niedziela, 2 lutego 2014

Werble... Rozdział czwarty jest!


Świąteczny pocałunek
AkFa©2014
Wszystkie prawa zastrzeżone


Rozdział czwarty

– Stop, stop, stop! – krzyknął reżyser, wydawałoby się, że po raz setny tego dnia. Nie żeby dzień wcześniej było lepiej. Lekko siwiejący na skroniach, z wyraźnie wycofującą się z pola walki grzywką, mężczyzna wyglądał jakby miał zamiar resztę włosów sobie wyrwać z frustracji. Waląc do Darnella i Maddocka jak w dym, zaczął ziać ogniem. – Gówno mnie obchodzi, jaki macie ze sobą problem! – Wycelował w nich oskarżycielski palec, wymachując im przed nosami. – Już drugi dzień próbuję wpełznąć wam w dupę, żeby zrobić wam obu dobrze, ale wy ni chuja nie rozumiecie, co się do was mówi! – wydarł się na oniemiałych mężczyzn. Darnell miał przez moment wrażenie, że jego partner nawet tak jakby lekko schował się za nim w pierwszym odruchu, ale szybko zdymisjonował tę absurdalną myśl. Brouyer był niewysoki i niepozorny w porównaniu do nich, ale w tym momencie miał rządze mordu w oczach, przez co nawet jemu pot spłynął po plecach pod podkoszulkiem. – W momencie jak mówię: Nagrywamy! To jesteście pieprzonymi Keith’em i Jasonem. Jebanymi przyjaciółmi, kapujecie? Jak mam wam to jeszcze lepiej do kurwy nędzy wyjaśnić? – Widząc puste, zdębiałe spojrzenia obu mężczyzn, wyrzucił ręce do góry tracąc już resztki cierpliwości. – Dziesięć minut przerwy. Jak kurwa wrócę, to chce to mieć za pierwszym podejściem!
Cała ekipa, wizytujący goście i niezajęci uczestnicy obserwujący nagranie rozpierzchli się przed nim jak myszy, kiedy szturmem wypadł ze studia. Gorzej, gdyż sekundę później wlepili oczy w powód niezadowolenia ich idola. Zimny pot oblał Darnella i Maddocka na pełne wyrzutów, zdegustowane spojrzenia, które otrzymali. Brouyer miał wielbicieli, skłonnych zlinczować każdego, kto go zdenerwuje. Nie było wcale dziwne, że byli wierni i gorliwi, bo że facet był geniuszem w swojej dziedzinie, to nikt nie mógł zaprzeczyć.
Wchodząc w rutynę aktora na porządku dziennym radzącego sobie z niezadowolonymi reżyserami, Darnell chwycił Maddocka za łokieć i z uspokajającymi uśmiechami rzucanymi na prawo i lewo, praktycznie zaciągnął go do męskiej toalety, jedynego miejsca, gdzie nie było tłumu gapiów.
– Mamy problem – oświadczył cicho, jak tylko zamknął za nimi drzwi na klucz. Na serio nie potrzebowali dodatkowych komplikacji w tym momencie. A jego brat podążający za nimi z podejrzanie zdeterminowaną miną, był dokładnie właśnie taką komplikacją, z którą nie chciał się borykać w tym momencie. Skupienie się na nagraniu zabierało całą jego energię i siłę. Po drugim dniu prób musiał przyznać, że nie wiedział co szło źle. Sam scenariusz nie był skomplikowany ani wymagający. Choć pewnie on nie powinien postrzegać go przez pryzmat własnego aktorskiego doświadczenia. Dla Maddocka najwyraźniej był dostatecznie trudny, aby sprawić mu niemało kłopotu.
– Co ty nie powiesz geniuszu – odparował Maddock znów zaplatając ramiona na piersi w obronnym geście. Przez ostatnie dni zdarzało mu się to non stop. Krążąc po łazience jak lew zamknięty w klatce, co rusz rzucał Darnell'owi oskarżycielskie spojrzenia.
– Brouyer zadecydował za nas o podziale ról. Nie możesz mieć do mnie pretensji. – Gdzieś trzeba było zacząć, równie dobrze mógł więc zacząć rozwiązywać problemy jeden po drugim. Może też pomogłoby mu to zrozumieć, choć trochę, tego złożonego człowieka.
– Kto powiedział, że mam? Nie mam. Chcę tylko to zakończyć i jechać do domu, przyszykować się do świąt! – Dosadnie rzecz biorąc, chciał mieć całe to wątpliwej przyjemności doświadczenie za sobą, jak najszybciej.
– Mówisz jakbyś mnie winił za to, że nam nie wychodzi – Darnell poczuł się dogłębnie urażony, zwłaszcza że robił co w jego mocy, aby nie prowokować swojego partnera. Maddock jednak był nastawiony na to, aby mu nie ufać. Każdy uśmiech i komplement odbierał jak drwinę z jego strony. No dobrze, może nie powinien był mówić, że bez trudu umie sobie wyobrazić gładkie ciało sportowca, ale samo mu się wymknęło. Któż mógł go winić za powiedzenie prawdy? Nagi Maddock jakoś bez trudu stawał mu pod powiekami ilekroć zamykał oczy. Nie żeby specjalnie roztrząsał ten fakt. Ich rozmowa po prostu wracała do niego jak echo. W końcu widział ze setkę gołych mężczyzn w całej swojej karierze! Wielkie halo!
– Och, nie śmiałbym. W końcu jesteś profesjonalistą! Nie popełniasz błędów. – Sarkazm spływał z ust Maddocka jak gęsty syrop. Oczywiście, że go winił.
– Czyli to jednak chodzi o mnie? – zapytał Darnell stając na środku niewielkiego, wykafelkowanego od podłogi po sufit pomieszczenia, z ramionami zaplecionymi na szerokiej piersi, wyraźnie chcąc wyjaśnić wszystko tu i teraz raz na zawsze. Ciskający się po wnętrzu mężczyzna i jego wierna kopia odbijająca się w lustrach, przyprawiały go o zawrót głowy.
– Tak! Nie! Nie wiem! – wrzasnął Maddock zrozpaczony. Miał wszystkiego dość. Zapominając o charakteryzacji, którą go dręczono przez godzinę przeczesał dłońmi włosy z bezsilności. – Nie umiem nastawić się psychicznie. Wszystkie te scenki są dla mnie jakby oderwane od rzeczywistości. Ja wiem, że to tylko kilku sekundowe ujęcia najczęściej, ale ja ich nie czuję. Wypady do baru, kina, na obiad, spędzanie razem czasu, śmiech z głupich żartów, wspólne oglądanie telewizji, naprawianie drzwi w szopce z narzędziami Jasona. Ja tego nie robię rozumiesz? Nie kupuję. Nie umiem.
Mrugając z zaskoczenia Darnell wlepił spojrzenie w swojego partnera. Niedowierzanie pomieszane z żalem wywróciło mu coś w piersi, na widok przygnębionego Maddocka.
– Jednym słowem chcesz mi powiedzieć, że co? Nie przyjaźnisz się?
Szare oczy jego partnera zmieniły się w sopelki lodu w odpowiedzi. Praktycznie szczerząc zęby warknął jak przyparte do muru zwierzę.
– Tak, nie mam przyjaciela. Nie chcę mieć. Nie potrzebuję.  
Czując w kościach, że w tym momencie lepiej było odpuścić, Darnell postanowił darować sobie drążenie tematu, choć to wcale nie znaczyło, że nie miał zamiaru do tego wrócić. W jego słowniku, każdy powinien mieć przyjaciela. Nawet nieznośny, przewrażliwiony, najeżony sprinter.
– Spokojnie – powiedział wolno unosząc ręce w geście poddania. – Szanuję twoje nastawienie. Rozumiem, że się nie utożsamiasz z naszymi postaciami. Nie ma problemu. Potraktuj to jednak jak zabawę. A jeśli nie chcesz lub nie możesz, bo może nie powinniśmy trywializować całego przedsięwzięcia, to potraktuj je jak obowiązek. Zapomnij na chwilę o Maddock’u Sheffieldzie. Załóż skórę Jasona jak swoją puchową kurtkę. Udawaj, że nim jesteś. Na tym to polega. To takie przebieranki dla dorosłych. Na odpuszczenie sobie bez konsekwencji i wstydu, bo przecież w każdej chwili znów możesz być sobą, a wszystko co robiłeś jako inna postać nie było prawdziwe. – Miał nadzieję, że dotarł do tego nadpobudliwego uparciucha, bo już na serio nie miał pomysłów.
Przynajmniej przyciągnął uwagę mężczyzny, bo tamten stanął i wpatrując się w odbicie Darnella w gigantycznym lustrze nad zlewem, wydawał się myśleć nad jego słowami.
– Czyli jesteś po prostu zawodowym kłamczuchem. Bez mrugnięcia okiem udajesz kogoś innego na porządku dziennym… – wymamrotał ostatecznie z zamyśleniem patrząc w oczy Darnell’owi, a przynajmniej jego odbiciu. – Płacą ci, żebyś wciskał ludziom kit.
Aktor poczułby się urażony gdyby jego nowy przyjaciel zasadniczo nie miał racji. Po za tym nazywano go już gorzej. Nie było, co unosić się honorem.
– I to naprawdę bardzo dobrze płacą.
Głośne walenie do drzwi ucięło jednak ich dalszą rozmowę bardzo skutecznie.
– Macie zawlec tyłki na plan w ciągu minuty! – wrzasnął ktoś przez drzwi, niechybnie bardzo odważny, bo nie obawiał się rozpoznania. Tyrada Brouyera bezapelacyjnie wywarła na wszystkich wielkie wrażenie, a akcje ich obu gwałtownie spadły. Czas było zamknąć im usta.
– Chodźmy pokazać im, na co nas stać. Nie będą sobie z nas robili jaj za naszymi plecami. Wiem, że możemy zrobić to jak prawdziwi profesjonaliści, bo żaden z nas nie lubi przegrywać. Potem możesz zapomnieć o mnie i nawet nie wysyłać mi na gwiazdkę kartki.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem, jakby prawdziwa walka toczyła się w środku ich dusz. Myśli i słowa niewypowiedziane wisiały między nimi ciężkie i przytłaczające. Zbyt wiele jednak by odsłaniały. A żaden nie był skłonny zdradzić nazbyt wiele. Dzieliła ich niewidzialna ściana i Darnell był na sto procent pewien, że to Maddock fortyfikował się, choć niepojętym było dla niego, dlaczego miałby to robić. Mężczyzna był nieufny i płochliwy, co drażniło ciekawość Darnella i doprowadzało go do szaleństwa. Tym razem też nie miał szans, aby choć lekko zachwiać chłodnym, opanowanym biegaczem, bo ten już pozbierał się i zamknął w sobie, odcinając Darnella skutecznie.
– Nienawidzę, kiedy mówisz z sensem!
– Podejrzewałem, że tak może być. – Szczerząc zęby w wielkim, sztucznym uśmiechu, Darnell przytaknął lekko, nagle oddychając z ulgą. – Jeszcze bardziej pewnie nienawidzisz niepowodzenia! – parskając Maddock podążył niemrawo za znacznie radośniejszym Darnell’em. Pomimo mieszaniny wątpliwości i irytacji odbijającej się na jego twarzy, wydawał się też promieniować nagle determinacją. Może od początku trzeba było obudzić w nim ducha rywalizacji? Kto wie? Cokolwiek zadziałało było dobre.
– Okej. Jak to zrobimy? – zapytał Maddock konspiracyjnym szeptem, gdy fryzjerka prychając pod nosem poprawiała mu włosy. W końcu musiał ją odgonić, bo kobieta zdeterminowana była przygładzić jego niesforne włosy na śmierć. Rozluźniając ramiona i biorąc kilka głębokich wdechów, wyglądał jakby się szykował do mistrzostw świata. Patrzył też na Darnella wyczekująco, jakby ten miał złotą regułę–instant–wystarczy–zaaplikować.
– Jak? Z uśmiechem, aż nam policzki odpadną, z radością jakby się wszystkie gwiazdki świata zbiegły w maju i jakbyśmy wypili po litrze dżinu z tonikiem. – Nie mogąc sobie darować Darnell dodał kpiąco: – Choć ty pewnie nie masz jeszcze lat, żeby pić.
Waląc swojego partnera łokciem w brzuch, Maddock wyszczerzył zęby w upiornie sztucznym uśmiechu na konto śledzącego ich morderczym spojrzeniem reżysera i wysyczał cicho:
– Mam dwadzieścia cztery lata palancie. Po prostu nie piję alkoholu.
Kolejne kilka godzin minęło im na udawaniu jak wspaniale się bawią grając kolejno w bilard, rzutki, kręgle i paintball. Śmiali się, szturchali, wygłupiali. Mieli ubaw po pachy.
Tylko, że nie.
Darnell był wyczerpany psychicznie i fizycznie. Milion ludzi występowało z nimi, a przynajmniej takie miał wrażenie. Były inscenizowane przepychanki i sprzeczki w jednym momencie, a za chwilę zwyczajne scenki z normalnego życia. Mieli stać się dla widzów realni i prawdziwi. Chciano, aby każdy mógł się z nimi utożsamiać i tym łatwiej wczuć w ich sytuację.
Wydawało mu się, że przez tydzień nawijał z benefitem dla Maddocka o pierdołach i głupotach tylko po to, aby się wyluzował i zaczął śmiać naprawdę. Ten jego wyszczerz na początku był przerażający. Na milę widać było, że za chwilę dostanie wylewu do mózgu tak bardzo się skupiał na każdym słowie i geście. Z czasem, wolno, bo wolno, ale wydawało się, że dał się wciągnąć. Zaczął odpowiadać naturalnie i z zaangażowaniem. Co prawda nigdy nie darował sobie przytyku, łokcia wbitego w mostek Darnella czy nadepnięcia na palce, jeśli czuł, że ujdzie mu to na sucho. Brouyer był tak zachwycony, że wreszcie robili jakiś postęp, że nic nie mówił. Wręcz poganiał wszystkich dookoła, jakby się bał, że za moment znów wszystko runie.
– Cięcie! Na dziś koniec.
Słysząc to Darnell miał wrażenie, że zacznie skakać z radości, tylko, że był zbyt zmęczony, aby właściwie wymustrować z siebie dość energii do tego potrzebnej.
Zanim jednak zdołał się ewakuować, bardziej niż gotów paść na twarz w swoim pokoju i zwyczajnie odesłać cały świat, włącznie z Maddock’iem Shefield’em do diabła jego brat wyrósł przy nich nagle jak z pod ziemi.
– Nawet nie myśl o tym żeby się wymknąć. Ty też nie… – Z holował z powrotem wykradającego się za jego plecami Maddocka bez skrupułów. – Macie jeszcze kilka zdjęć do zdobienia z innymi uczestnikami i musicie przygotować się do jutrzejszego występu. – Zarządził stanowczo nie dając swoim towarzyszem wtrącić nawet słowa. Elegancko ubrany w stalowoszary garnitur, poważny i niesamowicie skupiony na rozmowie wydawał się panem sytuacji. Jakimś cudem dał radę nie spuszczać żadnego z nich z oka. Darnell był odpowiednio pod wrażeniem. Maddock najwyraźniej też, bo stał posłusznie u jego boku wzdychając tylko cicho. – To jest ważne, bo to ostatnia główna scena. Cała ta reszta to nic w porównaniu z jutrzejszym nagraniem. Wiecie sami. Nie mamy czasu, aby to przeciągać. Mamy mnóstwo ostatnich ujęć, a zaczynają wracać następni uczestnicy na ich zdjęcia. Za dwa dni będziecie otoczeni rojem ludzi mówiących po niemiecku, francusku i Bóg wie jeszcze jakiemu. Wierzcie mi nie chcecie tu być. Świąteczne wystąpienia zaczną się w ostatnim tygodniu przed świętami, bo musimy mieć pewność, że wszystkie ujęcia wyszły tak jak zaplanowano. Macie po trzy minuty wypowiedzi. Zaplanujcie je dobrze.
– A oddychać możemy? – zapytał w końcu sarkastycznie Darnell mając ochotę potrząsnąć bratem. Wałkowali ten temat tylko ze sto razy.
– Jeść też by się przydało – dodał odważnie Maddock masując się po burczącym brzuchu. Kiedy obaj z Parkerem spojrzeli na niego nie spodziewając się takiej głośnej rewolty, że było ją słychać w buzującym życiem studio, wzruszył ramionami niespeszony w najmniejszym stopniu. – Co? Jestem sportowcem. W sezonie potrzebuję nawet pięć tysięcy kalorii. I tak się teraz oszczędzam przed świętami.
Wyraźnie zakłopotany Parker podrapał się po głowie.
– No tak. Zimny bufet dla ekipy to najwyraźniej za mało – przyznał z wyraźnym żalem, wypuszczając ciężko powietrze nosem. – Może po prostu poproszę kogoś z restauracji hotelowej, aby przyszedł i zebrał zamówienia. Wiem, że mają katering. Powinienem był o tym pomyśleć wcześniej – łajał samego siebie. Zanim jednak Darnell otworzył ust, unosząc palec wskazujący uciął jego słowa, zanim zostały wyartykułowane. – Nie, nie możecie po prostu tam iść. Zajmie wam to za dużo czasu, a potem się okaże, że coś macie do zrobienia, coś wam się przypomni, ktoś zadzwoni i przepadniecie na całe popołudnie. Nie.
Chwilę później oddalał się pewnym, stanowczym krokiem, zostawiając Maddocka i Darnella samych sobie.
– Nie możecie… bla, bla, bla… znikniecie… srutututu… – przedrzeźnił brata Darnell z irytacją przeczesując włosy dłonią. – Jezu, co za maruda. Jak on może chodzić z tym kołkiem w tyłku, to nie mam pojęcia, sztywniak jeden. – Widząc na wpół zszokowaną na wpół przerażoną minę swojego partnera dodał ze wzruszeniem ramion: – Kocham go.
Odszedł pogwizdując cicho pod nosem.

***

Dla Maddocka dzień się wlókł niemożliwie. Był spocony, znużony, rozdrażniony i spragniony. Pierwszy raz od lat miał ochotę złamać swoje postanowienie i upić się. Co pewnie nie wymagałoby więcej niż lampki wina czy jednego dużego piwa. Zmęczenie odczuwał nawet w kościach. Musiał w skrytości ducha przyznać, że praca Darnella nie była wcale taka łatwa jakby się mogło wydawać. Trzydziestosekundowy urywek nagrywali z pół godziny. No może nie do końca, nie był pewien, ale tak się czuł. Podejść robili chyba ze sto.
Wkurzony na siebie, że jego wędrujące myśli znów wróciły do jego partnera, Maddock wcisnął się jeszcze bardziej w kąt. Na serio potrzebował kilku minut dla siebie, żeby zjeść w spokoju, a ten nieznośny facet wszędzie go prześladował. Nawet w jego własnej głowie. Gadał do niego, opowiadał, tłumaczył i rozśmieszał. A Maddock wcale nie chciał odkryć w nim człowieka. Nie chciał dostrzec jak pogodnym, przebojowym i w gruncie rzeczy atrakcyjnym mężczyzną był. Na wszystkich działał uspakajająco i łagodząco. Z każdym znajdował temat. Dla każdego miał czas. I wlókł za sobą Maddocka z wszystkimi go zapoznając. Ciągle go poklepywał po plecach, ściskał mu kark uspakajająco jakby zawsze wyczuwając moment, w którym miał zaraz spanikować i mrugał regularnie jakby byli najlepszymi kumplami.
Cóż, nie byli i jeśli Maddock miał coś do powiedzenia nie będą. Nie żeby osiągał na tym polu jakiś fenomenalny sukces, skoro znów myślał o nim.
Ściskając w dłoni wielką bagietkę z serem brie i sosem żurawinowym, którą sobie zamówił na bardzo późny lunch, siłą woli zmusił się do jedzenia. Czekały na niego dwa wielkie kubki gorącej czekolady. Zasłużył sobie. Darnell mu nie popsuje apetytu. To co, że się pocił na samą myśl o nagraniu następnego dnia? To ta cała przyjacielskość jego partnera go lekko wytrącała z równowagi. Nie był po prostu przyzwyczajony do takiej bliskości. A już szczególnie do bliskości innego mężczyzny. Minęło pięć lat od śmierci Nicco, a to wiele czasu. Dla Maddocka za wiele.
Już nie pamiętał jak to jest nie mieć sensacji żołądkowych jak jakiś facet poklepie go po brzuchu czy uściśnie jego ramię. Zapomniał, że to normalne, że czasem ktoś się wspiera o drugą osobę lub obejmuje ją ramieniem. Nienormalne było to, że drżały mu kolana ilekroć Darnell się do niego zbliżył, a jego zapach sprawiał, że pociły mu się dłonie. Tym powinien się martwić.
– Chodź popatrzeć. – Głowa Darnella wychyliła się zza futryny nagle, sprawiając, że Maddock się zachłysnął. Znów upłakany, zaczerwieniony i wkurzony dusił się nie mogąc złapać oddechu. Miał zamiar zamordować tego natrętnego aktora. Jak już zacznie oddychać bez pomocy respiratora, znaczy się. – O, sorry – rzucił wyraźnie skruszony mężczyzna jedną ręką waląc go po plecach, a drugą kradnąc kubek czekolady. – Dla mnie? Jak miło. Chodź zobaczyć. Nowe nagranie się zaczyna. Temat dla ciebie: futboliści. A no i Gothci. Zagra jakaś gwiazda uniwersytecka i piosenkarz z Anglii. To warto zobaczyć, chodzi o dręczenie i zastraszanie w szkole. Parker stoi i obserwuje jak dumny ojciec.
– Nie – wyrzęził Maddock w duszy życząc swemu prześladowcy, aby się utopił w jego skradzionej czekoladzie.
***

Potężnie zbudowany chłopak w kurtce drużyny szkolnej, wcisnął mniejszą czarno odzianą postać w drzwi szafki szkolnej, potrząsając nią tak, że kruczoczarne włosy ofiary zasypały jego twarz. Nie trzeba było jednak się przyglądać, aby dostrzec strach na bladej twarzy i boleśnie wykrzywione uczernione usta. Oczy miał tak rozszerzone z przerażenia, że wyglądały na nienaturalnie wielkie, z powodu czarnej kredki je obrysowującej. Makijaż wcześniej perfekcyjnie nałożony, teraz tworzył groteskowy obraz, tam gdzie rozmazały go łzy i szamotanie.
Niższy, o wiele szczuplejszy student bronił się i próbował się szarpać, ale nawet jego długi płaszcz krępował mu ruchy, czyniąc go bezbronnym. Nie miał szans.
Uniwersytecki korytarz tętniący jeszcze chwilę wcześniej życiem, śmiechem i gwarem nagle opustoszał. Ciekawskie sępy tylko żerowały z daleka, nie mając jednak zamiaru interweniować. Chowali w wyciągniętych dłoniach telefony z włączonymi kamerkami.
– Przyznaj się pieprzona cioto! Gapiłeś się na mój tyłek! – wrzasnął futbolista, a jego jasne włosy opadły mu na czoło, kiedy znów zaczął trzęść swoją ofiarą, aż zęby przerażonego Gotha zadźwięczały. Wielkie jak bochny łapy miał zaciśnięte na jego szczupłych ramionach wyraźnie je miażdżąc.
– Nnni…iee… nie… przyrzekam!
– Nie pieprz zboku. Wiem, jacy jesteście. Chore wynaturzone zwierzęta!
– Ja widzę tu tylko jedno zwierzę – wtrącił się nagle kolejny głos i między szamoczącą się parę wcisnął się kolejny zawodnik z drużyny uniwersyteckiej. Bez problemu odepchnął wielkiego draba, a wystraszonego Gotha schował za plecami. – Wściekłą bezrozumną bestię.
– To nie twoja sprawa Dru. Wypierdalaj, bo tobie też dupę skopię! – wrzasnął zaskoczony napastnik. Jego oponent jednak nie mrugnął nawet okiem. Był większy i potężniej zbudowany. Dodatkowo jego oczy wyrażały spokój i opanowanie, którego brakowało tamtemu. Uśmiech jednak miał tak zimny, że ciarki przechodziły człowiekowi po plecach. Nie szkodził też jego wygląd twardziela. Łysa głowa i pięści jak głowa Gotha.
– To sprawa każdego, kto jest świadkiem przemocy. Nie masz prawa atakować drugiego człowieka – oświadczył, praktycznie szczerząc zęby i parskając z pogardą na swojego przeciwnika.
– To jest jebany pedał! Popatrz na niego! Zbok dobrałby ci się do dupy przy pierwszej okazji.
– A ty taki malutki i delikatniutki po prostu przeturlałbyś się na brzuch i nastawił tyłek, bo nie wiedziałbyś jak powiedzieć „nie”, gdyby faktycznie jakiś gej stracił resztki dobrego smaku i cię spróbował poderwać – zakpił z niego Goth nagle wychylając się zza swojego obrońcy.
Wszyscy zdumieni wbili w niego spojrzenie. Żyła na czole jego niedoszłego oprawcy zapulsowała nagle, a ognisty rumieniec zalał mu twarz. Rzucając się na niego zaczął wrzeszczeć:
– Zabiję cię gnojku, już nie żyjesz! – Na jego drodze jednak stanął niewzruszony niczym głaz większy mężczyzna. Po dosłownie kilku sekundach mocowania się i dwóch ciosach Dru miał wściekłego, szarpiącego się jak dzikie zwierzę studenta obezwładnionego.
– Udam, że tego nie słyszałem – wymamrotał złowieszczo Dru, kiedy tamten nie chciał się uspokoić. Ostatecznie kilkukrotne uderzenie plecami o drzwi szafki, w którą wcześniej wciskał swoją ofiarę, uciszało go na tyle, że ograniczył się do bluzgania pod nosem. – Tak lepiej – pochwalił go Dru jedną dłonią nadal jednak przyciskając do szafki.
Goth jednak miał zamiar wyrównać rachunki dopóki mógł.
– Teraz już nie jesteś taki cwany jak trafiłeś na silniejszego od siebie!
– Ma rację – przytaknął jego obrońca bez trudu powstrzymując ponownie się rzucającego szaleńca. Wystarczyło jedno dosadne spojrzenie w oczy, a tamten natychmiast znieruchomiał. – Mógłbym cię tu poskładać i wsadzić do tej szafki, i obaj dobrze o tym wiemy.
– Nie mieszaj się do tego. To nie ciebie napastował – wysapał wściekły do nieprzytomności awanturnik.
– Debilu, jestem hetero! Mój zespół składa się z samych lasek, a po występach na samym uniwerku, mam tłumy wielbicielek za kulisami. Ty zaś palancie jeden, co dzień świecisz gołą dupą pod prysznicem dla pięćdziesięciu innych facetów. – Śmiejąc się Goth odskoczył zanim dostał się w zasiąg rąk ponownie szarżującego napastnika. Po krótkiej acz zaciętej walce jednak ponownie wygrał Dru, rzucając ostrzegawcze spojrzenie mniejszemu mężczyźnie. – Przepraszam, ale to nie fair! Nie ma prawa oceniać mnie po wyglądzie!
– Znów ma rację – przytaknął Dru. Ruchem głowy odesłał niedoszłą ofiarę i skupił całą uwagę na swoim przeciwniku. Całym ciałem przyparł go do szafki, skutecznie uruchamiając. – Wydaje mi się, że tu zawiodła edukacja. Nie możesz mieć pretensji do gejów, że są sobą.
– Brzydzę się nimi – parsknął mu w twarz unieruchomiony mężczyzna. Wyglądało jednak na to, że dotarło do niego w końcu, że nie ma szans, aby się uwolnić, bo częściowo się uspokoił.
– Masz prawo – stwierdził Dru spokojnie. – To nadal nie jest ich wina. Twoje odczucia to twoja sprawa.
– Mają się trzymać ode mnie z daleka!
– To sobie walnij nalepkę na czole: homofob. To będzie wyraźna i skuteczna wiadomość.
– Nie jestem homofobem. Mam tylko swoje zdanie na ten temat!
– Właśnie chciałeś wybić zęby ducha winnemu człowiekowi, bo ci się wydawało, że gapi się na twoją dupę! Jakby każda dziewczyna, na której tyłek spojrzysz brała kij bejsbolowy i cię nim naparzała po twoim pustym łbie, to facet skończyłbyś w trumnie już dawno temu. Hipokryzja się kłania, jest twoją nową przyjaciółką.
– To coś innego – zaprotestował wyraźnie zażenowany student.
– Tak, to zasadnicza różnica. Jesteś nie tylko homofobem ale i seksistą. To będzie wielka nalepka – zadrwił Dru potrząsając swoim oponentem. W końcu praktycznie miażdżąc go swoim ciałami zbliżył się tak, ze ich twarze dzieliły centymetry. – Boisz się gejów? Będziesz musiał od dziś bać się każdego mężczyzny, bo nie wiesz, który będzie chciał cię pocałować, a który skopać dupę. Podejrzewałeś Gotha, bo był mały, drobny i się malował o to, że jest gejem, ale tak naprawdę nie masz bladego pojęcia, kto nim może być. Gorzej, bo jeszcze więcej jest biseksualistów, którzy mogą polecieć na ciebie, a równie dobrze mogą polecieć na twoja dziewczynę. Wpędzisz siebie i wszystkich dookoła w szaleństwo demonizując osoby homoseksualne. Chcesz spędzić życie walcząc z nieistniejącymi demonami? Pamiętaj zawsze znajdzie się ktoś silniejszy lub sprytniejszy. Z oprawcy w sekundę możesz stać się ofiarą. Rozpacz i strach popycha ludzi do strasznych czynów. Zastanów się czy naprawdę chcesz mieć kogoś na sumieniu, bo trzęsiesz tyłkiem, którego pewnie i tak nikt nie zechce?
– Hej! – Zaprotestował automatycznie mniejszy mężczyzna. Jego twarz z miejsca zalała się gorącym rumieńcem. – To znaczy… nie wiem, o czym mówisz.
– Rozumiesz. Nie udawaj idioty. Bądź mężczyzną, a nie tchórzem.
– Jestem mężczyzną! – zaprotestował uwięziony w dalszym ciągu chłopak. Ogień wrócił do jego oczu, ale nie niósł z sobą wściekłości, tylko urażoną męską dumę.
– Dobrze. W takim razie przyjmiesz po bohatersku, że ja cię raczej pocałuję niż skopie ci tyłek.
Zanim jednak usta zarumienionego nagle Dru dotknęły ust jego towarzysza tamten obrócił głowę krzycząc:
– Nie!
Cięcie! Stop!
Ogłuszający krzyk Brouyera poderwał z miejsca całą ekipę włącznie z zapatrzonym Maddock’iem. To było ich trzecie podejście i tym razem wydawało się, że wszystko szło tak płynnie, że reżyser nie reagował nawet na potknięcia w tekście.
Zresztą Maddock nie dziwił się. Czuł się ja w surrealistycznej alternatywnej rzeczywistości. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się już od dwóch godzin w nagranie, na które zawlekł go nieprzyjmujący sprzeciwu Darnell. Teraz też sapał mu do ucha. Bez problemu zapomniał o kamerach, dźwiękowcach, zwojach kabli i tysiącu lamp zwisających z każdego miejsca na suficie i nie tylko. Zapomniał nawet o bandzie ludzi za swoimi plecami. No, może po za wspierającym się o jego ramię łokciem partnerze, który był jak cierń w jego tyłku.
– Co za dureń. A szło tak dobrze – mamrotał Darnell.
Jego marudzenie jednak szybko zagłuszyła awantura reżysera z niepokornym aktorem grającym napastnika.
– Co znowu nie?
– Nie! Nie dość, że moja postać jest przedstawiana w negatywnym świetle, to na dodatek mam zmusić się do pocałunku z mężczyzną. Chyba sobie jaja robicie – protestował mężczyzna żywiołowo wymachując rękami. Brouyer stał tylko i patrzył na niego milcząc jak kamień. 
– Nie widzę przeszkód, dla których nie może pan zrezygnować w każdej chwili, panie Ward. Nikt pana nie trzyma na siłę. – Odpowiedzi udzielił wolno podchodzący do nich Parker. Jego mina była nieczytelna, ale spojrzenie tak chłodne, że Maddock miał szron na jajach. – Zaakceptował pan regulamin. Chyba nie liczył pan, że zmienimy cały zamysł projektu, bo pan czuje się niekomfortowo w pewnych sytuacjach. Takie postępowanie zaprzeczałoby sensowi tej kampanii.
– Tak, tak wiem. Chcecie pozbyć się stereotypów, faktoru „fuj” ze świadomości ludzi, przekonując, że nic nikomu nie grozi i nauczyć akceptować rzeczywistość.
– A więc rozumiemy się bardzo dobrze. Naprawdę, jeśli to dla pana za dużo, to może pan w każdej chwili zrezygnować – stwierdził Parker z taką nonszalancją, że Maddock aż spojrzał na Darnella, aby się upewnić, że tamten tak jak on widzi ten szyty grubymi nićmi blef.
Młodszy z panów Kimrey miał krwiożerczy uśmieszek na ustach, a oczy jak małe szparki. Wyraźnie dumny był z brata. To była cała odpowiedź, jakiej potrzebował Maddock. Jak świadek katastrofy kolejowej, od której nie jest się wstanie oderwać oczu, czekał na wdechu, jaka będzie reakcja nieznanego mu pana Warda. Zresztą nie tylko on przyglądał się potyczce słownej. Mały Goth wrócił i opierając się na siedzącym nieopodal łysym Dru, patrzył z zainteresowaniem.
– Nie mogę i dobrze o tym wiesz! Mój mentor wykopie mnie ze studiów. O karierze sportowej mogę zapomnieć po ostatniej kontuzji, wszystko się skończyło zanim jeszcze się zaczęło na dobre. Jeśli nie skończę studiów, to jestem udupiony i dobrze o tym wiecie razem ze Sterlingiem.
– Och, czyli to w porządku zapewnić sobie przyszłość skacząc po plecach tych, którym lepszej przyszłości odmawiasz? – zapytał Parker tylko zaledwie kryjąc cynizm.  – Właściwie powinienem zrezygnować ze współpracy z panem. Nie powinienem dać wykorzystywać tych biednych ludzi. – Och, teraz to srogi organizator leciał po całości. Nawet Darnell prychnął pod nosem.
– Dobra przepraszam. Wiem, że jestem podłą świnią i będę się pięknie smażył w piekle, a lucyfer przerobi mnie na bekon, ale nie udawajcie, że sami altruiści tu pracują. Potrzebujecie każdego chętnego. Obaj to wiemy.
– Jaka jest więc pańska decyzja? – zapytał Parker nie zdradzając się nawet drgnięciem powieki. – Naprawdę nie możemy sobie pozwolić na zbędne opóźnienia.
– Och, ruszajmy tyłki i zróbmy to, a potem wszyscy będziemy udawać, że jesteśmy pieprzonymi świętymi.
Parę sekund później studio jak nagle zamarło po poleceniu: stop, tak nagle szybko ożyło. Asystenci i pomocnicy uwijali się jak mrówki.
– Tylko scena pocałunku, cała reszta zostaje jak jest. W razie czego dokręcimy jutro – zakomenderował reżyser.
Dru przeciągając się na całą swoją imponującą długość, podszedł do nadal nabuzowanego Warda i uśmiechając się jednym kącikiem ust skonfrontował go, cicho prowokując.
– Wierz mi. Dla mnie to też nie będzie żadna przyjemność. Poświęcę się jednak dla większego dobra i przecierpię jeden kiepski pocałunek.
Rzucając mu spojrzenie spode łba, Ward nagle uśmiechnął się paskudnie.
– Kiepski pocałunek mówisz? To się jeszcze okaże… – Nie czekając na reakcję swojego towarzysza złapał go za klapy kurtki i przyciskając do siebie z impetem wpił się w jego usta. Zdumiony Dru i połowa studnia sapnęli jednocześnie. Co tylko wykorzystał Ward pakując język do ust wyższego mężczyzny. Głęboko i bez wahania. Bezapelacyjnie umiał z niego zrobić należyty użytek, bo całowany pseudo student stał jak sparaliżowany, poddając się i instynktownie odpowiadając. Dla równowagi wręcz chwycił się szerokich ramion Warda. Widać było jak jego palce zbielały od drastycznego uścisku. Ward nie protestował jednak, tylko dla większej kontroli i pewności, że jego ofiara nie ucieknie, przytrzymał dłonią jego głowę, nie zwalniając uchwytu drugiej ręki na klapie kurtki. Dosłownie przeciągnął go do siebie, zmuszając do nachylenia i pogłębiając pocałunek.
Zdumienie sparaliżowało na moment wszystkich obecnych w studio. Nikt nie śmiał wypowiedzieć nawet słowa, a tym bardziej im przerwać.
