Zamiast walentynkowych życzeń mam dla was opowiadanie. Wzięło mnie całkowicie przez zaskoczenie i pisałam je przez ostatnich kilka godzin. Za wszystkie niedociągnięcia więc z góry przepraszam. Siadając do laptopa ta krótka walentynkowa historia, po prostu sama przyszła mi do głowy i już nie mogłam się jej pozbyć.
Dlatego późno, bo późno i całkiem spontanicznie, ale jest dla was!
Mam nadzieję, że każdy z was przeżył cudowny dzień!
Romantyczna dusza
Wszystkie Prawa Zastrzeżone
AkFaLuty2013
Kolejne walentynki właśnie nadeszły. Z hukiem, hałasem i
fajerwerkami. Jak to zawsze bywało już na kilka dni przed czternastym Lutego, wysypywały
się z każdego sklepu i drogerii kartki, miśki i kwiaty. Serca i kupidynki
wyzierały z każdego kąta. Rozchichotane dziewczyny wręcz wibrowały z
podniecenia i ekscytacji, szepcąc po kątach i pokazując sobie coś w ukryciu.
Subtelność jednak nie była ich mocną stroną, bo chłopacy zerkali w ich stronę
udając twardzieli i potrząsając głową nad ich niepoważnym zachowaniem.
Levay nie miał nic przeciwko walentynkom. Właściwie lubił
je, choć chęć dostania kartki z serduszkami czy miśka nieodmiennie wywoływało
rumieńce na jego policzkach. Cóż jednak mógł poradzić na to, że był
romantykiem?
Bardzo samotnym romantykiem. Kampus pulsował życiem i
tłumem ludzi, a on jednak czuł się samotny jak palec. Chciał mieć kogoś, kto
byłby przy nim, kto znałby go i komu by na nim zależało. Nie było to jednak
takie łatwe.
Mimo iż większość studentów nie miała nic przeciwko
gejom, sytuacja trochę się zmieniała w momencie w którym ktoś się decydował na
związek.
Samotny gej jest okej!
Zakochany… cóż… musiał znieść swoją porcję kpin i
dokuczanie.
Wyglądało to jakby ludzie byli skłonni szybciej się
pogodzić z tym, że ktoś odczuwał pociąg seksualny do osoby tej samej płci, niż
z tym, że na fakcie mogą się w sobie zakochać.
Seks jest okej, ale miłość jest zarezerwowana dla hetero!
Gorzej, bo sporo gejów myślało podobnie, co było bardzo smutne.
Idąc przez plac pełen studentów, Levay potrząsnął głową
nad własnymi przemyśleniami. Rzeczywistość wydawała się po prostu bardziej
okrutna w taki piękny, choć chłodny dzień jak ten.
Zgarnął poły kurtki i poprawił plecak rozglądając się
wokół. Nie bardzo miał ochotę na lunch, ale musiał czekać, aby się przekonać
czy ma ostatnie zajęcia, czy nie. Mógł więc równie dobrze zostać.
Jego pokój do tej pory pewnie był pokryty grubą warstwą
walentynkowych kartek i misiów. Jego współlokator Tom, był przez większość
studentów uważany za „dar Boga dla kobiet” i w walentynki wydawało się, że
wybuchała emocjonalna bomba. Każdy kto coś znaczył lub czegoś chciał, starał
się znaleźć blisko niego w takie dni. Nie ma to jak kąpać się w blasku
popularności przystojnego sportowca. Tabuny dziewczyn koczujących w pobliżu ich
pokoju wzbudzały w Levayu różnorakie uczucia. Z jednej strony im się nie
dziwił. Tom był metrem osiemdziesiąt mniamnuśnego mięska. Człowiek czy chciał,
czy nie wyobrażał sobie różne rzeczy z nim w roli głównej. Z drugiej
jednak strony nie potrafił pojąć, że one co roku łudziły się, że któraś z nich
wreszcie go usidli i sprawi, że właśnie ją pokocha.
Mężczyźni jak Tom, kiedy mogli mieć wszystkich, brali
wszystkich, zwłaszcza jeśli to było im na tacy podane. Plotki głosiły, że nie
był ponad to, żeby zrezygnować z obciągania,
jeśli jakiś chłopak mu je proponował. Levay jednak nie był wystarczająco
zainteresowany, aby się dowiedzieć. Nie chciał stracić resztek szacunku dla
Toma i dla tych idiotów, którzy mogliby się zgodzić na takie traktowanie.
Śmiech i radosne okrzyki zwróciły uwagę Levaya. Już
praktycznie był pod drzwiami kafeterii, ale ilość ludzi zmierzających w każdym
kierunku zwalniała jego tempo. Wszyscy mieli uśmiechy na twarzach,
a w ramionach pluszaki i kwiaty, szczególnie dziewczyny. Chłopacy z
kwiatami wydawali się czuć niekomfortowo szukając raczej gwałtownie swoich
wybranek, aby wręczyć im oznakę swoich uczuć. Zawsze bawiło go to, że mężczyźni
czuli się tak nieswojo, kiedy otrzymywali kwiaty. To był przecież miły gest, a
kwiaty są piękne.
Młoda blondynka wpadła na niego potrącając lekko.
Zaskoczony podtrzymał ją, ale zanim zdążył sformułować przeprosiny, dziewczyna
z uśmiechem wręczyła mu szarego, kudłatego misia z sercem na kokardce.
– Twój Walenty poprosił, abym ci to dała, na znak jego
uczuć! Chciałby kiedyś mieć szansę na to, aby cię objąć i przytulić! – zawołała
chichocząc radośnie. Uciekła, zanim Levay zdołał wyjść z szoku.
Ogłupiały przez moment patrzył za znikającą wśród ludzi
postacią. Jego mózg zapauzował się i za nic nie chciał ruszyć. Tylko jego
ciśnienie podskoczyło gwałtownie, przyśpieszając jego puls.
Mój
Walenty? Jaki? – Myślał
rozgorączkowany. –Przecież nikt nawet
cienia zainteresowania nim nie wykazał!
Maskotka była śliczna, ale nie miała przyczepionej żadnej
notatki ani wskazówki, ułatwiającej rozpoznanie nadawcy. Serce Levaya zaczęło
walić mu w piersi z zaskoczenia i ekscytacji.
Niee…
nie powinien się za bardzo emocjonować. To pewnie jakiś żart jego kolegów, na
brak których nie narzekał i którym będzie musiał skopać tyłek.
Mimo wszystko jego głupie serce nie wydawało się
zniechęcone. Jak durny muskuł ściskało się, kiedy przytulając miśka do piersi
rozglądał się dookoła, łudząc się nadzieją, że może uda mu się dojrzeć czy ktoś
go obserwował.
Niestety okazało się to praktycznie nie możliwe. Zbyt
wielu studentów miało właśnie przerwę na lunch. Co poniektórzy machali do niego
przyjaźnie i witali się nawet, jeśli tylko w przelocie.
Lekko niepewnie, ale z głupawym uśmiechem, którego nie
potrafił się pozbyć z twarzy, kupił sobie kanapkę z tuńczykiem, sok i jabłko, i
usiadł przy stoliku na końcu sali. Dokładnie pół kanapki cieszył się
samotnością i spokojem, dumając nad niespodziewanym, tajemniczym misiem.
Czy
powinien nadać mu imię? Kto chciał mu zrobić taki żart? Czy głupie by było gdyby
go zatrzymał?
Jego rozmyślenia i powolne rzucie kanapki zostało
przerwane, kiedy dwóch jego przyjaciół ze śmiechem i żartami przysiadło się do
jego stolika, nawet nie pytając czy potrzebuje towarzystwa. Evan, szarooki
brunet z permanentnym uśmiechem, miał uwiązanego u szyi balona wypełnionego
helem. Wielkie serce unosiło się jakieś pół metra nad jego głową, a czerwony
napis głosił: „Kocham wszystkie kobiety”. Levay zdławił potrzebę przewrócenia
oczami. Evan walczył ze swoją seksualnością najróżniejszymi sposobami i jak na
razie to była przegrana walka, on jednak się nie poddawał.
Zack miał za to uwiązany u szyi pęk breloczków z
walentynkowymi motywami i starannie wykaligrafowanym numerem jego telefonu na
drugiej stronie. Szczupły blondyn był przyjazny i straszliwie nieśmiały,
wykorzystywał więc okazję do poderwania dziewczyn, tak aby jego starania były w
najgorszym wypadku poczytane za żarty i zabawę. Levay czasem miał ochotę nim
potrząsnąć. Był przekonany, że Zack miałby wielkie powodzenie, gdyby nie ukrywał
swojej nieśmiałości pod maską żartownisia.
– Uuu… lover boy… – zawołał Evan ze śmiechem, wskazując
maskotkę siedzącą przy tacy Levaya. – Kupidyn cię dopadł? – zakpił, podkradając
jabłko przyjaciela.
