Nie roszczę sobie praw do zdjęć.
Wzięty przez zaskoczenie
Wszelkie prawa zastrzeżone
AkFa©Anglia2013
Rozdział
pierwszy
Nie robił tego często… eee… wróć, nigdy wcześniej tego nie robił, ale w tym
wypadku za całą tą lekko groteskową sytuacją przemawiały dwie rzeczy.
Brak kasy…
…i desperacki brak kasy!
Jego problem z ustawicznym brakiem funduszy, nie był niczym nadzwyczajnym.
Przyzwyczaił się i pogodził z tym, właściwie nie pamiętał innego stanu rzeczy.
W dzisiejszych czasach wydawało się, że choćby nie wiadomo ile człowiek
pracował, to i tak zawsze okazywało się, że to jest niewystarczająco dość.
Możliwość zarobienia zawsze była silnym argumentem za, na zgadzanie się na najidiotyczniejsze pomysły.
To i jego przyjaciółka, grafik–fotograf, prosząca go o przysługę. A
kiedy Evetta prosi o coś, nie sposób było odmówić. Życie splotło ich ścieżki
nierozerwalnie. Nawet najtrudniejsze wyboje nie zmieniły kursu, w jakim się
poruszali. Evette od zawsze była obecna w jego życiu, tak jak on w jej. No
właściwie od przedszkola. Nic tak nie wiąże jak pudełko kredek albo wspólna
łopatka.
Właściwie nie miał wyboru, musiał
się zgodzić na najbardziej szalony plan, jaki kiedykolwiek powstał w jej
temperamentnej rudej głowie.
A ostatnimi czasy wiele się tam działo. Od kiedy po rozwodzie wzięła się za
swoją karierę na poważnie, do wszystkiego też zaczęła podchodzić na poważnie.
Podejmując chyba najtrudniejszą decyzję w życiu, przetrwała rozwód
z człowiekiem, który wcześniej kontrolował każdy aspekt jej życia i wzięła
je we własne ręce, zdeterminowana odzyskać władzę nad nim. Blake podziwiał ją
za to i nieraz jej zazdrościł stalowego kręgosłupa, nawet jeśli dałby się
raczej ogolić na sucho niż do tego przyznać. Evette była wyjątkowa. Kiedy
zdecydowała się na coś lub kiedy się w coś zaangażowała, nie było mowy, aby
ktoś ją zawrócił z obranej drogi.
I dokładnie tak było i tym razem. Szansa sama zapukała do jej drzwi.
Wygrywając konkurs, wygrała i zlecenie. Przyjęła zamówienie na wykonacie
kilku okładek. Serii, żeby być już absolutnie precyzyjnym. A najistotniejszym
szczegółem tego zlecenia było to, że to było baaardzo dobrze płatna usługa.
Mogła nie tylko wyrobić sobie markę i renomę, ale i ustawić się na długi czas.
Fotografowanie małych uroczych dzieciaczków oraz słodkich piesków i kotków nie
było szczytem jej marzeń i pragnień. Śluby, imprezy i portrety stały się
harówką, niedającą możliwości rozwoju jej artystycznych popędów. Chciała dla
siebie czegoś więcej. Potrzebowała czegoś więcej i Blake na serio potrafił to
zrozumieć.
Kolejną rzeczą, którą niestety rozumiał aż za dobrze był fakt, że wszystko
w życiu ma swoją cenę. A jeśli coś jest zbyt piękne, aby było prawdziwe…
cóż, najprawdopodobniej kosztuje dwa razy więcej.
Propozycja była intratna, ciekawa i miała możliwości, których potrzebowała
jego przyjaciółka, aby ruszyć z miejsca, w którym utknęła. Blake jednak miał od
samego początku przeczucie, że jak zawsze w takich sytuacjach, musi być jakiś
haczyk. A w tym przypadku były nawet dwa.
Po pierwsze… Ev potrzebowała znaleźć modeli. Przystojnych, muskularnych i… tanich.
A niewielu z branży było
skłonnych pracować za stosunkowo niewielkie pieniądze, które była w stanie im
zaproponować. Czyli oględnie mówiąc, nie było jej na nich stać. A im drożsi
modele, tym mniejszy był jej zysk. Trzeba było znaleźć desperatów zdolnych
zgodzić się pracować za połowę stawki, jaką brali ich „profesjonalni” koledzy.
A po drugie, te okładki miały być
przygotowane dla homoerotycznych romansów poświęconych miłości między
mężczyznami…
Lista potencjalnych chętnych gwałtownie malała.
Tak też Blake Rattis stał w tej chwili pod drzwiami jej studia i po raz nie
wiadomo który, zastanawiał się jak dał się w to wciągnąć? Zmęczony, lekko
podirytowany i skrępowany, po raz kolejny rozważył, czy się zwyczajnie nie
odwrócić na pięcie i nie wrócić do domu, gdzie czekały na niego piwko i
pizza. Był skonany, bo pracował do późna
poprzedniego dnia, aby móc zjawić się u Ev z samego rana.
Przesuwając nerwowo dłonią po swoich bardzo krótko obciętych ciemnych
włosach, nacisnął klamkę i wszedł do środka, mimo że na drzwiach wisiała
tabliczka głosząca, że było ZAMKNIĘTE, a rolety i żaluzje w oknach i na
drzwiach były szczelnie zaciągnięte. Wolał mieć to z głowy, bo choć
doskonale wiedział, że choć niby miał wybór, to tak naprawdę nie był to żaden
wybór.
Pomieszczenie zwykle czyste i schludne, było w tym momencie zawalone
niezidentyfikowanymi klamotami i stertami draperii, szokując mężczyznę już
w progu. Już samo wejście do salonu wypełnione było przez kartony, skrzynie,
lampy i tony kabli, które snuły się po podłodze jak jakieś niebezpieczne dla
otoczenia węże. Jego przyjaciółka najwidoczniej przeżyła jakiś osobliwy najazd,
bo widok, jaki zastał był niecodzienny. To było tak niepodobne do niej,
że przez pięć sekund rozważał nawet możliwość włamania, by szybko jednak
zdymisjonować tę niedorzeczną myśl. W końcu żaden nieszczęśnik nie wisiał
przybity za jaja do drzwi, jako ostrzeżenie dla innych.
Stąpając ostrożnie i z niedowierzaniem kręcąc głową, rozejrzał się. Kremowe
ściany wspaniale eksponowały jej prace. Wszelkich rozmiarów czarne ramki
pięknie odcinały się od jasnych dodatków i stylizowanych lamp. Każda ze ścian
od sufitu po podłogę była ozdobiona jej pracami. I choć znawcą sztuki nie był,
to cenił swoją przyjaciółkę za to, że dostrzegała coś, co on sam bez niej nie
byłby w stanie dostrzec. Wcale się nie dziwił, że dostała tę propozycję, mimo
że wywracało jej życie do góry nogami.
Jego zresztą jeszcze bardziej.
Z cichym westchnieniem ruszył głębiej, niemal się obawiając tego, co tam na
niego czeka. Lśniąca, czarna, strzegąca przejścia do atelier Ev lada, w tym
momencie praktycznie była niewidoczna pod sprzętem, którego nazw Blake nawet
nie potrafił scharakteryzować. Przejście do kolejnego pomieszczenia zazwyczaj
przysłonięte ozdobną kotarą, teraz stało zapraszająco odkryte, a ozdobne lustra
w korytarzu odbijały jakiś trylion świateł z lamp, które były pozapalane i
porozstawiane po wszystkich pomieszczeniach. Lekko oszołomiony Blake
zlokalizował w końcu szczupłą sylwetką, tkwiącą na kolanach pod jakiegoś rodzaju
podestem pod jedną ze ścian pracowni.
– Evette?
– Co? – Dobiegło go stłumione warknięcie i kilka dosadnych przekleństw,
kiedy uderzyła się w tył głowy podrywając się z miejsca. Ze zmarszczonymi
brwiami wyjrzała na chwilę spod spodu mierząc go szybkim spojrzeniem od stóp do
głów. Blake miał ochotę zacząć się wiercić pod jej skrupulatnym spojrzeniem i
po raz nie wiadomo który zastanawiał się, co widzi, kiedy tak na niego patrzy.
On codziennie w lustrze widział zbyt wysokiego, steranego życiem mięśniaka o
lekko wojskowym wytartym na krawędziach wyglądzie. Jego prawie łysa głowa,
często nieogolone policzki i ciężka skórzana kurtka nie przysparzały mu
sympatii. Jedno spojrzenie na jego przyciasne gładkie podkoszulki i
poprzecierane jeansy, i ludzie nagle mieli wyrobioną o nim opinię. Co miał z
tym zrobić? Przecież nie poprawiało sytuacji spojrzenie jego lodowych, szarych,
jasnych oczu w ciemnej oprawie czarnych rzęs. Ludzie po prostu odwracali się na
pięcie i czmychali czym prędzej, tylko Ev uważała, że jego spojrzenie jest
seksowne. Teraz najwyraźniej zadowolona z inspekcji rozpromieniła się wołając
radośnie. – O! To ty. Świetnie – stwierdziła jakby nigdy nic i pocierając
obolałe miejsce, znów wpełzła pod spód.
– Czy możesz zdradzić mi, co robisz? – zapytał Blake, podejrzliwym
spojrzeniem obrzucając studio swojej przyjaciółki, bo wyglądało jak
pobojowisko, a obawiał się zacząć zgadywać. Nie żeby tak naprawdę zrozumiał jej
wyjaśnienia.
– Musze to cholerstwo podłączyć zanim zjawi się nasz drugi model – padło nonszalanckie
stwierdzenie niedbałym tonem, który wskazywał, że to przecież powinno być
logiczne.
Jak cholera było!
– Co? – Mężczyzna stanął jak wryty, a dźwięk, który wydobył się z jego
gardła, poważnie podważał jego męskość, ale w tym momencie miał naprawdę
ważniejsze zmartwienia. Zszokowany wbił spojrzenie w pokryty czarnymi getrami
tyłek przyjaciółki, bo jej ulubiona niebieska koszula podjechała jej do tali.
Myślenie o całkiem zgrabnych kształtach swojej przyjaciółki było… no cóż… fuj! Wobec
tego wcale nawet nie zwrócił na wystającą część jej anatomii najmniejszej
uwagi. – Myślałem, że dziś masz zamiar zrobić mi tylko parę próbnych zdjęć,
żeby się upewnić, że się nadaję – zaprotestował słabo.
Nadal nie był nastawiony psychicznie na tę pracę, bez względu na to, jak
racjonalnie próbował do tego podejść. Nawet ustawiczne powtarzanie w myślach: kasa, kasa, sporo kasy, upragnione
i niezmiernie potrzebne pieniądze… zaczynało nie wystarczać. Tysiąc
razy bardziej wolałby jakąś fizyczną robotę, do której już zdołał przyzwyczaić
się przez lata. Z tym, że żadna z nich nie była taaak dobrze płatna.
– Dokładnie. Zrobię ci próbne fotki… z potencjalnym partnerem… –
Praktycznie słyszał, jak kobieta szczerzy zęby odpowiadając. Żołądek Blake'a
postanowił wywinąć jakiś nierealny fizycznie obrót w jego brzuchy.
– Ale… ale…
– Boże, tylko nie znów to samo. – Evette wyrzuciła dłonie do góry w geście
rozpaczy, wstając i otrzepując się pobieżnie. – Chyba już odbyliśmy tę
konwersację, czy tak? Nikt cię nie zobaczy na tych okładkach. Twarze nie będą
do końca widoczne, już ja się o to postaram. A ci, co po te książki sięgną, a
będą cię znać, raczej nie będą mieć nic przeciwko twojej domniemanej
homoseksualności. Po za tym, potrzebujesz pieniędzy, a ja potrzebuję ciebie.
Układ doskonały.
– …ale, ale… – Blake przerwał, sam właściwie nie umiejąc zwerbalizować
swoich obaw i niepewności. Nie bardzo nawet wiedząc, czego dotyczyły. Nie
chodziło o to, że miał coś przeciw gejom, bo nie miał, tylko…
– Och, przestań. Najgorsze, co ci może grozić, to tabun wielbicieli… –
powiedziała Ev ze złośliwym uśmieszkiem i pognała na zaplecze.
Mężczyzna jeszcze przez kilka minut stał na środku gapiąc się w przestrzeń.
Nie wiedział czy wyjść czy zostać. Rozsądek walił go w potylice drwiąc z niego
i jego braku odwagi. To przecież tylko praca. Nic wielkiego. Kilka fotek
przecież nie boli. Nie jest jakimś idiotą, aby przesądy czy głupie wyobrażenia
dyktowały jego życie. Przecież racjonalnie rzecz biorąc, nikt nie wymagał od
niego, aby uprawiał seks z mężczyzną. Miał tylko pozować z jednym. Co może
się stać? Radził sobie od lat sam, sam podejmował decyzje, nie
usprawiedliwiając się przed nikim i tym razem też tak będzie. Może zachowywać
się jak profesjonalista w każdej pracy. Nawet jeśli po zastanowieniu
rozśmieszała go myśl, że jego odwieczna przyjaciółka będzie jego szefową. Już
to widział jak dwudziestosześcioletni, krótkowłosy rudzielec ustawia go po
kątach.
Niedoczekanie.
Mimo że była wysoką, szczupłą kobietą, to on i tak przewyższał ją lekko o
piętnaście centymetrów i jakieś czterdzieści kilogramów. Właściwie przy
swoim wzroście metra osiemdziesiąt sześć górował nad większością ludzi. Nie
żeby to ją deprymowało w jakikolwiek sposób. Bywała małą zołzą, ale w gruncie
rzeczy można ją było do rany przyłożyć. Zawsze skora do zabawy, zawsze chętna
do pomocy i pakowania ich w kłopoty. Uparta jak osioł idealnie uzupełniała
spokojnego, przyziemnego Blake'a. Przy nim wydawała się niemal jak Energizer
Bunny, wiecznie na przyspieszonych obrotach. Wiele miesięcy zajęło jej podjęcie
ostatecznej decyzji o zakończeniu wieloletniego związku, ale musiała się
uwolnić, zanim jej artystyczna dusza umarła pod pragmatycznymi rządami jej
męża. Człowiek odczuwał przy niej potrzebę, aby się wykazać kurażem i odwagą.
Wymagać od siebie więcej, osiągnąć wszystko…
Z zamyślenia wyrwało go ciche pukanie i czyjś zasapany oddech. Kilka
soczystych przekleństw podążyło za słowami powitania, kiedy młody roztargniony
mężczyzna wpadł do studia potykając się na zwojach kabli. Szamocząc się z
plecakiem, jednocześnie niebezpiecznie balansując między przeszkodami i na
dodatek poprawiając okulary opadające z jego prostego nosa, rozejrzał się po
pomieszczeniu.
– O cześć! – zawołał, kiedy jego wzrok padł na nieruchomo stojącego Blake.
– Ja na sesję fotograficzną. – Machnął nieskoordynowanie ręką w stronę
poustawianych chaotycznie aparatów, mrugając z zaskoczeniem na otaczający
go rozgardiasz.
Blake czuł jak jego szczęka opada. To miał być jego partner? Serio?
Mężczyzna był prawie tego samego wzrostu, co on sam, ale wydawał się
o wiele mniejszy i szczuplejszy. Nadal mokre, ciężkie pasma
przydługich włosów wiły się niedbale, wokół jego twarzy jak miodowe halo,
wpadając mu za kołnierz. Małe okularki bez oprawki nie całkiem zakrywały
brązowe oczy teraz z zainteresowaniem lustrujące Blake’a. Nic nie mogło umknąć
ich uwadze. Eleganckie łuki jasnych brwi wygięły się lekko ze zdumienia.
Najwyraźniej i on był zaskoczony spotkaniem. Blake zdeterminowany był nie
spuścić wzroku i całkiem nieświadomie obrzucił uważnym spojrzeniem całą
sylwetkę nieznajomego. Jego wysokie wystające kości policzkowe były gładkie i
lekko zarumienione, najwyraźniej po niedawnym prysznicu i goleniu. Ubranie,
które wydawało się niedbale narzucone w biegu wydawało się być dla niego za
luźne, ale nieznajomy wyglądał w nim komfortowo. Cienka czarna bluza z kapturem
upstrzona psychodelicznymi białymi znakami na przodzie, była tak obszerna, że z
rękawów wyglądały mu zaledwie koniuszki palców. Tylko trochę bardziej
dopasowane jeansy były kilkukrotnie wywinięte na wysokich za kostkę wiązanych,
skórzanych butach. Niewielki plecak z czarnej skóry miał niedbale przerzucony
przez ramię i Blake’owi z miejsca skojarzył się z wiecznym studentem.
Był… cóż, normalny… przeciętny. Nic nie wskazywało na to, że miał
predyspozycje modela, albo to, co Blake uważał za predyspozycje do bycia
modelem. Na dodatek na kilometr dało się wyczuć, że nieznajomy jest gejem. Blake nie wiedział skąd miał
takie przeświadczenie, ale był na sto procent pewny, że miał rację jak jeszcze
nigdy w życiu.
Stojąc z dłonią wspartą niedbale na szczupłym biodrze, kandydat na modela
obrzucał studio uważnym spojrzeniem, kalkulując i oceniając, nie zdradzając
jednak nawet mrugnięciem oka, co myśli. Wyglądał na inteligentnego i poważnego
mężczyznę, choć nie mógł być starszy od dwudziestosześcioletniego Blake’a. Po
prostu pewność siebie i zdecydowanie niemal biły od niego. Nosił się jakby
było mu wygodnie we własnej skórze. Deprymowało to Blake’a w jakiś sposób,
pomimo że sam też nigdy nie narzekał na brak rezonu. Tu gdzie nowo przybyły
odnajdował się najwyraźniej od pierwszej chwili, Blake wahał się i obawiał nieznanego.
Nie poprawiało to humoru Blake'a. Wytrącony z równowagi własną reakcją na
mężczyznę i dwuznaczną sytuacją, w jakiej się znajdował, miał
naprawdę nieodpartą potrzebę, aby uciekać gdzie pieprz rośnie.
– Evetta! – wrzasnął. Musiał zakomunikować przyjaciółce, że akurat ten kandydat się nie nadawał. Chyba miał
w tej kwestii coś do gadania, prawda?
Kobieta wypadała jak burza z drugiego pomieszczenia marszczą brwi
niezadowolona, że znów jej przerywał. Szybko jednak jej twarz rozświetlił
uśmiech. Z wyciągniętą ręką podeszła do nowo przybyłego i potrząsnęła jego
dłonią zdecydowanie, i po męsku.
– Hej, dotarłeś jednak.
– Tak, udało mi się w ostatniej chwili. Zaliczyłem tylko prysznic po
drodze. – Mężczyzna równie entuzjastycznie potrząsnął jej dłonią, witając ją z
szerokim uśmiechem. Dwa wielkie urocze dołeczki wykwitły na jego policzkach
zmieniając jego twarz ze zwykłej w piękną. Tym razem to Blake zmarszczył brwi,
starając się jednocześnie nie gapić.
– Blake, chciałabym ci przedstawić twojego partnera do sesji, Harry’ego
Swana. – Evette zaprezentowała mężczyznę, wyraźnie dumna z siebie. Blake nawet
nie chciał wiedzieć, co kryło się za jej psotnym uśmiechem. – Harry, to mój
długoletni przyjaciel, ale nie martw się, nie będzie miał żadnych forów, Blake
Rattis.
Harry zwrócił się z kolejnym uroczym
uśmiechem do stojącego jak idiota mężczyzny, obrzucając go jednocześnie
aprobującym spojrzeniem. Błysk w oczach sprawił, że wydały się nagle niczym
aksamitna czekolada. Chwilę później jego uśmiech znikł, kiedy Blake nadal się
nie odezwał, zamurowany z nieprzytomnym spojrzeniem, stojąc bez ruchu. Nie
wiedząc jak zareagować, Harry rzucił szybkie pytające spojrzenie fotografce.
– Wybacz mu. Ma dziś ciężki dzień. – Evette trzepnęła Blake w ramię i to
porządnie z miną obiecującą mu najgorsze tortury, jeśli nie będzie się
zachowywał. Bez słowa spojrzała w szare oczy przyjaciela bardziej niż wymownie.
Głębokie uwłaczające rumieńce wypłynęły na jego policzki, tylko dolewając oliwy
do ognia jego upokorzenia.
– Ymm… – odchrząknął, zanim w ogóle udało mu się wydobyć głos z nagle
zaciśniętego gardła. Jego ponoć chrapliwy głos, nawet w jego własnych uszach
zabrzmiał głucho. – Przepraszam. Blake Rattis. – Potrząsnął szczupłą dłonią,
urywając kontakt jak najszybciej się dało. Nie całkiem też spojrzał w oczy,
bacznie obserwującego go Harry’ego. Musiał wziąć się w garść, zanim zrobi z
siebie kompletnego idiotę.
Oczywiście cała ta sytuacja sprzyjała jego rozbujałej wyobraźni, nagle
starającej się stworzyć nierealne scenariusze w jego głowie. Czuł się więc
niejako usprawiedliwiony, że trochę mu odbijało.
– W porządku. Sam właśnie dopiero wróciłem do domu. Zatem nawet nie wiem,
co i jak. – Harry kolejny raz obdarzył ich promiennym, aczkolwiek rozkojarzonym
uśmiechem, obrzucając jednocześnie studio ostrożnym spojrzeniem. Jego mina,
choć dość powściągliwa i tak zdradzała jego zainteresowanie tym, co tu się do
cholery stało.
– Okej, chłopcy. Koncepcja na dziś jest prosta… – zawołała Evette z
entuzjazmem. Zaspokajanie zżeranych przez ciekawość mężczyzn, najwyraźniej nie
było w planach kobiety. Jak za pstryknięciem przełącznika zmieniła się
w maszynę nie przyjmującą sprzeciwu do wiadomości.
– Czekaj! Mogę cię prosić na słówko? – Blake właściwie to nie czekał na
odpowiedź kobiety, tylko chwycił za przedramię i zaczął ciągnąć na zaplecze.
Jego przyjaciółka oswobodziła się jednak sprytnie i zaparła w miejscu,
zadzierając szczupły podbródek z uporem. Z całej jej postawy bił upór.
– Nie kochaniutki, nie możesz. Nie mam czasu. Już właściwie jestem
spóźniona. Dziewczyna, która się zgłosiła na asystentkę, a której na gwałt potrzebuję
nawiasem mówiąc, w ogóle się nie stawiła i mam urwanie głowy. Ty masz dziś
tylko dać zrobić sobie kilka próbnych fotek, aby ustawić początkowe parametry.
Jak trudne to może być? – zapytała z przekąsem, lekko tupiąc nogą
zniecierpliwiona. Blake zmarszczył brwi.
– Ale mówiłaś, że…
– Owszem, mówiłam. Gdybym cię jednak uprzedziła najprawdopodobniej
znalazłbyś ze srilion[1]
durnych wymówek i wykrętów, aż w końcu musiałabym wziąć cię za włochaty tyłek i
zaciągnąć tutaj siłą.
– Jakiś problem? – Wtrącił lekko zdezorientowany Harry, niepewnie nagle
spoglądając między nimi. Po minach sądząc, przynajmniej Blake miał problem.
– Nie, absolutnie nie ma żadnego problemu – zapewniła go Ev z promiennym
uśmiechem, zaplatając szczupłe ramiona na piersi i wyzywająco spoglądając na
przyjaciela.
Blake był pod wrażeniem, że jeszcze nie warczała na niego.
– Cóż, ja nie wiem czy to jest aż taki dobry pomysł, jak ci się wydawało –
stwierdził zimno, absolutnie ignorując ciekawie przyglądającego mu się
mężczyznę i przyszpilając przyjaciółkę wymownym spojrzeniem. Jego wszystkie
wątpliwości i wahana wróciły z siłą huraganu, buzując mu w głowie. A ona nawet
nie dała mu czasu na oswojenie się z myślą, że ma pozować…
– Myślałem, że wszystko było ustalone? – Wielkie oczyska Harry’ego zamrugały
z zaskoczenia. Najwyraźniej coś przegapił. Włoski na rękach mu się jeżyły,
kiedy stojąca przed nim parka wymieniała naelektryzowane spojrzenia.
– Bo jest. Blake zwyczajnie ma tremę przed pierwszymi zdjęciami.
Rattis potrafił rozpoznać wyzwanie i prowokację, kiedy ktoś ciskał mu je
prosto w twarz. Zwłaszcza, że Evette stała z uniesioną do góry brodą,
prowokując go, aby zaprotestował.
Wściekły na samego siebie za to, że wymięka, zanim nawet spróbował i
rozdrażniony obecnością drugiego mężczyzny Blake, wbił spojrzenie w
przyjaciółkę mrużąc oczy ostrzegawczo.
– Spróbujemy, to wszystko, co mogę obiecać. Nic jeszcze nie jest
postanowione, jasne?
– Daj spokój. – Ev zbyła go niedbałym machnięciem ręki, jakby zimny głos
przyjaciela nie skrzypiał od lodu. – Teraz ruszcie swoje seksowne tyłki,
rozbierajcie się do pasa i stańcie tam. – Wskazała palcem przeciwległą ścianę
przykrytą ciemno granatowym płótnem. – Kochaniutki, wszystko, co musisz dziś
zrobić, to pięknie wyglądać – dodała pocieszająco, poklepując przyjaźnie,
sztywno i niepewnie stojącego Blake'a.
Jej słowa jakoś wcale go nie pokrzepiały.
Boże, co on zrobi jak przyjdzie
charakteryzator? – wymamrotała
pod nosem Evette, uciekając jak najszybciej i zaczynając włączać nieskończoną
ilość urządzeń, i różnych aparatów. Część lamp zgasła z głośnym trzaśnięciem,
które wzdrygnęło Blake'a, przyspieszając mu puls.
Zaklął kolorowo pod nosem, rzucając zirytowane spojrzenie na
podśmiechującego się cicho pod nosem mężczyznę, stojącego przy jego boku. Jego
włosy podeschły trochę bardziej i zaczęły falować opadając mu na policzki w
szerokich pasmach, choć Harry, co rusz przeczesywał je dłonią do tyłu. Teraz
kryjąc śmiech bez ceregieli szybkim, sprawnym ruchem, zrzucił plecak pod
najbliżej stojący stół i jednym sprawnym ruchem zdjął bluzę.
Szczupła, ale mocno zdefiniowana klatka piersiowa z płaskim, twardym
niczym deska brzuchem nie była tym, czego się Blake spodziewał. Właściwie nie
wiedział, czego się spodziewał, ale i tak poczuł jakby go ktoś właśnie zdzielił
pięścią w brzuch. Pozory jednak mogą cholernie mylić. Harry najwyraźniej
nieświadom jego zaskoczenia i skrępowania, wyprężył się lekko. Wyraźnie
odznaczające się mięśnie, płynnie pracowały przy każdym oszczędnym ruchu, kiedy
metodycznie składał swoje ubranie, aby je odłożyć na blat. Szczupłe ramiona
również miały wyraziście zarysowane muskuły i było bardziej niż oczywiste, że
ciężko i systematycznie pracował na swoją sylwetkę. Sylwetkę, której
niedbałe i za duże ubranie nie oddawało wcale sprawiedliwości.
Blake zamrugał zaskoczony. Nagle poczuł się nieadekwatny, nieporadny i
niezgrabny. Z trudem oderwał spojrzenie od lekko opalonej skóry Harry’ego
i odwrócił się na pięcie.
Jak dopadnę Evettetę, to chyba
jej dokopię.
Miał wrażenie, że po raz pierwszy wpakował się naprawdę nieźle. Jak miał
współpracować z jakimś obcym mężczyzną i udawać intymność na zdjęciach,
było dla niego niepojęte. Nie był idiotą. Potrafił domyślić się, jak takie
okładki mogą wyglądać – mgliście, ale jednak. Niemrawo i z ociąganiem
zdjął swój zwykły czarny podkoszulek, i spojrzał na rozmawiających
Harry’ego i Evette. Jego przyjaciółka uśmiechała się lekko poklepując go
po ramieniu, jakby byli starymi znajomymi. Ten ze skinięciem głowy i tymi
jego absurdalnymi dołeczkami ukazującymi się przy każdym jego uśmiechu, zdjął
buty i skarpetki bez mrugnięcia okiem, odstawiając je gdzieś po za zasięg
obiektywu.
– Idziesz wreszcie? – wrzasnęła Ev spoglądając na niego wymownie. Wyzwanie
w jej głosie było irytujące i doprowadzało Blake’a do szaleństwa. Zbyt
dobrze go znała, aby było to zdrowe dla któregokolwiek z nich. Zwłaszcza, że
ciekawska, bezczelna para brązowych oczu z wyczekiwaniem wpatrywała się w
niego, nawet nie ukrywając ciekawości. Półnagi Blake nie mając żadnej wymówki, aby
zwlekać, zdjął własne adidasy, pozostając w samych jeansach i ruszył przed
siebie z zaciśniętymi zębami, i płynną determinacją płynącą mu w żyłach.
– Co mam robić? – zapytał, rozglądając się bezradnie. Nienawidził uczucia
bezradności. Nigdy wcześniej nie miał okazji pozować, ale do cholery jak trudne
to miało być? Zachowa się profesjonalnie i zniknie zanim ktokolwiek się
obejrzy.
– Stań na środku… okej. Mhm… – Evette wsadziła głowę za wielgachny aparat i
strzeliła sekwencję zdjęć oślepiając go całkowicie. – Teraz Harry. Okeeej…
teraz chcę, abyście wykonali kilka próbnych poz. Coś zwyczajnego
i prostego, jak widzicie na okładkach magazynów i reklam –
zakomenderowała, poprawiając jakieś ustawienia.
Blake zagapił się na nią w szoku, nie mogąc ruszyć się z miejsca,
Harry za to chichotał cicho pod nosem. Kiedy po minucie Evette uniosła na niego
spojrzenie, wystarczyła tylko jedna jej brew uniesiona dosadnie, żeby się
zmobilizował.
– Taa… luz – parsknął pod nosem. Z determinacją stanął koło Harry'ego i
rzucając mu twarde spojrzenie, zaczął przestawiać mniejszego mężczyznę,
ustawiając na wszelkie sposoby.
W duszy jednak był mu wdzięczny, że nie stawiał oporu, ani sam niczego nie
sugerował, bowiem Blake miał niemiłe podejrzenie, że byłby za drzwiami szybciej
niż miał odwagę sam przed sobą się przyznać.
Po jeszcze kilku minutach i niezliczonej ilości całkiem zwyczajnych zdjęć,
Blake stracił całkiem orientację.
Przecież chyba nie będą tak
gimnastykować się przez całą sesję jak durnie?
Otarł załzawione oczy. Lampy grzały niemiłosiernie i czuł jak jego czoło
pokrywa się warstewką potu. Zaczynało też mu brakować pomysłów na wygibasy. Był
spięty i zdenerwowany, i za żadne skarby świata nie potrafił się
skoncentrować na tym, co robił. Jego umysł zwyczajnie się zapętlił walcząc z
rozsądkiem. Harry wydawał się za to być całkowicie w swoim żywiole.
– Evette, czy my zmierzamy gdzieś z tym pstrykaniem? – zapytał nerwowo,
kiedy jego przyjaciółka po prostu przeszła do swojego laptopa stojącego
nieopodal i zaczęła masowo przeglądać, i kasować zdjęcia. Zostało może po
kilka każdego z nich. Harry wyszczerzył zęby w uśmiechu, najwyraźniej
rozbawiony jego dyskomfortem. Blake posłał mu zimne spojrzenie, odruchowo
odsuwając się jak najdalej i znów wbił oczy w fotografkę. Niech wreszcie
do cholery zacznie się coś dziać, bo to zawieszenie w próżni zaczynało szargać
jego i tak napięte już do granic możliwości nerwy.
– Może przybliżysz nam tematykę okładek? – padło ciche pytanie Harry’ego.
Miał ubaw, ale też chciał się ulitować nad wyraźnie cierpiącym katusze
Blake’iem. – Będzie nam łatwiej się wczuć. – Nonszalancko i na całkowitym luzie
stanął z zaplecionymi rękami na piersi, co tylko podkreśliło jego
muskulaturę, kompletnie ignorując ponure spojrzenie swojego towarzysza.
Evette jednak zlekceważyła go równie skutecznie jak swojego przyjaciela,
podśmiechując się lekko pod nosem. Kiedy była w takim nastroju, nie było
sposobu na to, aby cokolwiek z niej wyciągnąć. Blake nastawił się mentalnie na
jej zagrywki, starając się jednocześnie nie wyglądać jak bezradny idiota przy
zrelaksowanym współtowarzyszu.
Kobieta wyłoniła się ponownie po kilku minutach, które dla Blake’a trwały
wieczność, biegając na około i poprawiając oświetlenie. Bezczelna, nawet
rzuciła mu złośliwe spojrzenie nakazując im jednocześnie stanąć na środku
planu zdjęciowego, twarzą do siebie. Blake przełknął lekko, ale nie dyskutował.
Przecież nie będzie robił z siebie kretyna przy tym facecie. Skoro tamten nie
robi problemu to i on nie miał zamiaru.
Wielkie czekoladowe oczy pozbawione pomniejszających je szkieł okularowych
wbiły się w niego z kpiącą iskrą i ewidentnym rozbawieniem, irytując
niemiłosiernie. Blake czuł jak włoski jeżą mu się na karku.
Czy on musi patrzyć mi w oczy?
– Bliżej! – wrzasnęła Ev, a jej głos wyrywał go z zamyślenia i otępienia
dość brutalnie. Nie dał jednak rady ruszyć choćby jednym mięśniem, stał po
prostu jak zamurowany, klnąc w duszy na samego siebie kwieciście.
Harry niepewnie zrobił
krok w stronę swojego partnera, nadal nie spuszczając go z oka. Teraz ich
klatki piersiowe i twarze dzieliły zaledwie centymetry, choć był
troszeczkę niższy. Taka bliskość wyprawiała hocki z jego wyobraźnią i ciałem.
Musiał się powstrzymać z całych sił, aby nie pochylić się lekko i nie
wchłonąć pełną piersią zapachu idealnego ciała wabiącego go widokiem. Sam nie
wiedział, co robić. Sex na dwóch nogach
wyglądał jakby oscylował między ucieczką, a zemdleniem i tylko czysty szok
nadal trzymał go wbitego w ziemię.
Szeroka umięśniona od ciężkiej pracy pierś i wielka postawna sylwetka, była
idealnie w guście Harry’ego. Nawet ciemne włosy otaczające małe brązowe sutki,
wyglądały doskonale seksownie. Kolejna kępka, tuż pod pępkiem kusiła, wiodąc
jego spojrzenie w dół po płaskim, umięśnionym brzuchu i ginąc za paskiem
starych, spranych jeansów. Harry miał ochotę paść na kolana i policzkiem
sprawdzić czy były miękkie i zapraszające do dotyku, czy szorstkie i stawiające
opór palcom. Nie drgnął nawet, walcząc z pokusą. Blake Rattis cały był idealny.
Miał długie spracowane ręce i brązową wiecznie już opaloną od pracy na zewnątrz
skórę. Twarz, która nosiła znamiona ciężkiej pracy i twardego charakteru.
Niedbały zarost pokrywający jego wyraziste policzki i ostrzyżone praktycznie
przy skalpie włosy nadawały mu wyglądu twardziela. Jak maniak, Harry wpatrywał
się w najjaśniejsze szare źrenice, obwiedzione granatową obwódką, jakie widział
u szatyna. Teraz wbijające się w niego bez mrugnięcia powieką. Wszystko w
tym mężczyźnie apelowało do Harry’ego na pierwotnym poziomie. Wygląd, chrapliwy
zadający jego ciału słodkie tortury głos i męski, piżmowy zapach. Samo starcie
spojrzeń, podniecało go bez względu na to, że znajdował się na samym środku
studia, zmieniając jego jeansy w krępującą męczarnię. Kuszące ciemnoczerwone
usta, na które starał się nie gapić jak wygłodniały desperat, nie pomagały
sytuacji ani na jotę. Nie zmieniłby nic w stojącym naprzeciwko niego
mężczyźnie.
Nooo… może poza orientacją seksualną.
Oczywiście trzeba było mieć jego szczęście, aby trafić na swój ideał –
Ideał przez „I”– i nie mieć szans już od początku. Niepewna i lekko
skonfundowana mina faceta, jasno mówiła już od pierwszej chwili, kiedy się
spotkali, że biedak nie wiedział, co tutaj robił. Jak zwariowana fotografka
dała radę go namówić do wzięcia udziału w tym projekcie, to była zagadka
stulecia. Trzeba było jednak przyznać, że nie brakowało mu jaj.
– Nie, nie, nie i nie! – Evette wyskoczyła na środek z wrzaskiem,
opierając dłonie na biodrach i ze złym błyskiem w oku patrząc na swojego
przyjaciela. Blake uniósł pytająco brew zdezorientowany. Bardzo śliczną
wyraźnie zarysowaną i pięknie wygiętą ciemną brew. Harry otrząsnął się
mentalnie.
O nie, nie będzie sobie tego
robił. Nie znów.
– Blake, czy ty człowieku nawet oddychasz? – zapytała złośliwie. Jej
niebieskie oczy błysnęły, kiedy się zaczerwienił. – Wyluzuj, mógłbyś? Stoisz
jak przed plutonem egzekucyjnym, a nie przed przystojnym facetem.
Harry stłumił uśmieszek, bo tamten najpewniej trzepnąłby go i to porządnie.
– Nie wiem, czego ty chcesz ode mnie, okej? Pojęcia nie mam, co robić. –
Niechętnie, ale wyznał, skrupulatnie unikając spojrzenia na Harry’ego.
– Evette myślę, że na serio pomoże, jeśli nam opowiesz, do jakiej historii
te okładki są potrzebne, co mają symbolizować. – Harry ulitował się nad biednym
sfrustrowanym Blake’iem. Nie żeby miał nadzieję na nagrodę od mężczyzny,
absolutnie.
– Dojdziemy do tego – westchnęła, zastanawiając się przez moment. Z ręką
wspartą na biodrze, przeczesała kilkakrotnie swoje niepodlegające żadnym
regułom włosy, intensywnie myśląc nad kolejnym krokiem. – Dobra. Stańcie
naprzeciwko siebie tak, aby tylko niewielka przestrzeń była między wami,
patrzcie sobie w oczy, ale głowa pochylona lekko w dół. – Kobieta jęknęła
męczenniczo, instruując niemrawych mężczyzn. Wydawać by się mogło, że ma do czynienia
z dwójką małych dzieci wymagających prowadzenia za rączkę.
Blake znów stał jak słup soli nie ruszając się wcale. Harry stłumił swoje
własne jęknięcie. Frustracja zaczynała wygrywać z jego zazwyczaj pogodnym
nastrojem. Jeszcze chwila i nawet jego opanowanie i cierpliwość się wyczerpie.
Nie był pewien jednak czy gdyby wziął go zwyczajnie za ramiona i postawił na
miejscu, facet nie dostałby zawału. Evette jednak nie miała takich skrupułów.
Bezceremonialnie chwyciła ich za przedramiona i zaciągnęła na środek,
popychając ku sobie tak, że ich klatki piersiowe strzasnęły się z impetem.
Drobna gęsia skórka pokryła całą pierś Harry’ego.
Cholera… nie może lecieć na
tego gościa, po prostu nie może. To się tylko źle dla niego skończy!
Blake zdawał się nawet nie mrugać, kiedy bezwolnie pozwalał się ustawiać
przyjaciółce. Jego ciało było tak napięte i sztywne, że zachodziła poważna
obawa, iż biedak coś sobie nadwyręży. Harry nie wiedział czy się śmiać z całej
tej absurdalnej sytuacji, czy raczej współczuć biedakowi.
