“If you really want to do something, you will find a way. If you don’t, you will find an excuse.”
— E. James Rohn
Zawsze kierowałam się tą regułą i nadal trzymam się jej z całych sił.
Wiem, że czekacie na moje opowiadanie i bardzo się cieszę z tego powodu. Cieszę się również, że mogę liczyć na wasze wsparcie i wyrozumiałość. Pracuję bardzo ciężko i piszę mimo to, a chciałabym móc po prostu poświęcić się tylko i wyłącznie pisaniu. Tak na razie niestety nie może być. Nie chcę jednak was zawieść.
Opowiadanie na tę chwilę ma 29 691 słów co daje 90 str A4 12 TNR.
W ten weekend postanowiłam, że je dokończę choćby nie wiem co. Chcę je wam zaprezentować, bo uważam, że jest świetne i porusza ważne tematy. Mam nadzieję, że uznacie iż warto było poczekać.
Ten mały gif jest świetną inspiracją dla
mojego opowiadania
Chcę wam przedstawić naszych nowych bohaterów w
Pierwszym Rozdziale...
Świąteczny pocałunek
Wszystkie prawa zastrzeżone
AkFa©Anglia, Grudzień 2013
Jeden Świat dla Nas Wszystkich
Darnell
&Maddock
Rozdział pierwszy
Logicznie rzecz biorąc, Maddock Sheffield doskonale wiedział,
dlaczego wszyscy znaleźli się w zatłoczonej, gwarnej sali konferencyjnej ekskluzywnego
hotelu, w którym tymczasowo zamieszkali. Tym bardziej więc był zaskoczony tym,
co się działo naokoło niego. Zamieszanie było ogromne, a zebrani wydawali się
prześcigać w pomysłowości i oryginalności swojego zachowania. Nade wszystko zdumiewały
go rzucane na prawo i lewo komentarze, szepty, wymuszone dowcipy i nieopatrzne
riposty. Nie spodziewał się ich w takim miejscu, w takiej sytuacji. Wręcz
raziły w miłej, kolorowej oprawie Bożonarodzeniowych dekoracji zdobiących cały
budynek. Ktoś mógłby przypuszczać, że spotkała się grupa przypadkowych ludzi, tylko
incydentalnie biorących udział w tej samej świątecznej imprezie, a tak nie było
i każdy to wiedział. Napięcie wyczuwało się na skórze, tak jak szmer rozmów, prześlizgujący
się między grupkami ludzi, których Maddock mijał.
Miejsca nie było zbyt wiele, a mimo to tłum zebranych
wydawał się rosnąć z każdą minutą, wypełniając każdy zakamarek wielkiego
pomieszczenia. Poruszając się wolno, niemal płynnie, sprawiał wrażenie jakby
przelewał się z miejsca na miejsce. Przy drzwiach wydawane były małe słuchawki
dla osób nieznających angielskiego, każdy miał więc możliwość porozumiewania
się na pewnym poziomie. Jak to działało Maddock nie chciał się nawet
zastanawiać. I bez tego czuł się jakby wyrwany z własnej bajki i ciśnięty w
całkiem inny świat, w którym naprawdę nie chciał być. W pewnym sensie czuł się
jak obserwator z zewnątrz.
Elegancja i bogate wnętrze nie robiło na nikim wrażenia w
sytuacji, kiedy dla większości z nich to był chleb powszedni. Czując się więc
jak ryby w wodzie uczestnicy popisywali się nonszalanckim zachowaniem i luzem. Niewprawnemu
oku nie sposób było dostrzec, kto udawał pewność siebie tak jak Maddock, a kto
faktycznie był u siebie.
Cicho prowadzone konwersacje rosły w siłę, więc czy
chciał, czy nie bez trudu mógł usłyszeć, co poniektóre niewybredne teksty i
śmiech swoich współtowarzyszy. Wydawało się jakby niektórzy zwyczajnie nie
potrafili nad sobą zapanować, a już przynajmniej nie do końca pojmowali wagę
spotkania, w którym uczestniczyli. Atmosfera zaczynała być coraz bardziej
nabuzowana, a cel spotkania wywoływał niezdrowe podniecenie i ekscytację. Napięcie
zaczynało wkradać się również w kark Maddocka, za co był zły na siebie. Obiecał
sobie, że zachowa spokój i opanowanie, trudnej jednak było tego dokonać niżby
chciał przyznać.
