poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Panie i panowie - opowiadanie czeka!

Narazie zamieszczam je tu, choć pewnie jak będzie okładka przeniosę je. Za wszelkie błędy przepraszam. Znikną jak odeśpię dwie noce pisania
Enjoy, czekam na komentarze :D





Mój chłopak jest gejem

AkFa


 wszelkie prawa zastrzeżone







1



– Możesz w to uwierzyć? – Kyle pociągnął długi łyk ze swojej butelki z piwem. – Czasem już miałem wrażenie, że się nie doczekam. Od poniedziałku zaczynamy pracę!
W zatłoczonym przez byłych i obecnych studentów przy uniwersyteckim barze, zaledwie dało się rozmawiać, ale Matt, jego brat Bryan i Kyle, chcieli po raz ostatni pożegnać się z przyjaciółmi. Większość z nich wyjeżdżała na wakacje, albo do pracy, szukając szczęścia po za ich małym miastem.  Wszyscy mieli świadomość, że z większością pewnie już nigdy się nie zobaczą.
Kyle i Matt jednak mieli zamiar zostać i zdeterminowani byli związać swoja przyszłość z ich miasteczkiem. Szczególnie, że Kyle nigdy w życiu nie zostawiłby Bryana, który nadal miał jeszcze kilka lat nauki przed sobą. Zresztą mieli już swoje plany i wiedzieli czego chcą. Matt mógł tylko się cieszyć, bo i jemu nieśpieszno było wyjeżdżać. Tutaj miał wszystko czego mógłby pragnąć i widział dla siebie możliwości, których nie dostrzegali inni młodzi ludzie. I dobrze. Więcej opcji dla niego.
Kyle rozparł się wygodnie w brązowym skórzanym boksie, przyglądając się ludziom bez przerwy kręcących się po lokalu. Boksy, stoliki i wysoki bar były zatłoczone, ale Matt wcale się nie dziwił. Tak tutaj zawsze było w sobotnie wieczory. Nawet boks, który zajmowali był ich ulubionym. Znajomi podchodzili, aby zamienić kilka słów i szli dalej, za co Matt był im wdzięczny. Chciał spędzić trochę czasu z Kylem i miał lekkie wyrzuty sumienia, że przez ostatni tydzień go unikał. Kyle był zajęty swoim drugim przyjacielem Redem, a Bryan nigdy nie odstępował jego boku, żadnego z nich więc nie widział i miał zamiar to nadrobić.
Bryan jak zwykle siedział wtulony w bok Kyla i parsknął pod nosem cicho.
– Co ja mam powiedzieć? Chciałbym mieć już studia za sobą. Mam wrażenie, że czas w ogóle nie mija. Wierzyć mi się nie chce, że wy już możecie robić co chcecie i żyć jak chcecie.
Matt obrzucił przyjaciela i swojego brata przelotnym spojrzeniem, wzruszając ramionami.
– Ach tam, nie pleć bzdur. Mamuśka z tatą będą cię utrzymywać. Gotować ci i sponsorować. To na serio nie jest wielki powód do narzekania. My z Kylem teraz musimy wziąć się za siebie i zacząć życie na własny rachunek. W końcu ostatnie lata harowaliśmy, żeby wreszcie znaleźć się tu i teraz. Jedyne czego mi będzie brak to sportu, ale za studiami nie będę tęsknił – odparł spokojnie, starając się ukryć podekscytowanie w głosie. Od poniedziałku miał się zacząć początek reszty jego życia i decyzje jakie będzie podejmował od tej pory będą szły na jego własne konto. Szczerze mówiąc był posrany ze strachu. – To nasz ostatni weekend przed rozpoczęciem odpowiedzialnego, dorosłego życia, musimy go więc dobrze wykorzystać! – Z uśmiechem wzniósł niby–toast unosząc własną butelkę piwa w kierunku towarzyszy. Kyle wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i odpowiedział toastem.
– Mówiąc o dorosłości i odpowiedzialności… – Bryan zaczął wolno, rzucając zaniepokojone spojrzenie swojemu mężczyźnie, ten jednak skinął mu głową uspokajająco. – Mamy dla ciebie niespodziankę. Chcieliśmy ci powiedzieć wcześniej, ale po pierwsze nic nie było pewne, a po drugie mógłbyś chcieć nas odwieść od tego pomysłu…
Matt zmrużył oczy ostrzegawczo. Instynkt z miejsca podpowiedział mu, że nie będzie mu się podobało to, co chcą mu powiedzieć. Ich pomysły zazwyczaj były rewolucyjne i miały nie mały impet na jego własne życie. Przyzwyczaił się jednak do tego i zazwyczaj był w stanie dostosować. Zazwyczaj…
– Witam panów! – Ciepły, wesoły głos przebił się przez gwar i stłumiony dźwięk muzyki, wbijając w rozmowę. Wysoka, szczupła postać zjawiła się jak znikąd przy ich boksie, radośnie się witając i wymieniając uściski dłoni z Kylem i Bryanem.
Matt zdrętwiał, bojąc się nawet spojrzeć w kierunku nowo przybyłego. Przez moment miał ochotę zamknąć oczy i znaleźć się gdziekolwiek tylko nie tu. Pobożne życzenia nigdy jednak nie działają, kiedy człowiek ich najbardziej potrzebuje.
Donatello Red Garett był jego przekleństwem i unikanie go sprawiało mu niemało kłopotu, nie żeby się nie starał. Zwłaszcza, że mężczyzna był najlepszym przyjacielem z dzieciństwa Kyla i bez pardonu wwalcował w ich życie. Potrzeba było niemało kreatywności, aby móc uniknąć spotkań z tym człowiekiem. Czasem jednak, żadne kombinacje nie pomagały. Tak jak tego dnia najwyraźniej. Choć pewnie powinien był się domyślić, że Kyle i Bryan, mały zdrajca, zaproszą swojego przyjaciela.
Kyle z Bryanem nie mieli jednak takich oporów witając się z gościem radośnie i zapraszając go do ich boksu. Z trudem zmusił się do podania ręki Donowi. Pod uważnym spojrzeniem i wielkim uśmiechem skierowanym centralnie na niego, czuł jak ciśnienie mu skacze.
– Matty rusz tyłek i posuń się Redowi – zakomenderował Bryan uśmiechając się jak idiota. Matt miał ochotę rzucić się przez mały stolik na niego i poddusić go własną białą podkoszulką.
Nie miał jednak wyboru, bo mężczyzna już przysunął się do niego czekając na jego ruch z tym swoim zaraźliwym, przeraźliwie radosnym uśmiechem. Zielone oczy błysnęły spod ciemnorudych, długich rzęs, kiedy przypatrywał mu się uważnie. Matt odwrócił spojrzenie i przełykając przekleństwa posunął się pod ścianę, praktycznie przyklejając się do niej. Nie mógł i nie chciał reagować w żaden sposób, bo nie chciał dawać braciszkowi i przyjacielowi więcej amunicji do dręczenia go. Już miał za sobą o kilka krępujących rozmów za dużo.
– Wychodzi na to, że właściwie mamy dla ciebie dwie niespodzianki – oświadczył Kyle radośnie, całując Bryana przelotnie w usta i masując jego kark lekko swoją wielką dłonią. Jego długie palce wplotły się w blond włosy jego brata, pewnie usiłując rozluźnić jego napięte z nerwów mięśnie.
Matt wbił w nich na wpół przerażone, na wpół ostrożne spojrzenie. Nie miał pojęcia czym mógłby się stresować Bryan, więc pomysły jakie przychodziły mu do głowy były zatrważające. W duszy już czuł, że będzie musiał skopać tyłek Kylowi.
– Chyba nie chcę wiedzieć – wymamrotał, skinąwszy ręką na mijającą ich kelnerkę. – A przynajmniej możecie poczekać, aż się odpowiednio znieczulę? – zapytał z nadzieją, ignorując cichy śmiech siedzącego przy nim mężczyzny.
– Poczekaj Matty… – Red powstrzymał go, kładąc mu dłoń na nadgarstku na kilka sekund.  Jeśli wyczuł jak ten się wzdrygnął nie dał tego po sobie poznać. Po prostu obdarzył go kolejnym olśniewającym uśmiechem. Matt zagryzł zęby, żeby nic nie palnąć. – Będzie fair jeśli to ja zamówię kolejną kolejkę. – Nie czekał na odpowiedź tylko sam przywołał kelnerkę po raz drugi. – Można powiedzieć, że świętujemy…
– Świętujemy? – Matt nieświadomie potarł nadgarstek, na którym nadal czuł ciepło szczupłej dłoni, dotykającej go przed chwilą.
Miał ochotę wrzeszczeć, zażądać, aby Donatello nie dotykał go więcej, ale wiedział, że nie mógł. Musiał zachowywać się zimno i obojętnie. Nie mógł pozwolić, aby któremuś z towarzyszących mu mężczyzn przyszło do głowy coś głupiego. Wystarczy, że jemu przychodziło. Otrząsnął się, czując zimny dreszcz strachu spływający po jego plecach. Chciał wyjść z baru. Nagle ochota na imprezowanie przeszła mu całkowicie. Kyle jednak nigdy by mu na to nie pozwolił. Nie bez dogłębnych i zawiłych tłumaczeń. A tych nie mógł udzielić.
Nie umiał udzielić.
– Okej, powiem to, bo chyba nie wytrzymam. – Bryan oświadczył dzielnie, przełykając ślinę nerwowo. Złapał Kyle’a za rękę i pochylając się nad stołem, wbił spojrzenie w brata. Widać było jak żyłka pulsuje mu na szyi w dzikim tempie. Matt poczuł jak serce załomotało mu w piersi. Teraz i on był zdenerwowany.
– Dobra gadaj, bo mnie zaczynasz wkurzać! – zażądał, spoglądając to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Cokolwiek wykombinowali, nie mogło to być nic dobrego. Wątpił jednak, że oni będą pytać go o pozwolenie. Bardziej prawdopodobne było to, że zwyczajnie mają zamiar oświadczyć mu swoje kolejne szaleństwo. Miał nadzieję, że nie będzie ich musiał za to ukatrupić.
– Zamierzam wprowadzić się do Kyla i Reda, bo zamierzają wynająć wspólne mieszkanie! – Bryan wyrecytował jednym tchem, nie dając szans na odpowiedź Mattowi, którego i tak zatkało całkowicie. – Red został przyjęty do waszej firmy i będzie z wami pracował! Powiedz, czy to nie wspaniale? – zawołał entuzjastycznie, oczekując reakcji brata z zapartym tchem.
Trzy pary oczu przeniosło wyczekujące spojrzenie na Matta.
Nie wiedział kiedy, ale krew pulsująca mu w uszach praktycznie zagłuszyła ostatnie pytanie jego brata. Otoczenie zniknęło nagle i jedyne co mógł zrobić, to wpatrywać się w siedzące przed nim osoby. Bryan szczupły blondyn, kurczowo obejmował swojego przystojnego, barczystego chłopaka. Kyle wykorzystujący swoje długie ręce i szerokie ramiona, przytulał do siebie zarumienionego, zmartwionego ukochanego. Nic nie mówili. Bezapelacyjnie wszystko co mieli do powiedzenia, zostało powiedziane.
Matt nie mógł myśleć logicznie, miał wrażenie, że nawet nie mógł normalnie oddychać. Jego oczy same powędrowały do siedzącego tuż przy nim, zdecydowanie za blisko jak na jego gust, Dona. Błyszczące oczy o niesamowitej barwie, wpatrywały się w niego ze smutkiem i lekkim niepokojem. Ciemno rude włosy opadały mu na blade czoło i wiły się na karku, i uszach w modnej niedbałej fryzurze. Wysokie kości policzkowe i nasadę nosa miał obsypane złocistymi piegami, a pełne różowe usta po raz pierwszy nie były wygięte w uśmiechu.
Matt nie potrafił zmobilizować się, aby się odezwać.
Co ten Bryan sobie myślał? Chciał wyprowadzić się z domu? Tak po prostu? Chciał zamieszkać ze swoim narzeczonym w tak młodym wieku? Jak on to sobie wyobrażał? Było go stać na utrzymanie z dorywczej pracy? A Kyle uznał to za świetny pomysł? I czemu do cholery zaproponował wynajęcie wspólnego mieszkania Donowi, a nie jemu? Donowi ze wszystkich ludzi!
Zazdrość i złość przerzedziły trochę smog w jego głowie i zwolniły natłok pytań buzujących mu w mózgu. Pobudzony do życia, wbił ponownie spojrzenie w swojego najlepszego przyjaciela. Lekki rumieniec pokrywał opaloną twarz Kyle’a, ale mężczyzna nie spuścił spojrzenia. Najwyraźniej miał jakąś setkę dobrych wymówek i usprawiedliwień. Zbyt dobrze Matt go znał, aby tego nie wiedzieć. To tylko pogłębiło w jego duszy uczucie zdrady i gniewu. Bez słowa spojrzał na swojego brata. Bryan siedział wyprostowany i blady czekając w dalszym ciągu na jego reakcję. Matt nie wiedział czego się po nim spodziewali, ale ponad wszelką wątpliwość podejrzewali go o jakiś wybuch czy fochy.
O nieee… ich niedoczekanie.
Z trudem i praktycznie boleśnie, wymusił uśmiech starając się spojrzeć na towarzyszącą mu trójkę jak najniewinniej i najobojętniej. Ocenzurował to co cisnęło mu się na usta i chwytając butelkę z piwem wzniósł toast.
– Cóż, nie wiem komu pogratulować najpierw. Mieszkanie, przeprowadzka, nowy nabytek dla naszej nowo powstałej firmy… wiele przegapiłem – parsknął ironicznie, starając się zmusić do lżejszego tonu. Mdłości sprawiały jednak, że praktycznie miał ochotę zwymiotować wcześniej wypite piwo. Nagły ból głowy rozsadzał mu czaszkę od środka. Musiał wielokrotnie przełknąć, aby móc kontynuować. Jedyną jego pociechą były zaskoczone miny jego przyjaciół. – Gdzie ja byłem jak mnie nie było? – zapytał z fałszywym uśmieszkiem, mającym zneutralizować jego cierpki ton. Zauważył jednak, że Kyle wzdrygnął się robiąc bolesną minę. W tym momencie miał to jednak głęboko w nosie.
– To moja wina… – wtrącił Don nagle. Z poważną miną odwrócił się do Matta i spojrzał mu w oczy zdecydowanie.
Matt odpowiedział mu twardym, zimnym spojrzeniem. Mógł się założyć, że to właśnie była jego wina i z radością miał zamiar go winić.
– Red potrzebował pracy i miejsca do mieszkania, a my potrzebujemy dobrego speca od reklamy – dodał Kyle, kiedy krepująca i przedłużająca się cisza zaczęła stawać się trudna do zniesienia. Jego głos był opanowany i stanowczy, i Matt wiedział, że najwyraźniej ten temat nie podlega dyskusji. On był zwyczajnie informowany. – Mój ojciec sprawdził go i podjął decyzję, że Red nada się idealnie. Ja będę projektował i budował, ty stworzysz najwspanialsze grafiki i wizualizacje, a Red je rozreklamuje.
– Widziałem jego projekty! Są po prostu genialne! – wtrącił entuzjastycznie Bryan, ale Matt go zignorował milcząc nadal i wpatrując się w swojego przyjaciela. Kyle kontynuował spokojnie, przytulając swojego ukochanego i rzucając Mattowi lekko złe spojrzenie. Don zaczął wiercić się niespokojnie przy jego boku.
– Kiedy okazało się, że ten wielki trzypokojowy dom, zaraz po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko naszej firmy stoi pusty, zaczęliśmy się zastanawiać. Red nie mógłby go wynająć sam, bo był za drogi i za duży. A ja już od dawna myślałem o wyprowadzce z domu…
– Rozmawiałem z mamą i choć nie była zachwycona, to stwierdziła, że wybór należy do mnie – dodał Bryan stanowczo. Najwyraźniej również on zdecydował.
Szkoda tylko, że żaden z nich nie wspomniał o swoich planach nawet słowem. Żaden nie zapytał go o zdanie ani nie pofatygował się uprzedzić o takiej ewentualności. Złość wypalała dziurę w jego mózgu, nie mniej jednak Matt wymusił szeroki uśmiech. Nonszalancko napił się piwa i wzruszył szerokimi ramionami.
– Cóż, wygląda na to, że już wszystko macie zaplanowane i wszystko układa się zgodnie z planem – stwierdził niedbale. Musiał spuścić wzrok na blat sosnowego stolika, bo obawiał się, że Kyle wyczyta prawdę w jego oczach. Zbyt dobrze się znali… choć właściwie już nie był tego tak do końca pewien.
– Nie jesteś zły? – Bryan wyrwał się z pytaniem, najwyraźniej dręczącym ich wszystkich.
Matt parsknął śmiechem, tym razem szczerym. Gorycz i smutek utonęły w barowym barze, a przynajmniej miał taką nadzieję.
– Skąd podobny pomysł? – zapytał niewinnie, wpatrując się w brata. – Nie mam pojęcia dlaczego miałbym być zły? Przecież to wasza sprawa i wasze decyzje. Mnie one nie dotyczą… – Najwyraźniej.
Żaden z mężczyzn nie miał dobrej odpowiedzi, ale Matt wcale nie był zaskoczony. Było mu źle, był wściekły i miał ochotę stamtąd wyjść, ale prędzej dałby sobie jaja na sucho ogolić, niż przyznać się do tego co czuje.
Musiał więc udawać, że cieszy się, iż za jego plecami jego przyjaciel podjął życiową decyzję, że zamieszka z jego bratem i swoim przyjacielem, nawet nie zastanawiając się czy i on chciałby z nimi mieszkać. Będzie musiał udawać ilekroć ich odwiedzi, że nie ma nic przeciwko Redowi, którego już nie będzie mógł unikać. Ani spotykając się z bratem, ani nawet w pracy nie będzie już miał spokoju. Nigdzie już nie będzie bezpieczny i nawet nie ma możliwości, aby wytłumaczyć to wszystko swojemu jedynemu przyjacielowi.
Miał ochotę przywalić komuś. Najlepiej wielokrotnie. Zamiast tego zmusił się do pytania.
– Kiedy przeprowadzka? Potrzebujecie pomocy?
Niechybnie nie tego spodziewali się po nim, bo po raz kolejny po prostu zagapili się na niego. Kiedy jednak pewnie i spokojnie odparł ich spojrzenia, najpierw Bryan, później Kyle spuścił wzrok na stół. Don nerwowo bawił się etykietką na butelce, co rusz spoglądając na niego jakby chciał coś powiedzieć, ale się bał.
I słusznie. Matt nie był w pokojowym nastroju, zbyt był jednak uparty, żeby dać się sprowokować.
– Nie prędzej niż w kolejny weekend jesteśmy w stanie spakować się i zacząć przewozić rzeczy. Twój tata pożyczy nam pickupa. – Matt prawie bezboleśnie przełknął uwagę Kyla. – Od poniedziałku zanim się wdrożymy w pracy, nie będziemy mieli czasu –  dodał tonem wyjaśnienia.
Kyle zdecydował się w końcu przejąć inicjatywę i nadać ich rozmowie jakiś sens. Czuł wściekłość swojego przyjaciela i nawet nie był zaskoczony. Właściwie się tego spodziewał. Nie potrafił jednak tak do końca czuć się winny. Jakiekolwiek animozje miał Matt z Redem, najwyższa pora coś z tym zrobić, bo odbijało się to na ich przyjaźni i Kyle czuł się jak w potrzasku. Wiecznie rozdarty między nimi.
– Umowę o wynajem macie w takim razie podpisaną?
– Tak, dziś ją odebrałem i możemy wprowadzać się w każdej chwili. Dom jest nasz… – odparł Donatello, znów skubiąc naklejkę. Z głębokim westchnieniem spojrzał na Matta opróżniającego kolejne piwo. – Zamieszkaj z nami – palnął, blednąc natychmiast. Nie miał zamiaru powiedzieć tego na głos!
Kyle i Bryan jęknęli.
Matt zachłysnął się, plując z impetem na siedzącego naprzeciwko niego Kyla. Płyn dostał się do jego płuc i intensywny kaszel wstrząsnął całym jego ciałem. Był właściwie wdzięczny, bo mimo łez spływających mu po policzkach i trudności z wzięciem oddechu, to przynajmniej zwolniony był z odpowiedzi. Żałował tylko, że Don zaczął klepać go po plecach. Myśli jak tornado rozszalały się w jego głowie.
Kyle podskoczył z zaskoczenia i popatrzył na swoją piękną niebieską koszulę. Opluty piwem wyglądał bardzo interesująco. Bryan z jakiegoś nie do końca logicznego powodu, uznał to za bardzo śmieszne i rechocząc jak idiota, zaczął wycierać swojego ukochanego, czyniąc więcej spustoszenia niż korzyści. Mężczyzna w końcu odsunął go od siebie i wstając od stolika spojrzał na Matta.
– W porządku? Przeżyjesz?
Matt potaknął uspokajając się w końcu i ocierając zapłakaną od kaszlu twarz. Zasygnalizował też swojemu towarzyszowi, że zdecydowanie może przestać go poklepywać. Donatello, były koszykarz, miał wielkie, silne dłonie i wiedział jak je użyć, praktycznie odbijając mu płuca.
– Chodź, pomożesz mi to wyczyścić. – Uspokojony Kyle pociągnął zaskoczonego Bryana do męskiej łazienki. Mniejszy mężczyzna potykając się o nogę od stolika pośpieszył, żeby dogonić długonogiego partnera.
Matt stłumił przekleństwo. Robił co mógł, żeby uniknąć przebywania z Donem sam na sam. Mężczyzna najwyraźniej chyba musiał to wyczuć, bo powiedział ze smutkiem.
– Przepraszam… – Machnął nieskoordynowanie ręką, jakby miał na myśli wszystko na raz i nie do końca był pewien jak to wyrazić. – Nie chciałem cię zaskoczyć, ale naprawdę wydaje mi się, że to byłby świetny pomysł gdybyś zajął trzecią sypialnię – kontynuował uważnie obserwując nadal zaczerwienionego lekko Matta. – Wiem, że zanim Kyle związał się z twoim bratem myśleliście o tym, żeby razem wynająć dom. Plany trochę się zmieniły, ale nie chcę wchodzić wam w paradę.
Tak, oczywiście, że nie chciał… tyle tylko, że wchodził!
Matt dyskretnie rozejrzał się po sali w poszukiwaniu wymówki, żeby zniknąć i uniknąć tej rozmowy. Niestety każdy był zajęty własnymi sprawami, a Kylowi i Bryanowi najwyraźniej się nie spieszyło. Z ciężkim westchnieniem spojrzał na siedzącego przy nim mężczyznę. Był przystojny, miły i wesoły, i maltretował go psychicznie. Dręczył urokiem i szczerozłotym sercem. Cholerny ideał.
– To było lata temu. Wszystko się zmieniło i nie ma co trzymać się na siłę starych planów – powiedział udając obojętność, nie przerwał też kontaktu wzrokowego z Donem. Małe zielone światełko błysnęło i zniknęło w tych ekspresyjnych oczach i tylko dlatego, że Matt tak uważnie mu się przyglądał udało mu się je dostrzec. Nawet nie chciał się zastanawiać nad tym, co to znaczy.
– Kyle i Bryan uważają, że to świetny pomysł… – Don dodał szybko, starając się zabrzmieć jak najbardziej przekonująco. – Moglibyśmy być wszyscy razem. Mieszkając i pracując.
Matt wściekł się tylko jeszcze bardziej.
– Widzę, że wszystko już przedyskutowaliście… – rzucił sarkastycznie wstając i wyszarpując garść pieniędzy z kieszeni. Nie licząc rzucił je na stół. Don również poderwał się na nogi, nie ośmielił się jednak powstrzymać Matta przed wyjściem z boksu, bo mężczyzna miał minę buldożera i gotów był przejść po nim. Nie mniej wyszedł za nim na ciemny, opustoszały parking.
– Matt zaczekaj! – zawołał. Kiedy jednak został zignorowany, złapał wysokiego mężczyznę za przedramię zatrzymując go w miejscu. Niewiele centymetrów różniło ich jeśli chodziło o wzrost i Red był prawdopodobnie o dwa lub trzy centymetry wyższy, ale Matt był muskularniejszy i silniejszy. Zamiótłby nim chodnik, nawet się nie pocąc.
Zawsze ciepłe brązowe oczy, tym razem mogłyby ciąć stal spojrzeniem.
– Matt, proszę cię pogadajmy.
– Nie rozumiem skąd ta nagła potrzeba – Matt parsknął ironicznie wyszarpując rękę z uścisku Dona. – Jakoś do tej pory żaden z was się nie kłopotał, żeby zapytać mnie o zdanie. Nie kłopoczcie się i teraz.
– To nie tak! – Don zaprzeczył, nie pozwalając się wyminąć ani zbyć. Stał murem.
– A jak?
– Kyle chciałby żebyśmy mieszkali wszyscy razem. Ostatnio wcale już się z nim nie spotykasz – zawołał Don z wyrzutem.
Matt powstrzymał cisnący mu się na usta komentarz, Don jednak nie był idiotą.
– Wiem, że chodzi o mnie… – powiedział badawczo spoglądając na niego. – Nie wiem dlaczego mnie tak bardzo nie lubisz, ale… – odchrząknął nerwowo – …ale, może jakbyś miał okazję mnie lepiej poznać, to mógłbyś tolerować moją przyjaźń z Kylem i Bryanem…
To wszystko było koszmarne! Nic, co Matt chciałby powiedzieć nie mogło wydobyć się z jego gardła. Miał wrażenie, że go dusi, choć i tak nie pozwoliłby słowom ulecieć. Mógł tylko patrzeć w bladą, lekko piegowatą twarz Donatello i zagryzać zęby do bólu. Musiał się opanować i zachować z rozwagą, inaczej ośmieszy się i wzbudzi podejrzenia.
– Nie pochlebiaj sobie. To nie ma nic wspólnego z tobą. – Wymusił ostatecznie najspokojniejszą odpowiedź na jaką mógł się zdobyć. Złość niemal w nim wrzała, więc był z siebie dumny.
Don jednak zdawał się nie kupować jego aktu. Jego oczy dostrzegały więcej niż Matt chciał zdradzić.
– Więc wprowadź się do nas i udowodnij, że to nie chodzi o mnie – rzucił z wyzwaniem i prowokacją w głosie. Zmniejszył też dystans między nimi, stając z Mattem pierś w pierś.
Stając prosto jak struna mężczyzna roześmiał się udając, że serce nie podeszło mu do gardła.
– To chyba najsłabsza prowokacja jaką mogłeś wymyślić – powiedział sarkastycznie nie ustępując pola. Nawet nie był pewien w którym momencie Don zepchnął go w cień pod boczną ścianę baru. Nie był jednak tchórzem. Nie zamierzał zrejterować. – Niczego nie muszę ci udowadniać. Wynajęliście sobie we troje dom. Super! Wprowadźcie się tam i poudawajcie dom, lub wróćcie do studenckiego trybu życia. Mnie jest wszystko jedno. Ja nie zamierzam brać w tym udziału!
– Proszę cię, Matt! – Don nie zamierzał ustąpić ani się poddać. Chciał mieć swoją szansę z tym wspaniałym, przystojnym mężczyzną i nie było siły na tej ziemi, która by go zniechęciła. – Daj mi… nam szansę. Nikt nie chciał cię wkurzyć. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Od chwili kiedy wpadliśmy na ten pomysł do jego realizacji był tydzień. Właściwie to wszystko, to był jeden wielki fuks…
– No to super – przerwał mu Matt zimno. Nie był skłonny odpuścić, przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie chciał być przegadany i ugłaskany. Zwłaszcza przez Dona. Chciał się trzymać od niego z daleka.
– Dlaczego taki jesteś?
– Nie mam pojęcia o co ci chodzi – Matt odparł sarkastycznie. Kusiło go, aby odepchnąć od siebie zbyt blisko, jak dla jego komfortu psychicznego, stojącego mężczyznę. Nie zrobił tego jednak. Nie umiał się zmusić. Wdzięczny był za otaczającą ich ciemność, bo nie musiał patrzeć w te zbyt mądre oczy.
– Doskonale wiesz o czym mówię… – mruknął Red ze smutkiem. – Wiem też, że zdajesz sobie sprawę z tego, że…
– Matt? Red? – Kyle wypadł z drzwi baru rozglądając się za nimi. Najwyraźniej jednak nie był w stanie dostrzec ich w ciemnościach, bo lampy parkingowe skierowane były w drugą stronę. Matt wykorzystał to, aby minąć Dona i zwiać.
– Kyle, boli mnie głowa. Spadam do domu. – Właściwie nie dał czasu żadnemu z mężczyzn, aby zareagował tylko oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu i ruszył do swojego samochodu.
W tylnym lusterku jeszcze przez moment, widział dwie stojące blisko siebie na ciemnym parkingu postacie i ten widok na nowo wzbudziły w jego sercu zazdrość, i wściekłość.
Wściekłość, bo już nie był pewien o co był zazdrosny.

