Te ploty, te
wymysły. Jezu, kiedy oni dorosną? – zapytał rozglądając się bezczelnie po
pomieszczeniu, zmuszając wielu do opuszczenia wzroku, kiedy napotkał ich
ciekawskie spojrzenia. Pytanie jednak najwyraźniej było retoryczne, bo znów
zwrócił się do siedzącego jak słup soli Cory’ego. – Ty wiesz co jest najlepsze
w tym wszystkim? Te jęczące męskie hetero cipy. To po prostu komiczne, że ci
tak zwani „prawdziwi mężczyźni” zachowują się tak żałośnie. Jak usłyszałem, że
po kątach się żalą, że się boją o swoje kościste tyłki myślałem, że padnę ze
śmiechu! – Rechot podążył za szokującym oświadczeniem Nolana. Cory czuł jak
rumieńce uderzają mu na twarz.
– Co ty do cholery wyprawiasz? – wysyczał na wpół
zażenowany, na wpół rozbawiony.
– Jezu, pomyślałby kto, że polecisz na takie sieroty
jakie tu pracują! Nawet oka nie ma na czym zawiesić! – Uniósł ręce w geście
poddania zanim Cory zdołał na niego naskoczyć. – Tak, tak wiem. Ale przyznaj
sam, tylko Connor jest prawdziwym mężczyzną w tej formie.
– Nolan!
– No co? Tylko mi nie mów, że się przejmujesz tym głupim
gadaniem? Przecież to nie twoja wina, że nawet heterycy lecą na ciebie! Jesteś
seksowny, inteligentny i masz to coś, co sprawia, że każdy się na ciebie
napala. Chyba nie ma się czym przejmować, skoro to nie twój problem…? –
zapytał, unosząc do góry wyraźnie zarysowaną jasną brew, przyszpilając niższego
mężczyznę w miejscu.
Cory uniósł dumnie podbródek odpowiadając mu równie
twardym spojrzeniem.
– Nie. Mam w nosie to co mówią za moimi plecami. –
Oświadczył stanowczo i spokojnie. – Dla mnie to bez znaczenia co myślą i co
sobie wyobrażają na mój temat – dodał ze wzruszeniem ramion. – To było
nieuniknione, że zacznie się gadanie i głupie wymysły. Szkoda, że niektórzy
zapomnieli, że znają mnie już kilka dobrych lat. – Cory po raz pierwszy od
kilku dni poczuł jak wraca jego pewność siebie i spokój. Zdał sobie sprawę z
tego, że wszystko co powiedział jest prawdą.
Nigdy wcześniej nie przejmował się opinią innych, tylko o
tym zapomniał.
Nolan wymusił na nim reakcję. Choć zrobił to nie tylko
obcesowo, ale i w bardzo niekonwencjonalny sposób, ucierając przy okazji nosa
podsłuchującym ich ludziom.
– No, mój drogi. Tak właśnie myślałem! – Mężczyzna
wyszczerzył perfekcyjnie białe zęby w szerokim uśmiechu. Jego szare oczy
błyszczały złośliwe, choć widać było w nich niewysłowiony smutek. Cory był mu
wdzięczny, ale nie miał sił, aby się z tym zmierzyć. Zbyt wiele rzeczy działo
się w jego życiu w tym momencie. Nolan choć był przyjacielem, to właśnie to
zdawało się być głównym problem. Nie mogli być nikim więcej dla siebie.
– Dzięki za spotkanie. – Wstał wolno, z wdzięcznością
uśmiechając się do swojego towarzysza. Czuł się jakby wielki ciężar spadł mu z
ramion. – Musimy się umówić na jakieś
piwko. – Z wahaniem ucałował idealnie wygolony policzek towarzysza. Nie
obchodziło go co powiedzą świadkowie jego zachowania. Miał zamiar być wreszcie
sobą.
– Spoko skarbie! – Nolan bez żenady skradł kubek z kawą
przyjaciela i z mrugnięciem oka pożegnał go wesoło. – Idź i bądź grzeczny,
żadnego podrywania chłopców w godzinach pracy. Zdzwonimy się.
Śmiejąc się Cory odniósł tacę i ruszył z powrotem do
biura. Miał w cholerę roboty.
Z tym, że nie czuł się już, jakby był tutaj za karę…
Nolan zdławił ciche westchnienie, na oślep wyciągając
komórkę z kieszeni. Z trudem udało mu się oderwać spojrzenie od przystojnej,
szczupłej sylwetki znikającej w drzwiach. Jedyną jego pociechą było to, że Cory
odzyskał swój sprężysty krok, a jego ramiona były wyprostowane jak na dumnego
mężczyznę przystało. Żałował, że nic nie może poradzić na zranione serce
swojego przyjaciela i coraz głębsze bruzdy, wywołane stresem i smutkiem,
odznaczające się na jego młodej twarzy.
Współczucie mieszało się w nim z wściekłością na Connora
St. Charlesa.
Drań mógł mieć wszystko co najlepsze, a wyrzucał to bez
zastanowienia.
– Słucham? – cierpki głos Connora wzdrygnął Nolana,
szybko jednak nad sobą zapanował. Musiał zrobić co w jego mocy, aby pomóc
Cory'emu, bez względu na to co kto sobie pomyśli.
Chciał mieć nadzieję, że i dla niego ktoś zrobiłby to
samo.
– Z całą pewnością wiesz, że życie Cory'ego to koszmar w
tym momencie i to nie tylko dlatego, że kocha twój durny tyłek jak szalony? –
zapytał cicho i drętwo, nie dając właściwie czasu na odpowiedź zaskoczonemu
mężczyźnie. – Jest szykanowany. Szydzą z jego uczuć do ciebie i plotkują o nim.
Rzeczy które wymyślają są wręcz uwłaczające jego godności. Co zmierzasz z tym
zrobić, bo zdajesz sobie sprawę z tego, że w
dużej mierze, to właśnie twoja zasługa?
Cisza zdawała się dzwonić mu w uszach, kiedy czekał
wieczność na odpowiedź mężczyzny. Ostatecznie w momencie w którym właściwie
chciał już się poddać St. Charles westchnął cicho.
– Zajmę się tym.
– O tak. Z całą pewnością się zajmiesz. – Przytaknął
Nolan usłużnie, a w jego głosie przebrzmiewała
czysta stal. – Najlepiej jak go zaprosisz na randkę.
Rozłączył się zanim dodał coś czego by później żałował.
***
Telefon był przerywnikiem, którego potrzebował, aby
odparować wściekłość jaka go powoli zalewała tak, że widział na czerwono.
Inaczej w ciągu kilku najbliższych minut popełniłby krwawe morderstwo.
Z tym, że nie całkiem spodziewał się przebiegu rozmowy,
którą odbył z Nolanem Reedem. Facet zaskoczył go tak bardzo, że nawet nie do
końca był pewien na co się zgodził.
Jedno było absolutnie pewne.
Wszystko co ostatnio działo się w jego życiu miało coś
wspólnego z Corym Andrewsem. Ten mężczyzna okupował każdą wolną chwilę jego
dnia. Nawet zawitał w jego marzeniach i fantazjach – cicho, sprawnie i
niepostrzeżenie wkradając się w nie, jakby nie było sposobu na to, aby go
powstrzymać. Rzadko kiedy już opuszczał jego myśli. Wzbudzał emocje i uczucia
nad którymi Connor nie potrafił zapanować. Nie był nawet już pewien czy
podołałby temu nawet gdyby wiedział jak.
… i owszem zdawał sobie sprawę z tego, że coś się działo
w firmie. Nie do końca jednak wiedział o co chodziło. Jego reputacja i pozycja
sprawiały, że nikt nie śmiał stawić mu czoła, a już tym bardziej kpić z niego
prosto w oczy.
– Connor! Czy mógłbyś mnie nie ignorować? Musimy
porozmawiać! Próbuje wytłumaczyć ci coś niezmiernie ważnego. Nie rozumiesz, że
to dla twojego własnego dobra? – Margo zerwała się z fotela i stanęła w lekkim
rozkroku naprzeciwko jego biurka z dłońmi wspartymi na biodrach. Praktycznie
dyszała z furii.
Wolno i z namysłem Connor uniósł spojrzenie na piękną
kobietę ciskającą w tym momencie w jego stronę błyskawice. Złość i irytacja
powróciła w ciągu minuty wypierając wspomnienie o Corym. Choć nie umknął jego
uwadze fakt, że porównał ich niemal automatycznie i ciepły, otwarty mężczyzna
wydawał się być absolutnym kontrastem w stosunku do chłodnej, zdecydowanej
Margo.
Jej zimny ton przypomniał mu dlaczego jeszcze przed pięcioma
minutami był tak wściekły, że miał ochotę
skręcić kark nawiedzającej mu biuro kobiety.
– Nie wiem co ty tutaj jeszcze robisz? Chyba wyraziłem
się jasno. Nie mamy o czym rozmawiać! – Cedząc słowa chłodno, zwrócił się do
niej mając cichą nadzieję, że wreszcie zrozumie i wyjdzie. Ostatnie dziesięć
minut jednak starał się jej pozbyć bez sukcesu, wysłuchując tyrady, która była
dla niego nie tylko absurdalna, ale i nie na miejscu.
– Jak możesz? To co robisz jest nie tylko głupie, ale i
krótkowzroczne. Gdybyś zaczął się ze mną umawiać, te wszystkie chore plotki o
tobie i tym małym zboczeńcu umarłyby śmiercią naturalną – zawołała oburzona.
Najwyraźniej nie mogła pojąć jak to się stało, że Connor nie chce skorzystać z
jej hojnej propozycji. – Chcesz, aby do końca zniszczył ci reputację? Wiesz
przecież, że raz nadszarpnięta dobra opinia już nigdy nie jest idealna. Ludzie
nie będą traktować cię poważnie!
– Przesadzasz! Zwłaszcza, że swoją reputacją martwię się
najmniej!
– Ty chyba nie pojmujesz, że już same podejrzenia
wystarczą, aby niektórzy uwierzyli w najgorsze.
– Naprawdę. – Connor westchnął tłumiąc irytację. – Bycie
podejrzanym o to, że jest się gejem nie jest najgorszą rzeczą jaką może spotkać
człowieka.
– Ty sobie chyba kpisz! – Kobieta aż naprostowała się jak
struna. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że naprawdę łączy cię coś z tym… z tym…
zboczeńcem!? To by było straszne! Konsekwencje tego… Boże!
– Wydaje mi się, że to nie jest twój problem. – Connor
zapanował nad sobą tylko ostatkiem swojej żelaznej woli. Nie bardzo wiedział o
co chodziło Margo, ale jej wykalkulowane spojrzenie niemal go przerażało.
Jedyną rzeczą jaką był zainteresowany to plotki o których wspomniała. A już
szczególnie chciał wiedzieć ile z nich było jej autorstwa. – Wzrusza mnie
niezmiernie twoja troska o moją osobę, ale nie jestem zainteresowany związkiem
z tobą. Miałem wrażenie, że wyraziłem to całkiem dobitnie?
– Czy ty nie rozumiesz, że tym sposobem podsycasz
spekulacje dotyczące twojej osoby i tego pedała?! – Prawie że wrzasnęła, już całkiem
zniecierpliwiona oporem mężczyzny.
Connor poczuł jak poziom jego opanowania gwałtownie
spada, a małe cętki tańczą mu przed oczyma, tak bardzo podskoczyło jego
ciśnienie. Szczycił się jednak tym, że zwalczał swoje słabości… no może po za
jedną… Corym… nie mniej jednak zdławił chęć mordu wypełniający jego czaszkę i
uśmiechnął się zimno do zarumienionej, rozzłoszczonej kobiety.
– Tsk, tsk… – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Takie słowa
w ustach pięknej damy? – zapytał z kpiną. – Ach, tak! Zapomniałem! Ty nawet
koło damy nie stałaś! – zadrwił ironicznie, ciesząc się w duchu na widok
ognistej czerwieni jaka zalała jej dekolt i twarz. Należało jej się utarcie
nosa… i nie tylko, ale nie chciał zniżać się do jej poziomu. – Jeśli myślisz,
że zdegradujesz Cory'ego Andrewsa bluzgając na niego wyzwiskami, i to jeszcze
takich lotów, to się grubo mylisz. Próbowanie zniżenia go do własnego poziomu
tylko pokazuje na jakim poziomie ty się znajdujesz! I nie, wcale nie uważam
nagle, że wszystkie kobiety są nieatrakcyjne, niedobre, „be” i w ogóle fuj… po
prostu ty taka jesteś! – Wręcz dziką satysfakcję odczuwał na widok jej szeroko
rozdziawionych ze dziwienia ust.
Wstał zza biurka i chwytając ją dość obcesowo za łokieć,
wyprowadził z biura, nie czekając na to aż się ocknie ze stuporu.
Widok Cory'ego właśnie w tym momencie, stojącego przy
ladzie recepcji i odbierającego korespondencję, był jak szok elektryczny.
Wszystkie uczucia zmieszały się w jedną wybuchową mieszankę. Był zmęczony,
wściekły, napalony i zdezorientowany.
Nawet nie wiedział, kiedy znalazł się tuż przez bladym,
lekko zaskoczonym chłopakiem wbijając w niego spojrzenie. Ich ciała dzieliły
centymetry.
Chłonął wzrokiem wszystko.
Jego lekko rozszerzone źrenice pochłaniające piękne
niebieskie tęczówki, to jak szybko zostały przysłonięte firanką jasnych rzęs.
Rozchylone w niemym pytaniu ponętnie różowe usta. Nerwowe oblizanie,
najwyraźniej spierzchniętych nagle warg i to jak szybko opadała jego klatka
piersiowa w urywanych oddechach. Nie umknęło mu jak Cory wręcz nieświadomie
wychylił się w jego stronę. Nie rozumiał satysfakcji jaką odczuwał z powodu
tego, że tak bardzo działa na mniejszego mężczyznę. Nie miał zamiaru nawet tego
analizować.
– Mam nadzieję, że masz wolny wieczór…? – wychrypiał,
nieprzyjemnie zaskoczony barwą własnego głosu. Brzmiał jak spragniony,
rozpalony szaleniec. Oczy Cory’ego rozszerzyły się z zaskoczenia i przez
nieznośnie długi moment milczał.
– Nie rób tego… – wymamrotał w końcu.
– Za późno na odwrót – odparł Connor, ze smutkiem
uświadamiając sobie, że taka była właśnie prawda.
– To się źle skończy! – Cory obwiódł szybkim spojrzeniem
nagle zatłoczony hol w którym znajdowała się recepcja. Jakim cudem jego kolana
jeszcze nie ugięły się i nie padł na miejscu, z szoku jaki odczuwał, było dla
niego niepojęte. Ludzie bezczelnie wpatrywali się w nich, z oniemiałą Margo na
czele. Jej spojrzenie było mordercze.
Connor uśmiechnął się nagle zrelaksowany i rozluźniony z
błyskiem w oku spoglądając na Cory'ego. Jedno jego spojrzenie obiecywało i
piekło, i raj.
– Owszem, to skończy się źle… – przyznał cicho, patrząc w
oczy Cory'ego stanowczo. – Ale czy to cię powstrzyma…?
Z trudem przełykając jęk rozpaczy Cory zamknął oczy.
– Nie… – wyszeptał jakby wbrew woli.
Radość niewspółmierna do ulgi jaką Connor odczuł została
stłumiona, aby się nie przebić na zewnątrz, tylko latami praktyki. Szeroki
uśmiech jeszcze tylko się powiększył.
– Więc jesteśmy umówieni na randkę. Będę o ósmej… –
Oświadczył głośno i stanowczo. Chwycił swojego kochanka za kark i lekko
ucałował w miękkie, gorące usta, po czym odwrócił się na pięcie i z rękami w
kieszeniach, cicho pogwizdując ruszył do swojego gabinetu.
Cory bardziej słyszał mentalnie niż widział jak szczęki
wszystkich zebranych na holu opadają z głośnym trzaskiem.
Śmiałby się, ale
obawiał się, że czysta histeria przebrzmiewałaby w tym śmiechu.
***
– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał Cory zamiast dzień
dobry. Nie potrafił zdusić tego pytania, choć nie bardzo chciał znać odpowiedź.
Nie mniej jednak nie opuszczało jego myśli od momentu w którym drzwi gabinetu
zamknęły się za aroganckim, pewnym siebie mężczyzną.
– Bo chciałem… – odparł Connor bez mrugnięcia okiem, nie
okazując nawet w najmniejszym stopniu zaskoczenia takim powitaniem.
Elegancki jak zwykle, tym razem postawił na luz. Jeansy,
które powinny być nielegalne, tak seksownie na nim wyglądały, opinały mu
szczupłe biodra i eksponowały długie nogi. Czarna koszula, rozpięta u góry
kusiła widokiem silnej piersi i długiej kolumny opalonej szyi. Ciemne oprawa
oczu i lekko zmierzwione włosy jeszcze tylko podkreślały tę jego trochę mroczną
urodę. Poruszając się jak dziki kot na łowach, wywoływał w Corym dreszcz
strachu i ekscytacji jednocześnie. Miał ochotę łasić się do niego i dotykać,
nawet zanim jeszcze się przywitali
Schładzając swoje rozszalałe, nadpobudliwe libido, bo do
tej pory pakowało go tylko i wyłącznie w kłopoty, spojrzał na mężczyznę
uważnie, zamykając za nimi drzwi swojego mieszkania. Wspomnienia jak fala
zalały jego umysł. Musiał wymierzyć sobie mentalnego kopa, aby się skoncentrować.
Rzucenie Connora na podłogę i wylizanie od stóp do głów nie było w menu.
– Jakie masz więc plany?
– Możesz wybrać. – Oznajmił spokojnie Connor,
konfrontując mężczyznę w przedpokoju, nie pozwalając mu uciec w głąb
mieszkania. Bardzo skrupulatnie zlustrował też jego wygląd, najwyraźniej
aprobując zwykłą białą podkoszulkę z długim rękawem i proste czarne spodnie. –
Możemy iść do restauracji, możemy iść do kina… czy w inne wybrane przez ciebie
miejsce… to będzie prawdziwa randka, nie miej co do tego żadnych wątpliwości! –
Oświadczył stanowczo. – Ale wiedz jedno… w końcu wylądujemy w moim mieszkaniu.
– Wzruszył ramionami jakby to miało być
od początku oczywiste. – Możemy więc od razu iść do mnie i przygotuję nam coś
do jedzenia…
Przez dobrych pięć minut Cory stał mrugając w
oszołomieniu, usiłując zmusić swoje walące z ekscytacji i strachu serce, aby
nie próbowało sobie wywalczyć drogi na zewnątrz z jego piersi. W końcu
przełykając z trudem przez zaciśnięte gardło powiedział cicho.