– Jakbyś nie wiedział, dowcipnisiu! – odparł Levay już
praktycznie przekonany, że to żart przyjaciół. Musiał w sumie zacisnąć palce na
butelce soku, aby nie sięgnąć po swojego misia. On naprawdę chciał go
zatrzymać. – Który z was wpadł na taki absurdalny pomysł, aby mi dać maskotkę?
– zapytał, podejrzliwie przyglądając się przyjaciołom.
Obaj mężczyźni spojrzeli na niego pustym wzrokiem, jakby
nie pojmowali o czym mówi.
– Dostałeś Walentynkę i nie wiesz od kogo? – zapytał Zack
absolutnie zaskoczony.
– Jak to nie wiem od kogo! – zdenerwował się Levay, odsuwając
od siebie tacę i biorąc maskotkę do ręki. – Przecież wiem, że od was!
Obaj towarzyszący mu mężczyźni popatrzeli po sobie
wzruszając ramionami, kiedy jednak spojrzeli na niego, Levayowi wydawało się,
że patrzą na niego jak na wariata.
– Sorry bracie, ale nie wpadłoby nam do głowy, żeby ci
robić jakieś numery. – Zaprzeczył stanowczo Evan. – Przecież wiesz, że w
walentynki jedyne o czym myślimy to laski! – Wyszczerzył zęby w uśmiechu tak
szerokim, że rekin mógłby się od niego wiele nauczyć. – Jakaś laska się w tobie
zabujała i dała ci maskotkę, a ty się jeszcze czepiasz!
– Ha! Skąd wiesz, że dziewczyna dała mi misia? – zapytał
Levay triumfalnie, spoglądając na swoich przyjaciół.
– A kto ci miał dać? – Evan spojrzał na niego zagubiony.
Levay przez sekundę rozważał czy nie trzepnąć przyjaciela
w ucho. Ten facet był po prostu dobijający.
– Spodziewam się, że chłopak, zwłaszcza, że wszyscy,
włącznie z tobą wiedzą, że jestem gejem! – zawołał trochę głośniej niż
zamierzał, bo kilkoro studentów zwróciło na nich uwagę. Evan zaczerwienił się
po korzonki włosów, zwłaszcza, że Zack parsknął śmiechem.
– Bzdury gadasz! – wymamrotał brunet opuszczając spojrzenie
na kubek kawy, który trzymał w dłoni. – Nie jesteś gejem.
– Evan… nie oszukuj się w moim imieniu, wystarczy, że
robisz to w swoim… – zaczął Levay z ciężkim westchnieniem, Zack jednak uznał,
że czas na interwencje.
– Mówisz, że nie wiesz od kogo ta maskotka?
– Ponoć mój Walenty, chciał abym miał misia na dowód jego
uczuć. Tak przynajmniej powiedziała ta dziewczyna, która mi go wręczyła, zanim
zwiała. – Levay pozwolił na zmianę tematu, bo nie chciał wszczynać awantury i
bezsensownej dyskusji.
– Wow, facet! I co teraz zrobisz? – zapytał
podekscytowany Zack. Evan tylko zacisnął wargi.
– A co mam zrobić? Nic. – Levay wzruszył ramionami. –
Przecież nawet bladego pojęcia nie mam kto to może być… Ale gdybym miał –
uśmiechnął się figlarnie – chętnie bym mu się odwdzięczył.
Zach parsknął śmiechem, a Evan zachłysnął się kawą.
Prowokacyjne, dwuznaczne teksty nie były w stylu Levaya, ale choć raz chciał
poczuć coś ekscytującego i podniecającego.
A co było bardziej podniecające niż Tajemniczy
Wielbiciel?
– Levay? – padło ciche pytanie z ust nagle stojącego przy
ich stoliku wysokiego młodzieńca. Chłopak miał zawadiacko opadającą na policzek
grzywkę, a niebieskie oczy błyszczały figlarnie. Samotna długa, czerwona róża
tkwiła w jego dłoni. – Twój Walenty chciałby wyrazić choć w niewielkim stopniu
swoje uczucia, tym skromnym kwiatem. Ma nadzieję, że kiedyś sam będzie miał
szansę powiedzieć ci co czuje.
Cała siedząca trójka wlepiła spojrzenie w nieznajomego,
który z lekkim ukłonem wręczył różę Levayowi i z mrugnięciem skierowanym
na Evana, zniknął w mgnieniu oka.
Levay miał wrażenie, że serce wyskoczy mu gardłem. Jak
idiota wlepił otępiałe spojrzenie w swoich przyjaciół, ci jednak wpatrywali się
w różę oczyma wielkości spodków.
Co się do cholery dzieje? Przecież, to zbyt piękne, żeby
było prawdziwe!
– Czy…? – zapytał niepewnie, spoglądając na kwiat w
dłoni. Płatki były aksamitne, kiedy dotknął ich opuszkiem palca. Czerwień
kwiatu wręcz krwista, a zapach delikatny i oszałamiający. Cała łodyga była
pozbawiona cierni.
– O tak! – potwierdził Zack z głupawym uśmieszkiem na
ustach.
Evan za to siedział sztywno zaczerwieniony po nasadę
włosów, jakby to on dostał różę od mężczyzny siedząc po środku kafeterii
wypełnionej po brzegi.
– Dobra, spadamy – zawołał nagle się podrywając z
miejsca. – Właściwie przyszliśmy powiedzieć ci, że mamy ostatnie zajęcia.
Ruszył do drzwi nawet się nie oglądając za siebie, nie
czekał nawet na to, aby zobaczyć czy Levay i Zack poszli za nim.
– Facet, mam wrażenie, że Evan coraz trudniej to znosi –
wymamrotał Zack, czekając aż Levay pozbędzie się resztek jedzenia i odda tacę.
– Co? – zapytał Levay przytulając różę i misia do piersi.
– Chyba własną głupotę!
Jego towarzysz wzruszył ramionami nie znajdując na to
dobrej odpowiedzi, za to z krzywym uśmieszkiem wskazał na skarby Levaya
zaborczo przyciśnięte do jego ciała.
– Wielbiciel, hę?
– Pojęcie nie mam – przyznał Levay cicho, wpadając w
krok, przy boku przyjaciela. – Ale mam nadzieję, że tak…
Kiedy jego towarzysz zaczął się śmiać, miał ochotę
trzepnąć go w potylicę.
– A co jeśli okaże się brzydki? – Zack po prostu musiał
dolać oliwy do ognia.
Levay otrząsnął się nagle wewnętrznie. Nie był płytkim
facetem, ale miał gdzieś tam w głowie zakorzenione pragnienie, aby spotkać
„księcia z bajki”. Miał wręcz nieodparte pragnienie modlić się, aby mężczyzna,
który zadał sobie tyle trudu, żeby stworzyć taką romantyczną oprawę dla niego, był
atrakcyjny. W jego przekonaniu na atrakcyjność składało się wiele
czynników, nie tylko sam wygląd. Nie miał pojęcia jak się zachować, gdyby nie
było między nimi żadnego pociągu.
O
ile oczywiście to nie jest jakiś okrutny żart!
Niektórzy studenci nie byli ponad to, żeby wyciąć komuś
taki głupi żart bez względu na czyjeś uczucia.
Głos lektora buczał gdzieś tam na peryferiach jego
świadomości i nie przebijał się przez natłok myśli w jego głowie. Za nic nie
potrafił się skoncentrować, nie żeby jakoś szczególnie się starał. Róża leżąca
przed nim po prostu pochłaniała całą jego uwagę.
Żart
czy prawda? Żart czy prawda? Ktoś robi sobie zabawę jego kosztem czy na fakcie
coś do niego czuje? I jak się dowiedzieć?
Pod koniec zajęć miał ochotę wrzeszczeć z frustracji. Jak
maniak wpatrywał się we wszystkich swoich znajomych.
Czy
któryś z nich zachowywał się podejrzanie?
Dziewczyny chichocząc, zerkały na niego z ciekawością,
ale nawet kiedy szeptały między sobą i tak go to nie ruszało. Męska część zaś
wcale nie zwracała na niego uwagi, co przyjmował z ulgą. Nie wyobrażał sobie,
żeby umawiać się z którymś ze swoich znajomych. Zresztą nie podejrzewał ich o
taki romantyzm i otwartość.
Cała ta tajemniczość i romantyka wzbudzały w nim cichą
nadzieję i ekscytację, ale Levay trochę się bał. Chyba by nie przeżył gdyby
ktoś go wyśmiał w twarz, kiedy już po cichu zaczął sobie robić nadzieję.
Z ciężkim westchnieniem zgarnął swoje rzeczy i ruszył do
swojego pokoju. Cokolwiek przyniesie popołudnie i wieczór, musiał wziąć się w
garść, a nie zachowywać jak zauroczona nastolatka.