***

Matt wpadł do swojego pokoju trzaskając drzwiami i ignorując wołanie swojej matki. Był zbyt wściekły, żeby teraz z nią rozmawiać. Ani ona, ani ojciec nawet się nie zachłysnęli na temat wyprowadzki Bryana. To było nie fair! Miał prawo wiedzieć.
Upokorzony i wściekły rozejrzał się po swoim pokoju. Spędził w nim swoje szczęśliwe dzieciństwo i był jego azylem od zawsze. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że był już dorosłym mężczyzną i czas był najwyższy, aby się wyprowadzić. W jego umyśle kiełkowało kilka planów i pomysłów. W większej lub mniejszej mierze powiązanych z Kylem i Bryanem. Nie wyobrażał sobie jednak zamieszkać pod tym samym dachem co Donatello Garrett.
Po prostu nie mógł!
Ten mężczyzna prześladował jego myśli. Nic właściwie nie robiąc wywierał na jego psychikę presję, której nie chciał i na którą się nie godził.  Przez niego czuł się zagrożony i przyparty do muru.
Kiedy Kyle wyznał mu, że jest biseksualny, i że kocha jego brata, Matt poczuł się jakby świat nagiął się tuż przed jego oczami. Wszystkie pytania, wątpliwości co do własnej seksualności i ciekawość, natychmiast brutalnie i skutecznie zdusił w sobie. Nie godząc się na to, aby bezsensowna chęć poznania czegoś nowego i niespodziewanego, spaczyła jego poglądy.
Był hetero i koniec! Nie miał co do tego wątpliwości.
Donatello jednak swoim otwartym zachowaniem, poglądami i pewnością siebie, zachwiał na powrót jego z trudem odzyskaną równowagę. Bryan przez pewien czas borykał się ze świadomością, że jest gejem. Sporo też się z tego powodu wycierpiał. Matt niejednokrotnie żałował, że jego brat jest gejem i tyle musi z tego powodu zaznać bólu i upokorzenia. Gdyby to od niego zależało, sto razy bardziej wolałby, żeby Bryan był hetero.
Don jednak wydawał się czuć świetnie z tym, że jest gejem. Nie ukrywał tego ani nigdy nic nie robił sobie z uwag, wyzwisk czy upokarzających pytań. Szybko i jakby naturalnie wkomponował się w życie miasteczka i ich własne.
Zawsze miły, kulturalny i zabawny świetnie czuł się we własnej skórze i nikomu nie pozwalał zachwiać tej równowagi. Nie ukrywał też, że leci na niego. Od pierwszej chwili przyznał się do atrakcji jaką odczuwał, i że chętnie dowiedziałby się gdzie ich to zaprowadzi. Był uroczy, przyjacielski i flirtował z nim bezczelnie. Nigdy jednak nie dał mu żadnego pretekstu, aby wybić mu te jego śnieżnobiałe ząbki. Zawsze był pieprzonym perfekcyjnym dżentelmenem i Matt nie wiedział co z tym zrobić.
Kiedy Donatello przy ich pierwszym spotkaniu zaprosił go na randkę, Matt był zszokowany do tego stopnia, że właściwie nie pamiętał co odpowiedział. Krew buzowała mu w głowie i jedynie co był w stanie zrobić, to gapić się na śmiałego, bezpośredniego mężczyznę jak idiota.
Bryan głupią uwagą o zdeklarowanym heteryku rozładował napięcie, ale od tamtej pory Matt nie potrafił się zrelaksować w towarzystwie przyjaciela Kyla i już właściwie zaczynało mu brakować pomysłów na wymówki. Wiarygodnych pomysłów, w każdym bądź razie.
Co tylko przyprawiało go o jeszcze większą furię. Miał nadzieję, że pracując wraz z Kylem w nowym dziale firmy jego ojca, będzie miał okazję na nowo odzyskać przyjaciela. Że tam będzie miał szansę spędzać z nim więcej czasu. Samotność powoli zaczynała go dobijać. Nie tylko nie miał już Kyla dla siebie, ale w efekcie stracił i brata.
Donatello Garrett był wszystkiemu winny. Po jaką cholerę się sprowadzał i wszystko niszczył!?
Nie miał odpowiedzi na to dziecinne pytanie i nie miał nawet z kim pogadać o tym. Gorycz na nowo dławiła go, kiedy ze złością wyciszył telefon i w bokserkach wpełzł pod kołdrę. Ten dzień miał się skończyć całkowicie inaczej.


2



– Dobra, gadaj! – Kyle nie zamierzał owijać w bawełnę i patyczkować się z Mattem. Zbyt wiele lat się znali, żeby teraz krążyć wokół tematu na paluszkach. Między innymi dlatego byli takimi dobrymi przyjaciółmi, bo mogli polegać na swojej szczerości.
– Nie ma o czym. – Tym razem nic nie było wstanie zmusić Matta do zdradzenia jego wewnętrznych demonów i myśli. A już szczególnie Kyle nie mógł stać się jego powiernikiem, bo sam był częścią problemu.
– Przestań pieprzyć! – Mężczyzna cisnął w niego piłką do kosza. Już nie trenowali jak kiedyś, nadal jednak lubili sport i kosz na tyłach domu rodziców Kyla był świetnym miejscem do upuszczenia trochę pary. Był też na tyle odosobniony, że nie było obaw, iż ktoś ich podsłucha.
Matt bez problemu złapał piłką, choć uderzenie nie było najdelikatniejsze. Przekozłował ją kilka metrów i rzucił do kosza pudłując. Litania przekleństw popłynęła z jego ust.
– Matt nie odpuszczę ci! To już za długo trwa! Przyjmij to jak facet na klatę i powiedz o co chodzi – Kyle zabrał piłkę i zamiast kontynuować grę zastąpił drogę przyjacielowi. Jego spocona, lekko zaczerwieniona twarz była zdeterminowana i twarda. Matt parsknął ironicznie.
– Nie chcę gadać. Nie wiem o co ci chodzi.
– Wiem, że jesteś wściekły o całą tę sprawę z wynajmem domu…
– Nieee… no co ty! – przerwał mu Matt podchodząc nonszalancko do ławeczki i wycierając się ręcznikiem, odwrócił się do Kyla plecami. Nie mógł nawet na niego patrzeć, żeby nie wywrzeszczeć mu frustracji w twarz. – Ja też wam się nie spowiadałem, kiedy zleciłem agencji nieruchomości znaleźć dla siebie kawalerkę w centrum, czemu wy mielibyście mi się tłumaczyć? – Wymyślił na poczekaniu. Dlaczego tak się zachowywał, sam nie wiedział.
Kyle z wściekłością cisnął piłką, trafiając do kosza za trzy punkty. Żaden z nich jednak nie myślał już o grze. Jak taran ruszył do ławeczki i chwycił butelkę wody mineralnej, zaciskając na niej pięść.
– Matt, czemu to robisz? – zapytał przez zaciśnięte zęby. – Red powiedział ci, że chcemy zamieszkać wszyscy razem!
– Taaa… Red… – wymknęło się Mattowi i przełykając jęk, ruszył, aby położyć się na trawniku. Miał tej rozmowy dość, nie zamierzał jednak uciekać jak wystraszony królik. Kyle sokolim wzrokiem śledził każdy jego krok.
– O niego chodzi prawda? – zapytał bezpośrednio. Matt nie potrafiłby mu skłamać prosto w twarz, więc milczał, doprowadzając go do szewskiej pasji. – Co ci ten człowiek kiedykolwiek zrobił, że nie jesteś w stanie go strawić? Przecież chyba do cholery nie jesteś zazdrosny o naszą przyjaźń? – sondował wściekły.
Matt przewrócił oczyma.
– Przestań. Nie ośmieszaj się – parsknął ironicznie. Podłożył ramiona pod głowę i zapatrzył się w bezchmurne niebo nad głową. Letnie słońce jeszcze nie paliło, ale to była tylko kwestia kilku godzin. – Nie wiem czemu się mnie czepiasz.
Kyle klęknął tuż przy nim obserwując jego twarz uważnie.
– Bo ostatnimi tygodniami zachowujesz się jak palant! Myślisz, że jestem idiotą i nie widzę jaką masz minę ilekroć Red się zjawi? Praktycznie przestałeś się ze mną spotykać. A jeśli już, to upewniasz się, że go nie ma.
Matt zbladł pod opalenizną. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że był tak przewidywalny. Upokorzenie zmieniło się w głaz na jego piersi. Nie potrafił spojrzeć przyjacielowi w oczy. Po raz setny zastanowił się, czy powinien porozmawiać z nim na ten temat. Nie potrafił się jednak zmusić.
– Po prostu nie odpowiada mi jego towarzystwo. Kyle zrozum, że nie musimy lubić tych samych osób! – Zauważył dość kostycznym tonem, siadając. – Ty go lubisz. Spoko. Spędziliście razem dzieciństwo. Znasz jego matkę i tak dalej. Nie mówię, że nie masz się z nim przyjaźnić. Nie znaczy to jednak, że ja muszę z tego powodu się z nim zaprzyjaźniać. – Kyle wybałuszył na niego oczy, jakby pierwszy raz w życiu go widział. Matt drgnął lekko zażenowany, ciągnął jednak. – Ty jesteś moim przyjacielem i to mi wystarczy.
Zerwał się na równe nogi i otrzepał spodenki. Czekał go jeszcze dziesięciominutowy bieg do domu.
– A teraz wybacz, ale jestem umówiony na randkę. – Odwrócił się na pięcie, żeby odejść, ale Kyle najwyraźniej jeszcze z nim nie skończył.
– O tym też chciałem porozmawiać.
– O czym tu gadać? – zapytał Matt coraz bardziej zirytowany.
– Odkąd zacząłem umawiać się z Bryanem, ty zaliczyłeś więcej panienek, niż przez ostatnie dziesięć lat! O co z tym wszystkim chodzi? – Bezpośredniość pytania zaskoczyła Matta tak, że przez moment nie wiedział co odpowiedzieć.
– To już chyba na serio nie twoja sprawa! – oświadczył stanowczo, żałując po raz pierwszy, że spotkał się z przyjacielem. – Naprawdę trochę przeginasz!
– Nie, Matt – Kyle pokręcił głową ze smutkiem. – To ty przeginasz. Jeśli nie jesteś pewien własnej seksualności nie odbijaj swoich obaw na tych dziewczynach! One nie zasługują sobie na to, żebyś traktował je jak zabawki.
Wielkie pięści Matta zacisnęły się, ale nie zrobił z nich użytku, za to z niedowierzaniem patrzył na swojego towarzysza od dziecięcych lat. Jeśli ktoś go znał, to właśnie on. Jeśli ktoś mógł dostrzec co się z nim działo, to właśnie Kyle. I przez to Matt czuł się zdradzony nie tylko przez swój własny umysł, ale i przez przyjaciela, który powinien go wspierać!
– Chyba coś ci się pomyliło. Nie mam cienia wątpliwości, że spotkam tę jedną jedyną kobietę, z którą stworzę rodzinę – powiedział cicho, martwym tonem. Jego twarz była bezemocjonalną maską. – Ty zwłaszcza powinieneś wiedzieć, że o niczym innym nie marzę jak o złożeniu rodziny pewnego dnia. Na razie szukam i chcę sobie poszaleć, zanim zdecyduję się na obowiązki. Nic nikomu nie obiecuję, a żadna z nich jak na razie nie okazała się tym czego szukam.
Kyle skrzywił się na jego słowa, z rezygnacją kręcąc głową.
– Możesz się oszukiwać do woli – oświadczył w końcu. – Nie licz jednak, że ja jako twój przyjaciel, będę cię oszukiwał. Strach to nie jest usprawiedliwienie, żeby ranić ludzi.
Matt wybiegł z domu Kyla nie odwracając się za siebie. Ostanie słowa przyjaciela nie opuszczały go bez względu na to, jak szybko biegł.


