Wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek
Zapraszam na krótkie opowiadanie Walentynkowe
"Nie stój! Całuj!" będzie dostępne tutaj i na mojej stronie internetowej
www.myspaceintheworld.wordpress.com
gdzie znajdziecie więcej opowiadań w Free-kąski
gdzie znajdziecie więcej opowiadań w Free-kąski
Nie stój! Całuj!
By AkFa
Powtarzanie sobie po raz setny tego samego nie zmieniało sytuacji
nawet na jotę, ale niezmiennie jedno zdanie kołatało się po jego głowie. Wciąż
i na okrągło.
„Co ja tutaj do cholery robię?”
Odpowiedź która przychodziła mu na myśl też była ciężka
do zaakceptowania. Lucy, ta mała zołza znów go wrobiła. Nie pierwszy raz, to
fakt, ale jego męskie ego usilnie nalegało, że zdecydowanie ostatni.
Jeszcze na dodatek w Walentynki! Przecież to była
paranoja. Zabawa dla dzieciaków, którzy każdą burzę hormonalną mylili z
miłością. I ten róż, róż, i potem nawet więcej różu. Choć nie… były jeszcze
wszechobecne czerwone serduszka…
Z obrzydzeniem i skrzywioną miną, Jacob odgarnął kolejną
masę snujących się, zasłaniających wszystko różowych balonów, plując i
parskając z powodu konfetti przyklejającego się do jego twarzy z uporem, i
ruszył w poszukiwaniu baru. Gdzieś tutaj do cholery musiał być, to bez dwóch
zdań. Przecież gdzieś musieli chować się wszyscy ci nieszczęśnicy, którzy dali
się tu przyciągnąć przez niewyżyte dziewczyny czy… zdeterminowane siostry…
Przedzieranie się przez lepiące się do siebie, namiętnie
objęte pary, wcale nie poprawiało jego humoru. Jak mógł dać się przekonać,
skoro sam nawet nie miał dziewczyny, nadal było dla niego zagadką. Choć może
właściwie wiedział co przeważyło szalę tego szaleństwa.
Pięćset dolarów nagrody w jakimś durnym konkursie, który
wymyśliła jego zwariowana, niemożliwa i zdeterminowana siostra. Nawet nie
uprzedziła go co to za konkurs! A pomyślałby kto, że istnieje takie coś jak
solidarność rodzinna. Każda jednak dodatkowa kasa była krokiem w kierunku
spełnienia jego marzeń. Dla tego faktu, mógł się poświęcić…
Muzyka snuła się z każdego kąta. Słodka, powolna i
opływająca ciała par na mini parkiecie. Sklejone niemal po granice
niemożliwości oddychania, trąc o siebie i robiąc maślane oczy do siebie
nawzajem, wydawali się nieobecni. Wyrzucili otaczający ich świat, bo nie był im
potrzebny. Mieli siebie na wzajem. Zimny dreszcz spłynął po plecach Jacoba.
Sama myśl, że kiedykolwiek mógłby tak się zachowywać, zmieniała jego żołądek w
supeł. Nikt nie dałby rady przekonać go, że jakiekolwiek uczucie warte było
robienia z siebie idioty w tłumie ludzi. A byli tu chyba wszyscy. Jak Lucy załatwiła
salę na tę imprezę było jedną z tych zagadek, na które zdecydowanie lepiej
było nie znać odpowiedzi.
Kto wymyśla Zabawę Walentynkową na dwa tygodnie przed
samymi Walentynkami? No cóż, oczywiście wygląda na to, że jego siostra. Z ulgą
przyjął wielką filiżankę ponczu, czy cholera wie co to było i odpowiedział
kelnerce ciasnym uśmiechem na jej zalotny. Bez żenady obrzuciła jego ciało
pochlebnym, zadowolonym spojrzeniem. Ostry makijaż, ciuchy po młodszej siostrze
i czerwone szpony. Jeśli byłaby choć odrobinę bardziej oczywista to chyba
aresztowałaby ją policja.
Nie, moja droga, trzy drinki za wcześnie – pomyślał drętwo, podejrzliwie zaglądając do filiżanki
wypełnionej różową cieczą. – Jezu, serio?
Niech to coś lepiej będzie dobre, bo
jeśli zobaczy jeszcze jakikolwiek odcień różu to puści pawia. – Wziął
ogromny łyk z głębokim pomrukiem zadowolenia. – Nie, właściwie to są serduszka. Jeśli zobaczy jeszcze jakieś serduszko…
– O, tutaj jesteś!
Jacob skrzywił się ukrywając ponurą minę za filiżanką, na
dźwięk głosu jego absurdalnie zadowolonej z siebie siostry. Kiedy ona miała
powód aby się cieszyć, inny mieli powody aby się obawiać.
– Boże, Lucy! Naprawdę, jeszcze więcej różu? – zapytał z
niedowierzaniem, obrzucając jej szczupłą, wysoką sylwetkę obciągniętą minimum
materiału, ale za to wściekle różowego, na dodatek pokrytego toną cekinów.
Kobieta zignorowała go szczerząc śnieżnobiałe ząbki w
szerokim uśmiechu i rzucając mu się na szyję z chichotem.
– Masz szczęście że przyszedłeś! – Cmoknęła go głośno w
policzek i z zadowoleniem sprawdziła, że jej nowa niepozostawiająca śladów
pomadka na serio działa.
Jacob zdusił sarkastyczną odpowiedź cisnącą mu się na
usta. Wdawanie się w słowne potyczki w tym momencie było mu niepotrzebne do
szczęścia. A przyznać się do faktu, że i tak nie groziło mu że wygra, było
zbyt bolesnym ciosem dla jego zagrożonej w tym serduszkowym raju, męskości.
– Nie ciesz się. Nie zabawię długo.
– Przestań! – Lucy zażądała poważnym tonem, jednocześnie
obrzucając jego sylwetkę szybkim, szacującym spojrzeniem. Szczupły i wysoki,
jak zwykle nie zrobił nic aby podkreślić swoje atuty. Ciemne włosy
rozczochrane, a policzki nieogolone. Choć w jego przypadku zawsze wyglądało
jakby efekt był zamierzony i Lucy nieraz korciło, aby powiedzieć bratu, że wynik
był całkiem przeciwny do tego na jaki miał nadzieję. Jasno niebieskie oczy
tylko dodawały mu uroku zawadiaki, swoim chłodnym spojrzeniem.
A przecież dobrze wiedziała, że taki nie był. Był
wspaniałym, troskliwym bratem i zawsze mogła na niego liczyć. Tak długo
był sam, że już nauczył się nie mieć nikogo. Czas, aby to ona się nim
zaopiekowała. – Nie mogłeś przynajmniej włożyć tej koszuli, którą ci kupiłam w
prezencie? – zapytała z wyrzutem. Czarna prosta koszulka nie oddawała w pełni
sprawiedliwości jego umięśnionej, choć smukłej sylwetce. Jacob rzucił jej
wredne spojrzenie.
– Jak sama zauważyłaś, to prezent. Muszę go szanować.
– Jasne! Zwyczajnie nie chcesz, aby kobiety się na ciebie
rzucały! – Palnęła go w ramię z mrugnięciem oka. Uważnie jednak obserwowała
jego reakcję. Miała nadzieję, że jej plan zadziała. Wszystkie samotne koleżanki
jej i koleżanki, koleżanek przyszły aby na niego zapolować. Phi… nawet kilku
kolegów…
– Tak. – Jacob skinął na kelnerką ręką po następną
szklaneczkę. – Właśnie tego chcę. Aby zostawiono mnie w spokoju. Jakiekolwiek
więc plany matrymonialne dla mnie miałaś, już możesz o nich zapomnieć. Nie chcę
dziewczyny. A gdybym chciał, wierz mi, znalazłbym sobie sam. – Przyjął drinka
z nieobecnym skinieniem głowy w stronę obsługującej go kobiety. Alkohol
zaczynał go już ogrzewać od środka, ale nadal niewystarczająco, aby zwabić go w
sidła harpii. Z westchnieniem spojrzał na smutną i rozczarowaną minę Lucy. –
Nie chcę znaleźć sobie dziewczyny! – dodał stanowczo, aby nie pozostał nawet
cień wątpliwości. Lucy wyszczerzyła zęby w krwiożerczym uśmiechu.
– To znajdź sobie chłopaka!
Jacob jedyne na co mógł się zdobyć, to tylko przewrócenie
oczyma. To różowe coś zaczynało smakować coraz lepiej.
– Kochany, masz dwadzieścia osiem lat. Czas na ciebie.