W pewnym sensie rozumiał skąd się brało całe to nerwowe
podekscytowanie i hiper aktywne zachowanie większości. On sam, co pięć minut
rozważał wszystkie za i przeciw swojego własnego uczestnictwa. I tak często jak
podejmował stanowczą decyzję, że właśnie tu jest jego miejsce, tak samo często
zaczynał dochodzić do wniosku, iż nie miał pojęcia, co tam właściwie robił i
nabierał wątpliwości, co do słuszność przekonania, że to faktycznie był taki
świetny pomysł jak mu się wydawało na początku. Mógł się założyć, że w głowach
kilku dziesiątek jego towarzyszy działo się dokładnie to samo. Szczęściem
jednak, on nie chichotał jak rozemocjonowana nastolatka, nie rzucał zbyt głośno
kiepskimi żartami i nie udawał, że tak w ogóle to on jest wyluzowany, a to
tylko: pogoda, podróż, przesilenie zimowe, kac – niepotrzebne skreślić – wpływało
na jego zachowanie i miało usprawiedliwiać poczynania bandy dorosłych mężczyzn,
i kobiet, którzy nie wiedzieli jak się zachować, i co z sobą począć. Im dłużej
wszyscy stali i czekali tym większy gwar się robił, i coraz więcej osób zaczynało
się niecierpliwić. W rezultacie dostęp do barku sprawił, że ryzyko prawdziwej
awantury zawisło w powietrzu, kiedy znany model z Francji łamaną angielszczyzną
wdał się w sprzeczkę z Amerykańskim pisarzem, nad merytorycznym sensem całej
akcji, w której za moment mieli wziąć udział,. A przynajmniej oficjalnym i
ostatecznym podpisem zadeklarować, że tak wierzą, iż jest Jeden Świat dla Nas
Wszystkich i tu, i teraz wyrażają gotowość do walki z homofobią, nienawiścią i
niesprawiedliwością.
To było to miejsce gdzie Maddock się gubił. Jego wrodzony
sceptycyzm walczył na kły i pazury z jego nieumierającą nadzieją. Nie wiedział
już sam co myśleć. Życie nauczyło go, że nic nigdy nie ma za darmo i ludzie nie
pomagają innym z dobroci serca. Z drugiej jednak strony przerażało go to, że to
może być prawda i że nikomu nie można wierzyć. Chciał sam sobie udowodnić, że
się myli. Dać światu jeszcze jedną szansą. Jeśli udział w tej kampanii nie był
idealną szansą na to, to już innej opcji nie mogło być.
Cel był szczytny – nie dziwne więc było, że wszyscy
musieli tu być, a przynajmniej ci, którzy chcieli być postrzegani jako
porządni, normalni ludzie.
Przekaz niecodzienny – z tym, że nic innego do tej pory
nie wydawało się działać wystarczająco skutecznie.
Wykonanie – niestety, mogło nastręczyć niemałych kłopotów
i wystarczył Maddock’owi rzut oka, aby mieć, co do tego pewność.
Nie było przymusu uczestnictwa, a jednak na każde
zaproszenie goście stawili się zwarci i… cóż, nie całkiem gotowi. Każdy
wiedział, o co chodzi, a mimo to wszyscy udawali jakby spotkali się na wielkim
party przez przypadek. Maddock z tremą i zakłopotaniem patrzył w twarze ludzi,
których znał z widzenia, z okładek magazynów, z ekranu telewizora i kina – w
końcu same osobistości były poproszone o udział w tak doniosłym projekcie –
widział jednak tę samą niepewność i zażenowanie, które z całą pewnością
malowało się na jego twarzy. Każdy, kto nie dowcipkował albo nie stał w kącie
groźnie marszcząc brwi i generalnie zachowując się jak chmura gradowa, próbował
unikać kontaktu wzrokowego i fizycznego z wszystkimi innymi.
Pomiędzy gośćmi pracowicie przewijali się pomocnicy i
współpracownicy kampanii, przez cały czas dobitnie przypominając wszystkim, o
co toczyła się walka. Dla wielu to był swoistego rodzaju szok, dla innych
stawienie czoła rzeczywistości. Nie udało się jednak nikomu pozostać obojętnym.
Podskórne obawy i niewypowiedziane zahamowania wychodziły nagle na światło
dzienne w najmniej spodziewanym momencie.
Podenerwowanie było wyczuwalne i nie pomagały na siłę
stwarzane pozory spokoju i pewności siebie, którymi niektórzy mężczyźni
próbowali epatować. Staranie się na potęgę przynosiło odwrotne skutki od
zamierzonych, a głupie przytyki o homo orgii tylko dolewały oliwy do ognia.
Maddock, co rusz kręcił głową właściwie nie dowierzając temu, co miał okazję
usłyszeć i zobaczyć.
To chyba był jeden z najlepszych przykładów, dlaczego
zorganizowanie szeroko zakrojonej akcji było niezbędne.
Ignorancja i homofobia rosły na potęgę samą siłą napędową
ludzkiej małostkowości.
