Wszystkiego najlepszego z okazji Mikolajek.
Mam nadzieje, ze wszyscy spedzicie je wspaniale.
W prezencie dla was pierwsza czesc opowiadania.
Wierze, ze wam sie spodoba
i ze czytanie sprawi wam tyle samo przyjemnosci,
co mnie pisanie dla was...
Swieta jak z
obrazka
By AkFa
Wszystkie Prawa Zastrzezone
AkFa2012Anglia
Rozdział Pierwszy
Jayson Layland miał
nieprzyjemne wrażenie, że odmroził sobie pewną integralną część ciała i to
wcale nie były uszy. Drżał na całym ciele. Ubranie nasiąknęło mu wilgocią i
wysysało tę odrobinę ciepła, którą próbowało wygenerować jego wnętrze. Miał uczucie, że pokrywa go lodowata zbroja w której zaledwie mógł się
poruszać. Trzaśniecie drzwiami samochodu odbiło mu się bolesnym echem w
przemarzniętych uszach. Skostniałe dłonie z trudem dały radę wyciągnąć z
kieszeni klucze do domu, po kilkuminutowej zaciętej walce,
sprawiając mu przy tym ból, który radiował w całych jego rękach.
Jakim cudem zamierzał otworzyć drzwi domu, choć ledwo się
ruszał, jeszcze nie zdeterminował. Był jednak niemożliwie wdzięczny, że
kolorowo ozdobiony dom sąsiadów, z którymi dzielili podjazd, rzucał choć odrobinę
światła na ich wejście i drogę.
Wszystko miało być inaczej. Miało być pięknie. Miało być
ciepło. Świątecznie. Jego rodzice i młodsza siostra Rosa mieli właśnie na niego
czekać w ciepłym, wypełnionym świątecznymi zapachami, gwarem i Kolendami domu.
A powitała go ciemność, chłód i pustka.
Nawet nie mógł być zły. Kto mógł przewidzieć, że zostaną
odcięci od świata przez śnieżycę podczas wizyty u dziadków? Śnieg nie miał
skrupułów. Drogi i lotniska były nieprzejezdne, i nikt nie mógł tak naprawdę
powiedzieć, kiedy sytuacja się poprawi. Pługi śnieżne były potrzebne w
pierwszej kolejności do oczyszczania ulic i głównych dróg. Dojazdów do szpitali, straży, policji i
parkingów. Dom jego dziadków
stał na uboczu niewielkiego miasteczka. Zanim tam dotrą, będzie po świętach.
Dlatego też stał teraz przed ciemnym, odstraszającym
pustką domem i nie wiedział już sam co robić. Jego załadowany po dach samochód
był wyziębiony niczym lodówka od momentu w którym padła klimatyzacja i
właściwie szybciej by się poruszał gdyby go Jay pchał, niż gdyby go odpalił i
chciał ruszyć. Jego rzeczy były wciśnięte do środka jak popadnie. Nie miał
pięciu banknotów, które by mógł nazwać swoimi i żadnych perspektyw. Święta
z rodziną miały mu pomóc się pozbierać.
Teraz przerażająca samotność, która na niego czekała w
ukochanym domu paraliżowała go i ogłupiała. Stał jak słup soli na trzaskającym
mrozie niezdolny się ruszyć. Ciemny parterowy budynek, otoczony ozdobnym
płotkiem z kutego żelaza, nie zachęcał do wejścia. Okna wręcz odstraszały
ziejąc przeraźliwą pustką. Małe krzewy i drzewka posadzone przed domem,
straszyły ponurymi cieniami na śnieżnobiałej pierzynce ze śniegu. Ścieżka była
zasypana tak, że śnieg trzeszczał pod jego stopami. Nawet czarna metalowa
furtka skrzypiała przeraźliwie. Podjazd był pokryty puszystą kołderką niczym
nieskalanego śniegu, który padał cały dzień. Nie miał odwagi zrobić kroku, aby
odcisnąć na nim swoje ślady.
W środku nie czekało go nic… ale i iść nie miał gdzie.
Czy w ogóle czeka go coś dobrego?
Przerażający krzyk i łomot rozdarł ciszę nocną, natychmiast zmieniając
krew Jaysona w lód.
Przez kilka sekund nie potrafił zrozumieć skąd dochodzi larum.
Miał problem, aby w ogóle ogarnąć sytuację. Nie wiedział co się działo,
ani gdzie patrzeć. Rozglądając się w panice, poczuł jak oczy wychodzą mu z
orbit na widok czerwono odzianej postaci, zsuwającej się z impetem z jego
dachu. Postać rozpaczliwie czepiała się oblodzonych dachówek i zrywających się
pod naporem kabli, i lampek. Nic jednak nie potrafiło zatrzymać go, ani
powstrzymać impetu z jakim zjeżdżał w dół. Kilka sekund później już wisiał na
gzymsie, nadal się ześlizgując. Sekundy w których zawisł na moment na krawędzi,
z jeszcze większą determinacją walcząc o ratunek, były chyba najdłuższymi w ich
życiu.
Jay automatycznie, na nogach zesztywniałych ze strachu i
szoku podbiegł kilka ostatnich metrów, które dzieliły go od drzwi wejściowych, myśląc
gorączkowo. Nie miał bladego pojęcia co robić, ale wyciągnął ręce do góry
myśląc tylko o tym czy zdoła złapać, rozpaczliwie walczącą o uchwyt osobę.
Absurd tego pomysłu nie docierał do jego skołatanego,
adrenaliną odrętwiałego mózgu.
Święty Mikołaj z kolejnym rozpaczliwym krzykiem runął w
dół, machając rękami i nogami. Sekundę później wylądował na nim plecami, praktycznie
przygniatając go całym ciężarem ciała. Nawet nie miał czasu się zaprzeć, kiedy
złapał go za szeroki pas. Obaj runęli jak tona cegieł.
Żebra Jaysona zaprotestowały zapierającym dech w
piersiach bólem. Cała prawa strona zapłonęła żywym ogniem. Łzy stanęły mu w oczach, a oddech utknął w gardle. Przez
całe ciało jak echem przepłynęła mu fala kości–topiącego cierpienia. Mikołaj, wydawało
się Jaysonowi, przez wieczność leżał nieruchomo, by w końcu ze stęknięciem zacząć
potrząsać głową jakby zwalczając oszołomienie. Przyprawiło to ciało Jay'a o
kolejną falę mdlącego bólu. Głuchy jęk wyrwał mu się z odmawiających współpracy
płuc, bo Mikołaj znieruchomiał na moment po czym nieporadnie, gramoląc się i męcząc
obrócił się na brzuch już całkowicie przyciskając otumanionego Jay'a do ziemi,
wgniatając go automatycznie głębiej w śnieg.
Kilka sekund trwało zanim którykolwiek z nich mógł nabrać dość
powietrza, aby wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Każdy wdech był jak przełykanie drutu kolczastego.