Nie robisz się coraz młodszy, a po za tym wiem, że byłeś ciekaw… – Lucy
uwiesiła się na jego ramieniu patrząc na niego przymilnie.
– Nie, aż tak
ciekawy. – Nigdy nie powinien był ulec pokusie i wypytywać jej o jej
homoseksualnych przyjaciół. Zawsze wiedział, że jego ciekawość zapędzi go w
kłopoty. – Sprecyzuję konkretnej, aby nie było żadnych więcej wątpliwości. Nie
jestem zainteresowany ŻADNYM związkiem! – Dokończył stanowczo, wypijając resztę
alkoholu. Musiał być twardy, nieugięty i tego się trzymać!
Wyglądało jednak na to, że będzie potrzebował znacznie
więcej alkoholu. Lucy chyba doszła do tego samego wniosku, bo sama machnęła na
kelnerkę. Minutę później wręczała bratu kolejną szklaneczkę. Musiał się
zrelaksować, inaczej nic nie wyjdzie z tego.
– To dlatego, że jeszcze nie spotkałeś właściwej osoby. Chodź przywitać się z Mike’m. – Bez oglądania
się za siebie, zaczęła ciągnąć niestawiającego oporu brata przez tłum
znajomych. Po dwóch metrach, Jacob zaczął zastanawiać się czy nie dostanie
klaustrofobii. Nawet już nie wiedział kto go poklepywał po ramieniu, tylu się
przepchnęło obok nich. Poklepywanie po tyłku jednak poważnie go wkurzyło.
Zerwałby się w mgnieniu oka gdyby nie żelazny uścisk jego siostry na jego
nadgarstku. Strzyga miała chwyt, trzeba było jej przyznać.
W końcu lądując po drugiej stronie Sali, tuż przy
stanowisku z małymi upominkami, czekoladkami i serduszkami, Lucy rzuciła się na
wielkiego, postawnego mężczyznę i obcałowała po całej twarzy. Zawsze
pierwszym skojarzeniem Jacoba, kiedy na niego patrzył było Hiszpański Konkwistador, choć technicznie rzecz biorąc jego
korzenie były włoskie. Wielkolud z cierpliwością zniósł atak, a nawet
przyciągnął dziewczynę do siebie i praktycznie skrył w ramionach. Jeśli
ktoś chciałby plakatową kwintesencję Walentynek, wystarczyłoby że pstryknąłby
im zdjęcie.
– Hmm…maleństwo. Bawisz się dobrze? – mruczenie Lucy
dotarło nawet do Jacoba. W tym momencie w jej rzeczywistości istniał tylko
jeden człowiek. Skupiła się więc tylko i wyłącznie na ukochanym, trąc
swoim ciałem o mężczyznę jak kotka. Jacob pokręcił tylko głową z
niedowierzaniem. Jego przyszły szwagier był normalnie pantoflarzem. Przy prawie
metrze dziewięćdziesiąt, dawał się wodzić Lucy za nos, jak byk na kółeczku.
Oczywiście rozsądniej było zachować swoją opinię dla siebie, co też Jacob
czynił. Lubił wszystkie części swojego ciała, dokładnie tam gdzie naturalnie
wyrosły.
– Hej. – Mężczyźni uścisnęli swoje dłonie, potrząsając
lekko. Już dawno temu pogodzili się z myślą, że obaj zajmują miejsce w życiu
Lucy i to się nie zmieni, wystosowali więc nawet pewnego rodzaju przyjaźń.
– Cześć. Do samego końca nie wierzyłem że się zjawisz. –
Mike przyznał ze śmiechem, szczerząc zębiska. Grube czarne brwi uniosły się z
kpiną. Jacob palnął go wolną ręką, odskakując jednak zaraz i zasłaniając się drinkiem.
– Jaaasne, to mówi ten co odkrył sposób na to, aby
odmówić Lucy – zawołał złośliwie Jacob. Mężczyźni
wymienili porozumiewawcze spojrzenia i roześmiali się lekko.
– Co więc ostatnio dzieje się z tobą? Nie byłeś u nas
wieczność. – Mike poklepał Lucy po pośladku i ucałował lekko w czoło. Kobieta
zadowolona, że ktoś przypilnuje, aby Jacob nie zwiał, wykręciła się na chwilę,
podążając do stanowiska DJ’a. Jacob miał niejasne przeczucie, że coś knuła.
– Nic się nie dzieje. Nuda. Praca i nic po za tym. Można
powiedzieć, normalka. A ty?
– Och, nie dobrze bracie, nie dobrze. – Mike mlasnął z
niezadowoleniem, przyglądając się mniejszemu mężczyźnie z smutkiem. Nie dziwne,
że Lucy się o niego martwiła. Porwał dwie szklanki, tym razem drinka
niebieskiego koloru i wręczył jedną Jacobowi. Facet powinien wyluzować. – Ja
byłem odwiedzić rodziców. Zaplanowałem wakacje u nich. Przywiozłem brata.
Koniecznie musisz go poznać. Może znajdziecie wspólny język, bo wierz mi
człowieku, powinieneś się trochę rozerwać!
– Ha! Tylko jeszcze ty nie zaczynaj, błagam cię. Jestem
perfekcyjnie zadowolony z mojego życia. – Jacob z miejsca się zastrzegł, odrywając
oczy od masy bez wytchnienia falującej i przemieszczającej się tuż przed jego
oczyma, aby spojrzeć na przyszłego szwagra ostrzegawczo. – Nie trzeba naprawiać
czegoś co jest perfekcyjne!
– Nie jesteś samotny? Pracujesz coraz więcej. Nawet już
nie spędzasz czasu ze siostrą – Mike zauważył z wyrzutem. Jego kochanie
cierpiało z tego powodu, a on bardzo nie lubił kiedy Lucy cierpiała. Zawsze
robił co w jego mocy, aby to zmienić.
Mała wycieczka w stronę poczucia winy, nie była poniżej jego
godności. – Nie tęsknisz za nią? Bo muszę ci powiedzieć, że ona tęskni bardzo.
Jacob przetarł dłonią twarz, nagle zmęczony. Z
westchnieniem znów spojrzał na swojego przystojnego towarzysza. Lucy miała
szczęście. Miała miłość. Idealnego partnera. Już go nie potrzebowała.
– Mike, to nie chodzi o to, że nie tęsknię. – Wzruszył
ramionami, prawie nonszalancko. – Mieszkacie razem. Ty biznesmen, ona modelka.
Nie macie czasu, aby na dodatek niańczyć jednego sfrustrowanego inżyniera,
nudnego jak flaki z olejem.
– A wiec przyznajesz, że jesteś sfrustrowany! – Lucy
wyskoczyła zza jego pleców tak nagle, że niemal przyprawiła go biednego o
zawał.
– Lucy!
– No co! Musisz wreszcie użyć trochę życia! Proszę cię,
nie… błagam. Skorzystaj z okazji, rozejrzyj się. Może akurat ktoś wpadnie
ci w oko. – Uniosła dłoń stopując wszelki protest cisnący się na usta Jacoba,
zanim ten nawet zdołał skonstruować choćby jedno zdanie. – Nie mów, nie! Daj
sobie szansę. W najgorszym wypadku, po prostu nic z tego nie wyjdzie.
– Ale… – głowa Jacoba zaczynała lekko falować. Idealnie w
rytm otaczającego go tłumu.
– Obiecaj mi chociaż, że weźmiesz udział w konkursie –
Lucy spojrzała na niego błagalnie, niemal brutalnie zaciskając palce na jego
dłoni. Nie miał serca jej odmawiać, kiedy tak na niego patrzyła, swoimi kocio
zielonymi oczyma. Najwyraźniej przechodziła kolejną fazę, bo jej kontakty
zaczynały przybierać coraz bardziej niesamowite kolory. Mike stojąc za jej
plecami, położył dłoń na jej ramieniu w cichym wsparciu. Nienawidził widzieć
Lucy zmartwionej.
– Ok, ok – westchnął poddając się nieuniknionemu. Czemu
nadal łudził się, że może z nią wygrać to nie miał pojęcia. Przecież
zawsze było tak jak Lucy chciała. – Wezmę
udział w twoim szalonym konkursie, choć miło by było gdybyś mnie uprzedziła o
co chodzi, a potem wracam do domu.
Piękna kobieta rozpromieniła się jak neon. Jej szeroki
uśmiech wręcz przerażał Jacoba. Cokolwiek wykombinowała nie mogło to być nic
dobrego.