– Idziemy do ciebie. – Choćby już to za późno…
Pocałunek, który Connor wycisnął mu na ustach był tak
pełen obietnic, że Cory przeraził się nie na żarty. Nie miał jednak czasu na
analizę, bo starszy mężczyzna skierował go do drzwi mamrocząc z aprobatą.
– Jedyny słuszny wybór.
Droga minęła Cory'emu jak we śnie. Obaj milczeli,
pogrążeni we własnych myślach, które mknęły przez ich głowy równie szybko jak
światła aut na ciemnych ulicach. Cokolwiek miało się zdarzyć nie mogło wróżyć
dla niego nic dobrego. Wiedział to. Czuł całym sercem, a jednak nie potrafił
zrezygnować. Ochłapy były lepsze niż nic…
… i gardził sobą, że jest tak słabym człowiekiem.
Ale skoro już miał zamiar popełnić takie szaleństwo, to
zamierzał czerpać z niego pełnymi garściami.
Mieszkanie było modne, nowoczesne i praktyczne jak sam
właściciel. Dwa pokoje, sporych rozmiarów salon połączony z jadalnią i
funkcjonalna kuchnia. Cory jednak zbyt był przerażony i spięty, aby podziwiać
piękne reprodukcje na ścianach, czy aby docenić jak miękki, puszysty dywan
pieścił jego bose stopy.
Nie wiedział co robić. Jak się zachować. Co mówić.
Nie wiedział, co właściwie tam robił.
Connor jakby wyczuwając jego wahanie chwycił go za łokieć
i skierował do środka apartamentu.
– Chcesz obejrzeć mieszkanie? – zapytał, kiedy Cory tylko
potrząsnął głową, że nie, sam przytaknął jakby spodziewał się takiej
odpowiedzi. – Na co masz ochotę? Mogę coś ugotować dla nas, choć nie przeczę,
że moje umiejętności są raczej ograniczone. – Uśmiechnął się lekko sardonicznie
do nadal milczącego, sztywno stojącego Cory'ego. – Za to świetnie zamawiam.
– Nie jestem głodny – wymamrotał w końcu mniejszy
mężczyzna. – Chyba nie zdołam nic przełknąć – przyznał bez zażenowania.
Connor spojrzał na niego z uwagą, lekko przekrzywiając
głowę. Wręcz widać było jak go analizuje.
– Czy to nie jest, to czego chciałeś? – zapytał jakby
szczerze zaskoczony.
Cory przymknął oczy, aby zwalczyć zawrót głowy. Aby
zwalczyć łzy, które nie wiadomo skąd się brały. Był idiotą. Skończonym,
żałosnym idiotą, który powinien wymierzyć sam sobie porządnego kopa.
Tak! Być tutaj z tobą, to jest to czego pragnę! Ale nie tak, po prostu nie
tak…! – Chciał wrzasnąć,
ale tylko żałosne kwilenie wyrwało się z jego ust.
– Bez względu na to co powiem, będzie to brzmiało
melodramatycznie, ale prawda jest taka, że cokolwiek się dzieje między nami
będzie okupione moim bólem – wyszeptał z zamkniętymi oczyma, nie opierając się,
kiedy Connor przyciągnął go do swojego twardego, szczupłego ciała. Ciepło,
które promieniowało z niego, było wręcz dech zapierające. Stali przy sobie,
stykając się całymi ciałami, a jednak nie miało to nic wspólnego z objęciami.
Cory drżał wewnątrz. – Chciałbym móc po prostu stąd wyjść i nie obawiać się, że
do końca życia żałował bym tego…
– Zadziwiasz mnie – mruknął Connor zamyślonym tonem, a
jego głęboki głos rezonował wręcz w klatce piersiowej Cory’ego. Instynktownie
wsparł się na niej, niezachwianie wierząc w siłę zniewalającego go mężczyzny.
Connor stał spokojnie i nieugięcie niczym mur, pozwalając mu czerpać z jego
siły. – Nie wiem czy potrafię cię pojąć. Jest w tobie uczciwość, która sprawia
ci najwyraźniej więcej bólu niż korzyści, a mimo to trzymasz się jej obiema
garściami. Imponuje mi to, że nie udajesz, że nie wiesz po co tutaj jesteśmy.
Zadziwia mnie twoja szczerość. Postrzeganie rzeczywistości bez zakłamania i
obłudy…
– To mnie zabija. O tyle łatwej byłoby się oszukiwać. Iść
z tobą do łóżka jeśli udałoby mi się cię tam zaciągnąć. Przelecieć tyle razy,
abyśmy obaj chodzili śmiesznie przez tydzień, albo zwyczajnie padli nieprzytomnie
i wyjść rano bez żalu, bez oczekiwań, bez oglądania się za siebie – odparł Cory
wspierając głowę na piersi Connora. – Masz wszystko czego potrzebuję. Czego
pragnę. A jednak nie mogę tego mieć. Szczucie mnie jest okrutne. Dlaczego to
robisz?
– A dlaczego nie? Sam mnie poszczułeś. Chcę więcej. Co w
tym dziwnego? – Wielka dłoń bez udziału jego myśli wylądowała na karku Cory'ego
lekko masując napięte jak postronki mięśnie.
Opanowana, spokojna konwersacja wydawała się wręcz
absurdem w porównaniu z burzą, która trawiła ich umysły. Pragnienia ich obu się
ścierały. Co do tego nie było wątpliwości. Obaj jednak równie dobrze wiedzieli
jak bardzo te pragnienia się różniły.
– Tylko na jak długo? – Cory zapytał odchylając się do
tyłu i spoglądając na Connora po raz pierwszy. Jego spojrzenie było ostrożne i
twarde. – Fascynacja nową zabawką szybko mija. A ja nie potrafię podchodzić do
ciebie jak do jednorazowej przygody. Dla mnie to nigdy nie byłoby dość! Nie
rozumiesz tego!?
– Myślałem, że już ustaliliśmy, że to nie jest zabawa! –
Connor ze złością warknął w twarz swojego kochanka. Nienawidził kiedy ludzie
przypisywali mu cechy czy zachowania, które nie miały nic wspólnego z jego
charakterem. To co im się wydawało, bardzo często nie miało nic wspólnego z rzeczywistością.
Nie wielu jednak zadawało sobie trud, aby się o tym przekonać. Zakładali, że go
znają, a tak nie było.
Ujął twarz Cory'ego i pocałował go z całym gniewem, i
rozczarowaniem jakie odczuwał. To była lepsza kara niż chęć potrząśnięcia nim i
wybicia mu z głowy głupich pomysłów.
Kto powiedział, że dla niego jeden raz byłby
wystarczający?
Miękkie wargi ustąpiły bez protestu pod naporem jego ust
i języka. Choć Cory nie do końca się poddał, zaciskając ramiona na jego szyi
jak imadło.
Starli się jak zwykle. Ciałami i umysłami. Wolą i
pragnieniem. Pieszczota za pieszczotę. Dotyk za dotyk.
Głęboko liżąc i ssąc nawzajem swoje wargi. Mieszając
swoje smaki. Oddechy ich splatane w jeden, utknęły w pół drogi między nimi,
wręcz zapierając im dech w piersiach. Walczyli o to, kto komu sprawi więcej
przyjemności, lgnąć do siebie desperacko i gwałtownie.
Gdyby nie moc Connora, obejmującego teraz Cory'ego z
całych sił, mężczyzna chyba upadłby. W głowie wir myśli i pragnień kołatał się,
i mieszał z potrzebą, aby wchłonąć Connora głębiej. Mocniej i szybciej. Chciał
posmakować każdego skrawka wyśmienitej skóry swojego ukochanego. Chciał
sprawdzić na ile mu pozwoli. Nie mógł jednak skupić się na niczym innym niż
tylko na sprawnym języku w swoich ustach, odnajdujących każdy najskrytszy jego
sekret. Na wargach nieustępliwych i twardych zniewalających go całkowicie. Nie
wiedział kiedy wspiął się na palce, by choć lekko móc trzeć swoim boleśnie
wzwiedzionym penisem o równie nabrzmiałe ciało w morderczo ciasnych jeansach Connora.
Jęk rozkoszy i pragnienia wdarł się do jego skołatanego
umysłu. To on jęczał, garnąc się jak desperat do seksownego, umięśnionego ciała
w swoich ramionach. Był uzależnionym, spragnionym kretynem. Miał zero oporów.
Mógłby się oddać tu i teraz Connorowi, bez względu na to
ile by go to kosztowało…
Ta myśl podziałała na niego jak wiadro zimnej wody.
– Nie tak, nie w ten sposób… – wyszeptał zdławionym z
pragnienia głosem, patrząc głęboko w oczy Connora. Znów rzucili się na siebie
jak zwierzęta. Jak ostatnio. Jak przedostatnio. Następnego takiego razu nie
przeżyłby. – Kochaj się ze mną, albo odejdź. Nie wykorzystuj mnie.
Connor zgrzytnął zębami.
– A ty nie wykorzystujesz mnie? – zapytał zaciskając
pięści na koszulce Cory'ego. Miał ochotę nim potrząsnąć. Podniecenie dławiło go
w gardle. Dźwięk słów „kochaj się ze mną” paraliżował. Nęcił.
– Nie… – Młodszy mężczyzna potrząsnął głową ze smutkiem.
– Ja cię tylko kocham…
– Dlaczego? Jak możesz? – Connor odepchnął go i odszedł
odwracając się do niego plecami. – Co o mnie tak naprawdę wiesz? Znasz mnie?
Wiesz jakim człowiekiem jestem? Jak możesz? Skąd? Czy można kochać kogoś skoro
nie wie się o tej osobie nic?
– Nie wiem! – wrzasnął Cory zaskoczony i zraniony.
Wściekły i zrozpaczony jednocześnie. Z trudem nad sobą panował, a całe jego
ciało drżało jak z nieprzemożnego zimna. Objął się więc rękami, z nerwów trąc
ramiona. – Myślisz, że to ode mnie zależy? Nie wiem! Sam się nad tym
zastanawiam – dodał sarkastycznie, podchodząc do Connora i odwracając go do
siebie jednym szarpnięciem. – Myślałem, że już wyraziłem wystarczająco jasno i
dobitnie, jak bardzo mnie nie cieszy emocjonalne uzależnienie od takiego
oziębłego, bezemocjonalnego drania!
– A mimo to pragniesz tego bezemocjonalnego drania.
Zadałeś sobie wiele trudu, aby mnie uwieść – Connor wcale nie pozostawał
dłużny. Dawał tak dobrze jak brał. Miał ochotę zakończyć tę bezsensowną
dyskusję. Najlepiej całując tego idiotę dopóki nie zapomniałby jak się nazywa.
– Teraz jednak kiedy możesz mnie mieć, to nadal nie dość! – Śmiejąc się
okrutnie i sarkastycznie zbliżył twarz do twarzy Cory'ego. – A myślałem, że
miłość jest bezwarunkowa…
Gwiazdy wybuchły pod powiekami Cory'ego wraz z bólem w
całym ciele. Chciał rzucić się na Connora. Chciał go uderzyć. Najlepiej
wielokrotnie. Chciał całować. Zedrzeć ubranie.
Chciał wyjść… ale w zamian za to powiedział cicho:
– Może po prostu jestem egoistą? Zwykłym pazerniakiem?
Może chcę wszystkiego? A może to tylko instynkt samozachowawczy? Nie chcę dać
się zwyczajnie wykorzystać, bo ty masz ochotę na homoseksualny eksperyment
zanim nie znajdziesz sobie Perfekcyjnej Pani Domu!
Ciche słowa odbijały się echem wśród eleganckich ścian.
Tym bardziej więc wybuch śmiechu Connora był zaskakujący i przerażający.
– Ty wiesz… masz wiele założeń… choć nie za bardzo
rozumiem skąd się biorą ich podstawy – wysapał, ocierając załzawione oczy,
łapiąc oddech po kilku chwilach nieopanowanego rechotu. Nie tylko arogancko się
uśmiechał, ale i przyglądał Cory’emu jak jakiemuś obcemu zjawisku. – Mówisz
tak, jakby decyzja o tym z kim idę do łóżka była permanentna. Jakbym musiał
wybrać raz na całe życie. A decyzja którą podejmę była wiążąca i nigdy więcej
nie miałbym wyboru. Albo kobiety, albo mężczyźni. Nie mogę zmienić zdania w pół
drogi. Muszę wybierać. – Znów spojrzał na Cory'ego z opanowaniem i chłodem. –
Otóż, mylisz się. – Powaga z jaką wycedził kolejne słowa była zatrważająca. –
Wybór należy do mnie tyle razy ile tylko mi się uwidzi. Nie podlega dyskusji
czy osądowi.
– Wiem, nie to miałem na myśli…
– A co miałeś na myśli? To, że mam odwzajemnić twoje
uczucia, bo tego pragniesz? Obiecać coś? Zobowiązać się choć właściwie nie wiem
na co? – zakpił lekko Connor, choć nie pozwolił odsunąć się od siebie
pobladłemu nagle Cory'emu. Przez długi moment mężczyźni mierzyli się wzorkiem
starając się zapanować nad emocjami.
– Chciałbym po prostu, abyś uszanował moje pragnienia,
moje uczucia… abyś zdawał sobie z nich sprawę… – Wyznanie kosztowało Cory'ego
wiele więcej wysiłku niż podejrzewał. Konflikt rozumu, doznań i pragnień wysysał
z niego wszystko.
Dlaczego? Dlaczego nie mógł przestać chcieć Connora tak
bardzo?
Bo prawdą było, że przecież wcale go nie znał. Właściwie
go nie lubił.
Tym razem to większy mężczyzna odchylając głowę do tyłu,
zamknął oczy i wypuścił z sykiem powietrze z szerokiej piersi.
Jakiekolwiek decyzje podejmował stojąc nieruchomo i
przytrzymując przy sobie Cory'ego, były wiążące.
I taka była prawda. Od tego co postanowi zależało życie
ich obu, bo czy posuną się dalej, czy rozejdą, już nic nie będzie tak samo.
A więc wszystko się zmieni w każdej sytuacji i to bez
dwóch zdań.
– Powiem szczerze. Pożądam cię jak głupi – oświadczył po
raz kolejny tym swoim opanowanym, racjonalnym tonem Connor, obejmując
jednocześnie Cory'ego i przytulając do siebie z całych sił. – Chciałbym znać
racjonalne wytłumaczenie dla tego… – przerwał nagle. – Nie. Właściwie to bez
znaczenia dlaczego cię tak bardzo pragnę. Pragnę cię i to jest fakt. Tak po
prostu. Mógłbym ci nakłamać. Na ściemniać, aby zaciągnąć cię do łóżka, a rano
wykopać, nie babrając się w zobowiązania, udawać, że nie wiem o co ci chodzi… –
Mówił cicho, łapiąc swojego partnera za kark i wtulając w jego szyję twarz.
Wręcz czuł na policzku jego szaleńczo walące tętno. Kusiło go, aby przytknąć
tam usta i złagodzić chaotyczny puls. Musiał jednak coś wyjaśnić. – Nie chcę i
nie mogę jednak tego zrobić. Chcę się jednak z tobą kochać. Nawet rozumiem
dlaczego to ma swoją cenę.
– Po prostu nie mogę inaczej…
– Wiem i nawet mi to imponuje. Co mnie natomiast
przeraża, to moja własna gotowość, aby ją ponieść… – Cisza trawiła ich przez
długi moment, kiedy tylko i wyłącznie stali wtuleni w siebie, praktycznie z
rozpaczą trzymając się nawzajem. W końcu Connor złożył kilka motylich
pocałunków na policzkach, oczach i czole Cory'ego. – Chcę się z tobą kochać.
Właściwie muszę. Wiem, że nie jestem wstanie się tego wyrzec. Nigdy nie
przestałbym tego pragnąć. Prześladowałoby mnie to. Już zawsze bym się
zastanawiał. Do końca życia bym żałował… – westchnął raczej nieszczęśliwie,
spoglądając Cory'emu w twarz. Szukając odpowiedzi na pytania, które nawet nie
istniały. – Mam więc zamiar to zrobić, a rano złożę ci jedną obietnicę. Szczerą
i prawdziwą, choć sam jeszcze nie wiem jaką, po za tym, że będzie ostateczną.
Jesteś wstanie na to przystać?
Oszołomienie trzymało ciało Cory'ego w odrętwieniu.
Gorące usta muskające jego szyję trzymały go jednak w uwięzi skuteczniejszej
niż jakiekolwiek kajdany. Niż jakiekolwiek pragnienia… Największy strach.
– Nie jestem w stanie powiedzieć nie… – wyszeptał, trąc
policzkiem o lekko już zarośnięty policzek Connora. Wspiął się na palce, aby
jeszcze ściślej przylgnąć do jego ciała. Pasowali do siebie idealnie.
– Jeśli to ma jakiekolwiek znaczenie – Connor wymamrotał
w usta Cory'ego przytulając się jeszcze bardziej i znów spoglądając mu w
zamglone oczy. – Jeśli to jakiekolwiek pocieszenie dla ciebie, to ja też nie
jestem w stanie powiedzieć nie… nie umiem cię odesłać.
Protest Cory’ego został stłumiony kolejnym duszę
konsumującym pocałunkiem. Słowa nie były już potrzebne. Wręcz mieszały.
Jutro potrafiło się zatroszczyć o siebie samo.
Sypialnia Connora była męska, przestronna i skąpana w
cieniach. Nocna lampka, którą nagle zapalił tuż przy ogromnym łóżku mężczyzna,
zaskoczyła Cory'ego i wyrwała z mgły podniecenia, która zasnuwała jego umysł od
chwili kiedy poddał się nieuniknionemu. Nawet nie wiedział jak się tam
znaleźli. Ich ubrania z trudem trzymały się jeszcze ich ciał. Rozchełstane,
poszarpane, powyciągane. Włosy Connora były zmierzwione jego łakomymi palcami,
a usta miał opuchnięte od głodnych pocałunków. Czysta satysfakcja zalała pierś
Cory'ego. Chciał więcej. Chciał słyszeć jak Connor jęczał z podniecenia. Jak
wije się z pożądania.
Kiedy jednak stanęli naprzeciwko siebie, nagła niepewność
zatrzymała jego dłonie w pół drogi do guzików porozpinanej częściowo koszuli
ukochanego. Miał ochotę na tak wiele… a nie był pewien jak wiele było mu wolno.