Przez moment rozglądał się za Evanem i Zack’iem, ale
mężczyźni zerwali się zaraz po zajęciach i zniknęli w tłumie dziewczyn. Nie
chciał spędzać popołudnia sam, ale wyglądało na to, że nie będzie miał wyboru. Wlokąc
się wyminął kolejną grupkę piszczących z podniecenia dziewczyn. Przynajmniej
one miały ubaw i cieszyły się z dnia.
Zazdrościł mi coraz bardziej. Chciałby choć raz spędzić
romantyczny wieczór z kimś, kto choćby w pewnym stopniu był nim zainteresowany
na poważnie.
Ogromne serce z czekoladek wyrosło tuż przed jego twarzą,
tak że praktycznie wpadł na dziewczynę, która je trzymała. Piegowaty rudzielec
z szerokim, ślicznym uśmiechem wręczył mu pudełko.
– Twój Walenty uważa, że jesteś najsłodszym chłopakiem
jakiego zna i ma cichą nadzieję, że będzie miał okazję przekonać się osobiście
jakie słodkie masz usta! – zawołała i odwróciła się na pięcie, żeby zniknąć.
Levay nie miał jednak zamiaru stać jak idiota tym razem. Złapał ją za ramię i
zatrzymał. Dziewczyna pisnęła zaskoczona.
– Kto ci to dał? – zapytał na wpół zły, na wpół z
nadzieją. Nieznajoma tylko uśmiechnęła się wyrywając z uścisku.
– Ja jestem tylko kupidynem.
– Hej, nie rób mi tego! Powiedz mi od kogo to! – zawołał
za nią.
– Nie mogę, nie byłoby niespodzianki!
Z pełnym irytacji westchnieniem spojrzał na bombonierkę.
Była ogromna i zawierała wszystkie jego ulubione czekoladki.
Tak,
lubił czekoladki, kwiatki i misie. Pozwijcie go!
Kto
jednak znał go wystarczająco dobrze, aby to wiedzieć?
Żadna odpowiedz nie przychodziła mu do głowy. Po pierwsze
nie ukrywał tego kim jest ani jaki jest. Po drugie ze względu na Toma, Evana i
Zacka przez jego życie przewijało się bardzo wielu ludzi. Jedni byli bardziej
interesujący inni mniej, ale mógłby na palcach jednej ręki wyliczyć mężczyzn,
którzy wykazali nim jakiekolwiek zainteresowanie po za zwykłą sympatią.
Jedno wiedział jednak z całą pewnością. Musiał zawitać do
księgarni w której widział perfekcyjny prezent dla swojego Tajemniczego Adoratora.
Ściskając pod pachą czekoladki i misia, schował delikatnie różę pod kurtką. Nie
darowałby sobie, gdyby coś jej się stało.
Z determinacją ruszył w poszukiwaniu swojego prezentu. Nie
spodziewał się, że będzie potrzebował walentynki, ale nie oznaczało to, że nie
zerknął tu czy tam. Piętnaście minut później z uśmiechem zadowolenia, ale i też
uczuciem niepewności ruszył do siebie.
Korytarz akademika był zasypany konfetti w kształcie
serc, a pod sufitem unosiły się balony. To mogło oznaczać tylko tyle, że była
planowana impreza wieczorem. Wszyscy wydawali się wręcz nakręcać. Muzyka i
śmiechy docierały do niego z różnych stron.
Dla niego zaś wraz z mijającym czasem ekscytacja zamieniała
się w irytację. Po co ktoś mu zawracał głowę, jeśli nie dawał mu szansy na to,
aby się przekonać kto, to był?
Tak jak przewidział pokój był wypchany po brzegi
maskotkami siedzącymi na łóżku Toma, biurku i niewielkiej szafce nocnej przy
łóżku. Pokój był podzielony na pół i obie strony wyglądały identycznie, z tym
że po stronie Levaya było mniej rzeczy no i brak walentynek wypełniających całą
powierzchnię. Pokój nie był zbyt wielki, ale obaj z Tomem dawali radę nie
wchodzić sobie w paradę. Każdy bałaganił tylko po swojej stronie.
– Cześć – zawołał Tom, wchodząc do pokoju w samym ręczniku,
niedbale owiniętym wokół szczupłych bioder. Woda spływała mu po karku i
muskularnej piersi. Blond włosy miał gładko zaczesane do tyłu. Gdyby nie to, że
Levay miał okazję napatrzeć się na swojego rozebranego współlokatora,
prawdopodobnie już by się ślinił na jego widok. Ale tak jak było miał okazję
przyzwyczaić się do tego widoku i nawet miał czas, aby wytłumaczyć swojemu
libido, że sam przystojny wygląd nie wystarczył, aby utrzymać jego
zainteresowanie.
– Cześć – odparł lekko, chwytając kubek z szafki i
wypełniając go wodą wstawił do niego różę. – Nie mów mi, że planujecie imprezę
na korytarzu…
– Dobra nie powiem. – Tom roześmiał się zrzucając z
siebie ręcznik i nonszalancko wciągając na swoje muskularne pośladki seksowne czarne bokserki.
Levay przewrócił oczami. Naprawdę to już zaczynało być
nudne. Tom go podpuszczał, choć pewnie nie wiedziałby co począć, gdyby za
którymś razem Levay zareagował.
Bez zastanowienia wrzucił plecak pod łóżko, a pudełko
czekoladek schował do szuflady. Przez moment stał ściskając misia w dłoni. Co
miał z nim zrobić? Po chwili zastanowienia w końcu ze wzruszeniem ramion
podszedł do łóżka, aby go posadzić na poduszce. Dopiero po chwili zorientował
się, że na łóżku leży zaklejona biała koperta. Gdyby nie wypisane imię Levaya
nie zauważyłby jej.
Drżącą dłonią sięgnął po nią. Jeśli teraz nie okaże się kto
jest nadawcą, chyba tego nie wytrzyma.
Bardziej przerażony niż podekscytowany rozdarł papier.
Charakter pisma na wierzchu koperty nic mu nie mówił. Miał nadzieję, że więcej
się dowie ze środka.
Kartka była urocza. Szary miś, taki jak ten, którego
dostał trzymał w łapkach wielkie serce uśmiechając się do Levaya uroczo. Z
sercem łopoczącym mu w gardle otwarł ją. Szaleńczo modlił się, aby to nie
okazał się jakiś chory żart. Chyba by znienawidził walentynki.
„Nie znam wierszy,
ani pięknych słów, którymi mógłbym wyrazić to co czuję. Jedyne co mogę, to
przyznać, że pragnę, abyś dał mi szansę i mnie poznał tak naprawdę…
Zapraszam cię do
siebie dziś wieczorem. Proszę, bądź moim Walentym. Jeśli zaczekasz na mnie, będzie
to oznaczało, że przyjmujesz moje zaproszenie na kolacje.
Tak czy inaczej przyjdę
po ciebie o siódmej.”
Levaya zamurowało tak bardzo, że mógł tylko stać i się
gapić w kartkę, którą ściskał w dłoni. Był w szoku. Nie tylko na nowo obudziła
się w nim nadzieja, ale i podniecenie ścisnęło jego żołądek. Pięćset różnych
sytuacji i opcji przemknęło przez jego głowę. Wyobraził sobie chyba wszystko.
Od absolutnego rozczarowania, kiedy któryś z jego wrednych znajomych wyśmieje mu
się w twarz, po namiętną noc z nieznajomym.
– Co tam masz? – Tom zajrzał mu przez ramię, zaskakując
Levaya. – Randka?
– Na to wygląda… Chyba, że to jakiś twój żart? –
przyjrzał się mężczyźnie podejrzliwie. Ten jednak tylko potrząsnął głową ze
śmiechem.
– Nie. Mnie randki nie interesują… nie zrobiłbym więc
takiego świństwa innemu facetowi. – Tom rozłożył ręce w geście poddania. –
Wiesz, że tylko twoje od lat twardo utrzymywane zasady trzymały tłumy chętnych
lasek z dala od naszego pokoju? Facet gdyby nie ty, chyba nie mógłbym nawet
ubrać się w spokoju.
– Na serio, nie do końca jestem pewien czy to jest powód
do radości – wymamrotał Levay pod nosem.
Jeszcze do końca nie przekonany, już w duszy planował co
zrobić. Miał dwie godziny, żeby się przyszykować. Z niecierpliwością wibrującą
w całym jego ciele ruszył pod prysznic, w głowie planując co na siebie założy.
Nie chciał wyjść na zbyt chętnego ani zdesperowanego, z drugiej strony chciał
pokazać, że docenia starania swojego Adoratora.