Czerwono odziana postać w końcu z jękiem rozpaczy,
nieporadnie i z pośpiechem odgarnęła mu z twarzy śnieg. Po sekundzie
wahania przyłożył mu ucho do ust, najprawdopodobniej, aby upewnić się, że Jay
nadal oddycha. Długie, pełne niewysłowionej ulgi westchnienie wyrwało się z ust
Mikołaja, rozwiewając przekrzywioną sztuczną brodę. Jayson przyłączył się z
dużo bardziej bolesnym, próbując zwalić z siebie wielkiego
durnia. Nie miał jednak dość sił na to, zwrócił przynajmniej za to jego uwagę na siebie, tak że ich oczy spotkały
się. Mężczyzna ucieszony, zamykając oczy z nieopisanej radości i ulgi. Poklepał go po policzku, następnie spojrzał na niego ponownie i z przejęciem,
drżącym głosem wyznał:
– Jestem gejem…
Mali pacjenci szpitala Memorial byli przeuroczy. Zabawni,
słodcy i bardzo zajmujący. Potrafili wyssać z człowieka całą energię,
nawet się nie męcząc. Choroba o tej porze roku nie miała znaczenia. Nie dla
nich w każdym bądź razie, bo niewiele rzeczy mogło zdusić w nich
świątecznego ducha. Wigilia Bożego Narodzenia była szczególna. Mike potrafił
zrozumieć ich potrzebę radości, nadziei… no i uwielbienie dla prezentów, które
im zaniósł. Nie potrafił powiedzieć „nie” na widok lekko drgającej bródki czy
wielkich szklących się, w ich nie–całkiem niewinnych oczkach, łez. Był
bezradny, kiedy wielki szczerbaty uśmiech popierał kolejną szaloną prośbę.
Minusem było jednak to, że był poważnie spóźniony i cały
skrupulatnie zaplanowany dzień posypał się jak domek z kart. Nie chciał jednak
przyznać się nawet sam przed sobą, że wziął na siebie za dużo obowiązków.
Lubił czuć się potrzebny. Chciał czuć się potrzebny.
Pragnął akceptacji i przyjaźni. Logiczne więc wydało mu się, że najpierw musi ją
dawać, skoro spodziewał się ją otrzymywać. Zwłaszcza w święta. To przecież był
magiczny czas.
Teraz spocony, zmęczony i głodny wdrapywał się w wielkim,
ograniczającym ruchy stroju Świętego Mikołaja na dach swojego sąsiada. Miało być tak prosto. Drabina i hop. Pięć minut i gotowe. Jedno ze
złączy doprowadzających prąd do setek lampek, które pracowicie zawieszał
wcześnie rano tego dnia, najwyraźniej nie stykało i cały budynek pogrążony był
w ciemnościach. Nawet lampki na drzewkach przed domem nie świeciły. Wkurzało go
to, bo napracował się jak idiota. A małą Rosę Layland spotka nie lada
rozczarowanie.
To miała być niespodzianka dla małej dziesięcioletniej dziewczynki,
kiedy wróci od babci i dziadka. Dlatego też myślał, że miał czas, aby się z tym
uporać zanim wrócą z tygodniowego wyjazdu. Tak się zresztą umówił z rodzicami
małej. Wszystko miało być przygotowane na ich powrót. Jedyną pozytywną stroną
całej tej sytuacji było to, że Laylandowie z jakiegoś powodu jeszcze nie
wrócili i przynajmniej miał okazję poprawić błąd.
Dysząc jak parowóz przeklął własną głupotę. Powinien
przynajmniej wyciągnąć poduszkę, które imitowała jego wielki brzuch. Strój
odziedziczony po dużo grubszym wuju praktycznie wisiał na nim i pomysł
z poduszką wydał mu się taki wspaniały. Wtedy. Teraz ledwie zipiąc przepełznął
naprzód domu sprawdzając ostatnie ze złączy. Jeśli to nie było to, to już nie
miał pojęcia co się mogło stać. Z całą pewnością to nie mogły być żaróweczki, bo każdą sprawdził przed powieszeniem ich na dachu. Cokolwiek to było, pewne było, że nie naprawi tego po
ciemku i będzie musiał wrócić rano.
A to miał być jego pierwszy wolny dzień. Tak bardzo się
ucieszył, że wreszcie odpocznie. Mógłby się wyspać. Może nawet nie musiałby wcale wstawać cały dzień. Choć czuł się z tym podle, to był zadowolony,
że jego rodzice mieli wrócić dopiero w drugie święto, a reszta rodzinki
miała zjawić się dopiero na Sylwestra, którego hucznie miała wyprawiać jego
mama. Potrzebował chwili wytchnienia i czasu dla siebie.
Zirytowany tym, że rękawiczki utrudniały mu sprawdzanie
kabli, klęknął na stromym dachu drżąc wewnętrznie i zdjął je ze złością.
Nie
jest wysoko, nie jest wysoko, nie jest wysoko – powtarzał w myślach starając się zapanować nad
strachem. – To był przecież tylko
parterowy dom. Kilka metrów najwyżej. Nie śmiał jednak spojrzeć przez ramię w
dół.
Syknął na pierwszy kontakt z oblodzonymi dachówkami. Od
klęczenia bolały go kolana. Był przepocony pomimo panującego mrozu.
Z całych sił wcisnął wtyczkę… i nic.
Światełka się nie zapaliły. Z rezygnację wpełzł trochę wyżej
potrząsając kolejnym złączem. Skóra ręki na której się podpierał zaczęła
przywierać do lodu, wiec ze złością szarpnął się.
Głośne trzaśnięcie drzwi od samochodu w tym samym
momencie było tak zaskakujące, że poderwał się na miejscu z przerażenia.
Chwiejąc się i tracąc oparcie na śliskiej powierzchni z głośnym krzykiem
zaczął błyskawicznie staczać się na dół. Panika zaparła mu dech w piersi,
przyprawiając o mdlący strach. W ciemnościach, na oślep próbował złapać się
czegokolwiek, ale kable lampek nie miały szans go utrzymać. Może co najwyżej trochę spowalniały. Nogi obute w
ciężkie buciory nie znajdowały oparcia, a ciężar jego własnego ciała tylko
zwiększał impet z którym się zsuwał.
Oszołomienie paraliżowało mu mózg. Nie mógł uwierzyć, że
to się dzieje naprawdę.
Nawet nie potrafił dać wiary, że to tak długo trwa. Całą
wieczność spadał. Strach sparaliżował go, a jego umysł wirował.
Od myśli. Chaotycznych, strasznych, rozpaczliwych.
Od strachu przed bólem.
Od żalu.
Gdyby
tylko miał jeszcze jedną szansę wszystko zrobiłby inaczej. Spróbowałby żyć
naprawdę.
Ale nie miał, bo rozdzierający mu ręce ból był tego
najlepszym dowodem.
Zaraz skręci sobie kark i nic nie mogło go uratować.
Ostra krawędź gzymsu wbiła mu się w brzuch i przez jakiś
szaleńczy ułamek sekundy nadzieja odżyła w nim, bo może miał jeszcze szansę na
to, aby wszystko naprawić, aby być szczęśliwym. Zakochać się.
Zawisł na moment. Z przerażającą rozpaczą jednak szybko uświadomił
sobie, że nie jest wstanie utrzymać się na oblodzonym murze. Ślizgał się,
szamotał, spadał. Nie był wstanie uratować się…
Lot był krótki. Dech zapierający. Mrożący strachem krew w
żyłach. Ogarniający beznadzieją.