***


Donatello zamknął okienko rozmowy w Skypie i westchnął ciężko. Kyle nie powiedział tego otwarcie, ale wyraźnie martwił się o przyjaciela i Don czuł się w pewien sposób za to odpowiedzialny.
Szybko zrozumiał, że Matt trzyma się od nich z daleka przez niego. Nie potrzeba do tego być Einsteinem. Czytał między wierszami wypowiedzi Kyla, uwagi Bryana i spojrzenia jakimi próbował zamordować go mężczyzna. Nie wiedział jednak co zrobić.
Matt to spełnienie jego wszystkich marzeń.
Wysoki, postawny brunet o aksamitnych czekoladowo–brązowych oczach. Jedno spojrzenie i Donatello był załatwiony. Gdyby mógł i gdyby nie setki osób na stadionie, na którym Matt zdobył decydujący punkt w ostatnim meczu w sezonie, to chyba padłby tam na kolana i mu się oświadczył.
Było jak w bajkach. Motylki, spocone dłonie, drżące kolana i zaschnięte usta. Miał ochotę skakać z radości, że wreszcie poznał kogoś takiego i jednocześnie łkać z rozpaczy, kiedy się okazało, że Matt jest hetero.
Załamany zdecydował, że przynajmniej się zaprzyjaźnią. Niestety te piękne oczy o ciepłym spojrzeniu za każdym razem zmieniały się w lód ilekroć były skierowane na niego. Obojętnie jak bardzo się starał i jak poprawnie, i grzecznie się zachowywał. Matt zapałał do niego z miejsca nienawiścią i Don nic nie mógł na to poradzić.
Masując nieświadomie pierś, w której jego serce biło boleśnie na wspomnienie mężczyzny, w którym się zakochał jak szczeniak, Don podszedł do okna, aby wyjrzeć na gród. Jego matka i ciotka siedziały pod wielkim parasolem słuchając muzyki z radia i czytając książki. Z jednej strony cieszył się, że się tutaj sprowadzili, z drugiej żałował tego, że kiedykolwiek spotkał Matta Tomsona.
Nie wiedział już co robić. Nie mógł zrezygnować z mieszkania z Kylem i Bryanem. Dom ciotki był zwyczajnie za mały dla nich wszystkich. Mirabel czuła się skrępowana, a i on nie czuł się komfortowo pod bacznym spojrzeniem cioci. Kobieta w przeciwieństwie do jego matki, która zaakceptowała go bez słowa, miała nadzieję, że Don się jeszcze ‘nawróci’. Musi po prostu spotkać odpowiednią kobietę i dorosnąć do założenia rodziny. Miał już dość tłumaczenia, że to iż zamierza związać się z mężczyzną wcale nie oznacza, że nie będzie miał rodziny. Zamierzał założyć rodzinę, kiedy spotka tego Jedynego.
Jego Jedyny jednak nie chciał go. Właściwie wybierał świadomie nie chcieć go i Don nie miał prawa mieć do niego żalu…
Rozsądek to czasami taki cierń w tyłku i Red nie znosił tego cichego, aczkolwiek upierdliwego głosiku powstrzymującego go przed robieniem wspaniałych, szalonych rzeczy.
Teraz też wiedział, że musi coś zrobić, zanim przyjaźń Matta, Kyla i jego się rozleci, ale masa wątpliwość zalewała jego umysł. Dodatkowo mały, słodki Bryan który bez mrugnięcia okiem podbił jego serce jak brat, którego nigdy nie miał, znajdował się między młotem a kowadłem. Jeśli Matt nie zmieni swojego nastawienia, ktoś będzie musiał odejść…
… i w duszy wiedział, kto by to był.
Wyciągnął komórkę i zadzwonił. Bryan, romantyczna dusza i miękkie serce, z całą pewnością mu pomoże.
Coś musiało się zdarzyć w ich życiu, zanim będzie za późno i Don był zdecydowany, aby w efekcie tego wszyscy „żyli długo i szczęśliwie”. Nawet jeśli musiałby uwieść jednego upartego durnia.

***


Park o dziewiątej wieczorem z założenia miał być opustoszały, ale nigdy nie był. Matt obrał sobie więc taką trasę do biegania, że wiedział jak omijać z daleka obściskujące się po krzakach parki i podejrzanych typków. Nie bał się biegać sam. Wręcz lekki dreszczyk niepokoju sprawiał, że jego krew krążyła mu w żyłach wartko, a jego serce biło szybciej. Ścieżki wiodły wokół dość dużego terenu i w wielu miejscach się przecinały. Wszystkie jednak prowadziły do środka, gdzie znajdowało się stylizowane małe sztuczne jeziorko. Co roku pływały po nim skuszone darmowym dokarmianiem dzikie kaczki. Deptaki i ławki oświetlone były lampami. Dalsze zakamarki parku były zostawione naturze i wielkie krzewy, i drzewa rozrosły się całkiem mocno.
Głuchy tętent stóp odbijający się w wieczornej ciszy był dla Matta uspakajający i lekko hipnotyzujący. Przyzwyczaił się do biegania dwa razy w tygodniu i robił to nawet zimą. Zdecydowanie jednak wolał lato i przyjemne chłodne wieczory. Wsłuchany we własne kroki praktycznie nie zwracał uwagi na otoczenia, a z każdym przebiegniętym kilometrem wydawało mu się, że nabierał rozpędu i rytmiki.
Kiedy jednak samotna postać wyrosła tuż przed nim, z trudem wyhamował piszcząc jak dziewczynka. Impet bezmyślnego biegu sprawił, że odbił się o twardą pierś i upadł na tyłek z jękiem i przekleństwami.
Zły i wystraszony spojrzał w górę długich, pokrytych lekkim rudym włosem nóg. Sportowe spodenki były opuszczone nisko na szczupłych biodrach, w pasie szara bluza zawiązana za rękawy podkreślała jego wąski pas, a ciemny podkoszulek skrywał muskularną choć szczupłą klatkę piersiową. Białe zęby błysnęły w półmroku, kiedy Don pochylił się nad nim z wyciągniętą dłonią, żeby pomóc mu wstać.
– Nie powinieneś biegać sam – mruknął niezrażony, kiedy Matt wściekły odtrącił rękę i zerwał się na równe nogi. – Mogłem być jakimś maniakalnym mordercą, albo łotrem czyhającym na twoją…
– Nie noszę ze sobą wartościowych rzeczy ani pieniędzy!
– …cnotę. – Dokończył Don nieustępliwie. Matt zachłysnął się oddechem i z dłońmi agresywnie wspartymi na biodrach naskoczył na niego.
– Co ty tu do cholery robisz?
– Szukam cię.
– Po jaką cholerę? – zapytał zaskoczony mężczyzna.
– Musimy pogadać – odparł Don spokojnie, wskazując białą altanę na środku jeziorka.
Matt prychnął, omijając go szerokim łukiem i całkowicie lekceważąc go.
– Nie, nie musimy!
Dan błyskawicznie stanął mu na drodze.
– Owszem musimy i porozmawiamy. – Oświadczył tonem nie znoszącym sprzeciwu, niezrażony piorunującym spojrzeniem swojego przeciwnika. – Możesz iść dobrowolnie i poświęcić mi kilka minut swojego cennego czasu, a możemy to zrobić trudniejszym sposobem… – powiedział pochylając się niebezpiecznie blisko twarzy Matta. – …ale wtedy będziesz musiał sobie wywalczyć drogę po moim ciele… Wierz mi. Nie mam nic przeciwko temu.
Praktycznie parsknął śmiechem widząc jak Matt odskoczył jak oparzony. Jego podejrzenia nabierały coraz głębszego sensu. Miał zamiar użyć każdego triku jaki tylko znał, aby wymusić na Matt’cie współpracę.
Wściekły biegacz przeczesał spocone włosy dłonią, krzywiąc się, kiedy otarcia spowodowane upadkiem zapiekły go. Jego ciało gwałtownie stygło i jego rozgrzane biegiem mięśnie protestowały. Zdawał sobie jednak sprawę, że Don był zdeterminowany, i rozmowa której się śmiertelnie obawiał miała odbyć się o jakieś sto lat za wcześnie. Nie był na nią gotów i nigdy nie będzie.
Słowa Kyla buzowały jednak w jego głowie nie opuszczając go ani na krok.
Czy faktycznie chciał być wrednym palantem resztę swojego życia?
Powstrzymał się, aby nie zdzielić przystojnej twarzy rozciągniętej w triumfalnym uśmiechu, kiedy mijał zadowolonego z jego kapitulacji mężczyznę i ruszył do altanki. Nie chciał ryzykować, że ściągną na siebie niepotrzebną uwagę. Ażurowe plecionki boków wcale nie zapewniały prywatności, ale Matt wcale nie był pewien czy chciałby znaleźć się z Donatello sam na sam, odcięty od świata.
Raptownie stał się świadom otaczającego go mroku, zbyt głośnego nagle cykania świerszczy, intensywnego zapachu wody i klaustrofobicznie małej altanki. Ledwie stanął na jej środku, a już miał ochotę z niej wybiec. Don jednak nie dał mu takiej możliwości, bo stanął w wąskim wejściu i zdecydowany był go nie wypuścić dopóki nie porozmawiają. Matt cieszył się, że zaledwie mogą się dostrzec w zapadających ciemnościach. Potarł ramiona w nerwowym geście, ale miał nadzieję, że jego towarzysz pomyśli, że zimno mu po biegu. W pobliżu wody zawsze było chłodniej.
– Masz – Don jednym szybkim ruchem odwiązał bluzę i podał mu ją, wcale nie zdziwiony, że mężczyzna nie chciał jej jednak przyjąć.
– Nie potrzebuję. Wystarczy, że się będziesz streszczał i będę mógł wrócić do domu – stwierdził zimno. Don syknął niezadowolony, robiąc krok w jego stronę.
– Czy choć raz nie możesz się nie sprzeczać i zrobić to, o co cię proszę? – warknął w twarz zaskoczonego Matta. – Zabiłoby cię, gdybyś choć raz zachował się przyjaźnie?
Matt nie był w stanie odpowiedzieć. Wyszarpnął za to bluzę z jego rąk i włożył na siebie dwoma impulsywnymi, wzburzonymi ruchami z głośnym zgrzytem zapinając zamek. Zapach Donatello, świeży i piżmowy, z miejsca uderzył mu do głowy i otulił jak rozgrzana ciepłem ciała właściciela materia.  Musiał zrobić krok wstecz, oblizując nagle suche usta, aby zwiększyć między nimi fizyczny i psychiczny dystans.
Wiedział, po prostu wiedział, że to był zły pomysł.
Donatello uśmiechnął się łagodnie, ale pozwolił mu zachować tą niewielką odległość. Nie chciał go całkiem zniechęcić, tylko oswoić.
– Dobra o czym chcesz gadać? – zapytał Matt starając się zachować spokój. Obiecał sobie, że zachowa się jak dorosły, rozsądny mężczyzna, którym był. Bo był, prawda?
– O nas. To proste.
Niby prosto brzmiało, ale dla Matta nie było proste nawet w najmniejszym stopniu. Nie chciał słyszeć co Don miał do powiedzenia, a mimo to, czekał na kolejne słowa obserwując przyglądającego mu się mężczyznę.
– Tak dłużej nie może być – Don kontynuował cicho. – Ja nie wyjadę. Nie mogę, nawet gdybym chciał, a nie jestem wcale pewien czy chcę. Moja matka jeszcze przez jakiś czas mnie potrzebuje. Zaledwie kilka miesięcy minęło od śmierci mojego ojca. Nie mogę jej zostawić, mimo że ma teraz przy swoim boku ciotkę. Zresztą co bym jej powiedział? – Matt drgnął słysząc gorycz w głosie swojego towarzysza, ale nie zdołał nic wtrącić, bo Donatello pokręcił głową nadal mówiąc. – Zobowiązałem się do zamieszkania z Kylem i Bryanem, bo żadnego z nas nie stać na wynajem tego domu indywidualnie. W domu ciotki nie ma dla mnie miejsca, więc i tak muszę się wyprowadzić. Kyle rozważał zrezygnowanie z przeprowadzki, ale teraz czuje się zobowiązany w stosunku do mnie. Wszyscy trzej stoimy przed dylematem, nie wiedząc co robić i nie chcąc cię urazić…
– Nie rozumiem, o co to zamieszanie – Matt wtrącił w końcu. Nie podobało mu się to, że wina jakimś cudem spadła na niego, skoro to oni kombinowali za jego plecami. – Czym się przejmujecie? Z tego co się orientuję to wasze plany są już sfinalizowane, a wy macie wszystko ustalone! Co ja mam z tym wspólnego?
– Bo nam zależy na tobie! – zawołał Don z irytacją. Owijanie w bawełnę jeszcze nigdy nie przyniosło nic dobrego, a on nie miał ani ochoty, ani siły się bawić. Okrągłe z zaskoczenia brązowe oczy były komiczne. – Tak właśnie jest. Co tak się na mnie gapisz? Nam wszystkim zależy na tobie, ale ty zachowujesz się jak nadęty palant. Rozumiem, że nie chcesz mieć ze mną nic do czynienia, co też jest bardzo zastanawiające. Nie rozumiem jednak dlaczego traktujesz nagle Kyla jak obcego? Karzesz go za przyjaźń ze mną?
– Bredzisz! – zaprzeczył Matt spinając się wewnętrznie. Może faktycznie swoją frustrację odbijał na swoim przyjacielu i bracie, ale z całą pewnością nie zamierzał się do tego przyznać.
– Rozwalasz swoją przyjaźń, zdajesz sobie z tego sprawę? – Don zignorował go całkowicie i nadal napierał. – I wygląda na to, że robisz to ze strachu przede mną! – oświadczył arogancko. Mógł zgadywać, w końcu trafi.
Nie spodziewał się jednak ataku. Dopiero kiedy poczuł jak jego plecy uderzają o filar altanki, odbierając mu dech, zareagował przytrzymując atakującego go wściekłego mężczyznę.
Matt miał ochotę go zabić. Chciał wepchnąć mu te słowa z powrotem do gardła wraz z tymi ślicznymi ząbkami. Zamiast jednak zdzielić przystojną twarz tuż przed sobą, syknął z trudem nad sobą panując.
– Nie boję się ciebie i nie wiem skąd ten poroniony pomysł zrodził się w twojej głowie.
– I to pewnie dlatego, że nic do mnie nie czujesz, teraz chcesz mi dołożyć? – Don zapytał lekko sapiąc. Niewielka odległość między ich ciałami, prowokowała i jego, i Matta. Chciał się znaleźć jeszcze bliżej.
Matt zamachnął się i chciał uderzyć roześmianą arogancko twarz. Nie zdołał jednak, bo Donatello spodziewając się uderzenia, zablokował cios. Sekundę później zmienił ich pozycję i to on przypierał Matta do filaru. Wiedział doskonale, że jego przewaga polega tylko i wyłącznie na zaskoczeniu, zamierzał je jednak wykorzystać do maksimum.
– Uprawiałem zapasy przez prawie dziesięć lat – mruknął prowokująco w znajdującą się od niego o pięć centymetrów zaczerwienioną z wściekłości twarz. Ich oczy starły się w ostrym spojrzeniu. Praktycznie czuli swój oddech na twarzy. – O niczym innym nie marzę, niż tylko o tym, aby potarzać się z tobą po ziemi.
– Jesteś chory! – Matt odepchnął go z całej siły i obaj się zatoczyli. – Trzymaj się ode mnie z daleka! – Znów pchnął Reda i mężczyzna ponownie uderzył plecami, tym razem o przeciwległą ściankę, jęcząc z bólu.
– Możesz udawać, ale ja wiem, że na mnie lecisz… – wydyszał mimo to. Co miał do stracenia? Przynajmniej przestanie być ignorowany.
Brunet zaklął zaciskając pięści i patrząc na niego, jakby na poważnie rozważał bijatykę. Zdrowy rozsądek jednak zwyciężył. Niestety.
– Nie lecę na facetów. Nie jestem tobą zainteresowany, bo nie jestem taki jak Bryan i Kyle.
Don wyprostował się i wyprężył swoją imponującą sylwetkę, jakby oceniając promieniujący przez jego całe ciało ból.
– A co jest z nami nie w porządku? – zapytał z wyzwaniem. – Co jest nie w porządku w pragnięciu innego mężczyzny?
Matt ponownie zacisnął pięści, ale ukrył je krzyżując ramiona na piersi i stając w rozkroku, nie dając się sprowokować.
– Nie to miałem na myśli i dobrze o tym wiesz!
– Nie, nie wiem. Nie znam cię wystarczająco dobrze. I nie dostrzegam też mężczyzny, którego z uwielbieniem opisują Bryan i Kyle.  – Robiąc jeden duży krok znalazł się nos w nos ze swoim oponentem. Matt nawet nie drgnął. – Czy to tylko ja wzbudzam w tobie najgorsze instynkty? – zapytał cicho.
Oczekiwał kolejnego wybuchu czy złości, nie spodziewał się jednak tego, że Matt spuści oczy i nie odpowie. Naiwne serce Dona drgnęło z nadzieją i żadna brutalna perswazja nie pomogła.
– Matt, dlaczego nie zamieszkasz z nami? Podaj mi jeden naprawdę dobry powód i odpuszczę. – Don właściwie zażądał, a nie poprosił. Miał dość gierek. – Jeśli skłamiesz lub wykręcisz się jakąś bzdurą to zmuszę cię do zamieszkania z nami i wymuszę na tobie prawdę. Zdobądź się choć raz na szczerość. Bądź mężczyzną. Jeśli wolisz kłamać, to będzie oznaczało tylko tyle, że jesteś najgorszym przypadkiem ‘wyparcia’ jaki znam.
W ciszy ciemnej altanki milczenie zawisło między dwoma stojącymi postaciami nieruchomo.
Głowa Matta wirowała od myśli i pytań. Instynkt ostrzegał go przed kolejnym krokiem, bo może okazać się w jego życiu decydującym. Z drugiej jednak strony miał wreszcie możliwość podzielić się z kimś swoimi wątpliwościami. Może to właśnie Donatello był do tego odpowiednią osobą? Faktycznie musiał coś zrobić, zanim jego dotychczasowe, perfekcyjnie poukładane życie przesypie mu się między palcami jak piasek.
Don wyczuwając wahanie i niepewność Matta odezwał się spokojnie i cicho, wkładając w swoje słowa całe swoje serce i duszę.
– Możesz mi zaufać, bo nigdy nie zraniłbym ani ciebie, ani twoich bliskich celowo. Jesteś dla mnie wyjątkową osobą i wcale nie boję się do tego przyznać. Chcę mieć szansę… aby cię poznać… aby… Nie mam zamiaru cię skrzywdzić… Za bardzo mi na tobie zależy…
Matt drgnął wyrwany z letargu. Strach i niepewność zjeżyły mu włoski na karku. Donatello znów go kusił. Oferował nęcące rzeczy i wizje tym swoim hipnotyzującym ciepłym barytonem. Dawał do rozpatrzenia nowe opcje i możliwości. Odkrywał świat inny od tego, w którym do tej pory Matt trzymał się sztywnych przekonań. W jego ustach to brzmiało jakby każdy wybór był dobry.
A on tego nie chciał. Chciał się trzymać swoich przekonań. Chciał wierzyć, że ma rację, że nic nie musi udowadniać ani sobie, ani Donatello.
Z wymuszonym uśmiechem spojrzał na swojego nowego przyjaciela.
– Wiesz co, masz rację.  Byłem idiotą. Wprowadzę się z wami i będę za siebie płacił po równo. – Wzruszył ramionami obojętnie, kiedy szok odbił się na twarzy Reda. – To było małostkowe wściekać się o to, że Kyle najpierw tobie zaproponował wspólne mieszkanie, a nie mnie. Przecież to jest szansa, na którą liczyliśmy.
Ruszył do wyjścia nie oglądając się za siebie.
– Matt! – zawołał zaskoczony i zbity z tropu Don. Nie potrafił rozgryźć tego człowieka i w tym momencie miał na serio ochotę mu przyłożyć. Kiedy zawołany spojrzał na niego przez ramię z niecierpliwą miną, wypalił stawiając wszystko na jedną kartę. – A co z nami?
Matt zrobił wielkie oczy, sarkastycznie się uśmiechając.
– Nie ma czegoś takiego jak MY. Jestem hetero i zamierzam się ożenić. Sorry naprawdę, ale nie interesujesz mnie… – Z większą powagą dodał, nie patrząc w oczy Donowi. – Możemy jednak się przyjaźnić…
Nagle przypomniało mu się o bluzie, więc odwrócił się do wnętrza altanki i przez moment szamotał z zamkiem, traktując to jako wymówkę, aby nie musieć patrzeć w twarz stojącego cicho mężczyzny. Kiedy wreszcie udało mu się pokonać oporne zapinanie i chciał zdjąć bluzę, Don znalazł się przy nim w mgnieniu oka i złapał go za poły. Pchnął go na futrynę drzwi i pocałował, forsując sobie drogę do jego ust językiem, jednym silnym, stanowczym ruchem.
Matt zdrętwiał, zachłystując się powietrzem. Niedowierzanie i szok sparaliżowało go. Jego mózg jedyne na czym mógł się skoncentrować to gorący język i słodycz wypełniającą jego usta. Don całował go głęboko i mocno właściwie nie dając szans na reakcje. Całym ciałem przypierał go do twardego drewna i Matt mógł myśleć tylko o tym, ile siły w wielkich dłoniach posiadał zniewalający go mężczyzna. Zapach znów wypełniał jego zmysły, a niepowtarzalny smak już na zawsze utożsamiany przez Matta z Donatello, wywoływał u niego ślinotok. Jego usta uległy rozchylając się coraz bardziej, a język żył własnym życiem, odpowiadając na uwodzicielski taniec. Miał ochotę jednocześnie przyciągnąć Dona do siebie jeszcze bardziej i odepchnąć. Nie zrobił nic, pozwalając się całować do utraty tchu i równowagi. Śliski, giętki organ wypełniał nie tylko jego usta, ale i umysł. Każde muśnięcie, każda pieszczota przyprawiała go o zawrót głowy. Nie mógł ani myśleć, ani zaprotestować.  Nie mógł nawet sobie przypomnieć dlaczego miałby się opierać. Całe jego ciało wibrowało od nagromadzonych emocji.
Wielki wzwód wbity w jego brzuch oderwał w końcu jego myśli od maltretujących  jego usta miękkich, ale nieustępliwych warg. Ze stłumionym w gardle jękiem naparł na twardą muskularną pierś. Podobny dźwięk zawibrował pod jego palcami. Don jeszcze mocniej przycisnął do niego usta i wypchnął biodra wbijając swojego twardego penisa w jego własne pobudzone ciało. Przytulił go z całych sił, unieruchamiając na ułamek sekundy i pogłębiając pocałunek.
Równie szybko i niespodziewanie wypuścił chwiejącego się Matta z uchwytu, i odsunął się od niego. Jego zielone oczy pałały w świetle księżyca, a opuchnięte usta lśniły.
– Teraz możemy się przyjaźnić… – wyszeptał ochrypłym z pożądania głosem. Odwrócił się na pięcie i biegiem rzucił się w stronę brzegu. Parę sekund później zniknął między drzewami, równie niespodziewanie jak się pojawił.
Matt zjechał po futrynie siadając na podłodze. Drżące nogi nie były w stanie go utrzymać. Był rozpalony, napalony i wściekły.
I chciało mu się płakać.