Jak daleko mógł się posunąć? Czy nie rozczaruje kochanka? Czy mu się spodoba? A
jeśli zdecyduje, że to jednak nie to? Że nie może…
W końcu Connor do tej pory był hetero… a seks z mężczyzną
był przecież… inny…
Connor jednak nie miał takich oporów. Nie wahał się. Nie
zastanawiał. Zamierzał sięgnąć po wszystko. Z cechującą go pewnością siebie i
zdecydowaniem wziął sprawy w swoje ręce.
W kilka chwil pozbawił Cory'ego bluzki ściągając mu ją
przez głowę jednym szarpnięciem i uporał się z zamkiem jego czarnych spodni,
jednym płynnym ruchem. Każdy odkryty skrawek skóry znalazł się pod skrupulatnym
badaniem jego rąk, ust i rozpalonego wzroku. Lekkim muśnięciem przekrwionej
erekcji Cory'ego odebrał mu dech. Zmienił w galaretkę kolana kochanka kilkoma
pochłaniającymi pocałunkami i odebrał mu resztki rozsądku. Zanim Cory się
połapał już leżał na łóżku nagi przykryty potężnym ciałem. Przygnieciony i
zachwycony ciężarem cudownego ciała. Równie nagim i gorącym jak jego własne.
Nawet nie zdołał się nacieszyć widokiem. A tak bardzo pragnął poznać jego
wszystkie tajemnice.
Ich piersi starły się ze sobą, ich nogi splotły ściśle, a
ręce wszczęły wędrówkę po najwrażliwszych zakamarkach ciała. A każde było teraz
drażliwe i czułe. Twarde, wzwiedzione penisy cudownie stłamszone między ich
ciałami, ociekały z podniecenia i pragnienia. Biodra same poruszały się
rytmicznie próbując znaleźć rytm przynoszący im jeszcze więcej błogości. Connor
zlizał mgiełkę potu na pokrytej gęsią skórką piersi swojego kochanka,
przyprawiając go o palpitację serca, zanim jeszcze zdołał zarejestrować dotyk.
Dreszcz spłynął do czubków palców jego stóp.
– Nareszcie… – wyrwało się ze schrypniętego gardła
Cory'ego jak dziękczynna modlitwa. Umierający na pustyni z pragnienia, nie
byłby bardziej wdzięczny za znalezienie oazy niż on, za dotyk ich ciał. Czuł
jak Connor bezczelnie uśmiechnął się przyciskając usta do delikatnej skóry na jego
szyi.
– To dopiero początek… – obiecał. Zsuwając się lekko i
trąc ich spragnionymi ciałami, Connor wpasował swoje szczupłe biodra między uda
zachwyconego kochanka. Wolno i z namysłem obcałował lekko wystające obojczyki
Cory'ego. Językiem zbadał zgłębienie w jego ramieniu i przyssał się do szyi.
Czuł jak maleńkie różowe sutki mężczyzny twarde niczym kamyczki tarły o jego
pierś. Odczuł wręcz fizyczny głód, aby znalazły się w jego ustach.
Wyssał więc drogę do każdego z nich, liżąc fantazyjne
znaki na szaleńczo opadającej piersi Cory'ego. Kontrast jego gorącego języka z
lekko chłodną skórą sutków, była zachwycająca. Jeszcze bardziej zachwycająca
jednak była reakcja mężczyzny. Praktycznie wyprężył się, kiedy Connor przygryzł
jeden z wrażliwych supełków. Kiedy zaczął go ssać Cory oszalał. Po chwili
rozkosznych tortur wręcz błagał go o więcej.
– Boże słodki! Mmm… proszę cię! Błagam…och… – Drobne
dłonie wplotły się we włosy Connora, kiedy Cory wił się zmysłowo cicho
pojękując. Przytrzymywał go i przyciskał do siebie, a przecież już bliżej nie
mogli się znaleźć. – Tak… tak… tak dobrze…
– Dokładnie tak. – Przytaknął większy mężczyzna znów go
całując upojnie. Obejmując się jego ramionami i nogami. Wtulając się jeszcze
głębiej w chętne ciało. – A będzie nawet lepiej… – I to była obietnica.
Pot zrosił ich ciała, a krew dudniła im w uszach. O
oddech walczyli. Connor nie mógł się napatrzyć na blade ciało drżące i tańczące
pod nim. Smukłe mięśnie napinały się i prężyły pod cienką skórą z każdym
niespokojnym oddechem Cory'ego. Fascynowało go to. Chciał je zbadać. Wolno
wodził więc dłońmi i ustami gdzie tylko mógł. Gdyby tylko żądza nie paliła go
tam mocno… gdyby nie obawiał się, że będzie koniec za szybko…
Cory jednak miał własne pragnienia. Własne fantazje do
zrealizowania. Przetoczył ich na bok korzystając z tego, że Connor
zafascynowany ssał właśnie jego ucho przyprawiając go przy okazji o utratę
tchu. Ciarki zimne i gorące na przemian obsypały całe jego ciało, podkurczając
mu palce u stóp z rozkoszy. Walcząc ze słabością w sekundę znalazł się na
niestawiającym oporu Connorze. Usiadł mu na biodrach łapiąc w garść ich twarde
niczym stal członki i ściskając lekko.
Cokolwiek chciał powiedzieć Connor, zniknęło w jęku
pełnym ekstazy. Przyjemność była wręcz obezwładniająca i Cory wystraszył się,
że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Rzucił się więc właściwie na Connora całując
z całych sił. Nim ten jednak zdołał odpowiedzieć czy zaprotestować Cory już
całował jego ramiona, sutki, żebra i drgający pod jego intensywnym dotykiem
brzuch. Zlizał całą sól i pot w drodze po więcej. Pępek najwyraźniej był czułym
miejscem jego ukochanego, bo Connor wił się na łóżku podkurczając kolana do
góry pod atakiem ust Cory'ego. Zdesperowany i wygłodniały zsunął się miedzy
jego uda wtulając twarz w krocze zaskoczonego mężczyzny. I choć lekko
zesztywniały i przez moment spięty, Connor nie zaprotestował ani nie
powstrzymał go. Uniósł się tylko na łokciach i obserwował jak Cory liże wolno i
z zachwytem na twarzy najpierw jego pachwiny przyprawiając o drżenie całe jego
ciało, to znów ssał skórę ud pokrytych ciemnymi włoskami.
– Boże słodki! – stłumiony jęk Connora był jak muzyka w
uszach Cory'ego. Chciał słyszeć więcej. Patrząc mu w oczy z wyzwaniem wchłonął
do ust ociekający preejakulatem czubek jego członka. Smak i zapach oszołomił go
tak bardzo, że musiał przymknąć oczy z rozkoszy. Już zapomniał, że smak Connora
był tak uzależniający. Chciał więcej. Chciał go całego. Zrobił więc co w jego
mocy by wessać go głębiej, by zbadać językiem każdą pulsującą żyłę oplatającą
jego cudownego penisa. Wodził wargami wzdłuż, wielokrotnie wracając do czubka.
Ssał z całych sił, przełykając coraz więcej i więcej. Jego gardło choć z
początku stawiało opór w końcu przegrało z głodem Cory'ego. Ostatecznie musiał
unieruchomić tańczące niekontrolowanie biodra Connora, bo niemal dławił go przy
głębokich pchnięciach. Cory niemiał nic przeciwko temu, ale chciał decydować o
tempie. Chciał decydować o przyjemności którą dawał ukochanemu. Chciał
delektować się jego cudownym penisem. ‘Stal pokryta aksamitem’ było chyba
najtrafniejszym porównaniem, bo nic się nie równało z tym dziełem sztuki. Był
zafascynowany i uzależniony. Nic jednak nie mogło równać się ze satysfakcją
jaką odczuł gdy Connor odrzucił głowę do tyłu głośno i bez żenady jęcząc.
– Och, tak! Tak dobrze!... Ach, tak!…mmmm… Jeszcze…
Cory jednak nie zamierzał zakończyć zabawy zbyt szybko.
Chciał się nacieszyć chwilą. Kradnąc ostatnią śliską kroplę wylizując ją z
szczelinki na czubku, szybko przesunął usta na skórę moszny, ssąc lekko każde z
jąder osobno. Skurczone z podniecenia ściśle przylegały do ciała jego
ukochanego. Dłońmi pieścił twardy napięty brzuch Connora bez przerwy
pracującego pod każdym jego dotykiem, a ustami i językiem badał każdy
najwrażliwszy zakamarek, w duszy trochę żałując, że Connor nie golił się tak
jak on.
– Jedną chwileczkę skarbie! – Szybkim, sprawnym ruchem
Connor złapał Cory'ego pod ramiona i wciągnął w górę swego ciała przysysając
się do jego ust jak pijawka. Ich ciała same splotły się ze sobą. Mokra skóra
skleiła nie pozwalając nawet promieniowi światła z lampki między nimi
przemknąć. Dysząc ciężko Connor znów przetoczył ich i przyszpilił Cory'ego do
łóżka patrząc rozpalonym wzrokiem w jego zarumienioną twarz. – Nie tak szybko…
och… jesteś zdecydowanie za dobry w tym co robisz… – przyznał z lekko
rozmarzonym wyrazem twarzy. Oblizując
opuchnięte usta uśmiechnął się do niego. – Twoje wargi powinny być
zarejestrowane jako niebezpieczna broń… – wymamrotał jakby z wyrzutem, nie
przeszkadzało mu to jednak, aby się do nich po raz kolejny przyssać.
– Mmmm…yhn…oooo… – Tylko wymknęło się Cory'emu. Szybko
jednak poddał się i zamiast rozmawiać zaczął kolejną wędrówkę dłońmi po
silnych, umięśnionych plecach Connora. Był urzeczony jak jego ciało pracowało.
Jak perfekcyjna maszyna.
– Przez moment chciałem się zapomnieć. – Connor
wymamrotał całując mu szyję. – Ale zbyt wiele przyjemności sprawiało ci
dręczenie mnie, abym nie chciał sprawdzić na własnej skórze jak to jest… – dodał prawie złowieszczo.
Cory zadrżał na całym ciele. Podniecenie było wręcz
bolesne. Jeśli Connor go dotknie, będzie po imprezie.
– Kochanie…
– Cii… – Connor ucałował jego usta. Jego brodę i szyję.
Znów wpasował się między jego uda i lekko docisnął biodra zgniatając ich
przekrwione, spragnione ulgi członki. Rozkosz była oszałamiająca. – Chciałbym
pobawić się twoim ciałem, ale nawet ja nie mogę czekać.
– Och!
– Mhm… Och! – wymamrotał liżąc sutki Cory'ego. – Pobawimy
się później…
– Później? – Zaskrzeczał Cory z zaskoczenia. Zapomniał
jednak o odpowiedzi, kiedy Connor sięgnął do szufladki stolika stojącego przy
łóżku i wyciągnął prezerwatywy i żel.
O boże, o boże, o boże … – jak litania wirowało w głowie
Cory'ego. Był przerażony. Nie dlatego, że to był pierwszy raz… bo nie był. Ale
dlatego, że to był Connor!
– Nie bądź taki zaskoczony – mruknął jego przyjaciel
uśmiechając się trochę demonicznie. – Potrafię posługiwać się Internetem…
Wszelkie myśli o tym, że Connor pomyślał o pójściu do
łóżka z nim, na tyle poważnie, aby się przygotować, wyparowały z jego głowy,
gdy mężczyzna klęknął na łóżku między jego szeroko rozrzuconymi udami,
przyglądając mu się z płomieniem w oczach.
Ciało rozpostarte na jego bordowej pościeli lśniło
bladością i nagością. Piękno w nim zawarte było absolutnie zniewalające. Smukłe
mięśnie, gibkie ciało, szerokie ramiona i wąskie biodra. Długi, pięknie
zaczerwieniony członek, spoczywający na płaskim, bladym brzuchu. Perfekcja w czystej
formie. Idealne. Inne w stosunku do którego był przyzwyczajony. A jednak nie
mniej porywające. Nie mniej przyprawiało go o zawrót głowy. Rozczochrane od
przeczesywania jego własnymi palcami włosy kochanka, były najlepszym dowodem
ich pasji. Blade policzki były zaróżowione od jego własnego zarostu, a ponętne
usta obrzmiały od jego własnych zachłannych pocałunków. Pierś opadała mu w
szaleńczych, krótkich oddechach. Choć widać było, że Cory stara się ukryć tak
ekscytację jak i strach.
Tylko, że nie dało się skryć tego jak bardzo był
podniecony. Wśród schludnie przyciętych blond włosów łonowych dumnie prężył się
członek Cory'ego. Zaczerwieniony i lśniący, lekko chylący się ku małemu
wklęsłemu pępkowi. Kusił widokiem i zapachem. Connor jednak już niczemu się nie
dziwił. Chciał tylko czerpać czystą rozkosz, którą obiecywało rozpostarte tuż
przed jego wygłodniałym wzrokiem ciało.
Bez wahania umieścił uda swojego mężczyzny na własnych,
przyciągając rozpalone ciało do siebie jeszcze bliżej. Pazernie wręcz mu się
przyglądając. Jedna pieszczota. Jeden dotyk, a Cory mamrotał z zachwytu. Ciche
kwilenie wyrywało się z jego przygryzionych ust.
Zaciekawiony, zafascynowany przesunął palcami od
obojczyków po biodra kochanka. Ustami podążając tuż zaraz tym samym szlakiem.
– Och… Connor! Jeszcze! Mmmm….tak…
Connor czuł się wszechmocny. Zwłaszcza kiedy patrzył na
żywy dowód tego jak wielki wpływa ma na ciało swojego kochanka. A przecież Cory
do tej pory właściwie nie robił nic tylko dostarczał mu przyjemności. Czystej,
krew buzującej, umysł wstrząsającej rozkoszy.
Z głośnym trzaskiem otwierając tubkę z żelem dostrzegł jak
Cory drgnął. Nie dając mu czasu na obawy. Na stres. Wsunął się jeszcze głębiej
między jego kuszące miękką skórą uda. Miał zamiar zbadać ustami i językiem,
każdy zakamarek, ale w tym momencie był w stanie myśleć tylko o jednym.
Do środka, do środka, do środka… – Chciał być po jądra
głęboko w ciele tego cudownego mężczyzny. Namiętność i pożądanie, które żarzyło
się coraz silniej między nimi, było jak płomień pochłaniający wszystko na
swojej drodze. Miał zamiar dać się spalić.
Lekko, zaskakująco drżącą dłonią naniósł kroplę zimnego
żelu na ciasno zaciśnięty odbyt Cory'ego. Denerwował się bardziej niż sam mógł
uwierzyć. Seks analny nie był dla niego absolutną nowością, przecież również
kobiety go uprawiały. Jego własna ciekawość prowadziła go w latach młodości na
różne ścieżki. Stresowało go jednak pragnienie zapewnienia swojemu partnerowi
równie wiele rozkoszy jaką sam otrzymywał.
Wolno synchronizując pieszczotę z pocałunkami próbował
zapanować nad sobą. Długie dotknięcia i lekkie tarcie. Nacisk… kuszący i maleńkie
kółeczka. Tarł o wolno rozluźniający się krąg mięśni, modląc się o silną wolę.
Do środka… do środka… do środka…
Gorąco ciała Cory'ego było oszałamiające. Jego usta
zachłanne i dłonie niezaspokojone. Uda drżące i co rusz zaciskające się na
pasie Connora… wszystko to razem odzierało go z opanowania. Sam był zaskoczony
kiedy jego palec bez szczególnego oporu wsunął się do środka. Jak w tańcu oba
ich ciała zaczęły się poruszać szukając tarcia i przyjemności.
– Już… już… juuużż… Connor… błagam cię – jęczał Cory
szamocą się na poduszce. W uszach mu szumiało, kark zdrętwiał od dreszczy
przenikających każdą komórkę jego ciała. Myślał, że oszaleje jeśli to
podniecenie nie minie. Jeśli ukochany go nie weźmie.
Connor nie potrafił zignorować tak cudownego błagania.
Wsunął drugi palec lekko obracając nimi w rozpalonym, rozkosznie ciasnym
wnętrzu Cory'ego.
– Och… ach… tak… tak… taaak… – Cory mocniej zacisnął uda
na pasie Connora. Miał wrażenie, że umiera.
– Jeszcze tylko moment… – To była obietnica. Samolubna i egoistyczna,
ale już nie potrafił się powstrzymać. Wyswobadzając się z kleszczowego uścisku
ud kochanka, Connor wycisnął sporą ilość żelu na drgający w spazmach odbyt i
wsunął trzeci palec.
Młodszy mężczyzna zesztywniał jęcząc z bólu i
zaskoczenia. Connor jednak nie zamierzał mu pozwolić cierpieć. Schylił się i
wziął do ust jego członek połykając tak dużo jak tylko mógł. Kaszląc spróbował
ponownie.
Cory zaskoczony gładząc go po głowie i szepcząc słowa
zachęty niepostrzeżenie się zrelaksował. Connor jednak nabrał ochoty, aby
odpłacić za zniewalające pieszczoty, których był odbiorcą wcześniej. Łącząc
pieszczotę wewnątrz z pocałunkami i ssaniem na zewnątrz zmienił Cory'ego w
rozedrgany nerw.
Mężczyzna jęczał, wił się i błagał prężąc biodra. To
wpychał członek niemal w gardło Connora, to nabijał się na jego pracowite
palce. Majaczył ciągnąc go za włosy i szamotał się jak w gorączce.
Connor obawiał się, że sam jego widok. Jego podniecenia.
Jego pasji będzie po prostu za dużo. Jak najgorszy egoista wypuścił penisa
Cory’ego z ust z obscenicznym siorbnięciem i błyskawicznie złapał prezerwatywę.
Chwilę później znów był na Corym, przyciskając go do
materaca całym ciężarem i unieruchamiając skutecznie, tylko folia z cichym
szelestem opadła na podłogę. Pocałunek był walką i poddaniem. Krew buzowała im
w żyłach. Sprężyła ciała i pulsowała w nabrzmiałych członkach. Każdy mięsień w
ich ciałach napięty był jak postronki. Od karku po jądra prąd elektryczny
kursował w ich wnętrzach.
– Mam nadzieję, że jesteś gotów skarbie, bo już nie mogę
dłużej czekać… – wymamrotał przepraszającym tonem, wolno przyciskając okryty
penis do lekko drżącego wejścia Cory'ego.
– O Boże! Tak… TAK! – Mężczyzna prawie wrzasnął, prężąc
się i praktycznie nabijając na jego organ. – Proszę już! Aaach…aaaaaach….tak!