Zderzenie z innym człowiekiem było wręcz ogłuszające.
Totalnie, absolutnie szokujące. Bardziej zaskakujące niż sam upadek.
Jęcząc i krzycząc obaj padli na zaścielający przejście
śnieg. Wstrząs targnął ich wnętrznościami. Uderzenie zamroczyło. Nie miał sił
otworzyć oczu. Ciemność go przerażała. Powietrze lodowate i ostre rozdarło
mu płuca.
Ofiara uderzenia zawyła z bólu. Mike jak w transie otrząsnął
się próbując zrozumieć co się właściwie stało. Gruby gąbczasty kombinezon,
który miał pod strojem nie całkiem zamortyzował grzmotnięcie, ale w jakimś stopniu
ochronił i jego, i człowieka na którego spadł jak kupa nieszczęść. Ból
oślepiał go, ale żył…
Żył!
Nie do końca był tylko pewien czy mężczyzna na którego spadł
przeżyje. Musiał przekonać się jak najszybciej.
O
Boże, o Boże, o Boże… żeby tylko żył. Żeby żył…chyba sobie nie daruję jeśli coś
mu się stanie!
Przerażone ciemne oczy wlepiały się w niego w
oszołomieniu, kiedy niezbyt delikatnie, skostniałymi, obolałymi dłońmi zgarnął
śnieg z twarzy najprzystojniejszego mężczyzny jakiego kiedykolwiek widział
na oczy. Zatkało go.
Mężczyzna oddychał, a nawet mamrotał lekko przytłumionym
głosem, w końcu zaczął się pod nim wić.
Fala ulgi zalała go tak szybko, że praktycznie stracił
przytomność, od nagłego uderzenia krwi do mózgu.
Obaj żyli.
OBAJ
ŻYLI!
Mike tylko jedną myśl miał w głowie jak zaciętą taśmę.
– Jestem gejem…
Nie do końca było wiadomo który z nich bardziej był
zdziwiony. Michael Walkers po raz pierwszy wyznający to na głos, schrypniętym,
przepełnionym strachem głosem czy wykrzywiony bólem, jęczący i krztuszący
się nieznajomy.
Ciemnowłosy mężczyzna znieruchomiał, kiedy w końcu
dotarło do niego znaczenie słów, które usłyszał i ponownie przyjrzał mu się
walcząc o oddech.
– Super! Ja też! Co w związku z tym? – Wycharczał, ponownie próbując się wyswobodzić z pod jego
ciała. Niewiele mniejszy, ale najwyraźniej szczuplejszy niż prawie
stukilogramowy Mike, miał problem z zaczerpnięciem głębszego oddechu. Mike
jak porażony prądem poderwał się, zsuwając się ze swojej ofiary, jednocześnie zrywając
z siebie czapkę i sztuczną brodę. Panika na nowo zalała jego umysł.
– O mój Boże! O mój Boże! Przepraszam! Jezu słodki… Mój Boże.
– Klęknął przy leżącym bojąc się go nawet dotknąć. Nieznajomy zwinął się w
kłębek znów kaszląc i plując. – Jezus Maria! Tak mi przykro! – Powtarzał w
kółko próbując zdecydować w oszołomieniu czy powinien pobiec do domu, aby
zadzwonić po pogotowie, czy raczej zostać przy zwijającym się z bólu
mężczyźnie. – Zaraz wezwę ambulans. Czekaj! Wszystko będzie dobrze! To nie
potrwa długo. Tylko się trzymaj!
– Nie. – Wychrypiał mężczyzna łapiąc go za rękę
zadziwiająco mocno. – Nic mi nie jest.
– Boże! Jak to nic panu nie jest! Skąd pan może
wiedzieć?! Może mieć pan wstrząs mózgu, albo coś połamane. Nie powinien się pan
ruszać! BOŻE! To mogą być obrażenia wewnętrzne! – Mike czuł jak panika zaciska na nim lodowate
palce. Sam już nie czuł żadnego bólu. Wszystko jak ręko odjął, kiedy uświadomił
sobie, że nie tylko mógł sam zginąć, ale na dodatek poważnie okaleczyć drugą
osobę. Leżeliby połamani, z roztrzaskanymi głowami na mrozie, dopóki ktoś
nie znalazłby ich na drugi dzień. Realizacja tego, sprawiła, że świat zawirował
mu przed oczyma. Tylko głośny okrzyk nieznajomego przywołał go z powrotem do
rzeczywistości.
– KURWA JAK TO BOLI!!! – wrzasnął brunet, starając się bez
powodzenia podnieść. – To chyba tylko żebra. Są stłuczone. Nie sądzę, abym
sobie coś złamał.
– Nie! – Mike prawie rzucił się na niego, aby go powstrzymać.
– Nie wstawaj! To niebezpieczne!
– Najbardziej zagrożone w tym momencie są moje jaja –
parsknął, starając się odepchnąć od siebie wielkiego osiłka, Jay. – Zaraz je
sobie odmrożę na tym mrozie!
– Jezu! Przepraszam! – Mężczyzna odskoczył na bok i
klękając po raz kolejny nad Jay’em, ostrożnie pomógł mu się podnieść do pozycji
siedzącej.
– Ooch…och, umm…ach. Tak…uffff… spoko, wszytko ok. Po prostu
pomóż mi – wystękał Jayson widząc, że tamten znów ma ochotę pchnąć go, aby
leżał.
– Nie wiem co robić! – przyznał Michael przeczesując
swoją zmierzwioną czuprynę obiema rękami.
– Zaprowadź mnie do domu… – Zasugerował delikatnie
poszkodowany, starając się pozbierać psychicznie i fizycznie po całym tym
nieoczekiwanym wypadku. Przyznać jednak musiał, że nie jest w stanie poradzić
sobie bez pomocy. Nie był nawet pewien czy nogi go utrzymają. Niepewne,
zdezorientowane spojrzenie pochylającego się nad nim przystojnego Mikołaja
uświadomiło mu, że facet nie wie o czym on mówi. – Nazywam się Jayson Layland i
moi rodzice mieszkają tu. – Skinął głową w stronę drzwi wejściowych.
– O cholera! – Mężczyzna zachłysnął się z zaskoczenia.
Jay mogąc już skupić się na czymś więcej niż tylko żelazna
obręcz ściskająca jego żebra i wyciskająca jego wnętrzności przez odbyt,
spojrzał po raz kolejny na sprawcę całego zamieszania. Facet wyglądał jak
przerażony, zagubiony Bambi z szeroko rozwartymi, ślicznymi ciemnymi oczyma.
Światła padało na nich akurat tyle, aby się w nich odbić i pozbawić Jay’a
koncentracji.
O
czym to oni…
Aaa… odmroził sobie właśnie tyłek, a wyglądało na to, że
jeszcze może z niego zrobić użytek.
Natychmiast i automatycznie wymierzył sobie solidnego
mentalnego kopa, poprawiając potężnym klapsem, za samo myślenie w ten sposób.
To właśnie miedzy innymi jego ‘wewnętrzna szmata’ wpędziła go w połowę kłopotów
które miał. Całą resztę miał, bo był idiotą.
