Bo jesteście kochani, i bo lubię was dręczyć :D
Drugi rozdział
Świątecznego pocałunku
dla was...
Rozdział drugi
Akcja była wielka i wszechstronna, zatem projekt przewidywał
różne klipy filmowe, zdjęcia, wywiady, reklamy i plakaty. Mocne, bezpośrednie
hasła i slogany. Chciano położyć szczególny nacisk na edukację, wpleść w całość
fakty medyczne, bo wiedza na temat HIV i AIDS nawet w dobie Internetu była
zatrważająco uboga u większości ludzi. Potrzeba też było przybliżyć wszystkim
problem dręczenia wśród nastolatków i zastraszającej ilość samobójstw wśród
młodzieży. Problemów i zadań było zastraszająco wiele, Rodney jednak zdawał się
znaleźć rozwiązanie dla wszystkiego. Nie dziwne, że potrzebował tak wielu chętnych,
aby wsparli go w tej wojnie.
Każdy z uczestników miał z góry przeznaczone zadanie i
partnera z którym – przy pomocy wyznaczonych wolontariuszy – miał je
realizować. Część filmowców i fotografów światowej sławy nie tylko
zadeklarowało pracę za darmo, ale i czynny udział w projekcie. To samo dotyczyło
się muzyków, stylistów, choreografów, scenarzystów i grona ludzi, co do których
przeznaczenia i zawodów Maddock nawet nie był pewien. Wielkie studio filmowe
asygnowało swoje pomieszczenia i sprzęt do użytku. Zestawienie prywatnych firm
i przedsiębiorstw w ten czy inny sposób deklarujących pomoc było dające do
myślenia. Nieśmiałe macki wątpliwości wpełzły do umysłu biegacza. Coś to
przecież musiało znaczyć. Czyżby wystarczył odpowiedni bodziec?
Lista wspierających wydrukowana na kilku ostatnich stronach
programu była imponująca i w niemałej mierze zaskakująca. Może wreszcie do
wielu ludzi dotarło, że należało coś zrobić.
Zadanie było wielkie, ale i cel był szczytny. Półśrodki
zdecydowanie nie dawały rezultatu do tej pory. Trzeba było zmienić postrzeganie
środowiska LGBTQIA*[1]
i Gender na całym świecie, co oznaczało, że musieli dotrzeć do wszystkich.
Ukazać prawdę. Dobitnie dowieść jak błędnie ludzie myślą o homoseksualizmie,
biseksualizmie czy transseksualizmie. Co każdy zrobi potem z tą wiedzą nie
leżało już w rękach organizatorów, ale każdego indywidualnego człowieka, i może
Boga, jeśli ktoś w niego wierzył.
Maddock miał wiele wątpliwości i pytań, nie bardzo jednak
wiedział, kogo miał zapytać ani jak sformułować swoje obawy. Jego scenariusz
wydawał się wyglądać prosto. Miał zagrać we filmiku. Później po kilku sesjach
zdjęciowych, miał udzielić wywiadu i wraz ze swoim wylosowanym partnerem – a
jak jego bilecik głosił, był to Darnell Kimrey, aktor, o którym nigdy wcześniej
nie słyszał – siedząc pod wielką choinką wyznać, że choć żaden nie jest gejem,
to wzięli udział w akcji, ponieważ…
No właśnie i to wielkie „ponieważ” było ciężkim orzechem
do zgryzienia dla Maddocka. Miał szczerze i otwarcie wyjaśnić, co go skłoniło
do uczestnictwa w akcji, udawania geja, do – hipotetycznego – całowania innego
mężczyzny, do wystąpienia z szeregu i przywołania ludzi do porządku. Co samo w
sobie powinno być proste. Powinno, a nie było, w sytuacji, kiedy sam nie do
końca był pewien własnych motywów.
Jak miał ubrać w słowa coś, co wyżerało mu duszę? Jak
posortować mętlik w głowie i skonfliktowane uczucia? Z całą pewnością nie
chciał wyjawiać osobistych, prywatnych spraw na forum, dla wszystkich do oceniania.
Nie miał ochoty pozwolić innym na zaglądanie sobie w głowę. Ujawnienie tego, co
naprawdę myślał odzierało go z warstwy ochronnej, którą nie wiedział, kiedy
wyhodował. Wiedział tylko, że czuł się bezbronny taki przezroczysty.
Organizatorzy jednak nie mieli zamiaru iść na łatwiznę.
Nie zamierzali podpowiadać, pomagać czy sugerować właściwych odpowiedzi.
Chcieli, aby każdy z osobna miał czas przemyśleć swoje własne nastawienie i
pobudki, by zweryfikowali swoje odczucia w tym temacie. Łatwo było mówić to, co
było właściwe, poprawne politycznie. Wyuczone regułki bez trudu spływały
ludziom z ust. Kiedy jednak miały wypłynąć prosto z serca, gdy miały
reflektować czyjeś prawdziwe emocje, sytuacja nagle stawała się skomplikowana.
Wiele niespodzianek mogło spotkać człowieka w momencie, w którym musiał się
otworzyć. Udawać było łatwo, przekonać jednak samego siebie, co jest właściwe,
było z goła czymś dokumentnie innym. Tak jak de facto zrozumienie, co było tym godziwym zachowaniem, które
mieli reprezentować. Nie dla wszystkich to było oczywiste.
Całkowicie skołowany i przybity Maddock ruszył w
kierunku, rozmawiającego na środku sali Rodneya Sterlinga. Pot ściekał mu po
plecach pod koszulą, choć drżał z zimna pomimo marynarki.
Po pierwsze wypadało się przywitać z osobą odpowiadającą
za ten cały bałagan, a po drugie, jeśli już miał brać udział w tym szaleństwie,
najlepiej było złapać byka za rogi od razu, a nie czaić się po kątach. Był
sportowcem, rywalizacja i determinacja płynęły w jego żyłach.
Przedarcie się jednak przez tłumek go otaczający wydawało
się być proste tylko w teorii. Wyglądało na to, że nie on jeden miał zastrzeżenia
i obiekcje. Ożywiona rozmowa grupki zgormadzonej w centrum płynęła dość wartko
i więcej osób zaczynało dołączać niż odchodzić uspokojonych. Ostatecznie wolno,
ale z determinacją prąc, Maddock przepchnął się do przodu. W zasadzie w ostatnim
momencie został wepchnięty na wysokiego, muskularnego bruneta stojącego tuż obok
organizatorów, ale nie mniej jednak ostatecznie znalazł się w przy Rodneyu. U którego
boku niewzruszenie jak opoka, stał współtwórca kampanii Parker Kimrey.
Prostując się niezdarnie i mamrocząc jakieś nieskładne
przeprosiny dla osoby, na którą wpadł, Maddock spróbował opanować wewnętrzne
roztrzęsienie. Ścisk był jednak taki, że chcąc nie chcąc nadal był przyciśnięty
do nieznajomego jak plaster do rany.
– Bardzo przepraszam… ja tylko… przepraszam – mamrotał
zły i speszony. Wielkie, twarde ciało mężczyzny zdawało się ani drgnąć pomimo
faktu, że Maddock kilka razy odbił się od niego próbując się cofnąć. Popychany jednakże
z tyłu przez rozkojarzony tłum, nie miał szans nawet drgnąć. – Proszę mi
wybaczyć, ten ścisk… – wydusił kolejny raz siląc się na grzeczność. – Ja tylko…
proszę wybaczyć… – Zdezorientowany, miał obawę spojrzeć w twarz mężczyzny, na którego
niemal wchodził. Nie zdarzyło mu się jeszcze znaleźć w tak dwuznacznej sytuacji.