– Blake, kochaniutki, błagam cię, weź się zrelaksuj – powiedziała
przymilnie Evetta i Harry musiał się roześmiać. Potrzebował całej swojej silnej
woli, żeby się opanować, kiedy dostrzegł lekko przerażone ostrzegawczo oczy,
obserwujące go ostrożnie i podejrzliwie. Blake wydawał się winić go za
całą tę sytuację. No i może jeszcze za wojny, korupcję i kiepskie seriale w
telewizji. Z jakiś bezsensownych, absurdalnych powodów miał ochotę pogłaskać
towarzyszącego mu mężczyznę i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.
Resztka zdrowego rozsądku, którą na szczęście posiadał, podpowiadała mu jednak,
że tamten nie doceniłby tego, a podbite oko z całą pewnością wyeliminowałoby
go, jako modela.
Blake był tak wielki i muskularny, że ciepło promieniowało na nagą pierś
Harry’ego i mężczyzna miał trudności na skoncentrowaniu się na czymś
więcej, niż nieodparta potrzeba polizania go, od obojczyka aż po piękne brązowe
sutki.
Przyłapując się na wędrujących myślach, wzdrygnął się lekko modląc się w
duszy, aby nikt nie dostrzegł jego idiotycznego zachowania. Głupio by
wyglądało, gdyby nagle ni z tego, ni z owego przylgnął do przystojniaka jak
naklejka. Żeby jego upokorzeniu stało się za dość, wielkie rumieńce zalały jego
twarz, kiedy Evette zaczęła przyglądać się jego pokrytej gęsią skórką piersi.
– Zimno ci? Ta gęsia skórka odpada. Przynajmniej dopóki nie będzie mi
potrzebna – orzekła autorytatywnie i pognała do panelu na ścianie,
podkręcając temperaturę.
Harry stłumił histeryczny śmiech. Miał nadzieję, że ciepło zadziała, ale
nie oszukiwał się. W końcu lampy skierowane na nich praktycznie zabijały ich na
raty. Jego ciało reagowało na bliskość, zapach i mężczyznę samego w sobie,
stojącego w tym momencie nieruchomo przed nim. To będzie osiągnięcie na
miarę epokową, zmusić swoje ciało do niereagowania.
– Dobra, chłopcy! – Evette zawołała znów stając za jednym z aparatów. –
Przede wszystkim zrelaksujcie się. Zachowujcie naturalnie. – Zadowolona
obrzuciła ich ostatnim spojrzeniem i zaczęła pstrykać. Powoli wtajemniczając
w historię, którą dla niej mieli wkrótce odegrać. – To jest seria książek
o dwóch głównych bohaterach. Takie tam fantasy… ale dla dorosłych –
zachichotała pstrykając z zaskoczenia i oślepiając ich fleszem. Harry znów
zwrócił spojrzenie na Blake’a, mrugając, aby pozbyć się mroczków latających mu
przed oczami. Oboje spojrzeli na kobietę, kiedy ta zaczęła mówić. Teraz te
niesamowite oczy niemal go przyszpilały. Kilka kolejnych pstryknięć. – Jest
wojownik. Taki tam sobie niezależny strzelec można by powiedzieć, pracujący na
zlecenie. Zimny, opanowany macho, co to się niczego nie ulęknie. – Kolejny raz
zachichotała do własnych myśli, nie przerywając swojej pracy. – Cały honor i
szlachetność. Jednym z jego zadań staje się pokonanie i zabicie pewnego
mężczyzny, a przecież oczywiste jest, że wyrzyna tylko tych, co absolutnie
sobie na to zasłużyli. Niestety sprawa nie jest prosta, bo ma zmierzyć się z…
magiem. W mojej wizualizacji… to Harry. – Obaj mężczyźni ponownie
spojrzeli w jej kierunku mrugając z zaskoczenia. Kobieta wyszczerzyła na
nich zęby wyglądając zza aparatu i gestem nakazując przyjąć poprzednią pozycję.
Blake uniósł ciemne brwi.
– Czyli ja jestem wojownikiem? – zapytał, po raz pierwszy się uśmiechając.
Najwidoczniej, choć ta część planu przypadła mu do gustu. – Nawet mi się podoba
ten pomysł – stwierdził dumając.
Och, z całą pewnością ci się
podoba skarbie, pomyślał zjadliwie Harry, ukradkiem obrzucając
muskularną sylwetkę swojego partnera. Wojownik, wiking, cholera mógłby śmiało
być gladiatorem. Mnie z resztą bardziej
niż się podoba.
– Tak czy inaczej, walczą… walczą na całego. Zwłaszcza z samym sobą, bo
mimo odmiennych poglądów, celów i przekonań, są na siebie tak napaleni, że
iskry lecą. – Tak pozostawić to Ev, żeby przeszła do meritum sprawy, bez
owijania w bawełnę i zbędne ceregiele. – Jak więc się domyślacie sytuacja się
komplikuje, kiedy zamiast chcieć się pozabijać, woleliby się w rzeczywistości
bzyknąć…– kontynuowała spokojnie. Blake
parsknął pod nosem nieelegancko, niezadowolony z jej lekkiego tonu,
nonszalancji i bagatelizowania tej wcale nienormalnej sytuacji, ale ona
zwyczajnie zignorowała go. – Blake rusz tyłek i stań do mnie przodem,
Harry stań przed nim. Oprzyj się o niego plecami. Głowy zwrócone
w przeciwnych kierunkach na zewnątrz.
Choć raz Blake stanął zgodnie z poleceniem bez wahania czy zwlekania, ale
Harry praktycznie wyczuł jak wstrzymał oddech. Mógł sobie tylko wyobrazić, co
facet czuje w tym momencie i jaki jest wewnętrznie spięty. Dlatego też wolno,
ale zdecydowanie stanął przed niewiele wyższym mężczyzną i odchylił się
lekko do tyłu. Jeśli będą tak tańczyć wokół siebie, to do niczego nie dojdą.
Najwyraźniej to on musiał wykazać trochę stanowczości albo równie dobrze już
mogą się poddać.
Kiedy ich ciała się zetknęły, skóra na piersi Blake wydała się nagle
niesamowicie gorąca i Harry miał wrażenie, że parzy jego plecy. Delikatne,
maleńkie włoski łaskotały go subtelnie, podrażniając jego zmysły i
uświadamiając mu dosadnie jak blisko siebie się faktycznie znaleźli. Teraz to
on sam miał problem, aby nabrać tchu. Pierwszy kontakt ich ciał, a on już miał
głowę wypełnioną nieziszczalnymi mrzonkami.
– Świetnie! – Evette zawołała zachwycona, strzelając zdjęcia jak szalona. –
Najpierw w pierwszej części Wojownik pojmuje Maga. Więzi go, bo okazuje
się, że nie jest w stanie go zabić. Jest wściekły za swoją niemoc. Toteż karze
sprawcę swojej słabości. Zanim zdecyduje, co z nim zrobić, zniewala go, nie
gotów go ani puścić, ani zniszczyć. Co oczywiście nie podoba się jego
zleceniodawcy. Wojownik ma jednak większy problem niż wkurzony, śmiertelnie
niebezpieczny ex–zleceniodawca, chcący się teraz zemścić na nim za niewykonanie
rozkazu. A mianowicie pociąg seksualny do Maga. – Przeszła do kolejnego
aparatu i pstryknęła kilka fotek z innego kąta. W końcu z wiele
mniejszym w dłoni podeszła do nich i przyjrzała się im krytycznie. – Harry,
oprzyj się ciężarem ciała na Blake’u. Wierzę, że da radę cię utrzymać –
stwierdziła z przekąsem.
Swan rzucił szybkie spojrzenie przez ramię i na lekkie potaknięcie od
swojego partnera pozwolił, aby środek jego ciężkości przeniósł się na pięty i
opadł na szeroką pierś za nim. Mężczyzna nawet nie drgnął o milimetr, jakby
dodatkowy ciężar nic nie znaczył.
Hmm… lubił silnych facetów… i ich
możliwości.
– Idealnie, teraz zwróćcie się twarzami do siebie – zakomenderowała,
patrząc przez obiektyw swojego aparatu.
Kiedy Harry bez namysłu odwrócił głowę w prawo z zaskoczeniem odkrył,
że twarz Blake’a już tam była, oddalona zaledwie o parę centymetrów. Obaj
zassali głośno powietrze do płuc i zanim Blake odruchowo poderwał głowę, Evetta
dała radę pstryknąć kilka niezłych ujęć.
Blake poruszył się
niespokojnie, starając się nie zwracać uwagi na to, jak jego serce
przyśpieszyło rytm. Ciężar na jego piersi był z całą pewnością tego powodem. Bo
przecież nie zapach, ani nie gładkość skóry mężczyzny podtrzymywanego przez
siebie. Jasne włosy otarły się o jego policzek i ciepły, korzenny zapach
szamponu Harry'ego przylgnął do Blake’a wypełniając jego nos.
– Hej, jeszcze raz – Evette zdawała się nie zwracać uwagi na nich, ale
jednocześnie rejestrowała każde mrugnięcie ich powieki. Blake ostrożnie znów
odwrócił się twarzą do Harry’ego, zdecydowany zachować dystans i pasywną
obojętną twarz, nawet gdyby go to miało zabić. Ich oczy spotkały się
i mógłby przysiąc, że facet sobie z niego kpił. Błyski w ciemnych oczach
z całą pewnością były przekorne, wyzywając go, aby znów pozwolił odruchowi
zadziałać. Nie podda się tak łatwo. Nie będzie marionetką, nie będzie reagował
na ich głupie zabawy. Harry nie będzie nim manipulować i chyba stało się to dla
niego oczywiste, bo zachował większą odległość między ich twarzami. To, że ich
półnagie ciała dotykały się, było już wystarczająco trudne.
– Co było dalej z Magiem? Mam nadzieję, że się uwolnił? – zapytał Harry,
lekko ochrypłym głosem i Blake przełknął z trudem, jakby to w jego gardle nagle
zaschło. Nie mogli oderwać od siebie spojrzenia, jakby spodziewali się po sobie
najgorszego i chcieli być przygotowani na cios.
Evette roześmiała się.
– Nie całkiem. Wojownik ulegając w końcu swojemu pożądaniu praktycznie
zniewolił Maga i zmusił do uległości – powiedziała ze złośliwym błyskiem w
oku. Blake zamrugał zaskoczony, podrywając głowę i spoglądając na swoją
przyjaciółkę. Intensywny rumieniec zalał jego całą twarz.
Nie, nie będzie się utożsamiał
ze swoją postacią… nie, w najmniejszym nawet stopniu…
– Dlaczego mam dziwne wrażenie, że właśnie to będziesz chciała pokazać na
okładce? – Harry zapytał podejrzliwie łupiąc okiem to na śmiejącą się
fotografkę, to na lekko zawstydzonego Blake’a.
– Bo tego sobie zażyczyła autorka opowiadania. To ma znaczenie dla dalszej
części serii – odparła jak gdyby nigdy nic. – Właśnie to będziemy robić jutro –
dodała z szerokim uśmiechem, znów odchodząc, aby podłączyć swój ukochany
aparacik do laptopa.
Blake nie wiedział czy Harry ma zamiar tak stać oparty o niego całą
wieczność, ale jakoś nie czuł się na siłach, aby mu zwrócić uwagę. Na szczęście
ten sam się zorientował i z przepraszającym uśmiechem oderwał się od
piersi Blake’a, pozostawiając chłód w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą było
jego gorące ciało.
– Czy to znaczy, że chcesz abym pozował? – Harry podszedł do sprawnie
przerzucającej nowe zdjęcia kobiety i z ciekawością próbował zajrzeć
jej przez ramię. Ta z złośliwym uśmiechem pacnęła go w nagie ramię i
pogroziła palcem, odganiając.
– Oczywiście, że tak. Gdybym miała, co do ciebie jakiekolwiek wątpliwości,
to bym cię nie namawiała tak usilnie. Wiedziałam jednak, że będziesz pasował
idealnie.
Blake stanął w pewnej odległości od nich i z utęsknieniem
spoglądał na swój podkoszulek. Nie chciał jednak robić z siebie idioty.
Niejednokrotnie przecież był do pasa rozebrany pracując na kolejnej budowie,
umierając z gorąca. Czemu spojrzenie jednego, obcego człowieka nagle
robiło taką różnicę?
– Do czego pasował? Do postaci Maga? – zapytał Harry zaskoczony, marszcząc
jasne brwi lekko, nie do końca wiedząc, o czym mówiła kobieta.
– Nie. – Evette spojrzała mu w oczy poważnie i spokojnie, a później
rzuciła ostrożne spojrzenie przez ramię na Blake’a. Wolno odwróciła ekran
laptopa, aby był dobrze widoczny dla nich obu. – Do Blake’a.
Blake i Harry zszokowani spojrzeli na ich zdjęcie, niedowierzając wcale, że
to ich przedstawiało.
Ich sylwetki skomponowały się idealnie. Ich wzrost i postura były
jakby dopasowane do siebie. Praktycznie nie dotykali się w żaden erotyczny sposób,
ale zdawało się jakby byli połączeni w jedną idealną całość.
Jednakże to ich wbite w siebie nawzajem spojrzenia sprawiły, że obu tym
razem wyszła gęsia skórka. Chyba każdy włosek stał jak naelektryzowany na ich
ciele, zmieniając ich w nadwrażliwe odbiorniki.
Ostrożne, jak gdyby pełne niepokoju i fascynacji spojrzenia mierzyły
się na zdjęciu, jakby żaden z nich nie miał zamiaru ustąpić pola. To była walka
na siłę woli. O ukrycie emocji i zachowanie pozorów. Napięcie niemal emanowało
z ekranu monitora.
– Jutro o ósmej chłopcy. – Evette klasnęła w dłonie i wyrwała ich z
otępienia, w którym nadal przyglądali się zdjęciu.
Nie czekała na ich odpowiedź tylko zabrała się za tysiąc rzeczy na raz, jak
burza biegając po całym studio.
Blake jak automat poszedł po koszulkę i założył ją, z roztargnieniem
rozglądając się za swoimi butami. Cała sesja minęła dla niego jakby we śnie. No
i o wiele szybciej niż by mógł podejrzewać. Zerknął na zegarek i jęknął
z niedowierzaniem. Mimo że tego nie odczuł, nie było to tak szybko jakby
się spodziewał. Cztery bite godziny na zrobienie kilku zdjęć, których i tak
więcej niż połowa była bez skrupułów skasowana przez Evettetę. Nie mógł pojąć
jak niektórzy żyli z tego. Przecież nie dość, że było to bezsensowne, to na
dodatek nudne jak cholera. Okej, partnerując do zdjęć Harry’emu nie będzie się
nudził, nie był jednak pewien czy właśnie nie tego się obawiał najbardziej.
– Cześć wam i do jutra! – Harry rzucił przez ramię chwytając z podłogi
plecak i znikając za drzwiami studia, zanim Blake czy Ev nawet zdołali odezwać
się na pożegnanie. Żadne z nich wręcz nie zauważyło, kiedy tamten ubrał się
i zebrał do wyjścia. Zaskoczony mężczyzna spojrzał na swoją przyjaciółkę
też stojącą ze wzrokiem wbitym w drzwi, które właśnie się zamknęły za znikającą
sylwetką. Z równie zdumioną miną popatrzyła na niego.
– Pewnie się śpieszył – rzekła ostatecznie, wzruszając ramionami.
– Jesteś pewna, że… – Blake odchrząknął. – Jesteśmy odpowiedni do tej
pracy?
Kobieta potrząsnęła głową podminowana.
– Nie, wiesz. Mam ochotę po prostu pooglądać twoją naga klatę – parsknęła.
– A swoją drogą, widzę, że ci twoja praca służy. Piękny kaloryfer. –
Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Bardzo śmieszne. – Blake nerwowo obciągnął koszulkę, przygładzając ją
speszony do swojego płaskiego brzucha. – A jak to się stało, że Harry już jest
wybrany? Wydawało mi się, że jeszcze nie masz nikogo konkretnego.
– Bo nie byłam pewna, dopóki nie zobaczyłam go w moim obiektywie.
Teraz już mam pewność, że mam to, czego potrzebowałam. – Systematycznie zaczęła
wyłączać lampy i aparaty. Rozłączając wtyczki i kable. Blake nawet nie udawał,
że wie, co robi jego przyjaciółka.
– Czemu mi nie powiedziałaś? – zapytał z pretensją.
– Żeby właśnie nie musieć prowadzić tej rozmowy, kochaniutki. – Podeszła do
niego i poklepała lekko po policzku, mrugając do niego okiem. – Zaufaj mi,
kiedy mówię, że wiem co robię. Harry jest idealny i ty też. Musisz tylko trochę
wyluzować. Zachowujesz się jakby to był, co najmniej koniec świata.
– To po prostu trochę dziwne, nie uważasz? – zapytał z przekąsem
wkładając swoje adidasy.
– A co konkretnie? – Evette wrzuciła swój mniejszy aparat do specjalnej
torby i dołożyła po chwili zastanowienia pęk kabli i dodatkowe obiektywy. Na
sam koniec wcisnęła mały pilot. Miała jeszcze dziś małe zlecenie.
Blake spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nie bardzo wiedząc jednak jak ująć
swoje wątpliwości. Przecież to powinno być oczywiste, prawda? Evetta spojrzała
na niego ze zmarszczonymi brwiami.
– Kochaniutki, za dużo myślisz. Ja wiem, że w firmie, z którą
współpracujesz, testosteron jest podawany na śniadanie, obiad i jeszcze łykają
go w między czasie, ale to są idioci. Prawdziwy facet nie musi się
dowartościowywać udając macho. Być twardzielem nawet we śnie.
– Przecież nie o to mi chodzi. – Blake zirytowała się w końcu. Na
siebie samego najbardziej, bo nie wiedział, o co mu chodzi tak naprawdę. A może
właściwie nie chcąc się przyznać nawet przed sobą. – Nie mam ochoty na
dotykanie czy obmacywanie z innym facetem. Obcym na dodatek. To dziwne po
prostu jest, nie uważasz? Ja rozumiem, że są tacy, co to lubią, ale ja nie
wiem… czy mogę się przemóc, żeby choć udawać.
– Czemu? – Jego przyjaciółka zarzuciła ciężką torbę na ramię i wskazała
trzy kolejne, aby jej wziął. Blake spojrzał na nią tępo.
– Co, czemu?
– Czemu to taki problem? Jak rozumiem mężczyźni i ich wspaniałe męskie
ciała nic dla ciebie nie robią – zauważyła z przekąsem, lekko kręcąc głową,
jakby nie mogła tego pojąć. – Nie wydaje mi się, że odbędzie się to
z jakąś szkodą dla ciebie. Fizyczny dotyk nie boli, nawet jeśli nie
sprawia przyjemności!
– Wiem o tym! – Blake zirytował się, wychodząc za nią. Jego przyjaciółka
najwyraźniej nie chciała go zrozumieć.
– Nie wiem, co jest takim problem. Przecież nie musisz się z nim umawiać na
randki. Trzymać za rączkę, czy choćby spotykać po za studiem. To jest oszustwo,
udawanie i nic z tego, co tutaj mamy robić, nie ma nic wspólnego
z rzeczywistością. Raczej do BDSM też się nie posunę w moich
projektach. Chcę żeby były szalone i niecodzienne, ale bez przesady. Masz tylko
zapozować do kilku symulowanych sytuacji. Jaki problem?
– To nie o to chodzi.
– A o co?
– Och, Ev! Nie wiem, ok? – Potarł swoją głowę spracowaną dłonią. Jego
króciutko i praktycznie przycięte włosy, zachrzęściły lekko. Jak wierny
sługa zapakował jej tobołki do auta. Kobieta w końcu nie spodziewała się po nim
niczego mniej, niż tego, że jej pomoże.
– Za dużo myślisz Blake. – powiedziała zatrzaskując klapę bagażnika
samochodu. – Daruj sobie, mało masz innych zmartwień? Jeśli czegoś mnie życie
nauczyło, to tego, żeby nigdy niczego nie brać za pewniak. – Przeczesała
kilkoma wprawnymi i wyuczonymi ruchami swoje intensywnie rude włosy,
tworząc z nich niedbałą fryzurę. Spoglądając na niego z gorzkim uśmiechem,
dodała. – A przede wszystkim, że życie jest za krótkie, aby tracić czas na
pierdoły. Pomyśl sobie, co będziesz myślał o tej całej sytuacji za
dwadzieścia–trzydzieści lat…
Pomachała mu ręką na pożegnanie i odjechała zostawiając
za sobą drżącego na zimnie w samym podkoszulku mężczyznę.
[1] Ironicznie
Rozdział drugi
– Nago?!
– No, nie całkiem – przyznała Evetta, niewinnie mrugając swoimi wielkimi
niebieskimi oczyskami, na gwałtowny i głośny wybuch swojego przyjaciela.
Blake miał ochotę parsknąć śmiechem i wyjść. Stał jednak i z
niedowierzaniem spoglądał na tubkę w dłoni.
Napis ‘Pianka do depilacji’ kłuł go w oczy. I choć jego towarzysz
również otrzymał taki sam pojemnik, wyglądało na to, że przyjął to o wiele
spokojniej.
– Jak bardzo nago jest „nie całkiem” nago? – zapytał Harry, w między czasie
spoglądając na instrukcje użycia. Nawet poprawił okulary, które zjechały mu po
nosie. Jasne włosy zatknął za uszy i przygryzając dolną wargę zerknął na Ev.
– Eee, Blake będzie miał brązowe, skórzane spodnie… dziś… – padła cicha
odpowiedź, po której zdradziecka przyjaciółka zaszyła się na zapleczu.
Blake sapał wkurzony odprowadzając ją morderczym spojrzeniem. Miał ochotę
kląć na czym świat stoi, zwłaszcza, kiedy Harry rzucił mu rozbawione
spojrzenie.
– Mam ci pomóc z tą pianką? – zapytał niewinnie.
– Nie dziękuję. Poradzę sobie. – Blake odparł dumnie.
Miał jak jasna cholera
nadzieję, że sobie poradzi.
– Ale ty mi możesz pomóc! – Harry zawołał i Blake zdrętwiał nie wiedząc do
końca, czy mężczyzna mówi poważnie czy żartuje. Zanim jednak zdołał wymyślić
odpowiedź, która byłaby choć średnio kulturalna, do studia weszła młoda
kobieta.
Jedno jej przeciągłe spojrzenie i wydawało się, że była u siebie. Szaroniebieskie
oczy idealnie podkreślone makijażem, obrzuciły pomieszczenie szybkim
wykalkulowanym wzrokiem. Na trochę dłużej zatrzymała się na stojących razem
mężczyznach. Szeroki, lśniąco biały uśmiech wypłynął na jej twarz. Z dłonią
wyciągniętą przed siebie podeszła z gracją do Blake’a i podała mu ją na
powitanie. Harry stłumił lekkie parsknięcie, obserwując uważnie każdy powabny,
zmysłowy krok nowo przybyłej. Obcisła bluzeczka i jeansy podkreślały każdy jej
atut. Piękne, ciemnoblond włosy spływające na jej ramiona miała przerzucone na
plecy, a wspaniałe kolczyki przyciągały uwagę do jej idealnie umalowanej
twarzy.
– Witam, mam na imię Victoria. Jestem nową asystentką pani Evetty Conti. –
Mniej promiennym uśmiechem obdarzyła Harry’ego. Jednym wprawnym spojrzeniem
oszacowała go i zdymisjonowała. Całą swoją uwagę poświęcając stojącemu i
skrupulatnie przyglądającemu się jej Blake’owi.
– Evette jest na zapleczu. – Lekko uśmiechając się do niej Blake, machnął
ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, ale to i tak nie miało znaczenia, bo
jego przyjaciółka właśnie pojawiła się w drzwiach.
Z lekko zmarszczonymi brwiami obrzuciła Victorie uważnym spojrzeniem,
podchodząc do nich, przyjęła jednak dłoń na powitanie. Przez chwilkę kobiety
mierzyły się uważnym spojrzeniem. W końcu Evette zrelaksowała się lekko, a
Victoria posłała jej promienny uśmiech.
– Och, tak się cieszę, że mogę panią poznać!
– Hmm… wystarczy Evette. O ile się nie mylę byłyśmy umówione na wczoraj? –
Zauważyła dość sucho kobieta. Jeśli czegoś nie znosiła, to niesolidności.
Zdecydowanie jednak nie mogła skreślić dziewczyny przez pierwsze potknięcie, choćby
dlatego, że nie miała czasu szukać nikogo innego na jej miejsce. Po za tym
Vicky miała idealne referencje, jako asystentka.
– Och, tak?! Niezmiernie mi przykro. – Victoria zamrugała niewinnie i
zrobiła smutną minkę. Nie podała jednak żadnego usprawiedliwienia. Rozejrzała się za to dość ostentacyjnie po
pomieszczeniu. – Jak widzę z całą pewnością mogę się przydać. – Zadowolona
zaklaskała w dłonie, uśmiechając się przy tym promiennie. Jej białe zęby
błysnęły. – Nie martwcie się, zaraz się
za wszystko zabiorę. Nie obejrzysz się, a wszystko będzie perfekcyjnie
zorganizowane. Jestem idealną asystentką. – Całe jej stwierdzenie było
entuzjastyczne i słodkie. Człowiek zwyczajnie nie dał rady się jej oprzeć.
Blake zdusił uśmieszek na widok miny Harry’ego i wznów wlepił wzrok w
nową asystentkę.
– Hm… może na początek załatw dla mnie kilka telefonów i uporządkuj
korespondencję. Mam do nadania kilka przesyłek. – Evette znów ze zmarszczonymi
brwiami przyglądała się dość żywiołowej dziewczynie, ze skwapliwością potakującej
jej głową i zapisując coś w mini notesiku, który jakimś cudem miała do tej pory
schowany w obcisłych jak druga skóra jeansach. Gdzie trzymała długopis,
Evette wolała nie wnikać. W końcu wyrwana z zamyślenia, spojrzała na swoich
modeli niezadowolona. – A wy, co tak stoicie? Mieliście się pozbyć tego waszego
buszu na waszych ciałach. Potrzebuję seksownych gładkich przystojniaków, a nie
włochatych neandertalczyków. Harry nie masz problemu z piersią, ale ty Blake
musisz pozbyć się włosów na całym torsie. Już! Dalej, dalej…
– Och, to ja może pomogę aplikować depilator… – Victoria niemal złapała za
mankiet Blake’a, gotowa zawlec go do łazienki, ale Evette była szybsza. Drapnęła
ją za przedramię, ciągnąc na zaplecze.
– Chłopaki dają sobie radę sami. Harry pomoże Blake’owi. W razie czego,
wołajcie – powiedziała stanowczo i zabrała nadal oglądającą się przez
ramię Victorię.
Harry spojrzał ponownie na
trzymane opakowanie i na Blake’a, nie wierząc w to, że za chwile będzie miał
okazję położyć na nim swoje ręce. A miał taki zamiar i nie było siły na tej
ziemi, która by go powstrzymała. Od poprzedniego wieczoru nie mógł przestać
myśleć o swoim partnerze. A robił co mógł, aby wyrzucić go z myśli. Nad
ranem, klnąc pod nosem dosadnie, doszedł do przekonania, że nie da rady
zwalczyć pociągu, który do Blake odczuwał i równie dobrze może się nacieszyć
tym, co będzie mu dane. Nie byłoby fair, aby to tylko jego świat był
wstrząśnięty.
– Dam sobie radę sam – powtórzył Blake, ostrzegawczo spoglądając na niego. Zachowywał
się, jakby spodziewał się, że Harry go zaatakuje lada moment.
– Ale ja sobie nie dam rady sam. Zwłaszcza, że nie do końca wiadomo czy to
da właściwy efekt. Potem może być niezbędne użycie golarki mimo wszystko. –
Starając się użyć jak najbardziej rzeczowego tonu, Harry ruszył do maleńkiej
łazienki nie oglądając się za siebie. Nie leżało w jego naturze czaić się i
wahać. Zawsze był sobą, nie miał zamiaru zmieniać swojego zachowania teraz.
Blake będzie musiał się z tym uporać, sam…
Zanim zdołał się do końca rozebrać, Blake wszedł do niewielkiego
pomieszczenia z ponurą miną. Obrzucił go też ostrożnym spojrzeniem.
Nie, nie martw się kotku, nie
mam zamiaru zdjąć bokserek, pomyślał Harry nieco złośliwie. Facet po prostu
wyglądał jakby miał dostać lada moment zawału.
– Ja posmarują ciebie, zwłaszcza, że masz prawdopodobnie więcej włosów niż
ja i kiedy będziemy czekać aż pianka zadziała, ty posmarujesz mnie. Trzeba
to rozsmarować równą warstwą, ale powinno być łatwe w użyciu, bo setki ludzi
robi to codziennie. – Spokojnie i
rzeczowo. Przecież nie chciał, aby biedak mu uciekł zanim się zdołał nacieszyć
i choć musnąć opuszkami palców to wspaniałe ciało.
– Nie wiem, po jaką cholerę to mamy robić? Facet ma włosy. Będziemy wyglądać
jak dwaj idioci. – Blake ze złością zdjął kolejną podkoszulkę ze swojej
kolekcji „wygodnie i prosto”, której hołdował, tym razem szarą, a za nimi
powędrowały jeansy. Harry oderwał spojrzenie od jego długich, umięśnionych ud
zanim zaczął się ślinić.
To naprawdę nie było fair, żeby
jeden facet miał wszystko i więcej, i na dodatek był hetero. Powinien być
uniwersalny!
Nie bardzo wiedząc, co dalej począć, Blake wziął pojemnik w rękę i
znów spojrzał na niego.
– Dobra, jak to zrobimy? Bo ja nie mam bladego pojęcia – stwierdził
zgryźliwie.
– Normalnie – Harry wstrząsnął pojemnikiem porządnie i po zerwaniu
zabezpieczenia wycisnął niewielką ilość na palce. Depilator był biały i
konsystencją przypominał piankę do golenia. Pikuś! – Odwróć się. Naniosę to w miarę
równomiernie na twoje nogi. Po dwudziestu minutach zetrzemy to paskudztwo razem
z włosami. A przynajmniej taką mam nadzieję…
– CO? To nawet nie jesteś pewien rezultatu? – Blake odwrócił się tak
gwałtownie, że niemal wpadł na Harry’ego. Nawet nie wiedział, kiedy jego dłonie
spociły się, a jego puls znów trochę przyspieszył. Nie wyobrażał sobie dotykać
Harry’ego, ale był na siebie wściekły, że robi z tego taki dylemat i problem.
Choć z drugiej strony patrząc, stał właśnie półnagi w towarzystwie innego półnagiego
mężczyzny, na dodatek całkiem mu obcego i zamierzającego go dotykać. To
był problem.
– Nie na wszystkich to działa jednakowo. Ty masz dość szorstki…
Blake uniósł brew kpiąco, spoglądając na niego z wyzwaniem. Ciekawe skąd czerpał takie informacje?
Wystarczył mu rzut oka? Przerażające.
– …i gęsty zarost na nogach, który czasem jest trudniej usunąć niż z innych
okolic. Na przedramionach nie powinno być problemu. – Harry dokończył,
ignorując mężczyznę ciskającego w niego ostrzegawczymi spojrzeniami. Jego
postawę twardziela lekko nadwyrężał fakt, że stał w samych, niezmiernie
seksownych, czarnych bokserkach z ramionami zaplecionymi na wielkiej piersi
i wyglądając, całkiem nieumyślnie, jak bóstwo.
– Będę wyglądał jak debil. – Blake mruknął pod nosem, starając się wyobrazić
sobie siebie samego gładkiego jak niemowlak. Przy jego dość ciemnej karnacji
jego owłosienie było delikatne i aż tak się nie rzucało w oczy, nawet
jeśli lekko pokrywały całe jego nogi, brzuch i pierś. Evette mogła sobie
darować. Pewnie miała niezły ubaw z jego dyskomfortu.
– Nie będziesz. – Harry stwierdził z szerokim uśmiechem i padł na kolana
tuż przed nim.
Mózg Blake’a stanął.
Wysoki, świetnie zbudowany mężczyzna u jego stóp, nawet z tymi jego
rozczochranymi włosami i małymi okularkami, budził najdziwniejsze
skojarzenia w jego umyśle. Niechciane i nieoczekiwane. Nie pomógł dotyk
ciepłych, wielkich dłoni na łydce, który sprawił, że Blake niemal wyskoczył ze
skóry. Serce w jego piersi wykonało jakiś niemożliwy fizycznie obrót i wróciło
na swoje miejsce, waląc nieokiełznanie. Zaciskając zęby zmusił się do
niereagowania. Tym bardziej, że mały uśmieszek na pełnych ustach Harry’ego
drażnił go niepomiernie.
Niech sobie nie wyobraża, że
może z nim pogrywać!
– Musisz coś zrobić z nogawkami bokserek – głos Harry’ego brzmiał
neutralnie i spokojnie, po plecach Blake’a jednak przebiegł lekki dreszcz.
Długie minuty, kiedy klęczący mężczyzna wcierał to cholerne paskudztwo w jego
skórę, sprawiły, że miał nerwy napięte jak postronki. Teraz spojrzał w twarz
niezmiernie blisko znajdującą się jego krocza. Całą siłą woli skoncentrował się
na pytaniu, starając się nie myśleć, że Harry na serio świetnie wyglądał na
kolanach. – Włosy. Nie możesz ich
zostawić w połowie. – Przypomniał Harry z złośliwym uśmieszkiem,
kiedy nie padła żadna odpowiedź.
Blake klnąc w duszy zarumienił się i podciągnął, i tak nie za długie
nogawki bokserek do góry. Odsłaniając uda po pachwinę i dolną część pośladków.
Po twarzy Harry'ego przemknęła przedziwna mina. Blake zdymisjonował ją
mentalnym wzruszeniem ramion.
Harry dyskretnie oblizał się, aby upewnić, że się nie obślinił i ukrył
uśmiech pochylając głowę. Bardzo skrupulatnie i z werwą zaczął wcierać
substancję w pozostałe włosy. Drażnienie Blake’a było zbyt łatwe, choć może nie
najlepsze dla zdrowia.
– Może smaruj swoje przedramiona – zasugerował, starając się zwalczyć lekką
ochrypłość głosu. Kurczę, Blake był na
serio seksi. Aksamitna skóra obciągająca niemal stalowe mięśnie pod spodem.
Był na sto procent pewien, że każdy nawet najmniejszy muskuł był efektem
ciężkiej pracy, a nie wielu godzin na siłowni, tak jak jego własne. – Nie
żebym cię chętnie nie wyręczył – dodał szczerząc zęby w szerokim uśmiechu,
który tylko jeszcze się powiększył na widok ciemnych rumieńców na lekko
zarośniętej twarzy Blake’a. Facet do perfekcji opanował wygląd twardego, trochę
nieokiełznanego dzikusa.
Mężczyzna odebrał mu depilator i wydusił resztę preparatu z opakowania
z większą siłą niż tego wymagała i stanowczymi, szybkimi ruchami
zaczął go rozcierać na obu przedramionach. Ponętne usta miał zaciśnięte w
cienką linię i oddychał ciężko przez nos. Jeśli to nie było odpieprz się, to Harry nie wiedział, co
głośniej by to wyrażało. Nie zamierzał jednak tak łatwo się poddać i w dalszym
ciągu bardziej skrupulatnie niż to było konieczne masował delikatną skórę aż po
pachwinę Blake’a, wiodąc opuszkami palców po ciepłej skórze. Nawet ohydny
zapach depilatora nie potrafił zagłuszyć jego męskiej woni i Harry w duszy
przeklinał mimowolną reakcję swojego ciała. Niechętnie, ale w końcu oderwał
swoje dłonie od tego cuda, zanim Evette będzie miała więcej niż potrzebuje do
uchwycenia na tych jej drogich zabawkach.
Używając zawartości własnej puszki, Harry bezceremonialnie położył dłoń na
płaskim i twardym brzuchu Blake’a smarując niewielką kępkę, kusząco otaczającą
jego pępek i wolno snującą się w dół, aby skryć się za szeroką gumą bokserek.
Pokusa była koszmarna. Chciał pochylić się do przodu i zacząć kąsać i lizać
swoją drogę w dół tego wabiącego go szlaku. Dobrze, że taki sposób depilacji
pozwalał na to, że włoski szybko odrastały, bo szkoda było tej seksownej oazy.
Starając się zmusić palce do nie marudzenia w jednym miejscu i nie bawienia się
aksamitnym meszkiem, spojrzał w szare pociemniałe oczy Blake’a wpatrującego się
w niego intensywnie. Tym razem to Harry poczuł jak rumieniec zalewa jego
policzki. Na jego na złoto opalonej cerze nie dało się go ukryć choćby chciał.
Nie zamierzał jednak tego robić, bo z całą pewnością sama mina zdradzała jego
zainteresowanie.
– Skończyłeś się bawić? – Blake warknął przez zaciśnięte zęby nie odrywając
pochmurnego spojrzenia od niego.
– Nie – padła nonszalancka odpowiedź, choć serce Harry'ego przyspieszyło
niespokojnie waląc o jego żebra. Z trudem mógł przełknąć. – Jeszcze tu… –
Obwiódł czubkiem palca maleńkie, brązowe sutki. Twarde mięśnie drgnęły pod jego
dotykiem, a ciemne brodawki gwałtownie zesztywniały, stercząc kusząco.
Cichy syk wyrwał się z ust Blake’a, przeszywając Harry’ego przyjemnością na
samą myśl, że ciało jego partnera zareagowało, choć nieznacznie. Mimo że to
była nieznaczna reakcja, to jednak zdołał dostrzec subtelne oznaki podniecenia.
– To tylko odruch bezwarunkowy organizmu na stymulację – warknął Blake tonem
usprawiedliwienia. Na ile była to uwaga uczyniona na jego własny użytek, a na
ile tonem ostrzeżenia, Harry nie potrafił zdeterminować. Jak dwaj wojownicy
mierzyli się wyzywającym wzrokiem. Harry nie zamierzał jednak ulec. Czas było
coś sobie wyjaśnić.
– A co ja mam powiedzieć, kiedy moje ciało również reaguje na ciebie
całkiem bezwarunkowo? – zapytał cierpko, jednym sprawnym ruchem podrywając się
na nogi. Początek dość oczywistej erekcji Harry’ego wypalił dziurę w mózgu
Blake’a. – Nie mam tego luksusu, co ty. Nie zawsze zależy to od mojej świadomej
decyzji. – Wskazał swoje ciało. – Co mam zrobić według ciebie?
– Opanuj się – stwierdził słabo Blake i nawet on skrzywił się na absurdalność
tego polecenia.
– Tak, oczywiście – rzucił Harry sarkastycznie. Jego ciepłe zazwyczaj oczy
były niczym laserowe ostrza. – To z całą pewnością zadziała! Kończmy z tym –
dodał z rezygnacją, nie mogąc się przełamać i skonfrontować mężczyznę. To by
nie wróżyło dobrze ich bardzo chwiejnej współpracy.
Blake zacisnął wargi jeszcze bardziej ignorując sarkazm Harry'ego. Z niejaką
też obawą spoglądał na puszkę wręczoną mu przez Harry’ego.
Przestań być takim cholernym
mięczakiem, strofował się mentalnie, klękając dużo bardziej
niezręcznie niż zrobił to parę minut wcześniej pełen gracji Harry.
Jego palce drżały tylko nieznacznie, kiedy z uwagą i skrupulatnością
rozprowadzał preparat po niewielkich i delikatnych, jasnych włoskach.
Mięśnie Harry’ego podrygiwały lekko przy każdym jego dotyku i przez ułamek
sekundy Blake zastanawiał się w duchu, czy on na fakcie na niego leci, czy
Harry zwyczajnie go podpuszczał?
– Nie martw się, nie zamierzam cię molestować. – Mężczyzna spojrzał na
niego z góry. Minę miał poważną, a czekoladowe oczy były po raz pierwszy
twarde i zimne. Blake zmarszczył brwi, nic jednak nie powiedział oczekując na
jakieś wyjaśnienie tego stwierdzenia. Harry skwapliwie uszczęśliwił go
odpowiedzią. – Mogę się napalać i nie zawsze panować nad moim ciałem, bo to
silniejsze ode mnie, ale nie mam zamiaru przeżywać katuszy w twoim towarzystwie
starając się nie urazić twojej… męskości. Chcę, aby to było jasne od samego
początku. – Wymownie spojrzał na znieruchomiałe dłonie Blake na swoim udzie
praktycznie dotykające jego pachwiny. Blake szybko zabrał je jakby go oparzyło.