3



– Mathew Tomson, słucham? – rzucił już rutynowo w słuchawkę telefonu stojącego na jego biurku.
Sterty prospektów, projektów i planów przesypywały się na wielkim blacie. Z trudem potrafił się skoncentrować na swojej pracy, przekładając je bez jakiegoś większego planu z miejsca na miejsce. Ustawicznie dzwoniący telefon też nie pomagał. Drugi tydzień mijał odkąd zaczął pracować, a on nadal czuł się jakby tonął. Żaden jego projekt graficzny nie wydawał mu się wystarczająco dobry, a natchnienie go opuściło.
– Hej, Matty to ja Bryan. Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale zbliża się pora lunchu i zastanawialiśmy się z chłopakami, czy wpadłbyś do nas coś zjeść? – Matt skrzywił się słysząc lekko zaniepokojony głos brata, wyrzucającego słowa jak z karabinu maszynowego, jakby obawiał się, że nie dane mu będzie dokończyć zdanie.
Czyżby był ostatnio takim dupkiem nie do życia?
Kyla i Dona nie widywał wbrew temu co im się wydawało, kiedy podejmowali pracę w tej samej firmie. Zadeklarowana przeprowadzka zawisła bez ostatecznych ustaleń i dla Matta na „świętego Nigdy” i tak byłoby za wcześnie. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że nie uda mu się wiecznie unikać spotkania z bratem i jego przyjacielem. Dona również nie może unikać do końca życia, dając mu tylko jakieś głupie wyobrażenia. Musiał stawić czoła rzeczywistości i przestać się ośmieszać.
– Hej, to brzmi świetnie – odparł zbyt pogodnym tonem. Zerknął na wielki stylowy zegar na ścianie i przekalkulował swoje obowiązki. – Daj mi jeszcze dziesięć minut i będę u was. Zamawiacie coś, czy któryś z was pokusił się o gotowanie? – zapytał starając się brzmieć lekko i wesoło. Jego brat najwyraźniej miał problem z kupieniem jego nagle przyjaznego nastawienia, bo milczał zaskoczony. – Halo?
– Eee… my… zamawiamy. Chińszczyzna jest dziś w menu… – wydukał w końcu młodszy mężczyzna. – Masz ochotę na coś szczególnego?
– Nie, to co zwykle będzie dobrze. Może jakieś dodatkowe sajgonki?
Bryan roześmiał się w końcu z zadowoleniem.
– Spoko. Nie ma problemu! Wszyscy je uwielbiamy, więc nie masz się co martwić, że zabraknie.
– Dobrze. Ja tylko dokończę to co robiłem i już jestem u was. – Matt pożegnał się szybko, zanim rozmowa się przeciągnęła, a on zdołał odwieść samego siebie od tej wizyty. Cieszył się też, że jego brat nie przyczepił się do jego przejęzyczenia.
Donatello, ten drań, oczywiście powiedział im o pochopnej decyzji, jaką podjął o wprowadzeniu się do nich. Oficjalnie więc to był również jego dom. Jego gościnne podwoje tylko czekały na niego.
Sfrustrowany i podminowany, opadł na oparcie swojego skórzanego czarnego fotela, wplatając dłonie w swoje niedawno schludnie przycięte, brązowe włosy. Kółka pod wpływem jego ciężaru odjechały kawałek, ale Matt nawet tego nie zauważył. Jego wyobraźnie już tworzyła w jego głowie dziesiątki scenariuszy czekającego go spotkania.
Tutaj, zamknięty za drzwiami eleganckiego, schludnego gabinetu czuł się pewnie. Tam jednak czekał na niego jego spostrzegawczy, przenikliwy przyjaciel, wścibski brat i… Donatello doprowadzający go do szewskiej pasji.
Sam nie był pewien jak udawało mu się przez dwa tygodnie spławiać ich przez telefon, ale już dłużej tak nie mógł. Pracowali razem i prędzej czy później będą współpracować na różnymi projektami wspólnie, będzie więc musiał to jakoś przeżyć. Z Kylem poradzi sobie… jakoś…
Nie był tylko pewien czy poradzi sobie z Donatellem Garettem.
Szybkim kliknięciem w kilka klawiszy zapisał i zabezpieczył projekt swojej grafiki i wstał od zawalonego biurka. Powinien to wszystko powkładać do wielkiego regału stojącego pod białą ścianą, ale doszedł do wniosku, że to da mu jeszcze jeden pretekst, aby skrócić lunch.
Na swoją, w dalszym ciągu perfekcyjnie białą koszulę, wrzucił ciemnoszarą marynarkę i poprawił srebrzysty, modny krawat. Nadal jeszcze nie przyzwyczaił się do swojego zawodowego, poważnego wyglądu. Czasem, tak jak teraz, czuł się jak mały chłopiec przebrany za dorosłego mężczyznę.
Obrzucił gabinet ostatnim spojrzeniem, zadowolony, że wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Tylko ogromne okno sprawiało, że biało–granatowe pomieszczenie nie przytłaczało go. Inaczej w tym dwa na dwa metry pokoiku walczyłby z klaustrofobią. Zamykając za sobą drzwi praktycznie wzdrygnął się widząc swoje nazwisko na wytłaczanej czarnej tabliczce.
GRAFIK MULTIMEDIALNY
Mathew Tomson