Nie wiedział, co robić szczególnie, że czuł spojrzenie faceta na sobie niczym laser.
Wręcz czuł jego rozbawienie przez skórę. Równie dobrze mógł sobie darować, bo
jak zdołał się do tej pory zorientować na sali rozbrzmiewały różne języki
świata i na dobrą sprawę mężczyzna mógł go wcale nie rozumieć. – Och, do
cholery z tym wszystkim… – zaklął poddając się.
Nieznajomy, jeśli nawet rozumiał, co się do niego mówiło,
to nie zareagował w żaden sposób, wbił tylko w niego swoje chłodne, niebieskie
oczy i skinąwszy mu głową, trochę się odsunął. Jego potężniejsza sylwetka i
oczywista siła dawały mu przewagę, której nie miał Maddock i sama świadomość
tego doprowadzała sportowca do szewskiej pasji. Na dodatek te kilka centymetrów
wzrostu, które ich dzieliło na niekorzyść Maddocka sprawiało, że bez trudu miał
możliwość dostrzec kpiący uśmiech na ustach drugiego mężczyzny. Co z miejsca
zburzyło mu krew jeszcze bardziej, zwłaszcza, że i tak był już nieźle
podminowany. Odwracając się w stronę organizatorów postanowił zignorować
nieznanego uczestnika i załatwić to, po co się tam przepchnął. Na serio to nie był
odpowiedni moment, aby dać sobie nadepnąć na odcisk przez jakiegoś obcego typa,
którego najwyraźniej bawiła cała ta sytuacja.
– Przepraszam was moi drodzy. Zrozumcie, że nie jesteśmy
w stanie odpowiedzieć wam teraz na wszystkie pytania. W waszych folderach macie
numery telefonów, aby skontaktować się z naszymi pomocnikami i współtwórcami naszego
projektu w razie, jakichkolwiek wątpliwości. – Ciche, ale stanowcze słowa
Rodneya bez trudu dotarły do wszystkich. Unosząc ręce w uspokajającym geście
spróbował oderwać się od napierającej na niego grupy. – Wszystko pójdzie
sprawnie i szybko, kiedy już zapoznacie się z rozkładem zajęć i przydzielonymi
wam partnerami. Raz wylosowane nazwisko przez jednego z uczestników znika z
puli, więc kto pierwszy ten lepszy. System rejestruje już wykorzystane nazwiska
i wylosowana osoba już tylko dostaje scenariusz i nazwisko osoby, która ją
wylosowała. To naprawdę działa bardzo prosto. – Szeroki uśmiech wypłynął na jego
lekko pooraną zmarszczkami twarz. Z bliska były wyraźnie widoczne, choć
mężczyzna nie mógł mieć więcej niż czterdzieści parę lat. Nie ujmowało mu to w żaden
sposób, a wręcz czyniło bardziej przystojnym i interesującym. – Zmiany, jeśli
naprawdę okażą się niezbędne będą dokonywane w miarę postępu prac. Ten miesiąc
będzie bardzo pracowity i wielu z was będzie musiało tu wracać kilkakrotnie, bo
przecież nikt nie oczekuje, że wszystko rzucicie na cały miesiąc i będziecie do
naszej dyspozycji.
– Proszę państwa. To naprawdę wszystko jest wyjaśnione w
waszych grafikach – wtrącił twardo i dużo bardziej chłodno Parker Kimrey.
Trochę niższy, ale dużo potężniej zbudowany niż swój towarzysz roztaczał wokół
nich aurę opanowania i zdecydowania. Kładąc dłoń na łokciu Rodneya powstrzymał
go przed odpowiedzią na pośpiesznie rzucane pytania. – Na wszystko będzie czas.
Proszę się rozgościć w hotelu. Zjeść, odpocząć. Przejrzeć swoje plany, a kto
jeszcze nie ma wylosowanego partnera proszę to jak najszybciej zrobić. Nasi
pomocnicy są do waszej dyspozycji. Bardzo łatwo ich rozpoznacie – wskazał swoją
pomarańczowo–zieloną plakietkę. – Każdy z naszych pracowników ma odpowiedni
identyfikator i zdolność udzielenia wam wszelkiej pomocy, której możecie
wymagać. Jeśli nie będą umieli pomóc, będą wiedzieli, do kogo państwa
skierować. – Ostatecznie i stanowczo zdymisjonował wszystkich.
Lekko zdenerwowani mężczyźni i ciekawsko zerkające na
nich kobiety mimo wszystko musieli się poddać, widząc, że już nic więcej nie
wskórają. Ostatecznie nawet nie do końca wiedzieli, o co pytać, nie znając
swoich zadań. Kręcąc głowami i szepcząc między sobą gorączkowo, zaczęli
rozchodzić się po sali. Dopiero teraz Maddock dostrzegł, że podobnych grup
utworzyło się znacznie więcej. Każda otaczała mężczyznę lub kobietę z zielono–pomarańczowej
koszulce z napisem na plecach „tłumacz” i narysowanymi małymi flagami. Niska
blondynka miała ich imponującą ilość, ale nie zdołał dojrzeć ilu językami
władała. Wyglądało jednak na to, że wszystko było pod kontrolą. To się nazywa
planowanie do przodu. Był pod wrażeniem.
Rodney cicho rozmawiając z Parkerem, zaczęli zmierzać do
bocznego wyjścia, z zamiarem opuszczenia pomieszczenia. Maddock jednak był
zdeterminowany i nie zamierzał się poddać. Choćby dlatego, że kilka minut
wcześniej przyglądając się Parkerowi dostrzegł, że jego nazwisko jest dokładnie
takie samo jak nazwisko jego tajemniczego partnera. To nie mógł być przypadek,
nie przy jego zdumiewającym szczęściu do pakowania się we wszelkiego typu
tarapaty.
– Przepraszam – zawołał przyśpieszając kroku, aby dogonić
mężczyzn. Nawet nie dostrzegł, że ktoś podąża jego śladem. Miał zbyt wiele na
głowie, aby zwracać na kogokolwiek uwagę. – Mogę zamienić słówko panie Kimrey?
– zapytał bez mrugnięcia okiem na zniecierpliwione spojrzenie, które rzucił mu
wołany organizator przez ramię. – Ja tylko zajmę sekundę.
– Słucham? – zapytał w końcu Parker po kuksańcu od
przyjaźnie uśmiechającego się Rodneya.
– Witam – zaczął Maddock biorąc głęboki wdech. Był
zadowolony, że jego dłoń drżała naprawdę nieznacznie, kiedy wyciągnął ją na
powitanie do swoich rozmówców. – Nazywam się…
– Wiemy, kim pan jest panie Sheffield… złoty medalista
ostatnich mistrzostw halowych na sto metrów w sprincie, brąz w sztafecie cztery
razy czterysta metrów. Proszę mi wierzyć, jestem fanem, to prawdziwa
przyjemność móc pana gościć. Zwłaszcza, że zdecydował się pan wspomóc swoim
udziałem nasz szczytny cel. – Przerwał mu Rodney, dość entuzjastycznie
potrząsając wyciągniętą ręką.