Co wcale nie pomogło na jego samoocenę, chwiejącą się od momentu zgody na
zdjęcia. Na jego humor też nie pomagało. Harry zignorował jego dziwne
zachowanie. – Moje ciało odpowiada na twoje. Nie da się tego zmienić. Nie
ukryję tego, bo to by była bezsensowna i nierealna strata energii. Nie
zamierzam jednak ci się narzucać. Oboje zwyczajnie będziemy musieli to
zignorować.
Cholernie łatwo ci powiedzieć,
pomyślał Blake wlepiając nieświadomie spojrzenie w dość sporych rozmiarów
pakunek w białych bokserkach tuż przed jego twarzą. Tego się tak łatwo nie da zignorować! Głośne chrząknięcie poderwało
go, wyrywając jednocześnie z zamroczenia.
– Blake, skarbie, jak tak patrzysz to nie pomagasz – mruknął Harry robiąc
krok wstecz. Jego oddech był przyspieszony i Blake miał dziwne podejrzenie, że
rumieńce na jego złocistej skórze, wcale nie były wynikiem zawstydzenia tym
razem. Zły na siebie i na Harry’ego za wprowadzanie między nich tylko jeszcze
większego napięcia niż im do tej pory towarzyszyło, Blake poderwał się na równe
nogi i cisnął prawie pustym opakowaniem w mężczyznę. Harry śmiejąc się
trochę drżącym głosem, uchylił się w ostatniej chwili i depilator trafił w
ramię zaglądającej w tym momencie do łazienki Evetty.
– Co do cholery?! – wrzasnęła, pocierając obolałe miejsce. Gdyby przyłapała
ich właśnie uprawiających seks na zlewie, pewnie nie byłaby zdziwiona bardziej.
– Sorry, Ev – Blake zawstydził się jeszcze bardziej. Kurwa, jeszcze tego mu
było trzeba.
Twarz kobiety nabrała nagle podejrzliwego wyrazu. Szybkim spojrzeniem obrzuciła
sytuacje w łazience i jej cienkie brwi podjechały do góry w zaskoczeniu.
– Ooookej… nie jestem pewna czy chcę wiedzieć, co się tu dzieje, ale pospieszcie
się! – Rzuciła parą skórzanych spodni w Blake’a i pogroziła mu palcem. – Żadnej
bielizny pod spodem.
Wyszła zanim Blake zdołał zwerbalizować swoją obiekcję na widok
niewielkiego kawałka skóry, mającego służyć za jego jedyne odzienie. Harry wcale
nie pomagał sytuacji, kiedy z fascynacją przyglądał mu się intensywnie, jakby
co najmniej wyobrażał sobie Blake’a właśnie ubierającego je na swoje nagie
ciało.
Zaczerwieniony i zły obrócił się, kiedy Harry śmiejąc się poszedł podnieść
leżącą nieopodal puszkę.
Blake nie patrzył na odbicie jego małego, ciasnego tyłeczka w lustrze. Nie,
wcale nie, po prostu akurat stał zwrócony do lustra, kiedy tamten się pochylił,
a jego ciasne bokserki opięły się jeszcze bardziej na idealnych, muskularnych
krągłościach. Jego oczy mimowolnie przykleiły się do nich. To na sto procent
musiał być wypadek.
– Kończmy to wreszcie! – zakomenderował rozdrażniony i spięty. Ukrywanie
własnych nieprzewidzialnych zachowań i reakcji, zwłaszcza przed samym sobą,
dobijało go.
Pół godziny później, ogołocony z wszelkich włosów, nagi psychicznie, i
czując się jak kompletny idiota, Blake wyszedł z łazienki. W spodniach, które
nie do końca było dla niego jasne, jak fizycznie się na nim zmieściły, tak były
ciasne. Miał wrażenie, że żyłki na jego członku były perfekcyjnie widoczne, bo
odbijały się na ultra cienkiej skórze, z której były zrobione spodnie. Drażniły
go, lekko ocierały i pobudzały pozostawiając w ustawicznym pół wzwodzie. Na
dodatek z trzy razy przyłapał Harry’ego na gapieniu się na jego tyłek.
Ostatnim razem facet nie miał nawet na tyle przyzwoitości, aby się zarumienić,
po prostu wzruszył ramionami z nieprzejętą miną i błyskiem w oku. Jego
mina mówiła „nie mogę się powstrzymać”, a z tym trudno było polemizować.
– Och, Blake! Wyglądasz wspaniale! – Victoria dźwigająca tacę z kawą i
kubkami nie przejechała ręką po torsie mężczyzny tylko dlatego, że miała pełne
ręce. Mina jej wskazywała jednak, że chętnie go poliże w zamian za to. Blake
uśmiechnął się szeroko i choć raz szczerze. Dziewczyna go bawiła. Nie bolało
też na nią patrzeć.
Tuż za ich plecami Harry wydał jakiś nieartykułowany gardłowy dźwięk i
minął ich oboje w pośpiechu, nie poświęcając im nawet jednego spojrzenia.
Blake wzruszył ramionami i poczęstował się kawą. Potrzebował zająć czymś ręce,
kofeiny i dystansu do całej tej sytuacji. Czarny napój był obrzydliwy i nawet
nie kwalifikował się, aby został nazwany kawą, ale i tak dzielnie przełykał
gęstą niczym smoła maź. Miał przynajmniej pretekst, aby wbić wzrok w naczynie i
udawać, że kilka ciekawskich spojrzeń nie obmacuje bez skrupułów jego odkrytego
ciała.
Evette, gdy tylko go dostrzegła
gwizdnęła przeciągle, odrywając się od rozmowy z tajemniczą osobą, której
wcześniej Blake nie widział. Młody mężczyzna o ekstrawaganckim ubiorze i
wystylizowanej fryzurze, tachał wielką walizę z sobą, znikając na zapleczu.
Tylko pełen satysfakcji i głodu uśmieszek, który posłał półnagiemu
Harry’emu, sprawił, że Blake z miejsca go znielubił.
– Zawsze wiedziałam, że drzemie w tobie uśpiony potencjał! – Z uznaniem
spojrzała na niego, wywołując na jego twarzy zdradziecki rumieniec. Zadowolona
z siebie roześmiała się na coraz większy dyskomfort przyjaciela. – Teraz
jeszcze trzeba przygotować twojego Maga. – Z szeroko wyszczerzonymi zębami
rzuciła coś w stronę Harry’ego. Ten załapał to bardziej odruchowo niż celowo,
bo zaskoczyła go całkowicie. Spojrzał na przedmiot w dłoni, a później na
nią, na Blake i znów na nią. Jego brązowe oczy rozszerzyły się komicznie,
a mina zrzedła.
Blake musiał wiedzieć, o co chodzi, zwyczajnie musiał. Życie w
nieświadomości być może było błogosławieństwem, ale niewiedza, co też znów
knuła jego przyjaciółka było proszeniem się o kłopoty. Harry’emu też nie ufał
za grosz, podszedł więc szybko, zapominając całkowicie o wdzięczącej się
do niego Victorii.
– Evette, skoro ja już jestem przebrany za durnia, co będzie miał na sobie
Harry? – zapytał ni z tego ni z owego, mając jakieś niejasne przeczucie,
że odpowiedź mu się nie spodoba. Harry również poderwał głowę i spojrzał lekko
zaniepokojony na niewinnie wyglądającą przyjaciółkę Blake’a.
Zbyt niewinnie.
– Posmaruj go oliwką, a ja przyniosę to, co ma mieć… założone Harry. –
Umknęła zostawiając mrugających z konfuzją mężczyzn za plecami. Harry
wyszczerzył zęby i podał butelką z oliwką Blake’owi.
– Wygląda na to, że się dzisiaj napracujesz…
Zagryzając zęby, żeby nie palnąć nic głupiego, Blake nalał trochę oliwki na
dłoń i dość bezceremonialnie zaczął wcierać ją w smukłe plecy Harry’ego. Równie
dobrze mógł zrobić, co musiał i mieć to z głowy. Jaki sens miałby bunt? Znalazł
się tutaj z własnej i nieprzymuszonej woli. Nikt go do tego nie zmuszał, więc
zaakceptowanie sytuacji wydawało mu się za najlepsze z wszystkich opcji. Chciał
zarobić kasę. A tę kasę miało mu przynieść pozowanie z innym mężczyzną do
okładki.
Proste?
Spojrzał na spokojnie przyglądającego mu się mężczyznę i przeklął w duchu. Nie, to wcale nie było proste.
Ze zrezygnowaniem zabrał się na poważnie za wykonywanie swojego zadania. Mięśnie
pracowały harmonijnie przy każdym najlżejszym pociągnięciu jego dłoni po
rozgrzanej skórze. Blake musiał pilnować się, aby zwykłe smarowanie nie
zamieniło się w masaż. Skąd u niego nagła fascynacja mięśniami wolał nie
wnikać. Pierś praktycznie załatwił kilkoma zdecydowanymi ruchami. Nie spojrzał
w twarz stojącego naprzeciwko niego mężczyzny, ani nie chciał myśleć o
bliskości między ich ciałami. Zdumiewało go, że Harry tak swobodnie czuł się
stojąc w samych bokserka na środku studia wypełnionego obcymi ludźmi. Na
szczęście stał spokojnie, przezornie powstrzymując się od komentarzy, a ciche
pomruki przyjemności Blake całkowicie lekceważył. A przynajmniej udawał, że
jest w stanie je zignorować. Że nie wywołują u niego rumieńców i że nie
zastanawia się nad tym, że to jego dotyk je rodzi. Szybkimi, sprawnymi ruchami,
zdeterminowany zachowywać się profesjonalnie i bezemocjonalnie,
przyklęknął i posmarował długie szczupłe nogi mężczyzny. Harry miał smukłe
mięśnie biegacza i Blake przelotnie zastanowił się czy biega co rano.
– Okej, chłopcy – zawołała Evette, kiedy stało się dla niej jasne, że Blake
bardzo poważnie wziął do siebie obowiązek pokrycia oliwką całego ciała,
stojącego nad nim drugiego modela. Obaj zwrócili się w jej kierunku. Jej
niebieskie oczy lśniły podejrzanie i Blake niemal się bał, co też jego
przyjaciółka wymyśliła.
– To jest ‘strój’ Harry’ego – powiedziała upuszczając na podest, który dziś
stał w miejscu, gdzie odbywała się próbna sesja, z głośnym brzękiem fantazyjnie
wykonane srebrne kajdany. Metry splątanych łańcuchów i szerokie bransolety
budziły respekt.
Harry sapnął głośno, a Blake czuł, jak jego usta otwierają się w szoku. Tysiąc
możliwości przemknęło przez jego głowę. O niektóre nawet sam siebie nie
podejrzewał. Nerwowo też spojrzał na stojącego przy nim znieruchomiałego
blondyna. Z szeroko rozwartymi oczami wpatrywał się w przyniesiony przez
Evette przedmiot, jakby nie bardzo pojmując to, co widział i nie wiedział, co
myśleć. Jego głowa najwyraźniej również robiła nadgodziny, nie pozostawiając
Blake'a daleko w tyle z jego wybujałą fantazją.
Harry otrząsnął się po sekundzie i jego twarz przybrała absolutnie obojętny
wyraz. Szybkim, automatycznym gestem pchnął okulary na nosie, całkiem już
opanowany. Nic nie zdradzało jego uczuć czy emocji. A Blake nagle poczuł, że
wolałby sto razy bardziej skupić się na nim, niż na tym, co robiło mu wyobrażenie
nagiego Harry’ego w tych kajdanach.
– Bez paniki – Evette zawołała pogodnie. – Na zdjęciach nie będzie widać
nic, od czego każdy porządny świętoszek
mógłby dostać… zawału – powiedziała przekornie, ale w uszach Harry’ego
zabrzmiało to jak ‘wzwodu’. Znów się otrząsnął wewnętrznie i spróbował skupić
na słowach pani fotograf. – Harry będzie
nagi, ale tylko my będziemy uraczeni widokiem jego pięknego ciała.
– Ale… – Blake zaprotestował i Harry spojrzał na niego z kpiąco uniesioną
brwią. W końcu do cholery, to nie Blake miał świecić swoimi atutami, tylko on. Blake przezornie
zamknął się, ale nadal potrząsał głową.
– Och, proszę cię Blake, czasem totalnie mnie zaskakujesz jak na faceta. –
Z irytacją powiedziała jego przyjaciółka patrząc na niego wymownie. Zrezygnowana
z miną męczenniczki wyciągnęła z kieszeni coś srebrnego i rzuciła w Blake'a.
– Psujesz całą zabawę!
Ten złapał lecący przedmiocik odruchowo i kiedy zerkną w dłoń, przez
sekundę wyglądał jakby miał zamiar z miejsca to upuścić, ale nie śmiał. Jego
opalona twarz za to pałała wszelkimi odcieniami czerwieni.
Harry stłumił chęć przewrócenia oczami, ten facet na serio powinien
wyluzować. Inaczej dorobi się wrzodów żołądka przed trzydziestką. Podchodząc
ukradkiem, bezceremonialnie zabrał Blake’owi powód jego frustracji z ręki i
wybuchnął śmiechem samemu na to spoglądając.
Evette rzuciła w Blake’a mikroskopijnymi srebrnymi g–stringami,
składającymi się praktycznie z samych pasków. Taak, to robiło zasadniczą różnię
między nagim, a „nie całkiem”.
– Dobrze, nie traćmy więcej czasu – zaklaskała w dłonie. – Harry,
przebrać się. Blake, chodź pomożesz mi rozpracować te kajdany.
Blake wyglądał jakby miał zaprotestować, ale ostatecznie doszedł do
wniosku, że zrobił z siebie wystarczającego durnia jak na jeden dzień.
Kajdanki okazały się plastikowe i lekkie. Całe szczęście, bo nie wyobrażał
sobie, jak Harry dałby radę wytrzymać kilka godzin zakuty w to gdyby były
żelazne, czy choćby srebrne. Oprócz szerokich na piętnaście centymetrów
bransolet na nadgarstki, kajdanki składały się z wielu łańcuszków i kółeczek.
Jak to miało być założone, Blake niemal obawiał się sobie wyobrazić.
– Masz do tego jakąś instrukcję? – zapytał w końcu ponuro, nie patrząc
nawet na swoją przyjaciółkę. Evette wyszczerzyła zęby i wyciągnęła zdjęcie, na
którym kajdany były artystycznie upięte na manekinie. Blake czuł jak jego brwi
podjeżdżają do góry. Jak do cholery ktoś zdołał to wymyślić było zagadką stulecia!
Harry wyszedł nagi i błyszczący od oliwki, którą najwyraźniej skończył
właśnie się smarować. Nagi, bo te śmieszne stringi nie kryły nic, co Blake
wolał, aby było ukryte. Nieskrępowany i radosny model obdarzył ich szerokim
uśmiechem, choć lekko go zatkało, gdy jego wzrok padł na plątaninę łańcuszków
między Blake’iem a Evette.
– Wymyśliliście jak to zrobicie? – Z powątpiewaniem skinął na stertę
nieprzypominającą nic, co dałoby się konkretnie określić.
Evette jak zawsze kobieta zdecydowana, chwyciła go za nadgarstek i
zacisnęła na nim szeroką obejmę zamykając ją z cichym kliknięciem, plastikowych
zatrzasków. Niejako ulżyło Harry’emu, że to nie ważyło tony jak się spodziewał.
Po kilku minutach przy wydatnej, acz niechętnej pomocy Blake’a, Harry
przypominał jakąś dziękczynną ofiarę, opięty fantazyjnymi łańcuszkami
oplatającymi niemal całe jego ciało. Kajdanki były przymocowane do jego pasa
długimi łańcuszkami, ale mógł spokojnie poruszać z pewną swobodą rękami. Miał
oplecione uda i tors. Kolejne szerokie bransolety były przymocowane do jego
kostek. Więcej łańcuszków wiło się wokół jego ciała. Choć reszta tak naprawdę
nie pełniła żadnej zabezpieczającej funkcji, raczej miała zadziałać na
wyobraźnię i ją pobudzać. No, a przynajmniej wyglądało to groźnie i
ekscytująco. Blake zdawał się nie podzielać jego opinii, bo minę miał ponurą i
tylko jeszcze bardziej spochmurniała, kiedy zacisnął ostatnie z zapięć na
jego udzie.
– Dobra, na platformę! – Zakomenderowała Evette i całkowicie weszła w
tryb ‘fotograf, poganiacz niewolników’. – I Blake, zmień kochaniutki wyraz
twarzy, bo równie dobrze możemy już się poddać, jeśli będziesz się zachowywał
jakby ci ktoś kołek w tyłek wsadził – stwierdzała sucho, w ogóle nie
przejmując się urażonym spojrzeniem przyjaciela.
Blake westchnął ciężko, ale pomógł się dostać Harry’emu na platformę. Nie
chciał, aby ta ich misterna plątanina niby łańcuszków się rozsypała. Chybaby
nie wyrobił gdyby plastik pękł i wszystko spadło z ciała Harry’ego. Nie
wyobrażał siebie znów musieć go… ubierać…
– Dobrze, proszę was teraz, żebyście obaj klęknęli. Musicie jeszcze chwilę
zaczekać. Lee! – wrzasnęła zaskakując obu mężczyzn, starających się przyjąć
jakąś wygodną pozycję na niewielkim podeście. Zwłaszcza, że Blake starał się
zachować maksymalny dystans, na minimalnej powierzchni.
Z zaplecza wyszedł młody mężczyzna, którego widział Blake wcześniej. Nażelowane
czarne włosy stały w idealnych szpicach na jego głowie. Czarna, prawie
przezroczysta koszula opinała mu szczupłe ciało niczym druga skóra. Morderczo
ciasne spodnie i modne buty, uzupełniały wygląd wizażysty. Różowy krawat
niedbale zawiązany na fantazyjny pęk i kolczyk w brwi uzupełniały wizerunek
pewnie kroczącego przed siebie człowieka. Harry i Blake spojrzeli po sobie
niepewnie, tylko po to, aby znów wbić wzrok w nowo przybyłego. Ten z szerokim
uśmiechem, posłał w locie całuska Ev i efektownym krokiem podszedł do
klęczących mężczyzn. Jego wielka waliza wylądowała na podeście z głośnym
trzaskiem.
Gdyby wzrok mógł spalać, jedyny skrawek materiału na ciele Harry’ego
stanąłby w płomieniach. Blake jak długo żył, nie widział, aby ktoś był w
stanie przelecieć drugiego człowieka wzrokiem, równie skutecznie, jak to zrobił
właśnie stojący teraz przy Harrym palant. Zimne niebieskie oczy płonęły, sunąc
po seksownym ciele drugiego modela w tak wymowny i jednoznaczny sposób, że nie
potrzeba było, aby werbalizował swoje plany względem swej ofiary. Uśmiech, który zawsze kojarzył się Blake’owi
z predatorami z filmów przyrodniczych wykwitł na cienkie, lśniące od błyszczyka
usta Lee.
Wnioskując po rumieńcach na twarzy Harry'ego było jasne, że atencja, jaką
został obdarzony, nie umknęła jego uwagi. A fakt, że nawet on był zawstydzony,
mówił wiele.
– Chłopcy, to jest Lee Barnett. Zajmie się waszym wyglądem! – Evette
stwierdziła kategorycznie, spodziewając się protestu. Mężczyźni byli jednak
zbyt zaskoczeni, aby być w stanie zareagować.
Pewny siebie, niewysoki mężczyzna wyszczerzył za dużo zębów w krwiożerczym
uśmiechu, zwracając się do Harry'ego.
– Niezmiernie miło mi poznać… – Uchwycił dłoń blondyna zanim tamten nawet
zdecydował czy chce mu ją podać. – Mów mi Lee. – powiedział kontemplacyjnym
tonem, wolno i sugestywnie pieszcząc kciukiem trzymaną dłoń.
Harry zamrugał, ale szybko pozbierał się, zdecydowanie, choć kulturalnie
zabierając dłoń.
– Wzajemnie. Harry Swan, a to Blake Rattis – przedstawił swojego towarzysza
mając nadzieję, że odwróci to uwagę przystojnego, acz intensywnego mężczyzny od
siebie. Facet był interesujący i atrakcyjny, ale predator wyzierający z
jego oczu posyłał ciarki niechęci po jego plecach. Już kiedyś miał z kimś takim
do czynienia i nie skończyło się to dla niego dobrze.
Blake z ponurą miną uścisnął dłoń wizażysty, używając prawdopodobnie więcej
siły niż to było konieczne, sądząc po lekkim grymasie i pośpiechu, z jakim Lee
zabrał dłoń. Jego mina równała się niechęcią z miną przeciwnika. Harry poczuł
jakąś absurdalną przyjemność na myśl, że Lee nie ma szans u jego nowego
przyjaciela. Bo, że zaprzyjaźni się z Blake’iem, nie było w głowie Harry'ego
żadnych wątpliwości.
– Dobra, panowie. – Ev klasnęła w dłonie, przerywając pojedynek wzrokowy
między Blake’iem, a Lee. – Lekkie
pudrowanko noska i zabieramy się za pracę.
– Co tylko pani rozkaże – Lee wyszczerzył zęby do kobiety, z wdziękiem i
udaną radością jej przytakując. Harry tylko miał nadzieję, że kobieta nie da
się na to złapać.
– Tak jak się umawialiśmy, ok? – Evette ruszyła włączyć aparaty. Tylko
lekki niepokój przemknął po jej twarzy, kiedy zerknęła na walizę Lee. Wyglądała
jak wypełniona narzędziami tortur. – Nic ostentacyjnego. Chcemy wydobyć
naturalne piękno z nich, nie przefasonować ich.
– Spokojnie księżniczko, wszystkim się zajmę. – Wizażysta pewny siebie
zabrał się za Blake’a jako pierwszego, tak naprawdę jednak nie odrywając
spojrzenia od Harry'ego. Jedno było na sto procent pewne. Śliczny blondyn był
jego kolejnym podbojem.
Bez ceregieli pryskał, wcierał i pudrował – a co, do końca żaden z mężczyzn
nie był pewnym. Nawet efekty nie były jakoś szczególnie widoczne. Żaden z nich
jednak nie znał się na tyle, aby zaprotestować. Blake w końcu plując, po
wchłonięciu kolejnej chmury jakiegoś sprayu, odepchnął od siebie zimne ręce
wizażysty.
– Dość! – Nie było opcji na dyskusję
z tonem, którego użył.
Lee ze wzruszeniem ramion spojrzał na Evette, po instrukcje. Kobieta
rozkojarzona skinęła mu głową, znów wracając do przyciszonej dyskusji ze swoją
asystentką. Victoria z trudem odrywała spojrzenie od wspaniałego ciała Blake’a.
Lee bardziej niż chętnie wziął się za Harry’ego. Jego włosy zostały
wyprostowane i znów rozczochrane. Końcówki usztywnione. Całość niedbale
zmierzwiona, nadając mu charakter przywodzący Blake’owi na myśl wygląd właśnie–wypełzłem–z–łóżka–po–nocy–rozpusty.
Zdegustowany sobą oderwał spojrzenie od obu mężczyzn, walcząc z warknięciem
chcącym mu się wyrwać. Mogliby się do cholery pospieszyć! Jego nogi drętwiały
już od klęczenia, a jeszcze nie zaczęli. Co musiał przeżywać Harry w całych
tych łańcuchach, to trudno było sobie nawet wyobrazić.
– Czy możemy już skończyć? – Harry sam w końcu zwerbalizował myśl Blake.
Jego mina była przekomiczna, kiedy praktycznie wiercił się i kręcił starając
uniknąć dotyku Lee.
– Mój śliczny, jeszcze tylko moment – Lee zamruczał mu do ucha. – Zaraz
będziesz zabójczo wyglądał! – Oczywiście nie było nawet cienia wątpliwości,
dzięki komu.
Blake zazgrzytał zębami. Jeszcze chwile i nie wytrzyma.
– Ev!
–Dobra, koniec tej zabawy moi mili – zakomenderowała widząc nieszczególnie
szczęśliwą minę Harry’ego i wściekłą Blake'a. Nie chciała przeciągać struny i
testować swojego szczęścia. Jak na razie szło lepiej niż się mogła spodziewać.
Blake nie odgryzł głowy niewielkiemu charakteryzatorowi. To był sukces.
Lee z ostatnim sugestywnym pociągnięciem dłoni po odsłoniętym ciele
Harry'ego zebrał się i wyniósł z całym swoim złomem na zaplecze. Jednak
spojrzenie, jakie rzucił na odchodnym mówiło Harry’emu, że to definitywnie
jeszcze nie był koniec. Długie niekontrolowane drżenie przebiegło po ciele
modela. Prawie z rozpaczą, spojrzał na Blake'a, ten jednak wlepiał spojrzenie w
swoją przyjaciółkę całkowicie go ignorując.
– Klęknijcie przed sobą. Chcę, żeby to było naprawdę wyjątkowe zdjęcie. Ma
wiele wyrażać i wiele sugerować. Ma być całkiem inne niż te proste okładki
innych książek – powiedziała stanowczo. – Ludzie w brew pozorom oceniają
książkę po okładce!
Harry i Blake niechętnie przytaknęli jej. Jak automaty wykonali polecenie.
Kobieta postanowiła przygotować ich trochę do roli, którą mieli odegrać.
– Harry jest pojmany i uwiedziony wbrew swojej woli… – Evette zachichotała
nerwowo na raczej drastyczne spojrzenie, które jej obaj panowie posłali. – Mag
jest pojmany, miałam na myśli… No, więc…eee… Mag klęczy bokiem do mnie, mhm…
prawym bokiem! Tak, tylko usiądź na piętach. Te, wojownik! Bliżej, co? Ja sobie
nie wyobrażam, jakbyś mógł kogoś uwięzić i zniewolić, kuląc się gdzieś w koncie.
Harry parsknął lekko, ale szybko stłumił uśmiech, kiedy Blake rzucił mu
spojrzenie mogące odmrozić jaja.
– Ma nie być widać, że nasz ‘nagi’ Mag nie jest aż taki nagi, jak bym
chciała. Klęknij na jednym kolanie twarzą do niego Blake, stawiając drugą stopę
przy jego biodrze. Tym sposobem zakryjesz jego biodro łydką i nikt się nie
pozna – wyszczerzyła zęby w uśmiechu zadowolona. Poszła poprawić lampę i
po kilku próbach zdawała się być wreszcie usatysfakcjonowana.
– Co ja mam właściwie robić? Poza spróbowaniem nie skręcić sobie karku? –
Blake z całych sił starał się nie zwracać uwagi, jak blisko siebie znajdowały
się ich ciała. Oddech Harry’ego praktycznie muskał jego policzek.
– Chwyć jego oba nadgarstki i unieś jak najwyżej nad głową. Tak, żeby jego
ramię zasłaniało górną połowę jego twarzy. Ty Harry wypnij pierś do przodu,
prężąc plecy tak mocno, jak to tylko możliwe. Wasze piersi mają się stykać
Blake – warknęła Evette, nadal obserwując ich przez obiektyw swojego aparatu. –
Więc nie odsuwaj się tylko pochyl nad nim!
– Kurczę, nie dam rady – jęknął Harry, kiedy cały ciężar jego wygiętego
ciała w zasadzie zawisł na ciasno i mocno trzymanych przez Blake’a
nadgarstkach. Z trudem potrafił utrzymać równowagę, a plastikowe łańcuszki
krępowały mu ruchy.
– Cholera Blake, obejmuj go drugą ręką w pasie! Chcesz żeby sobie kark
skręcił? – zawołała Evetta na serio wkurzona.
Biorąc stłumiony oddech
przez nos, Blake wolniutko otoczył prawym ramieniem, wąską talię mężczyzny. Ich
piersi otarły się o siebie i dech utknął mu w gardle. Piekielne lampy
świecące na nich z wszystkich stron sprawiły, że ciała ich obu pokryły maleńkie
kropelki potu. Miał też wrażenie, że zapach unoszący się z lśniącej w tej
chwili skóry Harry’ego stał się jeszcze bardziej intensywy, drażniąc go i wkurzając.
Ok, tylko spokojnie,
poinstruował się mentalnie. Miał niejasne wrażenie, że wiedział, czego chciała
od niego Evette. Uniósł ich złączone ręce wysoko do góry podtrzymując wyprężone
plecy swojego partnera i odchylił go jeszcze bardziej do tyłu wciskając kolano
między uda Harry’ego.
– Zaufaj mi, że cię utrzymam – mruknął przez zęby, nie patrząc mu w oczy.
Zdecydowanie chwycił rozgrzane ciało w swoich objęciach. Jeśli coś robił, robił
to dobrze. – Odchyl się bardziej do tyłu.
Harry bez słowa zawierzył Blake’owi, nie chcąc spłoszyć chwili. Bez wahania
wykonując polecenie i ufając, że obaj nie runą, kiedy odda władzę nad sobą
drugiemu mężczyźnie. Blake lekkim skinieniem głowy zaakceptował nieme poddanie.
Sam pochylił się nad nim, co wyglądało jakby klęczał nad zniewolonym,
uwięzionym w jego kleszczowym uścisku ciałem. Lewą ręką uniósł za łańcuszki
skute nadgarstki Harry’ego wysoko nad głową. Ich twarze dzieliły cale, kiedy
mężczyzna lekko pochylił głowę do przodu. Ich splecione ręce rzucały cień,
który zakrywał ich twarze.
– Tak! – wrzasnęła Evette, strasząc ich tak, że obaj drgnęli. – Tylko
twarze bliżej i lekko w dół. Tak, żeby wasze usta dzieliła niewielka odległość.
– Zabiję ją – Blake wymamrotał, ale zrobił czego od niego żądano. Harry
wpatrywał się w niego z ciekawością i uwagą. Lekko rozszerzone
źrenice wlepione w niego nieruchomo, rozpraszały Blake'a. – Co?
– Nic…
– Nie! – Kolejny wrzask Evette poderwał ich, kiedy skupieni na sobie
nawzajem wpatrywali się sobie w oczy z wyzwaniem, ale i z kpiną. Dysząc
pieścili niechcąco swoje usta nawzajem.
– Co do cholery znów nie? – Blake odruchowo przyciągnął do siebie
chwiejącego się Harry’ego. Mężczyzna przylgnął do niego i tak już pozostał.
Fotografka stanęła przy nich z frustracją przeczesując włosy dłonią.
Victoria za to podbiegła do klęczących mężczyzn z małymi ręczniczkami i wodą, i
praktycznie wcisnęła się miedzy nich.
– Och, świetnie wam idzie – powiedziała z przymilnym uśmiechem. Wręczyła
butelkę i ręczniczek Harry’emu nawet na niego nie spoglądając i z wigorem
zaczęła wycierać pierś Blake. Ten znieruchomiał zaskoczony i pozwolił jej na
to.
– Vic, błagam cię zostaw chłopaków. Raczej idź i zrób kawę, zamów najlepiej
w kafejce obok. Powiedz Morganowi, że Evette cię przysłała, będzie wiedział, co
dla mnie. – Evette odsunęła entuzjastyczną dziewczynę z karcącym spojrzeniem.
Victoria nadąsała się uroczo, ale odeszła nadal uwodzicielsko zerkając na
Blake’a.
– Gdybyś mnie potrzebował, daj znać – zawołała znikając za drzwiami małej
kuchenki i zabierając ze sobą seksowny zapach jej perfum.
– Jeszcze raz, ale tym razem zróbcie tak… – Z westchnieniem, Evette
nakazała im klęknąć. – Harry prawym bokiem do mnie, rozchyl uda i Blake włóż
swoje lewe kolano między nie. Drugą nogą znów przekrocz go i spróbuj postawić
swoją stopę między jego łydkami za nim. Może uda się, aby wykorzystał twoje
kolano jak podpórkę.
– Zabijesz nas… – jęknął Blake gimnastykując się. Harry znów znalazł się
niemal pod jego ciałem. Cholera, chyba powinien zadbać o swoją kondycję.
Rozgrzane i drżące z wysiłku ciało Harry’ego tylko pogarszało sytuację.
– Może być, chwyć go lewą ręką za łańcuchy na kajdanach i znów ciągnąc za
nie do tyłu, odchyl.
– Tobie to łatwo mówić…
– Spróbuj, jeśli się nie uda wymyślimy coś innego – Evetta zaświergotała
przymilnie, poleciała po mały aparat i jak wariatka obskoczyła ich z każdej
strony, pstrykając z zapałem.
– Harry, podnieś ręce do góry, nadgarstki razem – zakomenderowała po
chwili. – Blake, obejmij go prawą ręką i sięgnij po nie od tyłu.
Po falstarcie, przy którym wylądowali praktycznie w plątaninie rąk i
nóg, Blake unieruchomił Harry’ego praktycznie zawieszając go pod swoim ciałem i
pochylając się nad nim. Odciągnął jego ramiona do tyłu tak daleko, jak to się
dało zrobić bez sprawienia mu aktualnego bólu i pochylił głowę tak, że ich oczy
spotkały się w cieniu rzucanym przez ich złączone ręce. Nie wiele więcej niż
oddech dzielił ich usta i po raz pierwszy wydało się Blake’owie, że dostrzega
wahanie i niepewność w oczach swojego partnera.
– Teraz się nie ruszajcie – Evette wrzasnęła i jak burza pognała do
aparatu. – Nie pozwalam na więcej niż wziąć oddech!
Pstrykała i biegała na około nich.
Harry czuł jak mięśnie
podtrzymującego go Blake’a drżą z wysiłku, ale mężczyzna nawet nie drgnął.
Wpatrywał się też w niego obojętnie. Miną czy choćby drgnięciem powieki nie
zdradzał, co myślał. Pot sklejał ich piersi. Temperatura między ich ciałami
wzrastała z każdą minutą, a oddechy wydawały się zagłuszać paplaninę pod nosem
Victorii, rzucającej pochwały i zachwyty w stronę Blake. Harry miał niemałą
satysfakcję wiedząc, że mężczyzna wcale jej nie słyszał. Wpatrywał się tylko w
niego, a małe kropelki potu zaczynały spływać po jego skroni.
Przez maleńki niepoczytalny ułamek sekundy Harry walczył z pragnieniem
zlizania tej wabiącej go kapeńki. Jego oczy niemal z nabożną czcią śledziły jej
drogę po przez skroń i wyraźnie zarysowaną kość policzkową, aż do momentu,
kiedy w końcu poddając się prawom grawitacji, spłynęła na jego nos. Blake
musiał sobie zdawać z tego sprawę, bo z lekko zmarszczonymi barwami obserwował
jego oczy. Kiedy kropelka urwała się w końcu i spadła na usta Harry’ego, ten
zlizał ją jakby automatycznie, a Blake zamknął na chwilę oczy klnąc pod nosem. Smak
był tego tak cholernie warty, że Harry nie był w stanie w tym momencie martwić
się, co pomyślał sobie o nim Blake.
Nie chcąc, wręcz zabraniając
sobie dać się wciągnąć w całą tę idiotyczną sytuację, Blake przymknął powieki
wywalając z głowy wspomnienie języka Harry’ego łapiącego kropelkę jego potu
z jego lśniących pełnych ust. To powinno być obrzydliwe. Powinno wywołać w
nim… niesmak i złość. Powinno… a wywoływało strach i niepewność.
Jak niczego wcześniej w swoim życiu był świadom twardości i wielkości
ciała, które obejmował. Sprężyste mięśnie i delikatna skóra wprowadzały konflikt
w jego wyobrażenia o męskim ciele. Nie wiedział jak ma odbierać fakt, że
właściwie nie wydawało mu się to jakoś strasznie dziwne czy niestosowne
znajdować się tak blisko innego mężczyzny. Nie wiedział, czego się spodziewał,
ale chyba był naszykowany na jakieś grzmoty z nieba, pikietę protestantów pod
oknami i niedających się zwalczyć mdłości. A nic takiego nie nastąpiło. Harry
był człowiekiem. Przystojnym mężczyzną. Nie zmieniał się w oślizgłe indywiduum
przy bezpośrednim kontakcie. Owszem Blake mógł wyczuć jak działa na jego ciało.
Nie był idiotą. Nie oszukiwał się, że to, co wbijało mu się w udo było
pistoletem, który Harry nosił dla bezpieczeństwa w tych swoich mikro stringach.
Jakoś jednak nie czuł się z tego powodu zszokowany. Nie czuł się zagrożony.
– Hej! – Evette wrzasnęła tuż przy nich. Obaj jak wyrwani z transu
spojrzeli się na kobietę najwyraźniej od jakiegoś momentu stojącą przy nich. –
Odpłynęliście czy jak?
Blake zarumieniony podniósł się starając się jednocześnie nie upuścić
Harry’ego, który jęknął z bólu. Wolno, zwalczając ból w mięśniach i
zdrętwiałe nogi, mężczyźni rozsupłali się z ich pozycji.
– Boże, wszystko mnie boli. Nigdy bym nie podejrzewał, że aż tyle mięśni
mam. – Harry usiadł i starając się jak najmniej poruszać, tarł kolana i
mięśnie łydek.
– Przepraszam, ale to pierwsza okładka i musi być THE BEST. – Fotografka lekko
poklepała go po kolanie i mężczyzna syknął. Przy boku Blake’a Victoria
zmaterializowała się jak na zawołanie.
– Może ci coś pomasować? – zapytała słodko ignorując spojrzenia, jakie
wymienili Harry i Evette. Blake obdarzył ją szerokim uśmiechem
przeciągając się lekko i eksponując całe jego przepyszne ciało.
– Nie dziękuję – odparł lekko i z uśmiechem do kobiety. – Ale bardzo
chętnie napiłbym się kawy. Czarna z cukrem.
– Och, już się robi! – Vicky praktycznie klasnęła w ręce z zadowolenia i
pognała na zaplecze. Blake wyczuł spojrzenia wbite w niego i zdecydował się je
zignorować. Piękna kobieta nadskakiwała mu, więc nie było powodu, aby odmawiać
jej przyjemności.
– Dobra, Casanova – Evette palnęła go w nagie ramię. – Pomóż mi z tym
cholerstwem.
Harry spojrzał w oczy Blake’a, jak ten tylko zbliżył się do niego, żeby poodpinać
łańcuszki i zatrzaski, które okazały się o wiele trudniejsze do rozpięcia
niż zapięcia.
– Nie wiedziałem, że na takiego faceta jak ty, działa takie ‘słitaśne’
trzepotanie rzęsami – Harry mruknął ironicznie, mrugając własnymi oczami z
emfazą. Blake zignorował go, w tym w końcu był najlepszy. W ignorowaniu
problemów.
– A mnie to jakoś wcale nie dziwi – Evette wtrąciła odpinając łańcuszki na
plecach Harry’ego. – Po pierwsze jest facetem, po drugie… oddycha – stwierdziła
autorytatywnie, po czym zabrała swoje zabawki i zniknęła za drzwiami zaplecza,
zostawiając dwóch półnagich mężczyzn razem. Harry pochylił się w stronę Blake'a
uśmiechając się lekko.
– Czy jak ja bym na ciebie mrugał wystarczająco długo, to też byś się tak
do mnie uśmiechnął? – wyszeptał tuż przy uchu sztywno stojącego modela. Ten
tylko spojrzał na niego mrużąc oczy ostrzegawczo. Nie miał szansy odpowiedzieć,
bo Victoria jednym szybkim ruchem wsunęła się pomiędzy nich i wręczyła
kubek kawy Blake’owi, obdarzając go jednocześnie promiennym uśmiechem.
Harry zrejterował nie oglądając się za siebie. Chciał się stąd wydostać jak
najszybciej. Inaczej trzepnie Bogu ducha winną dziewczynę, a kto jak kto, ale
on powinien widzieć, że miała jak największe prawo, aby polecieć na
przystojnego Blake’a. Sam z trudem trzymał ręce przy sobie. W końcu chciał
je jeszcze zachować.