– Tak, o cholera – wymamrotał. – Lepiej bym tego nie ujął.
– Wolno i ostrożnie z wstrzymanym oddechem zaczął się powoli unosić. Miał już
dość śniegu i wilgoci. Istniała poważna obawa, że jego spodnie zamarzły,
a dokładniej rzecz biorąc przymarzły do jego tyłka. Co nie było przyjemnym
doświadczeniem. Jego skórzana kurtka teraz już była z całą pewnością sztywna
jak zbroja.
Mike zerwał się i praktycznie uniósł go w swoich dość
potężnych ramionach obawiając się, że może upaść albo coś i znów zrobić sobie
krzywdę.
No, w każdym bądź razie większą niż do tej pory.
Jayson musiał przyznać, że był pod wrażeniem. Na
szczęście nie wymyślono jeszcze tortur, które wydobyłyby z niego to zeznanie.
Puchaty, miękki Mikołaj wolno i wyraźnie niechętnie
opuścił go, i pozwolił stanąć na własnych nogach, kiedy uznał sapnięcie
Jay’a za protest.
– Drzwi są otwarte – powiedział skrępowany, machając w
tamtym kierunku ręką. Lekko zażenowany mocno objął Jaysona w pasie i zaczął
holować go do wejścia. – Byłem zostawić zakupy zanim jak kretyn wlazłem na dach
w całym tym wdzianku – paplał nerwowo. – Powinienem był poczekać. Albo
przynajmniej się przebrać… ale nieeee… nie wiem co mi strzeliło do głowy…
Jayson zmrużył oczy zasłaniając się przed, nagle zapalonym
przez swojego towarzysza, światłem. Niewiele potrafił dostrzec na początku, a
już z całą pewnością nie bardzo potrafił nadążyć za trajkotaniem
pomagającego mu faceta, ale i tak zachłysnął się na widok niezmienionego od lat
dużego holu. Z nadzieją zerknął w bok, gdzie były drzwi prowadzące do
salonu i kuchni, które stały teraz otworem. Mimo, że wewnątrz było
niewiele światła padającego z wielkiego żyrandola w holu, od razu wiedział, że mógłby
przez niego przejść z zamkniętymi oczyma i się nie potknąć ani razu. Na pamięć
znał każdy zakamarek tego domu.
– Chodź położyć się na kanapę. – Mike starał się
zdecydować co właściwie powinien zrobić. Miał ochotę usiąść i schować głowę w
dłoniach, udając, że wcale go tu nie ma. Nie mógł jednak tego zrobić. Przede
wszystkim powinien się opanować i odzyskać swój stoicki spokój, i wreszcie
zapanować nad niekontrolowanym drżeniem nóg. Wypadałoby też chyba, aby upewnił
się co do stanu zdrowia człowieka, którego niemal wprasował w ziemię. – Pomogę
ci zdjąć kurtkę i bluzę, bo chciałbym zobaczyć czy nic ci na pewno nie dolega.
Nawet nie protestuj – zawołał zanim Jay zdołał otworzyć usta. – Albo to, albo
wzywam lekarza…?
– Okej, okej… –
Jay wiedział kiedy się poddać, a brak możliwości wzięcia wystarczająco
głębokiego oddechu, aby się kłócić to chyba był ten moment. Nie sądził jednak,
żeby był poważnie ranny. Może lekko przytajony i trochę wstrząśnięty, ale z
całą pewnością nie groziło mu żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo.
– Dobrze. Daj.
Nie bez małych oporów mokra kurtka Jaysona znalazła się
na podłodze. Zanim zdołał się połapać już stał drżąc z zimna w czarnych
bokserkach, skarpetkach, i lekko przykusej podkoszulce, którą miał pod bluzą
z kapturem. Jak nastolatek pierwszy raz rozbierający się przez mężczyzną
nie wiedział co zrobić z rękoma. Zasłanianie krocza jednak wydało mu się
głupie. Zwłaszcza, że wzrok jego towarzysza zdawał się go pieścić, wolno i
skrupulatnie sunąc po jego ciele.
– Z–z–z–ziimmnnoo m-m-mi – wymamrotał szczękając zębami,
w końcu decydując, że idiotycznie się czuje jako jedyny rozebrany w pokoju.
– O cholera! – Mike walnął się w czoło otwartą dłonią,
wyraźnie zmieszany. Jak strzała pognał do gazowego kominka zdobiącego ścianę główną i włączył go.
Potem pogalopował do termostatu i podkręcił dodatkowo ogrzewanie, cały czas
włączając po drodze lampki. W końcu wpadł do kuchni i moment później
elektryczny czajnik zaczął syczeć przyjemnie.
Drżąc w dalszym ciągu praktycznie niekontrolowanie, Jayson
wodził zszokowanym wzrokiem za mężczyzną. Poruszał się po domy z pewnością
siebie stałego bywalca. Najwyraźniej czuł się jak u siebie, choć on
osobiście bladego pojęcia nie miał kto to był. Pewne było, że musiał bywać tutaj bardzo często.
Dziwne uczucie ścisnęło mu żołądek.
I
co do cholery robił na dachu jego pustego, ciemnego domu w stroju Świętego
Mikołaja?
Niedorzeczne, dziecinne i lekko zabawne podejrzenie,
które przyszło mu do głowy wyparł natychmiast, parskając na samego siebie
ironicznie. Był idiotą.
Święty
Mikołaj nie istnieje! Phi!
Mike zaniepokojony przybiegł natychmiast z ręcznikiem i
starym kocem jego matki w rękach.
– Dobrze się czujesz? – zapytał z przejęciem,
jednocześnie tarmosząc go za koszulkę.
Tym razem Layland poczuł się w obowiązku zaprotestować. Chwycił
rąbek koszuli i obciągnął prawie do kolan. Zignorował też rumieniec zalewający
jego dekolt i szyję.
– Whoaha… spokojnie. Momencik. – Kiedy zaskoczony Mike znieruchomiał,
patrząc na niego prawie ze strachem, Jay zmiękł. Całe powietrze z niego
uleciało. Tak jak i zazdrość, choć nie wiedział z czego się brała. – Może się
choć przedstawisz zanim mnie rozbierzesz?
– O! – Mikołaj zawołał rozdziawiając z zaskoczenia usta. Nieśmiały,
zażenowany uśmiech wypłynął na jego lekko różowe, ponętne wargi. Odpowiedział
cicho, rzucając mu nieśmiałe spojrzenie spod długiej firanki miodowych rzęs. –
Przepraszam. Całkiem o tym nie pomyślałem. Nazywam się Michael Walkers. I
choć to pewnie banalnie zabrzmi… jestem synem sąsiadów.
Jayson uśmiechnął się, jakby mimo swojej woli.
Przecież
on nadal mógł być maniakalnym mordercą, prawda?
– Walkers? Chyba nie kojarzę…
– To dlatego, że wprowadziliśmy się jakiś rok temu. Pani
Carla Moor sprzedała nam dom po śmierci męża i przeprowadziła się do brata. –
Mike wzruszył ramionami najwyraźniej wyczerpując temat. Nie chciał ryzykować wściekłości
Jay’a jeśli by przez przypadek parsknął, że wiedziałby gdyby częściej
kontaktował się z mamą. – Zdejmuj to. – Zażądał sam dziwiąc się własną
stanowczością i śmiałością. Nie chciał jednak tego analizować w tym
momencie. Zwłaszcza, że najwyraźniej zaskoczył swojego gospodarza tak iż ten
nie protestował, kiedy stracił koszulkę. – O cholera!