Krytycznie obrzucił swoją sylwetkę w lustrze. Czarna
koszulka z długim rękawem i ciasne jak namalowane jeansy podkreślały szczupłość
jego ciała. Nie na to nie mógł poradzić, że zawsze właśnie taki był. Bez
względu na to ile ćwiczył czy co jadł. Nie był zbyt wysoki, ale też nie miał o
co się martwić z metrem siedemdziesiąt pięć. Włosy trochę wymknęły mu się spod
kontroli, bo zawalił ostatnią wizytę u fryzjera i brązowa grzywka opadała na
jego czoło. Ciemne, grube brwi odcinały się na jego jasnej cerze, tak samo jak
ciemnoniebieskie oczy, ale dziewczyny zazdrościły mu rzęs. Tylko usta go
denerwowały. Zawsze ciemnoczerwone i wypukłe. Wydawały mu się zbyt kobiece,
często więc zaciskał je zbyt mocno. Z westchnieniem przejechał dłonią po karku.
Cóż, jeśli miał adoratora, to najwyraźniej podobał mu się
taki jaki był. A przynajmniej miał wielką nadzieję, że tak było. Im więcej
czasu mijało i więcej głosów przewijało się za drzwiami, zaczynał denerwować
się coraz bardziej. Pokonując trzęsące się dłonie przygotował swoją walentynkę.
To nie było nic wielkiego, ale przecież ponoć liczył się sam gest.
Ostatnie pół godziny przed umówionym czasem było
koszmarem. Levay drżał w środku. Nie tylko nie mógł usiedzieć na miejscu, ale
też nie wiedział co myśleć. Podniecenie zmieszane z niecierpliwością było
wybuchową mieszanką. Jeszcze nigdy nie czuł się tak jak w tym momencie.
Jak
miał zareagować? Jak się zachować? Nonszalancko i na luzie? Czy poważnie i
spokojnie?
Taaa,
jasne, spokojnie… jakby to było możliwe fizycznie.
Dobrze, że Tom wyszedł i nie był świadkiem jego
dziecinnego, idiotycznego zachowania. Chyba umarłby z upokorzenia. W końcu to
nie tak, że to była jego pierwsza randka. Ale atmosfera towarzysząca tej całej
tajemniczej sytuacji nadawała jej surrealistyczności.
Z kolejnym ciężkim westchnieniem, stanął na środku pokoju
i pocierając spocone dłonie, spróbował się zrelaksować. Był napięty jak struna.
Nerwy po prostu go zżerały. Każdy głośniejszy trzask za drzwiami sprawiał, że podskakiwał
na miejscu. Patrzenie na zegarek tylko jeszcze spowalniał czas. Musiał się
opanować, bo istniała duża szansa, że zrobi z siebie idiotę, bez względu na to
czy okaże się, że nie istnieje żaden Tajemniczy Wielbiciel, czy jakiś
nieznajomy stanie na jego progu.
Pukanie do drzwi prawie przyprawiło go o zawał serca. Z
niedowierzaniem spojrzał na zegarek. Zostało jeszcze piętnaście minut, co mogło
oznaczać, że pod drzwiami stał ktoś inny. Czemu nie pomyślał o tym, że może
zjawić się pierwsza lepsza osoba w każdym momencie?
Z niezrozumiałą ulgą Levay otwarł drzwi, drwiąc z siebie
i swojego idiotycznego zachowania w duchu.
Na progu stał jeden z przyjaciół Toma, Scott Ashton. Wysoki,
muskularny blondyn z pięknym uśmiechem. Sportowiec, niekiedy towarzyszący
Tomowi, ale w opinii Levaya znacznie przystojniejszy od niego. Z dłońmi
wciśniętymi w tylnie kieszenie niemożliwie ciasnych jeansów, ciasnej białej
koszuli i z nieśmiałym uśmiechem wpatrywał się w Levaya, jakby czekając na jego
reakcję.
Levay zarumienił się pod badawczym spojrzeniem
jasnoniebieskich oczu. Jego wnętrzności wykonały śmieszny obrót, zmieniając
całe jego ciało w lekko dygocącą galaretkę.
– Mm… cześć – wymamrotał, wymierzając sobie mentalnego
klapsa, za samo pomyślenie, że facet jak Scott mógłby się nim zainteresować i
mógłby być jego tajemniczą randką. – Niestety Toma już nie ma… – Wskazał dłonią
pusty pokój. – Nie mam też pojęcia gdzie mógł się wybrać – dodał nieporadnie.
Scott uśmiechnął się lekko, opuszczając na chwilę
spojrzenie na podłogę. Wyglądało na to, że zbierał się w sobie. W końcu z westchnieniem
zrobił krok w przód i praktycznie staranował Levaya zamykając za nimi cicho
drzwi.
– To się świetnie składa, że go nie ma – powiedział Scott
cicho, wpatrując się w oczy Levaya poważnie. – Tylko by przeszkadzał.
Ciepły baryton zerwał w żołądku Levaya stado oszalałych z
podekscytowania motyli.
Czyżby…
nie? To niemożliwe. Czyli jednak żart…
– Scott co cię sprowadza w takim razie? – zapytał Levay
trochę ochryple, ale głównie udało mu się ukryć rozczarowanie i złość. Może
jeśli będzie udawał, że nic się nie stało, Scott nie wyśmieje go całkowicie.
– Przepraszam, że zaskoczyłem cię o piętnaście minut za
wcześnie, ale nie chciałem dać ci szansy, żebyś uciekł – wyjaśnił cicho
mężczyzna, podchodząc, do roztrzęsionego, zaskoczonego Levaya. – Bez względu na
to czy zdecydowałeś się przyjąć moje zaproszenie, czy nie, chciałem mieć
okazję, aby spróbować cię przekonać…
– Ty… to znaczy ty… że… ty… – zaczął się jąkać Levay
nieskorodowanie wskazując ręką za siebie na rzeczy, które dostał. Nie mógł
uwierzyć w to co się działo. Miał tak wielkie zamieszanie w głowie, że
praktycznie ugięły mu się kolana, kiedy znalazł się w ciepłych, silnych
objęciach wyższego o kilka centymetrów mężczyzny.
– Tak to ja – przyznał Scott z nieśmiałym uśmiechem. –
Mam nadzieję, że nie jesteś rozczarowany…
Levay zaniemówił po raz kolejny. Emocje szarpały jego
nerwami. Był jednocześnie zachwycony i przerażony.
– Jaja sobie ze mnie robisz? – zawołał, wyrywając się z
uścisku i stając kawałek dalej z ramionami zaplecionymi na piersi w obronnym
geście. Scott ponownie wcisnął dłonie w tylne kieszenie, przestępując
niespokojnie z nogi na nogę. – Oczywiście, że nie jestem rozczarowany…
zszokowany chyba bardziej by pasowało. Nawet nie wiem co o tym wszystkim
myśleć! Znamy się dwa lata, a ty nagle robisz mi taki numer?! – rzucił
obracając się plecami do swojego towarzysza. Nie chciał, żeby wydało się jak
bardzo miał nadzieję na tę randkę. Problem jednak był w tym, że Scott nigdy
nawet przez sekundę nie wspomniał, że może być gejem czy choćby bi-ciekawy.
– Wszystko ci wyjaśnię, obiecuję. Tylko pozwól mi się
zabrać na kolację – powiedział Scott, stając za plecami Levaya i kładą wielkie
dłonie na jego ramionach. Jego usta znajdowały się tuż przy uchu mężczyzny i
całe jego ciało pokryło się gęsią skórką. – Wierz mi, wszystko co czuję
próbowałem ci przekazać. Teraz tylko proszę o szansę, na to, aby to udowodnić –
poprosił cicho, całując delikatnie jego kark i szyję.
Przez sekundę Levay myślał, że nogi się pod nim ugną.
Dwa, trzy delikatne pocałunki i wyszeptane obietnice, i jego kolana zmieniły
się w gotowany makaron. Z westchnieniem, wyrzucając ostrożność na wiatr, oparł
się o szeroką pierś za plecami i nieświadomie odchylił na bok głowę, aby dać
lepszy dostęp gorącym ustom mężczyzny. Scott natychmiast objął go silnymi
ramionami w pasie i przycisnął do siebie.
– To był najromantyczniejszy dzień w moim życiu –
wymamrotał Levay, starając się trzymać choć odrobiny rozsądku, ale cała krew
dość gwałtownie zaczęła spływać w dół jego ciała, zmieniając centrum dowodzenia
na niewłaściwą głowę. – Mam nadzieję, że mi go nie popsujesz…
Scott roześmiał się z ulgą, przytulając go jeszcze
mocniej. Wielka erekcja wbijająca się w dół kręgosłupa Levaya była nie tylko
obietnicą, ale i potwierdzeniem uczuć mężczyzny. Przynajmniej tego, że pragnął
Levaya.