Ubrał się w tempie błyskawicznym lekko krzywiąc z powodu jego
lepiącego się od potu i oliwki ciała. Szkoda, że to nie Blake się do niego
nie przylepił tylko jego cholerna koszulka. Widząc zmierzającego w jego
kierunku Lee zebrał się zaledwie krzycząc „do widzenia wszystkim”. Nie był
w stanie użerać się z facetem, który pewnie nie uznaje „nie” za odpowiedź.
Rozdział trzeci
Blake trochę zły na siebie, wbiegł na ganek domu Evetty. Dlaczego nie był
na gorącej randce z śliczną i energetyczną Vicky, nie potrafił pojąć. Mógł
bez problemu w tym właśnie momencie, ucztować na ponętnym ciałku, które
było mu tak chętnie i nieegoistycznie oferowane, a w zamian tego
spotykał się ze swoją przyjaciółką.
Gorzko stwierdzał, że było z nim coraz gorzej.
To było zdecydowanie depresyjne. Nie żeby nie uwielbiał Rudzielca. Kochał
ją na zabój, jej lub swój. Tylko, że martwić go zaczynało, że kiedy postawiony
przez wyborem, zamiast randki wybierał swoją przyjaciółkę i to taką, która na
pierwszy rzut oka będzie chciała zajrzeć mu do głowy. A tego zdecydowanie nie
chciał. Tym bardziej, że Ev bywała delikatna jak łyżka do zdejmowania opon.
Chciał się zrelaksować i spróbować zapanować nad totalnym spustoszeniem w
jego przyziemnym, nudnym życiu. A właściwie nad tym, że akuratnie przestawało
takie być i to bez udziału jego woli. Czuł się jak wyżęta szmata. I to wszystko
była wina sesji fotograficznej z poprzedniego tygodnia. Nawet, kiedy drzwi
studia zamknęły się za nim, mętlik w jego głowie nie osłabł ani na chwilę. Nic
nie pomagało. Nawet brutalny powrót do rzeczywistości okupionej ciężką fizyczną
pracą. Nie pomógł też wręcz sadystyczny wysiłek. Każdy mięsień w jego ciele
protestował przy każdym jego ruchu. Czuł się jak na początku, kiedy dopiero co
zaczynał prowadzić swoją firmę porządkową. Jako młody napaleniec muszący
udowodnić coś sobie i innym nie raz przedobrzył, i w rezultacie konsekwencje
swojej głupoty odczuwał przez wiele dni. Nie żeby miał tak naprawdę inną opcję
albo kogokolwiek do pomocy. To był czas walki.
Utoniesz albo wypłyniesz.
Teraz przepracował się, aby sobie przypomnieć, jakie jego życie było
naprawdę. Aby zapomnieć, że sesja wywarła jakiekolwiek wrażenie na nim. Pot,
harówka i długie godziny ciężkiej pracy były jego codziennością, jego chlebem
powszednim, a nie światła lamp, ekscytacja i gorące ciało innego mężczyzny
przyciśnięte do niego, tak że tylko oddech ich dzielił. Wyglądało jednak na to,
że żadne starania nie potrafiły przywrócić jego życia na pierwotne tory. Czasu
zwyczajnie nie zawrócisz.
Słodka Victoria zaproponowała mu randkę i miał wielką ochotę, żeby się na
nią umówić. Lubił kobiety zdecydowane i pewne siebie. Wolał to niż owijanie w
bawełnę i podchody, i Bóg mu świadkiem, że nie widział żadnej akcji już od
bardzo dawna. A jednak spojrzenie, które rzucił mu Harry wychodząc,
ocierając się przy tym o niego prowokująco, sprawiało, że z jego ust padła jakaś
żałosna wymówka zamiast entuzjastycznego: „Tak, chętnie cię nakarmię zanim…
zaplanujemy resztę miłego wieczoru…”
– Wchodź, wchodź – Evette zawołała wynurzając się z małej, ale uroczej
kuchenki z dwoma piwami w ręce.
Dom, który otrzymała po rozwodzie był już całkowicie przemeblowany i Blake
jeszcze nie całkiem się przyzwyczaił do nowego wystroju. Choć nawet taki laik
jak on musiał przyznać, że teraz bardziej przypominał swoją właścicielkę, niż
kiedy mieszkała w nim ze swoim mężem, preferującym chłodną elegancję. Jaskrawe
kolory, żywe kombinacje, lekkie meble zastąpiły skórę, chrom i paletę szarości.
Kuchnia, łazienka i salon były na dole, a pierwsze piętro zostało
zagospodarowane na dwie sypialnie i toaletę. W garażu królowała jej pracownia,
bo już nie potrzebowała miejsca na drugi samochód i chyba to świadczyło
najlepiej o tym, że nie szybko zamierzała wypełnić tę lukę w swoim życiu.
– Cześć. Nie wiem, co tu robię, ale wygląda na to, że piję…. – Blake mruknął
ponuro, zrzucając swoją skórzaną kurtkę i buty, zostawiając je w korytarzu. To
było pocieszające, że może być równie swobodny w domu Evette jak gdyby był
w swoim własnym mikroskopijnym, obskurnym mieszkanku. Głównie, dlatego że
nigdy nie zgodził się zostać jej współlokatorem. Przynajmniej mieli jeszcze
jakieś złudzenia na swój temat.
Obdarzając kobietę szybkim całusem w policzek, odebrał jej jednocześnie
butelkę i padł na kanapę z nieukrywaną ulgą. Chyba każdy mięsień i każda
kość w jego ciele zaprotestowała. Miał jednak nadzieję, że udało mu się ukryć
grymas bólu przed przyjaciółką. Nie chciał przechodzić drylowania zanim wypił
przynajmniej trzy piwa. Potrzebował znieczulenia.
– Jestem taka podekscytowana, że nie mogłam wytrzymać. Chciałam się
pochwalić jak wyszła okładka. – Wielki, dumny uśmiech wypłynął na jej usta. – …
i tym, że kilka z pozostałych ujęć jest wzięte pod uwagę przy planowaniu
reklamy i promocji. Oczywiście o ile ty i Harry się zgodzicie, aby były użyte –
dodała szybko, widząc zaniepokojoną minę Blake’a.
– Możemy o tym nie gadać na razie? Spędziłem dziś wiele godzin sprzątając
po remontach dwóch domów. Jestem wykończony – jęknął, tonem usprawiedliwienia.
Nie miał zamiaru przyznać się, że ta cholerna sesja stała się jego obsesją. Po za tym nawet z Evette preferował
milczeć niż prowadzić dyskusje na tematy, które generalnie go nie interesowały.
Za to jej pozwalał nawijać do bólu o ile nie oczekiwała od niego odpowiedzi i
wyrażania swojej opinii.
– Przepracowujesz się! – Evette zlustrowała podkrążone oczy i lekko
pobladłą cerę pod opalenizną mężczyzny. Niedbały zarost, który zawsze dodawał
mu charyzmatycznego, lekko niebezpiecznego wyglądu, teraz sprawiał, że mógł
rywalizować z pierwszym lepszym lumpem z ciemnego zaułka o miejsce w kartonie.
Jej idealnie wypielęgnowane brwi zmarszczyły się z niezadowoleniem i niemałą
troską. Błysk w niebieskim oku, ostrzegł Blake'a, że powinien przygotować
się na grillowanie przez przyjaciółkę. – Blake, możesz teraz trochę wyluzować? Za
te fotki dostaniesz tyle, że śmiało starczy ci na kilka miesięcy. Wiem ile dla
ciebie znaczy twoja firma, ale zabicie się w niej i dla niej z całą pewnością
nie pomoże…
– Jasne – parsknął Blake, starając się nie wiercić pod wszędobylskim
spojrzeniem kobiety. Kiedy przyszpilała go tym swoim niewzruszonym spojrzeniem,
wiedziała rzeczy, których nie był gotów zdradzić. Gdyby wpuścił ją do swej
głowy prawdopodobnie następstwem tego byłoby, że wyrwałaby mu nową dziurę w…
Tak czy inaczej znała go zbyt dobrze. – Na razie starczy, ale sezon na remonty
i sprzątanie skończy się zimą. Jeśli chcę się utrzymać muszę pracować. A w roli
modela się nie widzę. Nie wyobrażam sobie, abym mógł to robić na dłuższą metę.
– I nawet nie chciał sobie wyobrażać pozowania z kimś innym niż Harry… to
zwyczajnie byłoby… dziwne.
– Mamy jeszcze trzy okładki do wykonania i potem zobaczy się, co dalej.
Jeśli moje prace się spodobają będę przyjmowała ich zlecenia. – Evetta usiadła
na kanapie i położyła bose stopy na stoliku do kawy. Blake zrobił to samo.
– Ale przecież nie będziesz mogła
wykorzystywać nas do każdej sesji.
– No nie… nie o to mi chodzi. – Może zdradzanie wariackich zamysłów, bez ustanku
szalejących po jej głowie, nie byłoby najmądrzejszym pomysłem w tym momencie,
ugryzła się więc w język, starając się wybadać reakcje i nastawienie
przyjaciela. Do niektórych rzeczy, on zwyczajnie musiał dorosnąć. – Jak na
razie sporo pracy czeka nas z tymi okładkami, które są zaplanowane, więc nie ma,
co się martwić na zapas. – Głośne pukanie przerwało Evette i ta skoczyła na
równe nogi, żeby pognać do drzwi. Blake zmarszczył brwi.
Kto to mógł być do cholery?
Przytłumiony, lekko chropowaty głos Harry’ego posłał dreszcz niepokoju po
plecach Blake’a. Bezsensownie i całkiem bez powodu jego ciśnienie z miejsca
podskoczyło, potęgując jego irytację.
Nie będzie się denerwował jakimś facetem! A co tu robił, będzie musiała
wytłumaczyć mu jego przyjaciółka, krętaczka.
Harry Swan, lekko zarumieniony od wieczornego chłodu, wszedł do salonu
niosąc dwa ogromne pudełka z pizzą i kartonik piw. Zaparowane okulary i
pokręcone od wilgoci włosy, dodawały mu uroku, kiedy z pełnym dołeczków
uśmiechem próbował manewrować przy rozbieraniu się.
Blake usiadł wyprostowany, zdejmując stopy ze stolika. Jakoś głupio mu się
zrobiło. Czuł, że powinien kontrolować siebie i swoje zachowanie, że powinien
mieć się na baczności. Z drugiej strony z miejsca się zirytował, że w
ogóle się przejmuje. Generalnie powinien mieć wyjebane, jak zawsze.
– O hej! – zawołał Harry na jego widok. Uśmiech i dwa wielkie dołeczki
podążały za powitaniem. Nie wydawał się w ogóle zdziwiony obecnością Blake'a,
najwyraźniej więc, tylko on jeden nie został poinformowany o tym pseudo
zebraniu. Niemrawo skinął mu głową starając się jednocześnie wyjść na
obojętnego i chłodnego. Nie było to łatwe, kiedy jego krew kipiała. Ev powinna
była go uprzedzić. Nie żeby to robiło jakąś różnicę, przecież obecność Harry'ego,
niczego nie zamieniała, ale… Chodziło tylko o to, że nie koniecznie miał ochotę
na spędzenie z nim wieczoru. Chciał, aby sesja i jego prywatne życie było
rozdzielone wyraźną linią. Grubą. Jak Wielki Kanion najlepiej.
Nowoprzybyły szybko się rozgościł. Jakby każde pomieszczenie, w jakim się
znajdował automatycznie należało do niego. Pewny siebie, wyluzowany z lekkim
uśmiechem rozglądał się po wnętrzu. Niewątpliwie było, że docenia to, co widzi
i nie chodziło tylko, i wyłącznie o gustownie urządzone pomieszczenie. Błyszczące
oczy zerkały ciekawie, lustrując całą długą i silną sylwetkę Blake'a, ponad
krawędzią małych zaparowanych nadal okularków. Cokolwiek kryło się w jego
spojrzeniu, przerażało go nie na żarty. Po raz pierwszy w życiu poczuł się jak
zwierzyna, a nie jak myśliwy. Z miejsca pomyślał o tym, co muszą czuć kobiety w
takiej sytuacji i nie imponowało mu nagle męskiego zachowanie. Chyba bardziej
go to niepokoiło niż wyraźne zainteresowanie i aprobata drugiego mężczyzny.
Szeroki uśmiech wypłynął na pełne usta Harry’ego, a maleńkie zmarszczki
wykwitły w kącikach jego oczu. Przyjacielski i ach, jakże niewinny. W wyobraźni
Blake'a był grzeszny i zwodniczy.
Evette podeszła do nich zadowolona z siebie.
– Co masz? – Jak mała dziewczynka, zaczęła zaglądać do pudełek,
podekscytowana.
– Dla pani z mozzarellą i druga ze wszystkim. Piwo zgodnie ze wskazówką. – Wręczył
kobiecie pudła i Evette uradowana pognała do kuchni. Pomyślałby kto, że z głodu
umierała.
Blake z westchnieniem wstał i podał mężczyźnie dłoń na przywitanie. Bardzo kulturalnie
i bardzo zwyczajnie. Lekki uścisk, konkretny, trwający idealnie tyle ile
wymagało od nich dobre wychowanie. Jakby wcale ostatnim razem nie obejmował go
praktycznie nagiego w jakiejś dziwacznej pozie, dominacji i uległości. Nie,
absolutnie, nie myślał o tym. Nie wspominał. Wywalił całą tę okoliczność
z głowy i teraz będzie w stanie prowadzić normalną konwersację. Jak każdy
normalny, dorosły człowiek.
Tylko, o czym?
Harry nawet jeśli zauważył to, jaki spięty był Blake, nie okazał tego w
żaden sposób. Wyluzowany i spokojny, usiadł na kanapie koło niego zamiast
wybrać któryś z foteli stojących wokół małego stolika do kawy, i mężczyzna poczuł
jak włoski znów jeżą mu się na karku. Spróbował stłumić to uczucie. Nie
pojmował, dlaczego się tak czuł, dlaczego tak reagował? Czemu w ogóle się
przejmował? Dwuznaczność wszystkiego, co między nimi się wydarzało, zaczynała
pogrywać z jego głową. Miał wrażenie, że zamienia się w maniaka,
przewrażliwionego na własnym punkcie. To, że zdawał sobie sprawę z tego, że
zwyczajnie przesadza nie pomagało ani trochę.
Może był zmęczony i zestresowany? Jego życie było niezajmujące, wypełnione
pracą i staraniem się o przetrwanie. Nie działo się w nim już od tak dawna
nic, co w jakikolwiek sposób by na niego oddziaływało, że teraz z trudem
potrafił ogarnąć emocje przez niego przepływające. Chyba wolał swój spokój i monotonię.
– Wiesz to nawet dobrze, że mamy okazję spotkać się i porozmawiać spokojnie
po za planem zdjęciowym. – Harry zaczął prosto z mostu, poważnie spoglądając na
Blake’a. – Jeśli się choć trochę zapoznamy może da nam to możliwość, aby
wyeliminować zbędne napięcie między nami.
– Harry ma rację – wtrąciła Evette, stawiając przygotowaną pizzę przed nimi
na małym stoliku, a aromat wypełnił całe pomieszczenie. Nie dała Blake’owi
nawet możliwości ustosunkowania się do swojego stwierdzenia, tylko naparła na
niego niczym taran. – Powinieneś poznać go, żeby współpracowało wam się lepiej.
Wiem, że to musi być dla ciebie trudne.
Tak, oczywiście!
Najlepiej od razu zorganizować gangbang i naskoczyć na niego. Dobre chęci
Ev, z całą pewnością brukowały drogę w jego prywatnym piekle.
– A już z całą
pewnością niecodzienne – dodał usłużnie Harry, nie biorąc sobie do serca
ostrego spojrzenia Blake'a.
– Tym bardziej, że nigdy ci nawet do głowy nie przyszedł pomysł pozowania,
a co tu dopiero mówiąc półnago.
Gdyby to było takie proste, westchnął
w duchu Blake, momentalnie tracąc apetyt. – Bo
przecież nie chodziło wcale o półnagiego mężczyznę w jego ramionach!
– O mnie się nie martw. Jeśli dasz mi instrukcje, co mam robić nie powinno
być problemu – stwierdził ze spokojem, którego nie czuł i w ogóle zastanawiał
się czy potrafi go skutecznie udawać. Nie miał zamiaru roztrząsać swoich
dylematów ani z Harrym, ani nawet ze swoją przyjaciółką. Sam musiał
wyciągnąć wnioski z całej tej sytuacji i ogarnąć się. To przecież tylko kolejna
rzecz zdarzająca mu się w życiu. Wszystko inne przecież pozostaje niezmienne.
– Chodzi o to, że …– zaczęła lekko zaskoczona Evette, ale przerwał jej
sztucznym uśmiechem.
– Nic się nie martw, powtarzam ci. Już mniej więcej wiem, o co chodzi z
całym tym pozowaniem. Dasz nam w przyszłym tygodniu wskazówki i po problemie.
Mam tylko nadzieję, że ogarnę koncepcję całego tego projektu – mruknął
nonszalancko, biorąc kawałek pizzy. Jego towarzysze spojrzeli na niego z
niedowierzeniem i odrobiną obawy. Gula dławiła go w gardle, ale jadł
zdeterminowany, przełknąć lub się udławić swoimi kłamstwami. Chciałby mieć już
to wszystko za sobą. Oczy Harry’ego śledziły każdy jego ruch, co lekko go
wnerwiało, ale obiecał sobie nie reagować. Przetrwa te pieprzone zdjęcia i
zarobi pieniądze. Koniec, kropka. Nie ma problemu.
– Mmm… w takim razie super! – Evette padła na fotel i włączyła swój
ukochany film „Piąty Element”. Oglądał go jakieś pięć milionów razy, ale nie
śmiał zaprotestować. Jego przyjaciółka zamieniała się w prawdziwą tygrysicę, kiedy
ktoś stawał między nią i Bruce’em Willisem. Zwłaszcza, kiedy była zmęczona lub
zestresowana. Ciekaw był, które z powyższych ją gnębiło. Wiedział jednak, że
przyjdzie odpowiedni moment, a zostanie poinformowany czy będzie chciał
wiedzieć czy nie. Nie żeby miał coś przeciwko temu. Wolał to niż wyciąganie
tego z niej na siłę. Co było nie tylko bezowocne, ale i śmiertelnie
niebezpieczne.
Decydując się nie naciskać, Harry spokojnie oparł się o sofę i częstując
się kawałkiem pizzy, wpatrzył w wielki telewizor Evette. Który był czasem
głównym powodem, dla którego Blake lubił przesiadywać u swojej przyjaciółki.
Jej wypasiony pięćdziesięciocalowy telewizor zawieszony na ścianie na nim
osobiście robił wrażenie. Na nim wszystko oglądało się dobrze. I grało. Choć
udawał, że nie jest uzależniony od Xboxa. Pożeracza czasu.
– Widziałeś to? – zapytała w pewnym momencie Harry'ego Evette, z pełnymi
ustami, zerkając przez ramię na obu mężczyzn. Jej mina wskazywała, że powinien
udzielić jedynej poprawnej odpowiedzi. Harry jednak tylko potrzasnął głową
przecząco, przełykając wielki kęs i dwa niebieskie lasery wbiły się natychmiast
w jego mózg rozbierając go na części pierwsze. Wyglądała na totalnie zszokowaną
taką możliwością. W jej opinii to było na pograniczu świętokradztwa i herezji.
Harry jednak wiedział, kiedy jego tyłek był w ogniu. Posłał jej wielki, uroczy
uśmiech, oślepiając dołeczkami.
– Nie oglądałem jeszcze, ale lubię Bruce Willisa. Jestem więc święcie
przekonany, że mi się spodoba – mrugnął do Evette, wymownie poruszając brwiami,
a Blake zadławił się piwem.
– Ja lubię Milę Jovovich – palnął bez zastanowienia, sciągając na siebie
uwagę swoich towarzyszy. Klnąc w duchy własną głupotę i nadpobudliwą
wyobraźnię, zmuszającą go do podkreślenia, że jego interesują kobiety, Blake
wbił spojrzenie w butelkę z piwem.
Evette przyjrzała mu się przez chwilę, ale ostatecznie tylko skinęła głową,
już na nowo pochłonięta filmem. Harry za to spojrzał na niego ledwie kryjąc
wesołość.
– Ja też ją lubię. Jest fantastyczna. Dodaje seksapilu i klasy filmom, w
których gra. Nawet w Resident Evil – powiedział przyciszonym głosem tak, że
Blake musiał się pochylić w jego stronę, aby dobrze usłyszeć. – Nawet, jeśli
nie znoszę horrorów ten jeden oglądałem. – Kiedy Blake rzucił mu zaskoczone
spojrzenie, Harry wyznał z lekko ironicznym uśmieszkiem. – Boję się oglądać takie
makabryczne filmy. Przerażają mnie i śpię plecami do ściany bojąc się tego, co
może zakraść do mnie od tyłu i zaatakować mnie w ciemnościach nocy.
Blake zachłysnął się piwem, kaszląc gwałtownie. Z oczy poleciały mu łzy, a
oddech utknął w piersi na niecodzienną deklarację swojego towarzysza.
To zdecydowanie zmieniło punkt odniesienia wyobrażeń Blake'a na temat
Harry'ego. Stwierdzenie było absolutnie zaskakujące i nie wiedział jak odnieść
się do wyznania mężczyzny, że czegoś się bał. On sam również nie lubił i nie oglądał
horrorów, ale nie przyszłoby mu na myśl żeby łączyć to z obawą, a już z całą
pewnością nie wpadłby na pomysł tak zwyczajnie wyznać to komuś. Był
zapracowany, zabiegany, zmęczony, jeśli już znalazł czas na oglądanie
telewizora, wybierał taki program czy film, który naprawdę lubił. Nieprzyjemne
odczucie w trakcie ociekających krwią, wypełnionych walającymi się członkami
kiczowatych seansów nigdy wcześniej nie postrzegał, jako potencjalny starach.
– Blake? – zapytał nagle Harry przyciszonym tonem, wyrywając go z
rozmyślań. Kiedy ten uniósł na niego, nadal lekko załzawione spojrzenie, dodał
cicho. – Nie lubisz mnie?
– Co? – Po raz drugi szok wstrząsnął Blake’iem tak, że widocznie podskoczył
na kanapie. Niewiedział czy bardziej bezpośredniość Harry’ego go zaskoczyła,
czy samo pytanie. Nie był przyzwyczajony do bezpośrednich konfrontacji. Szybko
spojrzał na Evettetę, ale ta zdawała się nie zwracać na nich uwagi z zapartym
tchem patrząc jak Mila skacze – po raz milionowy – z gzymsu kosmicznej budowli,
wpadając do taksówki prowadzonej przez Bruce’a.
– Mam wrażenie, że mnie nie lubisz. – Kontynuował dyskretnie Harry, trochę
nerwowo przeczesując włosy dłonią. – Nie odzywasz się prawie wcale, nie udajesz
nawet, że masz ochotę na rozmowę. Nie wiem. Staram się nie traktować tego
personalnie, ale… pracujemy razem. Jeśli bardzo nie chcesz… zrezygnuję ze zdjęć,
a Evette znajdzie ci kogoś, kto bardziej… nie wiem, spełni twoje oczekiwania… –
dodał smutno, opuszczając powieki i zasłaniając szybko emocje odbijające się w
jego brązowych, ekspresyjnych oczach.
Przełykając ślinę z trudem, w niespodziewanie suchych ustach, Blake wlepił
spojrzenie w siedzącego przy nim mężczyznę. Jeśli Harry odejdzie, Evetta
go zabije, a on dostanie kogoś nowego do pozowania. Myśl o tym praktycznie go
otrząsnęła wewnętrznie, a zimny dreszcz powędrował po jego plecach. O tym, że
Harry mógł czuć się nieswojo przez jego zachowanie nie chciał myśleć.
– Nie, oczywiście, że nie. Nie wiem, czemu odniosłeś takie wrażenie. – Wzruszył ramionami udając zaskoczenie jego
pytaniem. – Bardzo dobrze mi się z tobą współpracuje. Po prostu nie znamy się.
Jestem zapracowany. Wszystko to razem jest dość trudne do ogarnięcia. Nie
wyobrażam sobie jednak zmiany na kogoś innego. – Nie kłamał. Nie wyobrażał
sobie dotknąć jakiegoś innego faceta. Harry przyglądał mu się uważnie, więc
zaparł się wewnętrznie, aby nie zdradzić turbulencji w jego umyśle. Chciał być
obojętny i spokojny, a mógł tylko udawać i doprowadzało go to do szału. Nie
żeby to była wina Harry'ego. – Przepraszam, chyba jestem po prostu wykończony.
Oprócz pozowania – powiedział kpiąco
i z emfazą – mam jeszcze małą firmę sprzątającą. Na koniec tygodnia po prostu
padam. Nie sprzyja to też moim talentom socjalnym.
Harry jeszcze przez moment lustrował go poważnie, starając się rozgryźć czy
Blake jest z nim szczery czy go zbywa. Trudno jednak było wyczytać cokolwiek z
jego twardej, zamkniętej twarzy. Rozsądek podpowiadał mu, żeby odpuścić. Nic
dobrego nie przyjdzie mu ze zniechęcenia do siebie swojego nowego znajomego.
Miał jednak wrażenie, że za każdym razem uderza o mur. Przełykając więc
wszystko co cisnęło mu się na usta, przytaknął, po czym uśmiechnął się szeroko
oślepiając swoimi uroczymi dołeczkami jak zwykle.
– Zdjęcia mógłby się wydawać taką prostą sprawą, ale muszę przyznać, że po
ostatniej sesji moje mięśnie protestowały na całego – powiedział w końcu,
odpuszczając Blake’owi. Tak naprawdę nie chciał usłyszeć, że Blake jednak nie
chce z nim współpracować. – Nie śmiem nawet sobie wyobrażać, co twoja przyjaciółka
wymyśliła na przyszły tydzień.
Blake zadrżał i z przerażeniem rzucił spojrzenie na kobietę.
– Mam nadzieję, że nic, co się skończy ofiarami w ludziach – szepnął
konspiracyjnie. Jego chrapliwy głos robił dziwne rzeczy Harry’emu i ukrywanie
tego było coraz trudniejsze. Starał się jednak być dzielny. Blake uśmiechnął
się półgębkiem. Miał zamiar wyluzować, choć piwo pewnie mu w tym wydatnie
pomagało.
– Słyszałam! – Evette wstała i pogalopowała do kuchni po kolejną porcję alkoholu.
Jej pizza zniknęła zanim ktokolwiek dał radę się zorientować. Gdzie ją całą
pomieściła to była zagadka. Blake z Harry’m w tym czasie nie zjedli więcej
niż po kawałku lub dwóch. – Już mam plan – dodała wracając. – Ale go nie
zdradzę do poniedziałku. – Rzuciła pogodnie i znów wpełzła na swój fotel.
Podwijając nogi pod siebie.
– A ty często pozujesz? Zajmujesz się tym zawodowo? – Blake wykazał się
wreszcie inicjatywą i cicho zwrócił do Harry’ego, który zdawało się, że tylko
pobieżnie zerkał na ekran, całą uwagę skupiając na swoim towarzyszu. Subtelny
niestety nie był. – Wydaje się, że ci to tak łatwo przychodzi.
– Nie – mruknął Harry, nie wiedzieć czemu, nagle spłoszony. – To pierwszy
raz jak pozuję do zdjęć w jakiejkolwiek formie. Chyba, że rodzinne się liczą… –
Złapał kawałek pizzy i wpakował go szybko do ust. Blake mentalnie wzruszył ramionami.
– Dobrze ci idzie jak na pierwszy raz, w takim razie – stwierdził w końcu,
odrapując etykietkę z butelki, krótko przyciętym paznokciem. Nie wiedział,
co robić z rękoma. Gdzie patrzeć, skoro patrzenie na Harry’ego wydawało mu się
ciągle zbyt… natarczywe? Jego spierzchnięte, zgrubiałe od pracy dłonie, jak nic
innego uświadamiały mu gdzie znajduje się jego miejsce.
– Dzięki. To nic skomplikowanego właściwie – odpowiedział Harry, kiedy
wreszcie zdołał przełknąć kęs. – Myślałem, że będzie trudniej, szczerze mówiąc.
– Czemu? – To akurat wydało się Blake’owi bardzo ciekawe.
– Bo myślałem, że będziesz jakimś zarozumiałym, nadętym modelem. – Śmiech
przebijał z jego każdego słowa, choć starał się zachować poważną minę. –
Wiesz skupiającym na sobie uwagę wszystkich i jęczącym; za gorąco, za zimno, wody,
kawy, szampana, kawioru… – Harry przewrócił oczyma wymownie.
Blake nie wiedział czy się śmiać, czy obrazić, choć wybrał to pierwsze. On
sam zastanawiał się nad tym, jaki będzie model, który będzie z nim
współpracował. To znaczy w chwilach, w których w ogóle pozwalał sobie na
myślenie o tym. Czego unikał, aż do momentu pierwszego pstryknięcia.
– Problem z głowy, bo nie jestem modelem – rzekł w końcu trochę cynicznie.
Nie ukrył jednak uśmieszku, jaki towarzyszył jego stwierdzeniu.
– Jak dla mnie równie dobrze mógłbyś być. Jesteś wystarczająco przystojny,
aby być modelem, kurczę mógłbyś być bożyszczem tłumów bez wysiłku. – Gorące
spojrzenie przemknęło po ciele Blake'a i zanim Harry zorientował się, co robi
wyciągnął dłoń, żeby dotknąć muskularnej piersi mężczyzny. Hipnotyzowała go,
wołała, kusiła. Blake widocznie zesztywniał. Gorące rumieńce zalały policzki
Harry’ego, kiedy się ocknął z cholera wie, jakich wyobrażeń hasających po jego
umyśle. – Przepraszam.
– Jeśli chcesz Blake'a wystraszyć świetnie ci idzie – Evette zerknęła przez
ramię na Harry’ego, wymownie przewracając oczami. Jej mina oscylowała między
rozbawieniem, a niezaspokojoną ciekawością.
Aby nie dołączyć do rumieniącego się mężczyzny, Blake zignorował przytyk
przyjaciółki i zwyczajnie chwycił butelkę z piwem.
– Nie przesadzaj Evette. Nie jestem aż tak bojaźliwy.
– Więc nie przeszkadza ci, że jestem gejem? – rzucił Harry łapiąc go z
opuszczona gardą.
– A jakie to ma właściwie dla mnie znaczenie? – zapytał udając, że nie
rozumie pytania. – To jakbym się zapytał czy przeszkadza ci, że jestem hetero?
– powiedział, dumny ze swojego opanowania i spokojnego głosu. Po zastanowieniu
doszedł do wniosku, że faktycznie, postrzeganie kogoś przez pryzmat orientacji
seksualnej jest idiotyczne. Napięcie między nim i Harrym miało bardziej
personalne podłoże, a przynajmniej jego intuicja tak mu podpowiadała.
– Bo mi przeszkadza – westchnął Harry, niemal tuż przy uchu Blake'a. Jego
szczupłe ciało lekko pochylało się ku niemu. – Wolałabym abyś był przynajmniej
bi!
Śmiech Evette z trudem przebił się przez dudniącą w głowie Blake'a krew.
Rozpalone spojrzenie Harry’ego świadczyło dobitnie o tym, że mówił śmiertelnie
poważnie. W końcu wzruszył ramionami starając się stłumić nieprzyjemne drganie
swojego żołądka.
– Nie można mieć… wszystkiego? – Czemu
to stwierdzenie ostatecznie wyszło jak pytanie, Blake nie miał pojęcia.
***
Ostrożnie, ukradkiem zerkając, Ev spróbowała nie wiercić się z ekscytacji.
Nie mogła poskromić ciekawości. Mężczyźni rozmawiali zbyt cicho, aby mogła
wszystko zrozumieć, co było powiedziane, ale język ich ciał był aż nadto
oczywisty.
Harry był urzeczony i zafascynowany jej przyjacielem. Spojrzenie, ledwie
powstrzymywane gesty i ruchy, zdradzały go równie skutecznie jak błysk w oku i
delikatne rumieńce na złocistej cerze. Wisiał na każdym słowie padającym z ust
Blake'a, ale udawał obojętność.
Gruboskórny, oporny Blake za to wyglądał, jakby lada moment miał wyskoczyć
z własnej skóry. Niczym sokół obserwował swojego rozmówcę, jak gdyby ten lada
moment miał zamiar zaraz rzucić się na niego i czynić niewyobrażalne rzeczy
jego ciału. Był czujny, skupiony i ostrożny poświęcając całą swoją uwagę adwersarzowi.
Sam fakt, że Blake podchodził do Harry'ego tak emocjonalnie, było dla
Evette szokujące. Zazwyczaj był jak bezemocjonalny, zaprogramowany na przetrwanie
robot. Dawno nie widziała, aby zareagował na drugiego człowieka z czymś więcej
niż irytacja i chłód.
Z westchnieniem, zwróciła uwagę na końcowe napisy filmu, który generalnie
przegapiła, tak skupiona była na swoich gościach. Nie, żeby nie znała w nim
każdego słowa i momentu. Nie miała jednak już dłużej wymówki na to, żeby nie
wtrącać się do ich rozmowy. Chciała dać im jeszcze moment i nastawić się psychicznie
na reakcję na jej projekty. Tylko fair wydawało jej się, aby je zobaczyli, a
jak znała Blake'a nie zapytałby o okładkę i efekt końcowy, nawet gdyby język
miał mu odpaść.
Zrezygnowana wyłączyła telewizor, rzucając mężczyznom ostatnie ukradkowe
spojrzenie.
Przysięgała sobie w duszy, że nie bawiła się w swatkę. Po katastrofie, jaką
okazało się jej małżeństwo, nawet nie była romantyczką. Raczej sceptyczną
cyniczką. Jej wyobraźnia jednak hasała samopas bez udziału jej woli. Chciała,
aby Blake był szczęśliwy. A jak do tej pory nie tylko nie znalazł kobiety,
która dałaby mu, choć namiastkę szczęścia, ale wręcz nie był zainteresowany. Co
martwiło ją niepomiernie. Dlaczego nie rozważyć innych opcji? Tak po prostu,
dla pewności? Jej małżeństwo miało być perfekcyjne. Tradycyjne i wspaniałe. A
było koszmarem na jawie. To, co dla jednych służy, jako wymówka pod nazwą „tradycyjne
wartości”, dla innych może być piekłem na ziemi. Może czasem warto było
zaryzykować i spojrzeć pod innym kątem? Bóg jej świadkiem, że w jej przypadku
odwieczne zwyczaje się nie sprawdziły.
Słodki, przystojny Harry był idealny dla jej przyjaciela. Był stanowczy,
zdecydowany i aż wibrował życiem. Uzupełniałby Blake'a idealnie. Wystarczy,
żeby uparty tłumok otwarł oczy.
Nie mogąc dłużej zwlekać, ruszyła do
swojej pracowni. Chciałaby zdławić nerwy skręcające jej wnętrzności, ale nie
mogła nic poradzić na to, że dłonie lekko jej drżały. To zlecenie było dla niej
wielkie. Była jednocześnie podniecona, przerażona i pełna nadziei. Możliwości,
które się dla niej otwierały były nieokreślone.
Opinia Harry'ego była bardzo ważna, ale nie obawiała się jej. Jej prace
były dobre i wiedziała o tym, a on był zbyt miły, aby naruszyć ich kruchą i
nieśmiało rozwijającą się przyjaźń. Nie wspominając już o ich układzie.
Z jej przyjacielem sytuacja przedstawiała się z goła inaczej. Jego osąd znaczył
dla niej zbyt wiele. Tylko on wierzył w nią, kiedy ona sama przestała w siebie
wierzyć. Nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby nie zaakceptował jej pracy. Nawet
nie chciała o tym myśleć.
Tachając, trzy plansze formatu B3 pod pachą, stanęła w końcu naprzeciwko
swoich gości. Robiąc dobrą minę do złej gry, spojrzała na nich z wyzwaniem.
– Patrzcie chłopcy i podziwiajcie! – Jeśli jej serce miało wyskoczyć jej
przez gardło, miała tylko nadzieję, że będzie to szybkie i bezbolesne
doświadczenie. Z dumą i obawą rozłożyła swoje projekty na stoliku przed nimi.
Detale, których nie było wcześniej, wypełniały planszę w najdokładniejszych
szczegółach.
Mag nagle był przykuty do kolumny w nogach wielkiego łóżka, a ogromny miecz
z grawerunkami na potężnym ostrzu, leżał u stóp zniewalającego go Wojownika.
Obaj znaleźli się w ciemnej sypialni, gdzie ogarki świec karmiły cienie
spowijające całe wnętrze. Blask bił tylko z ich splecionych ciał.
Mag walczył. Swoim ciałem, spiętym i wibrującym. Opierał się przed
nieuniknionym. Był jednak bezradny i sfrustrowany. Napięcie i emocje wręcz
promieniowały z jego ciała… Ale nie mógł wygrać z objęciami potężnego
Wojownika. Niezachwiany i twardy, był jak monument nad drżącym w jego ramionach
mężczyzną. Mięśnie niczym postronki, tańczyły pod ich skórą. Każda linia ich
ciał kryła w sobie siłę i potęgę. Żadne łańcuchy nie mogły jej skryć u
uwięzionego Maga. Z ciała Wojownika wręcz biła w oczy. Cień kryjący górną część
ich twarzy, ukrywał ich tożsamość, ale usta zaciśnięte w cienką linię
zdradzały, aż za bardzo, tłumione emocje. Niebezpieczeństwo i pragnienie
splecione ciasno w jedno, w pięknym pokazie siły i pożądania. Uniesione
buńczucznie podbródki sprawiały, że ich usta znajdowały się blisko siebie. Można
byłoby się właściwie spodziewać, co się stanie, gdyby niezatrzymana w obiektywie
chwila, kradnąca odpowiedź na pytanie patrzącego.
Trzy ujęcia walki z namiętnością i niechcianymi emocjami wyrwały ciche
okrzyki zaskoczenia z ust Harry'ego i Blake'a. Ich twarze odbijały tysiące
emocji.
Zaskoczony Harry z nieśmiałym uśmiechem odgarnął za ucho włosy, starając
się najwyraźniej znaleźć słowa, które jak burza przelatywały przez jego głowę.
Nie wierzył, że to on jest na tym obrazku. Nie pojmował, że może wyrażać sobą
tyle różnych rzeczy. Nie rozumiał jak to się stało, że tyle z siebie odsłonił.
Był nagi przy Blake’u i śmiertelnie go to przerażało.
Ev wbiła w nich spojrzenie ostre i błagalne jednocześnie.
– Wow – wydukał w końcu, kiedy cisza
stała się ciężka jak ołów. Zesztywniałe ciało Blake'a przy jego boku, tylko
pogarszało sprawę, poderwał się więc na nogi, aby pogratulował autorce
projektu. – Masz ogromny talent! Nie miałem pojęcia, że z jednego zdjęcia
możesz wyczarować takie dzieło! – Pochwalił całkiem szczerze.
Niebieskie oczy rozbłysły niczym neony.
– Ach tam, nie przesadzaj – powiedziała, obejmując go jednak mocno. Z ulgą,
której nie udało jej się całkiem ukryć, cmoknęła go w policzek. – Bez was nie
poradziłabym sobie – dodała, spoglądając na swojego przyjaciela wyczekująco.
Blake otrząsnął się ze stuporu. Patrzył na plansze, ale postać, którą
widział była mu obca. To nie był on. Potężny, drapieżny i zdecydowany. Nie
tylko Harry wydawał się nagi. Również on nagle był wyeksponowany, bez względu
na spodnie, które miał ubrane. A przecież Wojownik nie miał nic z niego. Nie
mógł mieć, prawda? I nie wiedział jak czuł się z świadomością, że taka
możliwość istniała.