***

Dom był piękny. Już przechodząc przez dość ruchliwą ulicę Matt widział furtkę i szeroką bramę na podjazd. Wysoki płot otaczał całą posesję, a dość wysokie drzewa przysłaniały duże okna z przodu. Bladożółta elewacja  komponowała się z wiecznie zielonymi krzewami posadzonymi przed domem w równych rządkach. Żwirowa ścieżka przyjemnie zgrzytała pod jego stopami, kiedy z każdym krokiem zbliżał się coraz bardziej do domu. Brązowe drzwi otwarły się zanim jeszcze zdołał wejść na schodki wąskiego ganku.
– O! – zawołał uradowany widokiem brata Bryan. – Myślałem, że to dostawca jedzenia!
Matt uśmiechnął się lekko.
– Tacy głodni jesteście, że czekasz pod drzwiami? – zapytał trochę złośliwie. Mógł się założyć, że czekał na niego, nie do końca wierząc, że przyjdzie.
Lekkie ukłucie żalu w piersi, sprawiło, że po raz setny przeklął własną głupotę. Jeden pocałunek nie powinien rozdzielić go z najbliższymi.
Wszedł pewnie na niewielki korytarz, z którego rozchodziły się dwie pary drzwi na boki. Wąska drewniana klatka schodowa wiodła na piętro, a kilka metrów dalej na wprost widać było przejście do kuchni.
Bryan z radością zatarł dłonie.
– Chodź, chodź. Może jak się rozejrzysz to w końcu ruszysz tyłek i się wprowadzisz! – zawołał zanim jeszcze zdołali dojść do końca korytarza.
Kyle, który w tym momencie wyszedł z kuchni przewrócił oczami, obejmując swojego ukochanego i przyciągając go lekko do swojego boku, cmoknął w uśmiechnięte usta.
– Ty chcesz go namówić czy przerazić? – zapytał żartobliwie, klepiąc lekko jędrny pośladek swojego mężczyzny. – Wreszcie dotarłeś! – podał Mattowi dłoń na powitanie i wprowadził go do jasnej, przestronnej kuchni.
Białe meble nie były najnowsze, ale czyste i funkcjonalne. Kilka kubków stało na suszarce, a na stojącym po środku pomieszczenia sporym stole walały się gazety. Sześć identycznych krzesełek stało ustawione wokół mebla. Szaro–grafitowe kafelki na podłodze atrakcyjnie współgrały z intensywnie, niemal raziście zielonymi ścianami. Szereg małych okien nad blatem ze zlewem wychodziły najwyraźniej na dość duży ogród.
Matt musiał przyznać, że był w stanie wyobrazić sobie picie porannej kawy przy tym stole,  codziennie rano przed wyjściem do pracy, w towarzystwie swoich przyjaciół.
Dzwonek do drzwi przerwał mu kontemplacje i szybkie kroki na schodach niemal go zaskoczyły.
– Ja odbiorę! – wydarł się Red już otwierając drzwi z impetem.
Matt miał nadzieję, że był przygotowany psychicznie na to spotkanie. Wmówił sobie, że zwyczajnie przywita się i zachowa jakby nic nigdy się nie stało. Był całkowicie przekonany, że jest w stanie to zrobić, bo nic takiego się nie stało i nie zamierzał wracać do tego nawet w myślach. Wychodziło jednak na to, że mylił się totalnie.
Praktycznie bez słowa dał się posadzić rozentuzjazmowanemu Bryanowi przy stole i tylko mógł patrzeć na otaczających go mężczyzn. Kyle w drogich modnych jeansach i niebieskiej koszuli wyglądał jednocześnie na luzie i elegancko. W firmie swojego ojca mógł sobie pozwolić na luz, na który Matt nie miał śmiałości.
Bryan wolny od wszelkich obowiązków i korzystający z wakacji, nosił sportowe spodenki, adidasy i podkoszulek z nadrukiem rockowego zespołu. Pomijając nieuczesane blond włosy, wyglądał tak jak zawsze.
Za to Donatello dźwigający rozsiewające przyjemne zapachy pudełka wyglądał wspaniale. Nie miał na sobie marynarki, która najwyraźniej wisiała powieszona na oparciu jednego z krzesełek, ale granatowa koszula w cieniutkie białe paseczki idealnie podkreślała jego smukłą sylwetkę sportowca. Czarne garniturowe spodnie podkreślały długość jego nóg. Ciemno rude włosy miał lekko wzburzone i miękko wiły się wokół jego szczupłej twarzy. Praktycznie nie można było rozpoznać w nim wyluzowanego żartownisia i imprezowicza. Matt zawstydzony oderwał od niego oczy, kiedy mężczyzna uśmiechnął się do niego serdecznie.
Milion pytań wykwitło w jego umyśle w ułamku sekundy i równie szybko je zdusił.
Będzie grzeczny, miły, serdeczny i… obojętny.
– Pomóc wam? – zapytał lekko ochryple, odkaszlując zdziwiony nagłą suchością w gardle.
Kyle krzątający się wraz z Bryanem po kuchni i wchodzący mu bardziej w drogę niż pomagający,  roześmiał się kręcąc głową.
– Wybacz bracie, ale na razie możesz co najwyżej liczyć na szklankę, widelec i serwetkę w tym domu – odparł ze śmiechem Bryan, przyjmując od Reda część pudełek. – Nie udało mi się jeszcze zmusić żadnego z panów do zakupów i coraz poważniej rozpatruję poproszenie, którejś z naszych mam o pomoc, bo tak na dobrą sprawę nie ma na czym w tym domu jeść.
Matt wyszczerzył zęby w uśmiechu. Mógł się tego spodziewać, że ten dom bez kobiecego nadzoru długo nie postoi. Właściwie był w szoku, że jego matka jeszcze nie wparowała tutaj z chęcią pomocy.
Jak dobrze naoliwiona maszyna mężczyźni zakrzątnęli się i pięć minut później wszyscy siedli do jedzenia. Don najwyraźniej miał zamiar zachowywać się jak na kulturalnego człowieka przystało, bo usiadł jak najdalej od Matta się dało. Jeśli Kyle lub Bryan wyczuł napięcie przy stole nie dali po sobie tego poznać.
Szybko jęki i pełne zachwytu westchnienia wypełniły ciszę w kuchni. Każdy zabrał się za jedzenie jakby głodowali od tygodni. Jego przyjaciel od czasu do czasu podkradał nawet co pyszniejsze kawałki kurczaka na słodko–kwaśno z pudełka Bryana. Góra sajgonek również znikała w mgnieniu oka. Matt nawet nie zdawał sobie sprawy jaki głodny był. Apetyt nie dopisywał mu ostatnio, ale nie miał ochoty się nad tym zastanawiać. Wolał złożyć to na karb stresu przed podjęciem swojej pierwszej pracy.
Teraz więc mruknął z rozkoszą pochłaniając swój smażony ryż z krewetkami. Po prostu rozpływał mu się w ustach. Aromatyczny, pikantny i gorący. Dokładnie tak jak lubił. Całkowicie oddał się przyjemności jedzenia w towarzystwie swoich bliskich.
Tylko przypadek sprawił, że kontem oka dostrzegł jak Donatello w pewnym momencie znieruchomiał. Zanim zdołał się powstrzymać zerknął w kierunku mężczyzny. Rudzielec zatrzymał się z pałeczkami w pół drogi nad pudełkiem. Rozpromienionym wzrokiem wpatrywał mu się w usta i Matt odczuł to intensywne spojrzenie na własnych wargach jak intymny dotyk. Siłą woli stłumił potrzebę, aby się oblizać. Udało mu się to tylko dlatego, że język przyschnął mu do podniebienia, na samo wspomnienie przyjemności, jaką sprawił mu ostatnim razem bliski kontakt z wpatrującym się w niego mężczyzną.
Po drugiej próbie, odchrząknął wreszcie mając nadzieję, że wyrwie siebie i zapatrzonego Dona z transu. Wszystkie małe włoski stały na całym jego ciele jak naelektryzowane, a jedzenie w żołądku zwiększyło objętość dwukrotnie. Nie wierzył, aby był w stanie przełknąć choćby jeszcze jeden kęs. Z niepokojem spojrzał też na swojego przyjaciela i brata, zastanawiając się z niemałą paniką czy cokolwiek zauważyli.
Mężczyźni jednak nadal pakowali jedzenie do ust. Nie wiele już zostało ich przerwy na lunch, więc się właściwie nie dziwił, że Kyle chce się najeść przed powrotem do pracy. Matt zdusił westchnienie ulgi. Stanowczo i z udanym zapałem wrócił do swojego jedzenia ostentacyjnie ignorując Dona.
Bryan z jękiem odepchnął od siebie prawie puste pudełko i odchylił się na oparcie krzesełka, poklepując się po brzuchu.
– Nie dam rady zjeść ani odrobiny więcej – powiedział bekając cicho. Kyle i Don roześmiali się, a Matt miał ochotę trzepnąć go w potylice.
– Nic się nie martw skarbie – powiedział Kyle przysuwając sobie jego pudełko. – Nic się nie zmarnuje.
– Wiesz, że teraz prowadząc siedzący tryb życia musisz uważać na to, żeby nie upaść się jak prosiak? – Matt zdecydował się na przerwanie ciszy, głupim gadaniem, bo zaczynała doprowadzać go do szaleństwa. Krytycznym spojrzeniem zmierzył perfekcyjną sylwetkę swojego przyjaciela, wymownie unosząc brew. Kyle wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
– Spokojnie. Twój brat już się postara o wystarczającą ilość ćwiczeń dla mnie – mruknął wymownie poruszając brwiami. – Właściwie muszę być dokarmiany, aby nadążyć za jego niewyżytym libido.
– Taak, to fakt. – Wtrącił Red złośliwie, ściągając na siebie spojrzenie Matta. Całkiem nieumyślnie… – Wiem coś o tym… – powiedział znów wpatrując się w niego wymownie. – Właściwie ja i połowa sąsiedztwa. Ciesz się, że mój pokój leży między twoim i ich…
Matt poczuł jak gorący, intensywny rumieniec zalewa jego twarz po korzonki włosów. Obrazy nagle wypełniające jego umysł były poplątane, na wpół przerażająca, a na wpół podniecające.
Trójka mężczyzn roześmiała się widząc jego zgorszoną minę. Bryan zaczął się niespokojnie kręcić, bawiąc się swoimi pałeczkami.
– Matt, mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania… – zaczął cicho, a wielka dłoń Kyla powędrowała automatycznie do jego karku, w uspokajającym geście. Przełykając widocznie ślinę, Bryan spojrzał na Dona, Kyla i w końcu na niego. – Red powiedział, że się dogadaliście i wprowadzisz się do nas… ale to było już dwa tygodnie temu… – przypomniał mu z wyrzutem, patrząc na niego niemal błagalnie.
Tym razem to Matt musiał przełknąć ślinę nerwowo. Z gulą rosnącą w gardle wymusił uśmiech.
– Nie, nie zmieniłem zdania. Nie wiedziałem tylko, że mam wyznaczony jakiś termin ostateczny… – zażartował sucho. Kyle rzucił mu ironiczne spojrzenie, ale powstrzymał się na szczęście od komentarzy. – Pakowałem się, szykowałem do podjęcia pracy. Musiałem sprawdzić kilka rzeczy… normalka. Nie śpieszyło mi się po prostu – stwierdził tak przekonująco, że praktycznie sam sobie uwierzył.
Kyle i Don parsknęli pod nosem, ale Bryan, dobra dusza, połknął przynętę, haczyk i spławik za pierwszym podejściem.
– Aaa… no to super! Możesz wprowadzić się w weekend! – zawołał zacierając ręce z radością. – Pokój już jest przygotowany. Gdybyś wpadł wieczorem to oprowadziłbym cię po całym domu!
Matt poczuł jak blednie.
– W weekend? – pisnął bardzo niemęsko. – Randkę mam! – palnął pierwszą rzecz, która przyszła mu na myśl.
Donatello zerwał się od stołu z głośnym zgrzytem odsuwając krzesełko. Bez spojrzenia za siebie czy słowa pożegnania, cisnął swoje pudełko do kosza na śmieci pod zlewem i wyszedł.
Matt uznał, że jeśli do tej pory nie miał randki, to teraz się o nią postara. Miny Kyla i zaskoczenia Bryana nawet nie chciał interpretować.


***

Dźwigając kolejny karton z rzeczami na piętro do swojego nowego pokoju, Matt nadal intensywnie się zastanawiał nad tym, co poszło z jego randką poprzedniego wieczoru nie tak.
Rachel była piękna i inteligenta. Z przyjemnością spędzili wieczór na tańcach i parę drinków naprawdę pomogło zacieśnić ich relacje. Śliczne, apetycznie zaokrąglone ciało wiło się w tańcu pod jej cieniutką czarną sukienką, budząc najdalsze zakamarki wyobraźni Matta. Tańczyła jak nimfa. Nuciła jak anioł. Śmiała się perliście i inteligentnie odpowiadała na pytania. Kilka tańców, po których znał właściwie wszystkie tajemnice jej ciała i zastanawiał się, czy nie zaciągnąć jej do jakiegoś ciemnego kąta. Uznał jednak, że taka fantastyczna dziewczyna zasługuje na coś więcej niż szybki numerek. Kilka kolejnych drinków postanowili więc wypić u niej. Mieszkała sama już od roku i umiała o siebie zadbać. Matt zachowywał się jak skończony dżentelmen. Nawet kiedy ich namiętne pocałunki zaczynały nabierać temperatury, nie mógł się zmusić, aby posunąć się dalej. Rach była rozluźniona, chętna i po wielkim wrażeniem jego szarmanckiego zachowania. W minutę miałby ją rozebraną i gorącą… a jednak nic z tego nie wyszło…
Był napalony. Był podniecony… i jego umysł wypełniało wspomnienie gorących, szerokich ust pewnego rudzielca. Matt był wściekły, kiedy uświadomił sobie, że w myślach porównuje miękkość piersi Rach i twardość mięśni klatki piersiowej Dona. Był zawiedziony, że kobieta była o kilkanaście centymetrów niższa i jej ramiona nie wystarczająco mocno go oplatały…
Uciekł, jak spłoszony szczeniak ze swojej pierwszej randki. Nie miał pojęcia co się z nim działo, ale był przeświadczony, że to wszystko była wina Donatella.
Po bezsennej nocy uznał w końcu, że potrzebuje po prostu trochę więcej czasu, aby zapomnieć ten jeden absolutnie błędny pocałunek. Potem wróci do reszty swojego przewidywalnego, normalnego życia.
Ze zmęczenia jęknął, odstawiając na zagraconej już podłodze w swoim pokoju karton. Rąbkiem czarnej koszulki otarł spoconą twarz. Było upalnie i miał ochotę się rozebrać, stchórzył jednak na widok nagiej piersi pomagającego mu w przeprowadzce Reda. Jak to się stało, że tylko oni dwaj zostali w domu, nie miał pojęcia. Kiedy mężczyzna wszedł do jego pokoju z kolejną torbą i kartonem pod pachą, szybko odwrócił się do niego plecami, udając że przygląda się wnętrzu.
Szczerze mówiąc nie było na co patrzeć. Wielkie łóżko stało na środku pokoju, jedyne okno znajdowało się za wezgłowiem. Ściany o bezosobowym beżowym kolorze komponowały się z brązowym dywanem i białymi wbudowanymi półkami na książki po lewej stronie. Na prawo znajdowały się drzwi do łazienki, którą najwyraźniej miał dzielić z Donem i zasuwana szafa na ubrania. Wystrój całego pokoju ograniczał się do granatowych żaluzji i białych zasłon u dołu przyozdobionych kilkoma pasami granatu o różnych grubościach. No i teraz oczywiście wszędzie walały się jego rzeczy. Na niepościelonym łóżku spoczywały jego ubrania ‘robocze’ zabezpieczone pokrowcami. Na niewielkim stoliku nocnym leżał jego telefon i laptop. Reszta była porozstawiana gdzie popadnie.
– Gdzie to chcesz? – Don zapytał wskazując na rzeczy pod pachą.
Na boku pudła widniał napis „ostrożnie”. Matt od razu poznał pismo matki i skrzywił się lekko. Był bardzo ciekaw co tam zapakowała. Nie chcąc się przyglądać półnagiemu, spoconemu mężczyźnie stojącemu z szerokim, zadowolonym uśmiechem na twarzy, wzruszył ramionami obojętnie i odwracając się wskazał na łóżko.
– Połóż to gdzieś tam.
– To już wszystko – oświadczył mężczyzna odkładając swój ładunek i znów stając w polu widzenia Matta.
Cholera to nieprawda, że rudzi się nie opalają!
Smukłe mięśnie prężyły się pod złocistą skórą, wprawiając w taniec maleńkie piegi, kiedy Donatello się poruszał. Matt wziął głęboki uspokajający oddech.
– Mówiłeś, że kiedy Kyle z Bryanem wracają? – zapytał. Don roześmiał się.
– To, że zapytasz piąty raz nie zmieni faktu, że będą w domu dopiero za kilka godzin – stwierdził kpiąco, zaplatając ramiona na piersi i tylko przyciągając spojrzenie Matta. – Tłumaczyłem ci. W pierwszą niedzielę miesiąca idą na obiad do rodziców Kyla. W drugą do twoich rodziców. Trzecią spędzamy razem, a ostatnią jak kto chce.
– Mogli sobie darować i pomóc mi w rozpakowywaniu – oburzył się Matt. Perspektywa kilku godzin spędzonych z Donem sam na sam, przerażała go i nawet już nie miał siły udawać przed sobą, że tak nie jest. – Przecież sami mnie poganiali.
Don znów wyszczerzył zęby w kpiącym uśmiechu wyraźnie bawiąc się jego skrępowaniem.
– Gdybyś wprowadził się wczoraj zamiast iść na randkę… – powiedział z naciskiem. – To pomagalibyśmy ci we czterech. A tak to masz tylko mnie…
Mathew już nie był pewien czy to jego wyobraźnia czy ton Dona sprawił, że ciche stwierdzenie zabrzmiało dwuznacznie. Wiedział jednak, że coraz trudniej było mu oddychać w towarzystwie swojego pomocnika.
– W takim razie nie stój tylko zabieraj się za wieszanie ubrań, albo rozpakowywanie książek – zakomenderował chłodno twardo patrząc w błyszczące jak szmaragdy oczy. Nie miał zamiaru dać się zmanipulować! Kiedy Don zrobił krok w jego stronę, on zrobił automatycznie krok wstecz potykając się o pudło. – Ja idę przynieść nam piwo – wyjąkał praktycznie uciekając.
Upokarzający, bo przyjemny śmiech jego nowego przyjaciela spłynął mu w raz z dreszczem po plecach.


***

Donatello stłumił uśmiech na widok wracającego ze zdeterminowaną miną Matta. Facet musiał w kuchni ochłonąć, bo mierzył go teraz spokojnym, opanowanym spojrzeniem, podając mu oszronioną butelkę jego ulubionego belgijskiego piwa.
– Za twoją przeprowadzkę! – Zaproponował spontanicznie toast, wyciągając butelkę w stronę stojącego obok niego mężczyzny.
Matt przyjrzał mu się podejrzliwie, ale stuknął lekko szkłem o szkło.
– Dzięki – odmruknął, jakby szukając co jeszcze dodać i nic nie przychodziło mu do głowy. W końcu odchylił głowę do tyłu i pociągnął długi łyk chłodnego piwa. Skroplony szron z butelki przepłynął między jego długimi palcami i jedna samotna kropelka spłynęła w dół po jego wyraźnie zarysowanym podbródku i długiej szyi.
Donatello tylko jakimś nieludzkim wysiłkiem powstrzymał się przed wylizaniem drogi jaką sobie znalazła na lekko zarośniętej piersi. Sam musiał wziąć kilka orzeźwiających łyków, aby uspokoić swój gwałtownie przyśpieszający puls.
Gdyby Matt wiedział, podejrzewał choćby jakie pomysły, jakie pragnienia wykiełkowały w głowie Dona to wiałby gdzie pieprz rośnie. Sama świadomość, że byli razem sprawiała, że przez cały czas chodził w pół wzwodzie. Teraz też niezbyt dyskretnie poprawił swój niereformowalny organ w luźnych spodenkach. Matt spuścił wzrok śledząc ruch jego ręki, równie szybko jednak go poderwał i odwracając się na pięcie wpadł na stojący za nim karton.
Działając na czystym instynkcie Don oplótł wąski pas Matta wolnym ramieniem i przyciągnął klnącego mężczyznę do piersi. Był wielki, był muskularny, a i tak pasował w jego ramionach idealnie. Matt spiął się łapiąc równowagę. Donatello praktycznie mógł wyczuć jak bicie jego szaleńczo walącego serce odbija się w jego brzuchu.  Skorzystał z okazji i przybliżając usta do ucha swojego ukochanego szepnął.
– Spokojnie… jeśli się połamiesz, będę musiał sam rozpakować wszystkie twoje rzeczy. – Musnął ustami zbyt delikatnie jego zgrabne ucho. – A wtedy chciałbym nagrodę…
Matt jak oparzony odskoczył od niego praktycznie przeskakując karton, o który się wcześniej potknął.
– Nic się nie martw. Nic mi nie grozi – rzucił cierpko, patrząc na niego jak na wroga publicznego numer jeden. Don roześmiał się. Szybko opadająca klatka piersiowa Matta i gorące rumieńce widoczne nawet pod jego opalenizną mówiły całkiem inną historię niż jego ponętne usta.
– Jak uważasz – wzruszył ramieniem. Nie chcąc drażnić bardziej poddenerwowanego przyjaciela schylił się i podniósł sprawcę całego zamieszania. – Widzisz, na znak dobrej woli rozpakuję tego zawalidrogę.
Matt parsknął pod nosem coś niecenzuralnego i zabrał się za chowanie swoich ubrań. Nie miał ich wcale tak wiele, jak mu się wydawało, kiedy je w pośpiechu pakował poprzedniego dnia z rana. Przecież powiedział Bryanowi, że już się spakował. Nie chciał, aby się wydało jego niewinne kłamstewko. Skończył szybko i niechętnie musiał przejść na drugą stronę pokoju, aby pomóc rozpakowującemu jego książki, płyty i inne klamoty Donowi. Nie uśmiechało mu się to, ale nie miał wyboru.
Don jak zwykle nie mógł powstrzymać cisnącego się na jego usta uśmiechu ilekroć Matt znajdował się od niego na wyciągnięcie ręki. Ten facet po prostu wyzwalał w nim wszystkie najlepsze instynkty. Chciał się o niego troszczyć, budzić przy jego boku i sprawiać mu przyjemność.
Miał też zamiar przekonać tego uparciucha, że to naprawdę był dobry pomysł. Jak w tańcu zaczęli poruszać się przy wielkiej do sufitu półce. Matt starał trzymać się jak najdalej od niego, Don starał się wykorzystać każdą sposobność, żeby się o niego otrzeć czy dotknąć.
Wściekle pulsująca żyłka na jego pokrytym niewielkim zarostem podbródku świadczyła o tym, że jeszcze trochę i jego mężczyzna wybuchnie. Red bardzo przyjemnie wspominał poprzedni wybuch. To z zimnym, opanowanym Mattem miał problem.
Nie spodziewał się jednak tego, że zirytowany brunet podejdzie do niego niespodziewanie i pchnie go z całych sił.
– Don, wiem co robisz! – krzyknął Matt zaskakując go jeszcze bardziej. Jak bóg zemsty stanął przed nim i dłońmi opartymi na biodrach wbił w niego spojrzenie brązowych oczu tak ostre, że śmiało mogło rywalizować z samurajską kataną. – Przestań! Nie rozumiesz, że ja tego nie chcę?!
Don wyprostował się, pokonując swoje pierwsze zaskoczenia.
– To nie prawda! Chcesz i dlatego jesteś taki wściekły – stwierdził spokojnie, choć nie czuł go ani trochę. Czuł za to, że to była bardzo ważna, może i decydująca rozmowa.
– Nic nie rozumiesz! Ja nie chcę CHCIEĆ! – wydarł się. Donatello zdębiał parząc na niego z niedowierzaniem. Matt jednym ruchem zdarł z siebie ciasną koszulkę i wytarł nią zaczerwienioną twarz. Nie pozwolił pozbierać myśli swojemu przyjacielowi. – Nie rozumiesz, że jeśli pójdę z tobą do łóżka, to zrobię to z wyrachowania? Z czystej ciekawości? Kiedy pojmiesz, że ja chcę normalnego domu i rodziny. To między nami skończy się tylko źle!
Garett po raz pierwszy w życiu czuł jak złość i rozpacz dławią go jednocześnie. Sam pchnął w szeroką pierś postawnego mężczyzny obiema rękami, aż ten potknął  się robiąc krok do tyłu.
– Czemu do jasnej cholery myślisz, że ja nadaję się tylko do seksu? – zapytał z goryczą, praktycznie stając nos w nos z Mattem. – Dlaczego nie przyszło ci do głowy, że możesz kiedyś założyć rodzinę z kimś takim jak ja! – wskazał na siebie kciukiem. – W czym do cholery jestem gorszy? – dodał ze zgorzknieniem.
Matt zbladł, w jego oczach odbiło się całe mnóstwo emocji. Jego usta otwierały się i zamykały zanim udało mu się sformułować jakieś zdanie. W końcu ogarnął się patrząc na Dona jakby widział go po raz pierwszy w życiu.
– Nigdy nie myślałem, że jest realne założenie prawdziwej rodziny między dwoma mężczyznami – przyznał, krzywiąc się na własne słowa.
Don pokręcił głową ze smutkiem.
– No właśnie… nie myślałeś… – szepnął głosem przepełnionym bólem. Odwrócił się na pięcie chcąc jak najszybciej odejść, zanim zrobi lub powie coś jeszcze bardziej upokarzającego.
Tym  razem to Matt jednak zatrzymał go, mocno chwytając za przedramię i siłą przytrzymując w miejscu. Wszystkie mięśnie napięły się w ich spoconych ciałach. Przez pełną napięcia chwilę patrzyli na siebie jakby rozważając między bójką, a namiętnym seksem. W końcu Matt opuścił powieki przysłaniając swoje pociemniałe, może z emocji, może z pragnienia oczy.
– Myślałem i to bardzie wiele – powiedział twardo. – Nic innego nie robiłem jak tylko myślałem od momentu, kiedy cię spotkałem. I dlatego wiem, że między nami się to nie uda. Owszem poszedłbym z tobą do łóżka. Nie będę dłużej oszukiwał, że nie. Zrobiłbym to jednak ze złych pobudek. Chciałbym sprawdzić jak to jest mieć pod sobą dorównującego mi siłą mężczyznę. Chciałbym przekonać się czy obrazy, które podsuwa mi wyobraźnia są realne i jak to jest posmakować ciebie… – Wymieniał żarliwie, lustrując z pożądaniem półnagą sylwetkę Donatella. – Nie mógłbym ci jednak obiecać… że po wszystkim nie odszedłbym ze słowami „sorry, to jednak nie dla mnie”…
Don sapnął zszokowany. Wszystkiego się spodziewał, ale nie tego. Matt był twardym bezkompromisowym człowiekiem. Rozszyfrowanie go wydawało się po prostu nierealne.
– Tego nie wiesz! – zaprotestował myśląc intensywnie. Nie wiedział już sam, czy jest gotów narazić swoje serce na kolejny cios. Z drugiej strony, czy wybaczy sobie, że nigdy nie dali sobie szansy?
– Wiem za to, że wiele wysiłku kosztowałoby mnie podjęcie decyzji o tak poważnym związku jak Kyla i Bryana. Nie wiem czy byłbym w stanie zadeklarować się na stałe. – Oświadczył Matt stanowczo. Nie chciał żadnych niedomówień ani domysłów. Wytrzymał badawcze spojrzenie jakim obdarzył go Don. Mężczyzna oszacował go, ocenił i przekalkulował ryzyko i korzyści. W końcu chwytając Matta za ramiona zaczął pchać go w stronę łóżka.
– Masz rację! – stwierdził zimno. – Wypieprzmy tę niezdrową fascynację z siebie wraz z potem i spermą, i każdy będzie układał sobie życie według pragnień i potrzeb.
Matt padł na łóżko bez protestu
– A co jak to nie pomoże? – zapytał obserwując idącego do ich wspólnej łazienki Reda.
– Będziemy próbowali aż pomoże – odparł znikając w drugim pomieszczeniu na moment.