– Super. Stój tu. Nie ruszaj się. Wypij drinka. Ja z
Miki’em idę wszystko przygotować. – Mężczyzna wyglądał na równie
zrezygnowanego, jak ona wyglądała na podekscytowaną. – Nie bierzemy udziału w
nim, bo jesteśmy organizatorami, a na dodatek Mike będzie jurorem. – Lucy
zachichotała, nic nie robiąc sobie z pochmurnej miny narzeczonego. Cmoknęła
Jacoba w policzek i obróciła się na pięcie ciągnąc za sobą biedaka. – Acha i
musisz poznać brata Mike’a, Fernando. – I poleciała.
Przez jakieś pięć cudownych minut Jacoba zabawiał się
myślą o tym, że odważnie odwraca się i wychodzi przez najbliższe drzwi, przez
nikogo nie zatrzymywany. Po pięciu minutach jednak, zmusił się, aby wrócić do
rzeczywistości. Nie mógł złamać danego słowa i nie zamierzał. Pociągając
kolejny długi łyk, rozejrzał się nawet po Sali. W końcu obiecał, tak? Może
faktycznie, powinien wyluzować? Może przestałby się wówczas czuć tak staro.
Tak… niepotrzebnie.
Wiele było par, szybko więc ich zdymisjonował. Singli za
to było znacznie więcej, choć głównie wydawało się, że to były kobiety. Kilku
markotnych samotników pełzało w tą i z powrotem, bez konkretnego celu,
nieczęsto z miną świadczącą o tym, że chcieliby być gdziekolwiek tylko nie tu.
Sympatyzował z nimi całym sercem.
Dziewczęta, kobiety, całe śliczne, całe dostępne. Poważne
i chichoczące, rzucały mu ciekawe spojrzenia. Zdawało się, że niewiele już
czasu zostało, aż nazbierają odwagi, aby go zaczepić.
Szkoda tylko, że każdy włosek na jego ciele stawał mu
dęba na samą myśl. Nie żeby był przeciwnikiem kobiet. Miał swoją dolę randek i
jednonocnych eskapad, od kiedy zaczął interesować się seksem w delikatnym
wieku, lat szesnastu. Obyło mu się jednak i ponad dziesięć lat później, podrywy
straciły swój powab i urok.
Chryste, na serio się czuł jak staruszek!
Po raz kolejny z większą determinacją przyjrzał się
kobietom naokoło niego. Hmmm… śliczna,
blond i wygląda na to, że samotna…
Taaak, z jej wyglądem to tylko z jednego powodu mogła być sama w Walentynki. Pożeraczka męskich serc, nigdy nie dość szczęśliwa,
dopóki nie przespaceruje się po dywanie z mężczyzn, leżących u jej stóp. Po co
jej jeden, może mieć wszystkich…
Jacob wstrząsnął się mentalnie. Zdecydowanie był za
trzeźwy. Dalszą lustrację potencjalnych kandydatek, na szczęście przerwał mu
głos siostry płynący z każdego możliwego głośnika na Sali. Niczym z bezdennych
czeluści. Wesoły, słodki niczym miód i radosny. Rezonował w każdym
zakamarku jego mózgu.
I jeśli to nie było przerażające, to już nie wiedział co
było.
– Witajcie moi
mili. Mam nadzieję, że się dobrze bawicie. Że wasi ukochani są przy waszym boku
w ten szczególny dzień! – Lucy wyciągnęła dłoń w stronę Mika, a mężczyzna
ujął ją delikatnie w swoje wielkie łapsko i z galanterią uniósł do ust,
składając perfekcyjny pocałunek na niej. Lucy i cała masa zgromadzonych kobiet
zachichotała uroczo, a większa część mężczyzn z Jacobem włącznie jęknęła z
rezygnacją. Mike normalnie zawyżał standardy. – Nie martwcie się jednak nasi single i singielki. Kupidyn tylko czeka
aby trafić was strzałą miłości. Jeśli nie dziś, to nie wiem kiedy byłby lepszy
moment, aby spotkać drugą połówkę. A ja zamierzam pomóc szczęściu! – Kobieta
zaklaskała w dłonie z radością, rzucając Jacobowi triumfujące spojrzenie.
Mężczyzna miał coraz gorsze przeczucie, ale kolorowe
drinki zaczynały je neutralizować. W końcu co najgorszego może się stać, na
imprezie Walentynkowej? Phi! Pikuś.
– Proszę wszystkie
pary aby się połączyły. Nie chcemy żadnych nieporozumień prawda? – Lucy
rzuciła z podejrzanie uradowaną miną. – Każdy
kto jest sam, niech stanie po prawej stronie Sali, pary po lewej. Przyjaciele i
znajomi mają się rozdzielić. Inaczej nie ręczę za rezultaty… – zachichotała
lekko, co tylko jeszcze bardziej wzbudziło podejrzenia Jacoba. Nie miał jednak
czasu zastanawiać się nad nowym szatańskim pomysłem swojej siostry, bo sala
zamieniła się w mrowisko. Wkrótce wokół niego znalazło się chyba z dziesięć
kobiet i z trzech mężczyzn. Z czego, prawie wszystkich znał z
widzenia, bo przyjaźnili się z jego zwariowaną siostrą. Miał nieodpartą
potrzebę, aby się szybko wycofać. – Dobrze.
Jak wiecie nagrodą w konkursie są dwa czeki po pięćset dolarów każdy. Warunek
jest taki że ci którzy go wygrają muszą wydać je razem, na dowolne rzeczy.
– Głośny pomruk przemknął po Sali. Jacob mógł się założyć, że wiedział kto
ufundował nagrodę. Mike miał zbyt miękkie serce, na serio.
Wolno i lekko, nie wzbudzając podejrzeń, Jacob zaczął się
wycofywać. Było mu gorąco, szumiało mu w głowie i dziwnie podejrzanie,
zaczynało mu być wszystko jedno, co wymyśliła jego siostra. A to nie mógł być
dobry znak. Każdy normalny mężczyzna w tym momencie, wiałby gdzie pieprz
rośnie. Fakt, że jeszcze nie był za drzwiami, był dowodem na to że się ululał.
– Zasady są proste.
Ten kto wytrzyma najdłużej i włoży w to najwięcej pasji, i wysiłku wygra.
Nagrodą pocieszenia jest kolacja dla dwoje w dowolnym terminie. – Lucy
zaklaskała w dłonie z szatańskim uśmiechem. – Przygotujcie się. Muzyczkę proszę. Światła przyciemnić… – Machnęła
dłonią na DJ’a. – Na mój sygnał łapiecie
kogo chcecie…lub jak popadnie… – dodała szczerząc się jak wariatka. –… i całujecie! Długo i namiętnie! Powodzenia.
NIE STÓJ! CAŁUJ!
Jacob stał z rozdziawionymi ustami, nie wierząc własnym uszom.
Co jeszcze bardziej go zszokowało, to fakt, że ludzie ją posłuchali. W mgnieniu
oka zaczęli rzucać się na siebie, obejmować i dławić nawzajem językami. Tylko
dlatego, że już wcześniej się wycofywał uniknął złapania przez trzy kobiety i
przynajmniej jednego mężczyznę. Jak w transie oszołomiony, robił coraz to
kolejne kroki wstecz.
Przecież to niedorzeczne… nie mógłby tak zwyczajnie…
Szybkim krokiem w bok uniknął kolejnych drapieżnych rąk
wyciągniętych po niego. Jego żołądek praktycznie podjechał mu do gardła,
chlupiąc nieprzyjemnie wypitymi drinkami.
Pora na niego! Z sercem
w gardle obrócił się i z impetem wpadł na jakąś długowłosą osobę, prawie ją
przewracając, pod wpływem impetu. Odruchem bezwarunkowym złapał chwiejącą się
postać za łokieć i przyciągnął do siebie z całych sił. Zderzenie zachwiało nimi
przez chwilę, ale Jacob nie miał czasu na zastanawianie się.
Jeśli miał polec, chciał paść na swoich warunkach. Nie miał
zamiaru być zdobyczą, był zdobywcą.