– Rudzielcu ja nie wiem, że ty jeszcze nie jesteś sławna na cały świat –
powiedział w końcu, rozciągając usta w uśmiechu, prawie bolesnym. – Przeszłaś
samą siebie! – Objął przyjaciółką z całych sił, kryjąc twarz w jej szyi. Nie
chciał patrzeć jej w oczy, bo nie chciał, żeby dostrzegła jak bardzo był
przerażony i skonfundowany.
Dlaczego tak bardzo się przejmował?
Projekty były wspaniałe. Idealne. Nawet sobie nie wyobrażał, że wyjdą tak
dobrze. Głębia całej sceny porażała autentycznością.
A przecież tylko udawali… udawali to pożądanie i pragnienie. Nawet nie
walczyli tak naprawdę, prawda?
– Wydawnictwo zaakceptowało projekty, ale ostatnie słowo ma pisarka. – Rozemocjonowana
Evette zatarła dłonie, uśmiechnięta od ucha do ucha. – Dodam napisy zgodnie z
jej wskazówkami i gotowe! Tłuściutki czek zmieni właściciela!
– Musimy to uczcić! – zasugerował Harry radośnie, z nadzieją patrząc na
Blake'a.
Mężczyzna stłumił ciężkie westchnienie.
– Jasne! Zdecydowanie musimy uczcić twój wielki i zasłużony sukces! – Przytaknął
mrugając do Ev, próbując wysupłać tak wiele entuzjazmu jak wiele mu się udało
bezboleśnie.
Pisk radości i dziki taniec jego przyjaciółki, po całym mieszkaniu był wart
poświęcenia. Przecież może zachowywać się w cywilizowany sposób przez jeden
wieczór. Może nawet nikogo nie pogryzie.
***
Kiedy życie kopie cię po tyłku więcej razy niż masz ochotę się przyznać,
zaczynasz wyłączać wszystko, co zaczyna ci się nagle wydawać zbędne.
Rozrywkę, bo właściwie okazuje się, że nie bawi cię to samo, co większości
twoich znajomych. Towarzystwo ludzi, którzy i tak gros czasu bardziej cię
denerwowali niż bawili. Oraz marzenia, bo o czym marzyć jeśli rzeczywistość
wali cię w pysk brutalnie ilekroć przyjdzie ci do głowy, że możesz i właściwie nawet
zaczynasz w to wierzyć.
Dzień po dniu mija i nagle pewnego dnia okazuje się, że twoje całe życie to
praca. Na dodatek taka, która wysysa z ciebie każdy najmniejszy zalążek
entuzjazmu czy radości życia i nie pozwala na nic więcej niż tylko ponura
egzystencja. Blake pogodził się z tym już dawno temu. Niczego już właściwie nie
oczekiwał. Nie miał pragnień innych niż zwyczajnie przetrwać.
A czasem nawet to było walką.
Zwyczajnie żyć wcale nie było tak łatwo, jakby się mogło człowiekowi
wydawać.
Mając niekończące się problemy z autorytetami szybko przekonał się, że
ciężko mu było mieć szefa i nie staczać ciągłych walk. Został więc szefem
samego siebie. Bez wsparcia rodziny, bez pomocy i bez wspaniałego wykształcenia
nie było wiele rzeczy, które mógł robić. Zawsze był ktoś zdolniejszy, bogatszy
z lepszymi perspektywami.
Zawsze też jednak było coś, czego inni ludzie nie chcieli robić.
I właśnie tam Blake znalazł dla siebie miejsce.
Pomysł zrodził się przez przypadek, kiedy jeszcze był bardzo młody. W
wypełnionym przez rodzeństwo po brzegi domu, nie potrafił wysiedzieć. Jako
szesnastolatek chudy i wysoki był popychadłem swoich dwóch potężniej
zbudowanych, starszych braci, a jego dwie młodsze siostry zwyczajnie nie miały
z niego pożytku i nieraz dawały mu odczuć, że zawadza. Szybko więc zaczął
spędzać więcej czasu po za domem niż z rodziną. Jego rodzice nie byli
zainteresowani tym, co się z nim dzieje. Byli zbyt zapracowani i skupieni na
sobie. Trochę przestał im się dziwić, kiedy zaczął sam pracować. Jedyne, czego
nie potrafił pojąć, to po co było im tyle dzieci jeśli nie byli zdolni ich
utrzymać i pewnie nieświadomie, ale jednak, winili je za zrujnowane życie i
wypruwanie sobie żył.
Zaczynał od najcięższych prac w
najgorszych miejscach. Syf, w jakim ludzie potrafili czasem żyć nadal go
zadziwiał po tych wszystkich latach. Zaciskał jednak zęby i pracował do
wyczerpania, nie myśląc o niczym innym niż tylko o dniu, kiedy nie będzie
musiał już tego robić. Choć nigdy nie marzył, aby być bogatym. Chciał po prostu
być bezpieczny. Z czasem nauczył się nie dawać wykorzystywać i pracować tak,
aby realizować swoje plany. Prawie dziesięć lat później był niezależny, ale na
tę niezależność pracował do utraty tchu.
Jego firma sprzątająca była mała, lecz wystarczała na jego potrzeby. Bywało
ciężko, ale zazwyczaj pozwalała mu żyć na poziomie i zapewniała mu
stabilizację, której dla siebie pragnął. Zdawał jednak sobie sprawę z tego, że
najmniejsze potknięcie może zaważyć na tym wszystkim, co osiągnął. Za
największy swój sukces Blake uważał stworzenie miejsc pracy dla swojej
przyjaciółki i jej najstarszej córki Becky, która była samotną matką. Zawsze
mógł na nich polegać, nawet kiedy były tylko sąsiadkami jego rodziców i
przygarniały nieporadnego nastolatka. Był dumny z siebie, że teraz one mogły
polegać na nim.
Walcząc o resztki błogiego snu,
umykającego mu brutalnie, Blake zacisnął pięści na kołdrze. Nie mógł uwierzyć,
że już był ranek. Przecież dopiero, co zamknął oczy! Z trudem udało mu się
uchylić powieki, aby zerknąć na ekranik komórki. Piekielne urządzenie drylowało
dziurę w jego mózgu bezlitośnie. Wyświetlające się imię Mary nie wróżyło
dobrze. Była szósta rano i choć nie było żadnym zdziwieniem, że ta kobieta,
demon pracy, już nie spała, o tyle zdziwieniem było, że do niego dzwoniła.
Pięćdziesięciolatka była niezależnym, zdeterminowanym małym czołgiem do zadań
bojowych. Niczym taran szła przez każdy dom i każdą pracę, jaka nawinęła jej
się do rąk. Jeśli nie potrafiła poradzić sobie z jakimś problemem, to chyba
nikt inny nie umiał.
Stłumił jęk, modląc się w duszy o jeszcze kilka chwil snu. Telefon od współpracownicy
był jednak złym znakiem i pierwsze oznaki zdenerwowania zaczynały wkradać się
pod jego kołdrę, sprawiając, że zrelaksowane mięśnie zaczęły tężeć.
Jeśli pamięć go nie myliła Mary i Becky miały zakończyć sprzątanie domu,
który dziś miał być zdany właścicielom. To miały być tylko kosmetyczne poprawki
i detale. Ona zawsze chciała się upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu i
lśni, tak, że potrzeba było okularów przeciwsłonecznych, aby wejść do holu.
Czasem w duszy zastanawiał się czy Mary nie ma nerwicy natręctw taką była
perfekcjonistką. Na co oczywiście nigdy nie narzekał. Bez niej chybaby sobie
nie poradził, a już z całą pewnością nie poszerzyłby usług swojej firmy o taki
dochodowy asortyment. Dla niego takie rzeczy jak świeże kwiaty, odświeżacze
powietrza czy czyste ręczniki, to były detale, o których sam z własnej
nieprzymuszonej woli by nawet nie pomyślał. Może wpadłby na uzupełnienie wody
mineralnej w lodówce i świeże pieczywo, ale nic pond to. Zadowolony klient to
podstawa i ta niewielka kobietka uświadomiła mu to bardzo dobitnie i głośno.
Jeśli Mary dzwoniła, to mogło oznaczać tylko jedno… coś nie poszło zgodnie z
planem.
– Mary? Czy coś się stało? – wychrypiał do słuchawki. Jego głos zabrzmiał
bardziej szorstko niż zwykle, ale pocieszał się, że jego współpracowniczka zbyt
dobrze go znała, aby przejąć się jego tonem. Za łyk wody dałby się ogolić na
sucho. Niezdecydowany był jednak czy wypełznąć z ciepłej pościeli. Może jakimś
cudem to nic, co go zmusi do wstania?
– Eee… Blake… strasznie mi przykro, że cię budzę. Wiem, że miałeś mieć
wolny dzień, ale…–zawahała się. Jej zdenerwowanie wręcz wibrowało przez
słuchawkę. A Mary nigdy się nie denerwowała. Ona zwyczajnie zakasywała rękawy i
zabierała się do pracy. Ewentualnie usuwała przeszkody ze swojej drogi
własnoręcznie.
– Spokojnie, nie masz się co martwić. – Blake starał się brzmieć, choć
trochę przekonywująco, obawiał się jednak, że mu słabo poszło. Trąc piekące
oczy, spróbował skoncentrować się na rozmowie zamiast pulsującego bólu za gałkami
ocznymi. Ile godzin spał? A tak,
przynajmniej siedem. Z czego z pięć było wypełnione smukłym, męskim ciałem
Harry'ego, przyciśniętym do niego jak druga skóra. Jezu… teraz regularny młot
pneumatyczny napieprzał w jego czaszce. – I tak miałem wstawać właśnie. –
Przewrócił się na drugi bok, walcząc z jękiem rozkoszy, gdy ciepłe przykrycie,
otuliło go szczelniej. – Mam masę rzeczy do zrobienia. – Podpisać papierek odbioru budowy. Jeden. – Mam spotkania, – jedno – projekty do przejrzenia – jeden – i w ogóle trochę pracy w terenie.
– Zaliczyć jakiś bar w czasie lunchu.
– Nie musisz się, więc przejmować, że dzwonisz. Może nawet dobrze. Planowałem do
was zajrzeć i zapytać czy potrzebujecie pomocy…
– Hmm… niemniej i tak czuję się podle, że zawracam ci głowę… wiem jak
ciężko pracujesz. Jeśli nie odpoczniesz, wkrótce się wykończysz. – Matczyny ton
zawsze sprawiał, że Blake nie wiedział, co powiedzieć, to też był raczej
zadowolony, że tym razem brzmiała bardziej, jakby w ogóle żałowała, że
zadzwoniła i biła się z myślami czy w ogóle mu powiedzieć, co się stało, czy
sprytnie wykręcić. Jak ją znał była pewnie przekonana, że to nic, co zasługuje
na jego uwagę.
Blake zdławił przekleństwo. Teraz to już zaczynał się martwić na całego.
– Skoro już dzwonisz to równie dobrze możesz powiedzieć, co się stało –
westchnął cicho, modląc się w duszy, aby było to cokolwiek, z czym faktycznie
będzie umiał sobie poradzić.
– Chodzi o to, że musiałam wziąć Carol ze sobą, aby mi pomogła. Becky miała
wizytę u lekarza – przyznała w końcu
Mary cicho, jakby się obawiała, że zgani ją za wzięcie do pracy swojej
szesnastoletniej córki. – A wiesz, że Penny z miejsca chciała przyjść z nią –
tłumaczyła się zdenerwowana. – Przysięgam, że nie rozumiem tych dziewczyn.
Zachowują się jak siostry i jak najwięksi wrogowie w tym samym czasie. Nie
rozumiem… – przerwała w końcu swoje trajkotanie, uświadamiając sobie, że Blake
cierpliwie słucha i czeka na to, żeby przeszła do meritum. Odchrząknęła cicho.
– Robotnicy tu nadal są… – wymamrotała w końcu, jakby to miało wszystko
wyjaśniać.
Z głośnym przekleństwem Blake znalazł się w kuchni, włączając ekspres do
kawy, zanim jeszcze jego mózg zdołał zarejestrować fakt, że ciepły kokon, w
którym się znajdował został już tylko wspomnieniem, a jego praktycznie nagie
ciało drżało lekko z zimna. Było lato, ale poranki w jego małym mieszkanku były
zimne. Zawsze.
– Będę tam za pół godziny – rzucił cicho do słuchawki, wchodząc do
łazienki. Ponure odbicie w lustrze przywitało go, jak co ranka. Z tym typem doszedł do porozumienia już dawno,
że nie często będą patrzyli sobie w oczy. Z westchnieniem przeciągnął dłonią po
twarzy, chrzęszcząc cicho.
Nie, nadal nie widział sensu w goleniu się.
Zresztą Ev terrorystka zażądała od niego, aby go tylko przycinał na
odpowiednią długość, żeby jak to ujęła: wyeksponować jego cechy twardziela.
– Prawdopodobnie przesadzam! – Mary znów zaczęła się usprawiedliwiać, ale
jej głos drżał lekko.
– Nie mniej i tak muszę się tam pojawić – przerwał jej Blake zdecydowanie.
Woda z prysznica zaczęła powoli się ogrzewać, ale wiedział aż za dobrze, że
miał jakieś dziesięć minut, aby wziąć prysznic. Inaczej odmrozi sobie jaja. Jak
wszystko w jego mieszkaniu prysznic tylko pozornie działał. – Uważajcie na
siebie. Ja będę tam zanim się obejrzysz.
– Blake… – głos kobiety urwał się, jakby nie wiedziała jak podziękować, że
nie wyśmiał jej obaw tak po prostu.
– Kobieto! Muszę wygrać wyścig z moim prysznicem – zawołał ze śmiechem,
próbując rozładować napięcie. – Po za tym moja kawa woła mnie aż z kuchni.
– Mmm tak, tak sorry! – Roześmiała
się Mary. – Zapomniałam, że jesteś nie do użytku publicznego bez swojej
kofeiny. Pa!
– Pa! – odparł, ale był praktycznie pewien, że Mary już się rozłączyła.
Jak błyskawica wpadł pod natrysk i jeszcze szybciej z pod niego wyskoczył. Nie
był pewien czy nie pobił nowego rekordu w braniu prysznica.
Zanim opróżnił pierwszy kubek kawy, już był praktycznie przygotowany do
wyjścia. Wskoczył w stare jeansy, które miały więcej dziur i łat niż jeansu, i
szary lekko przyciasny już podkoszulek, praktycznie odruchowo. Ciężka praca
owocowała i większość jego ukochanych T–shirtów wyglądała na jego szerokiej
piersi jak namalowana. Wielkie, ciężkie robocze buciory dopełniały jego
roboczego uniformu. Po raz setny przeklinał siebie w duchu za to, że zgubił
swój turystyczny kubek. Teraz praktycznie z dłonią na klamce nadal sączył kawę,
bo nie był w stanie rozstać się z kubkiem. Jego instynkt podpowiadał mu, że
będzie potrzebował całego wsparcia, jakie tylko może mieć. A czysta kofeina
krążąca w jego żyłach, była jak paliwo rakietowe dla niego. Zresztą sama
rozmowa z Mary już sprawiła, że czuł się nabuzowany.
Zazwyczaj brał każde zlecenie na sprzątanie budynków i posesji, jakie
wpadło mu w ręce. Nieraz prace, które przyjmował wymagały stalowych nerwów i
odpornego żołądka. Od dwóch lat jednak zaczął coraz częściej współpracować z
kilkoma firmami budowlanymi i konstrukcyjnymi. Remont chciało przeprowadzić
wielu ludzi. Nie wielu jednak zdawało sobie sprawę z tego, z jakim bałaganem to
się wiązało. Tutaj wkraczał Blake. Z determinacją, obitą półciężarówką i
kobietą, którą lepiej było mieć po swojej stronie.
Zaparkował przed eleganckim domem w bogatej dzielnicy i z westchnieniem
wyskoczył z auta. Furgonetka Saton Construction & Partner[1],
firmy z którą współpracował najczęściej, stała na podjeździe, a tylne drzwi
auta były szeroko otwarte. Zwoje sznurów i wielkie szpule kabli leżały niedbale
wrzucone do środka. Otrząsając się wewnętrznie na widok niedbałości, z jaką
traktowali swój sprzęt pracownicy, wszedł na dobrze utrzymany ogródek przed
domem. Miał nieodpartą ochotę porozmawiać z właścicielem firmy na ten temat,
ale wiedział, jacy są budowlańcy. Potrafili być prawdziwymi skurczybykami
czasem, a on musiał z nimi współpracować. Nie chciał w sumie sprawiać, aby ten
proceder był jeszcze trudniejszy niż do tej pory.
Po remoncie wszystko wyglądało schludnie i elegancko, choć jeszcze parę dni
temu walały się tu tony gruzu, regipsów, tynków i innych materiałów
budowlanych. Teraz zmiana była kolosalna. Jared Saton był jednym z najlepszych,
nie dziwne więc było, że jego firma tak szybko rozwijała się.
Lekko seledynowa elewacja budynku wspaniale komponowała się z białymi
wykończeniami i ciemno turkusowym dachem. Wnętrze było przestronne i szykowne,
zresztą wystarczył jeden rzut oka na wielki budynek, aby się tego spodziewać.
Przywitał go wielki hol z wypucowanymi na wysoki połysk dębowymi podłogami.
Przy krętej poręczy na piętro stała Mary, ze zmartwioną miną czyszcząc
frezowane szczeble. Jeśli wypucowałaby je jeszcze odrobinę lepiej prawdopodobnie
starłaby cały lakier. Co rusz zerkała w stronę kuchni rozpościerającej się tuż
za wielkim łukiem oddzielającym korytarz od pomieszczenia. Była świetnie widoczna
z miejsca, w którym stał Blake.
Na jego widok jej lekko pomarszczona twarz rozbłysła z radości i ulgi. Jej
oczy, praktycznie czarne, z wdzięczności przymknęły się na sekundę, jakby
dziękowała za wysłuchanie jej modlitw.
– Blake! Tak dobrze, że jesteś… – zaczęła, ale mężczyzna przerwał jej
potrząśnięciem głowy, z uwagą i ostrożnością patrząc w stronę kuchni. Mary
lekko zdenerwowana przygładziła siwiejące na skroniach włosy, ale nie
zaprotestowała i milcząc wróciła do swojego nerwowego sprzątania. Blake
poklepał uspokajająco, choć niezgrabnie niewielką, krągłą kobietkę po
przygarbionych od lat pracy plecach. Nie był dobry w pocieszaniu i czuł się jak
zwykle w tych sytuacjach niezręcznie, ale nie chciał, aby stresowała się bez
powodu.
Chciał się zorientować w sytuacji zanim zdecyduje, co robić. Przecież nie
byłaby taka zaaferowana, gdyby nie miała podstaw. Nie chciał martwić jej jednak
bez powodu. Mary po prostu nie była dość
specyficzna w swych obawach, żeby spokojnie mógł wyskoczyć z konkluzjami. Wolał
nie narażać kobiet i swojej firmy, jeśli dałoby się tego uniknąć. Wiedział
jednak, jacy są robotnicy budowlani. Nie generalizując i tak uważał, że w
większości ich pojęcie męskości było po prostu skopane, a testosteron krążył w
ich żyłach jak krew.
Dwóch drabów z zakasanymi rękawami kraciastych koszul i w zielonych
ogrodniczkach, otaczało chichoczącą Penny. Dziewczyna była praktycznie
przyparta do wysepki na środku lśniącej sterylną bielą kuchni, a jej adoratorzy odcinali jej drogę ucieczki. Nieopodal,
drżącymi z nerwów rękami, ciemnowłosa kopia swojej matki, Carol układała przy
zlewie kwiaty w wazonie i z dezaprobatą spoglądała na swoją roztrzepaną
kuzynkę. Na jej młodej twarzy odbijało się całe mnóstwo emocji. Zażenowanie i
strach wygrywały batalię.
Siedemnastoletnia Penny była śliczną blondynką o długich nogach i wielkich
niewinnych niebieskich oczach. Teraz wręcz pazernie uśmiechała się do robiących
jej raczej dwuznaczne propozycje robotników. Jej flirt zaczynał przybierać
niebezpieczny obrót, który zdawał jej się umykać.
Blake poczuł, że krew go zalewa. Nie tylko na zachowanie pracowników Saton
Construction, których akurat nie znał w przeciwieństwie do wielu innych, ale
też z powodu wygłupów durnej dziewczyny.
– Te, Ben widziałeś jakie to dorodne
suczki teraz biegają samopas? Myślisz, że lalka dorosła do wyjścia z
prawdziwymi mężczyznami? Moglibyśmy jej pokazać dobrą zabawę, no nie? – zapytał
niedogolony szatyn, trącając swojego trochę niższego kolegę w bok łokciem. Jego
szeroki, obłudny uśmiech posłał ciarki obrzydzenia po plecach obserwującej go
dwójki. Błysk w jego oczach, przerażał nawet Blake'a.
– No, nie wiem Lou… pewno mamusia jej nie puści… – odparł jego towarzysz,
drapiąc się niby z zamyśleniem po łysiejącej głowie. Z perwersyjną powolnością
przesunął wzrokiem po całym ciele dziewczyny. Ta prychnęła jakby obrażona
posądzeniem, że musi się słuchać rodziców. Blake mógł się założyć, że w
wyobraźni draba nie pozostała nawet nitka na jej ciele. Miał ochotę trzasnąć
drania w pysk. Aprobata dziewczyny za to go dezorientowała. Jak mogło podobać
się jej takie zachowanie i sposób, w jaki się do niej zwracali? A hamulców
najwyraźniej nie mieli, bo Ben kontynuował zadowolony z siebie. – Ale pewno i
tak nie wiedziałaby, co zrobić z mężczyzną. Choć nie powiem te usteczka to są
stworzone… dla przyjemności – dodał z paskudnym uśmiechem, wymieniając
porozumiewawcze spojrzenie ze swoim kompanem. Obaj zarechotali.
Penny zachichotała zakrywając dłonią usta. Blake miał ochotę ją trzepnąć,
ale nadal obserwował całą sytuację. Chciał mieć całkowite rozeznanie w
sytuacji, zanim zgłosi sprawę Jaredowi Satonowi. Carol jednak, nie była taka powściągliwa.
Trzepnęła kuzynkę w ramię z naganą.
– Przestań zachowywać się jak puszczalska kretynka – syknęła, obrzucając
złym wzrokiem mężczyzn, którzy jej się zrewanżowali. Nie była tak smukła i
wysoka jak Penny, ale w dalszym ciągu była piękna. Nie podobało im się jednak,
że przerwała im zabawę. – Bierz się za robotę – dodała z naciskiem, nie dając
się zdeprymować.
Penny przewróciła oczami, łapiąc końcówkę kucyka i wkładając ją do ust.
– Odczep się cnotko–niewydymko – parsknęła, żując włosy. Mrugając do swoich
towarzyszy, wymamrotała scenicznym szeptem. – Ona jest po prostu zazdrosna!
– Och, ślicznotko, nie musisz się bać konkurencji – wymamrotał, ochrypłym
głosem większy z robotników. Widać było, że praktycznie zaczynał się ślinić. –
Możemy zabawić się z wami obiema.
– Nigdy w życiu! – parsknęła Carol niczym kotka. – Zabieraj od niej swoje
łapy zboczeńcu!
– Przestań! – syknęła na nią wściekła Penny. – Nie rób siary! – Z
przymilnym uśmieszkiem przysunęła się do jednego z mężczyzn. – Oni mogą nas
zabrać na prawdziwą imprezę! Prawda? – zapytała uwodzicielsko, trzepocząc
rzęsami. Mężczyzna wyszczerzył pożółkłe lekko zęby.
– Och, skarbie, ja ci mogę pokazać prawdziwą imprezę – powiedział lekko
zdyszany Ben, przyciągając dziewczynę do siebie.
Penny pisnęła, kiedy dłoń drugiego z robotników wylądowała na jej pośladku,
ale zamiast się odsunął czy zaprotestować, znów zaczęła chichotać. Carol
najwyraźniej miała dość, bo pchnęła jednego z drabów i szarpnęła Penny za rękę.
– Zabierać łapy, stare zboki! – zawołała, nie zważając na protest całej trójki.
– Oni ci pokażą zabawę ty kretynko! Na tylnym siedzeniu ich brudnego gruchota!
A potem wykopią na krawężnik jak już z tobą skończą. Nie udawaj głupszej niż
jesteś.
– Nie wtrącaj się! – warknął łysiejący mężczyzna, łapiąc Penny za ręką, aby
znów ją do siebie przyciągnąć. – Pilnuj własnego nosa! Albo spotka cię coś
przykrego. Najlepiej zamknij usta, a rozłóż nogi!
– Jeśli nie przestaniesz jej molestować, wszystko powiem panu Satonowi! –
wrzasnęła w końcu zdesperowana Carol. Cała drżała, a mimo to nadal stała
wyprostowana jak struna z wysoko zadartym podbródkiem. Blake ją podziwiał i
cieszył się, że umie stawić czoła nawet najtrudniejszym sytuacjom. Bóg był
świadkiem, że był pewny, iż takich jej w życiu nie zabraknie.
Mężczyźni roześmiali się szyderczo robiąc krok w stronę wojowniczej
dziewczyny, praktycznie taranując ją i spychając na białe meble.
– I kto uwierzy takiej małej suce jak ty? Same się prosicie. Te uśmieszki,
cycki na wierzchu i chichoty… – wysyczał jej prosto w twarz Ben ze złowieszczą
miną. Dziewczyna zbladła, a jej brązowe oczy wypełnił strach i łzy. – Takie
małe dziwki dostają dokładnie to, na co sobie zasługują. Kto cię wysłucha? Kto
się przejmie tym, co ci się stanie, co? Jeszcze jedna puszczalska…
Blake uznał, że pora interweniować, bo miał wrażenie, że szlag go trafi na
miejscu. Czuł, że żyła pulsowała mu niebezpiecznie na czole. Widział na
czerwono, kiedy rzucił się w kierunku przepychanki. Mary była dokładnie tej
samej myśli, bowiem bez słowa ruszyła w tym samym czasie.
Jednym szybkim ruchem odepchnął napastującego Carol mężczyznę i praktycznie
rzucił mu się do gardła. W sekundę miał go przypartego do wysepki, a drugiego
obserwował uważnie spodziewając się ataku z tyłu. Mary zgarnęła córkę i
opierającą się Penny, i wycofała się na bezpieczną odległość. Obaj robotnicy
byli równie dobrze zbudowani jak on, ale wiek i słabość do używek zrobiły
swoje. Martwił się więc o wygraną, raczej średnio.
– Nigdy więcej jej nie dotykaj! – parsknął w zaskoczoną twarz starszego
mężczyzny. Kalkulując w głowie realnie ile ciosów zdoła zadać, zanim tamci go
obezwładnią.
– Jak będę chciał i humor miał! – Ben hardo się zaparł i odepchnął od
siebie Blake. Pierwsze zaskoczenie minęło i koledzy zdecydowali się stawić opór
nowoprzybyłemu. W trzech stanęli naprzeciwko siebie dysząc rządzą krwi. Bójka
jednak w eleganckim pomieszczeniu odpadała i każdy z nich zdawał sobie z tego
sprawę.
Zagryzając ze złości zęby Blake zrobił krok w stronę arogancko
uśmiechającego się mężczyzny. W roboczym ubraniu, z kilkudniowym zarostem i lekko
przerzedzającymi się włosami, przedstawiał sobą raczej typowy widok. Tym
bardziej dziwiła Blake'a jego postawa. Macho z wielkim ego. Nie bardzo jednak
było wiadomo, na czym bazujące.
– Zabierajcie swoje klamoty i spadajcie – wycedził, walcząc o rozwarcie
zaciśniętej szczęki. Miał ochotę zetrzeć temu dupkowi uśmieszek z gęby, ale nie
chciał przysparzać Jaredowi problemów. Choć pewnie gdyby wszczął bójkę, to on
skończyłby w tarapatach. – Nic tu po was!
– Nie będziesz mi mówił, co mam robić – parsknął śmiechem Lou, zerkając na
swojego kolegę jakby spodziewał się aprobaty jego buńczucznej odpowiedzi. Obaj
wydawali się nabuzowani i nastawieni na zadymę. Strach Mary i dziewczyn, tylko
ich nakręcał. – Mała szmata się prosiła!
– Jeszcze jedno słowo a przysięgam, że wyrwę ci jaja przez gardło i wsadzę
w dupę! – Blake po prostu nie mógł uwierzyć w całą tą sytuację. Zazwyczaj nie
tylko nie był konfliktowy, ale i rzadko, kiedy ludzie zdołali go zdenerwować.
Teraz miał ochotę rozedrzeć tych dwóch typów na kawałki.
– Stul ryj! – warknął drugi z robotników. – Razem z Lou wytrzemy tobą
podłogę, śmieciu!
Blake roześmiał się. Sam nie wiedział, czemu. Nie dlatego z całą pewnością,
że się nie bał. Owszem, brał pod uwagę fakt, że tych dwóch palantów, może
zrealizować swoje groźby. Po prostu oczyma wyobraźni już widział jak Jared
Saton odsyła ich z torbami.
– Możesz próbować. Nawet zachęcam – rzucił z wyzwaniem, twardo patrząc w
oczy Lou. – Ale wiedz, że kiedy z tobą skończę, postaram się, abyś na myśl o
seksie z nieletnimi dziewczynkami miał ochotę na płacz, a twoje jaja będą
próbowały wpełznąć do środka. – Twardo natarł na obu mężczyzn, najwyraźniej
zaskakując ich, bo jak na rozkaz cofnęli się. Sprowokowało to jednak ich
wściekłość. Nie przywykli od oddawania pola, a może to ich arogancja nie pozwalała
im spostrzec, kiedy należało się wycofać. Blake jednak nie zamierzał dać im
forów. Z zaciśniętymi pięściami i miną godną terminatora zrobił w ich stronę kolejny krok, nie dopuszczając do
słowa. – Zabierajcie się stad cicho i spokojnie, bo nie mogę gwarantować, że
kiedy dotrzecie do firmy, będziecie jeszcze mieć pracę – stwierdził tak
lodowatym tonem, że nawet dziewczyny zapiszczały cicho.
Mężczyźni po raz pierwszy wymienili zaniepokojone spojrzenia. Ben
najwyraźniej odważniejszy i uważający się za mózg im małego gangu, wydrwił go z
szyderczym śmiechem.
– Blefujesz! A po za tym, kto uwierzy małej dziwce? Łasiła się do nas jak
mała suka z cieczką. Gdyby nie ta druga, to już w drodze do domu ujeżdżałaby
mnie jak kucyka pony! – powiedział arogancko, z obleśnym uśmiechem spoglądając
na Penny.
Dziewczyna zaczerwieniona po korzonki włosów z uporem wbijała wzrok w
podłogę, a Mary strofowała ją szeptem. Carol wyglądała na wycieńczoną i
przerażoną. Blake miał serdecznie dość całej tej sceny.
– Z miejsca, w którym ja stałem wyglądało to całkiem inaczej. Molestowałeś
nieletnią. – Blake nie dał się zbić z pantałyku, choć miał ochotę sięgnąć po
jęzor tego zboczeńca i owinąć mu go wokół jąder. Wielokrotnie. Zachował jednak
spokój. Jeśli puściłyby mu nerwy, pewnie obróciłoby się to przeciwko nim.
Nieraz już przekonał się o tym na własnej skórze. Nie ważne, kto miał rację,
istotne było, kto zaczął. Wściekłość mimo to paliła go żywym ogniem. – Właśnie
taki opis sytuacji przedstawię Jaredowi Satonowi. Ja pracuję z nim od lat. A
wy?
Nie odczuwał satysfakcji, kiedy patrzył za odjeżdżającymi robotnikami. Miał
przeczucie, że ta sytuacja kiedyś obróci się przeciwko niemu i ugryzie go w
tyłek.
Sięgająca do ramienia Blake'a Mary Pattison podzielała chyba jego opinię,
bo jej lekko pomarszczona twarz wyglądała na poszarzałą i zmartwioną. Z dłońmi
zaciśniętymi na ściereczce, którą polerowała wcześniej, zbierała się w sobie,
aby odezwać się i nie krzyczeć na durną dziewczynę, którą miała pod opieką. Nie
była pewna, co by zrobiła, gdyby nie jej sensowna córka. Obie jednak były
przewrażliwione i sceptycznie nastawione do mężczyzn po tym jak mąż Mary i
ojciec Carol, i Becky uciekł pozostawiając je na pastwę losu. Może to nauczyło
je rozsądku i ostrożności. Bezmyślna Penny była rozpieszczona przez jej matkę,
siostrę Mary do granic logiki. Obie od lat walczyły o spojrzenie na wychowanie
dzieci, ale ostatecznie każda z nich robiła tak jak uważała najlepiej. Ani
Mary, ani jej siostra Ella nie chciały popuścić i święcie wierzyły w swoje
racje.
Szkoda tylko, że Penny pewnego dnia skończy w sytuacji, z której nie będzie
potrafiła się wydostać z całą skórą i bez blizn.
Opanowując się w miarę swoich możliwości Mary spojrzała przepraszająco na
Blake'a.
– Nie mogę wyrazić jak mi przykro, że wciągnęłam cię w całą tę sytuację. –
Pokręciła głową ze smutkiem, nie mogąc nawet spojrzeć na swoją siostrzenicę. –
Nawet nie chcę myśleć o reperkusjach, jakie mogą cię czekać. Mam tylko
nadzieję, że nie narobiłyśmy ci kłopotów z Jaredem Satonem.
Trochę niezręcznie jak zwykle zresztą Blake poklepał ją po ramieniu
pocieszająco, w duszy zastanawiając się nad tym samym.
– Niczym się nie przejmuj – powiedział mimo swoich własnych wątpliwości.
Postanowił, że pierwszą rzeczą, jaką zrobi, to postara się spotkać z
właścicielem firmy budowlanej. Miał zamiar stawić czoła sytuacji, zwłaszcza, że
nie zamierzał odpuścić tym dwóm typom. Ich zachowanie było po prostu obrzydliwe
i karalne. Jeśli ujdzie im to na sucho tylko ich zachęci do dalszych takich wyskoków.
– Dobrze zrobiłaś, że zadzwoniłaś. Tym razem padło na kogoś, kto mógł im stawić
czoła – z aprobatą spojrzał na zarumieniona Carol. – Następnym razem jego
ofiara może nie mieć tyle szczęścia.
Siedemnastolatka nagle oburzona wtrąciła się do rozmowy, najwyraźniej
zbierając kuraż, aby się postawić.
– Przesadzacie – parsknęła jak kocica, aż kucyk zatańczył wokół jej głowy.
– Co jest złego w zabawieniu się od czasu do czasu? Zachowuje się jak stare
zgredy. Oni tylko tak sobie żartowali, aby nastraszyć świętoszkowatą Carol –
stwierdziła święcie przekonana o swojej racji. Jej niebieskie oczy miały twardy
wyraz, kiedy spoglądała na swoja kuzynkę. Carol tylko przewróciła oczami,
zaplatając ramiona na piersi. Penny zwróciła spojrzenie na Blake'a i nagle jej
oczy były wielkie i niewinne, a rzęsy trzepotały zalotnie. – Blake naprawdę mi
przykro, że się fatygowałeś, ale panowałam nad sytuacją. Ciotka nie powinna
była się wtrącać! – Rzuciła kobiecie ostre spojrzenie, kiedy jednak ponownie
zwróciła się do stojącego u jej boku mężczyzny znów wyglądała jak niewiniątko. –
Jestem już dorosłą kobietą – powiedziała, wypychając prowokująco biodro. Blake
zaplótł ramiona na piersi unosząc jedną brew wyraźnie nie będąc pod wrażeniem,
jakiego po nim oczekiwała, co tylko ją zirytowało bardziej. – Potrafię sama o
siebie zadbać!
– Jasne! – Wściekła się Carol zaciskając pięści. – Jesteś za głupia, żeby
żyć przysięgam!
– Carol! – Zganiła córkę Mary, dziewczyna jednak zignorowała ją stając
naprzeciwko kuzynki.
– Kiedy wreszcie pojmiesz, że ci zboczeńcy zgwałciliby cię i wyrzucili jak
wczorajszy śmieć, kiedy by z tobą skończyli? Dotrze to do ciebie jak się
ockniesz z majtkami na głowie? – zapytała wyraźnie przygnębiona nierozwagą
Penny. Wydawała się być już na krańcu cierpliwości.
Starsza o rok dziewczyna zacietrzewiła się czerwieniejąc na twarzy. Cała
jej zalotność i kokieteria zniknęła, kiedy wściekłość je zastąpiła i jej
prawdziwa dziecinna twarz wypłynęła na wierzch.
– Głupia jesteś i tyle. Nic tylko się uczysz albo harujesz jak wół. Ja mam
zamiar użyć życia!
– I skończyć z dzieckiem, ale bez męża jak moja siostra? Niczego nie
nauczyłaś się z jej przykładu?
– Nauczyłam – prychnęła arogancko Penny. – Używać antykoncepcji!
Głuchy jęk Mary, wyrwał w końcu Blake'a z otępienia. Kobieta wyglądała
jakby miała się lada moment przewrócić. Ze zbolałą miną trzymała się za pierś,
wyraźnie zbyt zszokowany, aby wydobyć, choć słowo z ust. Blake otrząsnął się
wewnętrznie spinając na nowo i walcząc z kolejną falą złości. Miał ochotę
zdzielić smarkulę. Nie znał się na wychowywaniu dzieci, a tym bardziej na
nastolatkach, ale był przyzwyczajony do panowania nad każdą sytuacją. Spojrzał
zimno i srogo na dziewczynę.
– Nie obchodzi mnie to czy masz zamiar narażać siebie i czy na własną rękę
chcesz sobie zmarnować życie – mówił spokojnie, cicho i dosadnie – ale nie
zamierzam pozwalać na to, żebyś narażała swoją ciotkę i kuzynkę, tym bardziej
pracując dla mnie. Od tej pory możesz podrywać mężczyzn, którzy spokojnie
mogliby być twoimi ojcami na własną rękę z dala od Carol i Mary. Czy to jest
jasne? – zapytał cierpko.
Wielkie oczy Penny wypełniły się łzami jak na zawołanie, a mała śliczna
brudka zadrżała podejrzanie, co tylko sprawiło, że Blake jeszcze bardziej
utwierdził się w przekonaniu, że dziewczyna była małą manipulantką. Jednym
twardym spojrzeniem zdusił cisnący jej się na usta protest. Jak z procy wypadła
z domu nawet nie oglądając się za siebie.
– Mój Boże, Blake… – Zmartwiona Mary była rozdarta między chęcią
pobiegnięcia za siostrzenicą, za którą czuła się odpowiedzialna, a zostaniem i
rozmową z pracodawcą. – To dobra dziewczyna tylko młoda – powiedziała, nerwowo
spoglądając na puste drzwi. Carol z cichym westchnieniem położyła jej dłoń na
ramieniu.
– Mamo ja za nią pójdę – wymamrotała zrezygnowana – ale uważam, że pan
Rattis ma rację.
– Przykro mi bardzo Mary, ale chyba nie powinnaś zabierać jej już ze sobą,
mimo iż będzie nalegała, aby towarzyszyć Carol – powiedział Blake z żalem.
Wierzył swojej współpracownicy absolutnie, ale musiał mieć ich dobro na
względzie. Co było dla niego dużo ważniejsze niż problemy dla firmy, które
mogłoby stworzyć takie sytuacje, gdyby się powtarzały. Mógł być oziębłym
draniem i nie lubił zbliżać się za bardzo do ludzi, i ich prywatnego życia, bo
w końcu ze swoim własnym sobie nie radził aż tak dobrze, ale nie był
nastawionym na zysk po trupach zwyrodnialcem.
– Przepraszam cię, naprawdę przepraszam cię z całego serca. Gdybym tylko
umiała przewidzieć, co się stanie… – wydusiła Mary znów chwytając się za pierś.
Teraz to ona wyglądała jakby była na pograniczu łez.
Blake powstrzymał ciężkie westchnienie, pocierając ze zmęczeniem twarz. On
zwyczajnie nie radził sobie w takich sytuacjach, a kobiece łzy doprowadzały go do
szaleństwa. Nie chciał jednak okazać irytacji zmartwionej kobiecie. Niczemu by
to nie służyło, a tylko komplikowało sytuację.