Oczywiście, że wiedział, jakże mogłoby być inaczej.
Ponownie spinając się wewnętrznie Maddock skinął mu lekko głową.
– Cóż, trudno odmówić panu siły perswazji. To było
zaproszenie nie do odrzucenia… – Maddock właściwie nie do końca był pewien czy
udało mu się ukryć nutkę wyrzutu w głosie, choć wiedział, że powinien był. Ostatecznie
wszyscy znaleźli się tutaj w słusznej sprawie. Jak było z tym polemizować i nie
wyjść na totalnego dupka? Rodney i Parker musieli również zdawać sobie z tego
sprawę, bo żaden nawet nie ukrywał wypływających im na usta uśmiechów. –
Rozumiem, że wszystkiego dowiem się z czasem, ale jedno jednak mnie trapi.
Pańskie nazwisko – zwrócił się bezpośrednio do niższego z mężczyzn, nie mając
siły na owijanie w bawełnę i cackanie się.
Parker spojrzał na niego, z zaciekawieniem wysoko unosząc
brwi.
– A cóż w nim takiego interesującego? – zapytał ostrożnie,
nie całkiem pewien czy chce znać odpowiedź. Był dobrze znany w gronie
bankowców, inwestorów i przedsiębiorców, a jego głośny i brzydki rozwód odbił
się echem we wszystkich kręgach społecznych. Nawet nie chciał wspominać tego
czasu.
Wzdychając głęboko i dość nerwowo przeczesując palcami
swoje ciemnoblond włosy Maddock, odparł na tyle spokojnie na ile to było
możliwe w danej sytuacji:
– Otóż takie samo nazwisko nosi osoba, którą wylosowałem.
– Wyciągnął dłoń z kartonikiem w stronę zaskoczonego mężczyzny. Dwoje komicznie
rozszerzonych oczu lepiło w niego wzrok. Ciut rozbawiony Maddock dodał cicho: –
Miałem nadzieję, że może mi pan wskazać, któż to może być…
– Cóż… – zaczął Parker ostrożnie, rzucając nerwowe
spojrzenie ponad ramieniem Maddocka. – Darnell Kimrey…
– To byłbym ja – odparł głęboki, niski głos tuż nad uchem
niczego niespodziewającego się sportowca.
Zaskoczony i wystraszony w pierwszym momencie Maddock,
praktycznie wyskoczył na pół metra w górę. Stres całego dnia skumulował się w
nim w tym jednym momencie do takiego stopnia, że zdenerwowany i rozdygotany
teraz wręcz trząsł się od środka. Gdyby nie pasek, zimny pot spływałby mu po
tyłku. Zły, odwrócił się na pięcie jednocześnie wpadając na, nie całkiem już
nieznajomego z ich poprzedniej kolizji. Ten sam leniwy, trochę kpiący uśmiech
czający się w kącikach, niezaprzeczalnie przystojnego Darnella Kimreya, był jak
cios w splot słoneczny i doprowadził krew Maddocka do wrzenia, choć za nic na
świecie nie umiałby usprawiedliwić swojej tak intensywnej reakcji.
– Ty! – rzucił oskarżycielsko, niezdolny zapanować nad
miksem emocjonalnym rozpierającym go od środka. Potrzebował ofiary i ta właśnie
mu się napatoczyła w postaci aroganckiego aktora.
– Ja! – Przytaknął mężczyzna z kpiarskim uśmiechem. Zanim
jednak Maddock miał możliwość zareagowania w jakikolwiek sposób, ten zwrócił
się do swojego brata wyraźnie drwiąc z niego. – Wychodzi na to, że twój idealny
system losowania ma wady.
– To nie możliwe! – zaprotestował lekko pogubiony w całej
sytuacji Parker. Obserwacja reakcji obu mężczyzn na siebie wciągnęła go na
tyle, że w pierwszej chwili nie pojmował, co jego brat mógł mieć na myśli. Ten
jednak wyśmiał go.
– Dlaczego w takim razie, ja i on w tym samym czasie
wylosowaliśmy kogoś innego?
Cała trójka jak na zawołanie spojrzała na kolejny
tekturowy bilecik pojawiający się, jak z rękawa magika, w dłoni Darnella.
Mężczyzna jednak nie miał zamiaru tak zwyczajnie skrócić ich męki i zasłonił
kciukiem nazwisko na nim widniejące.
– To jest nie możliwe – wymamrotał ponownie Parker pozostając
w wyraźnym stanie szoku. Nawet Rodney skrobał się po głowie nie do końca
znajdując logiczne wyjaśnienie dla tej nieoczekiwanej okoliczności.
– A może jest możliwe, bo losowaliśmy dokładnie w tym
samym czasie? – Zastanowił się na głos Maddock właściwie nie do końca wiedząc,
o czym mówił. Wiadomo było, że dane wprowadzane do komputera mogły napotkać
różne przeszkody, a biorąc pod uwagę młody wiek, ach–jakże–entuzjastycznych
asystentów obsługujących poszczególne stoiska, wszystko mogło się zdarzyć.
– Istnieje taka możliwość, a przynajmniej to jedno z ewentualnych
wyjaśnień – wymamrotał z zastanowieniem Rodney już kalkulując w głowie. Parker
z kolei wyglądał jakby miał przewrócić się na miejscu, uginając się pod
ciężarem wszystkich potencjalnych komplikacji mogących wypłynąć z większej
ilości takich błędów. Przez chwilę Maddock mu nawet współczuł. Nie trwało to
jednak dość długo, żeby musiał się przejmować tym, iż już całkiem tracił rozum.
Tym bardziej, że organizator otrząsnął się praktycznie natychmiast, prostując
jak strzała.
– Muszę to naprawić! – oświadczył, ponownie obracając się
na pięcie, aby podążyć tam gdzie gnał go kolejny obowiązek. Darnell widocznie
jednak miał inne plany, bo uśmiechając się dość arogancko zapytał:
– Nie chcesz wiedzieć, kogo wylosowałem? – Ton jego głosu
wystarczył, aby wbić Parkera w ziemię. Prawie obawiając się, mężczyzna spojrzał
twardo na brata przez ramię, pozwalając swojemu milczeniu być bardziej
wymownemu niż setce słów, które cisnęły mu się na usta. Darnell mimo wszystko
nie miał zamiaru dać się zbyć tak lekko, tym bardziej, że w jego głowie już
formował się pomysł, za który dałby wiele, aby wprowadzić go w życie. – Chyba
trzeba znaleźć dla tej osoby zastępstwo…
– Po prostu wróci do puli… – Parker oczywiście od razu
miał rozwiązanie. Maddock jednak miał wrażenie, że jego partner miał całkiem inny pomysł, bo ewidentnie zbyt dobrze się
bawił wnosząc po jego minie i ironicznie uniesionych brwiach.
– Jesteś tego pewien? – Nie próbując nawet ukryć
uśmiechu, Darnell kpił w żywe oczy z Parkera. Zanim jednak gwałtownie
czerwieniejący na twarzy mężczyzna miał możliwość wybuchnąć, Rodney zganił
spojrzeniem przemądrzałego, młodszego brata, ucinając dalszą słowną
przepychankę. Nie chcąc najwyraźniej podpaść pierwszemu po Bogu w całym tym
przedsięwzięciu, z niemałą satysfakcją, Darnell pokazał swoim towarzyszom
nazwisko na białym kartoniku.
Rodney Sterling.
