sobota, 18 stycznia 2014

Trzeci rozdział

W sumie miałam się powstrzymać i dać całość opowiadania do sprawdzenia przed publikacją, *co wkrótce zrobię, 
ale nijak nie jestem blisko zakończenia plus jestem zajęta, więc aby was przekupić dodaję trzeci rozdział. 
Lubię was pomęczyć troszeczkę... ;)

Tak sobie wyobrażam moich panów (a przynajmniej blisko)

Darnell i Maddock 




Zapraszam kochani 



Rozdział trzeci

– Cholera – zaklął Maddock cicho obracając kolejną kartkę scenariusza. Pomimo zdenerwowania rytm jego biegu nie zmienił się ani o włos. Zbyt wiele lat ćwiczeń nauczyło go jak zaprogramować swoją rutynę tak, aby komponowała się z wszystkim innym, co robił. To też, używając bieżni w siłowni hotelu, bez problemu mógł przeglądać notatki przed nim rozłożone na pulpicie przyrządu.
Jego wielozadaniowość nie pocieszała go jednak w tym momencie, bo z każdą stroną zaczynał mieć coraz większe wątpliwości czy zdoła podołać czekającemu na niego zadaniu. Od dwóch dni nie robił nic innego jak tylko chodził po studio nagraniowym znajdującym się niedaleko hotelu i przyglądał się pracom nad projektem. Oczywiście to był dopiero początek i wielu uczestników wróciło do domów. Niektórzy jednak jak on, zostali, aby móc się zaznajomić ze wszystkim. Przygotować do występów.
On sam i jego tajemniczo nieobecny partner mieli pierwsze zdjęcia robić dopiero nazajutrz, co dawało mu poniekąd więcej czasu na przygotowywania, ale i tak w dalszym ciągu był przerażony.
Wiele z osób, które brały udział w pierwszych klipach i nagraniach było dość znanych na całym świecie i Maddock nie mógł nadziwić się ich uczestnictwu. Kłóciło mu się to z tym co wiedział z doświadczenia o sławnych i bogatych. Może był uprzedzony ze względu na swoje własne doświadczenia, ale bardziej skłonny był wierzyć, że każdy uczestnik doskonale wiedział, na co się pisze od samego początku. Dla niektórych popularność była wszystkim, z całą pewnością, więc nie mogli zrezygnować z przychylności, jaką mogło im przynieść branie udziału w tak ważnym przedsięwzięciu. Walka o dobro ludzkie i sprawiedliwość była chyba na szczycie priorytetów większości normalnych ludzi. Poświęcenie się w imię większego dobra było jak instant–aureola nad głową. Każdy, kto miał choć deko przyzwoitości musiał to docenić.
Przeciwnicy wciąż stawiali zacięty opór, zmieniając wszystko w brzydką, brudną walkę. Zakłamaną, nieczystą przepychankę bez zasad i reguł. Każdy chwyt był dozwolony, każda zagrywka była fair. Tylko że, nie. Jedna strona cierpiała, a inna zwyczajnie się pastwiła szukając wymówek pozwalających im odebrać innym prawa, które uważali za im przynależące i posługując się absurdalnymi argumentami; od praw natury poczynając, a na religii kończąc, próbowali znaleźć naiwnych, którzy to kupią. Atak trwał na wielu frontach, to też Sterling z jego brygadą postanowili odpowiedzieć w ten sam sposób. Była ograniczona ilość głupoty, którą dało się swobodnie przełknąć zanim stawała się niestrawna i uciążliwa.
Tak czy inaczej uczestniczący wydawali się być jednakowo bardzo zaangażowani w całą sprawę. Można by podejrzewać, że wręcz rywalizowali, kto będzie lepszy, milszy, pomocniejszy. Każdy nagle chciał się wykazać. Może to ta atmosfera podekscytowania i ważności całego projektu pomagała im się skupić na pracy, a może profesjonalna pomoc i fachowa obsługa, zapewniona przez twórców projektu. Trudno to było określić Maddock’owi, bo większość czasu nie miał pojęcia, o co chodziło w całym zamieszaniu, które towarzyszyło zdjęciom i filmowaniu.
Było wiele tłumaczenia, poprawek, poklepywania po plecach z wyrozumiałością. Była też złość i frustracja występujących. Nad wszystkim jednakowoż górowały ekscytacja i napięcie. Wszyscy – od ekipy poczynając, na uczestnikach kończąc – wydawali się chodzić jak na zastrzykach z adrenaliny. Co prawda Maddock miał okazję być świadkiem sprzeczek przed pewnymi ujęciami, zanim jednak dany problem zdołał eskalować, to był skutecznie zażegnywany, a opierający się ulegał namowom ekipy, która cierpliwie i wyczerpująco tłumaczyła, dlaczego musi być tak, a nie inaczej.
Praktycznie oniemiały Maddock patrzył jak przed jego oczyma odgrywały się scenki żywcem z życia wzięte. Była złość, gorycz, łzy. Rozpacz i cierpienie tak dobrze ukazane, że w nim samym obudziły się turbulencje uczuć. Obawiał się, że nie będzie potrafił wystarczająco dobrze odegrać swojej roli. Że nie sprosta wymaganiom. Tym bardziej, że nawet nie był pewien, którą z postaci ma grać, bo jego partner od siedmiu boleści, zwyczajnie zniknął, zostawiając mu lakoniczną wiadomość w recepcji, że się z nim skontaktuje.
– Powinienem był się domyślić, że tutaj cię znajdę. – Ochrypły, pełen wyrzutu głos Darnella zaskoczył Maddocka tak bardzo, że ten prawie spadł z bieżni. Facet zjawił się jakby zmaterializowany jego myślami.
– Jezu! – Tylko jakimś cudem nie wrzasnął, jednocześnie chwytając się nieporadnie drążków, aby złapać balans. Krew uderzyła mu do głowy i czuł jak całą pierś, i szyję zalewa mu krwisty rumieniec. Wiedział, że był spocony i zaczerwieniony z wysiłku, i Darnell nie miał szans na dostrzeżenie różnicy, ale to wcale nie znaczyło, że czuł się mniej niezdarnie. Nie mógł uwierzyć, że aktor zdołał go wytropić i do tego tak podejść.
– Spokojnie, przepraszam. – Darnell z dłońmi wciśniętymi w kieszenie obscenicznie ciasnych jeansów, skórzanej kurtce opinającej szerokie ramiona i z łobuzerskim uśmiechem na nieogolonej twarzy, stał patrząc na niego z niedowierzaniem, najwyraźniej nic sobie nie robiąc z jawnego oburzenia biegacza. – Nie chciało mi się wierzyć, że katujesz się na siłowni o szóstej rano, ale recepcjonista wysłał mnie tutaj. – Drapiąc się po głowie i mierzwiąc jeszcze bardziej swoje włosy, Darnell dodał z autoironią. – Nie przemyślałem sobie tego, gdy poprosiłem, aby mnie powiadomili, kiedy wstaniesz. Jezu, jesteś masochistą…
– Nie przypominam sobie, żebym prosił cię o towarzystwo. Czuj się wolny, aby odejść w każdej chwili! – żachnął się Maddock w odpowiedzi. No, może trochę głośniej niż zamierzał, ale czuł się usprawiedliwiony. Boleśnie skrzywiona mina Darnella zdecydowanie poprawiła mu humor.
– Sadystą też – poskarżył się trący skronie aktor.
Ciśnienie Maddocka podskoczyło natychmiast pod sam sufit. Nie mógł uwierzyć w bezczelność swojego pseudo partnera. Nie tylko miał czelność przerywać najważniejszy punkt jego dnia, ale jeszcze miał pretensje do niego. Szczyt szczytów.
Praktycznie taranując stojącego z kwaśną miną mężczyznę, wkurzony zeskoczył z urządzenia i zaczął nerwowo wycierać kark ręcznikiem. Czuł się zmęczony, klejący i cuchnący. Nie miał ochoty nawet rozmawiać z tym człowiekiem, a już szczególnie, że poczuł się przez niego jak oferma. Sama jego obecność tutaj rujnowała mu spokój. Zrobił więc wszystko co w jego mocy, aby zignorować intruza.
Zamyślony i skupiony, praktycznie zamknięty we własnym świecie nawet nie dostrzegł, gdy wielki brutal wyrósł tuż przy nim, a nienawidził, kiedy ktoś przerywał jego ćwiczenia. Od prawie dwudziestu lat, to był dosłownie rytuał dla niego. Moment absolutnej równowagi między jego ciałem i umysłem. Mógł wszystko i był zdolny do każdego wysiłku w tej jednej ulotnej chwili. Uwielbiał to uczucie. Kiedy ktoś się wdzierał w takim momencie w jego umysł, to było jak bolesny cios w splot słoneczny. Wówczas Maddock zdolny był do strasznych czynów. Niestety większość z nich była nielegalna i bardzo karalna, a zbyt wiele lat poświęcił na zapanowanie nad swoim temperamentem, aby teraz dać się sprowokować wyraźnie przepitemu, skacowanemu aktorowi.
– Został nam jeden dzień, aby przedyskutować nasz występ – kontynuował Darnell absolutnie niezrażony oziębłym potraktowaniem. Miał grubą skórę latami hodowaną, mały foch Maddocka nie robił na nim wrażenia.