St. Charles trząsł się jak jeszcze nigdy, starając się
zapanować nad sobą. Mózg zasnuwała mu czerwona mgła i prawie łkał tak bardzo
chciał być w kuszącym, ciasnym wnętrzu Cory’ego. Bał się jednak sprawić mu ból.
Sama myśl o tym sprawiała, że centymetr po torturującym centymetrze wolno i
ostrożnie zanurzał się w czystej rozkoszy.
Miał ochotę wyć z zachwytu.
Chciał wbić się i znaleźć ukojenie w płonącym wnętrzu
swojego partnera… a jednak pomału i systematycznie kołysał biodrami, pogrążając
się coraz głębiej.
– Connor… mój boże… ach… mmm,… agh… tak, tak, tak…
– Och, tak… – Przyznał mu rację z zachwytem.
Rytm szybko się znalazł. Mocny i szybki. Zbyt
oszałamiający by mógł trwać. Jak w amoku objęci, spleceni całymi ciałami
kochali się dążąc ku upojeniu. Wszystko w ich wnętrzach chciało eksplodować.
Ich głowy, ich piersi, ich napięte do granic możliwości jądra. Byli ogłuszeni.
Kiedy Cory sięgnął po swój członek został ukarany
ugryzieniem i jego drżąca dłoń została zamieniona gorącą garścią Connora.
To było za dużo. Trzy, cztery silne pieszczoty, szybkie
muśnięcia i gwiazdy wybuchły mu pod powiekami. Gorąca, gęsta sperma wymalowała
ich napięte twarde brzuchy… ale on nie mógł się martwić tym w tym momencie.
Zaledwie mógł oddychać. Bolesna przyjemność rozszarpała
jego świadomość na maleńkie kawałeczki.
Żelazna obręcz zaciskająca się na penisie Connora
sprowokowała jego orgazm. Cory z odrzuconą do tyłu głową, drżąc konwulsyjnie od
szczytowania był przepiękny. I z takim widokiem pod powiekami Connor odpłynął
we własne spełnienie. Zanurzony głęboko po granice możliwości w chętnym,
cudownym ciele znalazł przyjemność, której jeszcze nigdy nie zaznał. Z każdym
pulsem chciał zanurzyć się jeszcze głębiej, a to i tak nie wydawało się dość.
Wtulił cicho jęczącego Cory’ego w swoje ramiona poddając
się dewastującym jego ciało uczuciom i czekał aż jego świat wróci z powrotem na
tory.
Po minutach, a może godzinach powietrze zaczęło chłodzić
ich spocone ciała. Oddychając wolno i ostrożnie, Connor wysunął się z wnętrza Cory'ego
przytrzymując prezerwatywę.
Dwa jęki niezadowolenia i straty splotły się w jeden.
Cory zarumieniony z anielskim, ale nieśmiałym uśmiechem chciał się podnieś, ale
Connor całując go lekko pchnął go spowrotem na łóżko.
– Nigdzie się nie wybieraj – wymamrotał, lekko przy
szczypując jego dolną wargę własnymi ustami. – Pozwól mi się wszystkim zająć.
Zniknął w drzwiach łazienki zanim wciąż oszołomiony Cory
zdołał się pozbierać na tyle, aby odpowiedzieć. Kilka chwil później seksowny
mężczyzna był z powrotem z ręczniczkiem nasączonym ciepłą wodą. Wolno i
delikatnie zmył ślady z brzucha swojego partnera, a następnie usunął resztki
żelu z jego pośladków i ud. Każde miejsce obdarzył również pocałunkiem. Nie
całkiem nasycony. Nadal potrzebujący bliskości i dotyku.
Serce Cory’ego chciało wyrwać mu się z piersi. Nie tylko
wzruszony i mile zaskoczony był troską ukochanego, ale przerażało go to, że bez
trudu mógł się przyzwyczaić do takiego traktowania. Już nigdy nie będzie w
stanie zadowolić się niczym mniej.
– Za dużo myślisz skarbie – Connor skarcił go lekko,
opatulając ich szczelnie kołdrą. Bez zwracania uwagi na protest Cory’ego
przytulił go do swojej klatki piersiowej i zarządził: spać!
Po długiej chwili ogłuszającej ciszą w której Connor
zastanawiał się czy słychać było walenie jego serca, wymusił słowa, które echem
odbijały się w jego głowie. Widział przecież oczy Cory’ego. Tęsknotę, żal,
strach i nadzieję.
– Cory… mogę ci obiecać…
Nawet nie wiedział jakim cudem udało mu udawać, że
zasnął. Ale jak mógł po tym co powiedział mu Connor? Wolno, na wdechu, z sercem
w gardle wymknął się z zapraszającego, ciepłego łóżka i chwytając ubrania w
garść wymknął się z pokoju. Za nic nie chciał obudzić Connora. Nie mógł. Nie
był nawet w stanie obejrzeć się, aby na niego spojrzeć.
Musiał uciec. Musiał się ukryć…
Choć zdawał sobie sprawę z tego, że przerażające,
zatrważające słowa Connora będą go ścigać wszędzie.
„Mogę ci obiecać… że będę wracał po więcej…” – wyszeptane
cicho, z rezygnacją i ostatecznością – przerażało Cory'ego na śmierć.
Paraliżowało nadzieją…
Część piąta
Rozczarowanie raczej nieprzyjemnie zaskoczyło Connora,
gdy jego zbyt puste łóżko okazało się rano właśnie takie… zbyt puste. Przez
moment, wpatrywał się z pod na w pół przymkniętych powiek w miejsce, gdzie
powinien się znajdować jego kochanek i nie wiedział, jak zlikwidować to
bezsensowne uczucie, które kłuło go w piersi. Obrazy z poprzedniej nocy
przemknęły przez jego głowę budząc na nowo jego ciało i potrzeby. Dość
brutalnie i skutecznie zdusił je w sobie.
Czuł się jak debil, bo nagle uświadomił sobie, jak bardzo
liczył na spędzenie poranku ze swoim nowym kochankiem i być może na drugą rundę
oszołamiającego seksu, najwyraźniej spotęgowane tym, że Cory nie podzielał jego
pragnienia. Skonfundowany i niemile zaskoczony leżał w łóżku przysłaniając oczy
ramieniem. Jego ciało przyjemnie bolało, po raczej aktywnej i intensywnej nocy.
Nie wiedział, co myśleć. Nie był nawet pewien, co czuł,
bo chyba raczej nie można mieć emocjonalnego kaca. Był zdumiony ich wspólną
nocą, ale jeszcze bardziej dziwiło go i zaskakiwało zachowanie Cory'ego.
Jak mógł uciec, jak mały tchórz, po tych wszystkich deklaracjach? Przecież
spędzili razem pełną namiętności i pasji noc. Nie o to mu chodziło?
Złość szybko wyparła zdziwienie. Podejrzenie, że został
zwyczajnie użyty, zakradło się do jego umysłu, sprawiając, że miał ochotę
wrzeszczeć z frustracji.
Po cholerę mu to wszystko było?
Mógłby sobie żyć, spokojnie i obojętnie, bez świadomości,
że… że jego życie pozbawione było żaru i ekscytacji. Że egzystował jak w stanie
zawieszenia. Przed pocałunkiem w Budce nie przypomniał sobie nawet jednego
dnia, w którym zrobiłby coś nietypowego, emocjonującego czy wyzywającego. Dzień
po dniu był zaplanowany i ułożony według ściśle wytyczonych zasad, które już
jako nastolatek określił dla siebie, aby osiągnąć sukces. Wszystko miał
przewidziane do tego stopnia, że już nic nie mogło go zaskoczyć. Każdy moment,
każdego dnia był identyczny. Bezpieczny.
Cory Andrews był jak szok elektryczny dla jego uśpionego
ciała i umysłu. Nawet teraz nie do końca mógł zidentyfikować co czuje. Irytacja
i wściekłość buzowały w nim. Dużo gorsze jednak było to uczucie zawodu, które
przyprawiało go o mdłości. Logicznym wydawało mu się, że Cory zabawił się nim.
Uwiódł go i wytrącił z równowagi. Zafascynował, co w jego słowniku było chyba
największym przestępstwem. Obudził w nim coś, na co już nie dało się nałożyć
kagańca.
Teraz pozostawiony samotnie w łóżku czuł się jak śmieć.
Wszystkie razy, kiedy po nocy seksu zostawiał za sobą
kochanki bez oglądania się za siebie, przeleciały jak oskarżający film w jego
umyśle. Nigdy, nawet przez sekundę, nie przyszło mu na myśl, żeby się
zastanowić co czuły, kiedy z uśmiechem na ustach wychodził, zapominając o nich
w momencie, w którym zamknęły się za nim drzwi.
Wstyd zirytował go tylko jeszcze bardziej. Nie miał
zamiaru o tym myśleć, bo jaki to miało sens, skoro już nie miał wpływu na to,
co było.
Cory był zagadką, ale to wiedział od samego początku,
może jego zachowanie wcale nie było takie nie typowe. Facet zawsze robił tylko
to, co chciał, zatem raczej było mało prawdopodobne, aby nagle się zaczął
zachowywać racjonalnie i przewidywalnie. Szkoda tylko, że z nich dwóch, to
Connor najwyraźniej zaczął przejmować się bardziej.
Roztrzęsiony wewnętrznie, tłumiąc uczucie upokorzenia i
furii, walcząc o swoje sławetne opanowanie i chłód, Connor wyskoczył z łóżka.
Był zdeterminowany zacząć kolejny normalny dzień. Nie chciał przyznać nawet
przed sobą, jak wielki wpływ miał na niego Cory.
Mógł i zamierzał zachowywać się dokładnie tak samo jak
zawsze. Nikt. Nikt na świecie nie otrzyma nad nim władzy wystarczającej, żeby
nagiąć go do własnej woli.
Nawet Cory. Uciekł – jego strata. Według Connora mógł iść
do diabła.
***
Znalezienie zapasowego klucza, przyklejonego taśmą
przezroczystą do wierzchu framugi drzwi wejściowych, było dziecinną igraszką.
Connor pokręcił głową z irytacją. Będzie musiał chyba przetrzepać tyłek temu
głuptasowi. Naraża się na niebezpieczeństwo jak naiwniak, a przecież nie był
ani naiwny, ani głupi. Może trochę zbyt łatwowierny. Ponownie kręcąc głową,
wszedł do mieszkania po cichu, starając się przypomnieć sobie rozmieszczenie
mebli, aby nie wpaść na nic po ciemku. Rozmowa na temat bezpieczeństwa jego
przyjaciela będzie musiała poczekać, bo nie rozmowę miał na myśli zakradając się
do niego nocą.
Czując się trochę jak durny nastolatek, zaczął zdejmować
ubranie skradając się na palcach do sypialni Cory'ego. Ubrania spadały na
podłogę z cichym szelestem, ale nie zwracał na nie najmniejszej uwagi. Nie
chciał zbyt dogłębnie analizować mądrości swojego planu, bo mógłby przez
przypadek odwieść się od popełnienia tego szaleństwa, a miał coś do
udowodnienia.
W samych bokserkach, z gwałtownie walącym sercem,
zatrzymał się na chwilę w nogach łóżkach, aby nabrać odwagi i zrobić to, po co
tu przyszedł. Rozsądek i lata ostrożności walczyły z jego pragnieniem, aby znów
poczuć dotyk tej gładkiej skóry na własnym ciele. Aby przypomnieć sobie
sprężystość i siłę mięśni Cory'ego, kiedy z pasją odpowiadał na każdy jego
dotyk. Przełykając ślinę, z wahaniem wpełznął pod kołdrę, kładąc się przy
śpiącej, bladej w blasku księżyca postaci. Starając się z całych sił, aby nie
zbudzić leżącego przy nim mężczyzny, Connor położył się na boku wspierając
policzek na dłoni i przyjrzał mu się uważnie. Szokowało go, że nie uświadomił
sobie, w którym momencie Cory zaczął wydawać mu się taki piękny. Miękkie lekko
rozchylone wargi kusiły, smak ich wyryty był w jego pamięci już na zawsze i
wiele wysiłku wymagało oderwanie od nich wzroku. Ciemne kręgi pod oczami i
zmierzwione, jakby od ciągłego przeczesywania palcami włosy, świadczyły o tym,
że i Cory nie miał dobrego dnia. Może cierpiał katusze rozłąki tak jak i on?
Zapach i ciepło promieniujące od seksownego ciała znajdującego się zaledwie
parę centymetrów od niego wabiły, ale zdeterminowany był nie budzić mężczyzny.
Obaj potrzebowali snu. Zmęczenie po całym dniu walki ze sobą nagle wydawało mu
się nie do pokonania. Był tu gdzie tego pragnął, choć jego ciało zdawało się
absolutnie nie zgadzać z jego decyzją o tym, że nie zbudzi Cory'ego, ani
lekkimi pocałunkami, ani delikatnym dotykiem.
Cory jakby wyczuwając jego bliskość z cichym
westchnieniem wtulił się w jego ramiona, obejmując ciasno. Gdyby nie ciche
chrapanie, któremu towarzyszyło kilka sennych mlaśnięć i mruknięć, Connor był
przeświadczony, że mężczyzna się obudził. Na końcu języka już miał tysiąc
wyjaśnień. Wszystkie jednak tkwiły głęboko w jego gardle nie mogąc znaleźć
drogi ujścia. Niemal słabo zrobiło mu się z ulgi, że nie musiał ich użyć.
Zdenerwowany i nawet lekko przerażony, leżał sztywno z
kuszącym go Corym w ramionach, zastanawiając się jak dotrwa do poranka. Był
przeświadczony, że nie zdoła nawet zmrużyć oka.
Jego szalejąca na maksa dzika wyobraźnia nie pomagała…
***
Cory wpatrywał się w ocienioną porannym zarostem
przystojną twarz, niedowierzając własnym oczom. Był urzeczony i zszokowany.
No, właściwie to, że Connor odbierał mu dech w piersi nie
było niczym nowym.
Totalnym szokiem było jednak to, że ta ukochana twarz znajdowała
się na poduszce tuż koło niego. Na jego poduszce, w jego domu.
Co jak co, ale był
absolutnie pewien, że mimo ogromnych chęci i niezaspokojonego pragnienia, był
na sto procent pewien, że do łóżka kład się sam.
Nie wiedział, co robić. Właściwie strach go paraliżował,
bo obawiał się, że głębszy oddech zbudzi mężczyznę albo sprawi, że zniknie.
A na to nie był gotów. Chciał się nacieszyć tym momentem,
bo nie łudził się, że będzie miał na to kolejną okazję.
Grube, czarne rzęsy, które powinny wyglądać u mężczyzny
śmiesznie, spoczywały na rzeźbionych policzkach, zmiękczając twarde rysy. Usta,
ciemnoczerwone i pełne zaciśnięte były w linię nawet we śnie, nadając jego
twarzy powagi i stanowczości, do której Cory był przyzwyczajony. Teraz jednak
wiedział, że pod tą opanowaną maską kryje się prawdziwy żar i namiętność.
Musiał przyznać w duchu, że tego się nie spodziewał.
Marzył o tym, fantazjował, właściwie nawet wmawiał sobie, że Connor jest
idealnym kochankiem ze snów, nie mniej był zdruzgotany, że właśnie takim się
okazał. To było rozczarowanie. Nie mógł dłużej się oszukiwać, że znajdzie
pretekst, aby przestać kochać tego nieprzewidywalnego mężczyznę. Nadzieja na
to, że znajdzie rysy na tym perfekcyjnym człowieku, rozwiała się jak dym.
Teraz budząc się przy jego boku, z ciężkim ramieniem
przerzuconym przez pas, muskularnym udem więżącym jego nogi i wielką erekcją
wbijającą mu się w biodro, nie wiedział czy się cieszyć, czy płakać. To była
tortura w czystej postaci. To było wszystko, czego pragnął od tak dawna, że już
nie pamiętał, kiedy myślał o jakimkolwiek innym mężczyźnie w swoim łóżku.
Drżące dłonie zacisnął w pięści nie mogąc się zdecydować,
co zrobić.
Dotknąć go? Wymknąć się z łóżka? Obudzić i zażądać wyjaśnień?
Zacisnął powieki walcząc z emocjami. Jego mózg przeżywał
turbulencje, a serce ciążyło w piersi jak ołów. Zanim jednak zdołał zdecydować
się na cokolwiek, silne ramię przyciągnęło go do szerokiej piersi zaborczo, a
szorstki policzek podrażnił skórę na ramieniu, kiedy większy mężczyzna potarł o
niego twarzą sygnalizując, że już nie śpi.
– Nawet nie próbuj wymknąć się z łóżka – wymamrotał
raczej złowieszczo, posyłając dreszcze ekscytacji i strachu po plecach
Cory'ego. – Jesteś mi coś winien… a wiesz, że ja zawsze odbieram swoje
należności…
– Winien? – Cory był upokorzony piskiem, który wyrwał się
z jego ust, ale nic już nie mógł na to poradzić. Nie był też dumny z tego, że
jego mózg nie potrafił dojść do jakiejkolwiek logicznej konkluzji. Nie był w
stanie pojąć, co mógł mieć na myśli jego ukochany.
Connor jednak nie zamierzał udzielać mu odpowiedzi, bo
uznał ją za logiczną. Szybkim, zdecydowanym ruchem przetoczył ich i lądując
raczej ciężko na zaskoczonym Corym, spojrzał mu w oczy raczej ponuro.
– Jesteś mi winien pobudkę z tobą w moich ramionach,
obciąganie, kawę, seks pod prysznicem i… może jeszcze jedno obciąganie –
wymamrotał bez mrugnięcia okiem. Oczy
Cory’ego praktycznie wypadły mu z orbit. Nie był w stanie wykrztusić słowa.
Connor nie wydawał się być pod wrażeniem. – Później skopię ci tyłek za
narażanie go na niebezpieczeństwo.
Wszelki protest utonął w pocałunku, którym Connor
obdarzył go nagle. Bez zaproszenia, bez przeprosin wdarł się głęboko do środka
jego ust i po prostu je posiadł. Cory zachłysnął się oddechem, rozchylając
wargi, co zostało natychmiast wykorzystane. Z każdym kolejnym liźnięciem
zagłębiał się w oszałamiającej przyjemności. Nic nigdy nie było tak
podniecające, jak jeden pocałunek jego ukochanego. Miał ochotę jęczeć. Pewnie
nawet to robił, ale krew tętniąca mu uszach zagłuszała wszystko. Zawirowało mu
w głowie i nawet nie był pewien czy nadąża odpowiadać na intensywny pocałunek.