Cisza, jaka zapadła na chwilę była wręcz nierealna i
Maddock właściwie na siłę musiał stłumić chęć rozejrzenia się dookoła, aby
upewnić się, że nie zostali nagle jakimś cudem sami na ogromnej sali. Szybko
jednak parsknięcia, protesty i zaprzeczenia posypały się od dwóch
protestujących działaczy i niesamowita atmosfera prysła jak bańka mydlana.
– To niemożliwe…
– Jakaś pomyłka!
– Błąd…
– Trzeba to wyjaśnić!
Parę sekund zajęło Maddock’owi połapanie się w całej tej
nerwowej paplaninie. Nie do końca łapał gdzie w tym wszystkim był zawarty żart,
ale wyglądało na to, że przynajmniej Darnell bawił się dobrze.
– Nie mam pojęcia, co się stało, ale Rodney nie może brać
udziału w akcji… – oznajmił stanowczym i już dużo bardziej opanowanym tonem
Parker. Przytakując samemu sobie przy okazji głową, jakby chciał się upewnić,
że ma absolutną rację. Przecież nie było żadnej innej opcji.
– A to dlaczego? – Darnell oczywiście nie zamierzał się
poddać, a i sam Maddock nagle zaczął być bardzo ciekawy odpowiedzi.
Po raz kolejny zapadła niezręczna cisza, kiedy Rodney i
Parker wbili spojrzenie w niesfornego partnera Maddocka. Ich miny nie były pochlebne.
– Jestem organizatorem, po łokcie zarobionym i
trzymającym to wszystko w garści. Chyba nie sądzisz, że moje uczestnictwo w tej
sytuacji wyjdzie komukolwiek na dobre? – odparł w końcu Rodney tonem tak pełnym
cierpliwości, że Maddock musiał się skrzywić. Darnell równie dobrze mógłby być
pięciolatkiem, sądząc po sposobie, w jaki się do niego zwracał.
Rozglądając się przesadnie dookoła, aktor zrobił niewinną
minę rozszerzając oczy zabawnie.
– Z tego, co widzę masz tłumy pomocników, współtwórców i
pomysłodawców. Człowiek nie może mrugnąć, ażeby się nie potknąć o któregoś. Nie
podejrzewam, że wszystko runie, jeśli weźmiesz udział w sesji zdjęciowej czy
filmiku.
– To bez sensu – zaprotestował Rodney potrząsając głową.
Zmarszczki wokół jego ust tylko się pogłębiły, kiedy zagryzł wargi, jakby
próbował się powstrzymać przed tym, co mogło wymknąć mu się niezamierzenie.
Jego stanowisko dawno temu nauczyło go, że mowa jest srebrem, a milczenie
złotem.
– Ależ to ma wielki sens. Kto jak nie ty powinien
wspierać swoją twarzą całą akcję?
– Darnell przestań. – Cicho zgonił brata Parker. Wydawał
się być zażenowany całą tą jakże niekomfortową sytuacją. – Nie masz pojęcia ile
mamy pracy. – Dopuszczenie do siebie wizji występującego Rodneya z Darnell’em,
to było dla niego za dużo najwyraźniej.
– Nie mniej jednak wszyscy poświęcamy się dla wyższego
dobra, prawda? – Kontra była natychmiastowa. Wyglądało na to, że bracia mieli
wiele doświadczenia w takich dyskusjach i choć Maddock nie znał ich, po samych
ich minach miał pewność, że żaden nie zamierza szybko ustąpić. Jak na razie w
jego opinii Darnell miał wiele racji. Wszyscy w taki czy inny sposób znaleźli
się tutaj pod presją. Jak nie własnego sumienia i honoru, to przyjaciół,
środowiska czy agenta. – Myślę, że to by dobrze wpłynęło na morale uczestników,
gdy sami organizatorzy czynnie zaangażowali się w udział.
– Nie ma na to czasu. Trzeba by wiele zmienić, dopasować,
przearanżować. Musielibyśmy wymyślić nowy plan dla Rodneya… – Niechętnie, ale
Parker wydawał się rozważać tę niespodziewaną opcję, cały czas w głowie
szukając dobrej wymówki. Zamyślona mina jego współtowarzysza też nie pomagała
mu się uspokoić i z niepokojem cały czas zerkał na stojącego przy nim
mężczyznę.
– Może jednak… – Wolno i niechętnie Mr Sterling przyjął
do wiadomości, że nowe zadanie zostanie wepchnięte w jego bardzo już napięty
grafik. Źle by wyglądało, gdyby zaczął się uchylać od tak ważnego obowiązku.
Ostatecznie sam naciskał na innych, nie miał prawa od siebie wymagać mniej.
– Zwariowałeś! – zaprotestował Parker spontanicznie i
dość emocjonalnie, zanim jego przyjaciel miał możliwość dokończyć myśl. Jego
reakcja była właściwie automatyczna, a rozum dopiero próbował pojąć, dlaczego
mężczyzna w ogóle rozważał na poważnie taką możliwość. Zdumiony patrzył, wobec
tego na niego, nie wierząc własnym uszom. Opanowując się resztką sił,
zaatakował swojego brata, w duszy winiąc go za całe zamieszanie. – Niepotrzebnie robisz zamieszanie. Ty masz
partnera. Maddock Sheffield wylosował plan dla was i twoje nazwisko. Po prostu
dostosuj się do grafiku i wszystko będzie dobrze. Rodney ma milion obowiązków i
nawet z moją pomocą, i reszty wspierających nadal jesteśmy zapracowani po
kokardki. Raz w życiu mógłbyś dać spokój!
– Właśnie bracie. – Darnell w ogóle nieprzejęty krytyką
uśmiechnął się szeroko. Błysk w jego oczach posyłał ciarki niepokoju po plecach
zebranych. – Z twoją pomocą Rodney da sobie radę ze wszystkim. Wiem, że
zaplanowaliście całość perfekcyjnie wręcz ze szwajcarską precyzją.
Przewidzieliście każdą opcję… upsss… prawie każdą. Poradzicie sobie i z
niespodzianką. Ja mam partnera z planem… – Dość obcesowo przyciągnął Maddocka
do swojego boku, łapiąc go za rękaw. Zaskoczony sportowiec nie miał czasu nawet
zaprotestować. – A w twoje kompetentne ręce oddaję mój plan i Rodneya. –
Śmiejąc się cicho przycisnął karteczkę do piersi brata poklepując go przy tym
przyjacielsko. Sekundę później wielki fioletowy folder również był przyciśnięty
do klatki piersiowej oburzonego, prychającego Parkera. – Wszyscy musimy walczyć
o wolność, równość i sprawiedliwość… – zaintonował z emfazą, jednocześnie
zbierając się do odejścia. Zamierzał mieć ostatnie słowo, o co nie było trudno,
zwłaszcza, że jego towarzysze gapili się na niego z lekko rozdziawionymi
ustami. Nawet Maddock dał sobą sterować, niezdolny do jakiejś racjonalnej
reakcji. Zwyczajnie w najśmielszych snach nie zdołałby wymyślić takiego
scenariusza.