– Teraz czeka cię najromantyczniejszy wieczór w życiu –
obiecał, lekko zdyszany Scott.
Levay nie miał czasu pozbierać się do kupy, a już jechał
do mieszkania Scotta. Wraz z młodszym bratem Rossem i jego dziewczyną Caren
wynajmowali apartament tuż po za kampusem. Levay nigdy nie miał okazji tam być,
ale też nie przyjaźnił się ze Scottem jakoś szczególnie. Niekiedy spotykali
się, kiedy Scott odwiedzał Toma, ale Levayowi wydawało się, że mężczyzna nie
przepadał za tłumami i raczej unikał imprez w których gustował Tom, widywali
się więc czasem w pokoju Levaya spędzając razem trochę czasu przy piwie i
pizzy, kiedy Tom w końcu decydował się na wzięcie za naukę.
Apartament był przystosowany do życia dla kilku
studentów. Główne pomieszczenie było salonem, aneksem kuchennym i jadalnią.
Wielka kanapa stała zwrócona w stronę dużego telewizora zawieszonego na
ścianie, a pod spodem znajdował się Xbox i kilka joysticków.
Pod jedną ze ścian stał stół z sześcioma lekko zużytymi
krzesłami, a po lewej od wejścia znajdowała się kuchnia, która wydawała się być
wyposażona w same użyteczne urządzenia. Na około pomieszczenia znajdowały się
cztery pary drzwi.
– Witaj w naszym małym królestwie – zawołał Scott
wciągając go za rękę do środka. Otoczył wnętrze machnięciem ręki. – Jak widać
tutaj znajduje się nasze centrum dowodzenia. Pierwsze drzwi należą do Rossa i
Caren, drugie to łazienka i dzięki Bogu, że rozdziela nasze pokoje, a następne
drzwi są moje. Na końcu jest pokój, który należał do Caren… zanim zakochała się
na zabój w moim bracie… – Pokręcił głową z trochę złośliwym uśmiechem, jakby
nie pojmował jak to się mogło stać.
– Nieźle – przyznał Levay, rozglądając się uważnie. Mimo,
że nadal czuł się nieswojo postanowił się bawić tak dobrze, jak to tylko będzie
możliwe. Kiedy nadarzy mu się druga taka okazja, nawet nie chciał zgadywać. –
Chyba ci nawet zazdroszczę. Chciałbym mieć taki spokój i swobodę.
Pomieszczenie było posprzątane, ale na regale znajdującym
się pod jedną ze ścian znajdowało się wszystko. Książki, bibeloty, zdjęcia i
drobiazgi. Dwa ogromne fotele stały z boku, z małym stoliczkiem poznaczonym
śladami od kubków kawy, między nimi.
– Rozgość się – zaprosił go szarmancko do stołu Scott. –
Mam nadzieję, że ci będzie smakowało. Ja włączę muzykę. – Sekundę później z
radia cicho popłynęły walentynkowe przeboje.
Na wierzchu stołu znajdowały się zwykłe białe serwetki i
dwa nakrycia, znajdujące się naprzeciwko siebie. Nieopodal stały małe
niezapalone grube świeczki w białym i czerwonym kolorze. Levay pociągnął nosem
prawie jęcząc z zachwytu. Wspaniały zapach spaghetti sprawił, że ślinka
napłynęła mu do ust. Scott nucąc cicho
uwijał się po kuchni. Jego seksowny tyłeczek podrygiwał do taktu, kiedy
szykował jedzenie. Oczy Levaya nie mogły się oderwać od tego cudu. Palce
praktycznie świerzbiły go, żeby podejść do mężczyzny i objęć te idealne
półkule. Nadal nie potrafił uwierzyć, że tutaj był.
Wielka salaterka parującego spaghetti znalazła się na
stole, a zaraz za nią sałata i czosnkowe pieczywo.
– Częstuj się – zawołał Scott wracając ze szklankami,
kieliszkami, wodą i czerwonym winem. – Zapewniam cię, że głód jest najlepszym
kucharzem i bardzo szybko wraz z bratem nauczyliśmy się gotować. Rozstanie z
kuchnią mamy okazało się bowiem bardzo bolesne.
– Nawet mi nie mów. Nie udało mi się jeszcze znaleźć
niczego co byłoby choć namiastką tego do czego byłem przyzwyczajony w domu. –
Praktycznie jęknął zabierając się za jedzenie. Danie było po prostu boskie. Od
nieudanego lunchu minęły godziny i teraz wręcz z rozkoszą zajął się jedzeniem. –
Mmmm… pyszne…
– Dzięki – wymamrotał Scott lekko rumieniąc się. – Za
nas! – Wzniósł toast z nadzieją parząc na Levaya.
– Za nas! – odparł Levay z równie wielką nadzieją.
Reszta posiłku minęła im niemal w ciszy. Myśli Levaya
kotłowały się w jego głowie i nawet nie wiedział od czego zacząć. Scott po za
wielkimi uśmiechami posyłanymi w jego kierunku, nie mówił nic.
– Dziękuję – wysapał w końcu objedzony Levay, odsuwając
od siebie pusty talerz. Czerwone wino, które zaserwował Scott pasowało idealnie
i był to miły akcent kolacji. Levay cieszył się z miłej odmiany, bo zazwyczaj
pił piwo. Tym razem jednak chciał, aby wieczór był szczególny i inny. Chciał
mieć miłe wspomnienia, bez względu na to jak się zakończy. – Pomóc ci ze sprzątaniem?
– zapytał podrywając się z miejsca.
– Wystarczy, że zaniesiemy naczynia do kuchni –
powiedział Scott, łapiąc go za rękę. – Mam lepsze plany na resztę wieczoru, niż
zmywanie – wyszeptał, całując lekko policzek Levaya.
Cała krew uderzyła mężczyźnie do głowy. W oczach Scotta
błyszczała taka namiętność, że wręcz onieśmielała Levaya. Z drżącym uśmiechem
odwzajemnił pocałunek.
– Dziękuję za pyszną kolację – wymamrotał, patrząc mu w
oczy i ściskając lekko ciepłą dłoń obejmującą ciasno jego palce.
– Wierz mi skarbie, cała przyjemność po mojej stronie.
Zapewnienie Scotta wywołało kolejne turbulencje w jego
ciele. Jak zagubiony szczeniaczek, powędrował za mężczyzną do kuchni, wynosząc
puste talerze.
– Napijesz się piwa? – Scott uwinął się ze sprzątaniem i
zapalając w kilku strategicznych miejscach świece, pociągnął Levaya na sofę.
– Może za chwilę. – Levay otrząsnął się wreszcie ze stuporu i łapiąc Scotta za biodra
zatrzymał tuz przed sobą. – Moja walentynka niestety nie umywa się do twojej,
ale mam nadzieję, że choć w części wyrazi to, jak bardzo doceniam twoje
starania.
– Nie musiałeś… - zaprotestował Scott, nie mniej jednak
przyjął małą książeczkę z karnetami.
– Musiałem, choć nie dałeś mi szans… - wymamrotał Levay,
przyglądając się uważniej reakcji swojego przyjaciela. Twarz Scotta rozjaśniała
się z każdą przewróconą kartką.
– „Karnet na pocałunek, zawsze i wszędzie”, „Karnet na
taniec, zawsze i wszędzie”, „Karnet na spełnienie jednego życzenia” i dwa in
blanco! – Wielki uśmiech wypłynął na usta Scotta. Z całych sił przytulił do
siebie Levaya praktycznie odbierając mu dech. – To idealny prezent! – zawołał
obcałowując mu całą twarz.
– Nie tak przemyślany jak twój – wykrztusił Levay,
odwzajemniając objęcia. – Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem, choć nadal
jestem w szoku…
Scott zwolnił lekko uścisk i spoglądając w oczy Levayowi
wyznał cicho:
– Wiem, że musiałeś przeżyć nie mały szok, ale chciałem
wywrzeć na tobie wrażenie. Zawsze byłeś taki opanowany i obojętny – powiedział
ze wzruszeniem ramion i niepewną miną – że nie łatwo mi było nazbierać odwagi, aby
zaproponować ci randkę. Kiedy w końcu się zdecydowałem, postanowiłem wyrazić
wszystkie swoje uczucia na raz. Pragnę, abyś zawsze znajdował się w moich
objęciach, chcę cię przekonać o swoich uczuciach i całować twoje kuszące,
słodkie usta. Mam też nadzieję, że będziesz spędzał ze mną cały swój wolny
czas…
– Wow! – W głowie Levaya zawirowało z emocji i
podniecenia. Obrazy, które stworzyły słowa Scotta w jego głowie, były
oszałamiające. – Wierz mi Scott, wywarłeś na mnie całe mnóstwo wrażeń –
przyznał ledwie kryjąc ekscytację.