Okrzyk Mika sprawił, że również Jayson spojrzał na swoje
obite, lekko otarte i posiniaczone żebra. Cała jego szczupła, lekko muskularna pierś wyglądała jakby zderzył się... no cóż ze spadającym człowiekiem.
Rano
to będzie bolało jak sam skurczybyk.
– Nie jest źle – zapewnił tak siebie jak i nagle
blednącego towarzysza. – To tylko tak wygląda…
– Tak mi przykro – Michael nieświadom własnego ruchu
przesunął palcami po zaczerwienionym i obitym ciele, wodząc po nim delikatnie
i z fascynacją. Dopiero gęsia skórka, która obsypała ładnie
zdefiniowaną, gładką pierś Jaysona, przykuła jego uwagę do tego co robi.
Zaczerwieniony tak, że mógł konkurować z kolorem swojego kostiumu, chwycił koc
i owinął stojącą spokojnie, lekko trzęsącą się postać. Zaledwie ostatkiem
woli i rozsądku, udało mu się zwalczyć jęk żalu, kiedy kremowobiała skóra i
piękne ciemnoróżowe, zmienione w kuszące czubeczki sutki, zniknęły z jego
pola widzenia.
Musiał
się wziąć w garść!
– Spokojnie. – Jayson siadł na kanapie z ulgą. Cieszył
się, że będzie mógł ukryć reakcję swojego ciała na rozpalone spojrzenie, którym
obdarzył go Michael. Już mu nie było nagle zimno. Za to czuł, że drżenie z
zewnątrz przeniosło się do jego wnętrza. Nie pomogło sytuacji to, że większy
mężczyzna uklęknął przed nim i z wigorem zaczął wycierać jego ciemnobrązowe
włosy, nadal jeszcze lekko przymrożone, ale już topniejące od ciepła. Byli tak blisko siebie, że ich oddechy się mieszały.
To było jednocześnie żenujące i przyjemne. Przez ułamek
sekundy ich oczy się spotkały i napięcie, które się wytworzyło z powodu tego
jednego spojrzenia, onieśmieliło ich obu.
– Czego byś się napił? – Mike zaróżowiony po uszy,
opuścił spojrzenie, żałując w duchu, że koc tak szczelnie okrywa ciało Jaysona,
na które nie miał okazji się napatrzeć. Nawet nie śmiał marzyć, że następna
taka okazja mu się nadarzy. O decyzji, którą podjął spadając nawet nie chciał
myśleć. – Kupiłem mleko, jajka, pieczywo i kilka innych drobiazgów na przyjazd
twoich rodziców. Twoja mama mówiła, że wszystko inne już dawno ma kupione. – Wskazał
wielką choinkę w rogu. – Przywiozłem drzewko, abyście mogli je razem dziś
ubrać, ale… – Spojrzał na milczącego, sztywno siedzącego Jaysona. Jego mina nie
wyrażała nic. Co chyba było najbardziej przerażające. – Ale nie przyjechali…
przepraszam, nie wiem co się stało.
– Śnieżyca – wymamrotał w końcu Jay. Zagubiony i
przytłoczony nagle. Jego rodzina najwyraźniej miała godnego następcę na jego
miejsce. Przystojnego i najwyraźniej troskliwego. Co on właściwie tu robił?
Widząc, że Mike marszczy brwi, dodał tonem wyjaśnienia. – Nie mogą wyjechać od
dziadków. Utknęli tam… prawdopodobnie na całe święta. – Przełknął ślinę, przez
nagle, zaskakująco suche gardło. – Nikt nie chce pracować w taki czas… nie
powinien musieć…
– O!... och… tak mi przykro. – Mike zamrugał zaskoczony.
Cokolwiek Jay czuł było chyba bardzo bolesne, bo jego twarz zapadła się i spochmurniała.
Miał ochotę go przytulić, pogłaskać przygarbione plecy. Ucałować jego lekko
drżące, nadal sine usta i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. – Może jednak
uda im się wrócić.
– Po co? – Jay odsunął od siebie ręce Mike'a i ręcznik.
Chciał, aby całkiem się odsunął. Nie chciał współczucia. Nie chciał mieć
pięknego mężczyzny u swych stóp. Bo dla niego, choć to był pierwszy taki
przypadek, to jednak nigdy nie kończyło się dobrze. – Lepiej jak tam zostaną i
spędzą udane, spokojne święta, a nie podróżują kilka godzin, tylko po to, aby
przygotowywać tutaj wszystko na szybko…
Michael niechętnie uniósł się i gestem nakazał położyć
się Jay’owi na poduszkach kanapy. Nie wiedział co powiedzieć. Smutek jego
towarzysza ściskał go za serce. Szybko i skutecznie opatulił go kocem, choć tamten protestował i parskał, że sam się może o siebie zatroszczyć.
– Czego więc się napijesz? Kawy, herbaty z cytryną,
kakao? – zapytał, wycofując się do kuchni. Potrzebował momentu w samotności, aby
pozbierać na tyle, żeby móc logicznie myśleć i to nie na temat tego jak bardzo
podobał mu się ten lekko gburowaty, zagubiony mężczyzna.
– Burbona, wódki, może być whisky – padła ponura odpowiedź.
– O nie. Niestety to by było nierozsądne. – Mike
zaprotestował automatycznie. – W razie konieczności, nie mógłbyś wziąć żadnych
środków przeciwbólowych.
– Cholerny świętoszek… – Jay wyszeptał za znikającą
postacią.
Tacy byli najgorsi. Piękni. Idealni. Zazwyczaj zajęci,
albo niewierni. Zbyt nadęci i zarozumiali dla własnego dobra. Przyjechał do
domu, aby wyrwać się z bezsensownego kręgu seksu, nieudanych związków, zdrad i
niepewnego jutra. Beznadzieja zżerała go od środka. Beznadzieja i wstyd. Był płytkim,
pustym człowiekiem. Jedyne co miał to wielkie mniemanie o sobie. I jak to się
dla niego skończyło? Wrócił do domu z podwiniętym ogonem.
Do domu w którym najwyraźniej już ktoś inny zajął jego
miejsce. Nie potrafił się nawet zmusić, żeby czuć coś więcej niż smutek.
Michael z lekkimi rumieńcami wywołanymi ciepłotą, którą odczuwał w swoim obszernym kostiumie,
wniósł do salonu tacę z parującymi kubkami.
– Napij się, żeby się rozgrzać. Ja skoczę do domu założyć
na siebie normalne ubranie i zaraz wracam. Nie ruszaj się z kanapy – zarządził
stanowczo, nie mogąc się jednak zmusić, aby spojrzeć w oczy Jaysona. – To na
wypadek, gdyby zakręciło ci się w głowie, więc się nie sprzeczaj. Ja będę
dosłownie za pięć minut i zrobię ci coś do jedzenia.
Wypadł z domu zanim Jay tak na dobrą sprawę miał okazje
zaprotestować.