Maddocka niemniej taka nonszalancja mierziła niepomiernie. Wściekły, miał ochotę rzucić się do gardła większemu mężczyźnie, znając życie jednak wiedział, że ten najpewniej nawet nie zrozumiałby powodu. Przełykając więc przekleństwa, zapanował nad sobą resztką sił. Był z siebie bardzo dumny.
– Cieszę się, że ostatecznie znalazłeś miejsce w swoim bardzo napiętym planie dnia  – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Tak się jednak składa, że nie mam czasu w tej chwili.
– Spokojnie, możemy umówić się na śniadanie… – Widząc lodowate spojrzenie swojego rozmówcy Darnell dodał spokojnie: – Lunch? Obiad może? Nie? To już z całą pewnością będziesz musiał zjeść kolację…
– Nie, dziękuję.
– Co? Czemu? – Darnell wydawał się prawdziwie zaskoczony odmową.
– Możemy darować sobie wątpliwej przyjemności kolację w swoim towarzystwie i po prostu zdecydować tu i teraz, który z nas będzie odtwarzał, którą postać. Jeśli potem zwyczajnie będziemy trzymali się swojego scenariusza wszystko powinno pójść jak z płatka. – Obracając się na pięcie Maddock zaczął pakować swoje rzeczy do torby sportowej, z którą nie rozstawał się od lat. Potrzebował zajęcia dla rąk, bo dosłownie nie ręczył za siebie. Miał nadzieję, że udało mu się ukryć zdenerwowanie, ale wiele wiary w to nie pokładał.
Ostatecznie, któż mógł go winić za to, że automatycznie reagował w towarzystwie tego człowieka? Dwa różne światy kolidowały ze sobą za każdym razem, gdy się spotykali. Aby to dostrzec wystarczał jeden rzut oka. Bogaty, znany aktor zachowujący się jak pępek świata i niepozorny, sportowiec skoncentrowany na karierze, co w rzeczywistości po prostu oznaczało intensywne treningi i zawody. Z drugiej strony nigdy nie był zbyt dobry w kontaktach z ludźmi. Właściwie był odludkiem, a jego wymówką była ciężka praca nad karierą. Miał wrażenie, że to jego instynkt zmuszał go do obronnej postawy. Czego nienawidził z całego serca. Nie był już grubym, nieporadnym chłopcem, który przegrywał każdy konkurs popularności ze wszystkimi Darnell’ami świata. Był odnoszącym sukcesy sportowcem. Czemu w obecności pewnych siebie, nadętych palantów znów miał ochotę zaszyć się gdzieś w ciemnym kącie albo przebiec kilka kilometrów, nie myśląc o niczym?
– Dla mnie bomba – rzucił Darnell, nieświadom mętliku emocjonalnego swojego partnera. Wzruszając ramionami obojętnie oświadczył spokojnie. – Ty będziesz Jasonem, a ja Keith’em, nie ma problemu.
 Nie wierząc własnym uszom Maddock obrócił się gwałtownie na pięcie, patrząc z niedowierzaniem na swojego towarzysza. Tego już było za wiele.
– Nie, dzięki. Ja zagram Keitha – oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu. Miał dosłownie ochotę zgrzytać zębami, ale tylko zacisnął szczęki powstrzymując kolejne cisnące mu się, o wiele mniej kulturalne, słowa. Bezczelność Darnella nie znała granic. Nie żeby miał coś przeciwko odgrywaniu geja pierwszy raz przyznającego się do swojej orientacji. Chodziło o pryncypia i bezczelne założenie jego partnera, że on tak zwyczajnie obróci się brzuchem do góry i po prostu zgodzi na to, co tamten zarządzi. Długo nie, a potem wcale.
Mrugając z zaskoczenia przystojny aktor przez moment wyglądał jak uderzony obuchem. Najwyraźniej nie często ktoś mówił mu „nie”. Niewątpliwie lekki klaps w ego zrobi mu dobrze.
– Cóż… założyłem, że nie będziesz miał nic przeciwko… – zaczął wolno, jakby nie wierząc, że w ogóle musi przeprowadzać tę rozmowę. Gorzej, argumentować swój wybór.
– Ale mam.
– Przejrzałem cały scenariusz i generalnie znam go już na pamięć.
– Tym lepiej…
–  Dlatego też wiem, że postać Keitha pasuje do mnie jak ulał.
– A do mnie nie? Chciałbym wiedzieć, po czym to wnosisz? – zapytał Maddock sarkastycznie, zarzucając torbę na ramię i zmierzając do wyjścia, nie bardzo zainteresowany tym czy Darnell w ogóle za nim podąży. Właściwie miał nadzieję, że zostawi go w spokoju.
Niestety nie miał tyle szczęścia.
– Cóż, nie mówię, że nie pasuje – zaprzeczył szybko aktor. Jego przystojna twarz była mieszaniną wyrozumiałości i niefrasobliwości. Niebieskie oczy błysnęły jednak niebezpiecznie, kiedy wcisnął się do windy za Maddock’iem. – Mówię tylko, że po przeczytaniu wszystkiego, bardzo utożsamiłem się z tą postacią.
– Ja też.
– Jak się domyślasz mam sporo doświadczenia…
– Tym bardziej nie powinieneś mieć problemu z zagraniem kogokolwiek – przerwał mu Maddock dość obcesowo, zmierzając pustym, o tak wczesnej porze, korytarzem do swojego pokoju. Modlił się, aby znaleźć się jak najszybciej w swojej sypialni i wskoczyć pod prysznic. Przed nim szykował się długi dzień, a już był zmęczony. Zazwyczaj po treningu był naenergetyzowany i orzeźwiony, gotów przenosić góry, dziś czuł się jakby go ktoś skopał.
– Nie mam problemu z żadną postacią! – Oburzył się większy mężczyzna, bez trudu doganiając szybko idącego sprintera, dzięki swoim długim nogom. – Wiem jednak jak wykorzystać swoje atuty przy odgrywaniu takiej postaci. Po zapoznaniu się z tekstem uważam po prostu, że lepiej nadaję się do tej roli.
– A ja uważam inaczej – stwierdził bez mrugnięcia okiem Maddock, niecierpliwie czekając aż mężczyzna zejdzie mu z drogi i będzie mógł otworzyć drzwi pokoju. Darnell jednak nie łapał subtelności twardo blokując mu dostęp. Gorzej, opór chyba go tylko zachęcał, bo wymachując rękami nieskładnie, zaczął argumentować na swoją korzyść.
– Nie widzę powodu, dlaczego mamy stwarzać problem gdzie go nie ma. Tym bardziej, że osobiście uważam, że postać Jasona jest o wiele ważniejsza, rzekłbym kluczowa…
– Bierz ją, jest twoja.
– Psychicznie nastawiłem się, że zagram Keitha, to niemal moje alter ego.
– Och, obawiam się, że jedyne ego, jakie wchodzi tu w grę to twoje… wybujałe ego – odparł Maddock, dość obcesowo przepychając się do drzwi. Walcząc o opanowanie przesunął kartą–kluczem przez elektroniczny czytnik zamka, jednocześnie próbując nie wyglądać jakby uciekał. Darnell wręcz napierał na niego, stojąc krok za nim. Tylko drzwi dzieliły go od świętego spokoju. – Jesteś aktorem, udawanie geja nie powinno być dla ciebie żadnym problemem… chyba że… – rzucił długie, taksujące spojrzenie przez ramie swojemu partnerowi – problemem jest dla ciebie fakt, że możesz być z jednym utożsamianym potem…
Ciało Darnella naprężyło się jak cięciwa, a szczęka zacisnęła tak mocno, że widać było jak mięśnie pracują pod jego opaloną, lekko pokrytą zarostem, skórą. W oczach odbijał się chłód stali, co było zaskakujące przy jego niebieskich niczym letnie niebo źrenicach. Wyraziste brwi rozdzielała wyraźna, groźnie wyglądająca zmarszczka. Przez moment Maddock pożałował swojej prowokacji, z drugiej strony kłamstwem byłoby gdyby zaprzeczył, że sam o tym nie pomyślał. Reakcja jego partnera wiele mogła mu zdradzić. Cokolwiek było w tym momencie lepsze niż nic.
– Jedno nie ma nic wspólnego z drugim.
– Nie? A to bym się nabrał. – Tak, Maddock musiał przyznać, że miał problem z odpuszczeniem, kiedy już ktoś nastąpił mu na odcisk.
Źrenice Darnella zwęziły się ostrzegawczo, a spojrzenie stało się lodowate.
– Nie mam uprzedzeń…
– Ale geja nie chcesz grać.
– Sam też nie wyglądasz na chętnego, aby zagrać Jasona – odparł po chwili Darnell z naciskiem. Opanowanie przywdział jak maskę, i w tym momencie był panem swoich reakcji. Ostoja spokoju i rozsądku.
Maddock mógł mu tylko pozazdrościć. Cóż, gdyby się przejmował, a nie przejmował się w najmniejszym stopniu.
Stając w otwartych drzwiach, spojrzał w oczy Darnella z wyzwaniem.
– Nie powiedziałem, że nie chcę zagrać Jasona – oznajmił spokojnie. – Powiedziałem tylko, że chcę zagrać Keitha, a to jest zasadnicza różnica. A teraz wybacz, zajęty jestem. Spotkamy się jutro w studio, o siódmej, jeśli mnie pamięć nie myli – dodał już praktycznie zamykając drzwi przed nosem prychającego Darnella. Sama mina zaskoczonego aktora dała mu wiele satysfakcji. Nie powinna, ale dała.