– Czy mogę użyć mój karnet? – wymamrotał Scott z ustami
praktycznie stykającymi się z wargami Levaya. Sam oddech owiewający jego usta
był podniecający.
– Tak! Boże, jak najbardziej tak!
Reszta utonęła w pocałunku podkurczającym palce Levaya z
rozkoszy. Scott wydawał się niezaspokojony penetrując jego usta jak
wygłodniały. Zabierał mu dech i zalewał ciało podnieceniem. Jego sprytny,
giętki język pieścił go z wprawą i natarczywością, odbierającą mu całą wolną
wole. Wielkie dłonie wplecione w jego włosy tylko jeszcze potęgowały doznania.
Czuł się jednocześnie zdobyty i uwięziony. Problem jednak był taki, że nie
chciałby się uwolnić nawet gdyby mógł. Całym ciałem przylgnął do potężnego ciała
Scotta podniecając się samą siłą, która emanowała z mężczyzny. Wolno i równie skrupulatnie
odpowiadał na pocałunek, pomrukując z przyjemności. Sama pieszczota ich warg
rozpalała w jego ciele płomień. Krew pulsowała w jego głowie i pompowała
niezliczone jej ilości do jego obrzmiałego, sztywnego członka. Podobne twarde
wzniesienie w jeansach Scotta wręcz go oszołamiało. Miał ochotę wsunąć tam,
rękę, ale nie miał odwagi. Z całych sił więc objął mężczyznę za szyję i
przytulił się do niego z całych sił. Scott jęknął głośno, jeszcze pogłębiając
pocałunek. Jego język nie dawał odporu, kusząc Levaya i zapraszając go do
gonitwy. Oddech w końcu stał się
koniecznością, bo w głowie Levaya zaczęło wirować i obawiał się, że nogi dłużej
go nie utrzymają.
Z drżącym, niepewnym śmiechem pociągnął Scotta na kanapę.
Obaj usiedli ciężko, a Scott objął jego pas silnym ramieniem i przytulił
do swojego boku.
– Czy mogę użyć swoje życzenie? – zapytał lekko trzęsącym
się głosem.
Levay spojrzał na niego uważnie, zachwycony zarumienionymi
policzkami Scotta i czerwonymi opuchniętymi od pocałunków wargami. Miał ochotę
wznowić ich cudowny pocałunek, ale postanowił zaczekać. Inaczej za pięć minut
rzuci faceta na kanapę i zedrze z niego ubranie.
– Oczywiście, że możesz… ale nie musisz – powiedział
wolno. – Wystarczy, że powiesz czego pragniesz, a wątpię, abym dał radę ci
czegokolwiek odmówić.
Scott jęknął z trudem tłumionego podniecenia.
– Skarbie, proszę cię, chcę, aby to był bardzo
romantyczny wieczór – wymamrotał przez ciasno zagryzione zęby. – Kiedy jednak
składasz mi takie obietnice, to wszystkie moje dobre chęci spływają do mojego
krocza.
Chichocząc cicho Levay ucałował niewinnie swojego
mężczyznę.
– Będę grzeczny – obiecał, choć w jego umyśle już
formowały się dzikie plany. – Ja też nie chcę, aby ten wieczór skończył się
zbyt szybko.
– W takim razie chciałbym zabrać cię na imprezę, którą
organizuje Tom z chłopakami. – Zanim Levay zdołał zaprotestować, Scott spojrzał
na niego błagalnie. – Jeden taniec i reszta wieczoru należy do ciebie. Zrobimy
co zechcesz…
Tym razem to Levay
jęknął męczenniczo, niezbyt dyskretnie poprawiając swój oczywisty wzwód, w
morderczo ciasnych spodniach.
– Jak będziesz karmił moją wyobraźnię takimi obietnicami,
to możesz zapomnieć o wyjściu, bo z miejsca przejdziemy do drugiego etapu,
twojego planu… - Pochylił się do przodu całując uśmiechniętego Scotta.
Chwilę później poczuł dwie wielkie dłonie na swoich
pośladkach, przyciskające całe jego ciało do gorącego ciała mężczyzny pod nim.
Kiedy i jak znalazł się na leżącym Scott’cie, nie miał pojęcia. Wiedział tylko,
że przyjemność promieniująca z jego krocza, wciskanego w nabrzmiałe krocze
Scotta, ogłupiała go. Zatracił się w ułamku sekundy w smaku i zapachu
swojego kochanka. Miał ochotę zerwać koszulę, stojącą na jego drodze i wtulić
się w szeroką pieś, liżąc każdy odsłonięty kawałek skóry. Język Scotta poruszał
się jego ustach w rytm bioder, które tańczyły pod nim, podniecając go po za
granice możliwości. Wilgoć sącząca się z jego członka zaczęła wsiąkać w jego bokserki
i Levay otrząsnął się z rozkosznego stuporu. Jeszcze chwile i nie będzie
mógł wyjść, bez robienia sobie obciachu.
– Hhmmm… Scott…?
– Wiem, wiem… wychodzimy… - odmruknął mężczyzna obejmując
go z całych sił i wtulając twarz w szyję Levaya. Jednym obrotem obaj
znaleźli się na boku, twarzą w twarz. – Jeszcze chwila i zmieniłbym zdanie co
do wyjścia…
– Jeszcze chwila i nie byłbym w stanie wyjść – skontrował
Levay. wsuwając dłoń za pas nisko opadających spodni opiętych na imponującym
członku i wyciągając śliskie, i błyszczące palce. Nozdrza Scotta
rozszerzyły się nagle, kiedy wchłonął zapach podniecenia swojego towarzysza.
Bez mrugnięcia okiem czy słowa ostrzeżenia oblizał kuszące palce, wsysając je
głęboko do gorących, wilgotnych ust.
– O mój Boże! – głuchy jęk podniecenia wyrwał się z ust
zaskoczonego Levaya. Nic bardziej podniecającego nie spotkało go nigdy
wcześniej. Jego penis z sympatią i zazdrością zapulsował, domagając
podobnego traktowania jak otrzymywały jego palce. Łapczywe ssanie odbijało się
echem w całym jego ciele. – Jeśli nie przestaniesz w tym momencie, możesz
zapomnieć o tym, że gdziekolwiek wychodzimy! – ostrzegł, choć z rozczarowaniem.
Miał ochotę zaprotestować, kiedy uśmiechnięty, zadowolony z siebie Scott,
cmoknął go w usta i poderwał się z kanapy.
Dużo wolniej usiadł Levay, jakby obolały wewnątrz.
Kuszący wzgórek tuż przez jego wygłodniałym wzorkiem zdecydowanie nie pomagał.
– Dobra, wychodzimy – zawołał, zmierzając z determinacją
do drzwi – jeśli nie chcesz się znaleźć po jądra głęboko w moich ustach w ciągu
najbliższych sekund.
Długi, przeciągły, zbolały jęk doleciał go, zanim
zamknęły się za nim drzwi. Moment później zarumieniony, pobrzękujący kluczami
Scott wypadł jak burza. Jego piękne oczy błyszczały podejrzanie, a wielki
uśmiech nie schodził z ust.
– Te twoje seksowne usta, to czysty grzech – powiedział,
pochylając się na siedzeniu, aby skraść pocałunek. – Sama myśl o nich
przyprawia mnie o permanentny wzwód.
– Bardzo dobrze – odparł nonszalancko Levay, w duszy
wrzeszcząc z zachwytu i tańcząc dziki taniec.
Tak jak się spodziewał impreza Toma jak zwykle odbywała
się na trzech kondygnacjach akademika. Wszystkie korytarze były wypełnione
studentami. Wszędzie oczywiście dominował motyw walentynek. Scott bez wahania
ujął dłoń Levaya i zaczął się przedzierać prze tłum. Co rusz, ktoś ich
zaczepiał i witał, oni jednak zmierzali najwyraźniej do pokoju Levaya. Muzyka
pulsowała z różnych pomieszczeń, a w jego pokoju wręcz buzowała. Tom stał
oparty o framugę z papierowym kubkiem w dłoni z wianuszkiem dziewczyn go
otaczających. Wszyscy jego koledzy stali w pobliżu, a małe grupki snuły się to
w jedną to w drugą. Scott dojrzał swoich przyjaciół w tym samym momencie co
Levay spostrzegł Evana i Zacka. Obaj zamachali w tym samym momencie i zaczęli
się śmiać, kiedy dostrzegli gest.
– Levay poznaj moich kupidynów. – Scott wskazał na bliżej
stojącą grupkę. Obejmując go w pasie i przyciskając do siebie, przedstawił
kolejno osoby, który wcześniej dostarczały prezentów. – To moja przyszła bratowa
Caren, to mój przyjaciel Warren, a to moja przyjaciółka Tess. Bez nich bym
sobie nie poradził.