Zanim jakakolwiek racjonalna myśl zdołała spenetrować
jego otępiały mózg, jego usta przypiły się do aksamitnej miękkości ust jego
zdobyczy, tłumiąc wszelki protest wydobywający się z nich. Z zaciśniętymi do
bólu powiekami, włożył w pocałunek wszystko czym był. Krew dudniła w jego
uszach tak, że nie było już słychać muzyki. Jego dłonie same trafiły w gęstwinę
włosów i już tam zostały. Przytrzymując wijącą się w jego ramionach osobę
skutecznie i bezkompromisowo. Wodząc językiem po zaciśniętych wargach, kusił
i uwodził aby wpuściły go do środka. Chciał poznać smak i kształt ukryty
za tymi kuszącymi wargami. Cała reszta ciała pasowała bowiem do niego idealnie,
wzrostem i budową. Chciał wierzyć przez jakąś niepoczytalną chwilę, że może
trafił jednak cudem na tę jedną jedyną idealną połowę. Kiedy z
zdławionym jękiem gorące usta rozchyliły się, Jacob niemal upadł, kiedy z szoku
ugięły mu się kolana. Miał wrażenie, że podniecenie uderza do jego głowy
w tempie pozbawiającym go tchu. Każdy jeden kiczowaty, przesłodzony film o
miłości zmaterializował się w jego głowie. Drżał, płonął i chciał więcej…
Decyzja jednak nie należała tylko do niego samego, bo
uświadomiły mu to ramiona kurczowo zaciśnięte na jego szyi, które już go nie
odpychały tylko przyciągały stanowczo i mocno. Sam smak zmiękczał mu
kolana, sprawiając że oboje się chwiali. Musiał się trochę opanować, jeśli nie
chciał się zbłaźnić. Język, który jednak znalazł drogę do jego ust, odbierał mu
resztki rozsądku i świadomości. Jeszcze nigdy nie przeżył takiego pocałunku.
Niespodziewanego i narwanego. Niemal siniaczącego mu usta. Właściwie to jeszcze
nigdy nie był tak całowany. Trudno było bowiem powiedzieć, w którym momencie
stracił panowanie nad całą tą wyjątkową, szaloną sytuacją, ale uświadomił sobie,
że jedyne co może, to odpowiadać na pocałunek burzący krew w jego żyłach. Był
badany, lizany i ssany na tak wiele prowokujących sposobów, że jego członek z
łkaniem wbijał się w zamek jego jeansów. Jak desperat gonił za sprytnym
małym języczkiem, to prowokującym go, to uciekającym. Żaden alkohol świata nie
uderzyłby mu do głowy równie mocno. Miał ochotę znaleźć pierwszą płaską,
dostępną powierzchnię i przekonać się co jeszcze te zdrożne, namiętne usta
potrafiły. Tym bardziej, że dłonie zaciskające się niemal z desperacją na jego
ciele, zaczęły błądzić po jego plecach, zalewając jego ciało falą dreszczy.
– „Odpadasz,
odpadacie, jeszcze, jeszcze, odpadacie, widziałem, odpadacie, jeszcze, super….”
Jak przez mgłę grzmiący głos Mika, dotarł do Jacoba.
Tak, konkurs. Całkowicie o
nim zapomniał. Ale co się dziwić kiedy właśnie się nauczył tylu niesamowitych
rzeczy, które można zrobić językiem? Przyssał się wiec jeszcze mocniej. Nie miał
zamiaru sobie przerywać i ciche pomrukiwanie, i jęki które wydobywał z uwodzonych
przez niego ust, tylko go utrwalały w postanowieniu. Chciał więcej i chciał
mocniej. Ale jak i gdzie? Nawet nie wiedział kto właśnie przygryzł jego wargę,
ssąc ją lekko w nagrodę za cichy jęk, który wydarł się z jego gardła. Każde ugryzienie,
każde liźnięcie niczym bezpośrednio połączone z jego jądrami, rezonowało przez
całe jego ciało. Drżał. A jeszcze nigdy wcześniej nie drżał z powodu pocałunku.
Każdy dotyk i muśnięcie go oszałamiało. Smak uzależniał, a zapach…
Och, zapach…
Jacob z niedowierzaniem uświadomił sobie, że nie czuje
delikatnych kobiecych perfum tak jak się podświadomie spodziewał, tylko coś
znacznie intensywniejszego. Drażniącego i lekko cierpkiego, ale totalnie
kuszącego go i podniecającego. Z trudem umiał przełknąć, pod wpływem
zakradających się do jego głowy podejrzeń. Stanowczo wplótł dłoń w włosy na
karku całowanej przez siebie osoby, a drugą ręką, obejmując w pasie przyciągnął
ją z całej siły do siebie. Tylko nagłe napięcie mięśni pod jego palcami i sztywność
była jedyną reakcją. Pocałunek jeśli już, to tylko się pogłębił i stał
agresywniejszy. Miażdżyli swoje usta, oddychając z trudem przez nos.
Musiał otworzyć oczy, musiał…
…ale jak? Kiedy pływasz w ekstazie i podnieceniu? Kiedy
masz ochotę oddychać drugą osobą? Wchłonąć ją?
– „…brawo, zbliżamy
się do końca, jeszcze tylko kilka par… wy odpadacie… odpadacie…”
Odebrałoby mu oddech gdyby mógł oddychać, pod wpływem
czarnych wpijających się w niego oczu. Zaledwie uchylił powieki, ale nie był
już wstanie ich zamknąć pod sugestią zamglonego, ale intensywnego spojrzenia
młodego mężczyzny, którego całował…. A może przez którego nadal był całowany?
Czy był zdziwiony, zszokowany, oburzony? Powinien
odskoczyć i powiedzieć że to była pomyłka?
…przecież by kłamał. Jedyne co był – to nieprzytomnie
napalony i pazerny.
Chciał zamknąć oczy i udawać, że nie wie, ale nie mógł
się zmusić. Przez kilka sekund trwających wieczność, obaj stali sztywno dysząc
sobie wzajemnie w usta, nie odrywając ich jednak od siebie, jakby nie mogli
znieść myśli o rozłące.
Jacob stał nieruchomo, obawiając się drgnąć choćby jednym
mięśniem, starając się zmusić choć odrobinę krwi rezydującej w jego kroczu, aby
wróciła do mózgu, a nieznajomy z wyzywającym spojrzeniem, prowokując go
aby uciekł.
On nigdy nie uciekał, a już z całą pewnością, nie przed
pocałunkiem jego życia. Chciał więcej, a nie przerywać. Wszystko zawsze miało
swój pierwszy raz. Jego niezaspokojona ciekawość pchała go już wcześniej w
różnego rodzaju tarapaty, nie powstrzymywało go to jednak przed zaspakajaniem
jej. Teraz też sprawiła tylko to, że rozchylił swoje chętne usta jeszcze
bardziej, chłonąc gorący, śliski język swojego partnera głębiej. Pieszcząc całą
jego długość, delektując się bliskością i giętkością. Czarne oczy przymknęły
się z rozkoszy, tracą momentalnie całą ostrość spojrzenia. Długie gęste rzęsy
tylko jeszcze podkreślały ich piękno. Jacob nigdy wcześniej nie odczuwał tej
chorobliwej potrzeby, aby kogoś poznać tak dogłębnie i kompletnie. Wpatrywać
się tak długo, aż zapamiętałby każdy szczegół.
Te cudowne ruchliwe usta… prosiły się o atak. O
wielbienie i cześć. Polizał wolno dolną pełną wargę z premedytacją, zmuszając
nieznajomego do drżenia w jego ramionach. Pochylił się jeszcze bardziej ciągnąc
delikatnie za jedwabną kurtynę gęstych włosów, aby jego głowa się odchyliła.
Teraz te kuszące usta były na jego pastwie i miał zamiar to wykorzystać,
pogłębiając jeszcze bardziej pocałunek.
Rozpalone ciało do tej pory lgnące do niego, zesztywniało
przez moment z wahaniem i niepewnością. Kiedy jednak Jacob potarł językiem
jego podniebienie, musiał ulec z ufnością poddając się większemu
mężczyźnie. Wierząc, że jest bezpieczny w jego ramionach. Pożądanie jak
elektryczny prąd przepłynął przez ich ciała, wprawiając ich w wibracje.
Budząc głód, którego nie dało się tak zwyczajnie zaspokoić.
Uległość i ufność połączona z namiętnością jego partnera,
najwyraźniej wyrabiała cuda z jego libido i ego. Czuł się panem świata.
– I mamy zwycięzców! – głos Mike’a huknął tuż przy uchu
Jacoba, podrywając ich obu na miejscu. Zdezorientowani mężczyźni nieprzytomnie
rozejrzeli się wokół. Kiedy pochmurna twarz Mike’a z błyskawicami w oczach zbliżyła
się do nich, nieznajomy chciał odskoczyć jak oparzony. Jego przystojna twarz
zalana czerwienią, praktycznie mieniła się pomimo ciemnej karnacji. Jacob
jednak nie miał zamiaru tak łatwo wypuścić swojej zdobyczy z rąk. Niemal do
bólu zacisnął palce na szczupłych biodrach, zanim nieznajomy dał radę się
wymknąć. Potrzebował czasu aby ogarnąć sytuację.