W końcu
był w stanie sam zająć się sobą.
Z głuchym jękiem usiadł, przytrzymując swoje protestujące
żebra i opatulając się ściślej kocem, ruszył do swojego dawnego pokoju. Miał
nadzieję, że jeszcze jest jego. Może już dawno został przerobiony na składzik? W
końcu nie był w domu pięć lat. Zaraz po skończeniu szkoły średniej wybył w
wielki świat wierząc, że go może zawojować. Że potrzebuje w swoim życiu czegoś
więcej niż miało do zaoferowania małe, zapyziałe miasteczko. No może, nie takie
małe. Dwadzieścia pięć tysięcy ludzi to nie tak mało w końcu. Jemu jednak
wydawało się, że potrzebuje przynajmniej pół miliona nieznajomych, aby być szczęśliwym.
Połowa domu była przeznaczona na sypialnie. Wielka,
przestronna z małą łazienką dla jego rodziców. Druga zaraz po prawej dla jego
małej siostry, łazienka i pokój dla niego. Druga połowa domu to była
przestronna kuchnia z wielkim stołem, oddzielony wysokim blatem salon i pokój rekreacyjno–gościnny.
Nic się nie pozmieniało. Może tylko z wyjątkiem kolorów ścian i zasłonek. Dywan
w holu też był nowy.
Dech w piersi mu zamarł, gdy otworzył drzwi do swojego
pokoju. Oczy zapiekły, rozmazując widok. Nic się nie zmieniło. Równie dobrze
mógł wyjść rano do szkoły lub pracy, a nie pięć lat temu ze złością
i krzykiem: jaki to niezrozumiany, stłamszony i dorosły był. Dziś w wieku
dwudziestu trzech lat czuł się jak dzieciak. Głupi, zarozumiały dzieciak, który
nie miał szacunku ani dla swoich rodziców, ani dla samego siebie.
Znieczulając się na ból, całkiem już nie fizyczny dręczący
jego dusze, upuścił koc na podłogę i poczłapał do łazienki. Zimno kafelek mogło
konkurować z zimnem jego przemarzniętych stóp. Nie spojrzał w lustro wyjmując
puszysty ręcznik z szafki. Nie miał na to sił. Wszedł pod prysznic zanim woda
zdołała się nagrzać, ale było mu wszystko jedno. Gdzieś tam kołatało mu się po
zakamarkach umysłu, że tak się powinno robić, gdy ktoś przemarzł. Zbyt ciepła woda mogła być niebezpieczna w takich sytuacjach. On po prostu
chciał z siebie spłukać zapach strachu i zmęczenie zaciskające jego mięśnie w
ciasne knoty.
Nigdy chyba jeszcze nie był tak przerażony jak w momencie
kiedy zobaczył Świętego Mikołaja… tfu… Michaela Walkersa spadającego z dachu
jego domu. Wszystkie najgorsze scenariusze przeleciały mu przez mózg jak
zawieja śnieżna. Oczyma wyobraźni widział go leżącego na dole z wykrzywioną
groteskowo głową, pod nierealnym kątem i z rozrzuconymi na boki rękami i
nogami. Dziewiczo biały śnieg znaczyła ciepła, parująca czerwona krew.
Był posrany ze strachu.
Myślał tylko o tym, co zrobić, aby go ocalić.
Na myśl mu nie przyszło, że w ostatecznym rozrachunku to
on będzie bardziej poobijany.
Nie żałował jednak tego co zrobił. Nie wybaczyłby sobie,
gdyby nie pomógł. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo długiego czasu był z
siebie dumny.
Cholera, zaś wychodziła na wierzch jego arogancja i
zarozumiałość.
Każdy inny zrobiłby to, bo tak trzeba. A on się nadymał,
jakby nie wiadomo co takiego zrobił.
Był żałosny
Ubranie stroju Świętego Mikołaja nie było łatwe. Zwłaszcza
bez pomocy. Gruby piankowy kombinezon wkładany pod kostium miał imitować
pełniejsze kształty postaci. Wuj Mike’a do którego należał w oryginale, miał
jednak większy… mięsień piwny i stąd pomysł z jego ukochanym jaśkiem. Teraz wydobycie
się z niego było równie skomplikowane.
Tym bardziej, że Michael spieszył się. Drżał o zdrowie
i bezpieczeństwo Jaysona, i obawiał się zbyt długo pozostać z własnymi
myślami. Śliski, lekko wilgotny materiał stawiał opór. Szeroki pas przytrzymujący
jego poduszkę za nic nie chciał się rozpiąć, a wysokie buty utknęły na dobre. Już
sam nie wiedział od czego zacząć rozbieranie. Miał wszystkiego dość.
Był zmęczony, spocony, głodny i obolały wewnątrz. Miał serce
w gardle od chwili w której ujrzał rozebranego Jaysona Laylanda i z przerażenia
drżały mu kolana. Szczupły i muskularny mężczyzna, sprawiał wrażenie pewnego siebie, wręcz aroganckiego. Wiedział, że ze swoimi długimi do podbródka, potarganymi włosami, kwadratową, przystojną twarzą i idealnie wystylizowaną cienką bródką okalającą jego żuchwę i podbródek, był seksowny i kuszący. Przeraźliwie jasnoszare oczy wwiercały się w człowieka, kiedy zerkał ze zmarszczonymi brwiami. Proste i dość grube nadawały mu gburowatego wyglądu. Nie zmieniało to faktu jednak, że był idealny w oczach Mika. Piękny, seksowny, wspaniale zbudowany. Wielka gula tkwiła mu w gardle i nie dało rady jej się
pozbyć, bez względu na to ile razy przełykał, kiedy wyobraźnia podsuwała mu obrazy, jak wolno i kusząco ściągał mu bokserki wzdłuż długich, lekko pokrytych ciemnym włosem nóg.
Podniecenie, bolesne i niespodziewane uderzyło w jego ciało jak świąteczny tir coca-coli. Miał ochotę zabronić sobie. Odruchowo. Z przyzwyczajenia. Chciał udawać, że nic nie czuje. Był przerażony i zażenowany. Nawet gdyby chciał zadziałać, jak podpowiadała mu wyobraźnia, nie wierzył, że jest wstanie pokonać niepewność i obawy.
Był zagubiony...
W końcu walcząc ze łzami cichaczem napływającymi mu do
oczu usiadł ciężko, na łóżku w swoim pokoju. Niemal takim samym jak Jaya.
Głowa ciążyła mu, a oczy podejrzanie piekły, więc zamknął
je i wspierając się na rękach, ukrył twarz w obolałych, obdartych
dłoniach. Nie miał zamiaru płakać. Chciał tylko pokonać zawrót głowy. Już nie
było czego się bać.
W końcu
przecież żył!
A mógł umrzeć. Mógł spaść tak nieszczęśliwie, że
skończyłby sparaliżowany, na łasce i opiece innych. Mógł zabić drugiego
człowieka.
Nie uspakajało jego sumienia to, że przecież nie zrobił
tego specjalnie. Że wypadki się zdarzają. Myśl o tym, co przeżyliby jego
rodzice i rodzeństwo było przytłaczające. Cierpieliby, bo zachował się
nieodpowiedzialnie. Bo wydawało mu się, że wszystkiemu powinien podołać sam,
jeśli ma zasłużyć na szacunek.