– Nic się nie przejmuj, ja się wszystkim zajmę. Dobrze zrobiłaś, że mnie
wezwałaś. – Rozejrzał się ostentacyjnie po wypucowanym na blask domu. Chyba
nigdy wcześniej nie był tak czysty i właściciele powinni całować Mary po rękach
za jej ciężką pracę. – Jesteś mistrzynią w tym co robisz. Dom jest po prostu
idealny. Resztą nie musisz się martwić, od tego masz mnie – dodał z uśmiechem.
Mary przez moment wbijała swoje ciemne spojrzenie w niego, jakby chciała
się upewnić, że jest szczery i nie próbuje jej zwyczajnie pocieszyć.
– Dziękuję ci, nawet nie wiesz jak bardzo. To nie powinno mieć miejsca…
– Ich już dawno nie powinno tutaj być – przerwał jej Blake stanowczo. – Nie
mogłaś tego przewidzieć. Uspokój się i przestań przejmować się na zapas. Będzie
dobrze.
– Nie mniej nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła – westchnęła kobieta, niespokojnym
ruchem wygładzając swój fartuch z nazwą firmy Blake'a. Chyba nawet nie zdawała
sobie z sprawy ze swojego mimowolnego, nerwowego odruchu. – Jestem ci dozgonnie
wdzięczna – powiedziała, spoglądając na niego poważnie. Z małym uśmiechem
kryjącym się w kąciku jej warg dodała cicho. – Za wszystko, co dla mnie i mojej
rodziny robisz. Dziękuję. – W końcu wzdychając ciężko, ruszyła z przygarbionymi
plecami i opadniętymi ramionami, aby zacząć zbierać swoje rzeczy.
– Nie wiem, doprawdy nie wiem, co się dzieje z tą dziewczyną – mamrotała
pod nosem. – Hormony czy coś? Przecież jej tłumaczyłam, jacy niebezpieczni
mężczyźni czasem pracują, jako budowlańcy. Cała ta ciężka praca, mięśnie i testosteron…
Blake nie wiedział, co powiedzieć, więc cicho się pożegnał i postanowił
ewakuować, zanim Mary postanowi zapytać go o radę albo coś.
***
Słońce poraziło przez moment oczy Blake’a, kiedy wyszedł z domu, zatem
wyciągnął zza kołnierzyka koszulki okulary przeciwsłoneczne i włożył na nos
jednym oszczędnym ruchem dłoni. Dzień był wspaniały i aż się chciało zaczerpnąć
świeżego powietrza, więc to zrobił oddychając głęboko. Ciepło wypełniło jego
pierś, a twarz sama zwróciła się w stronę promieni słońca. Kochał pracę na
wolnym powietrzu. Właściwie nigdy nie wyobrażał sobie pracowania non stop
zamkniętym w czterech ścianach. To by była katorga dla niego. Ściany prawdopodobnie
zadławiłyby go na śmierć i zwyczajnie sfiksowałby w ciągu kilku tygodni. Ściany
i ludzie nie działały na niego za dobrze. Były zbyt… ograniczające. Wolał zwyczajny,
uczciwy wysiłek fizyczny, adrenalinę i ukontentowanie z wykonanej dobrze pracy.
Nawet, jeśli to było tylko uprzątanie cudzego bałaganu. Zmęczenie było
wykładnikiem jego osiągnięć i właśnie to dawało mu satysfakcję.
Śledząc wzrokiem przez moment całą okolicę, spróbował zrelaksować napięte
mięśnie i nerwy. Cała sytuacja była o tyle irytująca, co i zaskakująca, a on
nie lubił niespodzianek. A jeszcze bardziej nie znosił takich typów jak Lou i
Beny. Takie szumowiny jak oni nie powinny chodzić po ziemi, ale chodziły i
niewiele dało się na to poradzić. Cały stężał na samą myśl o tym. Żałował, że
nie miał okazji przywalić żadnemu z nich i że jego logika wygrała jak zwykle. Musiał
się otrząsnąć i wziąć w garść, bo złość była złą doradczynią.
Kątem oka dostrzegł, że dziewczyny rozmawiały dość gwałtownie, siedząc w
samochodzie Mary, ale wydawało się, że Carol radzi sobie z lekkomyślną kuzynką,
więc je zignorował. Opierając się barkiem o bok swojej półciężarówki wyciągnął
komórkę i zwalczając napięcie, budujące się w jego karku po raz kolejny tego
dnia, wybrał numer Saton Construction.
– Witam! Saton Construction i Partner – zawołał pogodny męski głos,
wyrywając Blake'a z zamyślenia. – W czym mogę pomóc?
– Hmm… – zawahał się w pierwszym momencie z zaskoczenia. Do tej pory
zazwyczaj witała go dość chłodno sekretarka Jareda. Postanowił jednak, że nie
ma sensu wnikanie w zmiany personalne w firmie i odchrząkując lekko zaczął
ponownie. – Witam, chciałbym umówić się na spotkanie z Jaredem Satonem. Tak
szybko jak to możliwe, bo sprawa jest dość nagląca. Byłbym bardzo wdzięczny…
Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki zamruczał zmysłowo szokując Blake'a
niepomiernie.
– Słodki Jezu, mów do mnie jeszcze… – wymamrotał nieznajomy, bardziej do
siebie niż do Blake'a, ale i tak wystarczyło to, aby jego ciśnienie znów
skoczyło. Nie pojmował reakcji ludzi na swój głos. Przez to czuł się jakby
połknął ropuchę. Nie wiedział czy ludzie żartowali sobie z niego, czy co, tym
bardziej, że ostatnio tę samą reakcję zauważał u coraz większej ilości
mężczyzn. Do tej pory tylko kobiety miały ochotę się do niego łasić ilekroć
otwierał usta. Był do tej pory zaledwie ślepy czy po prostu Harry namieszał mu
w głowie? Szczęśliwie jednak zwolniony był z jakiejkolwiek reakcji, bo w tle
słychać było przepychankę słowną i śmiech.
– Noel zachowuj się, choć raz… – Zganił
ze śmiechem nowy głos, rozmówcę Blake'a.
– Kurczę nie słyszałeś jego głosu…
– wymamrotał Noel, nieudolnie najwyraźniej zakrywając mikrofon. Blake nie
wiedział jak reagować na całą tę sytuację, więc trzymał język za zębami w
pełnym stuporu bezgłosie. – Przez tego
seksownego skurczybyka okazało się, że mam punkt G w uszach.
– Noel! – Ponownie zganił go
mężczyzna, ale słychać było, że się śmiał. Noel parsknął coś i zachichotał w
odpowiedzi, ignorując ostrzeżenie towarzysza. Po sekundzie słownych
przepychanek, nowoprzybyły jednak musiał odebrać słuchawkę niesfornemu
asystentowi, bo z zaledwie skrywaną wesołością zwrócił się bezpośrednio do
Blake'a. – Sean Hudson z tej strony. Proszę wybaczyć naszemu asystentowi. Jest…
nowy… – rzucił tak wieloznacznym tonem, że Blake musiał spojrzeć się na swoją
komórkę, aby upewnić się, że wybrał odpowiedni numer. Ten dzień chyba już nie
mógł być dziwniejszy.
– Rozumiem… – Jak cholera. – Moje nazwisko Blake Rattis, współpracuję z
Saton Construction. Chciałbym umówić się na spotkanie z Jaredem Satonem, jeśli
to możliwe – wymamrotał trochę niepewnie, nagle sam świadom swojego poważnego,
chrapliwego tonu.
Sean odchrząknął zanim udało mu się odpowiedzieć. Dobrze, że przynajmniej
on nie mruczał.
– W tej chwili to nie jest możliwe. Był wezwany na jeden z placów budowy i
nie spodziewamy się go dziś już w biurze. Choć jeśli to coś pilnego i nie
sprawi to panu różnicy, ja mogę się z panem spotkać. Jestem jego… partnerem… –
Ułamek sekundy wahania w głosie mężczyzny, umknąłby Blake’owi, gdyby nie jęk
frustracji Noela w tle. Blake zdecydował się zignorować to. Zbyt wiele wysiłku
kosztowało go rozwiązywanie ich zagadkowego zachowania i niedomówień. –
Zarządzamy firmą wspólnie.
Mrugając z zaskoczenia Blake, zastanowił się przez moment. Po pierwsze
wyjaśniło się skąd się wzięło w nazwie & Partner w ostatnim miesiącu. Po
drugie nie był pewien, jakim człowiekiem był nowy współwłaściciel i czy uda mu
się załagodzić sytuację z nim odnośnie jego pracowników. Mógł być jednym z tych,
którzy nie poczuwali się do odpowiedzialności za ludzi, którym wystawiali
czeki.
Czy tak naprawdę jednak miał wyjście? Czas wcale nie działał na jego
korzyść.
– Sytuacja jest dość delikatna, ale wymaga interwencji, bo jest bardzo
poważna – stwierdził w końcu, starając się dobrać słowa w taki sposób, aby nie
zdradzać zbyt wiele i jednocześnie mieć szansę na spotkanie jeszcze w tej
dekadzie.
Po drugiej stronie zaszeleścił papier.
– Mam wrażenie, że powinienem się martwić – powiedział Sean spokojnie. –
Myślę, że jeśli panu to odpowiada, możemy spotkać się za pół godziny. Czy może
pan podjechać do biura?
– Nie ma problemu – odparł Blake szybko się żegnając. Nie był pewien czy mu
ulżyło, czy raczej martwiła go cała ta sytuacja. Wiedział jednak, że musi
chronić Mary i jej rodzinę. Ben i Lou nie powinni mieć więcej szansy zbliżyć
się do nich.
Na przestrzeni lat zdarzało mu się odwiedzać biuro Saton Construction, ale
i tak zachłysnął się śliną z zaskoczenia. Mały sekretariat lśnił jak jeszcze
nigdy. Nie walały się żadne dokumenty, plastikowe krzesełka były zamienione na
wygodne fotele, a w powietrzu zamiast kurzu unosił się zapach kawy. Nie witała
go też wiecznie niezadowolona sekretarka z kwaśną miną, źle znosząca odmowę na
jej wątpliwej jakości podryw.
Największym zdumieniem jednak był dla niego widok wysokiego, długowłosego
blondyna pochylającego się nad swoim przystojnym asystentem siedzącym przy
biurku i głaskającego go leniwym, delikatnym ruchem po plecach. Wydawało się,
że robił to jakby nieświadom, odruchowo i z przyzwyczajenia. Obaj byli zajęci
przeglądaniem sterty projektów, ale i tak widać było, że zdecydowanie łączy ich
coś więcej niż tylko stosunki zawodowe. Te czułe gesty, ten błysk w oku, kiedy
na siebie spoglądali, nie dawały Blake’owi żadnych złudzeń. Nawet on był na
tyle zorientowany, aby dostrzec seksualne napięcie między nimi. Jawnie
homoseksualne zachowania w firmie, gdzie pracowali sami mężczyźni było bardziej
niż szokujące i Blake miał wrażenie, że los po raz kolejny robi sobie żart z
jego życia.
Siedzący mężczyzna był niezwykłej urody. Smukły i delikatny wydawał się być
prawie za ładny na mężczyznę i Blake miał dziwne wrażenie, że się na niego
zagapił. Wielkie zielone oczy w tym momencie skupione były na kartkach przed
nim, więc nie dostrzegł jego niespodziewanego nadejścia. Tylko męskie dłonie,
co rusz i jakby nieświadomie dotykające jakiejś części ciała swojego towarzysza
go zdradzały. Szczupłym ramieniem opierał się o biodro swojego przyjaciela, a jego
jasnoblond głowa była pochylona lekko na bok, choć słuchał z uwagą, czasem
tylko potakując mu lub zaprzeczając.
Przeczucie mówiło Blake’owi, że miał do czynienia z nieokiełznanym Noelem i
współwłaścicielem firmy Saton Construction, Seanem Hudsonem. Mężczyźni musieli
w końcu wyczuć jego obecność, bo spojrzeli na niego z ciekawością. Nie wydali
się być zażenowani ani zawstydzeni tym, w jakiej sytuacji ich zastał, co z
kolei dziwiło Blake'a. Po ostatnich przeżyciach jednak niczego już nie był
pewien. Nie był też przekonany czy zgłaszanie molestowania seksualnego w
firmie, gdzie pracownicy tak jawnie okazywali sobie zainteresowanie, było
najlepszym posunięciem. Trudno jednak było wycofać się, kiedy długowłosy
mężczyzna podszedł do niego z szerokim uśmiechem witając się pogodnie, jak
gdyby nigdy nic.
– Witam i zapraszam. Moje nazwisko Sean Hudson. Jak mniemam mam przyjemność
z Blake’iem Rattisem? – Potrząsnął jego dłonią po męsku i stanowczo. Szorstka,
spracowana garść zadawał kłam jego trochę niedbałemu wyglądowi. Nie żeby Blake
podważał jego kompetencje. Zwyczajnie nie potrafił sobie wyobrazić potężnie
zbudowanego, trochę ponurego Jareda współpracującego z nim. Ale co on tam
wiedział? Sean miał silny i zdecydowany uścisk, ale i cały wydawał się być
twardszy niż się na pozór zdawało. Zwłaszcza, że był strzelistym, muskularnym
mężczyzną i praktycznie dorównywał mu wzrostem. Był jednak o wiele
szczuplejszy, co tylko podkreślały jego podarte ciasne jeansy i biały
podkoszulek opinający jego pierś. Przystojna twarz wyrażała grzeczne
zainteresowanie i skupienie. Z uśmiechem wskazał na swojego towarzysza. – To
nasz nowy asystent i przyjaciel Noel Kellet. – Podkreślenie funkcji i konotacji
Noela nie umknęło Blake’owi. Ponownie jednak zignorował ten fakt.
Młodszy mężczyzna poderwał się zza biurka i z szerokim uśmiechem na pięknej
twarzy, płynnym krokiem znalazł się przy nich w ułamku sekundy. Gejdar, do
którego Blake się nie przyznawał, oszalał w jego głowie, więc zacisnął wargi
starając się nie palnąć niczego głupiego. Mógł tylko obserwować rozwój sytuacji
starając się nadążyć za rozwojem wypadków.
– Cześć! – Przywitał się entuzjastycznie Noel, a Sean dał mu lekkiego
kuksańca w bok. – No co? To miło móc dopasować głos do twarzy – powiedział
niewinnie, ale Blake za grosz nie ufał szerokiemu, zdradliwie pogodnemu
uśmiechowi mężczyzny. Tym bardziej, że obaj mężczyźni lustrowali jego sylwetkę,
jakby interesowały ich całkiem inne rzeczy na jego temat, niż przeciętnego człowieka.
Sztywno, ale kulturalnie skinął im na przywitanie głową, starając się w miarę
swoich możliwości zignorować dziwne mrowienie skóry. Harry po prostu zrobił mu
wodę z mózgu.
– Chciałbym porozmawiać, jeśli ma pan pięć minut wolnego czasu – powiedział
grzecznie, ale i z naciskiem zwracając się do Seana.
– Oczywiście, proszę do gabinetu, będzie nam wygodniej. Noel w razie czego wszystkim
się zajmie, więc mam tyle czasu ile będzie panu potrzeba. Zapraszam. – Sean
wskazał drzwi swojego biura. Tabliczka z nazwiskiem Jareda Satona znajdowała
się na drzwiach naprzeciwko. Blake po raz kolejny zdusił przekleństwo. Żałował,
że nie może załatwić sprawy ze swoim znajomym.
– Czym mogę służyć? – zapytał Sean tak szybko jak tylko usiedli. Być może
wyczuwał napięcie swojego gościa, bo z powagą spoglądał mu w oczy czekając na
wyjaśnienie tej dość nagłej skąd inąd wizyty.
Blake zły na siebie wziął się wreszcie w garść. Świadomość, że mężczyzna po
drugiej stronie biurka jest gejem przecież nie miała nic wspólnego z Harry’m i
musiał stanowczo rozdzielić te dwie sytuacje i sprawy. Nie mógł sobie pozwolić
na rozproszenie i nieuwagę.
– Miało miejsce dziś bardzo nieprzyjemne zajście. Współpracuję z waszą
firmą od bardzo dawna… – zaczął pewnie i stanowczo, ale Sean przerwał mu unosząc
dłoń.
– Wiem, orientuję się we wszystkich sprawach Saton Construction, czyli
również pańskiej współpracy z nami. Pracowałem dla Jareda przez kilka lat zanim
zostałem jego wspólnikiem w zeszłym miesiącu. Pańska firma zawsze spisywała się
ponad przeciętną. Proszę się nie martwić.
– To bardzo dobrze. – Przytaknął Blake niejako uspokojony. – Moja pracownica
zadzwoniła do mnie dziś rano, ponieważ okazało się, że pracownicy waszej firmy
nadal znajdowali się w domu, który już był naszykowany do zdania właścicielom.
Sean uniósł jasną brew do góry, odchylając się lekko na swoim skórzanym
fotelu.
– Wnoszę, że sprawili jakieś problemy? – powiedział wolno, nie spuszczając
spojrzenia z Blake'a.
Odpowiadając twardym i stanowczym spojrzeniem, Blake przytaknął spokojnie.
– Napastowali nieletnią siostrzenicę mojej pracownicy. Wraz z młodszą córką
Mary, nieraz towarzyszą jej, kiedy nie ma już nikogo w domu. Tym razem jednak
zjawili się oni i nie tylko wulgarnie i niewłaściwie się zachowali, ale również
grozili dziewczynom, gdy córka mojej pracownicy zaprotestowała przed tak
obcesowym zachowaniem.
Sean Hudson złożył palce razem i wsparł się na oparciu, wyraźnie
zamyślony.
– Rozumiem – stwierdził ostatecznie i tym razem była kolej Blake'a, aby
unieść brwi z zaskoczenia.
– Nie wydaje się pan zaskoczony…
Mężczyzna wzruszył szerokimi ramionami.
– Biorąc pod uwagę ostatnie trudności, jakie napotyka nasza firma, wcale
nie jestem zdziwiony. Od pewnego czasu mamy pewne problemy kadrowe i nie
wszyscy pracownicy, których przyjęliśmy są sprawdzeni. Ty i twoja firma ma
więcej zaufania u nas w tym momencie niż nowo przyjęci pracownicy.
Blake nie wiedział, co powiedzieć. Nie tego się spodziewał. Nie chciał też
wnikać za bardzo w problemy, o których wspomniał Sean, choć obawiał się, że
pośrednio mogą dotknąć i jego. Nie był tylko pewien jak wiele nowych,
nieprzewidzianych problemów w swoim życiu jest w stanie znieść.
– Nie będę ukrywał, że chciałbym, aby coś było z tym zrobione. Choćby ze
względu na to, że ich zachowanie było zwyczajnie poniżej krytyki. Zorientowałem
się, że ich imiona to Ben i Lou. Nie znam ich jednak i wcześniej nie miałem z
nimi styczności.
– Wcale się nie dziwię – skinął głową Sean, myśląc intensywnie nad
rozwiązaniem. Był wkurzony i praktycznie miał wyrzuty sumienia. – Czy któraś z
kobiet będzie wnosić oskarżenie przeciwko nim?
O tym Blake nie pomyślał. Wątpił jednak, aby Mary czy jej siostrzenica
chciały iść z tym na policję, zwłaszcza, że Penny w ogóle nie wydawała się
przejęta całą tą sytuacją. Sean musiał chyba zorientować się po jego minie, bo westchnął
cicho.
– Domyślam się, że twoja pracownica wolałaby tego nie rozdmuchiwać –
powiedział z cichym westchnieniem. – Choć nie ukrywam, że znacznie by nam to
pomogło. Na ten moment muszę zweryfikować twoją wersję… – Zanim Blake zdołał
zaprotestować, dodał spokojnie. – To formalność. Zwłaszcza, że będą musieli się
gęsto tłumaczyć z tego, co w ogóle tam robili. – Pojrzał w oczy Blake’a twardo
i stanowczo. – Jak sam pan zauważył, dawno już nie powinno ich tam być!
Olśnienie spłynęło na Blake'a nagle i szybko, z uznaniem spojrzał na Seana,
uśmiechającego się półgębkiem.
– Podejrzewa pan, że coś kombinowali? – zapytał, aby się upewnić.
– Mogę się o to założyć. Molestowanie to wisienka na torcie. Nie mniej
muszę to zrobić oficjalnie i z zachowaniem wszelkich przepisów. Nie chcę
przysporzyć Jaredowi i firmie więcej problemów niż do tej pory – powiedział chyba
bardziej do siebie niż do Blake’a, bo lekki rumieniec wystąpił na jego
policzki.
Na szczęście mężczyzna zwolniony był z odpowiedzi, bo do gabinetu wszedł
wolnym, ciężkim krokiem potężny Jared we własnej osobie.
Obaj z Seanem wstali, aby się przywitać. Kątem oka jednak Blake dostrzegł
jak twarz towarzyszącego mu mężczyzny rozjaśniła się z radości. Określenie „zakochany
szczeniak” nabrało dla niego nagle konkretnego znaczenia.
Poddał się jednak, nawet nie czyniąc wysiłku, aby zapanować nad mętlikiem w
głowie i z radością uznał, że już po prostu popadł w paranoję wszędzie widząc
napalających się na siebie i zakochanych mężczyzn.
Sam spojrzał na Jareda, lustrując go jakby na nowo innym spojrzeniem. Od zawsze
imponowała mu jego sylwetka i wzrost. Teraz od stóp do głów ubrany był na
czarno, co tylko podkreślało jego siłę i ponurość, wiecznie mu towarzyszącą. Czarnowłosy
z szarymi niczym czysta stal oczami robił wrażenie na każdym. Nie tylko był
muskularny i wielki, był na dodatek onieśmielającym, inteligentnym mężczyzną. Mała
blizna na brodzie nie ujmowała mu ani trochę, a wręcz podkreślała jego twardy, przystojny
wygląd. Nawet niewielki zarost współgrał z całym jego wizerunkiem ciężko
pracującego biznesmena. Nikt, z choć odrobiną instynktu samozachowawczego nie
zadzierał z takim mężczyzną jak Jared. Tylko lata współpracy uświadomiły Blake’owi,
że wygląd nie ma nic wspólnego z tym, jakim Jared Saton był człowiekiem.
Mężczyzna uśmiechnął się ciasno i małe zmarszczki ukazały się w kącikach
jego oczu, gdy witał się z Blake’iem sztywno i oficjalnie.
– Słyszałem twoją ostatnią uwagę – powiedział niezadowolony, twardo patrząc
na swojego partnera. – Chyba już o tym rozmawialiśmy i uważam temat za
zakończony.
Sean westchnął stając przy nim. Przez sekundę wyglądał jakby miał ochotę
przechylić się i przytulić do wielkiego ramienia obciągniętego ciasną, czarną
podkoszulką swojego większego przyjaciela. Zapanował jednak nad sobą jakby w
ostatnim momencie, choć na twarzy odbijały mu się przeróżne emocje. Wydawało się,
że z jednej strony chciał zaprotestować, a z drugiej był wdzięczny Jaredowi za
jego słowa.
– Wydaje się po prostu, że kolejne kłopoty nie omijają nas nawet na moment –
rzucił w końcu sucho, jakby zbierając się w sobie.
– Poradzimy sobie – oświadczył zdecydowanie Jared, zwracając się do Seana
cicho i pewnie. Przez sekundę wpatrywał się w niego z dziwnym błyskiem w oku. Szybko
jednak cała łagodność zniknęła z jego twarzy. Poważny i pozbierany spojrzał na Blake'a.
– Sean wprowadzi mnie w sytuację i postaramy się zrobić co w naszej mocy,
aby pomóc. Już wcześniej dzwonił do mnie Noel, który oczywiście podsłuchiwał… -
przewrócił oczyma na niesforność asystenta, a Sean parsknął pod nosem, coś co
chyba miało być przeprosinami dla Blake'a, ale wyglądało raczej na nieopanowane
rozbawienie. Jared kontynuował spokojnie. – Zadzwonię do ciebie tak szybko jak
tylko uda mi się ustalić wszystko i razem zadecydujemy co dalej. Jak ci to
odpowiada?
Cóż, Blake’owi odpowiadało i to bardzo. Właściwie nie spodziewał się, że
pójdzie mu tak dobrze. Z całą pewnością nie zamierzał się przeciwstawiać.
– Doskonale. Będę czekał na wiadomość.
Razem wyszli z gabinetu praktycznie wpadając na uśmiechniętego Noela. Mężczyzna
nie wydawał się nawet udawać, że nie podsłuchiwał.
– Noel! – Jared na wpół parsknął na wpół warknął na niego, ale blondyn
wyszczerzył zęby jeszcze bardziej.
– No co!? Przecież za pięć minut i tak byście mi wszystko opowiedzieli –
stwierdził zadowolony. – Zaoszczędziłem wam gadania po próżnicy.
– Jesteś niereformowalny – Sean chwycił go za kark i lekko nim potrząsnął,
śmiejąc się jednak całkiem nieadekwatnie do nagany. Jego oczy wręcz lśniły, gdy
patrzył na niższego mężczyznę, całkiem tak samo, jak kiedy patrzył na swojego
partnera. Jared spojrzał na nich z mieszaniną tęsknoty i irytacji, czego Blake nie
potrafił pojąć. Postanowił, więc że czas się było ewakuować. Jego nerwy nie
zniosłyby więcej niespodzianek.
– Dziękuję za szybkie spotkanie. Będę czekał na wiadomość. – Pożegnał się
oficjalnie i sztywno szybko wychodząc.
Tylko diabeł pokusił go, aby spojrzeć przez ramię. Prawie potknął się o
własne nogi, widząc jak Jared trzymał w swoich wielkich ramionach smutnego Seana,
którego również obejmował Noel, cicho coś do niego mówiąc. Obaj przytuleni mężczyźni
idealnie pasowali w jego objęciach. Jego mózg praktycznie się zlasował, gdy
wyobraźnia podsunęła mu obrazy całej trójki. Musiał uciec… i trzymać się z dala
od Harry'ego.
[1] Mówisz i masz –
ukaże się wkrótce
***
Rozdział czwarty
„Przyjdźcie o piątej”
Taką informacje znaleźli na drzwiach studia fotograficznego, kiedy stawili
się o umówionej wcześniej godzinie na drugą sesję zdjęciową. Nie pozostało,
więc im nic innego jak pocałować klamkę i wrócić później.
Zaskoczony Harry spojrzał na stojącego u jego boku ponuro wyglądającego mężczyznę.
Wydawało się jednak, że on również nie miał pojęcia, co też wymyśliła jego
niesforna przyjaciółka.
– Co robimy? – zapytał z wahaniem, spoglądając na zegarek. Była piąta. Drzwi
jednak nadal były zamknięte na cztery spusty.
Blake stłumił przekleństwo. Zmęczony i podminowany, sam nawet nie wiedział
czemu, nie umiał zdecydować, co dalej. Evette nie miała zwyczaju się spóźniać i
już z całą pewnością nienawidziła, kiedy ktoś się spóźniał. Nie miało, więc
sensu wracanie do domu. Pewnie wróciłaby w międzyczasie i strzeliła focha z
przytupem. Zrezygnowany rozejrzał się.
Jeśli coś mogło pomóc mu się zrelaksować, to tylko kawa. Kawa zawsze była
dobra na wszystko.
– Zaczekajmy w kawiarni – powiedział tylko, nie czekając na reakcję swojego
towarzysza.
Harry westchnął cierpiętniczo wyraźnie niezadowolony z jego zachowania. Właściwie
jednak nie było, czemu się dziwić. Po za kilkoma chrząknięciami i burknięciami
ich konwersacja ograniczyła się do przywitania.
– Może to i dobry pomysł – przyznał jednak, wpadając w krok tuż przy nim. Jaki
właściwie miał wybór? To, że on nie mógł się doczekać, aby spotkać
przystojnego, seksownego mężczyzny po raz kolejny nic nie znaczyło. Blake bardzo
wyraźnie dał mu do odczucia, że on nie podzielał jego entuzjazmu. Szkoda tylko,
że jego rozsądek ginął marnie w starciu z jego głupią nadzieją.
Będzie bolało… mimo to jednak Harry mógł tylko pogodzić się z tym
przeświadczeniem, bo był bezradny w walce z własnym uczuciem rodzącym się dla Blake'a.
Lokal był elegancki i przestronny. Czarno–szare błyszczące kafelki zdobiły
ściany i lśniącą podłogę. Boksy i białe stoliki komponowały się z wystrojem, a
rżnięte kawałki luster i kinkiety rozpraszały ciepłe światło po pomieszczeniu. Dwóch
baristów obsługiwało za czarnym blatem. Jeden z nich, szatyn z uśmiechem wprost
z reklamy pasty do zębów, flirtował na potęgę z uśmiechającą się raczej
pobłażliwie Vicky. Drugi, ciemnowłosy, wyskoki mężczyzna spojrzał na nich,
kiedy weszli do lokalu, z ciekawością i powagą. Dziewczyna rozpromieniła się
widząc ich w drzwiach.
– Harry, Blake! Dobrze, że przyszliście tutaj – zawołała z radością. –
Nie ma szefowej i nie mam z nią kontaktu. Wiecie coś może?
Obaj jak na zawołanie potrząsnęli głowami, nadal lustrując z uwagą całe
pomieszczenie. Zapachy były niebiańskie i Blake już poczuł się jak w domu.
Harry również miał błogi uśmiech na ustach.
– Nie, nie mamy pojęcia, co wykombinowała – odparł Blake, lekko chrapliwym
od nieczęstego używania głosem, i z zażenowaniem dostrzegł jak przyglądającym
mu się ciemnowłosym baristą widocznie wstrząsnęło. Na Harry'ego jego głęboki
baryton chyba również musiał mieć takie działanie, bo potarł ramiona, lekko się
rumieniąc i spoglądając na niego ukradkiem. – Doszliśmy do wniosku, że czekając
możemy równie dobrze napić się kawy.
– Ha! Świetny pomysł. – Dziewczyna klasnęła w dłonie ucieszona, już
całkowicie ignorując Finna, który zdawał się lustrować potencjalnych rywali
krytycznym spojrzeniem, szacując swoje szanse u ślicznej dziewczyny. – Przecież
wiecie, że tutaj kupuję wam kawę zawsze – mrugnęła do nich okiem. Jakby
przypominając sobie o obecności baristów przedstawiła swoich przyjaciół.
– Odpowiedzialnymi za boski napój, który wam dostarczam jest właśnie Morgan
i Finn – wskazała po kolei mężczyzn. – To Blake i Harry… – zawahała się
przedstawiając modeli, jakby nie do końca wiedząc jak ich zaprezentować. – …
współpracownicy Evette Conti.
Obaj mężczyźni pominęli milczeniem całą tę prezentację. Nie było przecież
dobrego sposobu na to, żeby powiedzieć, że pozowali do homoerotycznych okładek.
Blake przywitał się raczej powściągliwie. Szybko oszacował obu mężczyzn i równie
szybko ich zdymisjonował. Morgan wydawał się poważny i skupiony, kiedy
spokojnie, i raczej oględnie przywitał się z nimi. Pełny profesjonalizm. Finn z
kolei sprawiał wrażenia psa ogrodnika, łypiącego na Vicky zaborczo i już
nastawiającego się na walkę o względy pięknej kobiety. Blake szybko doszedł do
wniosku, że go to nie interesuje i zdecydowanie nie dotyczy. Generalnie było mu
wszystko jedno, kto serwuje mu kawę, jeśli tylko jest dobra i ma kopa.
Harry był dużo bardziej przyjacielsko nastawiony do nowych znajomych. Jego spojrzenie
przesunęło się po ciałach przystojnych mężczyzn w subtelnej pieszczocie.
Wydawało się jakby tym jednym zerknięciem, dyskretnym i wprawnym, odgadnął o
obu mężczyznach więcej niż Blake mógłby się kiedykolwiek domyślić. Czerwone
koszule z logo kawiarni i ciasne, czarne spodnie nie kryły przed nim tego, co
chciał wiedzieć. Zachował się jak każdy mężczyzna zachowuje się w stosunku do
kobiet, które wzbudziły jego zainteresowanie. Otaksował ich, ocenił i skatalogował
uśmiechając się przy tym szeroko, błyskając zębami i oślepiając dołeczkami.
Ta myśl zirytowała Blake'a. Nie chciał myśleć o tym, że Harry może, i
pewnie jest, zaintrygowany którymś z mężczyzn.
– Nie wiem ile mamy czasu – mruknął sucho, zerkając na swoich towarzyszy
wymownie. – Wezmę mrożoną kawę – oświadczył, jakby spodziewał się protestu ze
strony któregoś z nich. Morgan skinął mu głową, przyjmując zamówienie.
– To ja też! – dodał szybko Harry, kierując swoje dołeczki na baristę.
Mężczyzna ponownie skinął głową potwierdzając, że usłyszał zamówienie, odpowiadając
półuśmiechem na zaraźliwy uśmiech Harry'ego.
Finn za to oparł się wygodnie o ladę najwyraźniej szykując się do długiej
rozmowy.
– Wszyscy pracujecie nad tym zagadkowym projektem Evette? – zapytał
niedbałym tonem, starając się udawać tylko średnie zainteresowanie tematem, ale
jednocześnie wbijając ciekawe spojrzenie w całą trójkę. – Może uchylicie w
końcu rąbka tajemnicy?
Harry i Blake jak jeden spojrzeli pytająco na zarumienioną, chichoczącą
Vicky, zasłaniającą dłonią usta.
Dziewczyna wzruszyła ramionami jakby nie wiedziała, co im powiedzieć.
Sytuacja mogła skomplikować się i to szybko, a tego bardzo nie chciała.
– To ja wezmę Amaretto – zawołała, starając się zachować powagę. – Usiądziemy?
– Praktycznie zaciągnęła ich do najbliższego stolika, ignorując oburzonego
Finna.
– Wiesz może, co się dzieje z Evette? – zapytał Harry spokojnie, ratując ją
z opresji.
Pod przeszywającym spojrzeniem Blake'a zaczynała już się wić i kręcić, szukając
w głowie usprawiedliwienia dla jej długiego jęzora. Wątpiła jednak, aby
seksowny, poważny mężczyzna potrafił zrozumieć jej ekscytację i chęć
pochwalenia się przed nieznajomymi, kiedy pierwszy raz przyszła zamówić tutaj
kawę. Nic konkretnego nie zdradziła, ale wystarczyło, żeby obudzić ciekawość
Finna i córki właściciela, Bobby. Dobrze, że się powstrzymała zanim chlapnęła
coś o rozbieranych fotkach, bo inaczej jej tyłek byłby teraz w ogniu.
– Nieee… – zaprzeczyła energicznie. – Nie tylko nie widziałam się z nią
dzisiaj, ale nie mogę się też do niej dodzwonić! Ta jej tajemniczość mnie
ekscytuje – przyznała, choć towarzyszący jej modele zdawali się nie podzielać
jej entuzjazmu.
– Zaczynam się martwić – burknął Blake, zaplatając wielkie ramiona na
muskularnej piersi. Jego czarny podkoszulek opiął się na każdym ponętnym
skrawku jego boskiego ciała i tak Harry, jak i Vicky westchnęli cicho.
Mężczyzna rzucił im ostre spojrzenie. – Nawet nie chcę wiedzieć, co obmyśliła.
To nie może być nic dobrego.
– Pierwsze zdjęcia poszły gładko, teraz powinno być tylko łatwiej… – zaczął
Harry przyciszonym tonem, milknąc całkowicie, kiedy Morgan podszedł z ich
zamówieniem. – Dzięki – rzucił z oślepiającym uśmiechem, ponownie z aprobatą
spoglądając na baristę.
– Proszę bardzo i smacznego – odparł cicho Morgan z lekkim skinieniem głowy,
szybko zostawiając ich w spokoju, za co Blake był mu wdzięczny. Od tego cukru w
powietrzu i miłych uśmiechów zaczynały go boleć zęby. Ciekawskie spojrzenia, które
rzucał im Finn zza lady zignorował całkowicie. Błyszczące spojrzenie Vicky
również. Miał wrażenie, że wszyscy wlepiają w niego spojrzenie i strasznie go
to denerwowało.
– Ja umieram z ciekawości, jaki jest kolejny projekt. – Dziewczyna zatarła
dłonie ucieszona. Blake nie pojmował jej zapału. Jemu na samą myśl o kolejnych,
na wpół nagich, zdjęciach cierpła skóra na karku, a żołądek wywijał fikołka.
Chętna, pełna zapału mina Harry'ego też nie pomagała.
– Mam nadzieję, że te kolejne zdjęcia pójdą jeszcze łatwiej i szybciej –
wymamrotał, popijając wolno idealnie zmrożony napój. Popołudnie było gorące, a
cały dzień wręcz umierał z pragnienia, próbując wykonać pracę za dwóch i
spalić, choć odrobinę swojej frustracji. Nie żeby to jakkolwiek pomogło. Jego
mięśnie nadal drgały od wysiłku, a jego niepewność i opory nie zmalały.
– A ja mam nadzieję, że będziemy się czuć tym razem swobodniej – dodał Harry
z nieukrywaną nadzieję, krzywiąc się na pełne powątpiewania chrząknięcie
swojego towarzysza. – Och, może potraktuj to wszystko jak zabawę? Eksperyment?
– Nie, dzięki – powiedział starając się nie zgrzytać zębami. Harry wydawał
się widzieć wprost przez niego, co nie pomagało Blake’owi zachowywać spokoju Nienawidził
czuć się jak na łebku szpilki. Rozchwiany i pod lupą. – Dla mnie to praca jak
każda inna. Chcę ją wykonać jak najlepiej i jak najszybciej. Nie kojarzy mi się
z zabawą w najmniejszym stopniu. – Czuł się w obowiązku dodać, wbijając
spojrzenie w pogodnego Harry'ego.
Mężczyzna westchnął cicho zajmując się swoją kawą.
Zdawało się, że bez względu na to jak bardzo by się nie starał i tak
wszystko robił źle. Nadzieja, że po rozmowie u Ev, napięcie między nimi się zmniejszy,
ulatywała szybciej niż topniał lód w jego kawie.
– Blake nie masz się, czym martwić – Vicky wykorzystała swoją szansę, aby
pochylić się w jego stronę, trzepocząc długimi utuszowanymi rzęsami. Jej piękne
usta rozciągnęły się w uwodzicielskim uśmiechu. – Jesteś świetny! Twoje boskie
ciało to prawdziwy dar dla ludzkości! – zachichotała, kiedy Harry przewrócił
oczami, a Blake parsknął niekulturalnie. – No co? Nie mogę przecież powiedzieć,
że dla kobiet, skoro i ty się ślinisz na jego widok – zawołała z przekorą.
Wielka żyła zaczęła pulsować na czole Blake'a i Harry musiał przygryźć
wargę, aby nie roześmiać się w głos. Nie chciał zginąć śmiercią bolesną i
rozciąganą w nieskończoność.
– Vicky nie pomagasz! – Strofował ją, choć nie wkładał w to ani odrobiny
przekonania. W końcu miała rację.
– Ja tylko chcę, aby Blake wiedział, że on to właściwie ma obowiązek
pozować – oświadczyła rezolutnie, dąsając się lekko. Wymieniony mężczyzna
zachłysnął się pitym napojem i kaszląc, i ocierając łzy, spojrzał na nią z
niedowierzaniem. Dziewczyna mrugnęła do niego porozumiewawczo. – Mężczyzna tak
przystojny i seksowny jak ty, ma obowiązek dzielić się swym ciałem z innymi.
Jesteś to winny swoim wielbicielom!
Wejście zdyszanej, ale podejrzanie radosnej Evette do kawiarni,
prawdopodobnie uratowało życie wielu ludziom, bo Blake poczerwieniał
niebezpiecznie i wyglądał jakby lada moment miał eksplodować. Harry nawet nie
próbował zdusić jęku ulgi.