Nie zdziwił się więc, że organizatorzy światowego
przedsięwzięcia „Jeden Świat dla Nas Wszystkich”, stracili cierpliwość. Środowiska
LGBT, organizacje na Rzecz Praw Człowieka, Organizacje Humanitarne, Fundacje
Charytatywne i wszelkie inne stowarzyszenia mające dobro i sprawiedliwość we
wszystkich najlepiej pojętym interesie, zdecydowały się na jeden wielki krok w
walce o równość, wolność i bezpieczeństwo dla ogółu. Gdzieś trzeba było ustalić
granicę dla szaleństwa, które zmieniało życie wielu setek tysięcy ludzi na
całym świecie w koszmar na jawie.
Wreszcie uznano, że nie można rozmieniać się na drobne,
bo nikt nie wygrywał, a wszyscy przegrywali, co poszczególne małe batalie. Czas
tłumaczeń, usprawiedliwień i uginania się minął bezpowrotnie. Trzeba było raz i
zdecydowanie stanąć w obronie tych, którzy musieli cierpieć ze względu na
orientację seksualną, płeć czy przekonania.
Rodney Sterling wspiął się na podwyższenie i klaskając w
dłonie zwrócił na siebie uwagę zebranych. Nie było to zresztą trudne. Prawie dwumetrowy,
chudy mężczyzna roztaczał wokół siebie aurę pewności siebie i spokoju. Wyłącznie
witając się grzecznie w paru słowach, przykuwał uwagę równie skutecznie jakby
krzyczał. Uzależniał ludzi od swojego dystyngowanego, zdecydowanego zachowania.
Narzucał ton i sposób bycia swojemu towarzystwu nawet się nie starając. Trudno
było nie dostrzec, że miał więcej autorytetu i charyzmy niż otaczający go tłumek
współpracowników. Elegancko ubrany w szary garnitur, z idealnie przystrzyżoną ciemną
brodą i lekko przyprószonymi siwizną skroniami, przyciągał wzrok wszystkich.
Błyszczał zwyczajnie się uśmiechając.
– Drodzy państwo, chciałbym prosić o chwilę uwagi! –
Właściwie nie podniósł głosu, ale i tak w najdalszym kącie sali zapadła cisza.
Mamroczący pod nosem maruderzy zostali uciszeni jednym ostrym spojrzeniem jego
ciemnoszarych oczu. Jako założyciel i fundator Organizacji „Stop Nienawiści i
Homofobii” był współtwórcą Kampanii Jeden Świat dla Nas Wszystkich. Nie było
więc nic dziwnego w tym, że zjawił się, aby przywitać wszystkich osobiście i
czuwać nad każdym krokiem w tej nie łatwej przygodzie. – Witam was bardzo
serdecznie. Napawa mnie optymizmem jak wielki i entuzjastyczny był państwa
odzew. Rozesłaliśmy do was zaproszenia z nadzieją, że zgodzicie się na udział w
tak ważnym wydarzeniu i śmiem wierzyć, że dlatego tutaj jesteście. Nie
oszukujmy się. Jest źle. Sami to wiecie najlepiej. Mamy idealny przykład z
Rosji czy Ugandy, dlaczego teraz, a nie kiedy indziej. Jeśli to nie jest właściwy
dowód na to, że nie można już dłużej czekać, to nie chcę nawet sobie wyobrażać,
co by musiało się stać, abyśmy wreszcie zareagowali. – Stwierdzenie odbiło się
echem o ściany i uderzyło w słuchających z każdej strony. Wiele twarzy zasnuło
się przygnębieniem i złością. Niektórzy niechętnie zaczęli przytakiwać. Rodney machnął
ręką dla emfazy. – Jest dwudziesty pierwszy wiek, a wielu z was: sportowców,
piosenkarzy, artystów, pisarzy, modeli, znanych i wpływowych obywateli nadal
ukrywa prawdę o sobie z obawy przed reakcją społeczeństwa. – Uniósł dłonie do
góry uciszając wszelkie przyciszone protesty. – Nawet, jeśli nikt z tu
zebranych nie jest gejem czy lesbijką, to nadal nie czyni to przymusu ukrywania
prawdy o sobie w porządku. W porządku byłoby, gdyby każdy bez mrugnięcia okiem
mógł spokojnie powiedzieć: kocham, spotykam się, interesuje mnie XYZ i nie bać
się ostracyzmu. – Zauważył spokojnie, ale twardo. Zmieszane, lekko spanikowane
miny stojących najbliżej uczestników były jednocześnie dobijające i
zniechęcające, Rodney jednak nie poddawał się. Nie mrugnąwszy nawet okiem i
próbując uchwycić wzrok tak wielu uczestników jak tylko się dało, kontynuował
swój apel. – Wykluczenie, agresja, niewiedza i wrogość społeczeństwa kosztuje
nas wiele żyć. Kosztuje nas wiele cierpienia, a jeśli nie nas personalnie, to