***

Wystawanie pod drzwiami pokoju wrednego, znanego sportowca –  kilka kliknięć w klawiaturę laptopa uświadomiło Darnella bardzo szybko – w wielu krajach było z całą pewnością karalne jako prześladowanie, nie mniej nadal nic nie było w stanie ruszyć go ani o centymetr. Wsparty ramieniem o framugę drzwi zdeterminowany był zaczekać, a potem podążyć śladem swojego wyniosłego partnera.
Owszem zadziorny biegacz zaskoczył go poniekąd swoją odmową i dosadnym postawieniem swojego punktu widzenia, nie znaczyło to jednak, że Darnell miał zamiar tak łatwo się poddać. Postać Jasona była skomplikowana i denerwująco osobista. Otwarta na ludzi i ich zachowania. Bezbronna. Dużo lepiej czuł się jako silny, twardy przyjaciel, który ma się wykazać w trudnej sytuacji. Nie był ideałem i nie pretendował na jednego, co urzekło Darnella, kiedy czytał tekst. W swojej karierze odgrywał już strażaków, strażników, nawet opiekunów i z takimi postaciami chciał się utożsamiać. Były proste. Oczywiste. Wiedział, co robić i jak reagować.
Z drugą postacią było inaczej. Znalezienie się w tak bezradnej, odsłoniętej pozycji zwyczajnie włączało mu wszystkie dzwonki alarmowe na raz. Mógł się zmusić do odegrania dzielnie stawiającego czoła światu Jasona, ale czy musiał, skoro to była tylko i wyłącznie kwestia dogadania z upartym partnerem?
Och, a że zamierzał się dogadać, to nie było dwóch zdań. Jeszcze nikt nie oparł się jego chłopięcemu urokowi i sile perswazji. Mierziło go, że mężczyzna zdawał się być odporny do tej pory. Nie żeby faktycznie spędzili ze sobą jakiś znaczący czas. Pięć sekund po spotkaniu zazwyczaj zaczynały latać iskry. Złość i irytacja walczyły o lepsze z rozsądkiem. W umyśle Darnella tylko jedno było wytłumaczenie, dlaczego nie umieli znaleźć wspólnego języka już od pierwszego momentu. Cała ta akcja wzbudzała zbyt wiele emocji i stresu, i wszyscy wydawali się być w pełni gotowości bojowej, na wszelki wypadek.
Kalkulując sobie cicho ile jeszcze czasu zajmie Maddock’owi wzięcie prysznica i wyjście z pokoju, przestąpił z nogi na nogę, klnąc na swoje obolałe ciało. Nie miał pojęcia, dlaczego poprzedniego dnia dał się namówić Parkerowi na pomoc w urządzaniu kuligu dla jego córki i jej przyjaciółek. Śnieg jednak tak pięknie wyścielał całą okolicę, świąteczne dekoracje wręcz wyskakiwały z każdego kąta, a ulice były opatulone śnieżnobiałym puchem, że żal było zmarnować okazję. Sceneria po prostu jak z bajki. A że Parker był maniakiem robienia zdjęć swojemu skarbowi z każdej okazji, jaka się nawinęła, Darnell musiał zapanować nad rozwrzeszczaną, nadaktywną grupką siedmiolatek z workami słodyczy. Szkoda, że nikt go nie uprzedził, że zostanie mianowany bałwanem na końcu i skończy w stercie śniegu. Wszyscy mieli ubaw. Wszyscy oprócz niego. On miał siniaki na całym ciele, potężnego guza, zranioną dumę i wiele kompromitujących zdjęć, które zrobił mu Parker.
Bez pudła już mógł stwierdzić, że to będzie długa i zacięta walka, aby je odzyskać. Tym bardziej, że miał jakieś niejasne podejrzenie, że to była zemsta jego brata za wrobienie go w występy.
Cóż, nadal warto było…
Opatulony w kraciasty szal i granatową puchową kurtkę Maddock wyszedł z pokoju wpatrując się z roztargnieniem w telefon. Kiedy po chwili jego spojrzenie uniosło się z nad urządzenia i padło na cierpliwie czekającego Darnella, usta rozdziawiły mu się z zaskoczenia, a oczy praktycznie wyszły z orbit. Ciemne rumieńce zalały gładko wygoloną, przystojną twarz biegacza.
Jak za każdym razem jednak mężczyzna pozbierał się szybko i mrużąc szare oczy groźnie przyjrzał się Darnell'owi, mierząc każdy jego ruch podejrzliwie.
– Czy chcę wiedzieć, dlaczego się czaisz pod moimi drzwiami? – zapytał tonem nie pozostawiającym wątpliwości, że nie, w gruncie rzeczy, nie chciał wiedzieć. Darnell uśmiechnął się szeroko, błyskając idealnymi zębami.
– Czekam na ciebie.
– Tyle to wydaje się być oczywiste. Nie rozumiem jednak, dlaczego?
– Musimy porozmawiać – zaczął Darnell spokojnie, gotów zrobić, co w jego mocy, aby nie dać się sprowokować tym razem. Był aktorem do cholery, w razie czego mógł udawać opanowanie.
Pusty, przykry dla ucha śmiech Maddocka był jednak jak policzek i lata fundamentów kunsztu aktorskiego Darnella, ot tak, zaczęły się trząść w posadach.
– Teraz doszedłeś do wniosku, że musimy porozmawiać? – zakpił niższy mężczyzna z niedowierzaniem kręcąc głową. Rozbawienie szybko zniknęło jednak z jego twarzy. – Jaka szkoda, że nie mam dla ciebie czasu.
– Czyli to taka forma zemsty, za to że cię spławiłem tego pierwszego dnia? – zapytał Darnell nonszalancko, wpadając w krok tuż przy swoim towarzyszu. Może szczerość będzie szybszą, mniej skomplikowaną drogą na dotarcie do tego upartego człowieka?
– Jaasneee…
Maddock nawet się nie obejrzał na podążającego za nim jak cień aktora. Widać jednak było jak wiele wysiłku kosztuje go zachowanie spokoju. Zaciśnięte do białości pięści mimo wszystko zdradzały jego emocjonalne wzburzenie.
Cóż, wyglądało na to, że nie należał do fanklubu Darnella. Mógł i z tym się uporać.
– Nie zaczęliśmy najlepiej, ale to nie znaczy, że nie możemy podejść do projektu jak profesjonaliści – zaczął spokojnie po raz setny. Wolno i ostrożnie chwycił dłoń Maddocka, dziabiącego z frustracją guzik przywołujący windę, i lekko ją ściskając zwolnił, aby raz, ale skutecznie, nacisnąć na przycisk. Na szczęście był zbyt zajęty, aby w tym momencie analizować, dlaczego to zrobił. Musiał się skupić na ważniejszych problemach. Między innymi jak wyperswadować sztywno stojącemu przy nim partnerowi, aby ten nie uszkodził jego przystojnej twarzy, na co niechybnie tamten miał chęć, bo wręcz potrząsnął dotkniętą dłonią, jakby przepełzło po niej coś oślizgłego. Nie miał pojęcia, dlaczego mężczyzna tak wyraźnie go nie znosił. Jego, uosobienie dobrego humoru i przyjacielskości. Duszę każdego towarzystwa. Po za tym nic mu nie zrobił… jeszcze. – Mamy zadanie do wykonania. Warczenie na siebie nie pomoże.
– Udawanie, że się przyjaźnimy w rzeczywistości, również nie pomoże nam udawać lepiej, że się przyjaźnimy na niby… – burknął Maddock wchodząc do windy i zaplatając ręce na piersi. Mina Darnell musiała jednak być tak komiczna, że ostatecznie westchnął z frustracją, wyraźnie walcząc z wypływającym mu na usta cierpkim uśmiechem. – Dobra, to zabrzmiało idiotycznie, ale wiesz o co mi chodzi.
Darnell zamrugał niewinnie spoglądając w oczy Maddocka.
– Nie mam pojęcia, dlaczego nie możemy zaprzyjaźnić się naprawdę?
Oniemiały biegacz wręcz rozdziawił usta. Chwilę potem zaczął chichotać.
–  Proszę cię, chyba sam w to nie wierzysz? – zapytał z podejrzliwością i kpiną. Widząc nadąsaną minę swojego towarzysza, znów się roześmiał. – Ty chyba lubisz mieć pod górkę! – stwierdził ostatecznie, kręcąc głową z niedowierzaniem. Sekundę później wypadł z windy, zmierzając do wyjścia, jednocześnie sygnalizując konsjerżowi, aby wezwał mu taksówkę.
Darnell patrzył jak mężczyzna z determinacją zmierza do drzwi ucinając ich rozmowę, niezawodnie nie potrafiąc wymyślić tak naprawdę żadnego konkretnego powodu, dlaczego nie istniała szansa, aby się zaprzyjaźnili czy choćby zaznajomili. Zwyczajnie „bo nie” nie wystarczyło. Zamierzał więc przycisnąć swojego opornego partnera. Jeśli był wściekły, bo przedtem nie udało mu się przyciągnąć uwagi Darnella, to teraz z całą pewnością będzie miał jej w nadmiarze. Jeszcze zapragnie się od niego uwolnić.
Podążając niestrudzenie za swoją ofiarą, Darnell przeklął cicho własną głupotę żałując, że nie był cieplej ubrany. Jego gruba, zimowa kurtka – jedyna jaką ze sobą zabrał – przemokła jednak na wylot poprzedniego dnia i dlatego teraz znów narażał się na odmrożenia. Miał tylko cichą nadzieję, że gdziekolwiek udawał się jego towarzysz będzie ciepło. Zapinając swoją ukochaną skórzaną kurtkę pod szyję i opatulając się bardziej kołnierzem grubego swetra, wyszedł na oblodzony chodnik, w porę, aby dostrzec Maddocka wsiadającego do taksówki. Nawet się nie zastanawiając wślizgnął się do samochodu, zanim mężczyzna zdołał zamknąć drzwi.
– Co ty do diaska robisz? – Oczy biegacza ciskały pioruny, kiedy Darnell spróbował umościć się wygodniej. Wskakując bez ostrzeżenia praktycznie wpakował się na kolana drugiego pasażera. Długie nogi i obolałe ciało też nie pomagało.
– Towarzyszę ci, gdziekolwiek się udajesz, bo mamy nierozstrzygniętą kwestię naszego występu i niewiele czasu.
– Było więcej trzy dni temu, oh albo dwa dni temu – prychnął Maddock.
– Byłem zajęty…
– Teraz ja jestem zajęty. Wysiadaj! – zażądał otwierając drzwi na oścież od strony Darnella.
Ten jednak zwyczajnie zamknął je posyłając szeroki, olśniewający uśmiech zaniepokojonemu kierowcy.
– Rozumiem, dlatego zamierzam ci towarzyszyć, może nawet na coś się przydam.
– Chyba kpisz! Wysiadaj.
Biorąc głęboki wdech Darnell spojrzał na Maddocka z powagą.
– Nie poddam się, rozumiesz. Równie dobrze możesz się z tym pogodzić już teraz i ruszyć, gdziekolwiek się udawałeś.
Prychając pod nosem Maddock usiadł z ramionami zaplecionymi na piersi, wyraźnie się dąsając. Wydymając swoją dolną pełną wargę wyglądał jednocześnie uroczo i zabawnie jak mały chłopiec, i po raz pierwszy dotarło do Darnella, że jego nowy, niezbyt chętny, przyjaciel nie może mieć więcej niż dwadzieścia lat, plus–minus dwa lata. W oczach zbliżającego się do trzydziestki aktora to było niewiele.
– Nie przyszło ci na myśl, że mogę być umówiony? – zapytał w końcu zirytowany biegacz, rzucając zniecierpliwionemu kierowcy polecenie, aby zawiózł ich do centrum.
Być może śmiech Darnella był nie na miejscu, zwłaszcza, że mężczyzna znów wyglądał jakby chciał go zabić, ale zwyczajnie nie potrafił się powstrzymać. Od dawna nie miał takiego ubawu i frajdy. Jego partner zwyczajnie był niesamowity ze swoją zadziornością i uporem.
– Nie wierzę, że masz spotkanie – powiedział wolno, już po pierwszych słowach widząc, jak niebezpieczne błyski zapłonęły w szarych oczach. Tłumiąc śmiech dodał cierpliwie: – Bez zastanowienia powiedziałeś, że jesteś zajęty, a nie, że jesteś umówiony, to jest odruch. Taka niewielka różnica, a jednak całkiem inne znaczenie…
Przez długą chwilę w kabinie panowała absolutna cisza po hardym stwierdzeniu Darnella. Trudno był określić, o czym myślał jego towarzysz, ale wydawał się bardzo intensywnie zastanawiać nad czymś, co trochę go niepokoiło. Z tego nie mogło wyjść nic dobrego.
– Wydaje ci się, że taki sprytny jesteś? – zapytał Maddock, zerkając na niego przez zadziwiająco długie, gęste rzęsy. Kiedy Darnell nie zdołał ukryć pełnego satysfakcji uśmieszku, odpowiedział mu swoim dużo bardziej sardonicznym. – W takim razie przechytrzyłeś samego siebie, bo właśnie zostałeś mianowany tragarzem. Wybieram się na przedświąteczne zakupy.
Długi i gromki śmiech Maddocka echem odbił się w kabinie taksówki. Nawet wcale–nie–podsłuchujący kierowca lekko się uśmiechnął.
Duma Darnella doznała lekkiego uszczerbku, gdy poczuł, że blednie. Nieubrany na warunki pogodowe, obolały, w obcych mu zatłoczonych pasażach handlowych i galeriach – w jego dzienniku to był przepis na koszmar. Zwłaszcza, że jego czaszka nadal pulsowała jednostajnym, rytmicznym bólem.
Chwilę później już podążali zatłoczonym chodnikiem w stronę najbliższej galerii handlowej, dzięki poradzie taksówkarza. Zimno i przenikliwy wiatr chłostały zarośnięte policzki Darnella i nowa lista kreatywnych przekleństw formowała się w jego tętniącej głowie. Maddock dwa kroki przed nim, ciepło opatulony nawet nie obejrzał się za nim, co nie poprawiało mu humoru.
Tak, był rozpieszczonym bucem i lubił atencję, nigdy się tego nie wypierał. Nie leżało mu, że ktoś był zdolny tak całkowicie go zignorować. Już sto razy bardziej wolał ich słowne potyczki i scysje.
– Mamy jakiś konkretny plan czy zamierzasz obejść każdy kąt i sklep aż coś wpadnie ci w oko? – zapytał trochę bardziej sarkastycznie niż zamierzał, ale szczękające zęby nie pomagały w prowadzeniu konwersacji.
– Ja mam plan – odparł Maddock skręcając w pierwszy pasaż, gdzie znów rój ludzi wydawał się podążać w przeciwnym kierunku niż oni dwaj. – Ty. Nie mam pojęcia.
– Bardzo śmieszne – parsknął Darnell, przeklinając w niewybrednych słowach swoją głupotę. Mógł sobie siedzieć wygodnie w hotelu i zaczekać, aż jego zdeterminowany go wykończyć partner, wróci z swoich wojaży.
Maddock odwracając się nagle na pięcie stanął tak szybko, że Darnell nie zdążył wyhamować i wpadł na niższego mężczyznę. Był miękki i ciepły w swojej zimowej kurtce i Darnell miał szaleńczą chwilę nieodpartego pragnienia, aby się przytulić, ale zaczerwieniona od mrozu twarz sprintera wydawała się zamknięta i wyzywająca.
– W każdej chwili jesteś wolny, żeby odejść. Nikt cię nie trzyma na siłę.
– Daruj sobie. To nie działa. – Wbijając twarde spojrzenie w swojego towarzysza Darnell potrząsnął lekko upartym mężczyzną. Co wyraźnie nie spodobało się mężczyźnie, bo nagle zmienił taktykę.
– Przeziębisz się – zauważył, cofając się nieporadnie o krok i prawie potykając na grudce lodu. Zanim jednak Darnell zdołał zareagować, tamten już stał na pewnych nogach jeszcze zwiększając między nimi dystans.
– Twa troska rozgrzewa me serce, ale nadal nie zamierzam wrócić do hotelu, chyba, że dojdziemy do porozumienia tu i teraz – stwierdził Darnell unosząc dłonie do góry w pokojowym geście.
– Do porozumienia?
– Tak.
Pstrykając palcami jakby doznał nagłego olśnienia Maddock stwierdził ironicznie:
– Masz na myśli to porozumienie, w którym ja po prostu zgodzę się na zagranie Jasona, a ty łaskawie dasz mi święty spokój? – Kiedy Darnell po prostu wyszczerzył milion zębów w uśmiechu, Maddock’owi para poszła uszami z wściekłości. Wysuwając szczękę do przodu, wycedził cicho: – Cóż, czeka cię długi dzień, kolego
Chwilę później znikał za drzwiami zakładu zegarmistrzowskiego.

***

Po trzech godzinach wyczerpujących zakupów Maddock nie był pewien czy bardziej był zirytowany, czy rozbawiony. Musiał przyznać, że prawie siny z zimna Darnell łatwo się nie poddawał. Z wdziękiem i wielkim, wkurzającym uśmiechem czarował wszystkie obsługujące ich sprzedawczynie i ich asystentki. W każdym sklepie udzielał pomocnych, aczkolwiek niepotrzebnych rad i z gracją słonia w składzie porcelany przyjmował kolejne pakunki, które wręczał mu Maddock. A w tym roku na serio się postarał. Można by nawet rzec, że lekko przesadził. Cóż, święta jednak zawsze miały na niego taki wpływ.
Zresztą, któż mógłby go winić za to, że ulegał tej całej magii? Dekoracje, choinki i śnieg były jak sygnał dla jego mózgu. Pora była na gorącą czekoladę, ajerkoniak i prezenty. Nawet zapachy miały na niego zadziwiający wpływ. O pięknych światełkach już nie wspominając. Zwyczajnie rozmiękczały go od środka. Był w stanie przyznać, że przyjemnie spędził czas na zakupach. Nieważne, co kupował i dla kogo. Mógł sobie na to pozwolić. Wystarczyła mu radość na twarzach obdarowanych, a wyobrażał ją sobie ilekroć dokładał coś do sterty zakupów. Darnell ze swoim nieprzemijającym dobrym humorem i sarkastycznymi uwagami wnosił pewien powiew świeżości, dodatkowego urozmaicenia. Oczywiście pomijając momenty, kiedy od nowa wymieniał listę absurdalnych powodów, dlaczego to on ma zagrać Keitha, czyli średnio, co piętnaście minut. Nie, żeby miał zamiar się przyznać do tego swojemu naburmuszonemu partnerowi.
– Dobrze. Wytłumacz mi jeszcze raz. Dlaczego nie kazałeś zwyczajnie przesłać tych pakunków do hotelu? – zapytał ponownie, lekko sapiący Darnell stawiając na podłodze swój balast, jak tylko drzwi kolejnego sklepu się za nimi zamknęły.
– To byłoby bezosobowe, a wtedy przedświąteczne zakupy straciłyby swój urok.
– Jasne. Dlatego to ja je wszystkie dźwigam? Żebyś ty mógł się czuć świątecznie i nastrojowo… – parsknął Darnell, trąc dłońmi, aby przywrócić w nich cyrkulację. Jego mina był mieszaniną cierpienia i determinacji. Oczami jednak skanował każdą półkę i wieszak. Ku jego rozpaczy, to był sklep odzieżowy. – Kupiłeś milion prezentów dla mamy, zilion dla kuzynów i srilion dla ich dzieci. Czego jeszcze tutaj szukasz? – zapytał z niedowierzaniem.
Śmiejąc się pod nosem Maddock sfinalizował swój zakup już w duszy się ciesząc. Prawda była taka, że nie potrzebował niczego więcej, ale miał co najmniej godzinę, żeby wrócić do zegarmistrza, po zegarek dziadka. Z Darnell’em na piętach nie bardzo wiedział jak zabić ten czas. Gdyby się go pozbył, a przy okazji choć części zakupów, byłby ustawiony i wreszcie miał święty spokój.
Odwracając się szybko od lady podszedł do niecierpliwie czekającego aktora i biorąc go całkowicie z zaskoczenia, wcisnął mu na głowę futrzaną czapkę. Była to imitacja głowy misia, włącznie z uroczymi małymi uszkami. Sekundy później miał brązowy szalik do kompletu, owinięty wokół szyi zdumionego mężczyzny, a w dłonie wcisnął mu przesłodkie rękawice w kształcie kudłatych łap.
– Nie mogę dopuścić, żebyś się przeziębił przed jutrem – rzucił śmiejąc się pierwszy raz tego dnia naprawdę szczerze. Zanim parskający, sapiący i mamroczący nieskładnie Darnell zdołał pokonać szok i coś wyartykułować, Maddock chwycił część pakunków z podłogi i ruszył do wyjścia. – Ruszaj się misiek. Nakarmię cię, skoro uparłeś się towarzyszyć mi. Umieram z głodu.
Musiał zaczekać dobrych pięć minut zanim zgarbiony, biedny Darnell wyczłapał ze sklepu z opuszczoną głową. Przedstawiał sobą wzruszający widok. Szkoda, ze Maddock nie kupował tego. Na plus musiał poczytać mu jednak fakt, że uszatą czapkę miał mocno naciągniętą na oczy, a szal ciasno zaciśnięty na szyi. Wielkie łapy trzymał opuszczone wzdłuż boków. Pakunki z całą pewnością znalazły własną drogę do hotelu, o co Maddock mógł się założyć.
Oczywiście miał rację, bo chwilę później uradowany asystent wybiegł ze sklepu i odbierając paczki Maddocka z wielkim uśmiechem, ponownie zniknął za drzwiami.
– Gdzie to obiecane jedzenie? – wyburczał, wyraźnie zdegustowany dobrym humorem Maddocka, Darnell, co oczywiście z miejsca wywołało nową salwę śmiechu.  – Czy wspominałem, że jesteś sadystą?
– Cóż… rozszyfrowałeś mnie.
Chwilę później siedzieli w świątecznie przystrojonej kafejce, gdzie z głośników sączyły się okolicznościowe piosenki, a w powietrzu unosił zapach jabłek z cynamonem.
– Och, skarbie – ucieszył się Darnell na pierwszy widok kelnerki podchodzącej do ich stolika. – Kawa. Poproszę dużo kawy. Stertę naleśników ze syropem klonowym. To na początek… później…
– Będzie lunch – wtrącił Maddock spokojnie. Nie miał zamiaru siedzieć tam całe wieki. Tym bardziej, że ich tymczasowe porozumienie wisiało na włosku. W końcu wróciłby temat występów, a to na sto procent wróżyło wojnę. – Dla mnie omlet z trzech białek, dwa tosty z ciemnego pieczywa i bekon z indyka… – Maddock zignorował pełne obrzydzenia parsknięcie swojego towarzysza i z uśmiechem oddał kartę zdezorientowanej lekko kelnerce. – Poproszę też wielką filiżankę gorącej czekolady. Z posypką cynamonową na wierzchu.
– Bekon z indyka? Proszę cię, to świętokradztwo, to obraza dla prawdziwego bekonu na całym świecie – zaprotestował Darnell, kiedy zostali sami. Wszystkie stoliki były zajęte wokół nich, więc panował niezły gwar, to też mężczyzna pochylił się nad małym stolikiem wymownie patrząc w oczy Maddocka.
On jednak nie zamierzał dyskutować na temat swoich zwyczajów żywieniowych z nim. Wystarczyło, że jego własny trener praktycznie cały czas siedział mu na tyłku, aby przestrzegał specjalnie dla niego przygotowanej diety. W okresie świąt to był dla nich obu bardzo drażliwy temat. Zdecydowanie więc odpadał, teraz kiedy miał zamiar delektować się swoim jakże zasłużonym przysmakiem. Właściwie nie miał pojęcia, o czym w ogóle mieliby rozmawiać. Chwycił się więc pierwszej myśli, która przyszła mu do głowy.
– Wypowiedział się facet w czapce z uszami – odparł nie mogąc sobie darować przytyku. Teraz co prawda czapka, rękawice i szalik spoczywały na krzesełku obok, ale i tak Maddock nie mógł się nadziwić, że tamten nie miał oporów ją włożyć. – Nie mogę uwierzyć, że nosiłeś tę czapkę i że nie przejmowałeś się, że ktoś cię rozpozna.
Parkając śmiechem, bardzo ciepłym, wesołym śmiechem, który zwracał na nich uwagę praktycznie wszystkich, Darnell odparł swobodnie:
– W tym mieście jest gazylion znanych osób i pewnie wszystkie są bardziej znane i/lub ważniejsze ode mnie. Znikam tu w tłumie. A zresztą widziałeś kiedyś, aby zainteresowanie zaszkodziło czyjejś karierze?
– Owszem, widziałem. – Nie chcąc jednak wracać do bolesnych wspomnień Maddock dodał kpiąco: – Jeśli ta czapka przyniesie ci sławę, no mam na myśli większą niż do tej pory, to chcę akredytację.
Prostując się dumnie, Darnell pogładził pieszczotliwie miękkie futerko, patrząc jednocześnie z wyrzutem na Maddocka, jakby obawiał się, że ten obrazi jego nowych przyjaciół.
– To bardzo ciepła czapka. Bardzo milusia w dotyku – zaanonsował kategorycznym tonem. W oczach miał jednak wesoły błysk, a szerokie usta, nieznacznie unosiły się w kącikach. Drapiąc się po zarośniętym policzku dodał po chwili krzywiąc się lekko. – A dwie i półgodziny temu z zimna moje jądra wpełzły do środka mojego ciała i odmawiają wyjścia. Zamierzam użyć tych rękawic, aby je wywabić na zewnątrz.
Krztusząc się i plując, Maddock spróbował przełknąć mały gryz pierniczka, który właśnie wziął. Leżały na stolikach, więc się skusił, teraz jednak żałował, bo łzy spływały mu po policzkach, a płuca paliły od drobinek, które dostały się do środka. Nie pomagała też mina starszej pani siedzącej przy stoliku obok z aprobatą wpatrującej się w Darnella z podejrzanymi rumieńcami na bladych, pomarszczonych policzkach.
– Jeeezu, dzięki za wizualizację. Mogłem żyć bez tego obrazu w mojej głowie – parsknął po chwili, z trudem odzyskując oddech. Był niemal pewien, że kawałki ciastka nadal wypadały mu z ust, kiedy mówił. – Może na gwiazdkę kupię ci kudłate bokserki – rzucił bez zastanowienia. Tym razem to Darnell zachłysnął się. Z twarzy nadal jednak nie schodził mu ogromny uśmiech. – Albo nie. Nie sądzę, aby robili tak wielkie… – Zanim jego towarzysz zdołał się nadąć, dodał szybko: – Żeby pomieściły twoje ego.  
– To już drugi cios w moje delikatne ego – zauważył aktor łapiąc się teatralnie za pierś. – Zaczynają się pokazywać pierwsze siniaki.
– Wątpię, aby coś mu zagrażało – odpowiedź Maddocka była automatyczna i poniekąd spowodowana szelmowskim uśmiechem i spojrzeniem „biednego żuczka”, które mu rzucił jego towarzysz. Trudno było w takich sytuacjach pamiętać, że z trudem znosił tego zarozumiałego człowieka. Nie można być wkurzonym, jeśli ktoś cię rozczulał, albo nie daj Boże, rozśmieszał. – Nie dopuściłbyś do tego.
– Och, nie wiem czemu tak surowo mnie oceniasz – zaprotestował jego towarzysz, z mrugnięciem oka przyjmując swój talerz od kelnerki, która wróciła, aby ich obsłużyć. Nie czekał jednak na odpowiedź tylko zaczął pałaszować stos naleśników, uprzednio topiąc je w litrze słodkiego syropu. – Pomyślałby kto, że mnie znasz, a nie wiesz o mnie nic istotnego, jak na przykład co lubię, jaki jestem w łóżku, albo czemu złamałem środkowy palec w wieku trzynastu lat…
Wtrącony lekko z równowagi Maddock zajął się swoim talerzem, aby zyskać czas na znalezienie jakiejś odpowiedzi. To co przychodziło mu na myśl najpierw, nie nadawało się do wyartykułowania.
– Powiedzmy, że mam pewne przypuszczenia. Zresztą kilka naszych spotkań jest niezłą podstawą do wysnucia wniosków na twój temat.
Pauzując na chwilę zajadanie się swoim daniem, Darnell spojrzał na Maddocka kontemplacyjnie. Otwarcie i skrupulatnie lustrując coraz bardziej nieswojo się czującego biegacza.
– To są pozory. Ulegasz pierwszemu wrażeniu jak wszyscy. Wyciągasz jednak pochopne wnioski. Nie masz pojęcia jaki jestem. Nic o mnie nie wiesz, a przynajmniej nie ode mnie. To chyba nie fair, prawda?
– Jesteś arogancki, pewny siebie ponad miarę i poniekąd egoistyczny. Nie można ci zarzucić, że bardzo to ukrywasz – odparował Maddock, odczuwając znów pierwsze zakradające się szpilki irytacji. Oczywiście, że wyciągał wnioski wnosząc po tym, co widział, a nie po tym, co wiedział. Ale czyż nie wszyscy tak robili? Zmuszając się do jedzenia, przyspieszył, żeby mieć ten coraz bardziej krępujący posiłek za sobą.  Tym bardziej, że Darnell robił mu lobotomię wzrokiem. Niebieskie oczy wydawały się prześwietlać na wylot każdą jego myśl, a nienawidził czuć się taki odsłonięty. Zresztą nie zamierzał się tłumaczyć. Nie lubił Darnella. Koniec. Czy jego powody były irracjonalne, czy merytoryczne nikogo nie powinno obchodzić. – Po za tym jesteś samolubem. Nie kupiłeś dla swoich bliskich ani jednego prezentu, choć dziś miałeś ku temu wspaniałą okazję. – Być może Maddock nie wiedział jak wielką rodzinę miał jego partner, ale z całą pewnością miał przynajmniej brata. Nie znosił ludzi, którzy czekali do ostatniego momentu z zakupami, a potem kupowali byle co, albo jeszcze gorzej, po prostu dawali pieniądze.
Chwilę trwało zanim cisza przebrzmiała po jego ostatnich słowach. Echo rozmów jakby zniknęło w tle tak jak i muzyka. Nagle byli tylko oni dwaj mierząc się spojrzeniami.
– Mówisz tak jakby to były wady – rzucił w końcu kwaśno Darnell, odsuwając swój pusty talerz i z ostrożnością próbując kawy. Na jego twarzy natychmiast wypłynął stan takiej błogości, że w Maddock’u pierwszy raz od lat obudziła się tęsknota za kawą, której nie pił od dawna.
– W moim świecie są. – Bez ogródek potaknął stwierdzeniu swojego towarzysza, unikając jednak patrzenia na niego. Nikt nie powinien czynić ze zwykłej czynności picia takiej orgii. Darnell nie tylko mruczał z ukontentowaniem i wzdychał, ale również zlizywał z boku naczynia każdą czarną kroplę, która zdołała mu uciec. Maddock miał nawet wątpliwości czy w ogóle interesowała go jego odpowiedź. Starsza pani, dwie kobiety z nią siedzące i facet obok wydawali się jak zahipnotyzowani za każdym razem, gdy różowy język Darnella z atencją prześlizgiwał się po świątecznie udekorowanym kubku. Zdenerwowany, bez jakiegoś racjonalnego powodu, Maddock chwycił się swojej filiżanki z gorącą czekoladą niepewny jednak czy zdoła przełknąć, choć jeden łyk. Z drugiej strony musiał zająć czymś ręce, bo dosłownie chwila dzieliła go od wyszarpnięcia naczynia z rąk swojego towarzysza.
– Ha! W niektórych sytuacjach życiowych to instynkt samozachowawczy rozwija w nas cechy potrzebne do przetrwania – odparł Darnell najwyraźniej wcale nie tracąc wątku. – Arogancja wynika z przekonania o własnej sile, pewność siebie z wiary we własne możliwości, a egoizm ze zwykłej chęci przetrwania. We wszystkim jednak potrzebny jest umiar. Choć tutaj trzeba wziąć pod uwagę, że każdy stosuje własną miarkę, powszechnie znaną, jako moralność. – Ostatniego z zarzutów nie zamierzał komentować. Co obchodziło Maddocka, że już od dawna miał dla swojej siostrzenicy i chrześniaczki w jednej osobie zamówiony domek dla lalek z mebelkami na zamówienie, aby pasowały do wystroju jej pokoju i jej mebli? Albo, że zrobił kolekcję albumów dla brata z tego miliona zdjęć, które non stop pstrykał? Nie musiał się usprawiedliwiać. Bawiła go jednak dyskusja z upartym partnerem. Na swój sposób był wyjątkowy. W jego kręgach mało było ludzi tak bezpośrednich o jasno sprecyzowanych poglądach. Nie świadom zawirowań emocjonalnych swojego towarzysza spojrzał na niego z mieszaniną dezaprobaty i wyrozumiałości. – Zapominasz też, że przecież jest „Jeden świat dla nas wszystkich”, czyż nie?
– W takim razie nasze krainy dzielą góry i doliny – wycedził w końcu Maddock zły na siebie, że nie może tak właściwie zarzucić słowom swojego towarzysza nic, co nie zakrawałoby na czystą obłudę. – Dla mnie to nadal są wady, tylko pięknie przystrojone. – Grunt to trwać przy swoim. Szkoda tylko, że teraz, kiedy miał pełną uwagę Darnella skierowaną na siebie, to nagle nie miał nic do powiedzenia. Mężczyzna pochylił się nad stolikiem, opierając łokcie na blacie i wspierając brodę na splecionych dłoniach. Długie nogi wyciągnął tak, że nogi Maddocka właściwie znalazły się między nimi. Ich stoliczek nagle drastycznie się zmniejszył. Niebieskie oczy rzucały mu wyzwanie. Spinając się w sobie i udając śmiałość, której nie miał nawet za grosz, zaczął wyłuskiwać swoje poglądy, aby nie było żadnych nieporozumień. – Arogancja nie wynika z przekonania o własnej sile, ale z tego, że danej osobie wydaje się, że jest silniejsza od innych. Że ma większą władzę, przewagę. Jeszcze nie spotkałem aroganta używającego własnej siły i/lub władzy dla czyjegoś benefitu – oświadczył stanowczo, a którym to stwierdzeniem wywołał uniesienie brwi Darnella. Nie zamierzał przestać, kiedy właśnie się nakręcił. – Pewność siebie jest dobra o ile nie wynika z przekonania o własnej racji w każdej sprawie. Często jednak, jest właśnie mylona z zarozumialstwem. Granica wydaje się czasem być zbyt cienka dla niektórych, więc zalecałbym ostrożność, bo łatwo się zapomnieć, zwłaszcza jeśli idzie w parze z arogancją. Niektórzy zwyczajnie nie dopuszczają do siebie faktu, że mogą się mylić i że nie zawsze mają rację. – Darnell skrył śmiech za nagłym kaszlem, ale nie przerwał podirytowanemu Maddock’owi. Och, przecież on wiedział, że nieraz nie miał racji. No, po za tym razem. Tym razem miał rację oczywiście. – Może cię to bawić, ale powiedz, kiedy ostatnio przyznałeś, że się mylisz? – Na puste spojrzenie swojego partnera parsknął ironicznym śmiechem. – Tak myślałem. Ja z drugiej strony umiem przyznać, że co do egoizmu możesz mieć trochę racji.
– Jakże to miło z twojej strony, łaskawco – wtrącił Darnell udając szczerze wzruszonego. Nadal jednak wpatrywał się w Maddocka tym swoim spokojnym, wnerwiającym spojrzeniem, trącając w jego duszy znane mu nuty zwątpienia i niepewności. Zamierzał jednak udawać, że go nic nie rusza. Nauczył się już, właściwie to był odruch.
– Nieraz egoizm czyni więcej szkody niż pożytku. Na przykład, kiedy zmusza nas do brania udziału w takich akcjach jak ta. Każdy myśli tylko o swoim tyłku i odwraca wzrok, kiedy komuś dzieje się krzywda. Potem, kiedy ich gacie są w ogniu, udają, że się troszczą i to, co się dzieje innym ma dla niech znaczenie, a wcale tak nie jest. Zazwyczaj chodzi po prostu o zysk.
– Jedocześnie jednak w pewnym momencie stajemy murem i bierzemy udział w takich akcjach – skontrował Darnell, wyraźnie bardzo zaangażowany w rozmowę. Mrugające do niego kobiety i ciekawskie spojrzenia, jakby przestały istnieć. – Umiemy się zjednoczyć w naprawdę ważnych sprawach. Nie rozumiem jednak, co ciebie skłoniło do wzięcia udziału.  Zwłaszcza, jeśli czujesz się zmuszony, choć partycypacja była dobrowolna.
– Moralność – odparł Maddock, choć czuł jak drzwi pułapki właśnie otworzyły się przed nim ze zgrzytem. – Czułbym się podle gdybym tego nie zrobił.
– Czyli to wyrachowanie, a nie egoizm? – BUM! Pułapka się zamknęła i Darnell wydawał się dobrze z tego zdawać sprawę. – Robisz to, bo musisz, bo nie mógłbyś patrzeć sobie w oczy, a nie, dlatego że naprawdę chcesz pomóc. Nie chcesz wyjść na drania, który odwraca wzrok.
– Nie chcę musieć walić kogoś obuchem w łeb, żeby zrozumiał, że postępuje źle – odparował Maddock zaplatając ramiona na piersi w obronnej pozie, starając się dać samemu sobie, choć trochę komfortu. Dlaczego właśnie on musiał trafić na inteligentnego blondyna i do tego aktora? Lawina stereotypów posypała się na jego czaszkę wymieniana spokojnym, wyrozumiałym głosem Rodneya w jego głowie, ale zamknął drzwi swojemu sumieniu z hukiem. Chciał, choć gdzieś wygrać. Mogło to być bodajby z jego własnym rozsądkiem.
– Idealista. Hmmm… – stwierdził w końcu Darnell z krzywym uśmieszkiem. Najwyraźniej poważna rozmowa już się zakończyła. – Nie wiesz, że oni umierają szybko? Ze zgryzoty, alkoholizmu i nadmiaru szarej rzeczywistości. – Odstawił swój pusty kubek i ukradł nienapoczęty napój Maddocka, bez żenady się częstując. – Mmmmm, bardzo dobre – rzucił mimochodem do zaskoczonego Maddocka, oblizując wargi z ukontentowaniem. – Przynajmniej teraz wiem, czemu chcesz zagrać Keitha. Wolisz być przyciśnięty do ściany, gdzie sposób postępowania jest oczywisty. Nie wymaga twojego zaangażowania, wymaga po prostu postąpienia moralnie. Bez względu na to, co czujesz czy myślisz, musisz postąpić w z góry właściwy sposób. To łatwe.
Przystojny diabeł po raz setny zagotował krew Maddocka w mgnieniu oka. Nie zamierzał jednak wyjść z kawiarni, jako pokonany. Nie, póki w piekle nie będzie można ukulać bałwana. Wstał, spoglądając na swojego partnera z sardonicznym uśmiechem na ustach, ukrywając w jak wiele jego podskórnych obaw, zdołał ten drań trafić.
– Chcę zagrać Keitha, tylko dlatego, że ty chcesz go zagrać. – Parsknął śmiechem widząc zdumioną minę Darnella. Rzucając pieniądze na stolik za ich późne śniadanie, wyszedł nie oglądając się za siebie.
Tylko cudem pamiętał, żeby zabrać kurtkę.
Zegarmistrz patrzył na jego roztrzęsione dłonie, kiedy odbierał zegarek dziadka, ale nie zapytał czy wszystko w porządku. Maddock nie był pewien czy był to kolejny przykład zobojętnienia, czy zwyczajnie starszy pan pilnował własnego nosa. Tak jak Darnell powinien był. Nie miał zamiaru przyjąć do wiadomości analizy tego człowieka. W końcu on też nic o nim nie wiedział. Nie był płytki, ani wyrachowany. Był po prostu zamkniętą w sobie, prywatną osobą.
Musiałby być jednak jakimś kosmicznym szczęściarzem, gdyby raz na zawsze pozbył się tego człowieka. Wchodząc do windy, Darnell pojawiając się znikąd wepchnął się za nim. To już był chyba trzeci raz tego dnia.
– Uciekłeś.
– Miałem umówione spotkanie – wymusił Maddock spokojnym tonem, nie chcąc od nowa nakręcać się i ulegać prowokacji. W takim tempie w jakim wkurzał go Darnell, była duża szansa, że żaden z nich nie dożyje nagrania.
– Tak wiem, zegarmistrza. Pamiętam. Prezent twojej babci dla niego na pierwszą rocznicę ślubu. Popsuł się kilka lat temu, a po jej śmierci dziadek nie chciał go naprawiać. Ty uznałeś jednak, że to będzie dobry pomysł, aby przywrócić mu świetność i dać mu go na gwiazdkę. – Na zdumioną minę Maddocka, aktor roześmiał się niewesoło. – Wbrew temu, co myślisz słuchałem, co mówisz. Mogę więc powiedzieć, że ja cię trochę już znam.
Płonąc z zażenowania Maddock nie mógł uwierzyć, że przez te kilka godzin najwyraźniej chlapał jęzorem na prawo i lewo. Sześć pięter w życiu nie było tak wysoko jak w tym momencie. Jechali chyba wieczność.
– Nie miałem zamiaru cię zanudzać – odparł chłodno, wbijając spojrzenie w stalowe drzwi. Tyle to dobrego dało, że bez trudu widział w odbiciu przyglądającego mu się partnera. Tłumiąc jęk, opuścił spojrzenie tym razem z zaciekłością studiując swoje zabłocone, pokryte śladami soli, buty.
– Nie bądź dziecinny – zaprotestował Darnell wyraźnie z niego kpiąc. – Chyba, że to u ciebie stan naturalny. Tak jak z wybieraniem postaci, którą masz zagrać.
Oburzony, dotknięty do żywego Maddock obrócił się na pięcie, tylko w ostatnim momencie powstrzymując się przed pchnięciem w pierś większego mężczyznę ze złości.
– Mówi ten, co dzień przed nagraniem zjawia się przepity, nieogolony z wyraźnym bólem głowy od kaca. Bardzo dojrzałe – warknął, ledwo nad sobą panując.
Najwyraźniej jego słowa uderzyły w czuły punkt, bo aktor zmrużył powieki, a jego oczy znów przybrały ten lodowaty odcień niebieskiego, który posyłał ciarki niepokoju po kręgosłupie Maddocka.
– Daj rękę – wycedził mężczyzna. Kiedy Maddock z czystego zaskoczenia i niedowierzanie nie zareagował, zażądał jeszcze raz. – Podaj mi swoją dłoń.
Ostatecznie zbyt niecierpliwy, aby czekać sam uchwycił osłupiałego sportowca za prawą rękę i wplatając ich złączone palce w swoje przydługie, proszące się o przycięcie blond pasma, przesunął nią po tyle swojej głowy.
Próbując zmusić swoje ciało, mózg i przede wszystkim usta do protestu Maddock dał manipulować swoją dłonią, aż pod palcami wyczuł wielkiego guza. Bardziej z odruchu niż świadomie zaczął badać obrzmiałą wypukłość, nawet, kiedy syczący z bólu Darnell zabrał swoją rękę. Bez cienia wątpliwości guz takich rozmiarów mógł być przyczyną koszmarnego bólu głowy i krzywiąc się z sympatią, Maddock nieświadomie pogłaskał obolałe miejsce, jednocześnie przeczesując zaskakująco jedwabiste kosmyki. Może zbyt pochopnie wyciągał jednak wnioski? Lata uwarunkowań psychicznych jednak robiły swoje.
– Grupka siedmiolatek uznała, że to bardzo zabawne, rzucić się na mnie na lodowisku. Bardzo je bawiło ile razy udało im się mnie przewrócić. Kiedy po stu milionach prób, Parkerowi i mnie, udało się w końcu położyć je do ich łóżek, była północ, więc kiedy wróciłem do swojego pokoju wziąłem prysznic, wypiłem szklaneczkę szkockiej, co by krążenie wróciło do moich odmrożonych członków i padłem na łóżko. Tylko po to, aby być wywleczonym o szóstej rano, byle tylko mieć szansę cię wytropić, zanim znów weźmiesz swój włochaty tyłek w troki i gdzieś wybędziesz.
Całkowicie i bezgranicznie oniemiały Maddock stał naprzeciwko Darnella z dłonią nadal wplątaną w jego włosy i z rozdziawionymi ustami. Nie usłyszał nawet w pierwszym momencie jak dzwonek sygnalizujący otwarcie drzwi widny, zadźwięczał. Dopiero kiedy dwójka pracowników na rzecz akcji w pomarańczowo–zielonych koszulkach weszła do windy, ocknął się i zrobił krok wstecz. Palące rumieńce wypłynęły mu na policzki pod badawczym spojrzeniem nowo przybyłych. Gorzej jednak się czuł widząc zamkniętą, chłodną minę swojego partnera.
– Nie mam włochatego tyłka – palnął bez zastanowienia. Zresztą miał zamiar pogrążyć się jeszcze bardziej. Na tym etapie nie było o to szczególnie trudne. – Mam bardzo gładkie ciało. Całe.
Najwyraźniej współczując mu Darnell wypchnął go w końcu z windy i z wymuszonym uśmiechem, ale bez słowa, nacisnął guzik swojego piętra, zamykając drzwi. Musiało być mu go żal, bo wytrącony z równowagi biegacz dostrzegł zanim zamknęły się za nim drzwi, jak wyraźnie zgromił wzrokiem podśmiechujących się pod nosem współpasażerów.
Maddock miał nadzieję, że ziemia się rozstąpi i robiąc mu przysługę zwyczajnie go pochłonie. W ostateczności byłby wdzięczny opatrzności, gdyby choć miał tyle szczęścia, aby już nie natknąć się na tych asystentów. 