Kobieta w zwiewnej niebieskiej spódnicy, białym topie i z nieodłączną torbą
na aparaty rzuciła się do lady, ledwie machając im na powitanie. Błysk w jej
oku był niebezpieczny i nawet Harry czuł jak włoski stają mu dęba na karku.
– Ach, piękna pani – Morgan zawołał z galanterią, uśmiechając się do niej
szeroko. – Miło, że w końcu do nas zawitałaś! To co zwykle?
Finn zmierzył ją spekulacyjnie, ale zignorowała go witając się równie
zadowolona ze spotkania.
– Znasz mnie zbyt dobrze – powiedziała przytakując. – Wiesz jak to jest.
Praca, praca, praca i potem trochę więcej pracy!
– Właśnie słyszeliśmy, że jesteś baardzo zapracowana – dodał swoje pięć
groszy Finn, tak wieloznacznym tonem, że nie było można się domyślić czy
blefuje, czy faktycznie wie, o czym mówi.
Evette spojrzała na niego, lekko przechylając głowę na bok. Blake'a
parsknął cicho za jej plecami, bo znał to spojrzenie aż za dobrze, ale kobieta zbagatelizowała
go. Ciekawski barista był właśnie poddawany wiwisekcji i nawet nie wiedział.
– Mieliśmy przyjemność poznać twoją uroczą asystentkę – wtrącił szybko
Morgan realizując przygotowane zamówienie. Chciał załagodzić sytuację zanim
jego durny współpracownik wpędził dziewczynę w kłopoty. – Doprowadza Finna do
szału, bo nie chce mu powiedzieć, nad czym pracujesz!
– Zaczynam podejrzewać, że to na serio coś nielegalnego – nadąsał się Finn.
Jego obrażona mina była komiczna, a śmiejąca się Vicky nie pomagała całej
sytuacji. Evette przeniosła spojrzenie na Morgana i powagę zastąpił ciepły
uśmiech.
– Och, to nie jest nic tak przyziemnego – zapewniła ich lekkim, zwodniczym
tonem, wbijając ostre spojrzenie w swoją ofiarę. – To coś dużo, dużo bardziej…
podniecającego! – dodała, machając na swoich przyjaciół, aby się zbierali. Cała
trójka poderwała się jak na sprężynach. Harry walczył ze zdumieniem, Blake z
wściekłością, a Vicky chichotała ucieszona.
– Ale co do cholery robicie!? – wrzasnął Finn, praktycznie tupiąc w miejscu
ze złości.
Ev wyszczerzyła zęby w przerażającym uśmiechu, zwracając się do niego
tonem, posyłającym ciarki po plecach wszystkich zebranych.
– To już musisz wydusić z tych panów… – Kciukiem wskazała dwie wysokie,
lekko w tej chwili onieśmielające postawą, sylwetki stojące za jej plecami, tuż
przy drzwiach.
Wyraz ich twarzy mówił wszystko i zmusił Finna do zamknięcia ust w trybie
przyśpieszonym, zanim palnął coś, czego żałowałby całe życie.
Morgan i Victoria śmiali się do rozpuku, kiedy Evetta z aroganckim
uśmieszkiem wymaszerowała z lokalu ściskając w dłoni swoją kawę.
Czarną z półtorej łyżeczki cukru.
***
– Blake nie bądź dziecko. Harry zrobi to raz, a porządnie i będzie okej. – Evetta
starała się przemawiać spokojnie i racjonalnie, ale kolor jej włosów
najwyraźniej miał wiele wspólnego z jej charakterem. Teraz też zaczynała już
przytupywać lekko stopą, odzianą w jej stary klapek.
Mężczyzna jednak nadal stał z ramionami założonymi na wielkiej piersi i
zimno spoglądał na nią w dół. Sztywno, wyprostowany i zły. Wielu mężczyzn
miękło w tym momencie. Ev zdawała się jednak być absolutnie nieświadoma
zagrożenia, w jakim znajdował się jej mały, kremowy kark.
– Nie ma mowy.
– Dlaczego jesteś taki uparty? – zawołała zbulwersowana fotografka wyraźnie
tracąc cierpliwość.
– Bo to nie ty będziesz świeciła gołym tyłkiem, klęcząc u stóp jakiegoś na
wpół rozebranego faceta!
– Ach, czyli twoje męskie ego cierpi? – zapytała złowieszczo Ev, mrużąc
oczy. Blake jednak nie wymiękł pod jej ostrym niczym laserowy nóż spojrzeniem.
– To nie ma nic wspólnego z ego – parsknął. – Za to ma wiele wspólnego z
niechęcią do robienia z siebie idioty!
– Ta okładka ma symbolizować bardzo wiele i mam zamiar to uwiecznić na
niej. Ma się wyróżniać! Ma być wyjątkowa do cholerki! I niech mnie diabli,
jeśli nie osiągnę tego efektu! – Ev zacietrzewiła się na całego, a Harry prawie
zrejterował z pola bitwy. Doprawdy nie wiedział, co począć w całej tej
sytuacji.
Zazwyczaj opanowany, chłodny Blake poczuł jak krew zaczyna niebezpiecznie
pulsować w żyłce na jego czole. Jego opanowanie i stoicki sposób wyszło właśnie
ze studia z głośnym trzaskiem drzwi, zostawiając mu tylko furię.
– Sama wymyślasz i projektujesz te cholerne okładki, możesz zmienić
koncepcje, nawet sto razy – stwierdził stanowczo, rzucając jednocześnie
ostrzegawcze spojrzenie w stronę niemęsko chichoczącego Harry'ego. Facet po
prostu prosił się bicia.
– Nic nie będę zmieniać! – Evette uparła się stając w takiej samej pozie
jak Blake. Wyglądała nie mniej imponująco i Victoria przezornie umknęła z pola
walki, zostawiając Harry’ego samego z walczącymi przyjaciółmi.
– To może się zamienimy, jak jesteś taka cwana? – Blake parsknął jej w
twarz. Ta nawet nie mrugnęła okiem, tylko starła się z nim niczym szarżujący
byk.
– Przestaniesz zachowywać się jak uparty chłopiec? – zapytała złośliwie.
Wiedziała, że wjeżdżanie na ambicje Blake'a zawsze skutkowało… do tej pory
przynajmniej. Ewentualnie pozostawało jej zawsze jeszcze błaganie. – Małego
klapsa się boisz?
– Nie, nie da rady tym razem. Nie kupuję tej podpuchy. – Blake stanowczo
potrząsnął głową. Nie miał zamiaru dać się zmanipulować tym razem. Właściwie za
każdym razem nie miał zamiaru, ale tym razem postanowił postawić się i wytrwać.
Sama myśl o tym, co proponowała jego przyjaciółka miał ochotę zapaść się pod
ziemię. Dłonie Harry'ego na jego tyłku… odpadały! Stanowczo.
– A może da się to dorobić jakoś graficznie? – Wtrącił Harry nieśmiało, ale
jedno spojrzenie przymrużonych oczu Evette sprawiło, że wycofał się
pośpiesznie, rzucając Blake’owi przepraszające spojrzenie. Nie chciał się
narażać żadnemu z nich, zwłaszcza że on nie miał absolutnie nic przeciwko
pomysłowi fotografki.
Jasne, na pewno ci przykro! Już
ci wierzę. O niczym innym nie marzysz tylko, żeby położyć łapska na moim tyłku,
pomyślał cynicznie Blake. Praktycznie zszokowany tym, że
myśl o tym nie szokowała go tak bardzo, jak był przekonany, że powinna.
– Blake taki jest plan na dziś i mam zamiar go wykonać. Czy ci się podoba
czy nie. To praca. – Evette oświadczyła w końcu poważnie, bez mrugnięcia okiem
patrząc w oczy Blake'a. – Jesteśmy przyjaciółmi, ale to nie zmienia faktu, że
należy mi się szacunek, jako pracodawcy. Nie musi ci się podobać moja
koncepcja. Możesz zaprotestować, możesz odejść. Nie odbieram ci prawa wyboru,
ale tu chodzi o wykonanie zlecenia, którego się podjęłam, wiec tak jak ja
szanuję twoją pracę, ty szanuj moją. Ja nie mówię ci jak masz robić to, w czym
jesteś najlepszy, ty zawierz mi, że ja wiem, co robię, bo to moja praca! Nie
robię tego, aby zrobić ci na złość albo żeby zabawić się twoim kosztem. Nie
traktuj, więc tego personalnie.
Blake'a i Harry'ego zatkało. Obaj spojrzeli na nią w zaskoczeniu. Jeszcze
nigdy nie widzieli jej tak poważnej, spiętej i zdeterminowanej. Chłodnym
spojrzeniem lustrowała swojego długoletniego przyjaciela, właściwie nie
pozwalając nic wyczytać z jej zamkniętej nagle, prawie kamiennej twarzy. Równie
dobrze mógłby oddzielać ich metrowy mur i nie było możliwości, aby argumenty
Blake'a go sforsowały.
Blake zdusił pierwsze słowa cisnące mu się na usta. Z doświadczenia
wiedział, że w złości nie najmądrzejsze słowa ślina na język przynosi. Stłumił je
więc z przekleństwem, z irytacją, i z mdlącym nagle uczuciem. Rzadko,
kiedy ścierali się z Evette, bo ich charaktery były zbyt odmienne i akceptowali
to w sobie. Kiedy jednak już doszło do spięcia, to klękajcie narody. Blake nie
do końca był pewien czy chce takiej konfrontacji w obecności Harry'ego. Bądź,
co bądź obcego człowieka. Powołał się na wszystkie pokłady chłodu i rezerwy,
jakie miał, aby nie ulec złości.
Kobieta z wyprostowanymi sztywno
ramionami i zadartym podbródkiem, odwróciła się na pięcie i sztywnym krokiem
wyszła na zaplecze. Zabrała ze sobą połowę powietrza z pomieszczenia, a
przynajmniej takie pozostało wrażenie po tym jak zamknęła cicho drzwi za sobą. Harry
śledził badawczo jej każdy krok, próbując ogarnąć umysłem całą sytuację, której
był świadkiem. Miał wrażenie, że wyładowania elektrostatyczne towarzyszyły
każdemu jej krokowi, a napięcie w powietrzu można było butelkować.
– Upss… – skwitował w końcu, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Miał
nieprzyjemne uczucie, ciążące mu jak beton w brzuchu, że atmosfera w studio
zmieniła się diametralnie i jeśli nic się nie odmieni, nie tylko nie wykonają
pracy, ale było bardzo prawdopodobne, że przyjaciele się skłócą. Przez moment
nawet źdźbło przerażenia, że nie będzie już dalszych sesji i powodów do spotkań
z jego nowymi znajomymi, zakiełkowało w jego sercu, ale szybko zdławił je, jako
idiotyzm. Miał inne dylematy na głowie w tym momencie niż jego samotne życie.
– Taa, lepiej bym tego nie ujął – mruknął Blake, pocierając twarz dłońmi.
Nagle wyglądał na zmęczonego i starszego niż był. Harry stanął przy nim i
lekko położył mu na ramieniu dłoń, w głowie przelatując wariację reakcji
Blake'a. Ten jednak tylko westchnął ciężko. – Wygląda jednak na to, że będzie
jak ona chce. – Posłał Harry’emu raczej cyniczny uśmiech i ruszył za Evette.
Nawet nie dziesięć minut później Evette wyszła lekko zaczerwieniona i nadal
ponura, ale nie emanowała już chłodem. Najwyraźniej Blake był dobry w
przepraszaniu i nie popełniał błędu większości mężczyzn. Nie czekał na
eskalację konfliktu i kolejne etapy kłótni z kobietą, tylko od razu
przepraszał. Harry był jednak święcie przekonany, że Blake sobie to odbije.
– Blake się przebiera w skórzane spodnie te, co ostatnio, ty zostajesz tak
jak teraz.
Harry zastanawiał się skąd wzięła ultra cieniutką, przeraźliwie białą
koszulę z długimi i luźnymi rękawami i niesamowicie ciasne beżowe bryczesy, ale
nie śmiał ryzykować zadawania pytań. Zwłaszcza po tym jak bez ceregieli
upchnęła go w nie – literalnie – i kazała zostawić koszulę rozpiętą. Delikatny
materiał był jak pieszczota, chłodny i jedwabisty. Lekki dreszcz przemknął mu
po plecach na pierwszy kontakt. Nie pomagało intensywne spojrzenie Blake'a,
który chyba sobie nawet nie zdawał sprawy z tego, że się w niego
wpatrywał, od momentu wyjścia z łazienki. Jego mina pochmurniała z każdym
mijanym momentem. Harry nie był pewien czy nie słyszał zgrzytania zębów
Blake'a, kiedy smarował oliwką szerokie plecy mężczyzny. Gdy miał wreszcie
okazję położyć dłonie na jego wielkiej muskularnej piersi, kolana praktycznie
ugięły się pod nim, a serce spłynęło mu do krocza pulsując w synchronizacji z
jego budzącym się do życia członkiem. Jego współpracownik nie był jednak
zachwycony zbyt powolnym, w jego opinii, aplikowaniem śliskiej substancji, bo
odebrał mu butelkę z cichym warknięciem i dokończył przygotowania, stojąc o
metr dalej. Rzucane z pode łba spojrzenia Harry’emu skutecznie zabiły jego
erekcję. Facet był zdolny przeciąć stalową płytę jednym zerknięciem i mieszanina
fascynacji, i strachu przepłynęły mu po plecach. Powinien się leczyć ze swojej
chorej fascynacji i pociągu do wielkiego brutala, a jednak wsiąkał coraz
bardziej i odwrót stawał się coraz mniej realny. Może gdyby sesje zostały
zakończone niepowodzeniem miąłby szansę uratować się przed niebezpiecznym
wpływem Blake'a? Strach przed każdą z tych opcji mroził mu krew w żyłach.
– Stańcie na podeście. Harry usiądź na krześle. – Evette zarządziła głośno,
przyciągając ich uwagę skutecznie. Wskazała raczej wielkich gabarytów
imponujący mebel z fantazyjnego ukutego żelaza i wróciła za aparat. Harry nie
zamierzał pytać skąd brała te rekwizyty, choć wymagało nie mało wyobraźni i
pomysłowości, aby coś takiego skombinować. Wcześniejsza kłótnia jednak trzymała
wszystkich w napięciu i oczekiwaniu na kolejny wybuch. Mógł wręcz przysiąc, że
to była cisza przed burzą. – Rozstaw kolana, stopy na zewnątrz. Blake klęknij
między jego kolanami, zapnijcie obręcz łańcucha do kostki Blake’a. Obojętnie
której. Harry przełóż go przez kolano, a Blake tyłek do góry. – Polecenia
padały jak strzały z karabinu. Jakby Evette się obawiała, że w ostatnim
momencie mężczyźni się rozmyślą. Na odwrót było jednak już za późno. – Harry wiesz,
co robić – dodała cicho.
Blake zesztywniał. Z całych sił próbował nie reagować, nie myśleć i nie
zastanawiać się nad całą sytuacją. Pewnie za dziesięć lat będzie się z tego
śmiał. Tylko jego wnętrzności tu i teraz chciałby wypełznąć mu przez gardło.
Harry lekko drżącymi dłońmi zsunął skórzane spodnie Blake tak, aby odsłonić
jego cudowny umięśniony pośladek i bez wahania wymierzył mu solidnego klapsa.
Odgłos uderzenia brzmiał przez chwilę w absolutnej ciszy jak wystrzał z
armaty, tylko po to, aby nagle zniknąć w sztucznej paplaninie Victorii i
jeszcze bzdurniejszych odpowiedziach Evette. Niezręczność całej sytuacji
pokonała wszystkich.
***
Nie mógł oderwać oczu, zatem z fascynacją patrzył jak wszystkie pięć jego
palców odbija się na opalonej skórze Blake'a. Miał nieprzepartą ochotę
pogłaskać intensywnie czerwieniejące miejsce i poczuć rozgrzane teraz
ciało pod palcami. Poznać gładką, smukłą skórę, perfekcyjnie pokrywającą
muskularny pośladek. Zapamiętać reakcję mężczyzny na swój dotyk i zagłębić się
w przyjemności na samą myśl, że może go dotknąć. Najbardziej jednak pragnął
wymierzyć tej jędrnej krągłości kolejny klaps i patrzeć jak następny
odcisk, pozostawiony przez niego, zdobi seksowny tyłeczek. Chciał go posiąść w
najgorszy sposób. Chciał go naznaczyć, jako swój własny. Chciał…
Blake by go za to pewnie zabił.
Zesztywniały i milczący, klęczał między udami Harry'ego dręcząc go swoją
bliskością i zapachem. Jego wielkie ciało emitowało niesamowite ciepło,
które przenikało go na wskroś. Kusiło go, wołało, chciał się nim otulić. Było
to nieziszczalne i głupie pragnienie. Słabość, z którą musiał walczyć.
Każdą komórką swojego ciała Harry wyczuwał, że praca w tych warunkach
będzie koszmarem. Jego towarzysz nawet gdyby wykrzyczał mu prosto w twarz, co
czuje i myśli, nie mógłby być bardziej oczywisty. Nie było, co się oszukiwać.
Złość i rozczarowanie paliły go w gardle na samą myśl, że Blake w tak oczywisty
sposób go odrzucał.
Podniecenie zabijało go swoją niesprawiedliwością. Jeśli się nie skupi na
czymś innym niż wspaniale umięśniony i gładki tors Blake, teraz przylegający do
jego ciała, to będzie miał problem z ukryciem swego zainteresowania, a
upokorzenie prawdopodobnie zabiłoby go. Wkurzało go niewymownie, że musi je
ukrywać. Że musi wypierać się samego siebie i tego, co dla niego jest jak
najbardziej naturalne. Chciałby móc zwyczajnie powiedzieć mu, co czuje lub bez
obaw zaproponować randkę. Nie wchodziło to w rachubę jednak. Dla mężczyzn
takich jak Blake, niewiedza nie była żadnych wykładnikiem odmowy. Nawet, jeśli
nie wiedziałby czyby mu się przypadkiem spodobało, to i tak nie wziąłby takiej
opcji pod uwagę.
Złość jest dużo lepsza niż pożądanie, uznał Harry, spoglądając na pochyloną
głowę Blake'a.
– Dobra, róbmy te fotki zanim ślad zniknie! – Komenda Evette wzięła go
przez zaskoczenie i lekko zarumieniony oderwał spojrzenie od pięknych
pośladków przykuwających jego wzrok. Nie całkiem nagie, kusząco okryte napiętą
skórą spodni, wyprawiały szalone rzeczy z jego wyobraźnią.
– Jesteśmy gotowi – rzucił zduszonym głosem Blake. Dźwięki z trudem
przedostawały się zza jego morderczo zaciśniętych zębów.
– Blake obejmij lewą ręką udo Harry'ego i prawą wyciągnij jakbyś chciał go
złapać za kark. Twarz schowaj wtulając się w jego biodro. – Kiedy Blake rzucił
jej drwiące i bardzo sceptyczne spojrzenie ponad ramieniem, Ev wyszczerzyła
zęby w krzywym uśmiechu. – Nie powiedziałam, że to będzie zgrabne czy
łatwe, przy twojej posturze. Masz się owinąć wokół niego i już.
– Fantastka – mruknął, dostosowując się jednak w miarę swoich możliwości do
jej polecenia. Harry wstrzymał oddech. Nie mógł zapanować nad dreszczem, który
pomknął wzdłuż jego ciała mierzwiąc mu włoski na karku. Wojownik jednak był
zbyt spięty i zdenerwowany, aby to zauważyć. Klnąc i mamrocząc pod nosem
wszelkie bluźnierstwa, jakie znał poprawiał się i niezdarnie umieszczał między
kolanami Harry'ego. Jego ramię jak imadło oplotło mu smukłe, umięśnione udo
praktycznie boleśnie.
Harry czekał wyprostowany i nieruchomy na to, aż klęczący model się
usytuuje. Wiercenie i ocieranie wcale nie pomagało sytuacji, i jego złości.
Czy w ogóle powinien się przejmować, że urazi męskie ego Blake'a? W końcu nie
musiał się usprawiedliwiać, że był, kim był i reagował jak reagował. Jak miał
nie reagować, kiedy każdy nagi skrawek ciała Blake'a był jak jedwabisty wabik i
wiele wysiłku kosztowało Harry’ego, aby nie ulec pokusie i zwyczajnie nie
pogładzić, pracujących pod cienką skórą mięśni. Aby nie chwycić jego idealnie
krągłych pośladków w dłoń i nie zacisnąć na nich palcy. Lub nie wsunąć ręki pod
krawędź pasa spodni w delikatnej i zmysłowej pieszczocie?
Kurczę! Miałem sobie tego nie
robić!
Cały drżał wewnętrznie i obawiał się, że Blake to może wyczuć, tak ściśle
opleciony wokół jego ciała był. Sztywny niczym posąg i zdenerwowany aż buchało
z niego niezadowolenie, mimo wszystko obejmował go, praktycznie do niego
przylegając. Gorący oddech mężczyzny parzył Harry'ego nawet przez cienką koszulę,
kiedy oparł policzek o jego biodro. Siłą woli, Harry starał się stłumić
dygotanie, ale to było tak absurdalne jak i niewykonalne.
– Dobra, złap go za tyłek! – wydarła się Evette, zapobiegawczo jednak się
nie zbliżając do nich. Harry stłumił cichy jęk chcący mu umknąć. Skoncentrował
się nad tym prostym gestem, jakby wymagał niebotycznego wysiłku. I tak w
rzeczywistości było, bo drobniutkie kropelki potu wystąpiły nad jego górną
wargą. Nie śmiał nawet się oblizać, bo obawiał się, że Blake to wyczuje i
zinterpretuje dokładnie tak jak to robiła jego wyobraźnia. Wyciągnął drżącą
dłoń przed siebie, starając się jednocześnie wyglądać na nieporuszonego i
profesjonalnego do szpiku kości. – Tylko nie zasłaniaj śladu! – wrzasnęła, w momencie,
kiedy zdecydował się w końcu położyć dłoń na obiekcie swojego skrytego
uwielbienia. Obaj drgnęli. Przez moment nawet wydawało się, że mężczyzna zaprotestuje,
ten jednak znieruchomiał jeszcze bardziej i czekał na ruch Harry’ego. Z
zaciśniętymi zębami Harry w końcu położył dłoń na pośladku Blake'a, obejmując
palcami napiętą skórę tuż przy wielkim odbiciu jego dłoni. Wszystko w nim
zawibrowało z niezdrowej ekscytacji umiejscawiając się ostatecznie w jego
kroczu. Wiedział, że od dziś ten kawałek ciała będzie jego uwielbionym
marzeniem sennym. Piękne, umięśnione dzieło sztuki. Blake zaklął cicho,
zgrzytając zębami i Harry był praktycznie przekonany, że to było tylko kwestią
czasu jak jego towarzysz zwyczajnie zerwie się na równe nogi i wyjdzie.
– Możecie się wreszcie pośpieszyć! – wrzasnął niezadowolony Blake, ponownie
się wiercąc. – To jest nie tylko upokarzające, ale i idiotyczne! Żaden Wojownik
nie pozwalałby się obmacywać po tyłku, klęcząc na dodatek przed swoim
agresorem!
Harry nie potrafił zdławić ironicznego parsknięcia.
– Owszem klęczałby, jeśliby sobie na to zasłużył byciem palantem i draniem!
Czasem właśnie taki nadęty Wojownik potrzebuje przypiłowania rogów.
– To bajka! W prawdziwym życiu nic takiego nie zdarzyłoby się.
Najprawdopodobniej skończyłbyś o głowę krótszy, a nie, jako obsesja mężczyzny,
którzy walczy całe życie i żyje, aby walczyć! – Oburzony Blake chciał się
poderwać na koniec tyrady, ale Harry unieruchomił go przygniatając go za kark
do siebie z zadziwiającą siłą. Wkurzony nie na żarty wysyczał mu do ucha.
– W bardzo smutnym, jednowymiarowym świcie żyjesz…
Blake zdawał się gotowy i sprężony do skoku w ułamku sekundy, i na ułamek
jej serce Harry'ego drgnęło z obawy, oblewając go falą słabości.
– Dobra! Świetnie! Tak jak teraz! – Krzyk zachwytu unieruchomił ich
skuteczniej niż paralizator. Obaj jak na zawołanie wstrzymali oddech. – Tak jak
teraz, przyciągnij go jeszcze trochę bardziej do siebie, pochyl głowę i patrz
na niego, jakbyś na serio chciał się zemścić, za to co ci zrobił… Był wstrętnym, okrutnym Wojownikiem, który
zamiast cię kochać, pogardzał tobą, bo cię pożądał! Więził cię, bo cię pragnął
i nienawidził, bo nie mógł przestać. Blake nie wymiękaj mi teraz. Nie ruszać
się… – Evette poinstruowała ich stanowczo, chowając się za obiektywem i
parokrotnie zmieniając pozycję, z której robiła zdjęcie.
– Nie ma problemu. – Harry nie mógł sobie darować sarkastycznej uwagi,
choćby chciał. A nie chciał. Blake wręcz emanował z siebie niechęcią. To była
jak szpila prosto w serce dla niego. Przecież nic mu nie zrobił. Nawet trzymając
go za tyłek, był tak bezemocjonalny i bezosobowy, jak to tylko było możliwe, a
Blake mimo wszystko zachowywał się jakby był tutaj za karę. Harry starał się
zapanować nad swoją irytacją, ale i tak nie mógł sobie odpuścić złośliwości.
Bez wysiłku podciągnął go do góry, tak, że mógł schować twarz w złączeniu karku
i ramienia, ręki, którą Blake miał objąć go za szyję. Miał ochotę ugryźć go ze
złości.
Evette zignorowała narastające napięcie i pstrykała z każdej możliwej
strony, i pod każdym realnym, i mniej realnym kątem. Harry miał problem nadążyć
za nią wzrokiem z nad ramienia Blake’a.
– Trochę w prawo… trochę w lewo, nie tak. Okej lepiej. Nie no, nie ruszaj
się. Dobra, może być. W lewo….nie no w twoje lewo! Cholera! – Komendy, które rzucała wydawały
się sprzeczne i ostre, i obaj starali się jak mogli, aby za nią nadążyć,
ale nic nie wydawało się jej satysfakcjonować. Każdy mięsień w ich ciele
wydawał się drętwieć, a żar lamp ich palił i osłabiał.
Z każdym jednym kliknięciem, jej mina pochmurniała coraz bardziej. W końcu
wyglądała tak, jakby miała nieodpartą ochotę cisnąć swoim ukochanym aparatem o
ścianę. Sama musiała sobie zdawać z tego sprawę, bo aż za spokojnie
odłożyła go na pierwszy dostępny blat i stanęła z dala od niego z dłońmi
wspartymi na biodrach.
– Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. – Wyrzuciła w końcu ręce w geście
poddania. – Wszystko jest źle.
Blake zaskoczony poderwał się i odsunął od Harry’ego, spoglądając na
kobietę przez ramię. Jej mina nie zachęcała do komentarzy, więc przygryzł
język, aby nie parsknąć na nią, że „przecież mówił”. Jeszcze chwila i poczuł,
że krew go zaleje. Czuł się idiotycznie, miał problem z odnalezieniem się w tej
sytuacji i bliskość Harry'ego doprowadzała go do szaleństwa. Był zbyt silny,
zbyt męski i zbyt pewny siebie. To, co Blake’owi przychodziło opornie i z
trudem, on robił jakby od niechcenia. Nie tylko nie peszyła go ta cała
sytuacja, ale i wydawał się bawić jego kosztem. Miał tego dość!
Harry może jeszcze nie znał jej wystarczająco dobrze, ale miał pod
dostatkiem zdrowego rozsądku i wiedział, że to jest odpowiedni moment, aby
trzymać język za zębami. Bezpieczniej było poczekać, aż zakończy nerwowe
krążenie po studiu i wyjdzie z nowym ‘genialnym’ planem.
Po kilku rundkach od ściany do ściany, Evette wzięła głęboki wdech i znów
stanęła naprzeciwko nich z dłońmi wspartymi na biodrach.
Blake czuł każdą komórką ciała, że czekała ich tyrada. Nawet Harry poruszył
się na krzesełku niespokojnie.
– To się w życiu nie uda. Ty Harry ciskasz błyskawicami i to nawet byłoby
okej, gdybyś jednocześnie chciał go przelecieć. Mag owszem jest wściekły, ale
ta wściekłość wynika właśnie z tego, że pragnie Wojownika. Gdyby
zwyczajnie chciał go zabić za to, że jest palantem i tyranem, nie byłoby o czym
pisać romansu! Mogę sobie wyobrazić, że nie łatwo osiągnąć taki efekt z kimś
obcym i na dodatek niechcącym współpracować – rzuciła sucho i zimno. Jej
wściekłość promieniowała z niej chłodnymi falami. Była naprawdę wściekła. Nie
patrzyła w oczy żadnemu z nich, za to stanęła w defensywnej pozie. – Problem w
tym, że ja wcale ci się nie dziwię, a przynajmniej nie tak do końca, że tak to
odbierasz… Blake emanuje taką oschłością i wzgardą, że człowieka aż dławi. –
Spojrzała wymownie na swojego przyjaciela, ale natychmiast przeniosła
spojrzenie na Harry'ego. – Ja chyba bym go udusiła jego własnym ego gdybym była na twoim miejscu! –
dodała, sarkastycznie na koniec wygłoszonego na wdechu wywodu. Kolejny głęboki
wdech świadczył dobitnie o tym, że to jeszcze nie koniec. Blake aż zaparł się
wewnętrznie, wszystko w nim się gotowało, a uczucie odrętwienia wypełniało jego
pierś. Niemal paliło go od środka. – Blake ty! Ty… – zaczęła ostro. Jednak tak
szybko jak się nabuzowała, równie szybko uleciała z niej cała złość,
pozostawiając ją nagle zrezygnowaną i niepewną. Spojrzała na przyjaciela apatycznie,
wplatając dłoń we własne włosy i ciągnąc lekko.
Pod jednym jej smutnym spojrzeniem, obaj mężczyźni poczuli się raptem winni
i nieadekwatni, jakby zawiedli na wszystkich liniach.
Jakby skrewili i nie dawali z siebie dość, a przecież nie chciała nic,
czego by się nie dało zrobić przy odrobinie wysiłku. Wszystkie dylematy nagle
stały się dziecinne i bzdurne, i Blake poczuł się rozczarowany sobą. Złość
i zdenerwowanie walczyły w nim z upokorzeniem, źródła, którego nie potrafił
nawet zidentyfikować. Przecież się starał! On po prostu się do tego nie
nadawał.
Zanim jednak zdołał sformułować,
choć jedno zdanie lub choćby zastanowić się nad tym, co powiedzieć, jego
przyjaciółka westchnęła, mówiąc cicho.
– Blake, jeśli naprawdę nie chcesz tego robić, to powiedz. Nie mam zamiaru
cię zmuszać… jesteś wolny, aby odejść w każdym momencie. Przecież wiesz, że
nigdy nie chciałam…. – Wzruszyła niepewnie ramionami, urywając z wahaniem.
Białe zęby zacisnęły się na jej podejrzanie nagle drżącej dolnej wardze. Nie
potrafiła spojrzeć mu w oczy. Po prostu stała zrezygnowana, nerwowo trąc czoło.
Blake poderwał się na równe nogi. Teraz to już totalnie czuł się jak
najgorsza kanalia i łamaga. Harry nie miał bladego pojęcia, co zrobić, więc
stał jak sopel lodu, skostniały od środka.
– Evette… ja… przecież… ty. – Ostatkiem siły Blake zapanował nad palącą go
irytacją i zdenerwowaniem. Nienawidził sytuacji, w jakiej się znaleźli, i fakt,
że to po części była również jego wina, doprowadzał go do jeszcze większej
wściekłości. – Mówiłem ci, że się do tego nie nadaję! Nie mogę tego… robić. Nie
umiem udawać. To jest… ponad moje możliwości. Pozowanie z innym mężczyzną mogę
zrozumieć, ale ty… Ty potrzebujesz kogoś, kto przekona patrzących na okładkę,
że tych dwoje mężczyzn łączy namiętność i pasja! A to jest nieprawda. Mnie z
żadnym mężczyzną nie będzie łączyć taka relacja i nie może, bo to jest
fizycznie niemożliwe.
– Jasne… – Harry nie chciał się wtrącać, ale nie mógł zapanować nad własnym
językiem. Jego towarzysze jednak zignorowali jego szpilę.
– Ten pomysł od samego początku był bez sensu! Powinnaś zatrudnić kogoś,
kto ma pojęcie o tym, co robi i dla którego… to jest normalne – warknął Blake,
ale nawet w jego uszach zazgrzytały okrutnie te słowa. Ale to nie było jego
miejsce. To powinno być oczywiste dla każdego, pora była, aby jego przyjaciółka
to sobie uświadomiła. Nie był głupi, wiedział, że wiele mężczyzn i kobiet
robiło najróżniejsze rzeczy dla pieniędzy, ale on nie był jednym z takich
ludzi. To po prostu nie leżało w jego naturze. Robił to, w co wierzył, że jest
w stanie wykonać. Ani mniej, ani więcej. – Jeszcze nie jest za późno, abyś
uratowała swój projekt. Za pieniądze, które mi oferowałaś z całą pewnością
znajdziesz setkę chętnych. Ja nie mogę… – wykrztusił, choć było to dla niego
upokarzające, aby przyznać. Harry i wszystko, co się wiązało z okładkami
zwyczajnie go przerastało.
– Nie skrzywdziłabym cię za żadne pieniądze tego świata – przerwała
przyjacielowi, zanim zdołał wykrztusić cokolwiek więcej. Nie było sensu w
ciągnięciu czegoś, co było katastrofą czekającą, aby się wydarzyć. – Myślałam,
wydawało mi się… nie wiem, że to świetny pomysł. Łatwe pieniądze dla kogoś, kto
się zaharowuje na śmierć w niezbyt dobrze płatnej pracy… Przygoda, ekscytacja,
coś wyjątkowego, bo Bóg mi świadkiem, że obojgu nam ich brak w życiu. – Gorący
rumieniec zalewający twarz Blake'a i szybkie niepewne spojrzenie rzucone
Harry’emu, mówiło jej więcej niż chciała wiedzieć. Znów sprawiła mu przykrość,
a przecież chciała tylko mu pomóc. Zatroszczyć się o niego. – Wygląda jednak na
to, że ta praca, …że nienawidzisz jej i nie tolerujesz… że nie jesteś w stanie
zaakceptować Harry'ego. Mogę tego nie rozumieć, ale nie powinnam była cię do
tego zmuszać.
Jak burza wypadła z przeraźliwie zimnego nagle studia. Nie dość szybko
jednak, aby Harry nie dostrzegł w jej oczach łez zanim zniknęła za drzwiami.
Blake jak skamieniały tkwił przez kilka minut w miejscu, by w końcu jak
automat zrzucić kajdany przymocowane do jego kostki i odwrócić się na pięcie,
aby ruszyć do ubrań. Pięć minut później na sztywnych nogach nie mówiąc ani
jednego słowa, wyszedł, po cichu zamykając za sobą drzwi.
Harry jak zahipnotyzowany patrzył na całą odgrywając się przed nim scenę i jedyne,
czego pragnął to znajdować się jak najdalej stąd. Wszystko krzyczało w nim, aby
się nie angażować. Aby nie pozwalać się wciągać w sprawy, które pewnego dnia obrócą
się przeciwko niemu.
A miał prawie sto procent pewności, że tak właśnie się stanie.
Jego serce już się wyrywało, aby pobiec za Blake’m i przytulić do siebie z
całych sił. Kryjąc przed całym światem i tym, co może go skrzywdzić.
Jego rozum jednak krzyczał, że jest idiotą.
Blake prędzej znokautowałby go, niż pozwolił się zbliżyć do siebie na
wyciągnięcie ręki.
Rozdarty i wewnętrznie wstrząśnięty, Harry zaczął się ubierać. Nie miał
bladego pojęcia, co ze sobą zrobić. Jak postąpić? Przecież nie mógł tak
zwyczajnie wyjść. Nie do końca jednak był przekonany, że powinien pójść za
kobietą. Tak na dobrą sprawę nie znali się wystarczająco dobrze. Nie byli
przyjaciółmi jak ona i Blake. Nie żeby nie chciał ich obu poznać. Wyglądało na
to jednak, że ta ważna dla niej praca wbiła klin między nich. Do rozpaczy go
doprowadzała myśl, że pieniądze mają taką władzę nad życiem innych, często
stawiając ich właśnie w takich beznadziejnych sytuacjach. W chwilach jak ta,
wstydził się, że sam jest bogaty i mógłby prawdopodobnie obu im zagwarantować
wygodne życie, dwoma podpisami.
Z głuchym westchnieniem wyrywającym się z piersi, Harry włożył buty i
usiadł, cierpliwie czekając. I tak nie miał ważniejszego miejsca, aby być.
Może to właśnie on był przyczyną kłopotu? Może Blake wyczuł, że on go
pożąda jak napalona nastolatka? Pewnie to jego prowokowanie i zaczepki
przeważyły szalę. Będzie musiał przeprosić ich oboje. Zaproponuje, że odejdzie,
jeśli to będzie miało pomóc. Choć w głębi duszy miał nadzieję, że nie będzie musiał
tego zrobić. Z drugiej strony nie chciał wbijać między nich klina i niezgody.
Nawet nie miał prawa. Do cholery chciał pomóc, nie zaszkodzić.
Oczywiście mógł zrozumieć, dlaczego Blake miał problem z całym tym
pozowaniem, ale przecież nie zaszkodziłoby mu gdyby trochę wyluzował, prawda?
– Och! – Ev wypadła z zaplecza, zaczerwieniona od łez i z trochę opuchniętą
twarzą. Najwyraźniej nie spodziewała się napotkać go, bo jej niebieskie oczy
lekko rozszerzyły się z zaskoczenia.
– Chyba nie podejrzewałaś, że tak zwyczajnie wyszedłem? – zapytał z
niedowierzaniem.
Evette wzruszyła lekko ramieniem, odwracając się bokiem, aby nie patrzeć
Harry’emu w oczy. Jej nonszalancja jednak była kiepsko udawana.
– Przyznam szczerze, że się nad tym nie zastanawiałam. Jestem zbyt wściekła
i rozczarowana, aby teraz logicznie myśleć.
Harry podrapał się po karku zastanawiając nad tym, co ma zrobić i czy w
ogóle jest w stanie pomóc. Przecież oprócz zagrożonego zlecenia i niewykonanej
pracy, jego nowi znajomi właśnie pokłócili się i nie wierzył, że to była taka
zwyczajna kłótnia.
– Chcesz o tym porozmawiać? – zapytał z wahaniem. Która kobieta,
kiedykolwiek nie chciała?
– Nie – zimne warknięcie spłynęło mu po kręgosłupie. Zamiast jednak
skorzystać z okazji i zwyczajnie zwiać, zaczekał na to, co miało nie uniknięcie
przyjść.
– Spoko.
***
– Nie chcę gadać o Blake’u – powiedziała stanowczo, trzymając się kubka z
kawą jak ostatniej deski ratunku, trzy dni później.
Trochę trwało zanim Harry wyszedł z szoku, odbierając jej telefon. Po
pierwsze nie spodziewał się, że będzie chciała umówić się z nim na kawę, a po
drugie w życiu by nie podejrzewał, że tak długo jej to zajmie. Najwyraźniej
miała twardszy charakter niż podejrzewał. Wcale go to nie uspokajało.
– Spoko. Nie musimy – odparł ugodowo, z nadzieją wpatrując się w swój kubek.
Dlaczego wybrała „Po prostu kafejkę” było dla niego zagadką. Najwyraźniej
lepiej się czuła na neutralnym gruncie.