Ogłuszający dźwięk oklasków nie zamaskował groźnego
pomruku wkurzonego wielkoluda, a nadal zasnuty mgiełką pożądania mózg Jacoba, nie
pomagał mu w odnalezieniu się w całej sytuacji. Jego priorytetem jednak był człowiek,
który przewrócił jego świat do góry nogami, a teraz próbował się mu wyślizgnąć
z rąk.
Mężczyzna zażenowany skrył w końcu twarz w koszuli na
szerokiej piersi Jacoba, kiedy stało się jasne, że nie ma najmniejszych szans
na ucieczkę. To było idealne miejsce dla niego i Jacob był bardzo zadowolony z
obrotu sytuacji. Szybko objął szczupłą postać i zabezpieczył, kryjąc w
ramionach. Niestety świat chciał się koniecznie wedrzeć między nich. Z
wkurzonym Mike’m włącznie.
– Widzę, że miałeś okazję poznać mojego małego braciszka
Fernando. – Mike zauważył z przekąsem, chwytając ich obu za przedramiona i
rozdzielając lekko. Uzyskał może pięć centymetrów i musiał się z tym pogodzić,
jeśli nie chciał robić sceny. A Jacob nie był jeszcze gotów wypuścić Fernando z
ramion. Byłaby więc scena.
Jacob jęknął mentalnie, wtórując jękowi Fernanda. Ludzie jak
sępy przyglądali im się z uśmieszkami na ustach i konspiracyjnymi
szeptami. Większość jednak wiwatowała na ich cześć i klaskała.
No tak, wygrali.
– Moi państwo, mamy zwycięzców! – Lucy podbiegła do nich,
wymachując entuzjastycznie dwoma kopertami z przewrotnym uśmiechem. Tylko niebezpieczny
błysk w jej oku, ostrzegał jej brata przed długim i skrupulatnym
przesłuchaniem, kiedy tylko całe to szaleństwo się skończy i będzie mogła
zdzierać skórę z jego pleców, bez świadków.
Mmm…nieeeee… jeśli tylko coś na to może poradzić.
– Proszę, panowie – zawołała, z impetem jednocześnie
wciskając koperty w tylne kieszenie ich spodni. Obaj aż podskoczyli, wpadając
na siebie, a ich nadal boleśnie obrzmiałe erekcje otarły się o siebie,
odbierając im oddech. Jacob przelotnie zastanowił się czy to oznacza, że mogą z
Fernando kontynuować, ale chichot zadowolonej z siebie Lucy sprawił, że na jego
twarz wypłynął upokarzający rumieniec. Mike jednak najwyraźniej nie podzielał
jej radości. Gdyby mógł uszkodzić Jacoba wzrokiem i upiekłoby mu się to, to ten
pewnie leżałby teraz pozbawiony jąder, zwijając się na parkiecie.
Brawa i gratulacje, przeplatane złośliwymi uwagami
zelżały i wydawało się, iż każdy powoli wraca do swojej wersji zabawy. Czyli
kobiety zebrały się na środku Sali, bez żenady plotkując i wytykając palcami, a
mężczyźni szturmem wzięli barek w posiadanie, kryjąc własne plotki za
szklaneczkami. Tylko podekscytowanie i niezdrowy blask w oku, mówiły, że ich
nonszalancja jest tylko pozorna.
Jacob z niechęcią i wbrew jakiemuś wewnętrznemu
imperatywowi, zwolnił lekko uścisk na Fernando, kiedy nacisk dłoni Mike’a stał
się bolesny na jego przedramieniu. Instynkt mu podpowiadał że jego zdobycz
pryśnie jak tylko on mrugnie oczyma, a tego nie chciał. Mike jednak już
wskoczył w rolę zabieraj– łapy– od–
mojego–młodszego–braciszka, jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało.
– Gratuluję wygranej. Szkoda tylko, że w twoim małym
rewanżu za zmuszenie cię przez Lucy do udziału w imprezie, ofiarą padł mój
brat! – Mike syknął, ledwie cedząc słowa przez zęby. Jego mina nie wróżyła nic
dobrego. Z kimś jego postury i wzrostu lepiej było nie zadzierać. Problem
jednak był w tym, że Jacob nie miał zamiaru dać się zdeprymować. Jego w tej
chwili interesowało oskarżycielskie spojrzenie i ciche sapnięcie przystojnego
mężczyzny w jego ramionach. Mike musiał poczekać.
– Nie padłeś żadną ofiarą… chyba, że jedynie mojej
namiętności – zapewnił z całego serca, nie potrafiąc jednak zetrzeć z ust
aroganckiego uśmieszku samozadowolenia. Fernando choć niższy, wyglądał jednak
jakby bez trudu mógł go zetrzeć z jego ust, za niego. Prawdą było jednak, że
wcale się nie opierał, więc nawet jeśli nie był gejem… cóż…
– Jak to się stało? – Takt nigdy nie był najmocniejszą
cechą Lucy, więc praktycznie wepchnęła się między nich.
– Cóż…– Gorący rumienieć wypłynął na gładkie policzki
Fernando, z nieśmiałym uśmieszkiem błądzącym po jego ustach, przeczesał długie
włosy starając się zyskać na czasie. Jego ciało śpiewało i to co cisnęło mu się
na jego usta, raczej nie nadawało się do publicznej wiadomości. Szczególnie z
jego wielkim bratem dyszącym z wściekłości nad jego głową. – Tak naprawdę to
sam chciałbym wiedzieć… – przyznał wzruszając nieporadnie ramionami. Jego
spojrzenie krążyło po całej Sali, omijając jednak Jacoba z daleka. Dzięki Lucy
udało mu się wymknąć z objęć mężczyzny. Nawet jeśli to była ostatnia rzecz
której chciał.
– Mam rozumieć, że Jacob potknął się i wylądował z
językiem w twoim gardle? – Mike nie widział komizmu całej tej sytuacji. Szeroki
uśmiech Lucy i zadowolona mina Jacoba, wkurzała go niepomiernie.
– Coś w tym stylu – mruknął wspomniany mężczyzna,
uśmiechając się jeszcze szerzej.
On na misji samobójczej jest, czy co? Fernando zastanowił się złośliwie, ostrożnie obserwując
czerwieniejącą w zastraszającym tempie twarz brata.
– Przynajmniej się poznali i z zakleszczenia ich ust
wnosząc, polubili. – Lucy zauważyła radośnie. Jednakże jej poczucie humoru
umknęło jej narzeczonemu. Wyglądał jakby chciał chwycić Fernando i schować za
plecami. Jacob przewrócił oczyma mentalnie.
Przecież go nie rzuci na podłogę, zerwie ubranie i
zacznie molestować… przynajmniej nie na Sali pełnej ludzi…
– Ja wiem, że ciebie to bawi, ale Jacob nie powinien
zabawiać się uczuciami Nando. To skończy się źle! – Mike parsknął. Twarz Lucy
nagle pokryła się lodem.
Ups… niedobrze. Musiała być naprawdę wkurzona… to wróżyło
bardzo źle.
– Czy sugerujesz to, co wydaje mi się, że sugerujesz? –
zapytała wspierając dłonie na biodrach i spoglądając na narzeczonego
podejrzanie spokojnie. Nawet Fernando
zadrżał. Nie chciał jednak być przyczyną kłótni między nimi. Nie było to warte
tego. Zwłaszcza, że miał zamiar tak szybko wynieść się stąd jak to tylko było
fizycznie możliwe.
– Spokojnie. Wygrałem konkurs, miałem ubaw. Poznałem
twojego brata – …blisko
i personalnie… – Nie ma o co robić problemu – stwierdził z udaną
radością i swobodą której nie czuł.
– Jak to nie ma?! – Mike wydawał się gotowy pomścić jego
honor. A to była ostatnia rzecz jakiej pragnął Nando. Jego honor miał się świetnie i wyglądało na to, że niestety nic mu nie groziło.
– To była zwyczajny przypadek, pomyłka…
– Dokładnie – wtrącił ucieszony Jacob, nadal jeszcze
oscylując między palącym pożądaniem, a lekkim rauszem. Był bardzo szczęśliwy i
bardzo wyluzowany. – Myślałem, że jest laską… – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Ciche sapnięcie trójki stojącej wokół niego świadczyło o
tym, że to nie było najmądrzejsze co mógł powiedzieć, ale czuł się
usprawiedliwiony. Wszystko o czym był zdolny myśleć, to jak dopaść słodkiego
Nando, sam na sam. Mina mężczyzny jednak świadczyła o tym, że lepiej go nie
dopuszczać do żadnej delikatnej części ciała w tym momencie.
– Nie znaczy to, że się nie cieszę, iż nie jest kobietą!