4


Donatello nie mógł uwierzyć, że zamierzał to zrobić. Kierowany goryczą i złością.
Brak protestu Matta przeważył jednak szalę w jego zranionym sercu. Bezmyślnie, unikając patrzenia na siebie w lustrze chwycił z szuflady pudełko prezerwatyw i nową tubkę żelu. Biorąc pod uwagę fakt jak często masturbował się myśląc o leżącym i czekającym na niego mężczyźnie ta w jego nocnej szafce była już prawie pusta.
Wrócił i dech zaparło mu w piersi. Matt wyciągnięty z rękami pod głową wpatrywał się w każdy jego krok. Jego naga pierś lśniła lekko, a brązowe włosy na jego brzuchu i piersi lekko zmatowiały zmieniając się w drobne kędziorki. Miał ochotę zlizać z niego każdą kropelkę słonego potu.
Z krzywym uśmiechem rzucił na umięśniony, płaski brzuch swego przyszłego kochanka swoje znaleziska. Mężczyzna wzdrygnął się w pierwszym momencie, ale po chwili wziął tubkę z żelem do ręki i obrzucił ją pobieżnym spojrzeniem, unosząc pytająco brew.
– Och, możesz mieć pewność skarbie, że całkiem szybko się przekonasz o jego zastosowaniu – powiedział Don ściągając buty i spodenki. Sam widok jego ukochanego rozciągniętego na łóżku sprawił, że jego członek już był w pół drogi do radosnego zasalutowania w sufit. Matt odrzucił tubkę i spojrzał na jego nagie ciało, wolno sunąc od dołu do góry tymi swoimi pięknymi oczyma. Don pozwolił dreszczowi spłynąć po jego ciele.
Z drapieżnym uśmiechem uwinął się ze zdjęciem adidasów Matta, a za nimi poleciały jego obcięte na wysokości łydki stare jeansy. Ciasne czarne bokserki tylko pobudziły jego wyobraźnię pięknie podkreślając sporych rozmiarów wzgórek między silnymi, obsypanymi drobnymi włoskami udami.
Nie mogąc już dłużej wytrzymać napięcia, Don wpełzł na gorące, seksowne ciało. Z ulgą wplótł dłonie w chłodne, jedwabiste pasma brązowych włosów Matta. Mgnienie oka później przygniatając go całym swoim ciałem, przypił się do doprowadzających go już od tak dawna do szaleństwa ust.
Nie, nie było inaczej niż poprzednim razem. Jego nadzieja, że może się oszukiwał, albo jego nadpobudliwa wyobraźnia wyidealizowała ich pierwszy pocałunek, prysła jak mydlana bańka. Wojna języków rozpaliła jego krew i poczyniła spustoszenie w głowie. Ssał i lizał na przemian z pomrukami wymykającymi się z jego ust. Im głębiej zanurzał się w odurzające usta Matta tym bardziej pragnął. Silne mocne dłonie sunące po jego plecach, barkach i szyi tylko jeszcze bardziej podniecały go. Nawet nie zauważył, a Matt przetoczył ich splecione w namiętnym uścisku ciała i oplótł jego nogi własnymi. Lekko szorstkie włoski, zmieniły jego skórę w jeden wrażliwy nerw. Ich jęki i pomruki zlały się w jedną nieustającą prośbę o więcej,
Dłonie błądziły w poszukiwaniu najdelikatniejszych, najwrażliwszych miejsc. Tam gdzie nie mogły dotrzeć, wędrowały ich głodne usta. Biodra same prężyły się, aby wezbrane erekcje znalazły więcej rozkosznego tarcia. Mokre ślady znaczyły ich skórę w tajemnicze wzory.
Matt nie czekał biernie na instrukcje. Jego zęby, jego usta znaczyły rozpalone szlaki na szyi, karku i szczęce Dona. Jedna dłonią uchwycił szczupłe biodro swojego partnera i praktycznie sprasował ich ciała. Tańcząc i wijąc się na łóżku jak w erotycznym transie.
Don czuł jak jego serce próbuje wybić sobie drogę na zewnątrz przez jego pulsujący członek. Jeśli nie zwolnią będzie po zabawie znacznie szybciej niż by chciał.
– Mam więcej doświadczenia, więc pozwolę ci dobrać się do mojego tyłka jako pierwszemu – wysapał odrywając na chwile usta Matta od siebie. Źrenice mężczyzny były tak rozszerzone, że jego lekko nieprzytomne oczy wyglądały jakby były czarne. Donatello uśmiechał się z zadowoleniem i dumą. – Licz się jednak z tym, że potem moja kolej – oświadczył kategorycznie, całując Matta prawie brutalnie.
Mężczyzna nie był chyba w stanie odmówić sobie przyjemności pocałunku, bo tylko mruknął na znak zgody i wrócił do bezlitośnie przerwanego, przyjemnego zajęcia. Don wycałował sobie drogę do ciemnych napiętych sutków swojego kochanka i zaczął je lekko ssać. Ciała Matta wyprężyło się jak porażone prądem, a zachęcający pomruk, tylko zmotywował go do działania.
– Dobrze? – zapytał przygryzając jeden z nabrzmiałych supełków. Matt potaknął entuzjastycznie wplatając dłoń w włosy Dona i kierując jego usta do drugiego, zaniedbanego jego zdaniem sutka. Mężczyzna był tylko i wyłącznie szczęśliwy mogąc spełnić jego żądanie.
Jego dłonie również nie próżnowały. Z niecierpliwością i entuzjazmem uchwycił słusznych rozmiarów członek Matta i zaczął go mierzyć i ważyć w dłoni. Sunął po napiętej atłasowej skórze i kciukiem masował przekrwiony czubek. Śliskie krople traktował jak nagrodę i zachętę. Z zachwytem zważył w dłoni masywne jądra ukryte w opiętej ściśle kędzierzawej mosznie, wijącego się pod jego dotykiem ukochanego.
– Donny! – jęknął rozkładając uda szerzej. – Zabijasz mnie!
Błyskawicznym ruchem Donatello zsunął się w dół łapiąc w rozpalone usta przekrwiony prawie bordowy penis Matta, odbierając mu dech i rozum. Zassał się lekko, delektując się smakiem ukochanego, nie zdołał się jednak nacieszyć, bo jego dłoń natrafiła na to czego szukała. Z żalem wypuścił zdobycz z ust, składając jeszcze czuły pocałunek na koniec. Miał założoną na niego prezerwatywę w rekordowym tempie, zanim Matt zdołał w jakikolwiek sposób zareagować. Chciałby móc sobie je odpuścić, ale statystyki AIDS i HIV jak neon świeciły w jego umyśle.
Może jeśli kiedyś… może…
– Donny! – Matt zniecierpliwiony i napalony podciągnął go do góry, porywając w kolejny oszałamiający pocałunek. Tylko brak tlenu zdołał ich rozdzielić. – Słuchaj seksi, ty mi daj teraz przyśpieszony kurs z seksu analnego, bo nie wytrzymam zbyt długo. Zawsze chciałem to zrobić, ale nie było chętnych…
Był więcej niż entuzjastycznym nauczycielem. Wycisnął trochę żelu na palce Matta i skierował we właściwe miejsce. Przy pierwszym kontakcie z zimną substancją jego mięśnie napięły się, ale jego kochanek był bardzo pojętny. Delikatnie i stanowczo zaczął wmasowywać nawilżacz w jego odbyt. Przy każdym kolejnym muśnięciu dociskając trochę mocniej. Wśród pocałunków, szeptów i pieszczot Dan nawet nie był pewien, kiedy czubek palca Matta znalazł się w jego wnętrzu. Niedosyt i pożądanie popędzały go, ale ostrożność zwyciężyła.
– Dodaj trochę żelu i spróbuj delikatnie wsunąć kolejny palec – wysapał, lekko się prężąc i instynktownie poruszając biodrami. Matt mimo iż zafascynowany torturowaniem jego sutków ustami, mruknął sygnalizując, że słucha. – …poruszaj nimi, aż poczujesz, że bez problemu możesz dodać kolejny palec…ooo…och…tak…
– Mmmm… dobrze seksi. – Jak ekspert wypieścił swoją drogę do wnętrza Dana, praktycznie drżącego niekontrolowanie i mamroczącego z rozkoszy, kiedy już z nim skończył i trzy dość grube palce znalazły swoje miejsce. Przypadkowe potarcie jego prostaty sprawiło, że zobaczył gwiazdy.
– Matt, kochanie! Już… już błagam cię… jestem gotów…
Matt nie potrzebował dodatkowej zachęty. Instynktownie wpasował swoje szczupłe biodra między uda Dona i uniósł jego kolana jak najwyżej Wspaniały ciężar ciała, spoconego rozpalonego mężczyzny na nim, wzmógł i tak jego wyśrubowane podniecenie. Kiedy Matt zdołał pokryć prezerwatywę dodatkową ilością żelu, to lekko nieprzytomny mężczyzna nie wiedział, ale był mu wdzięczny. Dla niego to był już ponad rok od ostatniego razu. Zaufał jednak ukochanemu i poddał się jego osądowi. Całując każdy nagi skrawek skóry, który mógł dosięgnąć ustami i obejmując barczyste ramiona, miał kotwicę której mógł się trzymać w umykającej mu rzeczywistości. Matt wolno, ale stanowczo wsunął się do jego wnętrza.
– Boże! – jęknął Don, lekko spinając się w obronnym odruchu. Pieczenie i przyjemność walczyły o lepsze miejsce w jego głowie. Znajome mu już uczucie rozpierania było tylko interludium przed ogłuszającą rozkoszą.
– Wszystko ok? – Matt znieruchomiał na wpół przerażony. Gdyby teraz miał sobie przerwać chyba by się zabił. Nie miał zamiaru jednak skrzywdzić swojego kochanka. Obsypał zaczerwienione policzki lekkimi pocałunkami, czekając aż mężczyzna pod nim złapie oddech.
– Daj mi moment – poprosił zduszonym głosem,  przyciągając jego głowę i kradnąc dla siebie pocałunek. Kiedy zakończyli pieszczotę języków, a ich smaki zmieszały się i obaj nie byli już oddzielnymi bytami,  ich ciała same złapały rytm i wolno poruszały się. Instynkt zawsze zwycięża. Pożądanie kieruje się własnymi prawami.
Matt jedną ręką uniósł wyżej nogę Dona trzymając pod kolanem i pchnął chcąc się znaleźć jak najgłębiej, napawając się ciasnotą i gorączką wijącego się pod nim mężczyzny. Zmiana kąta wyrwała ochrypły okrzyk zachwytu z gardła Donatello. Wzdłuż kręgosłupa popłynął mu prąd, rezonując w jego pulsującej żądzą czaszce. Obaj z każdą sekundą pragnęli mocniej, i szybciej. Matt w rozgorączkowanym zapale przyszczypnął małe blade sutki Dana wyrywając mu kolejny jęk z gardła. Nie zatrzymał się jednak tylko badał dalej jego nadwrażliwe ciało, cały czas przyśpieszając pchnięcia bioder, mamrocząc z zachwytu. Pragnienie wypełniło im mózgi czerwoną mgłą. Każde kolejne pchnięcie było głębsze od poprzedniego i tylko jeszcze perfekcyjnej pieściło jego prostatę. Nawet na moment dłoń Matta się nie zawahała, chwytając śliski, twardy niczym stal członek swojego partnera, zaciskając na niej palce. Obaj jęknęli, bo Don z przyjemności naprężył całe ciało i zacisnął pośladki.
– Jesteś jak wypełniona aksamitnym płomieniem pięść – wymamrotał w ucho Donatella. Coraz bardziej i szybciej przybliżał się do orgazmu, i chciał go zabrać ze sobą. Zacisnął więc zęby na delikatnym płatku, a dłoń na pulsującym penisie. Zgrał pieszczotę wewnątrz z dotykiem na zewnątrz, narzucając im prawie karne tępo.
To było dla Dana jak ostatnie przeważające pchnięcie po za krawędź. Orgazm zmienił jego ciało w odsłonięty nerw ekstazy. Żar wypełnił jego brzuch i jądra, a w głowie wybuchła mu feeria barw. Puls za pulsem wstążki srebrzystego nasienia wymalowały ich napięte brzuchy. Konwulsyjna pieszczota na uwięzionym w jego wnętrzu członku pociągnęła Matta w jego własny ekstatyczny klimaks. Z drżeniem i jękiem spletli swoja ciała w ciasny kokon wypełniony przyjemnością. Wśród pocałunków i z trudem łapanych oddechów nie było miejsca na rzeczywistość.
Przynajmniej dopóki nie wrócili na ziemię. Ich stygnące ciała zaczęły się kleić od parującego potu i schnącej spermy więc, oderwali się od siebie padając na chłodną pościel z głośnym westchnieniem. Matt szybko i bez ceregieli pozbył się zawiązanej prezerwatywy wrzucając ją do małego kosza przy łóżku.
– Twój tyłek nadal jest mój – wymamrotał Don z trudem łapiąc oddech. Matt jęknął, ale ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył słowom swojego kochanka. Zapytał w zamian na to:
– Często to robiłeś?
Don zerknął w jego kierunku, próbując wywnioskować co miał na myśli. W końcu z westchnieniem odpowiedział, nie widząc sensu w ukrywaniu swojej przeszłości.
– Poszalałem będąc nastolatkiem. Kiedy okazało się, że większość gejów w moim wieku zachowuje się jak umierający z głodu przy stole jedz–ile–możesz–i– jeszcze–trochę–więcej– na–zapas – rzucił ironicznie, dodając na widok zdziwionej i lekko zafascynowanej miny swojego kochanka. – To się nudzi wbrew pozorom po jakimś czasie. Jak książka telefoniczna: dużo numerów i żadnej prawdziwej akcji.
– Czemu mam wrażenie, że to nie cała historia? – Matt odwrócił się w jego stronę i zaczął chyba nieświadomie wodzić mu palcem po mapie piegów na piersi. Don niepewnie schylił się, żeby skraść pocałunek. A może trzy? W końcu jego spokojnie leżący na udzie członek zaczął się interesować możliwościami na rundę drugą i Matt się wycofał.
– Robiłem dwa podejścia do prawdziwego związku z nadzieją na happy end – przyznał patrząc ukochanemu w oczy. – Za pierwszym razem mój partner jeszcze nie wyrósł ze stołowania się w bufecie, a jak kiepsko się dzielę, a za drugim… – zaczął i zamilkł zbierając się w sobie, aby kontynuować. Teraz to bardziej wściekłość niż ból buzowała w jego ciele. Palce Matta delikatnie głaskające jego policzek, wcale jakoś nie pomagały. Kontynuował jednak z uporem. – Za drugim razem mój partner chciał mieć wszystko. Życie perfekcyjne. Dom, idealną drugą połówkę, dzieci, dobrą pracę, świetną reputację i… romans ze mną. Szkoda, że poinformował mnie o tym jak już oświadczył się swojej pięknej narzeczonej. Przeliczył się jednak z jednym. Ja przy moim wzroście i ego nie nadaję się na czyjś Dirty Little Secret.
Brązowe oczy Matta rozszerzyły się lekko z zaskoczenia i przez moment mrugał nie wiedząc co powiedzieć lub jak zareagować. Zrobił więc coś w zamian. Przyszpilił Dona do łóżka i pocałował go z wszystkim tym co nie chciało przejść przez jego usta.
Dysząc i sapiąc oderwali się od siebie. Gorączka osłabiała ich i zaschnięty pot sprawiał, że ich skóra była podrażniona i swędziała. Donatello uśmiechnął się z niebezpiecznym błyskiem w oku.
– Idę wziąć prysznic. Zaczekasz? Czy zamierzasz uciec? – zapytał żartobliwie, ale oddech utkwił mu w gardle w oczekiwaniu na odpowiedź. Matt zagryzł wargi i chowając oczy pod na wpół opuszczonymi powiekami odparł:
– Obawiam się, że dla mnie nie istnieje już żadna droga ucieczki…
Don ukrył radosny uśmiech otwierając dla ukochanego okno w pokoju, w nadziei na choć lekki podmuch chłodnego powietrza i zaszył się w łazience nucąc.