Język Connora był wszędzie. Badał jego podniebienie i policzki. Ostre zęby
przyszczypywały wargi, pozostawiając pulsowanie w atakowanym ciele. Zwykłe
ssanie zmieniło się w sztukę odbierającą mu rozum. Zmysły zdewastowane nagłym
napadem i przyjemnością, która przepłynęła przez całe jego ciało, po prostu
odcięły racjonalne myślenie od jego mózgu na wiele minut. Dopóki pocałunek
trwał, Cory chciał więcej. Nie ważne czy to była kara, czy nagroda.
Roztrzęsiony wplótł palce we włosy Connora i uwięził go między udami.
Skóra parzyła go przy najlżejszym dotyku. Podniecony do granic możliwości
zaczął się wić, szukając choć odrobiny ulgi dla swojego, twardego jak stalowa
rura członka. Miał wrażenie, że oszaleje, kiedy jego przekrwiony penis otarł
się o muskularny brzuch kochanka, zostawiając na nim mokre pocałunki. Fala
gorąca wybuchła w jego kroczu. Zamierzał wykorzystać każdą możliwość, aby
odwzajemnić pieszczoty swojego mężczyzny. Miał go w ramionach i nie zamierzał
wypuścić. Wodził dłońmi jak w gorączce po odsłoniętej skórze, zakochany w
najlżejszym drgnięciu mięśni.
Connor jednak miał własne plany. Łapiąc drżące dłonie
Cory'ego uniósł je nad jego głowę i praktycznie przyszpilił do poduszki. Obaj
dyszeli ciężko.
– Zamierzam ci pokazać, co straciłeś uciekając w środku
nocy – wymamrotał raczej złowieszczo. Cory łapczywie łapiąc oddech jęknął. Nie
był w stanie wytrzymać penetrującego spojrzenia.
– Ja… ja…
– To teraz bez znaczenia – przerwał mu Connor, upewniając
się, że to koniec dyskusji kolejnym oszołamiającym pocałunkiem. Cory mógł tylko
odpowiedzieć. Musiał, nie byłby w stanie powstrzymać się nawet gdyby chciał. A
nie chciał. Zamierzał brać wszystko, co tylko jego ukochany chciał mu dać.
Nawet karę.
Wolno liżąc i całując szyję Cory'ego, Connor zaczął
zsuwać się w dół jego ciała. Wielką dłonią nadal przytrzymywał jego nadgarstki
nad głową, a drugą ręką przyszczypnął niezbyt delikatnie małe bladoróżowe
dyski, zdobiące jego gwałtownie opadającą pierś. Udręczone ciało natychmiast
zareagowało, zmieniając się w twarde czubeczki. Cory wygiął się w łuk jęcząc z
zachwytu.
– Och… och! Tak!
Podobne traktowanie spotkało je w ustach Connora,
przynosząc mu kaskadę przyjemności i dreszczy. Najwyraźniej zafascynowany
reakcją Cory'ego, Connor ssał i przygryzał jego sutki, dręcząc je
niemiłosiernie, zmieniając go w mamroczącego, dyszącego napaleńca.
Tortura nie trwała jednak wystarczająco długo, aby zaczął
błagać o więcej. Obsypując pocałunkami, jego drgający przy każdym dotyku
brzuch, Connor spełznął po jego ciele jeszcze niżej, doprowadzając go
pieszczotami do szaleństwa.
Kiedy gorące, wilgotne wargi zacisnęły się na jego mokrym
z podniecenia penisie, długi zdławiony jęk rozkoszy wyrwał się z jego ust. W
głowie buzowała mu krew. Całe ciało napięło się, a każdy mięsień zmienił się w
ciasno napięty węzeł. Automatycznie, nawet nie wiedząc, kiedy jego dłonie
zostały uwolnione, Cory sięgnął i wplótł palce w jedwabiste włosy swojego
ukochanego, musząc w jakikolwiek sposób przytrzymać się rzeczywistości. Lekko
szorstki, pracowity język Connora odbierał mu dech. Mężczyzna lizał najpierw
całą długość, a potem badał czubek, każdą żyłkę i małe ujście na środku,
przytrzymując jego członek u podstawy w ciasnym uchwycie. Cory był za to
wdzięczny, inaczej spuściłby się prawdopodobnie w momencie, w którym Connor
zacisnął wargi na żołądzi jego penisa. Silne ssanie i palące gorąco jego ust
było najlepszym doznaniem, jakie w życiu przeżył. Nawet kropelka krwi nie
została w jego mózgu, bo całość skumulowała się w jego pieszczonym, gładzonym,
ssanym i lizanym kroczu.
Jako początkujący, Connor najwyraźniej był zdeterminowany
osiągnąć mistrzostwo. Cory nie był w stanie zapanować nad sobą. Jego biodra
pracowały jak tłoki, niezbyt delikatnie pompując w usta Connora. Musiał, po prostu
musiał czuć więcej tego cudownego tarcia i oszałamiającego ssania. Podniecenie
skupiało się w jego ciasno przylegających do ciała jądrach i każde kolejne
liźnięcie przybliżało go do orgazmu w szaleńczym tempie. Jego uda same
zacisnęły się na szerokich barkach Connora. Kiedy wielka dłoń zacisnęła się na
jego jądrach, przetaczając je lekko w napiętej mosznie, praktycznie podskoczył
na łóżku wrzeszcząc.
– Kochanie! Aaach! O mój Boże! Twoje usta to raj!
Chciał, naprawdę zamierzał ostrzec ukochanego zanim wystrzelił,
ale nie był pewien czy to zrobił na głos, czy tylko w głowie. Wrząca w jego
ciele krew po prostu zagłuszyła wszystko inne, kiedy orgazm targnął nim,
zalewając jego wnętrze. Spazmatycznie zaciskające się gardło na jego członku
przedłużało rozkosz w nieskończoność, więc się poddał i odleciał kurczowo
trzymając się Connora. Błogość, jakiej jeszcze nie zaznał rozpuściła jego
kości, zmieniając w drgającą masę szczęścia.
***
Jakim cudem udało mu się nie zachłysnąć gorącą,
słono–słodką spermą zalewającą jego usta jak gejzer, nie był pewien, ale chyba
pomogło to, że tak bardzo był skupiony na przyjemności swojego kochanka. Jego
usta wypełniły się, ale zdeterminowany był przełknąć każdą kroplę. Smak
Cory’ego był cudowny i znajomy w jakiś
sposób. Mężczyzna jęczał pod nim wijąc się i sapiąc. Świadomość, że to on go
doprowadził do takiego stanu uderzała mu do głowy.
Zarozumiały uśmieszek Connora nie trwał długo, bo paląca
potrzeba ulgi praktycznie boleśnie wypełniała jego krocze i ociekający członek.
Tarcie o gładkie prześcieradło na łóżku, tylko zaostrzało jego pragnienie. Bez
zastanowienia, zachwycony uszczęśliwionym wyrazem twarzy Cory'ego, chwycił w
dłoń swój penis i przeciągnął po nim dłonią kilka razy. Klęcząc przez chwilę
sycił wzrok ciałem rozkosznie przed nim rozłożonym. Cory wyglądał jak wyuzdane
bóstwo seksu. Zarumieniony, nagi z szeroko rozłożonymi nogami i lśniącym od
jego śliny, podrygującym penisem spokojnie spoczywającym na udzie. Nieświadomie
ponownie zacisnął dłoń na swoim spragnionym uwagi organie. Długi rozkoszny
dreszcz obsypał jego ciało gęsią skórką.
Nie myśląc za wiele, wpełzł po ciele Cory'ego i patrząc
mu w nadal zamglone rozkoszą oczy, klęknął nad jego głową. Sam ten widok
praktycznie popchnął go do orgazmu. Bez pozwolenia, ale dając czas na rekcję,
gdyby Cory chciał się sprzeciwić, nakarmił jego opuchnięte od pocałunków,
zaczerwienione usta swoim członkiem.
Kiedy Cory bez wahania zassał się na czubku, Connor
odrzucił głowę do tyłu jęcząc głośno, obezwładniony przyjemnością. Małe dłonie
ujęły jego biodra zachęcając go do ruchu i szybszych, głębszych pchnięć, jakby
wyczuwając jego wahanie i napięcie. To mu odebrało tę odrobinę opanowania,
która mu pozostała. Nie mógłby już przestać nawet gdyby chciał. Zapomniał o
ostrożności, którą zachowywał przy kobietach. Nie to, żeby kiedykolwiek
wcześniej pozwolił sobie na tak całkowite popuszczenie wodzy swoim pragnieniom
i potrzebom.
Najpierw wolno delektując się każdym najlżejszym ruchem
zaczął poruszać się, przyglądając się leżącemu pod nim mężczyźnie. Zarumieniony
z błyszczącymi oczami, na wpół przymkniętymi, pomrukiwał cicho całkowicie
skupiony na dawaniu Connorowi rozkoszy. Jego gładkie policzki zapadały się
lekko, kiedy ssał mocno. Connor drżał na całym ciele. Nie chciał przyśpieszać,
chciał żeby to trwało jak najdłużej, ale nie miał już władzy nad swoim ciałem.
Nie mogąc zapanować nad coraz większą potrzebą, z siłą zaczął wchodzić coraz
głębiej w gorące, wilgotne gardło kochanka. Cory wyglądał wspaniale ze swoimi
delikatnymi, różowymi ustami ciasno oplecionymi wokół jego ciemnoczerwonego
penisa. Na dodatek doskonale wiedział, co robił. Ssał mocno, liżąc spód jego
przyrodzenia językiem przy każdym wysunięciu, przełykał za każdym razem, kiedy
Connor zagłębiał się w jego gardle. Connor nie był w stanie przetrwać takiej
rozkoszy. Sam orgazm Cory'ego po raz kolejny podniecił go ponad miarę, a teraz,
sprawne, doświadczone pieszczoty porwały go nad krawędź prędzej niż chciał się
ze wstydem przyznać. Cory nie wydawał się jednak tym przejmować, pieszcząc
dłońmi jego biodra, ugniatając pośladki i przyciągając do siebie coraz mocniej
i szybciej. Te silne ręce były jak dodatkowy bodziec.
– Cory! Tak, Cory. O tak, dobrze. Ssij mnie! Ja…
Oooch…och! Mmmm… Już, och już, już! – zawył starając się ostrzec, choć nawet
nie zwolnił, nadal wsuwając się tak głęboko w usta kochanka, jak tylko dłonie
zaciśnięte na jego biodrach mu na to pozwalały. Jego przyjaciel jęknął
z zadowoleniem, posyłając wibrację wzdłuż jego szaleńczo pulsującego
organu. Connor z niedowierzaniem poczuł, że jeszcze twardnienie, a jego jądra
wpełzają do wnętrza jego ciała. W ciągu sekundy po porostu wytrysnął nawet się
tego nie spodziewając. Ciemne plamki zatańczyły pod jego powiekami, a jego
serce zaczęło walić mu w piersi z impetem. Nie wiedział, w którym momencie
zamknął oczy. Oszołomiony zapomniał o całym świecie porwany zdumiewającą
przyjemnością.
Delikatne ssanie i masaż pośladków sprowadziły go z
powrotem na ziemię przypominając o uwięzionym pod nim kochanku. Ciężko
oddychając wsparł się ręką o podgłówek próbując pokonać zawrót głowy.
Z przepraszającym uśmiechem spojrzał na Cory'ego. Mężczyzna wydawał się
być zadowolony z siebie, bo cichutko mruczał nadal pieszcząc go leniwie. Z
dziwnym jękiem rozczarowania wysunął członek z genialnych ust Cory'ego, ale
zaczynał już być nadwrażliwy na dotyk. Jego mięśnie wydawały się nagle
rozdygotane z osłabienia i napięte. Nogi zdrętwiały mu trochę, a w głowie
wirowało.
Ostrożnie poruszając się i manewrując, ułożył się u boku
przyjaciela i przyciągnął go do siebie z całej siły.
Obaj dyszeli jak po szaleńczym biegu. Fala za falą
słabość i przyjemność wstrząsała ich ciałami, i obaj na swój sposób usiłowali
zejść na ziemię po emocjonalnym haju.
– Skarbie, powiedz, że masz ekspres do kawy – mruknął
Connor, lekko całując bok twarzy Cory'ego. Jego usta były suche jak Sahara, a
wargi spierzchnięte.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, obracając w jego
ramionach i wtulając się mocniej.
– Za takie obciąganie, poleciałbym kupić, gdybym nie miał
– wymamrotał drocząc się, ochrypłym głosem. Śmiech Connora zaskoczył ich obu.
Cory nigdy go nie słyszał, a Connor już nie pamiętał czy kiedykolwiek wcześniej
śmiał się w łóżku. Nie czas był jednak na analizowanie tego. Czas był na
kolejny pocałunek… albo trzy. Ślady smaku jego własnej spermy na języku
Cory’ego zamiast go zniesmaczyć, tylko przypomniał mu, jaką przyjemność jeszcze
kilka minut temu dawały mu te usta. Wessał język kochanka jeszcze głębiej,
spragniony wilgoci. To były grzeszne usta.
Tylko zmęczenie i niedawny orgazm powstrzymał ich przed
kolejną rundą, bo ich członki wykazywały duże zainteresowanie podrygując,
starając się ponownie wypełnić i unieść. Reszta ich ciał nie była jednak tak
skłonna do zabawy. Lekko rozczarowani i trochę podnieceni zbierali się, aby
wypełznąć z łóżka. Żaden jednak nie mógł się zmusić do zmierzenia ze światem
zewnętrznym.
Connor był wdzięczny za to, bo widział jak myśli kotłują
się w umyśle jego kochanka. Wystarczy, że ich ciała przestaną się stykać, a
Cory będzie u jego gardła z setką pytań, zanim jeszcze uda mu się wciągnąć
bokserki.
Głośne, gwałtowne walenie do drzwi zadecydowało za nich.
Connor zirytowany i trochę zaskoczony spojrzał na Cory'ego leżącego spokojnie w
jego ramionach. Mężczyzna wzruszył ramionami, wcale nieprzejęty.
– Tylko jedna osoba ma taki styl pukania – powiedział,
wolno wstając z łóżka. Wręcz z żałością spojrzał na nagiego Connora stojącego
po drugiej stronie wielkiego mebla. Całe to boskie, seksowne ciało w zasięgu
ręki, a on nie mógł paść na kolana i zacząć lizania od stóp w górę umięśnionych
nóg… ech… życie… – To na sto procent Nolan. – Znów wzruszył ramionami, widząc,
jakim przenikliwym spojrzeniem przeszył go Connor wciągający białe bokserki na
siebie. – Mmm… sypiasz nago? – zapytał, całkiem zapominając o nieproszonym
gościu pod drzwiami, koncentrując się w zamian za to na ponętnym ciele swojego
ukochanego.
Connor poczuł jak gorące rumieńce podróżują wzdłuż jego
piersi, szyi i zalewają jego policzki. Tym razem to on wzruszył ramionami,
rozglądając się za swoimi spodniami.
– Kiedy okazało się, że spisz nago, uznałem, że jako gość
w twoim łóżku powinienem się zastosować do twoich zasad – mrugnął do Cory'ego
udając pewność, której wcale nie czuł. – Zaparz kawę, a ja otworzę – rzucił,
wcale nie czekając na odpowiedź nadal nagiego Cory'ego. – I ubierz coś na
siebie – zawołał przez ramię na odchodnym. Skąd się wzięła nagła zaborczość,
którą odczuwał, nie miał pojęcia, ale myśl, że jakiś inny facet będzie ślinił
się na widok tego całego seksownego ciałka, które teraz należało do niego,
zalewało go zazdrością, jakiej jeszcze nie znał. Chwała Bogu, że nie miał też
czasu zastanawiać się nad tym, bo walenie do drzwi tylko jeszcze się wzmogło.
Przechodząc przez salon chwycił z podłogi swoje spodnie i
z niejaką ulgą wciągnął je na siebie. Nawet się nie przebrał po pracy, tylko
siedząc do północy w biurze i walcząc z sobą, po prostu przyjechał do Cory'ego.
Gdyby wiedział, że jest tak słabym człowiekiem i że tak sromotnie przegra sam
ze sobą, pojechałby się przebrać. A tak to stał w wymiętoszonym garniturze pod
drzwiami swojego wędrującego kochanka. Fakt, że mężczyzna spał przeważył szalę.
Teraz nie zapinając spodni, tak, że opadły mu nisko na biodrach i z nagą
klatką, otworzył drzwi raczej gwałtownie. Chciał nieprzyjemnie zaskoczyć ich
niemile widzianego gościa, tak jak oni zostali zaskoczeni. Lepsze to, niż
skopanie mu tyłka.
Nolan Reed jak zwykle elegancki i pewny siebie,
wybałuszył oczy na widok Connora niedbale stojącego w progu z ramionami
zaplecionymi na piersi. Cokolwiek cisnęło mu się na usta, utknęło w momencie
otwarcia przez Connora drzwi i stał teraz z uniesioną do góry pięścią i
rozdziawionymi ustami.
– Może po prostu potraktuj drzwi z kopa aż wypadną z
futryną i przejdź po nich, szturmując sobie drogę do środka, aby się upewnić,
że twojemu przyjacielowi nic nie jest? – rzucił dość kaustycznym tonem Connor,
ciesząc się w duszy na widok szoku malującego się na twarzy przystojnego
mężczyzny. Wygadany zazwyczaj Nolan stał niemo jak zamurowany. Cud jakiś. – No
dalej wchodź. – Connor zaprosił go gestem do środka, cicho za nim zamykając
drzwi. – Miałem w perspektywie kawę, seks pod prysznicem i przynajmniej jeden
orgazm, więc się streszczaj z tym, po co przyszedłeś – rzucił niedbale,
obracając się na pięcie na czas, aby zobaczyć zszokowaną i zarumienioną twarz
Cory’ego stojącego w przejściu.
Zadowolony z siebie ruszył do kuchni, całując go lekko w
usta w przelocie. Całe szczęście, że jego kochanek wciągnął na siebie spodenki
i koszulkę. Nie był pewien czy byłby w stanie się skupić, gdyby miał cały czas
przed oczami tę aksamitną, jasną skórę.
– Ja pierdolę! – Głośne i wyraźne przekleństwo Nolana
doleciało go, ale nie obejrzał się za siebie. Obaj mężczyźni bez słowa podążyli
za nim.
Absurdalną przyjemność sprawiał mu widok wolno
napełniającego się dzbanka kawy. Jego poranek zdawał się robić coraz lepszy i
lepszy.