Cała trójka przywitała się przyjaźnie z Levayem, śmiejąc
się trochę na widok jego intensywnych rumieńców.
– Nie mogliśmy nie pomóc. To był najromantyczniejszy
pomysł w jakim brałam udział – Tess zaklaskała z podekscytowania.
– I po mimo mojego sceptyzmu, musze przyznać, że widać,
że się powiódł – dodała Caren z figlarnym uśmiechem.
Warren zaplótł ramiona na piersi i mruknął.
– Teraz będzie diabelsko trudno, aby go przebić –
przyznał, wbijając spojrzenie ponad ramieniem Levaya. – Mam rok, aby z czymś
wyskoczyć.
Scott i Levay obejrzeli się jak na komendę śledząc
spojrzenie ich przystojnego towarzysza. Zaskoczony Levay jęknął wewnętrznie.
Jego nowy znajomy wpatrywał się najwyraźniej w Evana, który stał tuż nieopodal
z miną jakby go ktoś zdzielił w twarz. Zack z głupkowatym uśmiechem za to
lustrował jego i Scotta.
Niezręcznie, z gulą w gardle zwrócił się do swoich
przyjaciół.
– Zack, widzę, że pozbyłeś się prawie wszystkich
breloczków.
Mężczyzna podszedł bliżej ciągnąc za sobą Evana.
– No co ty – wymamrotał półgębkiem – większość schowałem,
żeby laski myślały, że mam takie branie…
Dziewczyny roześmiały się, choć miały przecież nie
podsłuchiwać. Sekundę później Zack stał między nimi, szarmancko się
przedstawiając.
Evan za to patrzył na Levaya jakby chciał go uderzyć.
– Mógłbyś się nie obnosić z… z swoja głupotą. Gadanie, że
jesteś gejem to jedno, ale afiszowanie się, to już całkiem co innego! -
wysyczał przez zęby.
Ciśnienie obu mężczyzn podskoczyło, ale Levay powstrzymał
Scotta zanim miał czas zainterweniować. Uważał Evana za swojego przyjaciela, bo
był dobrym, zabawnym człowiekiem. Były jednak pewne granice, których nie
zamierzał przekraczać nawet dla niego. Z premedytacją patrząc w oczy Evana,
objął Scotta i przytulił do sobie. Mężczyzna bez protestu wtulił się w niego.
– Możesz się oszukiwać, jeśli chcesz. To twoje życie –
powiedział na tyle głośno, aby było go słychać ponad muzyką, ale nie
wystarczająco głośno, aby zwrócić uwagę ludzi z poza otaczającego ich kręgu. –
Ja jednak się nie wstydzę tego kim jestem. I mylisz się. Nie chodzi o to, aby
wrzeszczeć na każdym kroku „jestem gejem!”, chodzi o to, aby się nie wstydzić,
kiedy ludzie patrzą ci w oczy i z podniesioną głową przyznawać „tak, jestem
gejem”.
Bez słowa, z zaciętą miną Evan odwrócił się na pięcie i
odmaszerował. Serce Levaya kroiło mu się z żalu, ale nie mógł udawać dla
nikogo. Wyautował się w wieku osiemnastu lat, bo zawsze uważał, że ma prawdo do
bycia sobą. Nie zamierzał dać się zamknąć w szafie nikomu.
– Wnoszę, że twój przyjaciel ma lekki problem z wyjściem
z szafy? – zauważył zadumany Warren. Zamyślonym spojrzeniem odprowadzał
wzrokiem sztywną, oddalającą się sylwetkę.
Zack roześmiał się sucho.
– Jego szafa ma szafę. – Potrząsnął głową ze smutkiem. –
On jest tak głęboko schowany, że drzwi po drugiej stronie otwierają się pewno
na Narnię.
– Mhm… - Było wszystkim co padło z ust Warrena. Sekundę
później zniknął machając im na pożegnanie.
– Scott! – Wołanie Toma zwróciło uwagę wszystkich i
przerwało rozmowę. – Przyłączysz się? – zapytał, wskazując kubek w dłoni.
Szybkim spojrzeniem zlustrował raczej zaborcze objęcia w jakich znajdowali się
Scott i Levay. – Na serio? – zapytał z niedowierzaniem.
Levay automatycznie się spiął wewnętrznie, Scott jednak
tylko się roześmiał i całując jego szyję, objął jeszcze mocniej.
– Na serio – odkrzyknął. – Powinieneś spróbować sam.
Mężczyzna pokręcił głową, obejmując dwie swoje
towarzyszki ramionami.
– Mowy nie ma. Nie mam ochoty na kajdanki! – Pocałował każdą
z dziewczyn w policzek. – To jak pijecie czy nie?
– Sorry, ale mam obiecany taniec – Scott bez ceregieli
zaciągnął Levaya do jego pokoju i dołączył do kilkorga podskakujących par. Mocno
obejmując go obrócił swojego partnera tak, że znajdował się wsparty o niego
plecami. Dopiero po kilku próbach zaczęli poruszać się w sposób, który choć w
namiastce przypominał taniec.
– Żałuję, że wyciągnąłem cię tutaj, wolałbym tańczyć z tobą w
objęciach w zaciszu mojego mieszkania, ale chciałem, abyś poznał moich
przyjaciół – wymamrotał w ucho Levaya, trąc swoja budzącą się do życia erekcją
o jego pośladki. – No i oczywiście chciałem się pochwalić tobą.
Levay spojrzał ponad ramieniem.
– Wybaczam ci tylko dlatego, że nie boisz się kajdanek –
powiedział z prowokacją. Wielki szeroki uśmiech wypłynął na usta Scotta.
– Skarbie, już mam pomysł na kolejne walentynki!
– Dobrze. W nagrodę, możesz mnie wziąć do domu i sprawdzić
mój nieistniejący odruch dławienia[i]…
Levay nie miał okazji z nikim się pożegnać, tak szybko
znaleźli się w samochodzie Scotta.
Podniecony i rozentuzjazmowany miał zamiar przeżyć
najbardziej romantyczną noc w życiu…
Po przeczytaniu tego tekstu uśmiecham się szeroko. Uroczo było. Levay dostał to o czym marzył. I to nie tylko jeden romantyczny dzień, noc, ale być może i całe życie w fantastycznym facetem u boku. Cudnie no. :DD
OdpowiedzUsuńAż chciałoby się takiej opowieści z Evanem i Warrenem, ale ten drugi miałby trudny orzech do zgryzienia. Przecież Evan ucieka przed swoją seksualnością, jak diabeł przed święconą wodą. :D
"On jest tak głęboko schowany, że drzwi po drugiej stronie otwierają się pewno na Narnię." Uśmiałam się przy tym. Poza tym kocham Narnię. :D
Dzięki za tak romantyczną opowieść. :*
Kocham to, że zawszę mogę liczyć na komentarz od ciebie. Bez nich chyba byłabym zrozpaczona ♥
UsuńChciałam wszystkich nastawić romantycznie, mam nadzieję, że mi się udało.
Kiedy już pisałam, po głowie chodziła mi myśl o historii z Evanem i Warrenem w roli głównej, w przyszłorocznym opowiadaniu Walentynkowym :P Nic jednak nie obiecuję, zgodnie ze swoim zwyczajem, bo zawsze wychodzi mi na odwrót ( a tak w nawiasie, to moja Muza zachowuje się jakby cały czas miała ZNP i dostęp do kałasznikowa :) )
Dziękuję i cieplutko pozdrawiam :*
Czytałam to, aż cztery godziny! W sumie winę mogę zwalić na swoje otoczenie.
OdpowiedzUsuńCo do tekstu: jak na walentynkowy tekst przystało bardzo romantycznie. Serduszka, upominki, Walenty, cała ta otoczka i kupidyny, którzy okazali się bardzo bliskimi znajomymi Scotta.
Najbardziej mi się podobał opis pocałunku, aż mogłam go sobie wyobrazić. Taki dziki, namiętny, cudowny! Po za tym spełniły się marzenia Levaya, dostał to o czym marzył od dawna - romantyczną miłość, której mu zazdroszczę. Sama bym chciała, aby komuś tak długo na mnie zależało.
Dobry pomysł na opowiadanie.
Czekam na kolejne twoje opowiadania.
Zapraszam także do siebie na "Naruto" albo Opowiadania Własne.
Pozdrawiam, Frio.
Sama osobiście uważam, że Walentynki są potrzebne, bo to taki świetny przerywnik w codziennym życiu. Taki moment, aby się zatrzymać i pomyśleć o osobach, których darzymy uczuciami. Dlatego też, uważam ten dzień za dzień nieginącego romantyzmu i świętowanie go, pomaga w utrzymaniu go żywym.