– Darnell nie masz pojęcia, co robisz – wycedził
wściekły, zarumieniony Parker. Nie pomogło również przenikliwe, trochę pytające
spojrzenie, jakie rzucił mu nagle Rodney. W rzeczywistości trudno było wyczytać
cokolwiek z jego miny, ale i tak Parker czuł się nagle jak przyszpilony owad
pod mikroskopem. Doprawdy wyzwanie od przyjaciela było ostatnią kroplą
przelewającą kielich goryczy. Miał ochotę udusić tego aroganckiego dupka
swojego brata. Głośny gwizd zagłuszył
dalszy ciąg jego wypowiedzi. Zresztą wszystko wyparowało z głowy Parkera, kiedy
oniemiały spojrzał na gwiżdżącego Darnella.
W uszach Maddocka zadzwoniło. Podminowany i lekko
wystraszony nagłym dźwiękiem wbił łokieć w brzuch większego mężczyzny i
odskoczył na metr, praktycznie bojąc się, co ten dureń znów wymyślił. Nie
chciał być kojarzony z tym durniem, a już z całą pewnością nie zamierzał dać
się wplątać w pokręcone pomysły aktora.
– Mili państwo – Darnell Kimrey wyraźnie czuł się w swoim
żywiole, gdy wszyscy spojrzeli w jego kierunku. Zanim Parker zdołał go
powtrzymać, oświadczył głośno i radośnie. – Pogratulujcie naszym organizatorom
i inicjatorom tego wspaniałego projektu, Rodneyowi Sterlingowi i Parkerowi Kimrey’owi,
gdyż zdecydowali się na osobisty udział w projekcie. Czy to nie wspaniały gest?
Brawa zagłuszyły przekleństwa Parkera i wymuszony śmiech
Rodneya. Uratowały też Darnella przed długą i bolesną śmiercią.
W tym jednym
momencie Maddock był właściwie na sto procent pewien, że preferował trzymać się
od swojego partnera z daleka, tak długo jak to będzie fizycznie możliwe.
– Och, nie rób takiej miny bracie – Darnell poklepał
ponowie Parkera po piersi, śmiejąc mu się w nos. – Są rzeczy ważne i
ważniejsze. Priorytety, bracie. Trzeba mieć priorytety.
***
Chichocząc cicho pod nosem Darnell wymknął się z sali,
nie czekając aż piekło rozpęta się na dobre. Zostawił nawet własnego partnera
na pastwę losu. Czuł satysfakcję z tego, że mógł przytrzeć nosa swojemu idealnemu,
niewzruszonemu bratu. Kochał go i podziwiał, nic jednak nie zmieniało faktu, że
uwielbiał rywalizację, która od lat między nimi się toczyła. Czyniło ich to
normalnymi, przeciętnymi braćmi, takimi jak w większości rodzin. Dla siebie nie
byli popularnym aktorem i nadzianym, ustosunkowanym dyrektorem jednego z
największych banków w kraju. Byli sztywniakiem i upierdliwym młodszym bratem. I
o to mu chodziło. Choć oczywiście w życiu by się do tego nie przyznał głośno. Ich
miłość była gorzko–słodka.
Zresztą, mina Parkera z przed pięciu minut była bezcenna.
Nie potrafił się zmusić do nawet cienia wyrzutów sumienia. Wszak wszyscy mieli
się poświęcić w imię wyższego dobra, prawda? Dlaczego tylko on miał z siebie
robić idiotę?
Bez zastanowienia rozejrzał się za najkrótszą drogą do
baru. Małe grupki i pojedyncze osoby bez przerwy przemierzały wielki hol
hotelu. Mógł się założyć, że większość to byli uczestnicy akcji. Najwyraźniej
nie tylko on miał jeden odczuwał nieprzemożną potrzebę przepłukania gardła. Rozumiał
ich aż za dobrze. Kilka drinków musiało pomóc na jego nadal lekko przysmażone
nerwy. Sam nie wiedział, czemu się tak stresował. Grał już różne role. Tym
razem po prostu zagra wyrozumiałego, wspierającego i troszczącego się o innych
samarytanina, rozumiejącego cierpienie mniejszości. Pestka.
Lepiej jednak było się zabezpieczyć. Dżin z tonikiem
zdecydowanie nie mógł mu w tej sytuacji zaszkodzić.
Obracając się na pięcie Darnell z impetem wpadł na klnącego,
wściekłego Maddocka Sheffielda, stojącego tuż za jego plecami. Facet chyba
musiał go śledzić, bo gdzie by się nie obejrzał tam było go pełno.
– Jezu, znowu ty – parsknął pod nosem z irytacją.
Zdecydowanie jeszcze nie był gotów na stawienie czoła swojemu partnerowi. Tym bardziej,
że przystojny młody sportowiec niejako z wyższością patrzył na niego, choć to Darnell
był dobre sześć centymetrów wyższy. Sfrustrowany mężczyzna swoje schludnie przycięte
ciemne włosy w tym momencie miał już wyraźnie potargane i na policzkach pokazywał
mu się pierwszy lekki zarost. Jasne oczy cięły jak lasery, a pełne różowe usta zmieniły
się w cienką linię idealnie odzwierciedlającą jego niezadowolenie.
– Chyba powinniśmy pogadać – zauważył mężczyzna tak
kostycznym tonem, że Darnell nie zdołał zapanować nad grymasem.
Pięknie, trafiła mu się maruda. Mogli sobie podać rękę z
Parkerem. Ten wieczór zaczynał być coraz lepszy.
– Ja zmierzam do baru, możesz się przyłączyć i gadać, aż
mi uszy nie odpadną, o ile nie będzie ci przeszkadzało, że ja będę zajęty
piciem. – Nie czekając na odpowiedź aktor ruszył do wejścia na salę
restauracyjną. Biorąc pod uwagę tłum już tam walący przez dwuskrzydłowe drzwi,
wręcz żałował, że nie namyślił się wcześniej. Ludzie na serio wyzbywali się
wszelkiej kultury, kiedy ktoś stał między nimi, a ich wybraną trucizną.
Mamrocząc niepochlebne inwektywy pod nosem, wystarczająco
jednak głośno, aby Darnell usłyszał, Maddock niemrawo podążył za nim.
Darnell skrył uśmiech. Może będzie miał więcej ubawu niż
na początku podejrzewał. Mały sportowiec wydawał się być trudnym przeciwnikiem,
a już z całą pewnością nie lubił się naginać do cudzej woli. Jaka szkoda, że go
to w ogóle nie wzruszało.
– Gadaj! – zażądał Darnell, nawet nie patrząc na swojego
towarzysza, za to dość entuzjastycznie przywołując do siebie atrakcyjną
barmankę. Postawił na swój najbardziej czarujący uśmiech i jak zwykle bez pudła
zadziałało, bo kobieta z uroczym rumieńcem podeszła do nich, pomijając kilku
klientów po drodze. – Dżin z tonikiem, podwójny – zamówił głośno. Rzucając
szybkie spojrzenie w stronę swojego towarzysza, zapytał z kurtuazją: – Coś dla
ciebie?
Zaciskając usta na chwilę, Maddock wyglądał jakby miał
zamiar wychłostać aroganckiego aktora słownie, zadziwiająco szybko jednak nad sobą
zapanował.