– Okej, nie chciałbym, żeby to zabrzmiało chamsko z mojej
strony, ale po co przyszedłeś? – zapytał dość obcesowo, nie przerywając sobie
przeszukiwania szafek w poszukiwaniu kubków.
Z głośnym jękiem zażenowania Cory podszedł do niego i
mocno trzepnął w ramię. Przewracając oczami tak bardzo, że pewnie dojrzał swój
mózg, wyciągnął trzy kubki z szafki nad ekspresem.
– Przepraszam cię, Nolan.
– Nie ma sprawy… ale… ty i on? – zapytał, rzucając raczej
wymowne spojrzenie w stronę arogancko przyglądającemu im się, Connora. Cory
spłonął rumieńcem, ale błogi uśmiech wypłynął mu na usta, zanim zdołał go
skryć.
– Cóż… – Wzruszył ramionami po raz nie wiadomo który,
spoglądając na swojego ukochanego spod oka. – To jest dokładnie to, na co wygląda. – Zachichotał cicho, rumieniąc
się jeszcze bardziej.
Nolan wbił w niego spojrzenie godne bazyliszka, jakby
rozważając czy kpi, czy o drogę pyta.
– Oszaleliście?
– A po czym wnosisz? – wtrącił się Connor, raczej
rozbawiony całą sytuacją.
– Cóóóżżż… – Mężczyzna odparł wolno, niepewnie
przeczesując swoje perfekcyjnie układające się włosy. Jego oczy wędrowały od
jednego do drugiego, jak podczas meczu tenisowego, lądując ostatecznie na Corym
i ostentacyjnie ignorując Connora. – Nie przyszedłeś wczoraj do pracy, wobec
tego zacząłem się zastanawiać, co się stało po raczej widowiskowym
przedstawieniu, jakie daliście w recepcji przedwczoraj… – Przerwał jakby
zastanawiając się nad odpowiednimi słowami. – Nie powiem jednak, abym
spodziewał się tego… – Machnął nieskoordynowanie ręką między dwoma stojącymi
koło siebie mężczyznami.
Connor roześmiał się trochę ochryple, jakby nie często to
robił. Ze złośliwym błyskiem w oku, nalał do trzech kubków kawy i wziął ze
swojego mały łyczek, mrucząc lekko. Cory zażenowany rzucił się do podawania
cukru i śmietanki na stół, najwyraźniej nie bardzo umiejąc odnaleźć się w
sytuacji. Pewnie był równie zagubiony jak Nolan i nie wiedział, co myśleć o tym
wszystkim.
Connor nie miał takich problemów.
– Jak rozumiem, jesteś dobrym przyjacielem Cory'ego? –
zapytał Nolana podchwytliwie.
Mężczyzna przyjął kubek przyglądając mu się z
podejrzliwie zmrużonymi oczyma.
– Tak, jesteśmy przyjaciółmi – odparł ostrożne, ignorując
niezręczne kręcenie się Cory'ego i jego gulgoczący, zdławiony protest.
– Jeśli jesteś takim dobrym przyjacielem Cory'ego… –
Connor rozparł się wygodnie na krzesełku przy stole kuchennym, pociągając nic
nie podejrzewającego kochanka na swoje kolana. Protest został zduszony
siarczystym pocałunkiem. Kiedy Cory w końcu poddał się nieunikanemu,
odpowiadając na niego, Connor zakończył go i kontynuował niestrudzenie – …to
naprawdę jesteś taki zdziwiony, że dostał to, czego pragnął? – zapytał raczej
ironicznym tonem, ale za to głęboko patrząc w niebieskie oczy Cory’ego.
Mężczyzna zesztywniał lekko, ale gorące rumieńce
wypłynęły mu na policzki. Tabun myśli przetaczający się przez jego głowę
sprawił, że nie był w stanie wydobyć się z siebie głosu, więc tylko
kilkakrotnie otwarł usta. Connor przytulił go do siebie mocniej. Miał ochotę
się roześmiać, ale obawiał się, że może mu się za to oberwać.
– Nooo, cóóżż… – Nolanowi zdecydowanie brakowało słów,
siedział więc przyglądając się, jak Connor wtulił twarz w szyję Cory'ego
mocno obejmując go w pasie. Po prostu nie wierzył własnym oczom. – Nie tyle, co
nie wierzę w możliwości Cory'ego, bo Bóg świadkiem, że ten facet ma
kręgosłup ze stali i jest na tyle szalony, aby sięgnąć po co chce, bez względu
na koszty... – Zauważył raczej sucho po chwili milczenia. – Raczej nie ufam
tobie i twoim ludzkim odruchom.
– Ooł… zraniłeś moje męskie ego – zawołał Connor łapiąc
się za pierś i kpiąc z niego w żywe oczy. Nolan wyglądał jakby na poważnie
rozważał rzucenie się na niego, gdyby Cory nie siedział mu na drodze.
– Chyba się nie dziwisz. Twoja reputacja cię poprzedza.
Takich jak Cory łykasz na śniadanie i nawet nie popijasz.
– Och, czuję się pochlebiony, ale plotki są bardzo
przesadzone. A po za tym Cory to niezły kąsek, kto mi się może dziwić?
– Obaj jesteście wrednymi chamami, wiecie o tym? –
zapytał Cory siadając prosto jak strzała i zaplatając ramiona na piersi,
ślicznie się uciągając. – Po pierwsze, nie gadajcie o mnie, jakby mnie tu nie
było. Ty! – Wskazał na Nolana. – Nie traktuj mnie jak jakiegoś idiotę, który
nie może sam za siebie odpowiadać! A ty! – Wskazał na głupkowato uśmiechającego
się Connora, rzucając mu przez ramię mordercze spojrzenie. – Nie udawaj takiego
twardziela, bo wszystkim powiem, że w środku jesteś prawdziwym przytulnym
misiaczkiem. – Zagroził poważnie, bez mrugnięcia okiem. – I nie nadymaj się
tak!
Nolan pokręcił głową z niedowierzaniem, ciężko opadając
na oparcie krzesełka.
– Cory, ty to sobie chyba jaja robisz. Ja wiem, że jesteś
święcie przekonany, że go kochasz, ale chyba nawet ty nie jesteś aż tak naiwny,
żeby wierzyć, że jemu chodzi o coś więcej niż parę rundek ekstra gorącego
seksu?
– Przeginasz przyjacielu!
– Cory spiął się gotów rzucić się na Nolana, żeby mu skopać tyłek.
Zwerbalizowanie jego obaw było jak cios w splot słoneczny. – To na serio nie
jest twój problem.
– Mój, bo ja go takim czynię. Może ty masz mnie w dupie i
nie obchodziłoby cię, co się ze mną stanie, ale ja nie jestem w stanie patrzeć
i udawać, że jest wszystko okej! – Bez względu na to, jak bardzo Cory wydawał
się być wkurzony, to Nolan nie wydawał się być za bardzo przejęty wściekłością
i oziębłym tonem przyjaciela. Z cynicznym uśmieszkiem spojrzał się na
niewzruszonego Connora. – A ty co? Nic nie masz do powiedzenia? Może już
nawciskałeś mu kitu i do końca namieszałeś mu w głowie?
– Obawiam się, że Cory jest zbyt inteligentny, żeby tak
zwyczajnie łyknąć zwykły kit. Mam dla niego zbyt wiele szacunku, aby nawet
próbować. – Connor zachowując całą swoją powagę i chłód, jednym zdaniem
sprawił, że zarzuty Nolana nagle zabrzmiały dziecinnie i niedorzecznie.
– To powiedz mi, co się stanie, jeśli cała ta wasze
miłosna eskapada się wyda? – Nolan nie zamierzał spuścić z tonu. Protest
Cory’ego, zaciskającego ze złości dłonie na krawędzi stołu, całkowicie zignorował,
wpatrując się w lekko uśmiechającego Connora.
– Tobie się wydaje, że człowiek taki jak ja zrobiłby ze
swojego romansu „mały brudny sekrecik”?
– Tak! Właśnie tak mi się wydaje! – oświadczył Nolan
zaplatając ramiona na piersi. – Znam takich ludzi jak ty. Twoje życie to twoja
kariera. Nie zaryzykujesz jej. A po za tym, ty nie jesteś jakimś tam
zakompleksionym, nienawidzącym się, siedzącym w szafie gejem, ale
heteroseksualnym facetem!
– Najwyraźniej nie takim całkiem hetero – wymamrotał
Connor tłumiąc uśmiech i całując, ciekawie acz ukradkiem mu się
przyglądającego, Cory’ego. – A moją karierą się nie przejmuję. Nic jej nie
grozi.
– A jeśli jednak twój nagły biseksualizm będzie miał
wpływ na twoja pracę? – Nalegał Nolan twardo.
Connor westchnął, pocierając policzkiem po ramieniu
Cory’ego. Miał na serio dość tej rozmowy, ale jego rozsądna, racjonalna część
mówiła mu, że wcale nie powinien być zdziwiony. Powinien też się cieszyć, że
Cory ma kogoś, komu tak bardzo zależy na jego dobru.
– Mój związek nie będzie miał wpływu na moją pracę… eee…
– zmarszczył brwi przez moment, zamyślony – … to znaczy wtedy, kiedy nie będę
fantazjował o przerzuceniu Cory'ego przez krawędź biurka i dobraniu się do
jego… – Głośne chrząknięcie Cory’ego i ostry łokieć wbijający się w jego brzuch
przerwały mu wywód. Trąc obolałe miejsce wyszczerzył zęby do obu mężczyzn, nie
przejmując się ich raczej groźnymi minami. – Tak czy inaczej, mój związek nie
będzie miał w pływu na moją pracę, co najwyżej będzie miał wpływ na część ludzi,
którzy ze mną współpracują, a to już nie jest mój problem.
– Łatwo ci mówić… – Nolan najwyraźniej miał w sobie coś z
pit bulla, bo nie wiedział, kiedy odpuścić.
Zniecierpliwiony Cory uznał w końcu, że miał dość
wysłuchiwania kolejnych wątpliwości. Nie mógł ukryć ulgi słysząc odpowiedzi
swojego ukochanego i jego serce wyprawiało dziwne, nierealnie fizycznie figle w
jego piersi, ale ciągnięcie tego było bez sensu.
– Nolan, doceniam twoje starania i na serio cenię sobie
to, że znaczę dla ciebie wystarczająco dużo, abyś się mną przejmować, ale już
dość… na serio. – Spojrzał mu w oczy z determinacją i lekkim błaganiem.
Mężczyzna przez długi moment wpatrywał się w niego z
intensywnością posyłającą dreszcz nawet po plecach Connora.
– Okej. Jeśli uważasz, że…
– Wyluzuj – wymamrotał Connor uśmiechając się lekko,
próbując wyglądać łagodnie i niegroźnie, ale zdawał sobie sprawę z tego, że z
jego twardymi rysami i wieczną powagą pewnie ich przeraził jeszcze bardziej.
Tak, miał rację, obaj mężczyźni wydali się spiąć jeszcze bardziej. Westchnął
cicho przestając miziać lekko sapiącego z podniecenia kochanka. – Cory jest
cały i zdrowy, i nic mu ze mną nie grozi, a nigdzie się nie wybieram w
najbliższej przyszłości. Choć powinien dostać parę solidnych klasów na ten swój
seksowny, ciasny tyłek.
– Hej! – Tym razem Cory zaprotestował z całą
stanowczością, nie udało mu się jednak podnieść, zrezygnowany opadł więc z
powrotem na szeroką pieść Connora. – Nawet sobie nie wyobrażaj, że…
– Za co? – przerwał tyradę Cory'ego Nolan, przyglądając
się Connorowi nagle bardzo zaciekawiony.
– Za zostawianie klucza w miejscu, gdzie każdy, nawet
ćwierć inteligentny włamywacz mógł go znaleźć i dobrać się do jego tyłka, wcale
nie w przyjemny sposób – odparł Connor z niezadowoloną miną, patrząc wymownie
na Cory'ego.
– Och, daj spokój. Przesadzasz. Osiedle jest chronione! –
Zaprotestował mężczyzna, całkowicie niezmartwiony naganą.
– Connor ma rację. – Nolan wtrącił swoje trzy grosze
ściągając na siebie niezadowolone spojrzenie przyjaciela.
– Jasne! Nagle jesteś po jego stronie? – Cory nadąsał się
uroczo, ale kącik ust drgał mu niebezpiecznie. Nolan jęknął odstawiając kubek z
niedopitą kawą na stół.
– Pora na mnie, zanim Cory odgryzie mi głowę – powiedział
wycofując się z kuchni. – Zobaczyłem, że nic ci nie jest, a wręcz można
powiedzieć, że jest ci bardzo dobrze, to mogę spadać. – Na progu stanął
wbijając poważne, penetrujące spojrzenie w Cory'ego. – Jesteś pewien, że wiesz
co robisz?
– Nie – padła cicha odpowiedź Cory'ego. Najgorsze było
to, że wydawał się być pogodzony z tym faktem.
– To jest to, czego chcesz? – Drążył Nolan nie
spuszczając oczu z Cory'ego.
Connor czuł jak podnosi mu się po woli ciśnienie. To było
strasznie dużo pytań, jego skromnym zdaniem. Cory za to spojrzał na przyjaciela
poważnie, z trochę żałosną miną.
– Chcę tylko jednego. Connora…
– Tego się obawiałem – wymamrotał Nolan pod nosem,
przenosząc spojrzenie na Connora. – A czego ty chcesz?
– Ja mam to,
czego pragnę – odparł twardo. Aby nie było wątpliwości objął Cory'ego zaborczo
i mocno, sprawiając, że mężczyzna sapnął. On jednak nie spuszczał spojrzenia z
stojącego w progu kuchni mężczyzny. – A czego ty chcesz?
Reed wydawał się absolutnie zszokowany pytaniem. Nie
przypuszczał, że kogokolwiek może obchodzić, czego on pragnął. Ale tylko fair
było odpowiedzieć.
– Ja w swojej całej głupocie pragnę dokładnie tego, co ma
Cory…
– Hej!
– O nie!
Dwa oburzone okrzyki przerwały mu, ale Nolan spojrzał na
nich z politowaniem.
– Nie miałem na myśli Connora idioci – wtrącił sucho. –
Miałem na myśli miłość, niezachwianą wiarę w siebie i kogoś, kto zaakceptowałby
mnie takim, jakim jestem… – Zbierając się nagle w sobie, wyprostował się i
obrócił na pięcie, aby wyjść. – Nie żebym chciał brzmieć chamsko, ale jak te
wasze eksperymenty… – wskazał na nich palcem, ponownie machając
nieskoordynowanie – …z jakiegoś powodu pójdą źle, to Cory nie wahaj się
zadzwonić.
Zniknął, zanim któryś z mężczyzn zdołał zareagować. Długi
dreszcz wstrząsnął ciałem Cory'ego, z powrotem zwracając uwagę Connora na
niego.
– Taaa… – Młodszy mężczyzna zaczął wolno, tonem
ociekającym sarkazmem, z uniesioną brwią spoglądając na Connora. – Choć
nie chcę, niestety muszę się z nim zgodzić.
– A to niby czemu?
– Bo jak znam życie, to jeśli coś może pójść źle, to na
bank pójdzie – odparł, zaplatając ramiona na piersi, lekko kręcąc się na
kolanach swojego towarzysza. Wbrew temu, że chciał zwiać i wprowadzić potrzebny
mu do rozsądnego myślenia dystans, nie mógł się do tego zmusić. – A wierz mi,
między nami wszystko pójdzie źle.
– Och, mój słodki optymista… – Pomimo kpiącego tonu,
Connor musnął ustami wargi kochanka, głaszcząc palcem zmarszczkę między jasnymi
brwiami. – Pora na seks pod prysznicem. To powinno nam pójść dobrze… – Nie dał
Cory'emu czasu na protest, zwyczajnie ciągnąć go do łazienki. Każdy krok był
przypieczętowany pocałunkiem lub pieszczotą, budzącym w nich pasję z coraz
większą intensywnością. Nieistotne było,
kto kogo całował. Cory po prostu nie dawał mu czasu na oddech, atakując jego usta
i ciało jak nieokiełznany napaleniec. Connor odpowiadał na każdy pocałunek z
gotowością i coraz większym głodem. Lekko się potykając i zataczając popychał
Cory’ego w stronę drzwi, powoli ściągając z nich kolejne części ubrania.
– Nago, nago, nago – zakomenderował, stając na zimnej
podłodze łazienki. Potrzebowali nagiej skóry i dotyku. A przynajmniej on
potrzebował. Chorobliwie. Natychmiast.
Cory nie stawiał oporu, ale widać było, że jego myśli
nadal gdzieś wędrowały. To było nie do zaakceptowania. Connor potrzebował całą
uwagę swojego seksownego mężczyzny skierowaną na siebie. Szybko puścił wodę
w kabinie i pozbył się spodenek Cory'ego całując przy okazji każdy
odsłonięty skrawek jego skóry. Drżący brzuch, płaski pępek, wąskie biodra i
czubek lekko falującego, twardego penisa. Nie miał dość odkrywania delikatnych
i wrażliwych miejsc, kryjących w sobie potencjał, który odbierał mu rozum.
Starając się opanować pożądanie i chęć pchnięcia swojego kochanka na blat
szafki z lustrem, aby zwyczajnie przyszpilić go jednym celnym pchnięciem,
Connor wszedł pod strumień ciepłej wody, wciągając go za sobą.
– Mmm… za dużo myślisz. Najprawdopodobniej torturujesz
się „gdybaniem”, a to zawsze prowadzi tylko i wyłącznie do frustracji i do
wymyślania problemów, których nie ma – powiedział cicho, wolno sunąc dłońmi po
opływającym wodą ciele kochanka. Możliwości przelatujące mu przez głowę wręcz
go porażały sprawiając, że zmiękły mu kolana. Kiedy jednak nie doczekał się
odpowiedzi, a na dodatek Cory stał z opuszczoną głową, unikając patrzenia na
niego, Connor objął dłonią jego kark i ucałował go, liżąc ciasno zaciśnięte
wargi, kusząc, aby rozchylił usta i uległ. Odpowiedź była natychmiastowa i
rozwiała połowę jego obaw. Chciał wyeliminować wszelkie powody, które mogłyby
im przerwać, więc spróbować się opanować na chwilę. Nie mógł zagubić się w
słodkim, lekko kawowym smaku ust Cory'ego, jeśli chciał mieć szansę na normalne
myślenie. Z pomrukiem niezadowolenia oderwał się w końcu, muskając jeszcze
parokrotnie na koniec dolną wargę Cory'ego. – Powiesz mi, co tam kołacze ci się
po głowie? Chyba nie planujesz znów mi uciec?