naszych przyjaciół i bliskich, naszych współpracowników, ludzi odpowiedzialnych
za nasze zdrowie, bezpieczeństwo, edukację naszych dzieci. Można by wymieniać
bez końca. To musi się zmienić. To może się zmienić, bo to my jesteśmy
społeczeństwem! Mamy moralny obowiązek stanąć w obronie tych, którzy nie
zasłużyli w żaden sposób na cierpienie. To nie tylko, zwyczajnie i po prostu,
jest złe. Toż to dosłownie jest powód, aby się bać, że za chwilę to my staniemy
się celem i to my będziemy przeżywali piekło na ziemi, skoro ludzie są skłonni
do nienawiści tylko dlatego, że czegoś nie rozumieją, nie pojmują, nie znają,
mają błędne wyobrażenie o swojej wyższości. Uważają, że mogą wykorzystywać
swoją przewagę psychiczną, finansową czy fizyczną nad innymi. Kierując się
osobistymi odczuciami estetycznymi, religijnymi bądź zwyczajnymi obawami,
wymuszać na innych zachowania i zakazy, które wcisną wszystkich w te same małe,
ciasne ramki, które dla nich być może są odpowiednie, a innym przysporzą bólu. –
Patrząc po tłumie spokojnie i wyczekująco, ciągnął już wyraźnie ożywiony. Za jego
plecami chwilę wcześniej, na ścianie, zaczęły wyświetlać się zdjęcia. Okrutne,
odarte z kłamstw zdjęcia pełne przemocy i rozpaczy. Namacalny dowód cierpienia
bitych, maltretowanych i zabijanych kobiet, mężczyzn i nastolatków.
Transseksualiści, geje i lesbijki dręczeni za to, że nie potrafili zmienić tego,
kim byli. Oczy zebranych rozszerzały się z przerażenia z każdym kolejnym
slajdem. – Chciałbym móc powiedzieć, że znam złoty środek na rozwiązanie
naszych wszystkich problemów, ale tak nie jest. W naszych umysłach – wskazał
dłonią kilkoro stojących przy jego boku przyjaciół – zrodził się pomysł, aby
pokonać każdy jeden z osobna i wszystkie razem: stereotypy, kłamstwa, przemoc, ksenofobię,
zdemaskować bigoterię, homofobię i szowinizm. Ludzie muszą pojąć, że jest ktoś
silny, odważny i dobry na tym świecie, kto jest skłonny zawsze stać na straży ludzkich
praw i równości. Sprawiedliwość obowiązuje wszystkich i wszystkich dotyczy. Nie
walczymy o przywileje. Walczymy o równe traktowanie. O prawo do bycia sobą. Sami
jednak jesteśmy bezradni. Mamy tak wiele przeszkód do pokonania, że bez waszej
pomocy może to zająć nam kolejne stulecia. Co jednak z tymi, którzy muszą żyć
tu i teraz? Nie czekajmy, aż ktoś inny się tym zajmie za nas. Nie łudźmy się,
że będzie lepiej z czasem, jeśli nic się nie zrobi już teraz. Społeczeństwo nie
potrzebuje czasu na przyzwyczajenie się, na oswojenie się, bo powtarzam,
społeczeństwo to my! I nie, chowanie głowy w piasek nie uratuje nikogo i nie
zmieni rzeczywistości. Za naszymi plecami dramaty nadal będą się rozgrywać.
Ludzie nadal będą krzywdzeni, bici, zabijani i dręczeni. Maltretować można na
wiele sposobów. Nie zawsze to jest fizyczny ból. Czasem najgłębsze rany nosi
się na umyśle i w sercu. Stojąc obok i nie reagując jesteśmy współwinni. Nawet
jeśli będziecie udawali, że to się nie dzieje, że to was nie dotyczy i nie ma z
wami nic wspólnego, to na was spoczywać będzie odpowiedzialność za każde
dziecko wyrzucone z domu, za każdego nastolatka wieszającego się, bo nie było
nikogo gdy wołał o pomoc. Wielu ludzi w tym właśnie momencie ponosi karę za
bycie sobą, choć to nie my chcemy poszkodować innych, ale dlatego, że nadal
panuje jakieś chore przekonanie, iż to nas można krzywdzić, a każde najbardziej
idiotyczne usprawiedliwienie wystarcza. – Głos Rodneya przebrzmiał po ostatnich
słowach i salę wypełniła cisza ciężka jak ołów.
Zgromadzeni, włącznie z Maddock’iem stali i wpatrywali
się w niego nie mogąc wydusić słowa. Cokolwiek każdy myślał indywidualnie, nie
dało się zaprzeczyć, że słowa Rodneya miały wielką siłę i duży wpływ na
każdego. Samo serce Maddocka waliło jak oszalałe, a sprawa nawet nie dotyczyła
go osobiście. Mimo to poczuł się jednocześnie obolały w środku i wystraszony.