– Poproszę wodę mineralna z cytryną. – Na kpiące spojrzenie,
jakie rzucił mu Darnell dodał cierpko: – Nie piję alkoholu…
– Oczywiście, że nie – przytaknął ironicznie aktor. –
Twoje ciało z całą pewnością jest świątynią… – Drocząc się, mężczyzna całkiem
nieświadomie przysunął aprobującym wzorkiem po smukłej, wysportowanej sylwetce
biegacza. Nie trudno było dojrzeć gładkie, twarde niczym postronki mięśnie ud
pod ciasnymi skórzanymi spodniami. Czarna sportowa marynarka również idealnie
podkreślała długi, idealnie zdefiniowany tors. Nikt nie mógłby się dopatrzyć
choćby grama zbędnego tłuszczu na ciele sportowca. Suma Sumarom nie dziwne
było, że mężczyzna dbał o swoje kompaktowe, idealne ciało. Każdy powinien cenić
taki dar.
Otrząsając się ze swoich przemyśleń, Darnell oderwał
spojrzenie od kształtnej klatki piersiowej ukrytej pod srebrnoszarą koszulą i
uniósł głowę tylko po to, aby się przekonać, że jego towarzysz przygląda mu się
pytająco z wysoko uniesioną ciemną brwią. Najwyraźniej był zaskoczony
skrupulatną lustracją Darnella, bo szare oczy wręcz go prześwietlały. Cóż miał
powiedzieć? Sam był w zdumiony, udając więc nonszalancję wzruszył ramionami,
nie do końca pewien czy Maddock dał się nabrać. Sam siebie nie nabrał. Walcząc z
rumieńcami, jak plaga prześladującymi go tego dnia, szybko odwrócił się do
nadal czekającej barmanki. Siląc się na szeroki uśmiech zażądał:
– Dżin dla mnie i woda dla pana… – Zbierając się w sobie
i z całych sił próbując nie myśleć, dlaczego przed chwilą otwarcie podziwiał
ciało innego mężczyzny, Darnell postanowił pozbyć się swojego partnera.
Przynajmniej na jakiś czas. Nie długi. Wystarczający, aby się upić. Potem już
wszystko będzie zdecydowanie łatwiejsze. – Czy nasza rozmowa jest tak ważna, że
musi się odbyć już teraz? – zapytał drętwo, nic nie robiąc sobie z ostrzegawczo
zwężających się oczu Maddocka. – Może zwyczajnie chcesz mnie lepiej poznać?
Zdarza mi się to cały czas. Sława i tak dalej… – Tak, oczywiście, robienie z
siebie jeszcze większego palanta niż do tej pory zdecydowanie mu pomoże. Wyglądało
jednak na to, że Darnell był samospełniającą się przepowiednią. Otwierał usta i
już działo się dokładnie to, czego obawiał się w swoich najgorszych
przypuszczeniach.
– Bynajmniej – padła cicha, cierpka odpowiedź. Maddock nie
był pod najmniejszym wrażeniem. Nie, wnosząc po jego zdegustowanej minie. –
Oddałeś swój grafik, więc czy chcesz czy nie, musisz użyć tego samego scenariusza,
który wylosowałem ja. Chcę się tylko upewnić, że będziesz przygotowany.
Śmiejąc się Darnell potrząsnął głową nad powodami,
którymi najwyraźniej stresował się jego nowy przyjaciel.
– Bez obaw. Będę zwarty i gotowy. Jak zawsze zresztą –
oświadczył buńczucznie, w głębi duszy postanawiając sobie, że zrobi co w jego
mocy, aby jeszcze wywrzeć wrażenie na swoim partnerze. Nie żeby miał coś do
udowodnienia. Zwyczajnie uwielbiał być doceniany. Nienawidził też, kiedy ludzie
z góry zakładali, że wiedzą o nim wszystko i że go znają wystarczająco dobrze,
aby wyrabiać sobie o nim zdanie.
Jednym haustem pochłonął zawartość swojej szklaneczki i
natychmiast zasygnalizował barmance, żeby pośpieszyła z kolejną.
– Może, oczywiście odrywając się od swojego fascynującego
zajęcia na kilka minut, mógłbyś załatwić sobie swój program? – Zauważył sucho
Maddock instynktownie zaciskając dłoń na szklance wody. Wyraźnie niezadowolony
z tego, że Darnell go ignorował, próbował zachować spokój i opanowanie. Bardzo
szlachetnie, ale nadal Darnell'owi było bardzo wszystko jedno z tego powodu.
Dodatkowo bawiło go poniekąd, że jego towarzysz za wszelką cenę chciał zachować
między nimi przyzwoitą odległość, ale kilkadziesiąt osób, stłoczonych wokół nich
i próbując się dostać do baru, znów ich spychało razem.
Szczerząc zęby w zbyt szerokim uśmiechu Darnell wyciągnął
Maddock’owi z ręki niebieski folder i od niechcenia go kartkując drugą ręką
wyjął komórkę. Sekundę później już łączył się z pierwszym numerem, jaki widniał
na górze strony.
– Witam, moje nazwisko Darnell Kimrey, chciałbym prosić o
dostarczenie do mojego pokoju… mmm… 219, kopi grafiku moich zajęć na najbliższe
dni. Mój partner to Maddock Sheffield, tak… tak podejrzewałem, że to nie będzie
żaden problem… dziękuję. – Dwie minuty później uradowany jak pięciolatek
wręczył marszczącemu brwi Maddock’owi jego prospekt, lekko uderzając nim przy
tym mężczyznę w pierś. Zanim tamten zdołał jakkolwiek zareagować, Darnell znów
pochłonął swojego drinka. Miał dobre tempo. Może zdąży się znieczulić zanim jego
zdegustowany przyjaciel zmusi go do przeczytania scenariusza, który mają
odegrać. – Widzisz? Problem załatwiony.
Czy coś jeszcze cię kłopocze? Nie, to przepraszam, ale chciałbym dać szansę temu
wspaniałemu dżinowi sponiewierać mnie…
– Rozumiem – wymamrotał Maddock wyraźnie zrażony tak
obcesowym traktowaniem. Darnell miał jednak problem z wykrzesaniem, choćby
odrobiny entuzjazmu czy sympatii. Mózg mu stawał na samą myśl, co go czekało
podczas najbliższych dni. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę był tam i miał zamiar
wziąć udział w tym szaleństwie. Wkurzało go, że jego towarzysz wydawał się to
znosić o wiele lepiej. Dezaprobujące, chłodne spojrzenie przyszpilające go do
barowego stołka, też nie pomagało. Zrobił więc to, co wychodziło mu najlepiej.
Zignorował problem. Nie zdziwił się więc, kiedy mężczyzna obracając się na
pięcie odszedł rzucając przez ramię beznamiętne: – Dobranoc.
Z westchnieniem ulgi Darnell pochłonął kolejnego drinka. Czuł
się jakby zyskał trochę cennego czasu zanim będzie musiał zacząć myśleć o tym
co go czekało.
Wspierając się ramieniem o ścianę i sunąc wolno
opustoszałym, oszczędnie oświetlonym korytarzem, Darnell dotarł do swojego
pokoju grubo po drugiej w nocy. Wcale się nie zdziwił, że zajęło mu to kilka godzin.
W końcu przydarzało mu się to wystarczająco często, aby już się nie dziwił.
Szkoda, że na tym etapie upojenia alkoholowego już nie umiał wmówić sobie, że
to jego aktorskie życie tego od niego wymagało. Image, który musiał utrzymać.
Był zdegustowany sobą i mdliło go niemiłosiernie. W głowie mu szumiało, a w
kieszeni palił go numer telefonu ponętnej barmanki. Wiedział jednak, że Paker oskórowałby
go żywcem, gdyby wylądował z nią w łóżku. Bezemocjonalny seks z nieznajomymi
był na życiowej liście Parkera wielkim NIE–NIE. Zawsze też niezawodnie
wiedział, gdy młodszemu, mniej doskonałemu bratu zdarzyło się zbłądzić.