– Zapewnił szybko starając się prześlizgnąć pod bokiem Mike’a, aby złapać
wkurzonego Fernando. Jeśli tylko uda mu się go rozproszyć, z pewnością mu
wybaczy…
– Daruj sobie – Fernando odrzucił włosy przez ramie i odwrócił
się na pięcie. – Mike na serio nie masz się czym przejmować. Nie byłbym
zainteresowany tym nadętym bufonem, nawet gdyby był ostatnim facetem na ziemi.
To jest idealny przykład na to, że jak już seksowny to pusty…
– Hej…! – Jacob poczuł się w obowiązku oburzyć, zwłaszcza
że jego siostra i Mike wybuchli śmiechem. Śliczny Nando jednak olał go i ruszył
do wyjścia nie oglądając się za siebie.
– Zostaw go. Po co masz mu mieszać w głowie? Ciekawość
możesz zaspokoić z kimkolwiek, bez budzenia płonnych nadziei… – Mike złapał Jacoba za przedramię, kiedy ten
chciał ruszyć za swoją zdobyczą. Praktycznie został przykuty w miejscu,
żelaznym uściskiem. Starając się zapanować nad nagłą falą wściekłości, Jacob
zwrócił się bez mrugnięcia okiem do swojego przyszłego szwagra, z zimnym
spojrzeniem.
– Nie wyobrażam sobie jakim to cudem doszedłeś do
wniosku, że możesz mi mówić co mam, a czego nie mam robić, ale wiedz, że nie
mam zamiaru pytać o pozwolenie – warknął ostrzegawczo na zaskoczonego
mężczyznę, nawet jego siostra spojrzała się na niego zszokowana. Nie zamierzał
jednak dawać sobą pomiatać. Ulegać im z własnej woli to było jedno, dawać sobą
manipulować to było całkiem coś innego. Był mężczyzną, nie małym chłopcem. –
Tak długo jak twój brat jest pełnoletni, jest w stanie podejmować decyzje sam
za siebie. – Bez czekania na odpowiedź wyszarpnął rękę i pognał za mężczyzną,
który już zniknął mu z pola widzenia.
Wołanie Lucy i przekleństwa Mike’a padło tym razem na
głuche uszy. Miał coś do załatwienia i niech go licho jeśli podda się bez
walki.
Fernando z wściekłością odebrał swoją skurzaną kurtkę i
włożył na ramiona odrzucając długie włosy na plecy. To właśnie mu przyszło z
zapuszczania ich. Został pomylony z kobietą! Niektórzy faceci powinni
zacząć nosić okulary!
Czemu to zawsze jemu się przytrafia? Ci najseksowniejsi
zawsze są takimi totalnymi palantami. Sam nie był brzydalem, ale starał się nie
wykorzystywać swojego wyglądu. A już z całą pewnością nie zwalniał go z
kulturalnego zachowania…
Nie to, co ten neandertalczyk! Jaka szkoda, że to właśnie
on całował tak dewastująco dobrze. Chryste, a nawet nie jest gejem. Jego
siostra to istny transparent reklamowy. To po prostu trzeba mieć jego pecha! Żeby
oczywiście było jeszcze gorzej, musiało się okazać, że to był święty–idealny–wspaniały brat
jego przyszłej bratowej. Taak, jasne Los uwielbiał kopać leżącego. Nasłuchał
się o tym bóstwie na dwóch nogach tyle, że nie wiedział czy się kłaniać mu w
pas, czy zwyczajnie czcić ziemię po której stąpał. Na dokładkę wszystkiego jego
własny brat musiał go upokorzyć. Na rany boskie, miał dwadzieścia cztery lata,
nie czternaście. Jeśli miał ochotę obśliniać się z jakimś facetem, nie
musiał się usprawiedliwiać! Zwłaszcza, że nie było żadną tajemnicą, iż jest
gejem i sam osobiście postarał się, aby cała rodzina o tym wiedziała. Za każdym
jednak razem, kiedy tylko umawiał się z jakimś większym od siebie mężczyzną,
jego brat dostawał apopleksji.
Miał pecha… małe, słodkie pieszczoszki nie były w jego
typie. Choć nie bolało zawiesić na nich oka.
Za to totalnie w jego typie był Jacob. Mógłby go z całą
pewnością zaprosić na kolację ze śniadaniem.
Sama myśl o tym, że napalił się po raz kolejny na
niewłaściwego faceta burzyła mu krew w żyłach. Nie zrobi sobie tego po raz
kolejny, o nie. Nauczył się na własnych błędach, zbyt skutecznie…
– Czekaj! – Serce Nando niemal wyskoczyło mu z piersi,
kiedy Jacob pojawił się nagle znikąd i złapał go za rękę. Bliskość ich ciał
posyłała wyładowania elektrostatyczne po jego skórze. Miał ochotę rzucić się na
faceta i trzeć o niego własnym ciałem.
Jesteś łatwym, słabym człowieczkiem….pokręcił mentalnie głową ze smutkiem, sam nad sobą.
Zbierając całą swoją silną wolę, Nando stanowczo zabrał
rękę i zmierzył zaczepiającego go mężczyznę zimnym spojrzeniem, choć wszystko czego pragnął to potrzeć
policzkiem o jego zarost.
– Wybacz, ale śpieszę się.
– Daj mi pięć minut – Jacob znów złapał go i zaczął
ciągnąć w zaciszny korytarz.
– Nie.
Jedno słowo starczyło, aby wbić większego mężczyznę w
podłogę. Fernando sam był zszokowany, że podziałało. Zazwyczaj tacy macho
robili tylko to czego sami chcieli. Pragnienia i uczucia innych były raczej
mało istotne. Ostatnia rzecz jakiej jednak Nando pragnął, było rewidowanie
swojej opinii o Jacobie.
– Wiem, że początek naszej znajomości był… – Twarz Jacoba
pokryła się lekkim rumieńcem na samo wspomnienie, ale jasne oczy wyrażały
zdeterminowanie i stanowczość. – Nie znaczy to, że nie możemy spróbować jeszcze
raz…– Nando czuł każdą komórką swego ciała, że nie będzie łatwo się go pozbyć.
– Mam nadzieję jednak, że dasz mi szansę…
– Nie rozumiem o co ci chodzi. Spotkaliśmy się,
pocałowaliśmy przypadkiem… – ok, to nie
zabrzmiało najlepiej. Teraz jego własna twarz pałała, a uporczywy wzwód na
samo wspomnienie, nie pomagał. – Z całą pewnością będzie całe mnóstwo
rodzinnych spotkań na których się będziemy widywać.
– To nie był taki sobie zwyczajny pocałunek! – Jacob nie
miał zamiaru owijać w bawełnę, a już z całą pewnością ryzykować
nieporozumienia. Jeśli czegoś chciał, walczył o to, bo było naprawdę niewiele
rzeczy w życiu, których pragnął na tym świecie.
– To była pomyłka i to na znacznie więcej sposobów niż
przypuszczasz – parsknął Nando w odpowiedzi, wściekły na siebie, że tak bardzo
go to bolało.
– Pomyłka – przyznał Jacob spokojnie. – Ale na moją korzyść.
– Przestań! – Ta rozmowa była po prostu bezcelowa. Kiedy
jednak chciał zrobić krok aby odejść, odbił się o szeroką pierś, która nie
wiadomo jak znalazła się nagle tuż przed jego twarzą. – Owwwww!
– Przepraszam. – Jacob cwany skurczybyk którym był do
ostatniej kostki w ciele, wykorzystał okazję i przytulił Nando do siebie z
całych sił. Znajome mu już uczucie podniecenia i radości przepłynęło przez jego
ciało. Jeśli miał jakieś wątpliwości, całkowicie się rozwiały. Nigdy jeszcze
nie czuł czegoś takiego. Nie mógł zwyczajnie o tym zapomnieć. – Pozwól że
pocałuję i zaraz będzie lepiej. – Spróbował urzeczywistnić obietnicę, ale
mężczyzna odwrócił szybko twarz.
Z niezadowoleniem spojrzał na Jacoba i pchnął z całych
sił w jego pierś.
– Proszę cię, panienki na serio na to lecą? – zapytał z
kpiąco uniesioną czarną brwią. Jacob wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu,
wzruszając lekko ramionami.
– To nie istotne na co lecą panienki. Istotne jest to na
co ty lecisz…
Fernando nie mógł uwierzyć, że Jacob na serio stara się
go poderwać na takie żałosne teksty. Sam nie wiedział czy bardziej go wkurzały,
czy rozczulały. Wielkie niebieskie oczyska spoglądały na niego błagalnie. Jezu, w co on się pakuje?