UsuńCieszę się, że ci sie spodobało moje spontaniczne opowiadanie. Życzę ci, aby spełniły sie twoje wszystkie marzenia. Wierzę, że gdzieś na świecie, żyje twoja druga połówka. Może nawet myśli właśnie o tym by cie odnaleźć.
Dziękuję za zaproszenie, w pierwszej chwili z całą pewnością skorzystam.
Pozdrawiam ♥
boże dziewczyno dawno nie czytałam czegoś tak świetnego !!!! kocham to i ubóstwiam :D Strasznie ciekawie piszesz nawet na sekunde nie mogłam oderwać się od tego opowiadania .. Spontanicznie opowiadanie mówisz? musisz być w takm razie geniuszem skoro spontanicznie wymyśliłaś takie cudo. Naprawdę rzadko coś mi się aż tak podoba że praktycznie brak mi słów . To opo to mistrzostwo powinnaś za nie dostać medal:D Dopiero co zajrzałam na tego bloga ale możesz byc pewna że już tu zostanę :) Jak będę miała czas to przeczytam resztę opowiadać i życzę ci więcej takich spontanicznych zajebistości !!!! dużo dużo weny !!!!
OdpowiedzUsuńTWoja nowa fanka Elizabeth :3
www.opowiadania-yaoi-elizabeth.blogspot.com
Ps: DOPIERO PRZECZYTAŁAM nagłówek, boże jesteś pisarką ? Ale ci zazdroszczę ;3 Ja w sumie chciałabym nią zostać ale najpierw musze bardziej rozwinąć mój styl pisania, jeśli dam rade to może kiedyś... No ale to tylko takie głupiutkie marzenie :D Za to wiedz że cię podziwiam *.*
UsuńWitam cię bardzo serdecznie Elizabeth ♥
UsuńMam nadzieję, że już utknęłaś tu na dobre i będziesz zaglądać tak często jak tylko się da! Twój komentarz sprawił mi wiele przyjemności i nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że ci się podoba to co piszę.
I jeśli czujesz, że pisanie sprawia ci przyjemność, nigdy nie myśl, że to tylko głupie marzenie. To perspektywa, która na ciebie czeka. Kiedy przyjdzie odpowiedni moment, będziesz wiedziała co chcesz pisać i czego pragniesz. Styl i warsztat pisarski, to tylko kwestia praktyki. To co naprawdę się liczy, to nigdy się nie poddawać, jeśli czegoś się pragnie.
Mam nadzieję, że polecisz mnie znajomym.
Pozdrawiam cieplutko
Jeju normalnie super opowiadanie. Po prostu brak mi słów :) Jesteś ekspertką w pisaniu takich historii. Nie dość, że jest romantyczna to doskonała. Zazdroszczę Ci, że umiesz tak spontanicznie wymyślić opowiadanie, które będzie świetne. Nie mam słów, które by opisały jak bardzo uwielbiam Cię, twojego bloga i twoje historie. Jak zawsze czekam z niecierpliwością na następne. Życzę Ci więcej czasu na pisanie, odpoczywanie i dużo weny :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam, pozdrawiam i całuję :)
Zawsze, kiedy piszę "dziękuję" za taki cudowny komentarz, mam wrażenie, że to nieadekwatne słowo, aby wyrazić moją wdzięczność.
UsuńGdyby nie ty kochana Wielka Fanko, nie miałabym dla kogo pisać. Ale to właśnie dzięki osobom, które tak szczerze doceniają moją pracę i wysiłek, który w nią wkładam, moje natchnienie owocuje w takie spontaniczne dzieła.
Dlatego też, dziękuję po stokroć!
Pozdrawiam serdecznie♥
Siedzę i myślę co mam Ci napisać... Z chęcią napisałbym Ci jakieś hymny pochwalne za tak wspaniałe opowiadania. Z resztą myślę że doskonale zdajesz sobie sprawę ze swojej wartości jako pisarki :) Opowiadanie Walentynkowe chociaż krótkie i jak napisałaś spontaniczne zachwyca. Główny bohater słodziutki... wcale się nie dziwię Scottowi, na jego miejscu też bym się za niego brała ;))
OdpowiedzUsuńCzasami zastanawiam się jak ty to robisz, że cokolwiek byś nie napisała, jakiegokolwiek bohatera byś nie stworzyła tego po prostu nie da się nie lubić, zwłaszcza jeżeli chodzi o dobór tekstów to jestem bardzo wybredna :))
Evan i Warren... hmmmm... będę czekać na opowiadanie z nimi w roli głównej:) Może akurat Ci się uda na przyszłe Walentynki jak pisałaś wyżej :))
Szkoda, że Evan tak podchodzi do sprawy ale sądzę że Warren jest na tyle zdeterminowany aby to podejście zmienić :)
Dzięki Ci wielkie za tak wspaniałą pracę :)) Będę wracać po więcej :D
Moi bohaterowie są myślącymi, czującymi, oddychającymi osobami w mojej głowie, może dlatego tak łatwo jest traktować ich jak prawdziwych ludzi. Jak na razie miałam okazję przedstawiać postacie pozytywne lub o pozytywnych skłonnościach, ale w moich WiP mam i inne postacie, które mam nadzieję wywrą na was wielkie wrażenie.
UsuńDziękuję za komentarz, jestem bardzo szczęśliwa, że moje prace ci się podobają. Dzięki temu, że wiem jak czujesz na temat mojego pisarstwa mam ochotę pisać i starać się jeszcze bardziej.
Pozdrawiam cieplutko♥
To Było Piękne!
OdpowiedzUsuńDziękuję ci bardzo i cieszę się, że ci się podobało.
UsuńPozdrawiam cieplutko i zapraszam do innych moich opowiadań
Przyjemna historia, głównie dla singli, którym marzy się podobna historia. Jednak w odróżnieniu od innych Twoich tekstów... bardzo chaotyczna. Szybka, mam wrażenie, że za szybka. Nie dajesz się w tym wypadku czytelnikowi zastanowić czy podumać, bo w następnym akapicie stoi już czarno na białym. Ale taka miała być ta historia z założenia, więc jak najbardziej rozumiem.
OdpowiedzUsuńI choć to opowiadanie nie przypadło mi do gustu (taka naszła mnie refleksja, że chyba jako jedyne), bo wraz z Twoim rozwojem oczekuję coraz to lepszych i zniewalających historii, to nadal jestem wiernym fanem Twoich tekstów :)
Pozdrawiam!
Xav
Super, że miałeś czas i okazję zajrzeć do mnie.
UsuńDzięki za wiarę we mnie, z całą pewnością będę starać się bardziej.
To opowiadanie powstało od jednego nagle wymyślonego zdania w walentynkowe popołudnie. Może dlatego zawartość historii w historii jest bardzo natężona :)
Jak zawsze bardzo sobie cenię twoją opinię i jeszcze raz dziękuję.
Pozdrawiam cieplutko
genialne!! przez caly czas gdy czytalam usmiech nie schodzil mi z twarzy :)
OdpowiedzUsuńopowiadanie badzo mi sie podoba,i chyba zostanie numerem jeden tego sezonu xD
pozdrawiam goraco i weny zycze ;)
Lu
"– Dobrze. W nagrodę, możesz mnie wziąć do domu i sprawdzić mój nieistniejący odruch dławienia[i]…" w tym momencie oplułam monitor :P. Tekst świetny, taki walentynkowy i słodki, mogłabym go czytać cały dzień.
OdpowiedzUsuńDużo weny żeby takich perełek powstało więcej.
Świetne. Lubię czytać Twoje opowiadania są wciągające. Niektóre momenty przyprawiły mnie o atak śmiechu. Weny życzę ;)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz piszę komentarz, ale niestety zawsze o nich zapominam. Luana coś o tym wie ;) Ostatnio właśnie rozmawiałyśmy o Twojej walentynce i przypomniałam sobie o komentarzu. A więc do rzeczy.
OdpowiedzUsuńTwoja walentynka bardzo ale to bardzo mnie ucieszyła. Ma w sobie wszystko to co powinna mieć: humor, czułość, tajemnicę, poszukiwanie miłości :D Podobał mi się pomysł Skotta :) Z niecierpliwością będę oczekiwać walentynki z Evanem i Warrenem. Oby tylko nie trzeba było na nią czekać do kolejnych walentynek ;)
Pozdrawiam Renata
@ Lu @ Joanna Adamczak @ kaoy @ Ridik = Bardzo dziękuję wam za komentarze, niezmiernie mnie ucieszyły i sprawiły mi wiele przyjemności. Miałam trochę obaw, czy moje króciutkie opowiadanko przypadnie wam do gustu, ale uspokoiłyście mnie. Mam nadzieję, że nie zapomnicie już o mnie i moich bohaterach i będziecie zaglądać do mnie częściej. Wkrótce napiszę więcej o moich WiP. Sądzę, że wam się spodoba!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko