czwartek, 15 grudnia 2011

Jak?

Kiedy zdecydowałam się pisać, wiedziałam że to było na poważnie.
Jeśli miałam to zrobić, to albo porządnie albo wcale. Nie interesowało mnie pisanie do szuflady. To byłaby strata mojego czasu. Musiałam się więc zastanowić; co i jak? 
 'Co' mam pisać wiedziałam, bez dwóch zdań. Na ten temat nie miałam nawet cienia wątpliwości. Po prostu wiedziałam, co mam pisać, kiedy nie znalazłam tego czego szukałam w tym co już było napisane. 
Co prawda później się okazało, że nie było tego po prostu po polsku, ale nie mniej wiedziałam co zamierzam pisać. 

Jednak co dalej?
Przecież nie wystarczyło usiąść i napisać opowiadanie. 
Błędy, literówki, które zmęczone oczy przegapiały nawet po którymś sprawdzaniu i niewłaściwa interpunkcja - moja zmora - to był dopiero początek góry lodowej.

Stylistyka - kolejny dylemat. 
Po przeczytaniu tysięcy tekstów po angielsku moje zdania nagle zmieniły się. Nawet nie zauważyłam, kiedy. 
Nie tylko pisałam inaczej, ja myślałam inaczej. 
Wytłumaczono mi jednak, że muszę przestrzegać pewnych reguł. Jakich i których konkretnie nikt nie potrafił sprecyzować, bo każdy uważał że coś innego jest istotnego, ale zgodnie określono czego nie powinnam robić.
Przyznam szczerze że z trudem to przełknęłam. 
W głowie krzyczałam: Nie! Ja chcę pisać po swojemu! Uczucia i emocje nie podlegają stylizacji. Nie można ich zawsze ująć w poprawnie skonstruowanych zdaniach.
Zdecydowałam jednak że muszę iść na kompromis. Albo mi się powiedzie, albo nie. 
Sztucznym, wymuszonym, nie moim stylem i tak długo nie dałabym rady pisać. 


Kiedy w końcu już technicznie wiedziałam czego trzeba aby zacząć pisać, musiałam jeszcze przemyśleć sobie jak wydać swoje prace. 

Nie było, właściwie to nadal nie jest łatwe.
Szanse na wydanie czegokolwiek w Polsce?
Między zero, a 'chyba kpisz'.
Dużo jednak poświęciłam czasu na zorientowanie się jak sytuacja wygląda w internecie.
I tutaj znów nastał problem.
Wydawnictw angielskich i amerykańskich skłonnych wydać opowiadania poświęcone tematyce M/M - mnóstwo.
Polskich - zero.
A te Wydawnictwa, które już zajmowały się publikowaniem ebooków...cóż...
10%-12% dochodu z tantiem dla autora - czyli w realu 1-2 zł, plus w większości wypadków tracił prawa do swojej pracy.
Nie mogłam się z tym pogodzić.
Wiem jak wiele pracy kosztuje promocja i edycja tekstu, ale bez przesady. 
Nie tylko decyzje wydawnictw są obligatoryjne w kwestii publikowanych prac, ale na dodatek autor to maszyna do drukowania pieniędzy dla nich?
W mojej głowie huczało: MOWY NIE MA! - za każdym razem kiedy przeglądałam kolejne umowy dla autorów. 

Mogłam zrobić tylko jedno. Sama wydać moje opowiadania. 
Przez ostatnie półtora roku nauczyłam się bardzo wiele. Wiele nadal się uczę. 
Jednej rzeczy na pewno. Nie wszystko można zrobić samemu. Czasem trzeba poprosić o pomoc. 
Miałam to szczęście, że znalazłam wspaniałe osoby, które pomagają mi bezinteresownie, zwyczajnie lubiąc czytać moje prace. Jestem im niewymownie wdzięczna. 
Mam nadzieję że ich nigdy nie zawiodę.

Skąd? - się biorą moje opowiadania - w następnym poście.
Pozdrawiam ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

I co sądzisz?