– Nawet nie wiesz czy lecę na facetów – stwierdził tak
poważnie jak tylko mu się udało. Praktycznie musiał przygryźć wnętrze policzka
aby się nie roześmiać na widok zaskoczonej miny jego dręczyciela. Cholernik był
przystojny to bez dwóch zdań i normalnie Fernando już lizałby go od stóp do
głów w jakimś miłym pokoju. Niestety jednorazowe przygody, nijak nie wchodziły
w rachubę, zwłaszcza z kimś kogo miał w perspektywie spotykać w najbliższej
przyszłości i to pewnie częściej niż by chciał. A po za tym, jego brat
pewnie by bluzgał cegłami.
Jacob nie miał zamiaru się zniechęcić. Jeśli gejdar
istnieje, to jego nigdy wcześniej nieużywany, właśnie robił nadgodziny. Miał
pewność, że Nando chciał tego pocałunku tak samo jak on.
– W tym momencie jestem bardziej niż przekonany, że nie
zależy mi abyś leciał na facetów. – Z buńczucznym uśmiechem objął go w pasie i
przycisnął do siebie z impetem. Powietrze utknęło im w piersiach. Czy to jednak
był rozmach, czy uczucie ich ściśle przylegających do siebie szczupłych ciał,
żaden nie śmiał zgadywać. Jacob z trudem nawet mógł sobie przypomnieć o czym
mówił. – Jest tylko jeden mężczyzna na którego powinieneś lecieć. Ja!
Ok, może wybuch śmiechu nie był na miejscu, ale Fernando
nie zdołał się powstrzymać. Jacob był szurnięty. Słodki, ale walnięty. Na dodatek wydawało się, że w tym momencie
urażony. W jego oczach widać było przebłysk bólu, który zniknął szybciej niż
się pojawił i Nando w końcu sam nie był pewien czy cokolwiek widział, czy to
tylko była zwodnicza gra świateł.
– Sorry, naprawdę sorry… to było… urocze – zawołał,
starając się opanować. Złapał też Jacoba za nadgarstek, kiedy ten chciał
odejść. Bez zastanowienia zarzucił wyższemu mężczyźnie ramię na szyję,
trzymając mocno, nie gotów go puścić, dopóki sam nie był pewien co chciał
zrobić.
– Jasne, to faktycznie polepsza sytuacje. – Jacob wymamrotał,
krzywiąc się na myśl, że ktoś choćby w jednym zdaniu z nim, użył słowa
„uroczy”.
– Kapuję, twardziel taki jak ty…
– Nie o to chodzi!
– Proszę cię, cała ta rozmowa zaczyna być śmieszna. Powinniśmy…
– Fernando zdecydował, że niepotrzebnie pozwolił się zatrzymać. Całą siłą,
swojej słabej–silnej woli zrobił krok w tył. Stojąc w ramionach Jacoba, nie był
w stanie logicznie myśleć. Tylko niepotrzebnie pozwalał rozgorzeć iskierce, tej
niedorzecznej nadziei, która nawet po latach rozczarowań, nadal gdzieś przetrwała
na dnie jego serca.
Jedyne co powinien – to wiać.
– Masz rację, gadanie nie ma sensu… – Jacob stwierdził
poważnie, z niebezpieczną iskrą w oku. – Zdaje się, iż z każdym słowem tylko
mieszamy bardziej… – Zdecydowanie ujął Nando za biodra i przyciągnął do siebie.
Uwielbiał jak idealnie pasowały do jego wielkich dłoni. Jednym płynnym ruchem
wplótł jedną z dłoni w długie, jedwabiste włosy zaskoczonego Fernando i
odchylił jego głowę do tyłu, delikatnie trzymając go za kark. – Koniec zbędnej
gadaniny!
Scałował zaskoczenie i protest z ust Fernando, o ile to
był w ogóle protest. Nie dane mu było się zastanowić. Znane mu bowiem uczucie
ciepła i zawrotu głowy, pochłonęło każdy z jego zmysłów. Opanowało go
uczucie spokoju. Nie musiał już się obawiać. Choć wcześniej nawet nie wiedział,
że się obawiał… całym sobą wiedział, że nie mógł zgnieść go w ramionach,
bo Nando obejmował go równie mocno. Całował równie głęboko i brał z jego ust
tyle ile pragnął. A Jacob po raz pierwszy w życiu, był gotów dawać…
Nawet nie wiedział, że pragnie tego wszystkiego co Nando
oferował, dopóki Nando mu tego nie dał. Chciał więcej tego ciepła, które
promieniowało z jego opuchniętych, słodkich ust. Poznać sztuczki jego języka,
teraz głęboko w jego gardle, zmieniającego mu kolana w wodę. Nie był
pewien czy kiedykolwiek będzie w stanie ogarnąć sensacje płynące z ich
ocierających się o siebie w gorączce ciał. Miał ochotę przyprzeć mniejszego
mężczyznę do ściany i trzeć swoim przekrwionym do bólu członkiem o jego
promieniujący niebezpiecznym gorącem. Rozebrać każdy skrawek materiału, który
stał na przeszkodzie do poznania każdego milimetra tego twardego, umięśnionego
ciała. Teraz wijącego się i ocierającego o niego we wszystkich właściwych
miejscach.
I Boże, jak bardzo by to zrobił!…. Gdyby nie uporczywy
szum rozmów na około niego. Dźwięk natarczywej muzyki i cienie mijających ich
ludzi. Wdzierali się w jego własny prywatny raj…
Musiał się opanować. Nie chciał wywołać skandalu,
składając Nando jakąś nieprzyzwoitą propozycję na środku restauracji. Nie żeby
wielki wzwód jego przyszłego chłopaka, wbijający mu się w pachwinę, nie dawał
mu nadziei, że byłaby co najmniej entuzjastycznie przyjęta. Obawiał się jednak,
że nie posiadał wystarczająco wiele opanowania, aby faktycznie nie przydybać
biedaka na środku korytarza.
Walcząc z tym czego domagało się jego ciało, dusza i
serce, Jacob oderwał usta od niego, po trzeciej próbie. Naaaa… nie więcej niż
sekundę, bo widok wspaniale opuchniętych, wilgotnych warg Nando, niemal powalił go na kolana.
To będzie trudniejsze, niż mu się wydawało – pomyślał, znów wsysając jego dolną wargę do wnętrza
swoich ust. Pieścił ją językiem i wargami, zanim nawet wziął oddech. Nando też
oddychał płytko i szybko. Wyglądał jakby całkiem odpłynął. Oczy zaciśnięte
mocno, zaróżowione policzki i pasma długich włosów okalające jego twarz. Jeśli
ten widok nie był kwintesencją seksapilu, to Jacob nie wiedział co było.
– Musimy przestać… – To Fernando w końcu wyszeptał do
wnętrza jego ust. Sam najwyraźniej jeszcze nie potrafił zrezygnować z rozkoszy
jaką dawał im, ten duszą wstrząsający pocałunek.
– Dlaczego? – Jacob nie sądził aby był choć jeden
naprawdę istotny powód, aby znajdować się dalej od tego mężczyzny, niż na
odległość gorącego oddechu pieszczącego jego nadwrażliwe, w tym momencie,
wargi.
– Mmmm… – cichy pomruk zwierał w sobie tyle sarkazmu, że
Jacob się zachłysnął oddechem. Jeśli Nando nadal był w stanie to zrobić, to on
najwyraźniej robił coś źle… – Nie wiem od czego zacząć… – mężczyzna dodał
chłodno, ale mimo stwarzania pozorów, musiał wesprzeć się czołem na ramieniu
Jacoba. Jego ciało całe drżało, jak z ogromnego wysiłku. – Może powinniśmy
przestać, bo za chwilę któryś z nas wyląduje na kolanach, a drugi ze spodniami
przy kostkach…? – Głęboki, rezonujący jęk podniecenia Jacoba, został pominięty
milczeniem. – A chyba nie muszę ci przypominać, iż tu jest ze setka ludzi.
– Cóż…
– A może, powinniśmy przestać… – Nando spojrzał w oczy
Jacoba, źrenicami rozszerzonymi z podniecenia. –… bo jesteś heterykiem, którego
zwyczajna ciekawość, sprowadzi nas obu na manowce?
– Mylisz się! – Jacob podejrzewał, że to będzie
największa przeszkoda jaką przyjdzie mu przeskoczyć, ale nie miał sił i pomysłu
na zawiłe tłumaczenia. Niektóre rzeczy, nawet dla niego samego, nie były do
końca jasne.
Z całych sił przygarnął Fernando do siebie i prawie siłą
przytulił jego głowę do swojego ramienia. To na wszelki wypadek, gdyby nagle
przyszło mu na myśl aby uciekać.