– Hej! – Cory zaprotestował cicho, obejmując go z całych
sił i sklejając ich mokre ciała razem. Connor bez mrugnięcia okiem wziął
butelkę żelu pod prysznic Cory’ego i praktycznie oblał go całego, tworząc
mnóstwo piany. Sprytne, silne dłonie tylko jeszcze skrupulatniej zaczęły badać
każdy dostępny centymetr, odbierając Cory’emu wolną wolę. Musiał wielokrotnie
przełknąć, aby w ogóle mógł wydobyć głos ze swojego suchego gardła. – Nie
zamierzam wypuścić cię z moich rąk. Po prostu… jak myślę o Nolanie, to jest mi
go trochę żal…
– Cóż. Raczej nic na to nie możemy poradzić – zauważył
spokojnie Connor, nie mając najmniejszej ochoty na rozmowę o przyjacielu
swojego kochanka, zwłaszcza, że miał w perspektywie o wiele przyjemniejsze
rzeczy do roboty. Nie sądził jednak, aby przysporzyło mu punktów u Cory'ego
spławienie tematu. – Po za tym, z tego, co udało mi się zaobserwować, miłość
przysparza więcej cierpień niż korzyści. I nie patrz na mnie z takim
oburzeniem. Przecież wykrzyczałeś mi to w twarz.
– No, tak… – Cory zmarszczył brwi, lekko odsuwając się od
swojego towarzysza. Dłonie badające jego ciało utrudniały mu skupienie się na
czymś więcej niż chęć łaszenia się do Connora. Piana seksownie spływała po
szerokiej piersi tuż przed jego oczami i byłby zdziwiony, gdyby nie ślinił się
na ten kuszący widok. Szkoda, że jego głupie serce wpieprzało się w coś, co
mogłoby być bardzo przyjemnym seksem bez zobowiązań z korzyścią dla obu stron.
– Masz rację. Świadomość, że moje uczucia są nieodwzajemnione, jest…
– Hej! Nie wyciągaj pochopnych wniosków… – przerwał mu
Connor gwałtownie. Ta rozmowa zdecydowanie obierała niebezpieczny kierunek. Na
to nie mógł pozwolić. Przyparł Cory'ego całym ciałem do zimnej, pokrytej
kafelkami ściany i ujmując go za cudowne, krągłe pośladki uniósł do góry. Cory
nie mógł zwalczyć instynktu i automatycznie zacisnął swoje umięśnione uda na
jego biodrach. Twarda, gorąca erekcja wbiła mu się w brzuch, podniecając jeszcze
bardziej. Cienki strumyczek pociekł wzdłuż jego pulsującego członka, kiedy
wtulił się między muskularne, twarde pośladki. Taak, zdecydowanie koniec
dyskusji. – Ja osobiście uważam, że lepiej nie kochać wcale, niż kochać i
stracić, ale… – Zmusił Cory'ego do spojrzenia mu w oczy, przyciskając swoje
czoło do jego. Mokre blond włosy oblepiały jego przystojną twarz, a małe krople
wody skapywały z jego rzęs niczym łzy. – …ale jak już raz wpadniesz w sidła
miłości, to już nic się nie da porównać do tego uczucia. Mogliśmy się o tym
przekonać na własnej skórze, prawda?
Cory uśmiechnął się absurdalnie szczęśliwy z powodu
liczby mnogiej, którą użył Connor. W jego sercu nieumierająca nadzieja
rozgorzała trochę bardziej. Może mieli szansę… co przywodziło mu na myśl całą
masę innych zmartwień.
– Connor… – zaczął cicho, poddając się namydlonym dłoniom
Connora, wolno pieszczącym jego pośladki. Muskającym wszystkie najczulsze
miejsca. Jądra, wrażliwe drgające wejście i delikatną przestrzeń pomiędzy
pośladkami. Każdy najlżejszy dotyk sprawiał, że miał ochotę mruczeć z
ukontentowania. Pocałunki praktycznie wprawiały w wibracje każde miejsce, które
dotknęły usta Connora. Uszy, szyję, twarz. Ich pobudzone do bólu członki, łkały
szukając kontaktu i tarcia. Cory lgnął do ramion silniejszego mężczyzny
szukając wsparcia i kontaktu. Jego palce z całych sił wbijały się w umięśnione
barki. Dziwił się, że niemal miażdżący uścisk jego ud na szczupłych biodrach
ukochanego, nie wywoływał nawet najlżejszego protestu.
– Tak? – Mężczyzna z zachwytem wchłaniał zapach żelu,
który unosił się w powietrzu i przesycał unoszącą się wokół nich parę. To był
skondensowany zapach Cory'ego. Wolno poruszył biodrami w niezbyt subtelnej
próbie rozproszenia kochanka. Gadanie było bez sensu. – Stresujesz się, a to
oznacza, że nie jesteś w nastroju na seks. Powiedz mi więc, co cię martwi, abym
mógł to naprawić dla ciebie i żeby twój apetyt na seks wrócił.
Cory mrugał z zaskoczenia przez chwilę, po czym roześmiał
się obejmując go ciasno za szyję, jęcząc, kiedy jego członek otarł się o twarde
mięśnie brzucha Connora.
– Nawet nie wiesz, jaka to ulga wiedzieć, że zawsze mogę
liczyć na twoją szczerość i bezpośredniość. – Wessał na moment ponętną dolną
wargę swojego ukochanego, jęcząc z podniecenia. Może powinien sobie odpuścić
myślenie i brać, co mu Connor daje, tak długo jak długo będzie chętny?
– Już dawno temu nauczyłem się, żeby nie owijać w
bawełnę. Oszczędza mi to pieprzenia się z bzdurami i pozwala zająć się
właściwymi problemami. – Szum wody spływającej po ich ciałach, stwarzał wokół
nich atmosferę intymności i bliskości, i Connor czuł, że Cory rozluźnia się
trochę. Gorąca ścieżka maleńkich pocałunków, którymi obsypał jego napiętą
skórę, wiodła wzdłuż jego obojczyka i szyi. Dreszcz wstrząsnął ciałem w jego
ramionach. Wolno i delikatnie zaczęli taniec ciał. Tarcie i ruch. Wyprężenie
bioder. – Hej, skarbie, to jest bardzo przyjemne… – wymamrotał, powstrzymując
wąskie biodra kochanka, przed wolnym posuwistym ruchem wciskającym jego erekcję
w ciało Connora, bo doprowadzało go do szaleństwa i zalewało jego umysł żądzą w
czystej postaci. – Ale miałeś mi powiedzieć, co cię wprawiło w taki ponury
nastrój…
Mężczyzna jęknął cicho odsuwając się od niego i nie
patrząc mu w oczy. Jego palce, co rusz muskały napięte, tańczące pod jego
dotykiem mięśnie. Jego plecy ślizgały się po mokrych kafelkach.
– Przysięgam, że jesteś jedynym mężczyzną, wróć, jedynym
człowiekiem na świecie, który może doprowadzić mnie do szału w ciągu ułamku
sekundy – wymamrotał cicho, ledwie słyszalnie ponad szumem. – Ale też potrafisz
odebrać mi oddech jednym spojrzeniem. Nie potrafię cię rozgryźć…
– Witaj w klubie. – Connor odparł, z sarkastycznym
uśmieszkiem na ustach, starając się stłumić jęki rozkoszy. Dłonie Cory'ego
odczyniały magię na jego skórze. Miał ochotę się rozpłynąć pod delikatną
pieszczotą. – Ja już przestałem próbować zrozumieć ciebie. Jedyne co wiem z
całą pewnością, to to, że jesteś nieposkromiony.
Cory oparł głowę o kafelki zamykając oczy.
– Co dalej? – zapytał, wyrzucając z siebie słowa,
starając się zakończyć tę rozmowę i wrócić do przyjemniejszych rzeczy. Miał
wrażenie, że każde kolejne słowo oddalało ich od szczęśliwego miejsca, w którym
nic po za nimi nie miało znaczenia. – Nie przejmujesz się, co powiedzą ludzie
na tę nagłą zmianę frontów. Nie obawiasz się, że ci to może zaszkodzić w pracy.
A co z rodziną?
– Rozumiem pytanie, ale nie wiem czy uwierzysz w
odpowiedź. Mój związek z tobą, to moja prywatna sprawa i decyzja o nim należy
do mnie. Jeśli ktoś nie będzie zdolny tego zaakceptować, to nic na to nie
poradzę.
– A co jeśli ktoś cię z tego powodu odrzuci?
– Po co w moim życiu są mi potrzebni ludzie, którzy nie
traktują mnie z szacunkiem i uczuciem?
– Zatem co jest między nami? – zapytał Cory wstrzymując
oddech.
Connor uśmiechnął się całując go lekko. Bez pośpiechu i
subtelnie jak jeszcze nigdy przedtem, z tkliwością rozbrajającą wszelkie opory.
– Jak to co, skarbie? Gorący, namiętny romans… –
wymamrotał w ucho Cory'ego przygryzając lekko jego płatek.
Cory zachłysnął się oddechem. W głowie mu zawirowało, gdy
szybkim, płynnym ruchem został opuszczony na podłogę. Zmysłowe tarcie ich ciał wprost roziskrzyło
nerwy w jego wnętrzu. Nie zdołał zaprotestować, gdy został odwrócony. W
ostatnim momencie zdołał zaprzeć się rękami o ścianę, aby nie wylądować na niej
twarzą. Wszystkie myśli z jego głowy uciekły, gdy twardy członek Connora
znalazł sobie drogę między jego pośladki, trąc wolno i kusząco o jego wejście,
i spód jąder. Twardy, gorący aksamitny pręt budził w jego ciele nieokiełznane
żądze. Jego ciasno zaciśnięte wejście drgało z potrzeby. Wielkie dłonie Connora
sunęły wzdłuż jego piersi, dręcząc małe sutki lekkimi uszczypnięciami,
wyrywając seksowne jęki z ust Cory’ego. Każdy mięsień drgał i płonął napięty do
granic możliwości, spragniony dotyku i pieszczot. Connor doskonale wiedział
gdzie dotykać i jak zmienić zwykłe muśnięcie kciuka w oszałamiającą
przyjemność. Cory tańczył, wijąc się i jęcząc. Jego płonący potrzebą penis
odbierał mu rozsądek.
– Kochanie, przestać mnie dręczyć… – Na wpół zażądał, na
wpół błagał doprowadzającego go do szaleństwa Connora. Mężczyzna śmiejąc się
cicho, objął dłonią mokry pulsujący organ i zacisnął na nim sprytne palce. To
wystarczyło, by wydrzeć z ust jego kochanka okrzyk. Jak zaczarowany, obserwując
każdą najmniejszą reakcję, Connor dręczył na przemian lekkimi i mocnymi
pociągnięciami dłoni delikatne ciało. Jądra były równie skrupulatnie
wypieszczone. Jego własny członek idealnie pasował między muskularnymi
pośladkami. Wkrótce łazienkę wypełniały ciche jęki i szybkie, płytkie oddechy.
– Och, tak… chodź tutaj skarbie – Connor przytulił do siebie
ciało Cory'ego, praktycznie owijając go w swoich objęciach. Niższy mężczyzna
idealnie pasował w jego ramionach, tym bardziej, że nie stawiał oporu ufny i
absolutnie chętny. Connor przyśpieszył, pieszcząc członek Cory’ego w rytm, w
jakim poruszał biodrami zagłębiając się między jego poślakami. Orgazm jak
zdrajca zakradał się i nie był w stanie już znieść podniecenia. Gorącymi ustami
i lekko szorstkim językiem obcałował kark i szyję Cory'ego próbując skusić go
do pocałunku. – Pocałuj mnie – zażądał.
Cory odwrócił głowę obejmując jego kark ręką i wspinając
się jeszcze bardziej na palce. Wiedział, że może ufać ukochanemu, który nie
pozwoli mu upaść na śliskiej powierzchni.
Podniecenie buzowało w jego jądrach. Sama myśl o tym, że
to Connor go pieści i dotyka była wystarczająca, aby jego ciało płonęło od
środka. Kiedy ich języki splotły się w pocałunku, resztka świadomości uleciała
z jego głowy. Świat zmniejszył się do wielkości ust i rąk Connora, i Cory
jeszcze nigdy w życiu nie był tak szczęśliwy.
– Skarbie, chcę, żebyś doszedł razem ze mną. – To nie
była prośba. Długi dreszcz ekscytacji przebiegł ciało Cory’ego. Najwyraźniej
nie miało nic przeciwko żądaniu, bo kiedy kciuk Connora nacisnął na szczelinkę
w czubku jego penisa, gwiazdy rozbłysły mu pod powiekami, a potężny orgazm
wstrząsnął jego ciałem, praktycznie zmieniając jego jądra w epicentrum.
Długi zdławiony jęk i silny, prawie bolesny uścisk wokół
żeber, sprowadził go na ziemię. Gorąca sperma pokryła jego jądra i wnętrze ud,
sprawiając, że kolana ugięły się pod Corym. To było intymne uczucie,
uświadamiające mu, jak blisko byli ze sobą i co ich łączyło. Connor nie krył
rozkoszy wstrząsającej jego ciałem. Nawet jęczał, kiedy wbijał lekko zęby w
ramię Cory’ego.
Zwalczając żal, który nie wiadomo skąd się wziął, na
widok dowodów ich pasji spłukiwanej przez wodę, Cory odwrócił się i praktycznie
rzucił się w ramiona ukochanego. Jego kolana drżały, a jego żołądek wywracał
koziołki. W głowie miał smog utrudniający mu myślenie. Nigdy jeszcze nie był
jednocześnie tak szczęśliwy i przerażony. Connor po raz kolejny otulił go swoim
ciałem i pogłaskał po głowie.
– Skarbie, czas, abym zabrał cię z powrotem do łóżka –
wymamrotał, wtulając twarz w ramię trzęsącego się kochanka. Jego siła i pewność
siebie była jak zastrzyk, którego potrzebował Cory.
– Chciałbym… chciałbym…– zaczął z wahaniem, obawiając się
zlokalizować swoje pragnienia. Nie chciał zrujnować swoich szans zachowując się
jak chciwy bluszcz.
– Wiem… – Connor pocałował czoło Cory'ego, odgarniając
jego jasne włosy. – Ja też chcę… nie musisz się martwić.
Może to był szczyt głupoty i naiwności, ale Cory mu
wierzył. Oddał mu wszystko… nic nie mógł poradzić, jeśli któregoś dnia
okazałoby się, że to nie jest dość…
Happy End?
…a co z Nolanem?
AkFa
AkFa
Mistrzynio ty moja. Piszę tak, ponieważ Jesteś mistrzem w tworzeniu napięcia erotycznego. Samo to, że faceci, którzy mają być razem, są blisko siebie już czuje się pomiędzy nimi iskrzenie. Mnie samej włoski stają dęba i nie ze strachu. Wprost przeciwnie. :D Wspaniale opisujesz SCENY. Czuje się to co czują postacie, jeżeli to już pisałam w innym komentarzu i się powtarzam, to ponownie to potwierdzam. Z samych pocałunków potrafisz wydobyć dużo i opisać dokładnie, zmysłowo tak, że nadal mam gęsią skórkę. Poza tym cudownie przekazujesz emocje. Chociaż Cory nie chciał płakać ( ja bym nie pogardziła choćby jedna łzą spływającą mu po policzku przy Connorze), to moje oczy nie pozostały suche, gdy czytałam o jego bólu, dziurze w sercu.
OdpowiedzUsuńZaskoczyło mnie, że Connor do niego przyszedł. Sądziłam, że spotkają się w pracy, a tu niespodzianka. A potem to już się działo. Panowie działają na siebie. Connora trzeba tylko pchnąć w ramiona Cory’ego. Connor nieźle się zdenerwował, że Cory go kocha. Ciekawe co stopi jego serce. I czy będzie w stanie coś poczuć do młodszego mężczyzny.
I ten strach Cory’ego po wszystkim. Jak wyrzucił Connora za drzwi nie wiedząc co mężczyzna zrobi też na mnie podział. Już chcę wiedzieć co będzie dalej.
Wszystko co napisałaś, było jednym wielkim ochem i achem. Z żalem powitałam koniec części drugiej i teraz siedząc, jak na szpilkach będę wyczekiwać kolejnej. :D
Cieszę się, że zdecydowałaś się pisać to dalej i nie pozostawiałaś tej krótkiej części jaka była. Z całego serca dziękuję i życzę weny na dalsze pisanie. :D
Na przecinkach się nie znam, gdzie, jaki ma być. A literówek w tej 2 części nie widziałam poza jedną: „Wilgotne, śliskie prawie parzyło ich przewrażliwione organy.” Niesienie – Nasienie.
Witaj Luana,
UsuńBardzo się cieszę, że się skusiłaś na przeczytanie mojego opowiadania i że ci się tak bardzo spodobało. Nawet nie wiesz jak mi miło czytać twoje słowa :D Postaram się napisać kolejną część, jak tylko skończę tłumaczenie na angielski "...po prostu przyjaciele...".
Nasi panowie spotkają się w biurze, nic się nie martw :D
Już mi pomysły po głowie się kołaczą :P chyba je zapiszę... he he he
Dzięki za podpowiedź z literówką! Już poprawiłam ;)
Pozdrawiam i zapraszam do siebie - mam nadzieję, że wkrótce :*
Zapisuj pomysły, bo mogą uciec z głowy. :D
UsuńPotrafisz człowieka zainteresować tekstem. :) Jeżeli mogę to chętnie przyłączyłabym się do komentarza powyżej. Dokładnie wyraża moje uczucia. Dodałabym jeszcze, że najchętniej Twoje opowiadania AkFa widziałabym w formie książki, ale takiej zwykłej, którą można dotknąć, nie ebooka. Wszystkie te opowiadania i nowe w jednej. Nawet jakby miała 500 stron. Byłabym wniebowzięta czymś takim. :)
OdpowiedzUsuńKaru
Dziękuję Karu! Miło mi to słyszeć.
OdpowiedzUsuńPracuję nad wydaniem moich ebooków jako książki. Jest też bardzo prawdopodobne, że moje darmowe opowiadania wydam jako książki. Z tym, że jedna 500 stronowa książka, byłaby dość droga (do 100zł) :)
Zobaczymy jak mi pójdzie wydawanie po angielsku i być może będzie mnie stać w zainwestowanie w wersję papierową, która byłaby w przystępniejszej cenie.
Pozdrawiam i zapraszam jak najczęściej
AkFa
Taaaak. Wydanie papierowe jak najbardziej mile widziane. Nie ma to jak trzymać w ręku książkę. A jeszcze o takiej tematyce, to tym bardziej, byłabym zachwycona nią. :D :D
OdpowiedzUsuńNo, ja w czerwcu kupowałam książkę Siewca Historii (yaoi)i z pocztą wyniosła mnie około 35 zł. Kupiłam ją tutaj http://www.yaoi.nazwa.pl/sklep_TCD/category.php?id_category=6 To jest wydawnictwo i zawsze można się z nimi skontaktować jakby co. Nie bij za linka, bo nie każdy chce mieć na blogu taki spam.
Ja jestem zdecydowana wydać moje książki w papierowej wersji, bo wiem, że więcej ludzi woli książkę niż ebooka. Choć ja osobiście nie mam miejsca, aby trzymać wszystkie książki, które czytam więc przyzwyczaiłam się do wersji elektronicznej.
OdpowiedzUsuńWstępna wycena mojego ebooka "Ile jest prawdy w prawdzie?" wynosi około 29.90 za książkę + koszty wysyłki. Nie są to więc jakieś wielkie pieniądze. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to już niedługo powinna się ukazać.
Dobrze jednak wiedzieć, że są chętni :D
Pozdrawiam
PS. Nie martw się linkiem ;)
Ooo! Moje oczy krwawią. Nieprzepadam za czytaniem dużej ilości tekstu w komputerze, ale tym razem nie żałuję. Przydałoby się w 2 czy 3 miejscach zmienić szyk zdania, ale to nie jest najważniejsze. Niby schematyczna, pospolita historia a tak odmienna. Jeśli psuć sobie wzrok to tylko czytając podobne perełki.
OdpowiedzUsuńRainbow Unicorn
Bardzo ci dziękuję. Niezmiernie miło mi, że tak uważasz. Mam nadzieję, ze inne moje historie przypadną ci do gustu :D
UsuńPozdrawiam i czekam na kolejne komentarze
kurcze kobieto jak to jest ze ty kazdy swoj pomysl umiesz tak swietnie opisac? ja jak kiedys pisalam to nigdy nie wiedzialam od czego zaczac. hmmm to sie chyba nazywa 'beztalencie' hehe
OdpowiedzUsuńkolejne opowiadanie przypadlo mi do gustu (z reszta jak juz wiesz jako twoja wierna fanka uwielbiam wszystkie twoje ksiazki i ciagle ci o tym przypominam :)). no i oczywiscie znowu w czesciach matko swieta co ja z toba mam. znowu nie bede spala przez trzy noce bo bede myslec nad zakonczeniem ktore nam mam nadzieje niedlugo zaserwujesz. tylko troche nie pokoi mnie to 'Bez happy endu?'. tzn ze nie beda razem? noo wez. przyzwyczailas mnie do szczesliwych zakonczen :) a oni tak pasuja do siebie. chociaz Connor o tym nie wiem.. a moze i wie tylko nie chce sie do tego dran przyznac. oby ich nastepne spotkanie tez sie tak seksownie zakonczylo :D
no i jak to ja wypatrzylam kilka bledow ale na szczescie nie razacych.
czekam na nastepna czesc albo i czesci! pozdrawiam JessicaJung :)
Dziękuję, dziękuję *ładnie się kłania* Bardzo mi miło, że opowiadanie ci się podoba :D i cieszę się, że nie możesz spać po nocach myśląc o zakończeniu :P Którego nie zdradzę!
UsuńIskry będą latać to fakt :D
Pozdrawiam cieplutko
Trafiłam tu z czyjegoś bloga i to pierwsze twoje opowiadanie jakie przeczytałam.Bardzo mi się podobało. Masz wspaniałe pomysły i umiesz je zrealizować.To rzadkość.Bezsprzecznie masz talent. Cory jest niesamowitym spryciarzem.Drobiazgowo wszystko zaplanował i wykonał punkt po punkcie.Ta budka z pocałunkami- majstersztyk.Ogłupiała ofiara nie miała innego wyjścia jak poddać się woli chłopaka.Druga część jest równie dobra. Powinna mieć tytuł idealni wrogowie. To jak sobie wyznają nienawiść i jednocześnie lgną do siebie jak ćmy do światła.Wspaniałe. Biorę się za resztę twoich opowiadań.Błędy oczywiście są.Powtórzenia, przestawiony szyk wyrazów i trochę przegadany początek ( Mam tu na myśli, żeby problemy Corego z Conorem pokazane były w formie sceny nie przemyśleń. To oczywiście tylko moje osobiste zdanie.)
OdpowiedzUsuńhttp://krasnagora.blogspot.com opowiadania yaoi
Nie wiem co powiedzieć. Że mi się podobało to chyba za małe słowo, a że bardzo mi się podobało to jeszcze mniejsze.
OdpowiedzUsuńTo jest mistrzostwo świata. Nic więcej napisać nie potrafię...
http://death-note-love-yaoi.blogspot.com/
Sorry że dopiero teraz odpowiadam, ale gdzieś zawieruszył mi się twój wspaniały komentarz. Dziękuję i serdecznie pozdrawiam. Z całą pewnością wpadnę z odwiedzinami do ciebie.
UsuńWitaj,
OdpowiedzUsuńnawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że tutaj trafiłaś ;)
Dziękuję też za komentarz! Staram się trafić w jak najwięcej gustów, ale opinie i uwagi pomagają to osiągnąć dużo prościej niż zgadywanie :D
Mój angielski miesza mi z moim polskim więc BŁAGAM o wybaczenie niedociągnięć. Zwłaszcza, że publikuję praktycznie na bieżąco, żeby sprawić przyjemność moim fanom, bez bety ani edytora :(
Poprawiam, kiedy ktoś mi wytknie rażący błąd. :D
Pozdrawiam i zapraszam do kolejnych opowiadań!
Mistrz i jeszcze raz mistrz jest z ciebie! Czytałam z otwartą buzią XD Dawaj kolejny rozdział ;) WENY!
OdpowiedzUsuńDziękuję ci bardzo i strasznie się cieszę, że ci się podoba :D Już mam pomysł na część 3, ale w chwili obecnej jestem na wakacjach w Polsce z rodziną i mam strasznie mało czasu, aby dobrać się do komputera.
UsuńPozdrawiam serdecznie
Soczyste. Dzikie. Pełne wilgoci i gorąca. Idealnie rozerotyzowana scena. A fakt, że panowie się nienawidzą (no chociaż jeden z nich....) dodaje całej sytuacji smaczku. Po prostu scena opisana niesamowicie. Napięcie aż ściskało w dołku. Ubóstwiam, i czytam zawsze z wypiekami i przepraszam, że tak długo czekałaś na komentarz ode mnie. I już się nie mogę doczekać kontynuacji!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się doczekałam takiego wspaniałego komentarza. Mam nadzieję, że kolejne części cię nie zawiodą. Postaram się napisać coś jak najszybciej i mały wstęp już jest. Powiem tyle, że będzie hot scenka w biurze.
UsuńZapraszam jak najczęściej i pozdrawiam cieplutko :)
Zakochałam się w tym opowiadaniu. Kocham całym serem każde zdanie, jakie stworzyłaś. Czekam z utęsknieniem na kolejną część i idę czytać drugi raz. :))))
OdpowiedzUsuńElis
Dziękuję ci bardzo i nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę!
UsuńZapraszam moja droga jak najczęściej!
Pozdrawiam cieplutko :)
Hej czy to na samym początku to bez happy endu? oznacza, że ta historia źle się skończy? Bo nie chcę sobie robić smaka na dobrego yaoica, żeby na końcu się zryczeć, kiedy coś nie wypali.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Hej,
Usuńkiedy powstało to opowiadanie, a przynajmniej jego pierwsza część, z złożenia miało skończyć się bez Happy Endu. Ze względu jednak na prośbę mojego przyjaciela, który nie chciał się zgodzić na złe zakończenie, zaczęły powstawać kolejne części i żeby poznać jak się skończy musicie je przeczytać ;P
PS. Jako małą dygresję muszę tylko dodać, że moje opowiadania ze względu na to, że nie mają ani bohaterów ani korzeni w mandze czy pracach japońskich, itp - to trudno jest podciągać je pod Yaoi (w których głównie chodzi o związki chłopców, a moi bohaterowie są zdecydowanie dorosłymi mężczyznami).
Moje opowiadania na ścisłość można by podciągnąć częściowo pod slash.
Pozdrawiam :D
Dla mnie yaoi i slash to synonimy. Po prostu odkąd pamiętam, czytałam yaoi i jakiekolwiek opka z parą boy-boy tak interpretowałam. Slash, yaoi... Cóż, będę pamiętać, żeby to jednak rozróżniam.
UsuńSkoro nic od Ciebie nie wyciągnę, zabieram się do czytania.
Jestem po drugiej części i nie wyobrażam sobie nie przeczytać trzeciej... Świetna relacja pomiędzy dwoma Panami! Niebywale potrafisz łączyć w jeden scenie całą gamę uczuć i emocji! Precyzyjne opisy i dwutorowa narracja, jak zwykle na plus!
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Cory wchłaniał całym sobą zapach Connora, tak ja wchłaniam wszystkimi zmysłami każde słowo opowiadania... Ach, ach, ach!
Z chęcią zobaczyłbym to na ekranie!
Zabieram się za część trzecia!
Xavier
W życiu nie czytałam nic równie fantastycznego.:)))
OdpowiedzUsuńJestem pod wieeeeeelkim wrażeniem.
Nie ma nic piekniejszego niż emocje i to co czynią z człowiekiem:)
Tu opisane emocje:)
Witam:)
I pozdrawiam:)
Zaglądam tutaj w oczekiwaniu na kolejną część pełna nadziei, że coś jest i nic. :((
OdpowiedzUsuńElis
Na twojego bloga trafiłam przypadkowo. I dobrze się stało. Czytając to myślałam, że zaraz eksploduję. Nie obyło się bez pomocy wibratora. Czekam w napięciu na kolejną część.
OdpowiedzUsuńLola. ;*
Witaj Lolu :) Thanks... I think :D
UsuńHehe to chyba dobrze, że dziś w nocy dokończę Budkę i jutro po południu, a najpóźniej wieczorem wstawię ":)
Pozdrawiam i zapraszam do czytania reszty opowiadań.
Jestem pod mega wrażeniem! Czekam na część 4 :) Mega opowiadanie
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie :P
my-yaoi-world.blogspot.com/
Dwie Tobie mam super genialny początek dnia. Piszesz genialnie i mam nadzieję, że zdecydujesz się pociągnąć dalej tą historię bo polubiłam Cory'ego i Connora i w chęcią poczytałabym o ich dalszych losach, nawet jeśli w ich związku nie układałoby się zbyt różowo, a to zakończenie zostawia po sobie niedosyt. No i ciekawa jestem co wymyśliłaś dla Nolana. Tak wiec będę czekać na wszystko co tylko postanowisz napisać. Życzę weny i pozdrawiam * IVE
OdpowiedzUsuńConnor na własnej skórze przekonał się co czuły jego wszystkie kochanki. A takie doświadczenie może mu się przydać na zawsze.
OdpowiedzUsuń„Według Connora mógł iść do diabła.” Poczułam ukłucie w sercu na te słowa. A potem szok. Connor wkrada się do mieszkania chłopaka, bo nie mógł wytrzymać bez niego. I może sobie mówić, żeby Cory poszedł do diabła, a chce czegoś przeciwnego. I jak widzę zasmakowanie w dotychczas zakazanym owocu kusi Connora całą mocą. Dobrze. :D Potem było już tylko gorąco. I znów się powtórzę, że kocham jak opisujesz erotyczne sceny. I nie trwają one kilku zdań, a jest tego tyle w jednej scenie, że można odczuć napięcie, emocje i pragnienia jakie władają dwoma mężczyznami.
Hahaha rozgadany Nolan zamilkł. I fakt to jakiś cud. :D Podoba mi się, że Nolan martwi się o przyjaciela. Boi się o niego. Powiedział na głos wszystkie obawy Cory’ego, jakby czytał w nim jak z otwartej księgi. I faktycznie przydałby się jakiś partner Nolanowi. Już widzę jak Cory i Connor umawiają go na randkę w ciemno z kimś kto od dawna robił maślane oczka w kierunku Nolana.
Mam wrażenie, że to jednak nie koniec tego opowiadania, bo mimo wszystko tak do końca Cody nie zaufał Connorowi i gdzieś głęboko w sercu nadal obawy zostały. Ale nie ma się czego bać, tak czuję. Connor jest zdolny walczyć o Cory’ego i o nich. Ma siłę, która pokona wszystkie problemy. I tego im życzę. A Tobie weny i czasu na pisanie.
O matko! przeczytałam część 5! cudowne! Dla mnie to piękny happy end! Wierzę że im się uda! :) Cudownie. Yay zachwycam się! Jesteś moim mistrzem! :)
OdpowiedzUsuńJeju tak bardzo się cieszę, że wstawiłaś tą 5 część. Dziękuję Ci bardzo za to.Jesteś niesamowitą pisarka, która umie pobudzać obraz wizualny w głowie podczas czytania. Naprawdę Cie podziwiam, ponieważ nie każda autorka powieści umie tak na mnie wpłynąć. Część 5 jest wspaniała i cieszy mnie to, że to jeszcze nie koniec bo bardzo bym chciała, by między nimi był ten upragniony happy end i by Connor pokochał Corego :) Brak mi odpowiednich słów na opisanie tego jak świetny, wspaniały i spektakularny jest ten rozdział i nie tylko on. Mam ogromną nadzieję, że uda Ci się może jakoś szybciej wstawić coś :) Mam przeczucie, że to nie koniec historii o Nolanie i mam nadzieję, że jednak trafi na swoją miłość. Czekam z wielką niecierpliwością na to, gdy wstawisz następna część.
OdpowiedzUsuńPodziwiam, pozdrawiam, całuję:*
Świetna ta 5 część, ale czegoś mi brak w niej. Być może, jakiegoś zapewnienia, że Connor pokochał Coryego. Teraz mam wrażenie, że ten gorący romans za jakiś czas się odwidzi mężczyźnie i Cory zostanie na lodzie. Ale i tak znó zawarłaś masę emocji w ten tekst i Budka jest jednym z moich ulubionych.
OdpowiedzUsuńElle
Elle, właśnie dlatego mam wrażenie, że historia Nolana jest potrzebna i już nawet mam pomysł ;)Np.: Nolan spotka przystojnego, niedostępnego wuja Cory'ego, który będzie się musiał zająć firmą, kiedy starszy pan się źle poczuje... W ten sposób wszystkie postacie pozostaną w opowiadaniu :D
UsuńWell, popracuję nad tym pomysłem.
Ale tak czy inaczej bardzo się cieszę, że ci się znów podobało.
Pozdrawiam cieplutko
Ja też myślę, że historia Nolana jest bardzo potrzebna. Bez niej nie ma jakiegoś zamknięcia. Będę jej oczekiwać, ale i czekam na inne teksty. :))
UsuńElle
Um, a ja dopiero co przeczytałam te pięć części i czuję niedosyt.. W sumie jest to 2 rzecz jaką przeczytałam Twojego autorstwa i jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńOgólnie jest to świetne opowiadanie, masz świetny styl pisania, chciałoby się czytać i czytać i czytać.
W sumie, nie mam pojęcia co jeszcze napisać więc wiedz, że czekam na 6 część <3
Pozdrawiam
Chyba dziś ponadrabiam zaległości w komentarzach ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam szczęśliwe zakończenia. A tu mamy jak dla mnie szczęśliwe zakończenie pomimo tego zapytania ;) Cieszy mnie, że marzenie Cory'ego spełniło się i jest z Connorem.
Uwielbiam czytać Twoje opowiadania. Świat, który tworzysz jest pełen pasji, tajemnic, miłości. Czytając Twoje historie zanurzam się w tym świecie i przeżywam go jak bym była tam z bohaterami.Zaczynając każdą Twoją historię nie mogę się oderwać aż nie przeczytam ostatniego słowa, a i tak to czasami za mało bo chciało by się więcej. No i oczywiście popieram Luane jeśli chodzi o SCENY ^_^
Po tym zakończeniu "…a co z Nolanem?" wnioskuję że będzie kontynuacja. Mam nadzieję że w historii z Nolanem w roli głównej zahaczysz troszeczkę o Cory'ego i Connora i poznamy jak rozwija sie ich związek :)
Pozdrawiam Renata
Jestem naprawdę zachwycona. To pierwsze opowiadanie, które przeczytałam Twojego autorstwa i aż brak mi słów. Twoje opisy są tak dokładne i rozbudowane, że czuję się przez nie pochłonięta, jak gdybym była częścią stworzonego przez Ciebie świata.
OdpowiedzUsuńTekst zwala z nóg, aż się skuszę na inne twoje dzieła. Życzę weny.
Pozdrawiam
Hm.... Kiedy dalsza część opowiadania? Bardzo mi się podobało i czekam na więcej:)
OdpowiedzUsuńCudowne opowiadanie! Nie moge uwierzyc, ze jedna osba moze miec w sobie takie ogromne poklady talentu. Jestes nieoceniona! Uwielbiam wszystko co piszesz^^
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze jak tylko znajdziesz troche czasu to napiszesz rowniez historie milosci Nolana. Urzekajace <3
Czytając to opowiadanie w szkole dowiedziałam się o moich przyjaciołach-homofobach, kiedy przyznałam im się, dlaczego tak zawzięcie wpatruję się w komórkę. Jest to drugie opowiadanie, które u ciebie przeczytałam i mówię szczerze, że czyta się je naprawdę przyjemnie, są napisane z dojrzałością i wykształconym stylem. Jako że jestem zwolenniczką niewinnych historii miłosnych tutaj musiałam przełamać się na bardzo zadowalające sceny erotyczne, które (na szczęście) trafiały się akurat na czas lekcji, gdzie nikt nie interesował się moim telefonem x3 Widać, że doskonale wiesz jak wszystko co piszesz ma wyglądać - widzę u ciebie pasję i pewność siebie. Czasami przeszkadza mi fakt, że wszystkie rozdziały są zamieszczone w jednej notce i często przeglądarka w telefonie przewija mi je albo do góry, albo do dołu i muszę się z tym użerać i szukać fragmentu, na którym się zatrzymałam. Najwyraźniej nie myślałaś o tym, żeby przystosować to wszystko dla czytelników mobilnych, ale no cóż - zachęca mnie to do czytania więcej i więcej, żeby potem nie przewijać.
OdpowiedzUsuńŻyczę dalszych takich sukcesów w twórczości i co najważniejsze - czasu, weny i chęci!