Jego instynkt krzyczał, aby wiać, aby schować głowę w piasek. Kiedy czegoś się
nie widzi i nie słyszy, to się o tym nie myśli.
***
Odrywając spojrzenie od rozemocjonowanego tłumu Darnell spojrzał
na swojego zdenerwowanego brata. Dłonie Parkera drżały lekko, choć starał się
to ukryć wciskając je głęboko w kieszenie. Jak zwykle nienagannie ubrany w swój
ulubiony czarny garnitur i niebieską koszulę sprawiał wrażenie niewzruszonego i
opanowanego, Darnell znał go jednak zbyt dobrze, aby nie dostrzec subtelnych
oznak jego stresu. Choćby małe zmarszczki rozsiane wokół niebieskich oczu,
praktycznie identycznych jak jego własne, pogłębiały się, kiedy był zmartwiony
lub zły. Usta zazwyczaj wygięte w lekko kpiącym uśmieszku – kolejne ich podobieństwo
– teraz były zaciśnięte w cienką linię. Na szczęście różniło ich coś więcej niż
tylko kolor włosów. Parker dumnie i z pedancją pielęgnował swoje krótko
przystrzyżone szatynowe włosy, a Darnell dał rosnąć swoim blond kosmykom, po
ostatnich zdjęciach do filmu na potęgę, zmieniając je w nieokiełznany mop na
głowie. Starszy mężczyzna był żywym przeciwieństwem swojego nieroztropnego,
wiecznie pogodnego brata. W tym momencie ich różnice osiągnęły chyba apogeum.
Parker dobrnął na swoje własne nowe szczyty. Milion myśli odbijało się na jego
twarzy, a całe ciało wibrowało od nadmiaru skumulowanej energii. Szerokie plecy
mężczyzny pod idealnie dopasowana marynarką, co rusz sztywniały i prostowały
się, reflektując jego wewnętrzny konflikt.
Lekko zirytowany i spięty Darnell sam nie wiedział
właściwie jak się czuł stojąc u jego boku. Nadal był trochę zły, że Parker tak
naprawdę nie dał mu wyboru i teoretycznie zmusił go do udziału w całej tej hecy.
Z drugiej strony był rozczarowany sobą, że w ogóle rozważał odmówienie bratu
pomocy. Że chciał znaleźć wymówkę, aby nie pomóc, kiedy ewidentnie mógł i
powinien. Jego własna opinia o sobie spadała na łeb i szyję.
Z ociąganiem, walcząc sam z sobą podszedł jednak do
Parkera i kładąc mu dłoń na ramieniu uścisnął lekko. Był wyższy o kilka
centymetrów i trochę bardziej muskularny, ale nadal czuł się przy nim jak
dzieciak. Osiem lat różnicy między nimi, to było najwyraźniej czasem bardzo dużo,
zwłaszcza, że w te kilka lat można przeżyć niemal całe życie.
– Zaraz żyła ci pójdzie jak się nie uspokoisz –
wymamrotał cicho, próbując rozluźnić napięte mięśnie barków brata, lekko je
uciskając. Parker w odpowiedzi rzucił mu spojrzenie mogące wysuszyć ocean. Nie
zniżył się jednak do odpowiedzi. Doświadczenie nauczyło go, że niewiele było
trzeba, aby zachęcić młodszego brata. Darnell mimo to wyszczerzył zęby w szerokim,
perfekcyjnie białym uśmiechu. – Rodney ma ich wszystkich na smyczy, jeszcze
chwilę i będą jedli z jego ręki. Na serio nie wiem, czemu się martwisz.
– Chciałbym móc ci wytłumaczyć, obawiam się jednak, że to
zbędny wysiłek.
– Och, to bolało braciszku. – Darnell udał, że łapie się
za swoje krwawiące serce. – Wiem, jak wiele znaczy dla ciebie ten twój projekt–pieszczoch.
– Nie masz nawet bladego pojęcia inaczej byś sobie nie
drwił z tego.
– Doprowadzenie się do stanu przed zawałowego z całą
pewnością nie pomoże nikomu. Po za tym, stawili się praktycznie wszyscy ważni i
ważniejsi. Tego przecież chcieliście…
– Czyli ci co nie znaleźli wystarczająco ważkiej,
pomysłowej lub chamskiej wymówki, aby nie uczestniczyć w akcji – parsknął
Parker wcale nie pod wrażeniem logicznego wywodu Darnella.
– Ale i tak przyjechało więcej zaproszonych niż zakładaliście
– skontrował młodszy mężczyzna.
– Gros kopiąc i krzycząc – Parker spojrzał na brata
wymownie – tak jak na przykład ty.
Lata praktyki aktorskiej uratowały Darnella przed
rumieńcem.