***

– To nie tak jak myślicie! – zawołał Matt bezmyślnie. – Donny miał sprawdzić czy nie zasnąłem czekając na prysznic.
Donatello zdrętwiał z ręką na klamce od drzwi łazienki. Trzy pary oczu skierowały się na niego, lustrując jego ociekającą wodą pierś i mokre włosy. Dwie pary brwi podjechały prawie do połowy czoła, kiedy Kyle i Bryan spojrzeli na jego owinięte ręcznikiem biodra.
On patrzył tylko na krwiście zaczerwionego Matta, nadal leżącego w łóżku z prześcieradłem przerzuconym przez jego nagie biodra. Nie mógł znieś winy i wstydu, które się odbiły w jeszcze nie dawno wypełnionych namiętnością oczach.
Odrywając z trudem oczy przeniósł martwe spojenie na swojego przyjaciela i jego partnera.
– Tak… to nie tak jak myślicie.
Wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi przeraźliwie cicho.
Kyle spojrzał na Matta z wyrzutem i rozczarowaniem, ten jednak nie zamierzał ugiąć się. Już miał przerąbane. Jego mózg odmawiał współpracy, a on nie potrafił zmobilizować się do jakiegokolwiek inteligentnego działania. Z nerwów miał ochotę zwymiotować.
Leżał nagi, spocony po intensywnej rundzie najlepszego seksu w jego życiu, przesłonięty rąbkiem prześcieradła. Po mimo uchylonego okna, o które stukała poluzowana żaluzja, jego sypialnia przesiąknięta była gęstymi oparami seksu i podniecenia. On nadal jednak gotów był upierać się, że Kyle i Bryan, którzy przyszli pomóc w rozpakowywaniu nie widzą, tego co ich oczy im podpowiadają.
Brat Matta podrapał się po karku z podejrzanym błyskiem w oku.
– Skończyłeś się rozpakowywać i postanowiłeś uciąć sobie popołudniową drzemkę? – zapytał tonem takiego niedowierzania, że Matt poczuł rumieńce pokrywające jego twarz, szyję i pierś. – … nago?
Mężczyzna podniósł się z łóżka z wściekłością, szczelnie owijając się prześcieradłem. Z ostrzegawczym błyskiem w oku wyminął stojących w jego drzwiach przyjaciół.
– A ty to w taki upał, to kładziesz się do łóżka najpewniej w czapce i szaliku? – warknął zamykając za sobą drzwi do łazienki.
Miał nadzieję, jak jasna cholera, że zimny prysznic zmyje z niego upokorzenie i wstyd zżerający go z powodu bólu jaki sprawił Donatello jednym nieprzemyślanym zdaniem.


***


Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak zagubiony i bezradny. Jego plany, wyobrażenia i marzenia zmieniały się w jego głowie jak w kalejdoskopie. Niczym stop klapki z filmu, który nie powstał, przesuwały się przed jego oczami obrazy.
 Zamiast pięknej jak Rachel kobiety, u swego boku widział huśtającego ich syna w parku szczupłego rudzielca. Śmiech i szczekanie odbijało się echem, kiedy razem wyprowadzali na spacer psa. Czuł wielką ciepłą dłoń Donatello oplatającą jego palce. Widział siebie zmywającego naczynia i zerkającego do salonu w poszukiwaniu powodu wybuchów radości i śmiechów. To długie, umięśnione ciało wyciągnięte na dywanie było polem zabawy dla ich dziecka. Oczami wyobraźni widział ich leżących na kanapie i oglądających telewizję. Koleżeńskie żarty i docinki w restauracji, kiedy spotykać będą przyjaciół. I silne ramiona podtrzymujące go ilekroć życie stawałoby się zbyt trudne, aby udźwignąć je samemu…
Miał ochotę wyć z bólu, kiedy obrazy rozmyły się pod jego powiekami, przez szczypiące łzy, na które sobie nie zasłużył.
Matt nawet nie wiedział, że można wymyślić tak wiele kreatywnych sposobów na unikanie drugiej osoby mieszkając w tym samym domu. Donatello jednak opanował to do perfekcji. Miły, grzeczny i serdeczny dla nich wszystkich, był w ciągłym biegu. Ilekroć Matt chciał przyszpilić go i porozmawiać Don miał tysiąc wiarygodnych usprawiedliwień i wymówek.
Właśnie wchodził się przebrać przed wyjściem na siłownie, właśnie wychodził do pracy, do mamy, z wizytą do kolegi. Odebrać pranie z pralni, pomóc znajomym w malowaniu… O każdej porze dnia, każdego dnia ostatniego tygodnia musiał być gdzieś…
Gdzieś z dala od Matta.
Nigdy w życiu nie podejrzewałby, że to będzie takie przykre i bolesne. Skończyły się żarty i zaraźliwa wesołość Donatella. Kyle i Bryan nie mówili nic, ale ich oczy coraz częściej przenosiły się z jednego na drugiego z wyczekiwaniem i niezadowoleniem. Matt jednak nie potrafił się zmusić do usprawiedliwień. Nawet nie był pewien co powiedziałby Donny’emu gdyby tam ten dał mu szansę.
– Gotowy? – Bryan zapukał w futrynę drzwi wsuwając głowę do jego pokoju i patrząc na niego z wyczekiwaniem. Matt chwycił portfel i komórkę z nocnej szafki i skinął mu głową.
Właściwie się cieszył, że idą do ich rodziców na niedzielny obiad. Musiał z kimś porozmawiać o tym co się działo z nim i tym jednym razem nie sądził, aby Kyle się do tego nadawał.
Don oczywiście grzecznie, acz stanowczo się wykręcił. Ruszyli więc samochodem Kyla w absolutnej ciszy.
Matce Matta Soni wystarczył tylko jeden rzut oka na jego twarz. Z szerokim uśmiechem i powitalnymi uściskami zagoniła wszystkich do jadalni, gdzie pan domu właśnie nakrywał do stołu.
– Dobrze moi mili – Sonia klasnęła w dłonie. – Bryan i Kyle pomagają nosić jedzenie i sprzątać ze stołu, ty Matt pomożesz mi zmywać. – Prośba w jej głosie tak naprawdę była poleceniem pokrytym stalą. Żaden z nich nie śmiał zaprotestować, nawet Matt, który zdawał sobie sprawę z tego, że to oznacza przesłuchanie trzeciego stopnia. 
– Tato, ty to masz dobrze – zawołał Bryan żartobliwie kierując się do kuchni. – Tobie uchodzi na sucho samo nakrywanie do stołu!
Mężczyzna roześmiał się parząc na niego z błyskiem w oku.
– Ktoś musi w tym domu rządzić, prawda?
– Słyszałam! – doleciał ich z kuchni wrzask gospodyni.
– No przecież mówię o tobie! – odkrzyknął jej mąż mrugając okiem do swoich gości.
– Przestań! Wiem co robisz! – Sonia krzyknęła ponownie ze śmiechem.
Wszyscy roześmiali się i Matt poczuł ulgę po raz pierwszy od wielu dni.
Dania znikały ze stołu w zastraszającym tempie. Puree ziemniaczane, słodki groszek, sałatka, pieczeń i ciemny sos były docenione głośnymi pomrukami uwielbienia i cichymi komentarzami. Stukot sztućców o talerze był komfortujący, a przekomarzania przy stole relaksujące.
– Mamo czy mnie się wydaje, czy to szarlotka tak pachnie? – zapytał Bryan odpychając od siebie talerz z lekkim westchnieniem i rozglądając się za czymś jeszcze do jedzenia.
Kobieta uśmiechnęła się aprobująco.
– Tak, twój ojciec mnie namówił – przyznała. – Im szybciej się uwiniecie ze sprzątaniem ze stołu, tym szybciej dostaniecie deser!
Kyle i Bryan wręcz zerwali się z krzesełek. Pięć minut później Matt musiał odgonić ich łapska, żeby nie zwinęli i jego talerza z niedokończonym jedzeniem.
– Dalej Matt! – popędził go ojciec z uśmiechem, ale stanowczym spojrzeniem. Może nie był tak spostrzegawczy jak jego matka, ale nie był głupcem i znał swoich synów. Nawet kiedy się nie wtrącał, to mogli mieć pewność, że stał za nimi murem. – Idź pomóc matce, a Kyle w tym czasie opowie mi o projekcie mostu, który robi dla sąsiedniego miasta.
Trudno było polemizować z tym łagodnym, ale stanowczym poleceniem. Matt wymusił uśmiech na pożytek trzech towarzyszących mu mężczyzn i zabierając swoje naczynia zniknął za drzwiami kuchni.
Matka Matta obdarzyła go uśmiechem i wskazując wielkim nożem zmywarkę zakomenderowała:
– Włóż to kochanie od razu do mycia, dobrze?
– Tak. Znam dryl mamo – Matt przewrócił oczami.
Niepokój sprawiał, że wręcz czuł wyczekiwanie w powietrzu. Zawsze ciepła, przytulna kuchnia matki tym razem nie pomagała na gulę lodu w jego gardle.
Sonia Tomson była cierpliwa. Pokroiła szarlotkę, naszykowała kubki do kawy i włączyła ekspres, cały czas podśmiechując się pod nosem i nucąc.
– Nie chcę o tym gadać! – palnął w końcu Matt nie wytrzymując. Z złością zaczął zeskrobywać odpadki z talerzy i wciskać je dość brutalnie do zmywarki.  Jego matka tylko rzuciła mu karcące spojrzenie.
– Tym bardziej powinieneś – oświadczyła sucho. – Zabicie mojej zastawy stołowej na pewno nie pomoże.
Matt wykrzywił twarz niezadowolony, czując się jak skarcone dziecko.
– To nie takie proste…
– A kiedy jest? – prowokowała go z niewinną miną.
– Zakochałem się…
– I dlaczego to brzmi jakby to była najgorsza rzecz jaka mogła cię spotkać w życiu? – zapytała szczerze zaskoczona. – Ta osoba nie odwzajemnia twoich uczuć?
– Nie – zaprzeczył automatycznie Matt czerwieniąc się po korzonki włosów. – To nie o to chodzi!
– A więc o co?
Wściekły i rozkojarzony wytarł dłonie w kuchenną ściereczkę ciskając ją na blat. Z złością spojrzał na swoja piękną matkę.
– O to, że ja nie chce być w nim zakochany! – warknął.
Jeśli spodziewał się szoku czy zaskoczenia ze strony swojej matki, to srodze się zawiódł. Wściekłość w jej ekspresyjnych szarych oczach zszokowała go jednak niepomiernie.
Stanęła wyprostowana na całą swoją niewielką długość i z rękami wspartymi na krągłych biodrach zgromiła go wzrokiem.
– Co z tobą jest nie tak? – zapytała. – Nie sądziłam, ze wychowałam głupich synów!
– Mamo! Ja chcę tego co masz ty i tata. Normalności i rodziny.
– Do tego trzeba być normalnym, ty idioto – palnęła go w muskularne ramię. – Odrzucając uczucia, w pogoni za jakąś wydumaną mrzonką, kiedy szczęście masz pod nosem, to szczyt debilizmu.
– Ale to jest mężczyzna – odparował nie chcąc ustąpić, ale też nie potrafiąc wyartykułować swoich prawdziwych obaw i wątpliwości. – To nie miało być tak!
Kobieta uniosła swoje perfekcyjnie wydepilowane jasne brwi ze zdziwieniem.
– A ja myślałam cały czas, że ty chciałeś po prostu być szczęśliwy z kimś kto będzie cię kochał – powiedziała ze smutkiem. – Najwyraźniej się myliłam.
Matt usiadł ciężko przy kuchennym stole. Dławiło go w gardle i trzęsły mu się dłonie. Wszystko co zjadł ciążyło mu w żołądku niczym ołów. Spojrzał na patrzącą na niego wyczekująco matkę.
– Nie spodziewałem się… nie wiedziałem… nawet miłość Kyla i Bryana nie przygotowała mnie na to… to wszystko – przyznał z zamyśleniem. – Miało być całkiem inaczej.
Z ciężkim westchnieniem jego matka podeszła do niego, przeczesując jego gęste, ciemne włosy w pocieszającym, pełnym uczuć geście.
Inaczej przekłada się u ciebie na gorzej?
Matt potrząsnął głową w zaprzeczeniu i obejmując ją ramieniem w pasie w tulił się w jej brzuch.
– Nie ufam sobie. Boję się, że stchórzę i skrzywdzę go jeszcze bardziej…
– Każdy się boi z tego czy innego powodu, ale tylko tchórze nie próbują.
– Nawet nie wiem czy mi wybaczy, to jak go potraktowałem.
– Jeśli mu zależy to wybaczy, jeśli nie wybaczy, twój problem sam się rozwiąże – stwierdziła twardo i bezkompromisowo. Matt uśmiechnął się pod nosem. – Dobre, pomysłowe czołganie i całowanie po tyłku, też nie może zaszkodzić – dodała ze śmiechem.
Matt zaczerwienił się. Jego własna wyobraźnia była jego największym wrogiem. Matka ujęła jego twarz w dłonie i spojrzała mu w oczy.
– My mówimy o Redzie, prawda? – zapytała stanowczo. Rumieńce na twarzy jej syna tylko jeszcze się pogłębiły, dzielnie jednak potaknął.
– Taak. Uwierzysz? Zakochałem się w Donatello…
Sonia Tomson ucałowała go w czoło z uczuciem i szerokim uśmiechem.
– Wiem! Tylko ty jeden zwracasz się do niego po imieniu.
Tanecznym krokiem znów nucąc podeszła do ekspresu nalewając aromatycznej kawy do kubków. Matt nabrał powietrza do płuc.
– Mamo? – zapytał, czekając aż na niego spojrzy. – Co ludzie powiedzą? Dwóch twoich synów związało się z mężczyznami.
– Dwóch moich synów wybrało szczęście – oświadczyła twardo. – Mogą mi tylko zazdrościć.
Posyłając mu pocałunek w powietrzu, chwyciła talerz z ciastem i ruszyła do jadalni.
– Panowie! – wrzasnęła. – Jesteśmy mi winni po piątce!
Matt zdębiał. Poderwał się od stołu gapiąc się na stojącą w progu kobietę.
– Plotkowaliście o mnie za moimi plecami? – zapytał z niedowierzaniem.
– No ba! – Zniknęła za drzwiami mrugając do niego łobuzersko.


***

– Dobra! Jaki masz plan? – Bryan nawet nie czekał aż zamkną się za nimi drzwi ich domu i już przystąpił do ataku, wpychając opierającego się brata do kuchni.
Matt zbladł. Nie był jeszcze gotów na jakikolwiek krok ani nie wiedział co robić, żeby stworzyć sobie choć maleńką szansę u Donatello. Po minach swoich współlokatorów wnioskował jednak, że wyboru nie ma.
– Nie mam planu – przyznał niemrawo.
– To lepiej jakiś szybko wymyśl albo ci dokopie – obwieścił Kyle śmiertelnie poważnie.
– Ale co mam zrobić? Donny mi nie daruje!
– Donny? – zapytał Bryan podchwytliwie szczerząc zęby jak kretyn. Matt miał ochotę trzepnąć samego siebie.
– Daruj sobie, proszę cię! Ja tu mam naprawdę poważny problem. Ten facet nawet nie daje mi szans, abym go przeprosił. Jak mam przekonać go, że traktuję go poważnie i chcę, aby dał mi szansę żeby to udowodnić!?
– Zaproś go na randkę – stwierdził Kyle ze wzruszeniem ramion, jakby to miało być oczywiste. W końcu sam tak zdobył serce Bryana.
Matt wybałuszył na niego oczy. Tysiąc opcji i myśli przeleciały mu przez umysł jak błyskawica. Z trudem przełknął dławiącą go gule w gardle i parząc na nich bezradnie zwerbalizował swoją największą obawę.
– A co jak się nie zgodzi?
– Nie dowiesz się jeśli się nie zapytasz – padło chrapliwe stwierdzenie od drzwi. Donatello zaspany, rozczochrany i seksowny stał wsparty o framugę drzwi kuchennych, z ramionami ciasno zaplecionymi na piersi. Bez koszulki, w bokserkach wyglądał jak grzech na dwóch nogach.
Cała trójka podskoczyła zaskoczona.
Matt chciwie i ze strachem spijał jego widok jak uzależniony idiota, którym był. Na drżących nogach podszedł do nieruchomo czekającego mężczyzny.
– Czy zgodzisz się, abym wziął cię na randkę? – zapytał ochryple gwałtownie przełykając. Don wbił w niego swoje krystalicznie zielone oczy.
– Tak – odparł po prostu.
Matt zachwycony i praktycznie na rauszu od zalewającej go ulgi, chwycił szczupłą twarz w dłonie i obsypał ją drobnymi pocałunkami. Chichot za plecami ochłodził go trochę, ale i tak musiał skraść siarczystego całusa z tych kuszących ust.
– Czekaj na mnie o dziewiątej, dobrze? – spytał entuzjastycznie, z zapartym tchem.
Don skinął tylko głową poważnie nie komentując później pory.
Matt nie czekał już dłużej tylko wypadł z domu, planując gorączkowo.