Czy to nie było jednak szczytem ironii, że chciał
szacunku, choć sam nigdy nie miał dość honoru i odwagi, aby przyznać kim jest?
Być może całe życie nie mignęło mu przed oczyma, ale za
to mignęło mu to wszystko co już go mogło nigdy nie spotkać. Na co już nie
będzie miał szans jeśli umrze.
Odkąd skończył piętnaście lat wiedział, że coś jest z nim
nie w porządku. Nie chciał się jednak z tym pogodzić. Walczył ze sobą, bo
w swoim buncie i w swojej złości uznał, że należy mu się wybór.
Nie
chciał być gejem i nie zamierzał.
Teraz parskając cynicznym śmiechem nad własną głupotą
wykaraskał się w końcu z kostiumu. Otarł mokre od cichych łez policzki,
przy okazji pozbywając się śnieżnobiałych sztucznych brwi i wąsów. Całkiem o
nich zapomniał. Pewnie wyglądał jak totalny idiota. Zrezygnowany wciągnął na
siebie pierwszą z brzegu kraciastą koszulę i stare sprane jeansy. Nie kłopocząc się skarpetkami wciągnął addidasy i ruszył do lodówki. Chwytając miskę z
zapiekanką, którą zostawiła dla niego matka, ruszył do sąsiada.
Musiał nim się zaopiekować. Tylko tak było fair.
Za tydzień ciąg dalszy :D Zapraszam serdecznie
SPOILER:
Rozdział drugi
"Pierwszy rzut oka na wracającego Michaela i serce Jaya
stanęło na moment. Nie tylko serce. Jego członek zesztywniał w takim tempie, że
cudem było, że jego serce w ogóle miało jakąkolwiek krew do przetłaczania.
Ciemnoblond włosy mężczyzny, dłuższe na górze, z grzywką
lekko opadającą na bok, z tyłu i po bokach krótko przycięte, poznaczone były
rozjaśnionymi słońcem pasemkami. Lekko okrągła twarz z wysoko osadzonymi kośćmi
policzkowymi nadal była opalona, a ciemne wyraziście zrysowane brwi i maleńka
zadziorna bródka, zdobiąca jego szczupły podbródek, nadawała mu lekko niesfornego wyglądu. Tylko wielkie
ciemnobrązowe oczy zdradzały niepewność i zażenowanie.
Jayson jak w transie przesunął wzrokiem po całej do tej
pory ukrytej przed nim sylwetce.
Ciało Mika było czystą perfekcją. Jeśli do tej pory nie
miał swojego ideału to właśnie znalazł. Z hukiem, krzykiem i werblami w jego
skołatanej głowie. Wysoki, potężnie zbudowany, ale nie przesadnie muskularny
promieniował siłą. Trudno było się dopatrzeć na nim choć grama zbędnego tłuszczu.
Wręcz przeciwnie, wszędzie był odpowiednio zaokrąglony. Długie nogi o silnych
udach do perfekcji wypełniały najciaśniejsze, najcieńsze jeansy jakie na oczy
widział. Wszystkie wypukłości, i wklęśnięcia, a już szczególnie idealnych rozmiarów
krocze, było wręcz perwersyjnie kusząco wyeksponowane. Pierś rozpychała ciemnoniebieską
kraciastą koszulę. Podchodząc do niego poruszał się lekko i zwinnie.
Jay musiał
przytrzymać blatu kuchennego, aby nie ugięły mu się kolana.
- Miałeś leżeć – Mike mruknął z wyrzutem, przyglądając się
mu uważnie, aby się upewnić, że wszystko w porządku. – Miałem przeczucie, że będziesz sprawiał
problemy...
"
Całość opowiadania znajdziesz tutaj: http://akfa-dreamlandpress.blogspot.co.uk/p/swieta-jak-z-obrazka.html
Panowie nie spodziewali się, że te święta będą inne od poprzednich. :D Ich pierwsze spotkanie mnie nieźle rozbawiło (nuta przerażenia też była). Ja wiem, że dla Mike,a było to doświadczenie przerażające, tym bardziej, że mógł zabić, okaleczyć nie tylko siebie, ale i Jay'a, ale nie często zdarza się, że Mikołaje spadają z nieba. Dobra, w tym wypadku z dachu. Spotkanie bolesne, ale za to Mike mógł zająć się przemoczonym, zmarzniętym chłopakiem. :D Polubiłam ich obu. Wczułam się w ich nastrój z łatwością. I mnie również serce się ścisnęło na ten smutek Jaysona. Bardzo ciekawi mnie jego historia i podoba mi się to, że jest taki napalony. Tu tyłek mu przymarza, a on... :DDD Szalał chłopak. Sądził, że zdobędzie świat, a tu życie okazało się inne od wyobrażeń. Ma teraz szansę coś zmienić w swoim życiu i ta szansa spadła z dachu. :D
OdpowiedzUsuńKocham Twoje teksty i wciąż mi ich mało. Pochłaniam je jak najznakomitszy deser czując się syta tylko na chwilę przy czytaniu i tuż po nim. :D
Wczułam się niesamowicie w te grudniowe klimaty, oj tak! Do Świąt jeszcze trochę czasu, więc może do tej pory jakiś Mikołaj spadnie dla mnie z jakiegoś dachu :P Byle tylko wylądował obok mnie... i na własnych nogach ;) Pomysł na historię bardzo mi się podoba! Mike jest przeuroczy w swojej ciapowatości, a Jay pewnie dzięki niemu dostanie szansę pogrzebania swojej 'wewnętrznej szmaty', która tak bardzo skomplikowała mu życie. Jak to wszystko potrafi się zmienić w jednej chwili...zapowiada się na to, że okres świąteczny, który nie rysował się w kolorowych barwach dla obydwu bohaterów, jednak nie będzie taki zły ;) Trzymam za nich kciuki: za przyznanie się Mike'a do tego, kim jest (nie tylko w obliczu śmierci) i za Jaya, aby uporał się ostatecznie z własną przeszłością. Razem na pewno im się to uda! Dziękuję pięknie za Twoją pracę i, przede wszystkim, za chęci :) Będę niecierpliwie wyglądać ciągu dalszego. Pozdrawiam serdecznie, Wiola.
OdpowiedzUsuń@Luana i @ Wiola - Uwielbiam święta i wiele przyjemności sprawia mi pisanie o nich. Chciałabym przekazać ducha świąt wszystkim ludziom, bo to powinien być ważny czas w życiu każdego. Choćby ze względu na pozytywne uczucia jakie w ludziach wyzwala.
OdpowiedzUsuńMoja historia będzie się rozwijać i mam nadzieję, że będzie lepsze niż się spodziewacie.W kolejnych dwóch częściach będziecie mogli się dowiedzieć coś więcej o naszych panach i dlaczego są tacy jacy są i dlaczego tak się zachowują.
Święta maja pomóc im uleczyć serca i dusze. :D
Dziękuję wam za cudowny, zachęcający do jeszcze cięższej pracy, komentarz.