– Miałem inne plany…
– Cały świat ma zawsze inne plany. Trzeba jednak mieć
priorytety. Są rzeczy istotne i ważniejsze – zaczął Parker poważnym tonem po
raz milionowy szykując się do wywodu. Darnell ledwie powstrzymując się przed
przewróceniem oczu, uniósł dłonie w geście poddania.
– Mnie nie musisz już przekonywać. Jestem tutaj, tak czy
nie?
Szybkie spojrzenie ironicznie przymrużonych oczu Parkera
wystarczyło za całą odpowiedź. Może nie było tego widać, ale Darnell był
przeświadczony, że rumienił się wewnętrznie.
No dobra, może był nadętym palantem, który tak właściwie
to nie myślał o innych, ani jego priorytetem nie było zamartwianie się o dobro pozostałych
ludzi, ale to nie znaczyło, że odpowiednio zmotywowany nie potrafił wykazać
się, gdy sytuacja tego wymagała.
Towarzystwo, w jakim się obracał jako aktor, generalnie
było zblazowane i płytkie, a przynajmniej ciężko pracowało na taką reputację.
Nikt nigdy nie mógł być pewien, kto i jaką rolę odgrywał w danym momencie, oni
sami chyba się zagubili. Pewne jednak było, że nastroje i trendy zmieniały się
w zależności od zmiany wiatru. Kilka chlubnych wyjątków ginęło w masie i nie
miało wystarczającej siły przebicia, aby tak naprawdę coś zmienić. Prawdą było,
że od jakiegoś czasu można było odnieść wrażenie, że bycie gejem czy lesbijką
stawało się być modne, ale każdy, kto się dobrze przyjrzał szybko mógł się zorientować,
że i tak była to w pewien sposób manipulacja. Bardzo łatwo było ukryć pod
płaszczykiem wsparcia i tolerancji sprytne sposoby na wypaczenie, i
przekłamanie obrazu, w jakim byli prezentowani. Wielu gejów swoim zachowaniem
nie pomagało z całą pewnością.
Transseksualizm, biseksualizm, aseksualizm w ogóle były
czarną magią, której większość wydawała się nie ogarniać.
Zresztą, kto tak naprawdę się przejmował? Wszyscy byli
zajęci. Życiem, karierami, byciem cool.
Teraz jednak zostali przywołani do porządku i postawieni
pod ścianą moralnego obowiązku. Koniec był chowania się po kątach, stwarzania
pozorów i udawania. Mieli właśnie ukazać swoje prawdziwe oblicza. W końcu wykorzystywali
je wystarczająco często, aby coś zyskać dla siebie. Nie zabije ich pomoc innym.
Tej właśnie myśli uchwycił się Darnell, kiedy każda
komórka jego ciała walczyła z nim, aby wiać w przeciwnym kierunku. Będąc bratem
jednego z współzałożycieli miał wgląd w program i zimny pot go oblewał za
każdym razem, kiedy myślał, co na niego może wypaść. Z goryczą i rozczarowaniem
musiał przyznać, że był spanikowany. Zwyczajnie był tchórzem i nie dało się
tego pokryć żadną ilością lukru.
Głos Rodneya wbił się w szalejący umysł Darnella jak nóż.
Mężczyzna nie przebierał w słowach i nie owijał w bawełnę.
– Naszym celem jest skontrować każdy zarzut, rozwiać
każdy mit, zwalczyć stereotypy, pokazać prawdę, edukować i zademonstrować
rzeczywistość taką, jaka jest. Przede wszystkim musimy pokazać, że można
inaczej, że można z uczuciem, dobrem w sercu i honorem stawić czoła zwykłej
nienawiści. Koniec chowania się za pustymi sloganami. Koniec udawania, że nas
to nie dotyczy, bo jestem hetero, bo nie chcę ślubu, bo dwóch mężczyzn jest
obrzydliwych, a dwie kobiety seksi, bo płeć to kwestia czysto biologiczna, bo
gender to potwór o stu głowach, choć nikt nigdy go nie widział! Transseksualizm
to nie przebieranki, feminizm to nie godzenie w rodzinę ani niszczenie
stosunków męsko–damskich. Czas przestać się usprawiedliwiać i tłumaczyć. Nie
chcemy tolerancji! Tolerować można złą pogodę albo fakt, że sąsiad na Gwiazdkę
stroi dom jakby mu fabryka światełek wybuchła na progu, a my nawet nie
obchodzimy Świąt, a nie ludzi, bo nie są heteronormatywni. Czas zacząć
przyzwyczajać wszystkich, że nie potrzebujemy ich zgodny, aby żyć. Nie mają nic
do gadania w sprawie tego, z kim się wiążemy, jak się ubieramy, kim jesteśmy w
środku. Nie jesteśmy potworami, za jakich chcą nas uważać. Musimy ich zmusić,
aby przestali kłamać sobie, nam i innym!