{PS. Za wszelkie niedociągnięcia przepraszam - zostaną usunięte.}











14 komentarzy:

  1. Tak bardzo Ci dziękuję za wstawienie trzeciego rozdziału :* Jest świetny a potyczki słowne naszych chłopaków są po prostu boskie. Nawet nie wiem kiedy przeczytałam cały rozdział :) Już nie mogę się doczekać, by przeczytać całość :D Mam nadzieję, że może uda Ci się wstawić w niedługim czasie całą opowieść. Jesteś KOCHANA :* Dziękuję Ci za to, że jesteś :*
    Podziwiam, pozdrawiam i całuję :*
    Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś wspaniała :D Już nie mogę się odczekać kolejnych rozdziałów! Tak myślałam, że szybko się to nie skończy, taki pomysł wymaga rozwinięcia :)
    Ja też uwielbiam sprzeczki Darnella i Maddocka. Sarkastyczne, inteligentne, zabawne. Wow :D A jeśli chodzi o zdjęcia, to zawsze bardzo lubiłam Sawyera z "Zagubionych", ale w tej konfrontacji zdecydowanie wygrywa Maddock! Słodziak :D Jako postać też go coraz bardziej doceniam. Nie spodziewałam się tylko, że jest taki młodziutki (jak ja.. xD)
    Alys