Z drugiej strony Darnell też już od kilku lat nie bardzo
potrafił wykrzesać z siebie wystarczająco dużo energii, aby wdawać się w
przygody na jedną noc. Chyba robił się za stary. To wymykanie się rano, te dziwne
krepujące próby pozbycia się nieznajomej z łóżka, zaczynało wymagać zbyt wiele
wysiłku i kreatywności, na którą nie chciało mu się zdobywać. Seks, który miał
być bez zobowiązań, po wszystkim okazywał się, wymianą usług. Bo przecież,
dlaczego nie miałby zrobić użytku ze swoich znajomości w branży filmowej?
Zazwyczaj za tym podążały repertorium wymówek i litania pretensji, kiedy
odmawiał. To wszystko był frustrujące i odstręczające. Miał zwyczajnie dość. Tym
bardziej nie rozumiał, dlaczego flirtował i dlaczego w ogóle wziął podsuniętą
mu serwetkę z numerem. Stare przyzwyczajenia najwyraźniej umierają wolno.
Wzdychając ciężko zsunął marynarkę wcale nie kłopocząc
się tym, że upadła na podłogę. Nienawidził bycia wbijanym na siłę w garnitury.
Parker – przy entuzjastycznej pomocy jego agentki Ann – jednakże zwyczajnie
ubraliby go własnoręcznie, gdyby godnie nie zaprezentował się na spotkaniu.
Spodnie i skarpetki podążyły za odkopniętymi butami. Zdjęcie krawatu to była
prawdziwie zaciekła walka. Przy rozpinaniu koszuli czuł się tak zmęczony, że
ledwie mógł powłóczyć nogami. Automatycznie włączające się światło raziło go w
oczy, nie miał jednak dość energii, aby włączyć lampkę na nocnej szafce i
zgasić górną lampę. Dobre pięć minut, walcząc z jedwabnymi, czarnymi bokserkami,
debatował czy właściwie wziąć prysznic czy olać go i zwyczajnie zwalić się na
wielkie, zapraszająco wyglądające łóżko. Ostatecznie mlaskając z obrzydzeniem,
Darnell zmusił się do umycia zębów i szybkiego prysznica. Wiedział, że inaczej
rano czułby się jakby coś go wywlekło ze śmietnika. Miał nie małe doświadczenie
w tej kwestii.
Przeciągając się wolno, spróbował zrelaksować swoje
napięte mięśnie i rozciągnąć jakby zbyt ciasną skórę. Zawsze tak się czuł w
stresowych sytuacjach. Morze dżinu nie mogło tego zmienić. Nie żeby nie
próbował mimo wszystko. Trochę zataczając się wpełzł do kabiny i wspierając się
plecami o chłodne kafelki, pozwolił strumieniom opływać jego ciało. Letnia woda
pomogła mu otrzeźwieć trochę. Co prawda nigdy nie upijał się do
nieprzytomności, dość krępujące wspomnienia były aż za dobrą nauczką, ale i tak
zazwyczaj połapywał się, że miał o jeden kieliszek za dużo jak już go wypił.
W chwili, w której zorientował się, że jego mózg zaczynał
wykazywać pierwsze oznaki pracy, wyskoczył z pod natrysku z mocnym
postanowieniem, że nie będzie się nad sobą rozczulał tylko grzecznie pójdzie
spać.
Pobieżnie się wycierając, nago powędrował do lodówki
umieszczonej przy barku w swoim pokoju. Miał nadzieję, że znajdzie tam wodę
mineralną, bo doskonale wiedział, że rano w ustach będzie miał Saharę. Mijając
stolik na środku pokoju jego wzrok padł na znajomo wyglądający wielki folder
porządnie położony na blacie. Twarz Maddocka Sheffielda stanęła mu z miejsca
przed oczyma. To bystre, przeszywające spojrzenie i pełne usta zaciśnięte w
ciasną kreskę. Jednym spojrzeniem sportowiec odzierał go z warstwy kłamstw i złudzeń,
które co dzień na siebie nakładał.
Długi, cierpiętniczy jęk wyrwał mu się z gardła, co nie
pomogło na nagle formujący się u podstawy jego czaski ból głowy. Miał nadzieję
umknąć rzeczywistości, ta jednak atakowała go znienacka w najmniej spodziewanym
momencie.
Bez względu na to jednak jak długo i soczyście by
bluzgał, nic nie zmieniało faktu, że musiał stawić czoła temu, co go czekało.
Równie dobrze mógł to zrobić wcześniej niż później. Uczenie się skryptów
przychodziło mu łatwo i niejednokrotnie robił to ledwo widząc na przekrwione
oczy z dudniącym bólem głowy.
Wracając do łóżka wziął złowieszczy pakunek pod pachę i
wślizgując się pod chłodną kołdrę położył go przy sobie. Po długich minutach
kontemplowania niebieskiej okładki w absolutnej ciszy, Darnell zebrał się w
sobie, aby przełączyć górne światło na nocną lampkę i z determinacją ujął
klaser w dłonie.
Pięć minut później tylko jedno słowo cisnęło mu się na
usta.
– Cholera…
Kocham Cie! ! Wiedz, ze placze ze szczescia na widok nowego rozdzialu :33
OdpowiedzUsuńCudo i oczywiscie czekam na wiecej :*
~Psychedelic smiles
Oh! Dziękuję bardzo serdecznie i ściskam mocno. Pozdrawiam :)
UsuńWitam, to jest mój pierwszy komentarz. Jesteś wielkaaaaa. Dziękuje że, piszesz tak wspaniałe opowiadania ukazujące miłość tak piękną i niepowtarzalną jaka może się zdarzyć tylko między mężczyznami. Życzę ci dużo wenyyy, żebyśmy mogli ją zobaczyć w formie twoich opowiadań.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na następny rozdział. Mam wrażenie że i to opowiadanie podbije serca fanów twoich opowiadań. Pozdrawiam serdecznie. Twoja nowa wilka fanka :0)))
Witam kochana i niezmiernie się cieszę, że jesteś! Wiedz, że z niecierpliwością będę czekała na twoje komentarze. Pozdrawiam i zapraszam jak najczęściej :)
UsuńBardzo sie ciesze, ze zaczelas publikowac to opowiadanie. Porusza ono bardzo wazne i przede wszystkim naglace tematy, ktore w dalszym ciagu sa pomijane lub z premedytacja nie zauwazane, ignorowane. Jestem szczesliwa mogac czytac jak bardzo wspierasz takie akcje i jaki masz do tego stosunek, bo niewatpliwie zawarlas tutaj wiele swoich osobistych przemyslen. Na te pore to opowiadanie juz zdobylo moje serce, chociaz czuje, ze wlasciwa akcja jeszcze sie nie rozgrywa.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwoscia wyczekuje dalszego ciagu.