Brawa zerwały się, a na twarze wielu ludzi zaczynały
wypływać uśmiechy. Rodney porwał ich swoim entuzjazmem i stanowczością.
Wypowiedział na głos wiele rzeczy, które najprawdopodobniej nie raz zaświtały w
umysłach wielu tu zebranych. Wreszcie mieli sposobność, wymówkę i właściwy
bodziec, aby coś zrobić z własnymi sumieniami.
– Proszę was, zgłoście się do moich przyjaciół i
podpiszcie petycje, które tam znajdziecie, zgodę na wykorzystanie waszych
wizerunków i przede wszystkim potwierdzenie dobrowolnego udziału w całym
przedsięwzięciu. Każdy weźmie udział w losowaniu zadań i partnera. Mamy wiele
do zrobienia i najbliższe tygodnie będą bardzo pracowite. Przyjęcie i obiad w
pierwszy dzień Świąt będzie kulminacją dla naszego projektu. To zawsze jest
szczególny czas, wypełniony miłością, radością, szczęściem, tym razem mamy
jednak szansę uczynić go wiekopomnym tak, aby nasi wnukowie i prawnukowie nadal
byli z nas dumni. Mam nadzieję, że potraktujecie to poważnie, że wyrazicie
swoje uczucia i okażecie prawdziwe wsparcie. Nie chciałbym myśleć, że wasz
udział tutaj wynika z innych pobudek niż czysto humanitarnych. Zapraszam! –
Rodney wskazał stoły ustawione pod jedną ze ścian.
Z ociąganiem na początku, zebrani ruszyli w kierunku, w
którym wysłał ich mężczyzna. Niby niepewni, dając sobie czas na przemyślenie
wszystkiego, przeglądali broszury, listy i papiery rozłożone przed nimi. Było
trochę mamrotania i jedna czy dwie gorące wymiany poglądów, ale nikt tak
naprawdę nie potrafił przełamać niewidocznej bariery, hamującej podejmowanie
wiążących decyzji. Gdy jednak pierwsza z kobiet zdecydowała się na podpis,
lawina ruszyła. Jak mrowie wszyscy zebrali się wokół piątki siedzących za
stołami wolontariuszy, praktycznie napierając na nich. Grupka pomocników
pośpieszyła, aby pomóc przyjaciołom opanować całą sytuację.
Kątem oka Darnell zauważył, że mała garstka mężczyzn i
dwie lub trzy kobiety wycofały się ze sali próbując nie wzbudzać
zainteresowania innych. Po ich minach poznać jednak było można jak bardzo
pragnęli znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Niektórzy nawet nie silili
się na nonszalancję, zwyczajnie krzywiąc się wymaszerowali bez zerknięcia za
siebie. Jednego z nich Darnell znał osobiście, bo miał okazję kilkukrotnie
obracać się w tych samych kręgach. Za każdym razem też, gdy brali udział w
socjalnych spotkaniach odnosił nieprzemożne wrażenie, że aktor teatralny był
gejem i to dość nieudolnie ukrywającym ten fakt. Teraz w sytuacji, kiedy mógł
coś z tym fantem zrobić, wychodziło na to, że jego szafa była zabita gwoździami
na dobre.
Wzruszając ramionami Darnell zwrócił się po raz kolejny
do brata.
– Idę podpisać cyrograf. – Zignorował minę Parkera,
wyraźnie świadczącą o tym, że nie znajdował jego komentarza, jako śmiesznego. –
Nie rozumiem, czemu nie mam żadnych chodów u ciebie. Powinieneś pozwolić mi
wybrać program. – Nadąsał się, choć wiedział, że nie wywrze to wrażenia na jego
bracie. Zawsze jednak warto było praktykować.
Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie.
– Wszyscy uczestnicy są traktowani jednakowo. Ty też,
więc przestań się zachowywać jak dwudziestoośmioletnie dziecko. Nie zapomnij
zaznaczyć, że posługujesz się tylko językiem angielskim – dodał Parker kpiąco.
– Nie chcielibyśmy, abyś wylądował z partnerem, którego nie będziesz w stanie
zrozumieć. – Nawet nie starał się ukryć szerokiego uśmiechu.
– Ha, ha – odburknął Darnell. Doceniał fakt, że był w
stanie poprawić humor Parkerowi, ale czemu jego własnym kosztem? – To nie moja
wina, że nie mam talentów językowych!
– Acha, i to dla tego, że nie masz zdolności
lingwistycznych śpiewasz wszystkie piosenki Garou po francusku…? Tak, ma sens.
– Bez mrugnięcia okiem, Parker zmierzył go wymownym spojrzeniem na odchodnym.
Darnell zirytował się, wołając za bratem:
– Ma fajne, zmysłowe piosenki i seksowny głos! Samo wpada
w ucho!