– Jestem inżynierem. Jeśli coś nie działa, szukam takiego
rozwiązania, aby problem przestał istnieć. – Jacob ujął dłoń Nando, splótł z
nim palce i uniósł do ust całując delikatnie długie palce i wyrywając cichy jęk
z gardła mężczyzny, stojącego sztywno w jego ramionach. – A w moim życiu do tej
chwili, nic nie działało. Nagle wszystko zaczęło mieć sens… Mój ścisły umysł
domaga się ode mnie, aby wszystko sprawdzić samemu, przekonać się na własnej
skórze, brać pod uwagę wszelkie możliwości. Nie sugerować się opinią innych.
Całe życie umawiałem się z kobietami…
– I skoro nie wychodziło, doszedłeś do wniosku, że czas
wypróbować alternatywę? – Nando zapytał cynicznie, zanim zdołał się
powstrzymać. Musiał zignorować wszelkie drgnięcia jego serca. To mogło skończyć
się tylko źle… dla niego. Jacob znów
wplótł dłoń w jego włosy i delikatnie zaczął masować mu skórę głowy, posyłając
ciarki wzdłuż jego ciała.
Boże, i myśl tutaj rozsądnie… To było by barbarzyństwem, wymagać tego od
jakiegokolwiek normalnego mężczyzny…
– Jeśli powiem, że to chodzi tylko o ciebie, pewnie
odgryziesz mi głowę. – To było ostrożne stwierdzenie, ale kącik ust Jacoba
uniósł się w usilnie tłumionym uśmiechu. Prychnięcie było jego jedynym
ostrzeżeniem przed uszczypnięciem w tyłek. – Prawda jednak jest taka, że
naprawdę chodzi o ciebie. Wiem co sobie myślisz. Że zabawie się twoim kosztem.
Że zabawię się tobą, zaspakajając moją ciekawość i dzikie żądze, i zostawię nie
oglądając się za siebie. – Nando mógł tylko parsknąć. Kolejna wcale
nieprzekonywująca próba uwolnienia się, oczywiście spełzła na niczym. Prawdą
było, że był ciekaw co Jacob miał do powiedzenia.
– A może to ja zabawię się tobą? – zapytał złośliwie. Co
miał do stracenia…? Oprócz szacunku do
siebie, swojego serca i nadziei na przyszłość z kimś, kogo z łatwością by mógł
obdarzyć uczuciami?
Jacob drgnął lekko, jakby z zaskoczenia.
Najprawdopodobniej, nawet mu to nie przyszło do głowy.
Boże, niektórzy faceci są na serio zarozumiali…
– Oczywiście. Tak może się zdarzyć – przyznał w końcu
mężczyzna po chwili zastanowienia. Wyglądało na to, że poważnie podchodził do
tematu, bo ujął twarz Nando w dłonie i spojrzał głęboko w oczy. – Mogę
jedynie zrobić co w mojej mocy, abyś nie chciał tego uczynić…
– Boże, nie wiem czy jesteś słodki, naiwny czy cwańszy
niż dłuższy. – Nando pokręciłby głową nad własną głupotą, że dawał się tak
tanio kupić, ale Jacob trzymał go mocno. Lekko całując znów, raz po raz. Jego
oczy niemal płonęły wewnętrznym światłem. A może to jego naiwność i
głęboko ukryty romantyzm, zamieniały przyciemnione lampki na korytarzu w coś
wyjątkowego? Czy to było możliwe, że nadawał całej tej sytuacji czaru, który w
ogóle nie istniał?
– Za dużo myślisz. – A to wydawało się niebezpieczne. Jeszcze na fakcie dojdzie do jakiś
idiotycznych wniosków i mu zwieje… – Jestem skłonny udowodnić ci, że jestem
poważny. – Wziął Nando za dłoń i pociągnął delikatnie w stronę drzwi na salę,
gdzie nadal trwała impreza na całego. Zakochani, zdawali się być nieświadomi
otaczającego ich świata i wydawali się nieporuszeni tym faktem w
najmniejszym stopniu. Co tam dla nich emocjonalne turbulencje innych?
Jacob czułby się głupio, że kiedy pierwszy raz
przekraczał te drzwi, patrzył na nich z niejaką pogardą, a teraz był
zmuszony spojrzeć na nich w innym świetle, gdyby się przejmował…
Amorki, kupidynki, baloniki i serduszka teraz wręcz
działały na jego korzyść. Miał zamiar bez skrupułów użyć romantyczną atmosferę,
aby dostać to czego chciał… a mianowicie seksownego Fernando. Żaden sposób nie
był niewłaściwy.
W miłości i na wojnie wszystkie chwyty były dozwolone i
jego słodki Nando właśnie się dowie, że wojna zakończona…
– Nie myśl sobie, że tak łatwo ci pójdzie! – Mężczyzna
zastrzegł się szybko, kiedy stało się jasne, że Jacob ciągnie go na środek
parkietu. Nie zamierzał poddać się bez walki, choć nie oznaczało to wcale, że
miał zamiar opierać się …skutecznie.
– Nawet nie chcę, aby poszło mi łatwo. Wszystko co jest
naprawdę coś warte, wymaga walki. – Jacob wziął go w ramiona i nie przejmując
się szybką piosenką, która aktualnie leciała, zaczął tańczyć, słaniając się z
boku na bok. To było akurat tyle, jeśli chodziło o jego zdolności taneczne. Nie
zniechęcał się jednak, nawet jak Nando znów się zaczął śmiać. – Chcę cię
skusić. Pokazać jak bardzo poważny jestem. Pocałowałem cię w obecności setki
znajomych, bardziej oficjalne to już nie może się stać. Miałem nadzieję, że to
był dobry początek…, ale bez mrugnięcia okiem, będę cię uwodził, randkował z
tobą, całował i podrywał, aż ulegniesz…
– Och, Boże… – Nando potknął się, uwieszając na jego
szyi. Jego głupie serce niemal podeszło mu do gardła. On na serio zamierzał to
zrobić! – Zwariowałeś!
Jacob pochylił się lekko i spojrzał mu poważnie w oczy.
– Wierz mi… wiem! Nawet nie masz pojęcia, jaki jestem z
tego powodu szczęśliwy. Mogłem przecież wyjść stąd samotny i nieszczęśliwy,
nigdy nie mając szansy wygrać Walentynkowego konkursu!
Nando wyglądał jakby miał zamiar go zdzielić, ale Jacob
wymiótł wszelkie myśli z jego głowy, jednym mózg lasującym pocałunkiem.
– Wygrałem pocałunek z najprzystojniejszym,
najseksowniejszym mężczyzną na tej Sali. – Jacob oświadczył głośno, kiedy już
rozdzielili się aby nabrać tchu, wcale nie przejmując się ilością spojrzeń ściąganych
na siebie. – Jeśli szczęście mnie nie opuści… w przyszłe Walentynki mam
zamiar wygrać serce… tego samego mężczyzny – dodał stanowczo.
Nando przez sekundę patrzył na niego jakby nie pojmował
słów, które słyszał. Cała gama uczuć przemknęła po jego przystojnej twarzy,
gdzie wesołość i złość dominowały niedowierzanie. W końcu po wieczności, przez
którą Jacob nie mógł nawet oddechu wziąć, Nando rzucił się mu na szyję i obcałował po
twarzy.
Co miał w końcu do stracenia…?
Po za sercem, które już do niego nie należało…
nie jestem krytykiem literackim wiec napisze krótko: dobre!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że ci się podobało i zapraszam do przeczytania moich innych opowiadań w Free-kąski na www.myspaceintheworld.wordpress.com. Wierzę iż również się spodobają. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńaaaa!! zapomniałem dodać: za nazwanie bohatera Jacobem, dodatkowy plus;p
OdpowiedzUsuńDzięki, zawsze dobrze wiedzieć :P
OdpowiedzUsuńJestem w trakcie czytania. Nabieram podejrzenia, czy AkFa nie jest jakąś moją sąsiadką i nie obserwuje mnie z tajniaka. Powinienem chyba podpisywać się jako Kuba (Jacob). Czytam dalej... :)
OdpowiedzUsuńHe, he, obawiam się, że taka opcja byłaby możliwa tylko i wyłącznie, jeśli mieszkałbyś w Anglii. :P
OdpowiedzUsuńKurczę, chyba się muszę lepiej rozejrzeć... :D
Dobre :)
OdpowiedzUsuńZaczerwieniłam się, czytając o namiętnym pocałunku...
OdpowiedzUsuńAch, :D to bardzo się cieszę. Tylko w takim razie, przy tych innych opowiadaniach to chyba wręcz spłoniesz :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Też tak chcę,
OdpowiedzUsuńTeż tak chcę
OdpowiedzUsuń