    OdpowiedzUsuń
  3. Opowiadanie bardzo mi się podobają
    każde twoje opowiadania poruszają ważne tematy ,są one niepowtarzalne i niezwykłe . Często do nich wracam XD
    Życzę dużo weny <3
    i czasu <3

    P.S bardzo mi się podoba twój styl pisania ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ochhhh.
    Czekam na więcej.
    Nie wiem czemu ale wbiłam sobie do głowy, że Maddock jest pływakiem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurcze, mysłałam chyba z 15 minut nad komentarzem.
    Cholernie podoba mi się ta relacja, wkurzająca, mężczyźni są wobec siebie nastawieni co najmniej bojowo, jednak w tym wszystkim są słodcy. Zabawni i cholernie inteligentni.
    nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudne opowiadanie. A nasi chlopcy sa strasznie slodcy <3 Chociaz Maddock jest moja ulubiona postacia, to Darnell rowniez zasluguje na aplauz. Obaj sa wredni; wkurzajacy, ale przy tym cholernie inteligentni. Uwielbiam to jak sie sprzeczaja. I zdecydowanie kocham to ja swietnie opisujesz ich uczucia i wszystkie sytuacje, ktore ich spotykaja. Juz nie moge sie doczekac kiedy bede miala okazje przeczytac co takiego oni musza nakrecic. Jestem pewna, ze cudnie to opiszesz.
    Boskie to opowiadanie, tak jak kazde, ktore piszesz :*
    Pozdrawiam i wena zycze <3
    ~Psychedelic smiles

    OdpowiedzUsuń
  7. Swietne opowiadanie. Nigdy nie zchodzisz z poziomu jaki sobie wyznaczylas i to jest wspaniale. Co wiecej, jak dla mnie widac ze wciaz sie rozwijasz. Gratuluje juz za samo to wspaniale samozaparcie :)
    Rozdzial na prawde boski. W koncu mamy okazje poznac temperamenty naszych zadziornych chlopcow. Czekam niecierpliwie na rozwoj wydarzen i ten caly spot, ktory maja nakrecic.
    Kochana, wena, bo pomyslow na cale szczescie Ci nie brakuje :D
    ~Fluffery

    OdpowiedzUsuń
  8. Kocham, kocham i jeszcze raz kocham..twoje opowiadania i ciebie, że je tak cudownie piszesz!
    nie mogę bez nich żyć poprostu, są dla mnie jak powietrze;-)),
    dlatego życzę ci duużo weny i pozdrawiam ciepło:))

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam, jestem pod wrażeniem następnego rozdziału i bardzo się z niego ucieszyłam. Bo cóż może nam poprawić humor, jak nie kawałek twojego opowiadania:). Z twarzy od samego początku nie schodził mi uśmiech, kiedy zaczęłam wyobrażać sobie Maddoca uganiającego się za Darnallem. A ten prezent w postaci misiowego kompletu był boski. Połączyłaś ze osoby dwie osoby o dość silnej osobowości, i jak te dwa osiołki nie zaczną ze sobą współpracować to mogą nas niejednokrotnie zaskoczyć. Darnall za szybko wyrabia sobie opinie o drugie osobie i pod pokrywa oschłości ukrywa jakąś bolesną dla siebie historię. A co do Madocca, że od początku gra kogoś kim tak naprawdę nie jest. I jak wreszcie przestaną ze sobą walczyć to może z nich być naprawdę ładna para. Dziękuje, za taki temat opowiadanie. Dziękuje, że opowiadasz nam historię miłości mm nie różniącą się w ogóle od innych. Przecież i oni muszą walczyć o swoją miłość borykać się ze łzami, bólem i radościami dnia codziennego. Mam wrażenie chociaż może niesłusznie, że uświadomić mamy sobie to, iż jeśli nie pokonamy naszych własnych uprzedzeń i się z nimi nie zmierzymy. to tak naprawdę nie mamy co zmieniać poglądów innych ludzi. Bo to nic nie da, możemy tylko bardziej zaszkodzić a nie pomóc. Np. nasi główni bohaterowie którzy boja się zagrać rolę Jasona. Oni sami muszą zmierzyć się ze swoimi demonami. Dziękuję, że z nami jesteś i za takie wspaniałe opowiadania. Życzę dużo pomysłów żeby ci się nie skończyły, a my mogli je czytać. Pozdrawiam serdecznie TWF (twoja wieka fanka).:)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak bardzo sie ciesze, ze sie nie powstrzymujesz, ale to prawda. Torturujesz nas takimi urywkami historii. Wciagnelam sie w to opowiadanie i nie wiedziec kiedy juz przeczytalam calosc. To jest jedna z najlepszych wlasciwosci Twoich opowiadan. Czyta sie je lekko, przyjemnie, ale Twoje historie zawsze maja glebsze znaczenie i ukryty sens. Dziekuje Ci za Twoj trud wkladany w kazda historie i dziekuje za wszystkie opowiadania, ktore niejednokrotnie sa takim malym jasnym punktem kazdego szarego dnia. Piszesz swietnie i niemal bezblednie.
    Zgadzam sie z powyzszym komentarzem. Rowniez mysle, ze przez wewnetrzny spor swoich bohaterow w tej historii starasz sie nam w piekny, acz delikatny sposob przekazac, ze kazdy powinien zwalczyc najpierw swoje uprzedzenia i wyzbyc sie stereotypow, a dopiero potem mozemy zaczac starania o zmiane myslenia spoleczenstwa. W subtelnej scence, mozna powiedziec, ze z zycia codziennego, ukazujesz nam taki gleboki sens, ze ja juz po prostu nie potrafie wyjsc z podziwu dla Ciebie. Chyle czola i klaniam sie przed Twoim talentem. Jestes niesamowita i mam nadzieje, ze bedziesz pisac i wciaz przekazywac nam tak wspaniale tresci w swoich opowiadaniach.
    Pozdrawiam Cie goraco i niecierpliwie czekam na dalsza czesc tej opowiesci :)
    ~Desire

    OdpowiedzUsuń
  11. boski rozdział.
    Na prawdę Cię przepraszam, że dopiero dziś komentuję, ale wcześniej nie miałam czasu. Przeczytałam i owszem, ale do dziś zostawiłam tylko reakcję, że mi się podoba to chyba bardzo oczywiste :)
    Uwielbiam takie miłe i ciepłe opowiadania jak to. Darnell i Maddock zawładnęli moim sercem i dołączyli w moim uwielbieniu do wszystkich innych bohaterów Twoich opowiadań, które miałam zaszczyt przeczytać :)
    Już nie mogę się doczekać nowego rozdziału i mam wielką, wręcz ogromną nadzieję, że dodasz go jeszcze w ten weekend i (jak to ktoś wyżej określił) rozświetlisz nam ten szary, ponury dzień :D
    Pozdrawiam gorąco :*
    ~RainbowCloud

    OdpowiedzUsuń
  12. Cudo, Cudo, CUDO!!!
    Ja na serio nie wiem jak Ty to robisz, ale rób tak dalej, ja cię proszę. Piszesz fenomenalnie. To opowiadanie jest boskie <3
    Mrrrrrr.... Chłopcy mają urocze, zadziorne charakterki. To będzie bardzo ciekawe... Już nie mogę się doczekać :*
    Trzymam kciuki za szybki nowy rozdział. Mam niedosyt Twoich opowiadań, więc czekam na ciąg dalszy <333
    Pozdrawiam :*
    ~Saki-kun

    OdpowiedzUsuń
  13. Jesteś niesamowita, kobieto. :) Twoje teksty są pokarmem dla mojej duszy. Już długo czytam Twoje opowiadania i muszę przyznać, że piszesz rewelacyjnie, z uczuciem. Pochłaniam wszystkie rozdziały w try miga i muszę przyznać, że jestem zaskoczona ilością tekstu, jaką nas obdarowujesz. Dziękuję Ci za to co robisz, dla nas, czytelników. Dzielisz się z nami Swoją pasją. Jesteś jedną z moich ulubionych autorek. Pozdrawiam. :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Kochana, nawet nie wiesz jak bardzo jestem szczęśliwa z Twojego powrotu :D
    Rozdział jak zwykle zachwyca i mimo długiej przerwy nie traci na swoich niewątpliwych walorach. Muszę przyznać, że często zaglądałam na Twojego bloga z wielką nadzieją, ale jakiś czas temu zwątpiłam w Twój powrót. Więc moje serce skacze z radości na widok nowego rozdziału i tak radosnych informacji^^
    Pochłonęłam cały rozdział w ekspresowym tempie i czuję niedosyt. To jest zbyt dobre, aby kończyć właśnie teraz. Przydałoby się jeszcze trochę, tak, zdecydowanie...
    A Darnell i Maddock grzeją już ciepłe miejsce w moim sercu. Są bezbłędni i uwielbiam ich.
    Mimo wszystko, teraz będę niecierpliwie wyczekiwać kolejnych rozdziałów
    Życzę Ci dużo czasu oraz weny i radości wynikającej z Twojej pasji :#

    OdpowiedzUsuń

I co sądzisz?