Odpowiedź była automatyczna i jak zwykle wywołała dziwne
spojrzenia u ludzi na około niego. Nawet jego brat parsknął śmiechem. Do
cholery nie wiedział, o co im wszystkim chodziło. Miał ciarki ilekroć słyszał
Belle czy Gitan, co miał na to poradzić?
Przedzierając się przez gąszcz ludzi odchodzących już od
stoisk, Darnell całą drogę dawał sobie twarde, zdecydowane wytyczne. Oczywiście
nie chodziło o to, że był nerwowy czy niepewny. Chodziło tylko o to, aby
wyznaczyć sobie stanowcze, realne cele. Zawsze tak robił i zawsze ta metoda się
sprawdzała.
Będzie zachowywał się z godnością i powagą. Nie stchórzy
ani nie zrobi z siebie idioty. Jeśli zawiodą go wszystkie sztuczki, wyciągnie lata
doświadczenia aktorskiego, a wtedy nie było bata musiał sobie poradzić.
Szkoda tylko, że nie pomagało to rozwiązać supła
zaciśniętego na jego wnętrznościach. Nieprzyjemne mdlenie i spocone dłonie były
jak wisienka na torcie, i tylko jeszcze bardziej go irytowały. Ten jeden raz w
życiu nie mógł się doczekać, kiedy już będzie po wszystkim. W każdej innej
sytuacji uwielbiał ekscytację oczekiwania na to, co się może stać w następnej
chwili. Kochał wyzwania. Trudne sytuacje były jak ogień wypełniający mu żyły i
właściwie żył dla chwil, w których mógł się sprawdzić i sprostać problemom. Tym
razem jednakże chciał, aby już był koniec. Cała ta sprawa zmuszała go do zbyt
dokładnego przyglądania się sobie samemu.
Na miękkich nogach ruszył do najbliższego stolika. Miny
tych, których mijał, zaczytanych w stosy kartek, które otrzymywali na
odchodnym, nie były zachęcające. Co poniektórzy wręcz kręcili głową z
niedowierzaniem. Wcale się nie dziwił. Miał nie raz okazję uczestniczyć w
długich i gorączkowych debatach Rodneya, i Parkera, i ich pomysły były nieraz
szokujące. Wielokrotnie miewał obiekcje
i wątpliwości czy naprawdę trzeba było się posuwać, aż do takich kroków, ale
kilka tyrad brata i długie, drażniąco spokojne wyjaśnienia Rodneya nauczyły go
co nieco.
A mianowicie, żeby nie zadawać głupich pytań.
Prawdą było nie mniej, że jako, iż praktycznie gdzieś tam
na peryferiach uczestniczył w projekcie od samego początku, to coraz lepiej i
łatwiej rozumiał przesłanie, i ich intencje. To nie zmieniało nadal faktu, że w
dalszym ciągu Darnell czuł się usprawiedliwiony tym, że obawiał się, aby to
wszystko nie wybuchło im w twarz. To już nie była jakaś lokalna kampania. To
było światowe przedsięwzięcie mające za zadanie zaangażować większość krajów.
Co samo w sobie było receptą na katastrofę.
Wreszcie! Bardzo się cieszę, że wrzuciłaś pierwszy rozdział :) Zapowiada się bardzo interesująco i czekam na ciąg dalszy! :) Pisz w swoim tempie Kochana i pamiętaj
OdpowiedzUsuńW tym roku Twoi homoseksualni mężczyźni zawojują większy kawałek świata niż w zeszłym roku :D
JJJJJJJJJJJJJUUUUUUUPPPPPPPPPPIIIIIIIIIIIIIi tak bardzo się cieszę, że wstawiłaś chociaż jeden rozdział :) Nie śpiesz się kochana. Naprawdę pisz swoim tempem i nie przepracuj się bo nam się rozchorujesz :( My naprawdę poczekamy ( chociaż będziemy się bardzo niecierpliwić) ale spoko :) Gif oczywiście jest jak zwykle boski. Rozdział pierwszy tylko pobudził moja ciekawość i czekam na ciąg dalszy. mam nadzieję, że uda Ci się niedługo wstawić całe opowiadanie ale jak nie to nikt nie będzie mieć do Ciebie pretensji, bo wiemy jaka zapracowana jesteś :(
OdpowiedzUsuńPodziwiam, pozdrawiam i całuję :*
Iza
Czytam, czytam, aż tu nagle... koniec :0 Zapomniałam, że to tylko 1 rozdział, że to dopiero początek! A tak już się wkręciłam... Poczułam nagle taki brak, a może straszną potrzebę kontynuacji..? Mniejsza. Wiedz, że czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg, bo zapowiada się kapitalnie - zwłaszcza losowanie partnerów :D No i chyba pierwszy raz tak bardzo skupiasz się na walce o prawa mniejszości, tak dosłownie i tak globalnie. Szacun.
OdpowiedzUsuńAlys