***



Donatello nie nastawiał się absolutnie na nic decydując się na randkę z Mattem. Po prostu chciał dać sobie samemu jeszcze jedną szansę. Jak zakochany idiota nie przestawał się łudzić, że może jeszcze coś z tego będzie. Że może Matt obdarzy go szczerym uczuciem i pokocha, bo dostrzeże jakim wartościowym człowiekiem jest.
Randka, którą zorganizował dla nich Matt wprawiła jego umysł w całkowity szok.
Gruby koc wyścielał podłogę altanki na jeziorku w parku, w którym pocałował go pierwszy raz. Jedna samotna, gruba świeca stała na wąskiej ławeczce przymocowanej wewnątrz, rozpraszając gęstniejący mrok. Obok stał sześciopak piwa i taca przekąsek kupionych w delikatesach.
Zamiast słów, przeprosin i rozmów były głodne pocałunki i zachłanne pieszczoty. Matt zamierzał chyba doprowadzić go do szaleństwa i wybłagać przebaczenie wielbiąc jego ciało. Jego dłonie były chciwe i niecierpliwie. Koszulka już dawno leżała gdzieś w kącie, a teraz praktycznie zdzierał z niego jego jeansy.
– Ktoś nas może przyłapać – zaprotestował niezbyt przekonywująco Don, zachłystując się powietrzem, kiedy wilgotne gorące usta znalazły jego wrażliwy sutek.
– To co? – odmruknął Matt, zdejmując swoje ubranie w kilku zdecydowanych ruchach. – Najwyżej uciekną z krzykiem.
– Zwariowałeś… – stwierdził patrząc z fascynacją jak blask świecy malował na pięknym ciele jego kochanka kuszące cienie.
– Na twoim punkcie – przyznał prostolinijnie Matt liżąc wilgotną ścieżkę w dół jego piersi i brzucha. Zatrzymał się dopiero kiedy jego język dosięgnął czubka jego przekrwionego, twardego członka i zaczął go lizać jak lizaka. Głośny, głuchy jęk wyrwał się Donatello z gardła. Jak w transie wplótł palce w czekoladowe, gęste włosy i patrzył zahipnotyzowany na sprytny język torturujący go niewprawnymi, ale entuzjastycznymi pieszczotami.
– To nie potrwa długo – ostrzegł lojalnie. Matt spojrzał na niego rozpalonym wzrokiem.
– O nie, jestem ci winien mój dziewiczy tyłek – zaprotestował stanowczo, choć z sercem walącym mu niespokojnie w gardle.
– Matt – Donatello klęknął tuż przy nim. – Nie musisz…
– Wiem, że nie muszę. Problem z tym, że chcę tego tak cholernie bardzo, że będę błagał jeśli sobie zażyczysz.
Zszokowany Don nie umiał przetworzyć w pierwszym momencie jego słów. Dopiero chłód naciąganej na jego rozpalonego do czerwoności penisa prezerwatywy przywrócił go do rzeczywistości.
– Jak to zrobimy? – zapytał Matt ochrypłym głosem wręczając mu tubkę z żelem. Don nie potrafił zaprotestować ponownie, choć pewnie powinien.
– Klęknij przede mną – zakomenderował, obejmując Matta w pasie i przyciągając jego plecy do swojej piersi. Kolanami rozszerzyły mu nogi przyciągając jeszcze bliżej do siebie. Jego członek łkając radośnie grubymi kroplami, otarł się między pośladkami jego partnera. Obaj mężczyźni mruknęli z aprobatą.
Od tego momentu już nie było drogi powrotu. Każda pieszczota jaką kiedykolwiek pragnął użyć na swoim mężczyźnie zmieniła się w rzeczywistość. Masował, lizał, ssał i pieścił potężne ciało swego kochanka. Jego usta znalazły czuły punkt Matta na karku i zadręczały go podniecającymi pocałunkami. Jego dłonie ugniatały prężne mięśnie jego piersi, brzuch i pośladków. W końcu rozpalony tak bardzo, że obawiał się, że straci panowanie nad sobą, ujął piękny członek, jęczącego Matta w jedną dłoń, a palcami drugiej ręki zaczął podstępnie wkradać się do jego wnętrza.
– O Jezu! – wymamrotał nieprzytomnie Matt, poruszając biodrami i nabijając się na dręczący go palec. – Nie możemy tego przyspieszyć? – zapytał z nadzieją sięgając do tyły i przyciągając go do siebie za szczupłe biodra.
– Nie, kochanie – Don używając więcej żelu wślizgnął drugi palec w jego drgający i zaciskający się odbyt. – Bolało by jak jasna cholera!
– Oooch! – Matt odrzucił głowę do tyłu kładąc ją na ramieniu Dona. – Donny? Czy to źle, że ja lubię jak tak trochę piecze?
Don chwycił opuchnięte usta w gorący, namiętny pocałunek, przyprawiając ich obu o zawrót głowy. Wystarczyło to aby rozkojarzyć Matta i wsunąć trzeci palec do jego rozpłomienionego, ciasnego wnętrza.
– Nie kochanie… absolutnie nie.
Nie mogąc czekać już ani trochę dłużej popchnął Matta lekko do przodu i przyłożył czubek penisa do lśniącego, drgającego niecierpliwie otworu.
– Jesteś tego pewien kochanie? – zapytał dając jeszcze jedną szansę Mattowi na ucieczkę, jego przyjaciel parsknął tylko, wyraźnie zniecierpliwiony i oburzony opóźnieniem.
– Rusz tyłek, bo jak będzie moja kolej też będę cię tak szczuł – zażądał ochryple, wypychając biodra do tyłu, próbując się nabić na jego pulsujący organ.
Obaj syknęli, kiedy cała żołądź minęła pierwszy okrąg mięśni. Dla Donatello to był od tego momentu szum, rozkosz w czystej postaci i krew  buzująca w jego lędźwiach. Jak w transie patrzył na piękne muskularne pośladki pracujące przy każdym jego pchnięciu. Nie wyobrażał sobie piękniejszego widoku niż swój członek znikający w pięknym ciele swojego ukochanego.
Orgazm pełznął wzdłuż jego kręgosłupa, kurcząc jego jądra w zastraszającym tempie,
Mocno i intensywnie zaczął pieścić śliski członek Matta. Obejmował go z całych sił, chyba nawet odbierając mu oddech. Matt jednak nie protestował. Jak mantrę za to powtarzał.
– Tak, tak, tak, tak, tak…
– Już! – zażądał wbijając się po jądra w swojego mężczyznę. Gorąca sperma wypełniła jego garść w tym samym momencie co on wypełnił swojego kochanka.
Z głośnym krzykiem ich ciała naprężyły się, a ich umysły odpłynęły z nadwrażliwych od przeżywanej rozkoszy ciał.
Dopiero po chwili Don otrząsnął się na tyle by zorientować się, że praktycznie miażdżył Matta w swoich ramionach. Serce mężczyzny waliło tak mocno w jego piersi, że czuł je pod dłońmi. Fale rozkoszy przepływały nadal przez ich ciała, a chłód wody studził ich spoconą skórę. Matt położył mu głowę na ramieniu i z cichym jękiem, pocałował jego policzek.
– Donny… – wyszeptał ochryple.  – Daj mi szansę, abym był twoim Happy Endem…
Przez moment paraliż unieruchomił ciało Dona, a jego serce zgubiło rytm. Wiedział jednak, że mogła być tylko jedna odpowiedź.
– Bez ciebie kochanie, nie będę miał żadnego Happy Endu.
Matt wypuścił z sykiem wstrzymywane powietrze. Rzucił ich na koc i obcałował swojego mężczyznę śmiejąc się radośnie.
– Dziękuję – szeptał między pocałunkami.







                                                                                                              AkFa















16 komentarzy:

  1. Strasznie się cieszę z Twojego nowego opowiadania... zaglądam na tą stronę regularnie i z niecierpliwością oczekuję tego co napiszesz. Co mogę dodać - kocham Twoje opowiadania maja w sobie coś magicznego i pozytywnego mimo wszystko - Oby tak dalej nie zabrakło Ci weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za piękny komplement i zapraszam jak najczęściej! :) Weny mi nie brak, ale godzin w dobie :D
      Pozdrawiam i czekam na wrażenia z nowego opowiadania.

      Usuń
  2. To było na wpół romantyczne i na wpół zabawne. Z początku to się śmiałam, kiedy Matt wspominał jak kombinował, żeby nie spotkać Dona. Później też było kilka sytuacji zabawnych.
    Brat i przyjaciel chcieli mu zrobić niespodziankę ze wspólnym zamieszkaniem, a on się zdenerwował i poczuł odsunięty. Z tym że to on się odsuwał i to dlatego, że coś do Reda poczuł. Usilnie odpychał od siebie tego mężczyznę, a los i tak z niego zadrwił. :D
    Red jest uroczy. Smutno mi było, jak cierpi, ale wiedziałam, że długo Matt nie może się mu opierać. Sama bym mu się nie oparła. I Don chciał stworzyć związek, rodzinę... Aż teraz przypomniało mi się to marzenie Matta, jak widział w wyobraźni swojego rudzielca z ich synem. Rozczuliłam się widząc teraz ten obrazek w głowie. Jeszcze dać im małą córeczkę i obraz się dopełnia. Mijają lata, a oni ciągle razem.
    Dobra, bo siedzę i myślę o nich wiele lat później, zamiast pisać dalej.
    Uwielbiam rodziców Matta i Bryana. Tacy rodzice powinni być. Nie wyrzucać z domu syna, bo jest gejem. Tylko chcieć dla niego szczęścia. Niech będzie z kim chce, byle był kochany i kochał. Bo życie bez miłości w pustym związku, jaki by Matt stworzył z kobietą, by go tylko zniszczyło.
    W ogóle jak zawsze seks świetny, pocałunki sprawiają, że mam gęsią skórkę, a scena w altanie ta pierwsza, jak się szarpali bardzo mi się podobała. Dokładnie w głowie widziałam tą sytuację, jakbym oglądała film. Natomiast sama końcówka opowiadania słodka. Taka jaka powinna być. Kocham szczęśliwe zakończenia. Ewentualnie mogłoby być nieszczęśliwe, ale pod warunkiem, że byłaby kolejna część. Na przykład spotykają się po kilku latach. Jeden z nich jest żonaty... (przerywam, bo zaraz wpadnę na jakiś pomysł i zechcę go realizować, a na razie nie chcę nic nowego pisać):D
    Co jeszcze chciałam powiedzieć? Hmmm... Samo to, że napisałaś "Mój chłopak jest gejem" w dwie noce i tak się dla nas poświeciłaś (pisanie jest przyjemne, ale ciężka to praca wbrew pozorom) sprawia, że mam ochotę wybudować Ci ołtarzyk. Zresztą głównie za twoje opowiadania. Za tą romantyczność i piękne historie, jakimi się z nami dzielisz. I zawsze będę Ci wdzięczna, że postanowiłaś pisać po polsku. Inaczej nigdy bym się, i nie tylko ja, nie zapoznała z Twoimi tworami. Powinno być więcej takich opowiadań po polsku. :D

    Życzę Ci dużo weny oraz czasu. Niech doba ma 48 godzin. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ci, dla samego czytania twoich komentarzy warto pisać! Nieraz kiedy piszę sama mam w głowie te sceny jak film :) zawsze byłam przekonania, że jeśli nie jestem w stanie czegoś sobie wyobrazić, to nie będę w stanie tego przekonująco napisać :P
      Przyznam, że jestem pazerna w swoich pracach. Ja chcę tam mieś wszystko! Co prawda nie kiedy nie da się, ale to nie oznacza, że nie będę się starać.
      Nie chcę żeby ludzie patrzyli na moje opowiadania przez pryzmat własnego życia, chcę żeby patrzyli na swoje życie przez pryzmat moich książek.
      Chcę, aby każdy chciał więcej, mocniej i nie zadowalał się byle czym.
      Jeśli chodzi o rodziców; cóż, to proste :D moi czytelnicy kiedyś będą lub już nawet są rodzicami i być może, moje opowiadanie da im do myślenia ;)

      Dziękuję, że czytasz moje opowiadania
      Pozdrawiam cieplutko

      Usuń
  3. jednym slowem: wow! w dwa dni napisac ponad czterdzieci stron to jest cos! jestes wielka! powinnas byc wzorem dla tych ktorzy tez pisza (na pewno juz jestes) :D
    Matt zarobil u mnie kilka ujemnych punktow. jak mogl tak bezczelnie wyprzec sie mojego 'malego' kochanego Dona :< a Red tez za szybko mu wybaczyl. powinien dac mu do wiwatu i pozwodzic go troche.
    rozwalily mnie zaklady chlopakow i rodzicow hehe o ile dobrze pamietam to w pierwszej czesci tez wygrala mamunia. wzbogacila sie kobieta :D no i Matt i Bryan maja wspanialych rodzicow. widac ze zawsze moga na nich liczyc. zawsze beda ich wspierac. kazdy chcialby miec takich rodzicow.
    planujesz cos jeszcze o nich skrobnac? cos typu 'dwadziescia lat pozniej'? :D
    duzoduzo weny i wlasnie zeby dobra trwala 48 godzin albo i dluzej! pozdrawiam Jessica Jung :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pisaniem jest tak, że czasem musisz pisać i nic nawet sen nie jest w stanie stanąć ci na drodze. Zastanawiam się jak to się stało, ale przez długi czas nie miałam pomysłu na historię tych panów. Z doświadczenia wiem, że wymyślanie na siłę nic nie da (no może po za stekiem bzdur) Kiedy więc ostatecznie zaczęłam pisać, nie mogłam przestać i pomysły same mi się sypały. Właściwie nie nadążałam za nimi :P

      Jest pewna możliwość, że jeszcze coś się dla nich kryje w przyszłości :D Chcę, aby moje prace miały sens i znaczenie. Biorąc więc pod uwagę sytuację par jednopłciowych w Polsce odnośnie adopcji dzieci, pewnie napiszę coś na ten temat. Ale to w przyszłości...

      Muszę też koniecznie nadmienić, że bez twojej pomocy w betowaniu, moje prace nie byłyby takie dobre!
      Dziękuję i pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
  4. "powinnas byc wzorem dla tych ktorzy tez pisza (na pewno juz jestes)" Dla mnie jest. :D

    A co do zakładów, to jedna osoba wrzuciła mi raz link z Demotywatorów: http://demotywatory.pl/3867309/Rodzice

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest chyba jeden z najlepszych komplementów jakie mogłam otrzymać!
      Dziękuję ci niezmiernie bardzo
      Buźka dla was obu :*

      Usuń
    2. Ja zgadzam się z Luaną! ^^ Super piszesz i mam nadzieję, że będzie więcej :) Chciałabym żeby twoje opowiadania wydrukowało jedno z wydawnictw. Wielu ludzi zmieniłoby wtedy nastawienie do osób homo i wielu innych, miłość to miłość. :) Czekam na następne twoje wypociny! ^^ WENY!
      ps: Ja tutaj wchodzę codziennie nawet po 2 razy! XD U mnie to mania jak się nabiorę na bloga! ^^ Czytam opowiadania wielu osób i BARDZO TRUDNO byłoby mi powiedzieć które jest najlepsze! ;) Wszystkie coś w sobie mają. Blog Luany, Ay, Yasna, obseji i wielu innych w którym jesteś TY! ;) WENY !! ^^

      Usuń
    3. Pracuję nad drukiem moich ebooków. Cierpliwości więc :D I dziękuję, że mnie zaliczasz do ulubieńców. Może inni twoi znajomi też się skuszą.
      Ja zapraszam z całego serca.
      Mam nadzieję, że wszystkie moje opowiadania ci się spodobają równie mocno.
      Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń
    4. Wszystkich nie czytałam, ale się biorę do roboty jak tylko będę miała chwilę wolną. ;)

      Usuń
  5. Zgadzam się, że Red za szybko wybaczył i mógł potrzymać Matta w niepewności, ale sam był spragniony bycia z nim i nie pewnie nie chciał się męczyć.
    Kolejne bardzo dobre opowiadanie. Wciągasz czytelnika w tekst od początku do końca.
    Nie przestawaj pisać, bo jesteś w tym coraz lepsza. :)

    Ella

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, karzesz wówczas nie tylko ukochaną osobę, ale i siebie :D Chciał szansy więc i sam ją musiał dać :D
      Dziękuję i mam nadzieję, że kolejne również ci przypadną do gustu ;)
      Zapraszam i pozdrawiam
      AkFa

      Usuń
  6. Trafiłam do Ciebie wczoraj i powiem jedno: Dziękuję Ci kobieto za wprowadzenie do mego życia tyle romantyzmu, iskier, nadziei i uśmiechu. Czytając Twoje opowiadania czuję, nadzieję, że świat może być dobry i mój brat w końcu po serii nieudanych związków z chłopakami znajdzie swoje szczęście, a nasi rodzice kiedyż go zaakceptują tak jak ja to zrobiłam.

    Marzena.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszę moje opowiadania, bo sama żyję przekonaniem, że świat MOŻE być lepszy. Wszystko zależy od nas samych...
      Ja również cieszę się, że do mnie trafiłaś i że moje opowiadania sprawiły, że poczułaś się lepiej. Mam nadzieję, że i brat się skusi na nie.
      Jesteś wspaniałą osobą skoro zaakceptowałaś go takim jakim jest i jeśli nawet wasi rodzice nie będą w stanie tego zrobić, jest pewne, że ty i może kiedyś twoje dzieci będę lepszymi, bardziej świadomymi rodzicami.
      Pozdrawiam cię bardzo serdecznie. Mam nadzieję, że będziesz wpadać tutaj regularnie.
      AkFa

      Usuń
  7. Dopiero teraz przeczytałam to opowiadanie z powodu braku czasu, ale poświęcam chwilkę na pozostawienie po sobie komentarza, żebyś wiedziała, że jestem i czytam :D

    Opowiadanie jest bardzo pozytywnie nakręcające. Zabawne sytuacje tylko je jeszcze bardziej podkreślają i sprawiają, że staje się bardziej wyraziste. To kiedy Matt unika Donatello jest przekomiczne. Wszystkie jego wykręcania...Ach! Potem z kolei Don unika Matta. Wymyśla te wszystkie wymówki i sprawia, że się prawie w ogóle nie widują. To było na prawdę zabawne.
    Moment, w którym Matt w końcu uświadamia sobie jak bardzo jest zakochany w Redzie i to jak bardzo go skrzywdził był cudowny. Rozmowa z mamą w kuchni, no i... kolejny zakład :D CUDO!!!
    Przy końcówce miałam ochot śmiać się i jednocześnie płakać ze wzruszenia i szczęścia. Twoje opowiadania pokazują, że świat mógłby być lepszy gdyby tylko ludzie chcieli go zmieniać na lepsze.
    Reasumując, myślę, że to opowiadanie zapadnie mi w pamięć, ponieważ jest niesamowite! Uwielbiam Twoich bohaterów i to jak różni są, a mimo to potrafią się świetnie dogadywać i zakochiwać w sobie! <3
    Nic lepszego po prostu nie jest możliwe :)
    Pozostaje mi tylko POGRATULOWAĆ pomysłów. Życzyć mnóstwo weny i czasu na samodoskonalenie się i dalsze pisanie.
    Pozdrawiam- Desire :*

    OdpowiedzUsuń

I co sądzisz?