Pozdrawiam serdecznie
AkFa
Kolejne opowiadanie do kolekcji moich ulubionych z pewnością mogę dodać, chociaż tutaj dopiero jest początek i nie wiemy co będzie w kolejnych dwóch częściach. Naprawdę cieszę się, że tu trafiłam i mogę się rozpływać nad tekstami.:)
OdpowiedzUsuńSmutne jest to, że Jay myśli, że Mike zajął jego miejsce. Sadzę, że w sercu kochających rodziców nikt nie zajmie miejsca dziecka. Choćby nie wiem jak pomagał. Mike jest uprzejmy, pomocny taki cieplutki i stateczny się wydaje. Jay... Tak, jestem ciekawa jego wewnętrznej szmaty. Jego przeszłości. Wszystkiego. A także tego jak znajduje swoje miejsce u boku Mike'a. :)
Elis
Bardzo się cieszę, że udało mi się cię zaciekawić i że podobają ci sie moje prace. Postaram się sprawić wam moimi opowiadaniami jak najwięcej przyjemności.
UsuńPozdrawiam serdecznie
AkFa
Proszę przeczytaj to co napisałaś jeszcze raz i popraw błędy (nie mam na myśli ortograficznych, ale stylistyczne i pleonastyczne, logiczne i gramatyczne, tak walą po oczach, że aż boli)! Szczególnie początek, część do pierwszej gwiazdki, po prostu zniechęca to do czytania. Staraj się również nie używać słów, które być może są równoważne częściej używanym wyrażeniom tylko dlatego, że są one na tyle zbliżone i można nimi zastąpić to drugie określenie - ale w odpowiednim kontekście! (o czym widać czasami zapominasz).
OdpowiedzUsuńJeśli moje błędy są dla ciebie tak drastyczne i tak oczywiste, poproszę o konkretniejsze uwagi. Z chęcią się z nimi zapoznam i wezmę pod uwagę. Zawsze korzystam z dobrych rad, jeśli mogą pomóc moim pracom.
UsuńAkFa
Nie ma to jak wytykać błędy bez wypisania ich, pokazania ich. I nie rozumiem czemu bardzo dobry tekst zniechęca do czytania. Rozumiem jak się czyta i patrzy na błędy zamiast napawać się dobrym tekstem. Nie każdy jest dobry w stylistyce zdań itd. Ja jestem kompletny matoł w tym względzie, mimo swoich lat, a zaś z ortografii jestem mistrzem. Tylko nawet jak czytam opowiadania pełnych błędów ortograficznych, to wyłączam moje poprawianie i skupiam się na tekście, aby czerpać z niego przyjemność. Ewentualnie później wskazuję błędy i je wypisuję, ponieważ każdy przykład dla autora jest nauką, żeby czegoś nie robić lub zrobić coś inaczej. I nie ma to jak napisać, że opowiadanie jest pełne tego a tamtego, trzeba wskazać co jest nie tak, żeby autor wiedział i mógł nauczyć się na błędach.
UsuńAkFa, tekst jest bajeczny, chłopcy wspaniali i nie mogę się doczekać dalszego ciągu. :))
Ella
Dziękuję Ella za wsparcie i słowa pociechy. Każda krytyka boli, szczególnie jeśli integralna część tekstu - czyli jego treść - jest pomijana milczeniem, a wytykane są techniczne uchybienia. Ale dokładnie tak zdarza się najczęściej. Nigdy nie miałam nic przeciwko temu, aby ktoś mi wskazał moje błędy czy uchybienia. Staram się to wykorzystać na swoją korzyść, bo chyba logiczne jest, że żaden autor nie chce, aby jego tekst był zły. Bez problemu też przyjmuję porady jak pisać - nawet jeśli danej osobie się wydaje, że wie lepiej jak moje opowiadanie 'powinno' wyglądać i nie uświadamia sobie, że powinna napisać własne, zamiast podciągać pod swoje oczekiwanie cudze.
UsuńCiągle pracuję nad ortografią, literówkami czy interpunkcją. Stylistyka jest tak naprawdę kwestią umowną, bo każdy wydaje się wiedzieć najlepiej, a pochodząc z różnych regionów ma własny sposób wysławiania się. Ja dodatkowo borykam się z obcojęzycznymi przyzwyczajeniami, jako że moje opowiadania powstają w mojej głowie właściwie po angielsku i brak polskich odpowiedników, wręcz boli czasem.
Jako zagorzała czytelniczka - to jest jakieś 20 lat doświadczenia w tym temacie - zawsze najpierw i przede wszystkim brałam pod uwagę to co książka chce mi przekazać. Cała reszta była nieistotna, tak długo, jak długo tekst był dla mnie wystarczająco logiczny i przejrzysty, aby go zrozumieć. Może dlatego nigdy nie mogłam rozumieć ludzi, którzy tak sztywno trzymają się swoich własnych wytycznych, że przysłania im to treść tekstu. Nigdy nie byłam zwolenniczką przerostu formy nad treścią. Najważniejsze to wyrazić emocje docierające do czytelnika. Nie ważne jak, ważne aby osiągnąć zamierzony efekt. Osobiście uważam też, że należy posługiwać się językiem powszechnym, bliskim, znajomym, obecnym w naszym codziennym życiu. To czyni książki naszymi przyjaciółmi. Znanymi, lubianymi, w towarzystwie których każdy może się czuć komfortowo. Wykształceni ludzie nie koniecznie muszą posługiwać się nadętym, wyniosłym tonem.
Ella jeszcze raz dziękuję. Mam nadzieję rozwijać mój warsztat, dlatego zawsze bardzo poważnie traktuję rady, krytykę czy wskazówki. Nie mniej jednak piszę właśnie dla ludzi, dla których treść ma znaczenie o wiele większe niż techniczny aspekt ułożenia zdań.
Pozdrawiam serdecznie i dziś będę pracować nad drugą częścią opowiadania
AkFa
O matko...! Nie wiem, może jestem ślepa, ale opowiadania na tym blogu to jedne z najlepiej napisanych jakie czytałam (na blogach). A nie należę do czytelniczek, które nic tylko tego rodzaju prozę czytają. W zasadzie to zawsze, gdy muszę przemieścić się metrem lub innym środkiem komunikacji miejskiej zabieram książkę i czytam. Nie mam (niestety lub na szczęście:)już piętnastu lat ani dwudziestu więc błędy językowe, a tym bardziej ortograficzne zniechęcają mnie do czytania. Nie czuję się zniechęcona. Rażące błędy? Jakoś je do tej pory nie zauważyłam. Coś tam... się zdarza, oczywiście. Ale, gdzie nie? Reasumując. Przeczytam "świąteczne" raz jeszcze. A nóż coś znajdę...
OdpowiedzUsuńI... za "Budką" tęsknię - takie lekkie, chyba nieszkodliwe uzależnienie...
Pozdrawiam
ELL
Rany... Sama narobiłam błędów... Tak chyba z emocji...
OdpowiedzUsuńELL
Kiedy pojawi się kolejna część? już nie mogę się doczekać
OdpowiedzUsuńJuż wkrótce, obiecuję. Pracuję na nocki, więc nie mam za dużo sił, ale mam już sporo napisane. Dopracuję je najpóźniej na poniedziałek w nocy :)
Usuń