Tym bardziej, że widok był tak gorący i podniecający, że wszyscy wręcz gapili się. Dru również nie opierał się jakoś gwałtownie. W pewnym momencie po prostu zaczął walczyć o dominację w pocałunku i obaj mężczyźni się zatoczyli. Utrata równowagi otrzeźwiła ich. Jak oparzeni odskoczyli od siebie w ułamku sekundy. Zaczerwienieni i zdyszani z zaskoczeniem mierzyli się przez moment wzorkiem. Dru mrugając jakby próbował przywrócić funkcje myślowe w mózgu, a jego kompan z satysfakcją ocierając opuchnięte, zaczerwienione usta. Obaj wyglądali na dobrze wycałowanych.
Poruszenie w studio szybko jednak sprowadziło ich na ziemię i kiedy rozejrzeli się po zadowolonych, uśmiechniętych twarzach ludzi ich otaczających, obaj zapłonęli z zażenowania. Maddock jeszcze w życiu nie widział dwóch dorosłym, potężnie zbudowanych mężczyzn wyglądających jak mali chłopcy przyłapani z ręką w słoiku z ciastkami, czekających na reprymendę.
– Wszystko pięknie i ładnie – zadudnił Brouyer najwyraźniej nie pod wrażeniem. Facetowi widać nie łatwo było zaimponować. – Teraz to powtórzcie na swoich miejscach i dla kamery, i będziemy ustawieni. Od ostatniego zdania, lecimy!
Powłócząc nogami i unikając swojego spojrzenia mężczyźni wrócili na pozycję. Tym razem na ich twarzach odbijała się mieszanina emocji. Co więcej, pewny siebie uprzednio Dru wyglądał na zagubionego. Tym razem to Ward czuł się panem sytuacji. Nawet przyciśnięty do drzwi szafki i uwięziony miał w oczach błysk wyzwania, jakby chciał skonfrontować swojego przeciwnika. Dru wzdychając głęboko skupił się na swojej roli. Gołym okiem widać było, że nie przyszło mu to tak łatwo jak poprzednio, ale po jego minie wnioskując widać było, że nie zamierzał się poddać.
Maddock nie mógł się nadziwić. Klaps wieszczący kolejne ujęcie praktycznie poderwał go na miejscu z zaskoczenia. Nie słyszał mimo wszystko dialogu, nie widział nawet, co się działo z kamerami, światłami i operatorami, krążącymi wokół pary. Widział tylko jak Dru z determinacją i zdecydowaniem całuje, niestawiającego już oporu, Warda. To było jak sen. Przed chwilą przecież Parker zażegnywał problem, bo mężczyzna nie chciał pocałować swojego partnera, a teraz całowali się już drugi raz i żaden nawet nie mrugnął okiem?
Zresztą Ward w tym momencie wydawał się zbyt entuzjastyczny jak dla Maddocka. To miała być kara, tak? A jeśli nie, to przynajmniej powinien udawać zaskoczenie, opór, może niesmak, choćby na potrzeby filmu. Czemu więc rozchylił usta i pochylił głowę, dając napastować swoje usta potężnemu Dru, który całował go jakby nie brał jeńców i koniec świata miał właśnie nastąpić?
Stojąc z rozdziawionymi ustami, Maddock próbował opanować mętlik w głowie i pojąć, co właściwie stało się na planie tuż przed jego oczami. Można było tak po prostu bez problemu w ułamku sekundy pokonać wszystkie swoje opory? Czy to może męska duma dyktowała większość ich zachowań? Miał nadzieję, że jego samego nie opuści rozsądek w tak ważnym momencie i nie da się pokonać własnej arogancji. Choć z drugiej strony czy miał prawo mieć coś przeciwko całowaniu się dwóch mężczyzn i jednocześnie brać udział w takiej akcji? Akcji mającej za zadanie pomóc ludziom zrozumieć, że to nie istotne, kogo kochasz i pragniesz, jeśli tylko masz szansę na szczęście i możesz komuś je dać?
Zaczynała boleć go głowa od myślenia i próbowania rozwikłać co czuł, tym bardziej, że w jego piersi dziwne rzeczy się działy. A nie chciał tego. Nie chciał też gapić się jak idiota na dwóch całujących się mężczyzn, a jednak nie umiał oderwać spojrzenia. Zdumiony był wręcz, gdy aktorzy rozdzielili się i po otrząśnięciu się z trudem z emocji, które nimi targały, zwrócili się do podjeżdżającej do nich kamery, ze swoim komunikatem.
– „Stereotypy niszczą i sprawiają ból tym, którzy nie zasługują sobie w żaden sposób na cierpienie. Nie zakładajmy z góry, że mamy prawo oceniać innych ani, że wiemy o nich wszystko, bo nie wiemy tak naprawdę nic i zawsze jest duże ryzyko, że się mylimy” – powiedział lekko ochrypłym głosem Ward, przeczesując włosy z frustracją. Widać chyba sam wreszcie pomyślał o tym, co miał przekazać i czego miał nauczyć innych. Po westchnięciu, patrząc w kamerą dorzucił z presją: – „Wykorzystuj siłę, aby pomagać, bo ona nie daje ci prawa do krzywdzenia innych. Prawdziwi mężczyźni tego nie robią” – dodał z naciskiem. Uśmiechając się nagle lekko, rzucił z ironicznym grymasem. – „Po za tym zawsze może się znaleźć ktoś silniejszy, kto skopie wam tyłek. Jeśli więc chcecie wymuszać na innych poddanie, upewnijcie się, że jesteście na szczycie łańcucha pokarmowego, bo ktoś oceniając wasze złe postępowanie może poczuć się w obowiązku, aby udzielić wam ważnej życiowej lekcji. Jest jeden świat dla nas wszystkich!”
– „Nie reagując na przemoc w swoim otoczeniu stajemy się współwinni. Dajemy przyzwolenie ilekroć milczymy, gdy komuś dzieje się niesprawiedliwość. Za każdym razem pomagamy skrzywdzić innych ludzi, gdy odwracamy wzrok.” – Zaintonował, już bardziej pozbierany Dru, stając ramię w ramię ze swoim partnerem i patrząc w kamerę twardo. – „Mnie sumienie nie pozwoliłoby spać, gdybym udawał, że nie dzieje się nic złego, bo jakiś gej jest bity za swoją orientację seksualną. Chciałbym wierzyć, że kiedyś moje dzieci czy członkowie mojej rodziny będą bezpieczni. A przynajmniej w sytuacji zagrożenia będą mogli liczyć na pomoc. Jest jeden świat dla nas wszystkich, uczyńmy go bezpiecznym dla nas i naszych bliskich.” – Dru był bardzo zdecydowany i twardy. Nie wahał się ani nie zastanawiał nad tym co mówił. Bez trudu można było dostrzec, że wierzy z całego serca w każde słowo, które wypowiada.
Maddock jednak nie słuchał dalej. Obracając się na pięcie miał zamiar zwiać, gdzie pieprz rośnie. W głowie mu wirowało, a serce niespokojnie waliło. Drugiej takiej sceny by nie przeżył, gdyby nagle okazało się, że trzeba nakręcić powtórkę. Niestety musiał oczywiście z miejsca nadziać się na nieznacznie rozkojarzonego Darnella, stojącego zdecydowanie za blisko za jego plecami. Jasne oczy mężczyzny lśniły podejrzanie, a nieogolone policzki były nieznacznie zarumienione.
– O… Och… to było… my… oni… my nie… – Maddock wbił wielkie, przerażone oczy w swojego krzywo uśmiechającego się partnera. – My nie musimy tak się całować, prawda?
– Chcesz być gorszy? – odparł mu aktor bez mrugnięcia okiem z miną tak zdeterminowaną, że wszelka nadzieja opuściła Maddocka. Darnell jednak nie dał mu szans na jakakolwiek reakcję, bo szybko zrejterował pod pozorem, że woła go charakteryzator. Za chwilę obaj mieli zdjęcia i musieli się przebrać.

Jeden z włoskich projektantów mody, choć sam nie brał udziału w kampanii, to przeznaczył pełną garderobę ubrań dla występujących. Oczywiście Maddock nadal uważał, że to była raczej autoreklama ze strony projektanta niż dar serca, ale co on tam mógł wiedzieć. Darnell był najlepszym przykładem, że nie znał się na ludziach. Inaczej trzymałby się od niego z daleka. 


***

Nie betowane, więc za wszelkie niedociągnięcia przepraszam z góry. Całe opowiadanie będzie wyedytowane i sprawdzone, i w ostatecznej wersji dostępne w PDF dla chętnych. 

9 komentarzy:

  1. krótszy niż przeciętnie pisane przez ciebie rozdziały , ale bardzo dziękuje za niego .Podobał mi się . życzę dużo czasu oraz odpoczynku <3<3
    Pozdrawiam XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Całkiem ciekawie akcja sie rozwija, nie wiem jak Ty to robisz, że potrafisz opisać w tak fajny sposób jedno wydarzenie? Szkoda że ja tak nie umiem. Maddock coraz mocniej wpada w Darella, widać, że ten nie jest mu obojętny. Nie tylko jemu zresztą.
    Parker mnie wkurza i to cholernie. Trudno mi powiedzieć dlaczego, ale wkurza. Czekam na ciąg dalszy i mam nadzieję, że pojawi sie szybko

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem czy mi sie zdaje, czy ten rozdzial jest krotszy niz zazwyczaj? Mozliwe tez, ze to przez tak wspaniale i plynnie napisana akcje czuje jakbym doslownie pochlonela ten rozdzial w kilka sekund.
    Mimo to zawarlas tutaj nieslychanie piekna i niezwykle wazna tresc. Slowa wypowiedziane przez Dru i Warda na koniec spotu (te juz prosto do kamery) zawieraja tak ogromne przeslanie, ze czytajac ten fragment mialam ochote krzyczec: "Tak! Wlasnie o to chodzi! Brawo AkFa!<3" Ostatecznie powstrzymalam sie chociaz latwo nie bylo. Na prawde jestem pelna podziwu dla Twoojego umyslu, weny i checi pisania. Jestem tez niezmiernie wdzieczna za tak uswiadamiajaca historie :)
    Czy po wersje pdf bedzie trzeba zglaszac sie bezposrednio do Ciebie, czy opublikujesz go na jakiejs platformie np. Wydaje.pl?
    Na serio cudowne opowiadanie :D
    Sciskam i pozdrawiam :*
    ~Desire

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział. Czytało się go szybko i przyjemnie. Ale Darnell podpuścił Maddocka na koniec. Jestem ciekawa co dalej. ozdrawiam cieplutko. Asia:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dokładnie, ten rozdział po prostu pochłonęłam :D Aż żal, że już się skończył.
    Cóż, prędzej czy później do pocałunku i tak dojdzie :D Ciekawa jestem przeszłości Maddocka, coś musiało się wydarzyć, że teraz jest taki zamknięty, ciągle w postawie obronnej. Być może ma to związek ze śmiercią Nicco (dobrze pamiętam imię?), ale o tym myślę, że się przekonamy. Prawda, AkFo? ;)
    Nie mogę się odczekać dalszego ciągu, ale chciałam też zapytać o historię Harry'ego i Blake'a - czy będziesz ją kontynuować? Troszkę się stęskniłam za Harrym :)
    Alys

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny rozdzial, przesycony niesamowitym przeslaniem <3
    A pocalunki byly mega gorrrace :D
    Zycze duzo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Super! Na serio świetny rozdział. Chłopaki są niesamowici. Nie mogłam się już doczekać tego kawałka opowiadania, w którym zaczną się zdjęcia, ale teraz temperatura tak drastycznie poszła w górę, że niemal siedzę jak na szpilkach i codziennie sprawdzam, czy nie zrobiłaś nam tej niespodzianki i nie wstawiłaś następnego rozdziału. Zawsze z niecierpliwością wyczekuje Twoich opowiadań, ale to jedno ma w sobie taki potężny przekaz, że jestem w 100% pewna, że będzie tu jeszcze wiele pouczających tekstów <3
    Uwielbiam charaktery naszych bohaterów. Są bezbłędni i widać, że nasz kochany sprinter stracił kogoś ważnego i dlatego jest taki nieufny, Może boi się przywiązać, żeby potem znów nie cierpieć?
    Och, a pocałunek był tak gorący, że aż moje włosy stanęły w płomieniach! <3 Cudnie go opisałaś! Brawo! :D
    Dużo weny Ci życzę i czasu do wypoczynku :)
    ~Psychedelic smiles

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak na razie to mój ulubiony rozdział. Jest nieziemski! *___________*
    kocham to opowiadanie, ale najbardziej to uwielbiam głównych bohaterów :3
    Pozdrawiam i życzę dużo wena^^
    ~Fluffery

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudo! Nie ma tak wzniosłych słów, które byłyby w stanie opisać jak bardzo podobał mi się ten rozdział <3
    Kocham^^
    ~RainbowCloud

    OdpowiedzUsuń

I co sądzisz?