Pozdrawiam goraco i przesylam usciski i gratulacje :3
~Desire
Właściwie zawsze piszę to co myślę, choć nie zawsze zdradzam wszystko co myślę :) Pozdrawiam i cieszę sie, że czytasz moje opowiadania :)
UsuńJeju tak się cieszę, że tak szybko wstawiłaś drugi rozdział :) Dziękuję Ci za to z całego serduszka :* Już je uwielbiam. Najbardziej mnie ciekawi czemu Parker tak się zezłościł i zaczerwienił, gdy Darnell zmusił go do uczestnictwa w tej akcji a szczególnie, że ma być w parze z Rodneyem :) Już kocham naszych bohaterów. Darnell jest taki zadziorny a Maddock choć w środku obawia się kilku rzeczy, to nie daje tego po sobie poznać i twardo stawia się Darnellowi :) I jeszcze przerwałaś w takim momencie :( Ciekawość mnie roznosi co takiego Darnell przeczytał w tym programie :) Mam wielką nadzieję, że rozdział pojawi się jakoś niedługo :) Ale nie śpiesz się kochana. My poczekamy ( jak zawsze) :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam, pozdrawiam i całuję :*
Iza
Chyba jedyna zwróciłaś uwagę na Parkera i jego reakcje :D Wszystko z czasem może sie wyjaśnić... lub nie... :P Pozdrawiam kochana :*
UsuńSuper iż piszesz dalej, super rozdział, pełen czarnego(?) humoru, trochę sarkazmu i innych rzeczy....
OdpowiedzUsuńPostacie są wspaniałe i bardzo mie ciekawi jak pokarzesz ich osobowości i cechy, jak rozwiniesz akcję teżjestem bardzo ciekaw i z niecierpliwościa czekam na ciąg dalszy :D
Życzę weny :D
Tak naprawdę to nigdy się nie poddaję, bez względu na to ile czasu zajmuje mi czasem osiągnięcie sukcesu. Mam nadzieję tylko, że sprostam twoim oczekiwaniom. Zapraszam i pozdrawiam
UsuńJesteś wielka! :D Dwa rozdziały wrzucone w przeciągu dwóch dni. Tyle dobroci :D
OdpowiedzUsuńJa też jestem baaaardzo ciekawa, co tam Darnell wyczytał w planie zajęć na najbliższe tygodnie. No cóż, komentarz "cholera" może znaczyć bardzo wiele :D Ale na pewno będzie ciekawie, nie obejdzie się bez spin na linii Darnell - Maddock. Obu chłopaków już lubię, ale to Darnell jak na razie jest wyrazistszy: zabawny, nieco arogancki, kpiarz, trochę chowa się za maską popularnego aktora.
To opowiadanie na pewno krótkie nie będzie, już to czuję :) Yeah!
Alys
No tak, krótkie nie jest, co między innymi sprawiło, że tak długo zajmuje mi napisanie go. Nie mniej mam nadzieję, że będzie ci się podobało :D Pozdrawiam
UsuńNie lubie brata Darnella, strasznie mnie drażni., zamieszanie super Ci wyszło. Spięcia między Darnellem i Maddockiem będą i pewnie będą epickie. Czekam na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńLubię, kiedy moje opowiadania wywołują silne emocje w ludziach :) Mam nadzieję, że nadal będziesz tak zaangażowana w opko, że będziesz miała sympatie i antypatie. :P
UsuńOkej. Kiedy III część ? :D
OdpowiedzUsuńZaczyna się robić ciekawie. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału. kiedy część trzecia???. Mam pytanie cieszyła bym się bardzo jakbyś miała chęć i czas na nie odpowiedzieć. Przeczytałam ostatnio twoje ebooki, i jeszcze bardziej zaczynam uwielbiać twoje prace. Po prostu zaczynam je kochaććć. Ebooki wręcz pochłonęłam w jeden dzień. Czy w najbliższym czasie jest możliwość kupienia następnego twojego ebooka. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny. Asia
OdpowiedzUsuńUwielbiam dostawać takie miłe komentarze. Dziękuję i cieszę się niezmiernie, że lubisz moje prace, tak że znalazły miejsce w twoim domu. Na razie nie mam sprecyzowanej daty publikacji kolejnego ebooka, ale Wzięty przez zaskoczenie pojawia się na blogu, więc zapraszam do czytania i zaglądania.
UsuńFantastyczne!!! Jejku...przeczytalam oba rozdziały i choć oczy mi się kleją muszę dodać komentarz. Kurcze, kończyć w takim momencie? Mam nadzieję, że szybko dodasz kolejny rodział bo muszę się dowiedzieć co też Darell wyczytał w swoim planie. Pozdrawiam gorąco, Asia :)
OdpowiedzUsuńDziękuję kochana za komentarz i za czytanie moich opowiadań. :)
UsuńPrzepraszam, że akurat przy tym cudownym rozdziale to wstawię, ale muszę się z kimś tym podzielić. Oto jeden z wielu dowodów na ludzką nietolerancję(wiem, że to za mało powiedziane, ponieważ to jest po prostu czysta nienawiść): http://marucha.wordpress.com/2010/03/17/ale-co-ci-wlasciwie-przeszkadzaja-ci-geje/
OdpowiedzUsuńNie gniewam się. Myślę czasem, że właśnie trzeba uświadamiać ludziom głębię nienawiści jaka panuje na świecie. Pozdrawiam
UsuńCudowny rozdzial i bardzo Ci za niego dziekuje :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam juz naszych obu nowych boahaterow. Sa swietni i tacy temperamentni <3<3<3<3
Teraz niecierpliwie czekam na kontynuacje tego swietnego opowiadania :D
~Fluffery
Cieszę się, że moi bohaterowie przypadli ci do serca :D Pozdrawiam AkFa
UsuńPoruszasz bardzo ważny temat w swoim nowym tekście. Nigdzie nie spotkałam się z tym. Ludzie owszem opisują związki M/M, K/K, ale często omijają tak ważne rzeczy jakie ty tutaj poruszyłaś. Mam nadzieję, że ten tekst przemówi wielu ludziom do rozsądku o ile ci niezdecydowani czy żyjący w nienawiści zdecydują się go przeczytać. Jest to też potrzebny każdemu z nas. wiele osób mówi o tolerancji. Tylko gdzie ta tolerancja się podziewa gdy np. zamiast męskiego geja, widzą tego, który jest bardziej kobiecy i zaczynają go wyzywać, bo ten już nie pasuje. Tolerujemy zawsze to co nam pasuje, a coś innego odrzucamy. To opowiadanie mam wrażenie, że pokaże, że wszyscy są równi. A przemówienie Rodneya wywarło na mnie ogromne wrażenie. Pisz, Kochana i przesyłam całe tony wena. :*
OdpowiedzUsuńDziękuję ci kochana z całego serca. Pozdrawiam cieplutko i ściskam mocno. Jesteś jedną z osób, które mają duży wpływ na mój sukces i moją twórczość.
UsuńJestem zachwycona Twoim nowym opowiadaniem. Sprawy jakie porusza sa calkowicie naglace, ale niestety w duzej czesci ignorowane. To smutne, ze duza czesc mniejszosci seksualnych nadal boi sie sprzeciwic heterykom i walczyc o swoje prawa. Ciesze sie, ze wlasnie Ty droga Autorko podjelas ten watek i jestem przekonana, ze swietnie go poprowadzisz, wplatajac w to rowniez watek milosny.
OdpowiedzUsuńZycze powodzenia w pisaniu i przesylam duzo wena na dzien dobry :)
Pozdrawiam goraco^^
~RainbowCloud
Mam nadzieję, że sprostam twoim oczekiwaniom. Dziękuję za wspaniały komentarz. Pozdrawiam AkFa
Usuń