Świąteczny pocałunek
AkFa©2014
Wszystkie prawa zastrzeżone
Rozdział czwarty
– Stop, stop, stop! – krzyknął
reżyser, wydawałoby się, że po raz setny tego dnia. Nie żeby dzień wcześniej
było lepiej. Lekko siwiejący na skroniach, z wyraźnie wycofującą się z pola
walki grzywką, mężczyzna wyglądał jakby miał zamiar resztę włosów sobie wyrwać
z frustracji. Waląc do Darnella i Maddocka jak w dym, zaczął ziać ogniem. –
Gówno mnie obchodzi, jaki macie ze sobą problem! – Wycelował w nich
oskarżycielski palec, wymachując im przed nosami. – Już drugi dzień próbuję
wpełznąć wam w dupę, żeby zrobić wam obu dobrze, ale wy ni chuja nie rozumiecie,
co się do was mówi! – wydarł się na oniemiałych mężczyzn. Darnell miał przez
moment wrażenie, że jego partner nawet tak jakby lekko schował się za nim w
pierwszym odruchu, ale szybko zdymisjonował tę absurdalną myśl. Brouyer był
niewysoki i niepozorny w porównaniu do nich, ale w tym momencie miał rządze
mordu w oczach, przez co nawet jemu pot spłynął po plecach pod podkoszulkiem. –
W momencie jak mówię: Nagrywamy! To jesteście pieprzonymi Keith’em i Jasonem.
Jebanymi przyjaciółmi, kapujecie? Jak mam wam to jeszcze lepiej do kurwy nędzy wyjaśnić?
– Widząc puste, zdębiałe spojrzenia obu mężczyzn, wyrzucił ręce do góry tracąc
już resztki cierpliwości. – Dziesięć minut przerwy. Jak kurwa wrócę, to chce to
mieć za pierwszym podejściem!
Cała ekipa, wizytujący goście i
niezajęci uczestnicy obserwujący nagranie rozpierzchli się przed nim jak myszy,
kiedy szturmem wypadł ze studia. Gorzej, gdyż sekundę później wlepili oczy w powód
niezadowolenia ich idola. Zimny pot oblał Darnella i Maddocka na pełne
wyrzutów, zdegustowane spojrzenia, które otrzymali. Brouyer miał wielbicieli,
skłonnych zlinczować każdego, kto go zdenerwuje. Nie było wcale dziwne, że byli
wierni i gorliwi, bo że facet był geniuszem w swojej dziedzinie, to nikt nie
mógł zaprzeczyć.
Wchodząc w rutynę aktora na porządku
dziennym radzącego sobie z niezadowolonymi reżyserami, Darnell chwycił Maddocka
za łokieć i z uspokajającymi uśmiechami rzucanymi na prawo i lewo, praktycznie
zaciągnął go do męskiej toalety, jedynego miejsca, gdzie nie było tłumu gapiów.
– Mamy problem – oświadczył cicho, jak
tylko zamknął za nimi drzwi na klucz. Na serio nie potrzebowali dodatkowych
komplikacji w tym momencie. A jego brat podążający za nimi z podejrzanie
zdeterminowaną miną, był dokładnie właśnie taką komplikacją, z którą nie chciał
się borykać w tym momencie. Skupienie się na nagraniu zabierało całą jego
energię i siłę. Po drugim dniu prób musiał przyznać, że nie wiedział co szło
źle. Sam scenariusz nie był skomplikowany ani wymagający. Choć pewnie on nie
powinien postrzegać go przez pryzmat własnego aktorskiego doświadczenia. Dla Maddocka
najwyraźniej był dostatecznie trudny, aby sprawić mu niemało kłopotu.
– Co ty nie powiesz geniuszu –
odparował Maddock znów zaplatając ramiona na piersi w obronnym geście. Przez
ostatnie dni zdarzało mu się to non stop. Krążąc po łazience jak lew zamknięty
w klatce, co rusz rzucał Darnell'owi oskarżycielskie spojrzenia.
– Brouyer zadecydował za nas o
podziale ról. Nie możesz mieć do mnie pretensji. – Gdzieś trzeba było zacząć,
równie dobrze mógł więc zacząć rozwiązywać problemy jeden po drugim. Może też
pomogłoby mu to zrozumieć, choć trochę, tego złożonego człowieka.
– Kto powiedział, że mam? Nie mam.
Chcę tylko to zakończyć i jechać do domu, przyszykować się do świąt! – Dosadnie
rzecz biorąc, chciał mieć całe to wątpliwej przyjemności doświadczenie za sobą,
jak najszybciej.
– Mówisz jakbyś mnie winił za to, że
nam nie wychodzi – Darnell poczuł się dogłębnie urażony, zwłaszcza że robił co
w jego mocy, aby nie prowokować swojego partnera. Maddock jednak był nastawiony
na to, aby mu nie ufać. Każdy uśmiech i komplement odbierał jak drwinę z jego
strony. No dobrze, może nie powinien był mówić, że bez trudu umie sobie
wyobrazić gładkie ciało sportowca, ale samo mu się wymknęło. Któż mógł go winić
za powiedzenie prawdy? Nagi Maddock jakoś bez trudu stawał mu pod powiekami
ilekroć zamykał oczy. Nie żeby specjalnie roztrząsał ten fakt. Ich rozmowa po
prostu wracała do niego jak echo. W końcu widział ze setkę gołych mężczyzn w
całej swojej karierze! Wielkie halo!
– Och, nie śmiałbym. W końcu jesteś
profesjonalistą! Nie popełniasz błędów. – Sarkazm spływał z ust Maddocka jak
gęsty syrop. Oczywiście, że go winił.
– Czyli to jednak chodzi o mnie? –
zapytał Darnell stając na środku niewielkiego, wykafelkowanego od podłogi po
sufit pomieszczenia, z ramionami zaplecionymi na szerokiej piersi, wyraźnie
chcąc wyjaśnić wszystko tu i teraz raz na zawsze. Ciskający się po wnętrzu
mężczyzna i jego wierna kopia odbijająca się w lustrach, przyprawiały go o
zawrót głowy.
– Tak! Nie! Nie wiem! – wrzasnął
Maddock zrozpaczony. Miał wszystkiego dość. Zapominając o charakteryzacji,
którą go dręczono przez godzinę przeczesał dłońmi włosy z bezsilności. – Nie
umiem nastawić się psychicznie. Wszystkie te scenki są dla mnie jakby oderwane
od rzeczywistości. Ja wiem, że to tylko kilku sekundowe ujęcia najczęściej, ale
ja ich nie czuję. Wypady do baru, kina, na obiad, spędzanie razem czasu, śmiech
z głupich żartów, wspólne oglądanie telewizji, naprawianie drzwi w szopce z
narzędziami Jasona. Ja tego nie robię rozumiesz? Nie kupuję. Nie umiem.
Mrugając z zaskoczenia Darnell wlepił spojrzenie
w swojego partnera. Niedowierzanie pomieszane z żalem wywróciło mu coś w
piersi, na widok przygnębionego Maddocka.
– Jednym słowem chcesz mi powiedzieć,
że co? Nie przyjaźnisz się?
Szare oczy jego partnera zmieniły się
w sopelki lodu w odpowiedzi. Praktycznie szczerząc zęby warknął jak przyparte
do muru zwierzę.
– Tak, nie mam przyjaciela. Nie chcę
mieć. Nie potrzebuję.
Czując w kościach, że w tym momencie
lepiej było odpuścić, Darnell postanowił darować sobie drążenie tematu, choć to
wcale nie znaczyło, że nie miał zamiaru do tego wrócić. W jego słowniku, każdy
powinien mieć przyjaciela. Nawet nieznośny, przewrażliwiony, najeżony sprinter.
– Spokojnie – powiedział wolno unosząc
ręce w geście poddania. – Szanuję twoje nastawienie. Rozumiem, że się nie
utożsamiasz z naszymi postaciami. Nie ma problemu. Potraktuj to jednak jak
zabawę. A jeśli nie chcesz lub nie możesz, bo może nie powinniśmy trywializować
całego przedsięwzięcia, to potraktuj je jak obowiązek. Zapomnij na chwilę o
Maddock’u Sheffieldzie. Załóż skórę Jasona jak swoją puchową kurtkę. Udawaj, że
nim jesteś. Na tym to polega. To takie przebieranki dla dorosłych. Na
odpuszczenie sobie bez konsekwencji i wstydu, bo przecież w każdej chwili znów
możesz być sobą, a wszystko co robiłeś jako inna postać nie było prawdziwe. –
Miał nadzieję, że dotarł do tego nadpobudliwego uparciucha, bo już na serio nie
miał pomysłów.
Przynajmniej przyciągnął uwagę
mężczyzny, bo tamten stanął i wpatrując się w odbicie Darnella w gigantycznym
lustrze nad zlewem, wydawał się myśleć nad jego słowami.
– Czyli jesteś po prostu zawodowym
kłamczuchem. Bez mrugnięcia okiem udajesz kogoś innego na porządku dziennym… –
wymamrotał ostatecznie z zamyśleniem patrząc w oczy Darnell’owi, a przynajmniej
jego odbiciu. – Płacą ci, żebyś wciskał ludziom kit.
Aktor poczułby się urażony gdyby jego
nowy przyjaciel zasadniczo nie miał racji. Po za tym nazywano go już gorzej.
Nie było, co unosić się honorem.
– I to naprawdę bardzo dobrze płacą.
Głośne walenie do drzwi ucięło jednak
ich dalszą rozmowę bardzo skutecznie.
– Macie zawlec tyłki na plan w ciągu
minuty! – wrzasnął ktoś przez drzwi, niechybnie bardzo odważny, bo nie obawiał
się rozpoznania. Tyrada Brouyera bezapelacyjnie wywarła na wszystkich wielkie
wrażenie, a akcje ich obu gwałtownie spadły. Czas było zamknąć im usta.
– Chodźmy pokazać im, na co nas stać.
Nie będą sobie z nas robili jaj za naszymi plecami. Wiem, że możemy zrobić to
jak prawdziwi profesjonaliści, bo żaden z nas nie lubi przegrywać. Potem możesz
zapomnieć o mnie i nawet nie wysyłać mi na gwiazdkę kartki.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem,
jakby prawdziwa walka toczyła się w środku ich dusz. Myśli i słowa
niewypowiedziane wisiały między nimi ciężkie i przytłaczające. Zbyt wiele
jednak by odsłaniały. A żaden nie był skłonny zdradzić nazbyt wiele. Dzieliła ich
niewidzialna ściana i Darnell był na sto procent pewien, że to Maddock
fortyfikował się, choć niepojętym było dla niego, dlaczego miałby to robić. Mężczyzna
był nieufny i płochliwy, co drażniło ciekawość Darnella i doprowadzało go do
szaleństwa. Tym razem też nie miał szans, aby choć lekko zachwiać chłodnym, opanowanym
biegaczem, bo ten już pozbierał się i zamknął w sobie, odcinając Darnella
skutecznie.
– Nienawidzę, kiedy mówisz z sensem!
– Podejrzewałem, że tak może być. –
Szczerząc zęby w wielkim, sztucznym uśmiechu, Darnell przytaknął lekko, nagle
oddychając z ulgą. – Jeszcze bardziej pewnie nienawidzisz niepowodzenia! – parskając
Maddock podążył niemrawo za znacznie radośniejszym Darnell’em. Pomimo
mieszaniny wątpliwości i irytacji odbijającej się na jego twarzy, wydawał się
też promieniować nagle determinacją. Może od początku trzeba było obudzić w nim
ducha rywalizacji? Kto wie? Cokolwiek zadziałało było dobre.
– Okej. Jak to zrobimy? – zapytał
Maddock konspiracyjnym szeptem, gdy fryzjerka prychając pod nosem poprawiała mu
włosy. W końcu musiał ją odgonić, bo kobieta zdeterminowana była przygładzić
jego niesforne włosy na śmierć. Rozluźniając ramiona i biorąc kilka głębokich
wdechów, wyglądał jakby się szykował do mistrzostw świata. Patrzył też na
Darnella wyczekująco, jakby ten miał złotą regułę–instant–wystarczy–zaaplikować.
– Jak? Z uśmiechem, aż nam policzki
odpadną, z radością jakby się wszystkie gwiazdki świata zbiegły w maju i jakbyśmy
wypili po litrze dżinu z tonikiem. – Nie mogąc sobie darować Darnell dodał
kpiąco: – Choć ty pewnie nie masz jeszcze lat, żeby pić.
Waląc swojego partnera łokciem w
brzuch, Maddock wyszczerzył zęby w upiornie sztucznym uśmiechu na konto śledzącego
ich morderczym spojrzeniem reżysera i wysyczał cicho:
– Mam dwadzieścia cztery lata
palancie. Po prostu nie piję alkoholu.
Kolejne kilka godzin minęło im na
udawaniu jak wspaniale się bawią grając kolejno w bilard, rzutki, kręgle i
paintball. Śmiali się, szturchali, wygłupiali. Mieli ubaw po pachy.
Tylko, że nie.
Darnell był wyczerpany psychicznie i
fizycznie. Milion ludzi występowało z nimi, a przynajmniej takie miał
wrażenie. Były inscenizowane przepychanki i sprzeczki w jednym momencie, a za
chwilę zwyczajne scenki z normalnego życia. Mieli stać się dla widzów realni i
prawdziwi. Chciano, aby każdy mógł się z nimi utożsamiać i tym łatwiej wczuć w
ich sytuację.
Wydawało mu się, że przez tydzień
nawijał z benefitem dla Maddocka o pierdołach i głupotach tylko po to, aby się
wyluzował i zaczął śmiać naprawdę. Ten jego wyszczerz na początku był
przerażający. Na milę widać było, że za chwilę dostanie wylewu do mózgu tak
bardzo się skupiał na każdym słowie i geście. Z czasem, wolno, bo wolno, ale
wydawało się, że dał się wciągnąć. Zaczął odpowiadać naturalnie i z
zaangażowaniem. Co prawda nigdy nie darował sobie przytyku, łokcia wbitego w
mostek Darnella czy nadepnięcia na palce, jeśli czuł, że ujdzie mu to na sucho.
Brouyer był tak zachwycony, że wreszcie robili jakiś postęp, że nic nie mówił.
Wręcz poganiał wszystkich dookoła, jakby się bał, że za moment znów wszystko
runie.
– Cięcie! Na dziś koniec.
Słysząc to Darnell miał wrażenie, że
zacznie skakać z radości, tylko, że był zbyt zmęczony, aby właściwie wymustrować
z siebie dość energii do tego potrzebnej.
Zanim jednak zdołał się ewakuować,
bardziej niż gotów paść na twarz w swoim pokoju i zwyczajnie odesłać cały świat,
włącznie z Maddock’iem Shefield’em do diabła jego brat wyrósł przy nich nagle
jak z pod ziemi.
– Nawet nie myśl o tym żeby się
wymknąć. Ty też nie… – Z holował z powrotem wykradającego się za jego plecami
Maddocka bez skrupułów. – Macie jeszcze kilka zdjęć do zdobienia z innymi
uczestnikami i musicie przygotować się do jutrzejszego występu. – Zarządził
stanowczo nie dając swoim towarzyszem wtrącić nawet słowa. Elegancko ubrany w
stalowoszary garnitur, poważny i niesamowicie skupiony na rozmowie wydawał się
panem sytuacji. Jakimś cudem dał radę nie spuszczać żadnego z nich z oka.
Darnell był odpowiednio pod wrażeniem. Maddock najwyraźniej też, bo stał
posłusznie u jego boku wzdychając tylko cicho. – To jest ważne, bo to ostatnia
główna scena. Cała ta reszta to nic w porównaniu z jutrzejszym nagraniem.
Wiecie sami. Nie mamy czasu, aby to przeciągać. Mamy mnóstwo ostatnich ujęć, a
zaczynają wracać następni uczestnicy na ich zdjęcia. Za dwa dni będziecie
otoczeni rojem ludzi mówiących po niemiecku, francusku i Bóg wie jeszcze
jakiemu. Wierzcie mi nie chcecie tu być. Świąteczne wystąpienia zaczną się w
ostatnim tygodniu przed świętami, bo musimy mieć pewność, że wszystkie ujęcia
wyszły tak jak zaplanowano. Macie po trzy minuty wypowiedzi. Zaplanujcie je
dobrze.
– A oddychać możemy? – zapytał w końcu
sarkastycznie Darnell mając ochotę potrząsnąć bratem. Wałkowali ten temat tylko
ze sto razy.
– Jeść też by się przydało – dodał
odważnie Maddock masując się po burczącym brzuchu. Kiedy obaj z Parkerem
spojrzeli na niego nie spodziewając się takiej głośnej rewolty, że było ją
słychać w buzującym życiem studio, wzruszył ramionami niespeszony w
najmniejszym stopniu. – Co? Jestem sportowcem. W sezonie potrzebuję nawet pięć
tysięcy kalorii. I tak się teraz oszczędzam przed świętami.
Wyraźnie zakłopotany Parker podrapał
się po głowie.
– No tak. Zimny bufet dla ekipy to
najwyraźniej za mało – przyznał z wyraźnym żalem, wypuszczając ciężko powietrze
nosem. – Może po prostu poproszę kogoś z restauracji hotelowej, aby przyszedł i
zebrał zamówienia. Wiem, że mają katering. Powinienem był o tym pomyśleć
wcześniej – łajał samego siebie. Zanim jednak Darnell otworzył ust, unosząc
palec wskazujący uciął jego słowa, zanim zostały wyartykułowane. – Nie, nie
możecie po prostu tam iść. Zajmie wam to za dużo czasu, a potem się okaże, że
coś macie do zrobienia, coś wam się przypomni, ktoś zadzwoni i przepadniecie na
całe popołudnie. Nie.
Chwilę później oddalał się pewnym,
stanowczym krokiem, zostawiając Maddocka i Darnella samych sobie.
– Nie możecie… bla, bla, bla…
znikniecie… srutututu… – przedrzeźnił brata Darnell z irytacją przeczesując
włosy dłonią. – Jezu, co za maruda. Jak on może chodzić z tym kołkiem w tyłku,
to nie mam pojęcia, sztywniak jeden. – Widząc na wpół zszokowaną na wpół
przerażoną minę swojego partnera dodał ze wzruszeniem ramion: – Kocham go.
Odszedł pogwizdując cicho pod nosem.
***
Dla Maddocka dzień się wlókł
niemożliwie. Był spocony, znużony, rozdrażniony i spragniony. Pierwszy raz od
lat miał ochotę złamać swoje postanowienie i upić się. Co pewnie nie wymagałoby
więcej niż lampki wina czy jednego dużego piwa. Zmęczenie odczuwał nawet w
kościach. Musiał w skrytości ducha przyznać, że praca Darnella nie była wcale
taka łatwa jakby się mogło wydawać. Trzydziestosekundowy urywek nagrywali z pół
godziny. No może nie do końca, nie był pewien, ale tak się czuł. Podejść robili
chyba ze sto.
Wkurzony na siebie, że jego wędrujące
myśli znów wróciły do jego partnera, Maddock wcisnął się jeszcze bardziej w
kąt. Na serio potrzebował kilku minut dla siebie, żeby zjeść w spokoju, a ten
nieznośny facet wszędzie go prześladował. Nawet w jego własnej głowie. Gadał do
niego, opowiadał, tłumaczył i rozśmieszał. A Maddock wcale nie chciał odkryć w
nim człowieka. Nie chciał dostrzec jak pogodnym, przebojowym i w gruncie rzeczy
atrakcyjnym mężczyzną był. Na wszystkich działał uspakajająco i łagodząco. Z
każdym znajdował temat. Dla każdego miał czas. I wlókł za sobą Maddocka z
wszystkimi go zapoznając. Ciągle go poklepywał po plecach, ściskał mu kark
uspakajająco jakby zawsze wyczuwając moment, w którym miał zaraz spanikować i
mrugał regularnie jakby byli najlepszymi kumplami.
Cóż, nie byli i jeśli Maddock miał coś
do powiedzenia nie będą. Nie żeby osiągał na tym polu jakiś fenomenalny sukces,
skoro znów myślał o nim.
Ściskając w dłoni wielką bagietkę z
serem brie i sosem żurawinowym, którą sobie zamówił na bardzo późny lunch, siłą
woli zmusił się do jedzenia. Czekały na niego dwa wielkie kubki gorącej
czekolady. Zasłużył sobie. Darnell mu nie popsuje apetytu. To co, że się pocił
na samą myśl o nagraniu następnego dnia? To ta cała przyjacielskość jego
partnera go lekko wytrącała z równowagi. Nie był po prostu przyzwyczajony do
takiej bliskości. A już szczególnie do bliskości innego mężczyzny. Minęło pięć
lat od śmierci Nicco, a to wiele czasu. Dla Maddocka za wiele.
Już nie pamiętał jak to jest nie mieć
sensacji żołądkowych jak jakiś facet poklepie go po brzuchu czy uściśnie jego
ramię. Zapomniał, że to normalne, że czasem ktoś się wspiera o drugą osobę lub
obejmuje ją ramieniem. Nienormalne było to, że drżały mu kolana ilekroć Darnell
się do niego zbliżył, a jego zapach sprawiał, że pociły mu się dłonie. Tym powinien
się martwić.
– Chodź popatrzeć. – Głowa Darnella
wychyliła się zza futryny nagle, sprawiając, że Maddock się zachłysnął. Znów
upłakany, zaczerwieniony i wkurzony dusił się nie mogąc złapać oddechu. Miał
zamiar zamordować tego natrętnego aktora. Jak już zacznie oddychać bez pomocy
respiratora, znaczy się. – O, sorry – rzucił wyraźnie skruszony mężczyzna jedną
ręką waląc go po plecach, a drugą kradnąc kubek czekolady. – Dla mnie? Jak miło.
Chodź zobaczyć. Nowe nagranie się zaczyna. Temat dla ciebie: futboliści. A no i
Gothci. Zagra jakaś gwiazda uniwersytecka i piosenkarz z Anglii. To warto
zobaczyć, chodzi o dręczenie i zastraszanie w szkole. Parker stoi i obserwuje
jak dumny ojciec.
– Nie – wyrzęził Maddock w duszy
życząc swemu prześladowcy, aby się utopił w jego skradzionej czekoladzie.
***
Potężnie zbudowany chłopak w kurtce
drużyny szkolnej, wcisnął mniejszą czarno odzianą postać w drzwi szafki
szkolnej, potrząsając nią tak, że kruczoczarne włosy ofiary zasypały jego
twarz. Nie trzeba było jednak się przyglądać, aby dostrzec strach na bladej
twarzy i boleśnie wykrzywione uczernione usta. Oczy miał tak rozszerzone z
przerażenia, że wyglądały na nienaturalnie wielkie, z powodu czarnej kredki je
obrysowującej. Makijaż wcześniej perfekcyjnie nałożony, teraz tworzył groteskowy
obraz, tam gdzie rozmazały go łzy i szamotanie.
Niższy, o wiele szczuplejszy student
bronił się i próbował się szarpać, ale nawet jego długi płaszcz krępował mu
ruchy, czyniąc go bezbronnym. Nie miał szans.
Uniwersytecki korytarz tętniący
jeszcze chwilę wcześniej życiem, śmiechem i gwarem nagle opustoszał. Ciekawskie
sępy tylko żerowały z daleka, nie mając jednak zamiaru interweniować. Chowali w
wyciągniętych dłoniach telefony z włączonymi kamerkami.
– Przyznaj się pieprzona cioto!
Gapiłeś się na mój tyłek! – wrzasnął futbolista, a jego jasne włosy opadły mu
na czoło, kiedy znów zaczął trzęść swoją ofiarą, aż zęby przerażonego Gotha
zadźwięczały. Wielkie jak bochny łapy miał zaciśnięte na jego szczupłych
ramionach wyraźnie je miażdżąc.
– Nnni…iee… nie… przyrzekam!
– Nie pieprz zboku. Wiem, jacy
jesteście. Chore wynaturzone zwierzęta!
– Ja widzę tu tylko jedno zwierzę –
wtrącił się nagle kolejny głos i między szamoczącą się parę wcisnął się kolejny
zawodnik z drużyny uniwersyteckiej. Bez problemu odepchnął wielkiego draba, a
wystraszonego Gotha schował za plecami. – Wściekłą bezrozumną bestię.
– To nie twoja sprawa Dru.
Wypierdalaj, bo tobie też dupę skopię! – wrzasnął zaskoczony napastnik. Jego
oponent jednak nie mrugnął nawet okiem. Był większy i potężniej zbudowany.
Dodatkowo jego oczy wyrażały spokój i opanowanie, którego brakowało tamtemu. Uśmiech
jednak miał tak zimny, że ciarki przechodziły człowiekowi po plecach. Nie
szkodził też jego wygląd twardziela. Łysa głowa i pięści jak głowa Gotha.
– To sprawa każdego, kto jest
świadkiem przemocy. Nie masz prawa atakować drugiego człowieka – oświadczył, praktycznie
szczerząc zęby i parskając z pogardą na swojego przeciwnika.
– To jest jebany pedał! Popatrz na
niego! Zbok dobrałby ci się do dupy przy pierwszej okazji.
– A ty taki malutki i delikatniutki po
prostu przeturlałbyś się na brzuch i nastawił tyłek, bo nie wiedziałbyś jak
powiedzieć „nie”, gdyby faktycznie jakiś gej stracił resztki dobrego smaku i
cię spróbował poderwać – zakpił z niego Goth nagle wychylając się zza swojego
obrońcy.
Wszyscy zdumieni wbili w niego
spojrzenie. Żyła na czole jego niedoszłego oprawcy zapulsowała nagle, a ognisty
rumieniec zalał mu twarz. Rzucając się na niego zaczął wrzeszczeć:
– Zabiję cię gnojku, już nie żyjesz! –
Na jego drodze jednak stanął niewzruszony niczym głaz większy mężczyzna. Po
dosłownie kilku sekundach mocowania się i dwóch ciosach Dru miał wściekłego,
szarpiącego się jak dzikie zwierzę studenta obezwładnionego.
– Udam, że tego nie słyszałem –
wymamrotał złowieszczo Dru, kiedy tamten nie chciał się uspokoić. Ostatecznie
kilkukrotne uderzenie plecami o drzwi szafki, w którą wcześniej wciskał swoją
ofiarę, uciszało go na tyle, że ograniczył się do bluzgania pod nosem. – Tak
lepiej – pochwalił go Dru jedną dłonią nadal jednak przyciskając do szafki.
Goth jednak miał zamiar wyrównać
rachunki dopóki mógł.
– Teraz już nie jesteś taki cwany jak
trafiłeś na silniejszego od siebie!
– Ma rację – przytaknął jego obrońca
bez trudu powstrzymując ponownie się rzucającego szaleńca. Wystarczyło jedno
dosadne spojrzenie w oczy, a tamten natychmiast znieruchomiał. – Mógłbym cię tu
poskładać i wsadzić do tej szafki, i obaj dobrze o tym wiemy.
– Nie mieszaj się do tego. To nie
ciebie napastował – wysapał wściekły do nieprzytomności awanturnik.
– Debilu, jestem hetero! Mój zespół
składa się z samych lasek, a po występach na samym uniwerku, mam tłumy
wielbicielek za kulisami. Ty zaś palancie jeden, co dzień świecisz gołą dupą
pod prysznicem dla pięćdziesięciu innych facetów. – Śmiejąc się Goth odskoczył
zanim dostał się w zasiąg rąk ponownie szarżującego napastnika. Po krótkiej acz
zaciętej walce jednak ponownie wygrał Dru, rzucając ostrzegawcze spojrzenie
mniejszemu mężczyźnie. – Przepraszam, ale to nie fair! Nie ma prawa oceniać
mnie po wyglądzie!
– Znów ma rację – przytaknął Dru.
Ruchem głowy odesłał niedoszłą ofiarę i skupił całą uwagę na swoim przeciwniku.
Całym ciałem przyparł go do szafki, skutecznie uruchamiając. – Wydaje mi się,
że tu zawiodła edukacja. Nie możesz mieć pretensji do gejów, że są sobą.
– Brzydzę się nimi – parsknął mu w
twarz unieruchomiony mężczyzna. Wyglądało jednak na to, że dotarło do niego w
końcu, że nie ma szans, aby się uwolnić, bo częściowo się uspokoił.
– Masz prawo – stwierdził Dru spokojnie.
– To nadal nie jest ich wina. Twoje odczucia to twoja sprawa.
– Mają się trzymać ode mnie z daleka!
– To sobie walnij nalepkę na czole:
homofob. To będzie wyraźna i skuteczna wiadomość.
– Nie jestem homofobem. Mam tylko
swoje zdanie na ten temat!
– Właśnie chciałeś wybić zęby ducha
winnemu człowiekowi, bo ci się wydawało,
że gapi się na twoją dupę! Jakby każda dziewczyna, na której tyłek spojrzysz
brała kij bejsbolowy i cię nim naparzała po twoim pustym łbie, to facet
skończyłbyś w trumnie już dawno temu. Hipokryzja się kłania, jest twoją nową
przyjaciółką.
– To coś innego – zaprotestował
wyraźnie zażenowany student.
– Tak, to zasadnicza różnica. Jesteś
nie tylko homofobem ale i seksistą. To będzie wielka nalepka – zadrwił Dru
potrząsając swoim oponentem. W końcu praktycznie miażdżąc go swoim ciałami
zbliżył się tak, ze ich twarze dzieliły centymetry. – Boisz się gejów? Będziesz
musiał od dziś bać się każdego mężczyzny, bo nie wiesz, który będzie chciał cię
pocałować, a który skopać dupę. Podejrzewałeś Gotha, bo był mały, drobny i się
malował o to, że jest gejem, ale tak naprawdę nie masz bladego pojęcia, kto nim
może być. Gorzej, bo jeszcze więcej jest biseksualistów, którzy mogą polecieć
na ciebie, a równie dobrze mogą polecieć na twoja dziewczynę. Wpędzisz siebie i
wszystkich dookoła w szaleństwo demonizując osoby homoseksualne. Chcesz spędzić
życie walcząc z nieistniejącymi demonami? Pamiętaj zawsze znajdzie się ktoś
silniejszy lub sprytniejszy. Z oprawcy w sekundę możesz stać się ofiarą.
Rozpacz i strach popycha ludzi do strasznych czynów. Zastanów się czy naprawdę
chcesz mieć kogoś na sumieniu, bo trzęsiesz tyłkiem, którego pewnie i tak nikt
nie zechce?
– Hej! – Zaprotestował automatycznie
mniejszy mężczyzna. Jego twarz z miejsca zalała się gorącym rumieńcem. – To
znaczy… nie wiem, o czym mówisz.
– Rozumiesz. Nie udawaj idioty. Bądź
mężczyzną, a nie tchórzem.
– Jestem mężczyzną! – zaprotestował uwięziony
w dalszym ciągu chłopak. Ogień wrócił do jego oczu, ale nie niósł z sobą
wściekłości, tylko urażoną męską dumę.
– Dobrze. W takim razie przyjmiesz po
bohatersku, że ja cię raczej pocałuję niż skopie ci tyłek.
Zanim jednak usta zarumienionego nagle
Dru dotknęły ust jego towarzysza tamten obrócił głowę krzycząc:
– Nie!
– Cięcie!
Stop!
Ogłuszający krzyk Brouyera poderwał z
miejsca całą ekipę włącznie z zapatrzonym Maddock’iem. To było ich trzecie
podejście i tym razem wydawało się, że wszystko szło tak płynnie, że reżyser
nie reagował nawet na potknięcia w tekście.
Zresztą Maddock nie dziwił się. Czuł się
ja w surrealistycznej alternatywnej rzeczywistości. Jak zahipnotyzowany
wpatrywał się już od dwóch godzin w nagranie, na które zawlekł go nieprzyjmujący
sprzeciwu Darnell. Teraz też sapał mu do ucha. Bez problemu zapomniał o kamerach,
dźwiękowcach, zwojach kabli i tysiącu lamp zwisających z każdego miejsca na
suficie i nie tylko. Zapomniał nawet o bandzie ludzi za swoimi plecami. No,
może po za wspierającym się o jego ramię łokciem partnerze, który był jak cierń
w jego tyłku.
– Co za dureń. A szło tak dobrze –
mamrotał Darnell.
Jego marudzenie jednak szybko
zagłuszyła awantura reżysera z niepokornym aktorem grającym napastnika.
– Co znowu nie?
– Nie! Nie dość, że moja postać jest
przedstawiana w negatywnym świetle, to na dodatek mam zmusić się do pocałunku z
mężczyzną. Chyba sobie jaja robicie – protestował mężczyzna żywiołowo
wymachując rękami. Brouyer stał tylko i patrzył na niego milcząc jak
kamień.
– Nie widzę przeszkód, dla których nie
może pan zrezygnować w każdej chwili, panie Ward. Nikt pana nie trzyma na siłę.
– Odpowiedzi udzielił wolno podchodzący do nich Parker. Jego mina była
nieczytelna, ale spojrzenie tak chłodne, że Maddock miał szron na jajach. – Zaakceptował
pan regulamin. Chyba nie liczył pan, że zmienimy cały zamysł projektu, bo pan
czuje się niekomfortowo w pewnych sytuacjach. Takie postępowanie zaprzeczałoby
sensowi tej kampanii.
– Tak, tak wiem. Chcecie pozbyć się
stereotypów, faktoru „fuj” ze świadomości ludzi, przekonując, że nic nikomu nie
grozi i nauczyć akceptować rzeczywistość.
– A więc rozumiemy się bardzo dobrze.
Naprawdę, jeśli to dla pana za dużo, to może pan w każdej chwili zrezygnować –
stwierdził Parker z taką nonszalancją, że Maddock aż spojrzał na Darnella, aby
się upewnić, że tamten tak jak on widzi ten szyty grubymi nićmi blef.
Młodszy z panów Kimrey miał
krwiożerczy uśmieszek na ustach, a oczy jak małe szparki. Wyraźnie dumny był z brata.
To była cała odpowiedź, jakiej potrzebował Maddock. Jak świadek katastrofy
kolejowej, od której nie jest się wstanie oderwać oczu, czekał na wdechu, jaka
będzie reakcja nieznanego mu pana Warda. Zresztą nie tylko on przyglądał się
potyczce słownej. Mały Goth wrócił i opierając się na siedzącym nieopodal łysym
Dru, patrzył z zainteresowaniem.
– Nie mogę i dobrze o tym wiesz! Mój
mentor wykopie mnie ze studiów. O karierze sportowej mogę zapomnieć po
ostatniej kontuzji, wszystko się skończyło zanim jeszcze się zaczęło na dobre.
Jeśli nie skończę studiów, to jestem udupiony i dobrze o tym wiecie razem ze
Sterlingiem.
– Och, czyli to w porządku zapewnić
sobie przyszłość skacząc po plecach tych, którym lepszej przyszłości odmawiasz?
– zapytał Parker tylko zaledwie kryjąc cynizm. – Właściwie powinienem zrezygnować ze
współpracy z panem. Nie powinienem dać wykorzystywać tych biednych ludzi. –
Och, teraz to srogi organizator leciał po całości. Nawet Darnell prychnął pod
nosem.
– Dobra przepraszam. Wiem, że jestem
podłą świnią i będę się pięknie smażył w piekle, a lucyfer przerobi mnie na
bekon, ale nie udawajcie, że sami altruiści tu pracują. Potrzebujecie każdego
chętnego. Obaj to wiemy.
– Jaka jest więc pańska decyzja? –
zapytał Parker nie zdradzając się nawet drgnięciem powieki. – Naprawdę nie
możemy sobie pozwolić na zbędne opóźnienia.
– Och, ruszajmy tyłki i zróbmy to, a
potem wszyscy będziemy udawać, że jesteśmy pieprzonymi świętymi.
Parę sekund później studio jak nagle
zamarło po poleceniu: stop, tak nagle szybko ożyło. Asystenci i pomocnicy
uwijali się jak mrówki.
– Tylko scena pocałunku, cała reszta
zostaje jak jest. W razie czego dokręcimy jutro – zakomenderował reżyser.
Dru przeciągając się na całą swoją
imponującą długość, podszedł do nadal nabuzowanego Warda i uśmiechając się
jednym kącikiem ust skonfrontował go, cicho prowokując.
– Wierz mi. Dla mnie to też nie będzie
żadna przyjemność. Poświęcę się jednak dla większego dobra i przecierpię jeden
kiepski pocałunek.
Rzucając mu spojrzenie spode łba, Ward
nagle uśmiechnął się paskudnie.
– Kiepski pocałunek mówisz? To się
jeszcze okaże… – Nie czekając na reakcję swojego towarzysza złapał go za klapy
kurtki i przyciskając do siebie z impetem wpił się w jego usta. Zdumiony Dru i
połowa studnia sapnęli jednocześnie. Co tylko wykorzystał Ward pakując język do
ust wyższego mężczyzny. Głęboko i bez wahania. Bezapelacyjnie umiał z niego
zrobić należyty użytek, bo całowany pseudo student stał jak sparaliżowany, poddając
się i instynktownie odpowiadając. Dla równowagi wręcz chwycił się szerokich
ramion Warda. Widać było jak jego palce zbielały od drastycznego uścisku. Ward
nie protestował jednak, tylko dla większej kontroli i pewności, że jego ofiara
nie ucieknie, przytrzymał dłonią jego głowę, nie zwalniając uchwytu drugiej
ręki na klapie kurtki. Dosłownie przeciągnął go do siebie, zmuszając do
nachylenia i pogłębiając pocałunek.
Zdumienie sparaliżowało na moment
wszystkich obecnych w studio. Nikt nie śmiał wypowiedzieć nawet słowa, a tym
bardziej im przerwać.
Tym bardziej, że widok był tak gorący
i podniecający, że wszyscy wręcz gapili się. Dru również nie opierał się jakoś
gwałtownie. W pewnym momencie po prostu zaczął walczyć o dominację w pocałunku
i obaj mężczyźni się zatoczyli. Utrata równowagi otrzeźwiła ich. Jak oparzeni
odskoczyli od siebie w ułamku sekundy. Zaczerwienieni i zdyszani z zaskoczeniem
mierzyli się przez moment wzorkiem. Dru mrugając jakby próbował przywrócić
funkcje myślowe w mózgu, a jego kompan z satysfakcją ocierając opuchnięte,
zaczerwienione usta. Obaj wyglądali na dobrze wycałowanych.
Poruszenie w studio szybko jednak
sprowadziło ich na ziemię i kiedy rozejrzeli się po zadowolonych,
uśmiechniętych twarzach ludzi ich otaczających, obaj zapłonęli z zażenowania. Maddock
jeszcze w życiu nie widział dwóch dorosłym, potężnie zbudowanych mężczyzn
wyglądających jak mali chłopcy przyłapani z ręką w słoiku z ciastkami,
czekających na reprymendę.
– Wszystko pięknie i ładnie – zadudnił
Brouyer najwyraźniej nie pod wrażeniem. Facetowi widać nie łatwo było
zaimponować. – Teraz to powtórzcie na swoich miejscach i dla kamery, i będziemy
ustawieni. Od ostatniego zdania, lecimy!
Powłócząc nogami i unikając swojego
spojrzenia mężczyźni wrócili na pozycję. Tym razem na ich twarzach odbijała się
mieszanina emocji. Co więcej, pewny siebie uprzednio Dru wyglądał na zagubionego.
Tym razem to Ward czuł się panem sytuacji. Nawet przyciśnięty do drzwi szafki i
uwięziony miał w oczach błysk wyzwania, jakby chciał skonfrontować swojego
przeciwnika. Dru wzdychając głęboko skupił się na swojej roli. Gołym okiem
widać było, że nie przyszło mu to tak łatwo jak poprzednio, ale po jego minie
wnioskując widać było, że nie zamierzał się poddać.
Maddock nie mógł się nadziwić. Klaps
wieszczący kolejne ujęcie praktycznie poderwał go na miejscu z zaskoczenia. Nie
słyszał mimo wszystko dialogu, nie widział nawet, co się działo z kamerami,
światłami i operatorami, krążącymi wokół pary. Widział tylko jak Dru z
determinacją i zdecydowaniem całuje, niestawiającego już oporu, Warda. To było
jak sen. Przed chwilą przecież Parker zażegnywał problem, bo mężczyzna nie
chciał pocałować swojego partnera, a teraz całowali się już drugi raz i żaden
nawet nie mrugnął okiem?
Zresztą Ward w tym momencie wydawał
się zbyt entuzjastyczny jak dla Maddocka. To miała być kara, tak? A jeśli nie,
to przynajmniej powinien udawać zaskoczenie, opór, może niesmak, choćby na
potrzeby filmu. Czemu więc rozchylił usta i pochylił głowę, dając napastować
swoje usta potężnemu Dru, który całował go jakby nie brał jeńców i koniec
świata miał właśnie nastąpić?
Stojąc z rozdziawionymi ustami,
Maddock próbował opanować mętlik w głowie i pojąć, co właściwie stało się na
planie tuż przed jego oczami. Można było tak po prostu bez problemu w ułamku
sekundy pokonać wszystkie swoje opory? Czy to może męska duma dyktowała
większość ich zachowań? Miał nadzieję, że jego samego nie opuści rozsądek w tak
ważnym momencie i nie da się pokonać własnej arogancji. Choć z drugiej strony czy
miał prawo mieć coś przeciwko całowaniu się dwóch mężczyzn i jednocześnie brać
udział w takiej akcji? Akcji mającej za zadanie pomóc ludziom zrozumieć, że to
nie istotne, kogo kochasz i pragniesz, jeśli tylko masz szansę na szczęście i
możesz komuś je dać?
Zaczynała boleć go głowa od myślenia i
próbowania rozwikłać co czuł, tym bardziej, że w jego piersi dziwne rzeczy się
działy. A nie chciał tego. Nie chciał też gapić się jak idiota na dwóch
całujących się mężczyzn, a jednak nie umiał oderwać spojrzenia. Zdumiony był
wręcz, gdy aktorzy rozdzielili się i po otrząśnięciu się z trudem z emocji,
które nimi targały, zwrócili się do podjeżdżającej do nich kamery, ze swoim
komunikatem.
– „Stereotypy niszczą i sprawiają ból
tym, którzy nie zasługują sobie w żaden sposób na cierpienie. Nie zakładajmy z
góry, że mamy prawo oceniać innych ani, że wiemy o nich wszystko, bo nie wiemy
tak naprawdę nic i zawsze jest duże ryzyko, że się mylimy” – powiedział lekko
ochrypłym głosem Ward, przeczesując włosy z frustracją. Widać chyba sam
wreszcie pomyślał o tym, co miał przekazać i czego miał nauczyć innych. Po
westchnięciu, patrząc w kamerą dorzucił z presją: – „Wykorzystuj siłę, aby
pomagać, bo ona nie daje ci prawa do krzywdzenia innych. Prawdziwi mężczyźni
tego nie robią” – dodał z naciskiem. Uśmiechając się nagle lekko, rzucił z
ironicznym grymasem. – „Po za tym zawsze może się znaleźć ktoś silniejszy, kto
skopie wam tyłek. Jeśli więc chcecie wymuszać na innych poddanie, upewnijcie
się, że jesteście na szczycie łańcucha pokarmowego, bo ktoś oceniając wasze złe
postępowanie może poczuć się w obowiązku, aby udzielić wam ważnej życiowej
lekcji. Jest jeden świat dla nas wszystkich!”
– „Nie reagując na przemoc w swoim
otoczeniu stajemy się współwinni. Dajemy przyzwolenie ilekroć milczymy, gdy
komuś dzieje się niesprawiedliwość. Za każdym razem pomagamy skrzywdzić innych
ludzi, gdy odwracamy wzrok.” – Zaintonował, już bardziej pozbierany Dru, stając
ramię w ramię ze swoim partnerem i patrząc w kamerę twardo. – „Mnie
sumienie nie pozwoliłoby spać, gdybym udawał, że nie dzieje się nic złego, bo
jakiś gej jest bity za swoją orientację seksualną. Chciałbym wierzyć, że kiedyś
moje dzieci czy członkowie mojej rodziny będą bezpieczni. A przynajmniej w
sytuacji zagrożenia będą mogli liczyć na pomoc. Jest jeden świat dla nas
wszystkich, uczyńmy go bezpiecznym dla nas i naszych bliskich.” – Dru był
bardzo zdecydowany i twardy. Nie wahał się ani nie zastanawiał nad tym co
mówił. Bez trudu można było dostrzec, że wierzy z całego serca w każde słowo,
które wypowiada.
Maddock jednak nie słuchał dalej.
Obracając się na pięcie miał zamiar zwiać, gdzie pieprz rośnie. W głowie mu
wirowało, a serce niespokojnie waliło. Drugiej takiej sceny by nie przeżył,
gdyby nagle okazało się, że trzeba nakręcić powtórkę. Niestety musiał
oczywiście z miejsca nadziać się na nieznacznie rozkojarzonego Darnella,
stojącego zdecydowanie za blisko za jego plecami. Jasne oczy mężczyzny lśniły
podejrzanie, a nieogolone policzki były nieznacznie zarumienione.
– O… Och… to było… my… oni… my nie… –
Maddock wbił wielkie, przerażone oczy w swojego krzywo uśmiechającego się
partnera. – My nie musimy tak się całować, prawda?
– Chcesz być gorszy? – odparł mu aktor
bez mrugnięcia okiem z miną tak zdeterminowaną, że wszelka nadzieja opuściła
Maddocka. Darnell jednak nie dał mu szans na jakakolwiek reakcję, bo szybko
zrejterował pod pozorem, że woła go charakteryzator. Za chwilę obaj mieli
zdjęcia i musieli się przebrać.
Jeden z włoskich projektantów mody,
choć sam nie brał udziału w kampanii, to przeznaczył pełną garderobę ubrań dla
występujących. Oczywiście Maddock nadal uważał, że to była raczej autoreklama
ze strony projektanta niż dar serca, ale co on tam mógł wiedzieć. Darnell był
najlepszym przykładem, że nie znał się na ludziach. Inaczej trzymałby się od
niego z daleka.
***
Nie betowane, więc za wszelkie niedociągnięcia przepraszam z góry. Całe opowiadanie będzie wyedytowane i sprawdzone, i w ostatecznej wersji dostępne w PDF dla chętnych.
krótszy niż przeciętnie pisane przez ciebie rozdziały , ale bardzo dziękuje za niego .Podobał mi się . życzę dużo czasu oraz odpoczynku <3<3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam XD
Całkiem ciekawie akcja sie rozwija, nie wiem jak Ty to robisz, że potrafisz opisać w tak fajny sposób jedno wydarzenie? Szkoda że ja tak nie umiem. Maddock coraz mocniej wpada w Darella, widać, że ten nie jest mu obojętny. Nie tylko jemu zresztą.
OdpowiedzUsuńParker mnie wkurza i to cholernie. Trudno mi powiedzieć dlaczego, ale wkurza. Czekam na ciąg dalszy i mam nadzieję, że pojawi sie szybko
Nie wiem czy mi sie zdaje, czy ten rozdzial jest krotszy niz zazwyczaj? Mozliwe tez, ze to przez tak wspaniale i plynnie napisana akcje czuje jakbym doslownie pochlonela ten rozdzial w kilka sekund.
OdpowiedzUsuńMimo to zawarlas tutaj nieslychanie piekna i niezwykle wazna tresc. Slowa wypowiedziane przez Dru i Warda na koniec spotu (te juz prosto do kamery) zawieraja tak ogromne przeslanie, ze czytajac ten fragment mialam ochote krzyczec: "Tak! Wlasnie o to chodzi! Brawo AkFa!<3" Ostatecznie powstrzymalam sie chociaz latwo nie bylo. Na prawde jestem pelna podziwu dla Twoojego umyslu, weny i checi pisania. Jestem tez niezmiernie wdzieczna za tak uswiadamiajaca historie :)
Czy po wersje pdf bedzie trzeba zglaszac sie bezposrednio do Ciebie, czy opublikujesz go na jakiejs platformie np. Wydaje.pl?
Na serio cudowne opowiadanie :D
Sciskam i pozdrawiam :*
~Desire
Świetny rozdział. Czytało się go szybko i przyjemnie. Ale Darnell podpuścił Maddocka na koniec. Jestem ciekawa co dalej. ozdrawiam cieplutko. Asia:)
OdpowiedzUsuńDokładnie, ten rozdział po prostu pochłonęłam :D Aż żal, że już się skończył.
OdpowiedzUsuńCóż, prędzej czy później do pocałunku i tak dojdzie :D Ciekawa jestem przeszłości Maddocka, coś musiało się wydarzyć, że teraz jest taki zamknięty, ciągle w postawie obronnej. Być może ma to związek ze śmiercią Nicco (dobrze pamiętam imię?), ale o tym myślę, że się przekonamy. Prawda, AkFo? ;)
Nie mogę się odczekać dalszego ciągu, ale chciałam też zapytać o historię Harry'ego i Blake'a - czy będziesz ją kontynuować? Troszkę się stęskniłam za Harrym :)
Alys
Cudowny rozdzial, przesycony niesamowitym przeslaniem <3
OdpowiedzUsuńA pocalunki byly mega gorrrace :D
Zycze duzo weny :)
Super! Na serio świetny rozdział. Chłopaki są niesamowici. Nie mogłam się już doczekać tego kawałka opowiadania, w którym zaczną się zdjęcia, ale teraz temperatura tak drastycznie poszła w górę, że niemal siedzę jak na szpilkach i codziennie sprawdzam, czy nie zrobiłaś nam tej niespodzianki i nie wstawiłaś następnego rozdziału. Zawsze z niecierpliwością wyczekuje Twoich opowiadań, ale to jedno ma w sobie taki potężny przekaz, że jestem w 100% pewna, że będzie tu jeszcze wiele pouczających tekstów <3
OdpowiedzUsuńUwielbiam charaktery naszych bohaterów. Są bezbłędni i widać, że nasz kochany sprinter stracił kogoś ważnego i dlatego jest taki nieufny, Może boi się przywiązać, żeby potem znów nie cierpieć?
Och, a pocałunek był tak gorący, że aż moje włosy stanęły w płomieniach! <3 Cudnie go opisałaś! Brawo! :D
Dużo weny Ci życzę i czasu do wypoczynku :)
~Psychedelic smiles
Jak na razie to mój ulubiony rozdział. Jest nieziemski! *___________*
OdpowiedzUsuńkocham to opowiadanie, ale najbardziej to uwielbiam głównych bohaterów :3
Pozdrawiam i życzę dużo wena^^
~Fluffery
Cudo! Nie ma tak wzniosłych słów, które byłyby w stanie opisać jak bardzo podobał mi się ten rozdział <3
OdpowiedzUsuńKocham^^
~RainbowCloud