Lokal obsługiwały dla odmiany tym razem kobiety. Bobbi – córka właściciela,
która natychmiast mu się przedstawiła z radosnym uśmiechem, jakby promieniującym
z jej wnętrza i Zoe – starsza baristka,
która jednym spojrzeniem mogłaby stłumić zamieszki. Jak widać, mały człowiek
może być wielki duchem. Obie kobiety miały całkiem niezłą reputację, daleko je
poprzedzającą. Sprytna, rezolutna Bobbi była wręcz wizytówką lokalu. Ludzie musieli
ją kochać, bo nikt nie był w stanie oprzeć się jej energii i entuzjazmowi. Zoe
zaś była poważana i traktowana z szacunkiem, tak że nikt nie śmiał sprawiać problemów
na jej zmianie, kiedy Kafejka była pod jej pieczą. Pora lunchu zmieniła to
miejsce w ul.
Jego nowa znajoma wyglądała za to jakby miała chmurę gradową nad głową. Jeden
rzut oka na twarz Evette wystarczył Harry’emu, aby się wszystkiego domyślić.
Przez długi moment milczeli szukając odpowiedzi w ich kubkach wypełnionych
po brzegi aromatycznym płynem. Świat wokół nich znikł, kiedy tak zwyczajnie
pogrążyli się w swoich niewesołych myślach. Ev w końcu zaczęła się wiercić na
krzesełku. Nawet jej ogniste włosy wydawały się bez życia tego dnia.
– Wiem, co sobie myślisz – rzuciła prawie oskarżycielsko, przyszpilając go
spojrzeniem. Harry potrząsnął mentalnie głową, starając się zachować spokój i
obiektywizm. Z tym, że nie było cienia wątpliwości w piekle, że nie miała pojęcia,
co myślał i czuł, i definitywnie walał, aby tak zostało.
– Evette chcę pomóc, tak jak tylko mogę.
– Doceniam to, ale wierz mi, raczej nic nie da się zrobić – westchnęła
cicho, jej smutne spojrzenie błądziło po wypełniającym się dość szybko lokalu.
– Mogę odejść – powiedział cicho, niepewnie, właściwie bojąc się własnej sugestii,
ale czuł, że tak powinien postąpić. Oczy Evetty rozszerzyły się z zaskoczenia
na ułamek sekundy tylko po to, aby zwęzić się groźnie.
– Zwariowałeś? – syknęła wściekła. – Nawet mnie nie denerwuj! Chcesz mnie
dobić!
– Nie, ale, ale…
– Nie ma żadnego ale! Jesteś połową
tego projektu! Równie dobrze mogłabym od razu zrezygnować. Nie umiem sobie
nawet wyobrazić, żebyś nie był częścią tych okładek. – Evetta tak się zacietrzewiła,
że Harry z całych sił musiał powstrzymywać uśmiech radości cisnący mu się na
usta. W piersi buzowało mu przyjemne uczucie na myśl, że Evette chce go i ceni
wystarczająco, aby na niego w tym momencie parskać jak wściekła kocica. Wyglądała
imponująco i lekko przerażająco.
– Chcę pomóc.
– Więc mnie nie denerwuj jeszcze ty!
– Dobrze, dobrze – zapewnił ją unosząc ręce w geście poddania. – Na mnie
możesz liczyć choćby nie wiem co. Nie odejdę i nie zostawię cię w kłopocie.
Kobieta wyglądała jakby wielki ciężar spadł jej z ramion, choć próbowała to
zamaskować.
– Wiem, że stawiam cię w trudnej sytuacji i w ogóle…
– Przestań. Nie zapominaj, że to ja do ciebie przyszedłem, a nie na odwrót.
Dla mnie to przygoda życia. – Uśmiechnął się szeroko, próbując uspokoić swoją
towarzyszkę.
– Ja też tak uważam. Wszystko, co się wiąże z tymi książkami, tą historią i
okładkami jest takie ekscytujące i fascynujące – rzuciła podekscytowana lekko
Evette. Błysk w jej oku był oślepiający. – Nawet zaczęłam czytać takie książki.
Wręcz sobie nie wyobrażasz, jakie to są podniecające historie – palnęła, uśmiechając
się jakby lekko zażenowana przyznaniem się do nowej słabości.
Harry uniósł brew kpiąco.
– Zapewniam cię, że się domyślam – wymruczał sugestywnie, pochylając się w
jej stronę. – Marzę, żeby przeżyć taką historię na własnej skórze, najlepiej
właśnie z ucieleśnieniem seksownego, poważnego, twardego mężczyzny w roli
głównej… – poruszył brwiami sugestywnie.
– Kurczę, nigdy bym nie podejrzewała, że romanse mężczyzn mogą być takie
pełne pasji i pożądania. Kto by przypuszczał, że ja heteroseksualna kobieta
będę się emocjonować… no wiesz, seksownymi, namiętnymi przygodami mężczyzn –
wyznała Evette z lekkim rumieńcem. Harry uśmiechnął się do niej pobłażliwie.
– Czasem po prostu wystarczy sprawdzić, aby się przekonać, zamiast zakładać
coś z góry. – Na twarzach ich obu odbiła się natychmiast ta sama myśl. Blake.
– Czemu tylko Blake nie otrzymał memo o tym, że to może być wspaniałe przeżycie?
– Ev pokręciła głową z smutkiem i niedowierzaniem.
Harry westchnął ciężko. Sam się zastanawiał nad niesprawiedliwością życia.
– Wiem, że to nie jest to, czego pragniesz – zaczął ostrożnie – i wierz mi,
z całą pewnością to nie jest to, czego ja pragnę – dodał natychmiast – ale może
warto pomyśleć o znalezieniu kogoś na miejsce Blake’a?
Złość i smutek błysnęły w niebieskich oczach, i natychmiast zniknęły, Harry
widział jednak, jak wiele kosztuje ją sama myśl o tym. Jemu samemu serce waliło
jak oszalałe. Tak bardzo pragnął spędzić więcej czasu z mężczyzną, który
fascynował go na tak wiele sposobów, że wręcz miał ochotę się dla niego
odsłonić i wpuścić go do swojego życia. Ta
opcja znikała w momencie, kiedy Blake odszedł bez oglądania się za siebie. Może
tak było lepiej?
– Owszem, istnieje taka możliwość… – Evette praktycznie forsowała słowa
przez zaciśnięte gardło. – Ale, ale czuję, że to byłoby…
– Nie fair?
Kobieta spojrzała na niego z uwagą. Jej blada twarz wydawała się zbolała.
Bez słów skinęła mu głową. Co miała powiedzieć? Przecież nie sposób było
wyrazić tego, co czuła. Nawet nie wiedziała tak do końca, co się stało. Nie
rozumiała reakcji Blake’a. Nie spodziewała się jej.
– Nie wiem, co robić – przyznała. – Nie chcę znajdować kogoś innego! Chcę
Blake'a! On jest idealny.
– Wiem.
– I ma w sobie więcej z Wojownika niż chce przyznać!
– Wiem.
– Dlaczego on tego nie rozumie?
– Nie wiem – odparł z cichym westchnieniem Harry. Pewnie w idealnym
świecie, Blake zrobiłby sobie z nim zdjęcia, poznał go i zakochał się w nim.
Ale żyli w podłym, ponurym świecie, gdzie miłość, uczucia i geje byli
znienawidzeni, i poniżani. W takiej kolejności lub w kombinacji ich wszystkich.
– Nie możesz go zmuszać… – powiedział tylko.
Parskając nieelegancko Ev rzuciła mu ironiczne spojrzenie.
– Wierz mi, nie ma takiej siły na tej ziemi, która potrafiłaby go zmusić do
czegokolwiek, jeśli on tego nie chce.
– Domyślam się – Harry roześmiał się cicho. – Myślę, że to jedna z jego
najlepszych cech.
– Och, tak. – Jego towarzyszka przytaknęła mu, lekko się rozpogadzając. –
To jest jego wielka zaleta… po za momentami, kiedy upór wykorzystuje, jako
wadę. Wtedy jest jak wielka drzazga w tyłku!
Nieboskim wysiłkiem Harry wywalił z głowy wszelkie skojarzenia, które mu
nasunęły się po słowach jego towarzyszki. Podniecanie się w takim momencie
byłoby szczytem głupoty. Ev obrzuciła go wymownym spojrzeniem.
– Nie chce nic mówić, bo to nie moja sprawa – zignorowała parsknięcie
Harry'ego – ale wyobrażasz sobie pracować z kimkolwiek innym niż Blake? Znaleźć
się w ramionach innego? Równie idealnego? – Nie czekała na jego zaprzeczenie,
tylko kontynuowała, bo wiedziała, jaka byłaby jego odpowiedź. – Kogo z resztą
mam wziąć na jego miejsce twoim zdaniem? – Ogarnęła lokal ręką. Masy studentów
i stałych bywalców przepływała przez kawiarnię sprawnie i szybko. Harry podążył
wzrokiem za ruchem jej ręki.
Było wielu przystojnych mężczyzn – choć nikt, kto dorastałby Blake’owi do
pięt, jego skromnym zdaniem – ale rozumiał dylemat fotografki. Nie tylko ktoś
musiał spełniać fizyczne warunki, ale jeszcze musiał zgodzić się na udział w
tej dość kontrowersyjnej sesji. Nie co dzień ktoś wchodzi do studia wprost z
ulicy proponując swoje usługi jak on to zrobił. Tutaj sytuacja była dużo
bardziej skomplikowana. I trzeba byłoby powtórzyć pierwsze zdjęcia.
Z każdą minutą miał coraz mniej chęci na to.
Zrezygnowany rozglądał się po sali unikając patrzenia na Evette. Nie miał
dla niej ani rady, ani słów pocieszenia. On też chciał Blake'a!
– Wojownik musi być potężny, silny i twardy – wymamrotała kobieta, śledząc
jego spojrzenie. Kiedy zatrzymało się na dłuższą, pełną kontemplacji chwilę, na
siedzącym tuż obok nich młodym blondynie ze strzechą potarganych włosów i z
kubkiem kawy ściskanym w dłoniach, jakby miałby być jego ostatnim, dodała
głośniej. – Ten nadaje się bardziej na Maga niż na Wojownika.
Zawstydzony Harry oderwał spojrzenie od przystojnego mężczyzny. Właściwie
nie był w jego typie, ale wydawał się strasznie smutny. Piwne oczy spozierały,
co chwila nerwowo z nad oprawek okularów, jakby się spodziewał czegoś lub na
coś czekał. Bardziej jednak wydawał się być przerażony niż podekscytowany. I
wyglądało na to, że ich rozmowa choćby częściowo do niego docierała, bo bardzo
próbował nie słuchać.
Czując badawcze spojrzenie fotografki na swojej twarzy, Harry wbił w nią twarde
spojrzenie.
– Nie nadaję się na Wojownika – oświadczył. Kobieta nadal jednak zerkała
między nim a nieznajomym. – Wierz mi! We mnie nie ma nic z Wojownika!
– A we mnie nie ma nic magicznego – dorzucił nieznajomy, zanim zdołał się
powstrzymać. Wielkie oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, gdy uświadomił
sobie, że w ogóle otworzył usta, a ciemne rumieńce zalały jego szyję i twarz. –
P-przepraszam – wykrztusił. Drżące palce zaplótł na kubku kawy. – Nie
podsłuchiwałem, przysięgam.
– Tsyk…
– Wiemy – zapewnił go Harry, lekko kopiąc pod stolikiem Ev, która tylko
parsknęła. – Nie przejmuj się. Tak tylko… rozważamy opcje.
– Dlaczego nie jesteś wielkim przystojniakiem, napakowanym jak sam grecki
bóg? – Kobieta nie miała zamiaru tak łatwo spuścić go z haczyka, ale błysk
uśmiechu w oku ją zdradził. Nieznajomy uśmiechnął się lekko, z wyraźną ulgą.
Wyciągnął długie nogi pod stolikiem, opierając głowę o ścianę.
– Pewnie z tego samego powodu, dla którego wolałbym stać po przeciwnej
stronie aparatu i raczej robić fotki niż do nich pozować – powiedział z
rozmarzeniem. – Najwyraźniej niedane mi być seksownym herosem… i fotografem…
też chyba nie…
Harry nie chciał dopuścić do ponownego pogorszenia nastroju, więc wychylił
się, aby wyciągnąć dłoń do przywitania. Jeśli dobrze odczytywał spojrzenie
Evette, miała zamiar go trochę po grillować, a potem pewnie adoptować, bo młody
mężczyzna był słodki i uroczy. Równie dobrze mógł przynajmniej zacząć nową
znajomość w kulturalny sposób.
– Cześć, nazywam się Harry Swan, a moja piękna towarzyszka to Evette Conti
– wskazał kobietę. Ta najwyraźniej postanowiła się zrehabilitować, bo również
potrząsnęła wyciągniętą dłonią ich nowego znajomego.
Oczy mężczyzny z okrąglały nagle, a wielki uśmiech wypłynął na jego usta. Widać
wręcz było jak adoracja i uwielbienie rozświetliła jego całą twarz.
– Mój Boże to zaszczyt! – zawołał. – Niezmiernie miło mi panią poznać!
Nazywam się Ryan Harmon! Uwielbiam pani Elementarną Kolekcję! – zawołał nie
przejmując się wcale tym, że wzbudzają zainteresowanie.
Harry po raz pierwszy – i pewnie nie prędko się powtarzający – raz miał
okazję zobaczyć jak rumieńce przyjemności wykwitają na twarz jego nowej przyjaciółki.
To był interesujący widok. Wyglądała o lata młodziej i znów lśniła od środka,
jak wtedy, kiedy pracowała.
– Wow, kiedy ktoś zacznie tak reagować z uwielbieniem na dźwięk mojego
nazwiska? – wymamrotał uśmiechając się do niej lekko złośliwie. Ev jednak
zignorowała go bezczelnie.
– Dziękuję – wyszeptała z nieśmiałym uśmiechem do Ryana. – Nie sądziłam, że
jeszcze ktoś o niej pamięta. To stare dzieje.
– Och, studiuję fotografię i wybrałem sobie pani prace, jako temat mojej
pracy konkursowej. Są fascynujące… – zaczął Ryan z entuzjazmem, ale uświadamiając
sobie spojrzenia skupione na sobie, znów spłoną gorącym rumieńcem. –
Przepraszam! Nie powinienem wam przerywać lunchu! – uśmiechnął się
przepraszająco do Harry'ego, po raz pierwszy przyglądając mu się uważniej.
Harry potrafił rozpoznać to spojrzenie bez pudła, bo sam tak nieraz zerkał
na mężczyzn, kiedy był dziesięć lat młodszy. Wówczas wydawało mu się, że jest
subtelny, ale wybity ząb wyleczył go z tych złudzeń. Z lekkim uśmiechem, potrząsnął
głową uspokajająco do sfrustrowanego młodzieńca.
– Mną się nie przejmuj. Sam chciałbym się dowiedzieć coś więcej na temat
prac Evette, ale nie mam czasu – spojrzał wymownie na zegarek nad wejściem.
Oboje jego rozmówców podążyło za jego spojrzeniem. Ev pisnęła, a Ryan zerwał
się od stołu.
– Matko! Muszę lecieć – Ev wyglądała jakby jej koszulka zapłonęła, tak
szybko się zbierała do wyjścia. Na odchodnym jednak spojrzała z żałością na
Ryana. – Bardzo chętnie odpowiem ci na wszelkie pytania, jakie możesz mieć do
mnie odnośnie moich prac – rzuciła pod wpływem impulsu. Uśmiech na młodej
twarzy Ryana był bezcenny. Wyglądał jakby miał się zamiar przewrócić z wrażenia
i Harry musiał stłumić śmiech, żeby nie urazić jego ego. – Wiesz gdzie mnie
znaleźć, prawda?
Ledwie poruszający się z podekscytowania, zszokowany Ryan skinął jej głową,
a Evette pochyliła się, aby cmoknąć Harry'ego w policzek i poleciała.
Wolno wstając Harry spojrzał na skamieniałego nadal mężczyznę.
– Przykro mi tak uciekać, ale mam nadzieję, że jeszcze nadarzy się okazja
do pogadania – powiedział, wyrywając swojego nowego znajomego ze stuporu.
– Tak, Boże mam nadzieję, że tak! – zawołał Ryan entuzjastycznie lekko się
rumieniąc. Szczupły i choć wyskoki, był i tak drobniejszy od Harry'ego. Z
nieśmiałym uśmiechem uścisnął mu dłoń na pożegnanie. – Nie ma mowy, abym
przegapił spotkanie z Evette Conti! A z tego, co zrozumiałem pracujecie razem…
Harry zdławił jęk w duszy, wymuszając uśmiech.
– Mam nadzieję, że tak zostanie – powiedział na odchodnym.
Bobbi nie mogąc dłużej wytrzymać prawie w podskokach przybiegła do nadal
stojącego Ryana, odprowadzającego Harry'ego wzrokiem do drzwi.
– Wyglądasz jakby cię ktoś obuchem zdzielił – zagadnęła bez skrupułów jak
to było w jej zwyczaju. – Chyba się nie zakochałeś? – zapytała przekornie. Jej
uśmiech mógł oświetlić okolicę. Ryan potrząsnął głową z konspiracyjnym półuśmiechem,
choć w innej sytuacji pewnie by zemdlał na samą taką sugestię.
– Nie, ale coś prawie równie dobrego.
Zwiał zanim miała szansę wytorturować z niego odpowiedź.
Rozdział
piąty
Harry nie pojmował, dlaczego jego dłoń drżała, kiedy wybierał numer
telefony Blake'a. Jego żołądek też wyrabiał dziś jakieś dziwne rzeczy. Nie
pamiętał już, kiedy ostatnim razem go tak mdliło. Może to ta zimna lasagne od
wczoraj?
Taak, jasneee…
Przecież obiecał sobie, że siebie nie będzie oszukiwał. Rozczarowanie sobą miało,
więc gorzki posmak.
– Halo? – zachrypłe powitanie, zaskoczyło Harry'ego tak, że prawie upuścił
komórkę. Kurczę.
– Eee… mmm… Blake? Tu Harry – odparł szybko, zły na siebie za piskliwą
nutę, która wkradła się do jego głosu. – Harry Swan – dodał niepewnie. Przecież
wcale nie było takie pewne, że mężczyzna poświęcił mu choćby myśl, a co dopiero
go pamiętał.
– Nawet nie chcę zgadywać, skąd masz mój numer…
Tak, to by jasno określało ton ich rozmowy. Harry zebrał się w sobie, aby
załatwić to, po co dzwonił. Zwłaszcza, że chciał sobie samemu udowodnić, że nie
będzie zawsze zachowywał się przy tym człowieku jak napalony nastolatek,
niepotrafiący się wydukać.
– Chciałbym porozmawiać. Czy jest szansa, że masz wolną godzinę żeby wypić
piwo i zamienić kilka słów?
– Jestem zajęty.
– Rozumiem, ale to nie zajmie długo. – Harry nie zamierzał się poddać,
lepiej, aby Blake to szybko pojął. – Sądzę, że to istotne dla ciebie i twojej
przyjaciółki. Chcę pomóc. – O właśnie, spokojnie i na luzie. Harry przewrócił
mentalnie oczyma. Przynajmniej był dumny z siebie, że nie błagał.
– Nie potrzebuję twojej pomocy, razem z Ev potrafimy załatwiać własne
problemy – odparł Blake zimno, najwyraźniej dogłębnie urażony samą sugestią.
Nie mogąc się opanować, Harry parsknął ironicznie.
– Tak długo jak mój nagi tyłek będzie świecił na tych okładkach, to również
jest mój problem – zauważył sucho. – Chcesz czy nie, jestem w to wszystko
zaangażowany. Gdybym był wrażliwszy, twój brak chęci współpracy, odebrałbym
bardziej osobiście – rzucił sarkastycznie, wkurzony coraz bardziej. – Jest jak
jest, więc jedyna opcja, jaką masz, to zaakceptować fakt, że cała ta
konfliktowa sytuacja między tobą i Evette dotyczy mnie tak samo jak i ciebie.
Cisza, która zapadła w słuchawce, nie wróżyła nic dobrego i zachwiała tą
odrobiną wymuszonej pewności siebie, jaką Harry posiadał. Zły sam na siebie,
zebrał się, aby powiedzieć mu przez telefon, co o nim myślał, nie zdołał jednak
otworzyć ust, bo gburowaty mężczyzna warknął do słuchawki.
– Dobra. Szczerze mówiąc mam coś do załatwienia, ale ostatecznie możesz mi
towarzyszyć. – Blake nie miał zamiaru ulec łatwo, ani stwarzać jakichkolwiek
dwuznacznych sytuacji. Jego głowa cały poprzedni dzień robiła nadgodziny
wymyślając niestworzone historie, scenariusze i opcje. Miał zamiar trzymać obie
stopy na ziemi, pewnie i stanowczo. Czas było wrócić do rzeczywistości i Harry
będzie miał okazję przekonać się naocznie, co jest jego rzeczywistością. –
Załóż stare ubranie i spotkaj się ze mną pod studiem Evette. Zabiorę cię
stamtąd za pół godziny. – Zakończył rozmowę zanim Harry miał okazję udzielić
jakiejkolwiek odpowiedzi.
Przez dobrą minutę Harry patrzył na słuchawkę mrugając z zaskoczenia z
głupawą miną na twarzy. Jakkolwiek spodziewał się, że ta rozmowa przebiegnie,
to akurat nie przyszło mu na myśl. Dodatkowo musiał wreszcie przyjąć do
wiadomości, że przekonanie Blake'a do czegokolwiek będzie praktycznie
niemożliwe. Był to tylko kolejny powód, aby w pewien sposób podziwiać faceta.
Z głębokim westchnieniem rzucił telefon na stolik i ruszył do sypialni
założyć coś bardziej pasującego do polecenia Blake'a. W domu zazwyczaj nie
borykał się z zakładaniem czegoś więcej niż stary podkoszulek i sportowe
spodenki, były jednakże tak znoszone, że nie nadawały się na wyjście. Właściwie
nie pasowały też w otoczeniu eleganckich, drogich mebli i puszystych dywanów w
jego ogromnym mieszkaniu, ale odczuwał niemal perwersyjną rozkosz ze swojego
niewielkiego buntu. Łamanie konwenansów zawsze sprawiało mu bezsensowną radość
i wywoływało wściekłość u jego rodziców. Człowiek powinien przecież doceniać
małe przyjemności. A jeśli czegoś się w życiu nauczył, to tego, że nie dało się
zadowolić wszystkich ludzi na raz. Za to wkurzyć można ich było praktycznie bez
wysiłku.
Z cichym westchnieniem wszedł do wnętrza swojej garderoby, zniesmaczony
widokiem równiutko pouwieszanych na wieszakach ubrań. Większości z nich nigdy
nie miał na sobie. I niech dopomoże mu Bóg w walce z matką, ale nie zamierzał ich
wkładać. Jego własnoręcznie zakupione jeansy i bluzy zapełniały dwie skromne
półki i był absolutnie usatysfakcjonowany taką ilością. Szuflada skarpet i
bielizny, kilka par adidasów i dwa paski uzupełniały jego garderobę. Całą
resztę bez mrugnięcia okiem mógł oddać dla potrzebujących. Choć szczerze mówiąc
brakowało mu imaginacji, aby wyobrazić sobie jakiegoś biedaka bez grosza na
chleb w garniturze od Armaniego.
Szybko chwycił ubrania, starając się przewidzieć reakcję Blake'a. Cokolwiek
zaplanował dla nich jego nowy znajomy, Harry miał przeczucie, że będzie
potrzebował tak wiele ochronnych warstw jak to tylko będzie możliwe.
Z niesmakiem spojrzał na siebie w lustrze. Ubrania zazwyczaj kryły jego
szczupłe, ale muskularne ciało i tego właśnie chciał. Cienka koszulka wisiała
na nim, zmienił więc ją szybko na jeszcze większą, ale grubszą szarą bluzę z
kapturem. Jeansy sprane i wytarte, były jego ulubionymi, toteż znosił je prawie
na śmierć. To było ubranie dające mu komfort psychiczny. Jego zbroja. Przy
przystojnym Blake’u będzie jej potrzebował na bank. Szybkim ruchem ręki przeczesał
swoje rozczochrane włosy. Tak jak się domyślał po sekundzie wyglądały tak samo
jak moment wcześniej, pokręcił więc głową nad swoimi niereformowalnymi
falującymi bez składu i ładu włosami, z którymi niewiele dało się zrobić, zwłaszcza,
kiedy padało. Sprzyjało to czasem planowi Harry'ego, aby nie ściągać na siebie
uwagi, ale dziś czuł się jak niedbała fleja. Kopiąc się mentalnie i klnąc pod
nosem, Harry wybrał okulary z fotochromem na wyjście i włożył je, odwracając
się szybko plecami do lustra, aby nie patrzeć na swoją zwykłą, nieszczególną
twarz. Nie było co oglądać. Czemu Evetta chciała go na modela, nie wiedział.
Chyba tylko, dlatego że to nie twarz jej była na tych okładkach potrzebna.
Zdenerwowany i lekko roztrzęsiony w środku, szybko zgarnął do kieszeni
klucze, portfel i komórkę. Do studia Evetty miał jakieś pięć minut, nie
był jednak pewien czy Blake zdawał sobie z tego sprawę. To dzięki temu, że
mijał jej studio, praktycznie codziennie, w drodze do mieszkania, miał okazję
dostrzec ogłoszenie na szybie praktycznie natychmiast po tym jak je wywiesiła.
Pod wpływem impulsu wszedł do środka, nawet nie wiedząc po co. Dziesięć minut
później skrupulatnie obejrzany, zlustrowany i przepytany, godził się na nową
przygodę w swoim życiu. Evette zwyczajnie nie dało się odmówić, zwłaszcza kiedy
patrzyła na człowieka jakby widziała i wiedziała rzeczy niedostępne zwyczajnym
śmiertelnikom. Te jej wielkie niebieskie oczy wydawały się wszystkowidzące. Gdyby
Harry nie grał dla przeciwnej drużyny, z całą pewnością nie zrezygnowałby z
szansy lepszego poznania jej. Niestety sprawy stały tak jak stały i nic się nie
dało na to poradzić. Piękny, seksowany Blake bujał jego łódkę i pienił fale.
Drętwe poczucie humoru Harry'ego przynajmniej pomogło mu rozluźnić supeł w
żołądku, kiedy czekał przy krawężniku. Biały poobijany pickup podjechał i Blake
z kamienną twarzą skinął na niego, aby wsiadał.
– Cześć – padło, zanim jeszcze Harry zamknął drzwi. Przynajmniej nie dało
się zarzucić Blake’owi braku kulturalny.
– Och, cześć… – Harry zapiął pas i spojrzał na swojego współtowarzysza.
Mężczyzna siedział wyprostowany i sztywny, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi.
Wyraźnie zarysowana szczęka pracowała lekko, kiedy nieświadomie zagryzał zęby,
najwyraźniej walcząc z irytacją. Harry jęknął w duszy odrywając od niego
spojrzenie. Nie chciał być przyłapany na ślinieniu się. Z drugiej strony był
absolutnie bezpieczny, bo Blake w ogóle nie spojrzał w jego kierunku. Z konfidencją
i łatwością, wrzucił bieg i wmieszał się w uliczny ruch, płynnie mijając
kolejne uliczki. Jego kamienna, zamknięta twarz nie zdradzała nic i Harry
podupadł na duchu.
Stara sprana praktycznie do stopnia, w którym już nie było można
zidentyfikować czerwono–czarnej kratki koszula, opinająca mięśnie pracujące
przy każdym jego oszczędnym ruchu, sugerowała, że albo jedzie z pracy albo do
pracy. Zwłaszcza, że ubiór uzupełniały robocze wytarte jeansy i wysokie
czarne, skórzane buty.
– Dziękuję, że zgodziłeś się porozmawiać ze mną – zaczął w końcu
konwersację Harry, kiedy stało się jasne, że Blake nie kwapił się do rozmowy.
– Jaki wybór tak naprawdę mam? – zapytał ironicznie mężczyzna, podjeżdżając
pod wielki dom, w bogatej dzielnicy. Wokoło którego wyglądało jakby miała
miejsce jakaś niewielka katastrofa. – Chodź. Mogę równie dobrze robić coś pożytecznego,
kiedy ty będziesz gadał…
Wyskoczył z samochodu nie czekając jak zwykle na odpowiedź. Zapach
Harry'ego wprawiał go w nerwowe drżenie, kiedy praktycznie czuł jego woń na
języku. Męski, piżmowy i intrygujący. Blake spiął się jeszcze bardziej,
wyrzucając sobie swoją słabości i pochopną decyzję o spotkaniu z Harrym. Potrzebował
wprowadzić jak najwięcej przestrzeni między nimi. A najlepiej trzymać się z
dala od niego. Niech mówi, co ma do powiedzenia i znika.
– Wow, co tutaj się stało? – Oczy Harry'ego z okrąglały zabawnie, kiedy wyśliznął
się z samochodu i prawie biegiem pognał za znikającym za rogiem domu
Blake’iem.
– Nic, remont. – Mężczyzna rzucił mu szybkie spojrzenie przez ramię
lustrując jego obuwie i ubiór jednym szybkim spojrzeniem. Ostatecznie mogło
być. – Uważaj i niczego nie dotykaj. Patrz też pod nogi – zakomenderował sucho.
W końcu nie mógł pozwolić, aby coś się stało cennemu modelowi Ev. Wyjął notes i
rozejrzał się wokół. Musiał zaplanować pracę.
– Co my właściwie tutaj robimy? – Harry zapytał, na serio zainteresowany. Może,
jeśli pozna Blake'a lepiej, łatwiej będzie mu go zrozumieć, bo jak na razie,
facet był jak nieprzenikniona ściana obojętności. Przecież istniał cień szansy,
że okaże się być zwyczajnym palantem i jego zainteresowanie umrze śmiercią
naturalną.
Jasneee…
– Ty będziesz gadał, ja pracował – stwierdził Blake, jakby to powinno być
oczywiste. Spojrzał na niego też z kpiącym uśmieszkiem na pełnych różowych
wargach, nagle drwiąc z niego w żywe oczy. Harry z trudem oderwał spojrzenie.
Szczęściem od Boga, jego okulary zdążyły ściemnieć pod wpływem słońca i tamten
nie mógł dostrzec głodu w jego spojrzeniu.
– Masz coś przeciwko, żeby mi tak, choć po krótce opowiedzieć o tym, co
robisz? – zapytał, pod wpływem impulsu, nieśmiało Harry, wbijając drżące znowu
dłonie w kieszenie jeansów.
Blake zaskoczony tak szybko odwrócił w jego stronę głowę, że cudem tylko
nie skręcił sobie karku. Jego szare oczy podejrzliwie się zwęziły i Harry
zrobił wszystko, co możliwe, aby wyglądać jak najpoważniej i niegroźnie. Gdyby
wydał się zbyt chętny i zainteresowany, Blake uciekłby prawdopodobnie z
krzykiem. Albo pogoniłby go na kopach.
– To, co widzisz tutaj, to produkt uboczny powstawania tych wszystkich
wspaniałych domów – powiedział w końcu mężczyzna wzruszając lekko ramionami. –
Brudna prawda o pięknie. – Wskazał na pojemniki po farbach, kartony i inne
opakowania. – Mam umowę z kilkoma firmami remontowymi. Kiedy oni kończą,
wkraczam ja z moimi pracownicami i sprzątam po nich. – Zirytowany dopisał coś
do swojej i tak już niekrótkiej listy w notesie. Jego mina nie wróżyła nic
dobrego i Harry cieszył się, że tym razem nie jest skierowana na niego. – Ta
jednak właśnie firma zaczyna sobie pogrywać ze mną najwyraźniej.
– Och, tak?
– Tak. Zaczynają zostawiać po sobie coraz większy bajzel. Chyba za bardzo
się przyzwyczaili, że mają jakiegoś idiotę, co zajmie się ich gównem – wycedził
Blake kopiąc kupkę gruzu w kącie pod stertą folii. – Moja praca ma pewien
zakres, wbrew temu, co im się wydaje. Uprzątam śmieci, pojemniki, opakowania.
Sprzątam i myję to, co jest ubrudzone przypadkiem farbą i pyłem unoszącym się w
powietrzu. Moje dwie pracownice, myją okna i podłogi. – Wyjaśnił, kiedy już
przekleństwa przestały go dławić w gardle. Harry cierpliwie czekał, chodząc
wolno po ogrodzie i przyglądając się wszystkiemu z ciekawością. Po jaką cholerę
chciał to wiedzieć, Blake nie miał bladego pojęcia.
– A więc, to ty doprowadzasz miejsce budowy lub remontu do porządku, tak? –
zapytał cicho, nie chcąc drażnić większego mężczyzny bardziej.
– Tak. Gratulacje, pojąłeś za pierwszym razem. – Blake prychnął i ruszył do
domu, otwierając drzwi własnym zestawem kluczy. Wkurzony był sam na siebie, że
zachowywał się jak pryk, wyglądało jednak na to, że nie wiele może w tej
kwestii zrobić. Harry prowokował go poprzez oddychanie.
– Okeeej – Harry stanął w holu domu zaplatając przedramiona na piersi.
Cokolwiek by nie robił, tylko pogarszał sprawę. Najwyraźniej będzie musiał
odejść. Blake nie może wytrzymać na tym samym osiedlu, co on, mowy nie było,
aby chciał z nim pozować. A szkoda. Choć może lepiej, jego sercu przestanie
zagrażać poważne bezpieczeństwo. – Wróć do studia Evette i pomóż jej – wypalił,
zanim udało mu się skonstruować bardziej dyplomatyczną wersję.
Blake wychodzący właśnie z salonu przylegającego do holu potknął się klnąc.
– Cholera! – Wyprostował się na całą wysokość, stanął naprzeciwko Harry'ego
i również zaplótł ramiona na piersi defensywnym gestem.
Luźne ubranie nie krzywdziło jego wspaniałej sylwetki, w najmniejszym
stopniu, doprowadzając Harry'ego do rozpaczy. Z całą siłą swojej słabej woli
oderwał oczy od pięknych mięśni, pracujących pod ciemną skórą na potężnych
przedramionach Blake'a i wlepił spojrzenie w jego oczy. Nie polepszyło to
sytuacji ani o jotę, bo to były piękne oczy. Przenikliwe i lśniące wewnętrzną
siłą.
Uff…
– Evette cię potrzebuje. Wiem, że nie jest to dla żadnego z was łatwe, ale
potrzebujecie siebie nawzajem. Choćby, dlatego że jesteście przyjaciółmi –
zaczął szybko, bojąc się, że Blake nie wysłucha go do końca, jeśli zawaha się
choćby na sekundę. Oczy mężczyzny tylko spochmurniały. Piękne miękkie usta,
zmieniły się w wąską, białą kreskę, a żuchwa znów ruszyła w powolnym zagryzaniu
zębów. – Pomyśl, co ona teraz zrobi? Gdzie znajdzie zastępstwo? Co z okładką,
którą zrobiliśmy? Będzie musiała wszystko powtórzyć! Przecież się przyjaźnicie,
porozmawiajcie chociaż…
– Potrafię dogadać się z Ev! O to nie musisz się martwić. Pora jednak,
abyście oboje pogodzili się z faktem, że ja się zwyczajnie nie nadaję się do
tego! – Blake potrząsnął głową stanowczo. Miał dość tej rozmowy zanim jeszcze
się dobrze zaczęła. Harry nie mówił nic, nad czym sam nie zastanawiał się
jakieś sto razy. – Przecież to każdy głupi widzi. Nawet gdybym chciał jej
pomóc… nie mogę… – powiedział zgrzytając zębami.
Harry zacisnął dłonie w pięści, wściekły i rozczarowany, tak mocno, że jego
krótko przycięte paznokcie wbiły mu się w ciało. Tego się najwyraźniej nie da zrobić
łatwą drogą.
– Nie chcesz czy nie możesz?
– A co to za różnica? Szkoda marnować czas mój i Ev. Twój również.
– Odejdę. Evette poszuka ci kogoś innego, skoro nie możesz pracować ze mną
– wymamrotał pod nosem Harry, spuszczając wzrok na ziemię. Ledwie mógł zmusić
usta do poruszenia się. Dlaczego to był trudniejsze niż nawet sam podejrzewał?
Blake zdrętwiał, lekko pochylając się w jego stronę, niepewny czy go uszy
nie mylą.
– Słucham?
– Odejdę.
Powietrze wokół nich znieruchomiało. W ogłuszającej ciszy zabrzmiał
ironiczny syk wyrywający się z ust Blake'a.
– Och, więc ty myślisz, że to chodzi o ciebie? – zapytał, z drwiną
wpatrując się w Harry'ego i przyszpilając go do miejsca nieruchomym, zimnym
spojrzeniem. Nie potrafił zidentyfikować uczucia wypełniającego jego pierś, na
ciche stwierdzenie swojego towarzysza, więc tym bardziej się wściekł. Przecież
to był świetny pomysł. Wręcz zajebisty. Powinien odejść, zniknąć. Zabrać problemy
ze sobą. Czemu więc miał ochotę potrząsnąć Harrym? Biorąc się w garść zwalczył
wszystkie irracjonalne uczucia mieszające mu w głowie i z uporem maniaka złapał
się rozsądku. – Nie pochlebiaj sobie – parsknął mu prosto w twarz pochylając
się nad nim jeszcze bardziej. Zaskoczona mina mężczyzny i zranione spojrzenie
było jak gorące piętno na jego skórze, ale brnął dalej. – Ty nie masz z tym nic,
absolutnie nic wspólnego.
Słowa cięły jak smagnięcie batem i Harry pod ich wpływem zrobił krok
wstecz. Szybko jednak zapanował nad sobą zaciskając pięści tak mocno, że
paznokcie wbiły mu się w dłonie, pozostawiając wewnątrz krwawe półksiężyce.
– Jasne. Znam takich jak ty – wypluł już na serio wkurzony. Pasywna,
obojętna twarz Blake’a doprowadzała go do szału. – Taki męski, taki macho. Jaja
ze stali. Za dobry dla reszty niedoskonałych ludzi! Szkoda, że wymiękasz jednak
przy jednym geju! – Stuknął palcem w szeroką pierś znajdującą się tuż
przed nim, a wolałby go zdzielić pięścią w arogancką twarz.
Oczy Blake’a zapłonęły wewnętrznym ogniem, kiedy właściwie naparł na niego
całym sobą. Harry stał jednak twardo nie ruszając się o milimetr. Zwyczajnie
wrósł w ziemię.
– Chyba pomyliłeś mnie z jednym ze swoich niedorobionych przyjaciół –
wymamrotał przez ciasno zaciśnięte zęby Blake, patrząc mu w oczy ostrzegawczo.
– Nic o mnie nie wiesz i mylisz się tak bardzo, że to aż śmieszne.
– Tak jak ty nic nie wiesz o mnie – odparował Harry buńczucznie, starając
się ukryć jak wielkie wrażenie robił na nim jego oponent i jak bardzo jego
kolana drżały, choćby z powodu samej bliskości w jakiej znajdowały się ich
ciała.
– I chcę, aby dokładnie tak pozostało! – Blake rozwiał wszelkie wątpliwości
Harry'ego jednym zdaniem.
Teraz to już było wyzwanie i Harry potraktował je personalnie.
– Twoje życie jest tak pasjonujące i ciekawe, że narzekasz na nadmiar
przyjaciół? A może wręcz przeciwnie? Jesteś odludkiem nieprzystosowanym do
życia w społeczeństwie?
Blake uśmiechnął się zimno i obojętnie, doprowadzając Harry'ego do szewskiej
pasji.
– Jakby nie było, to i tak nie twój interes.
– Dlaczego? Czego się boisz? Mnie? Bliskości? Że ci zacznie zależeć?
Przecież Evette musi cię cenić skoro jesteś jej przyjacielem i ufa ci
niesłychanie. Całe życie masz zamiar uciekać, chować się i udawać, że świat nie
istnieje? – zapytał z kpiną Harry, zadzierając podbródek. – Taki duży
chłopczyk, a boi się, że położę znów na nim moje brudne, pedalskie łapska!? –
wybuchnął, wściekły na brak reakcji swojego oponenta. Sam na siebie
najbardziej. Powinien był trzymać się od tego człowieka z daleka. Egoistyczny
fiut!
Bez zastanowienia się czy czekania na reakcję ze strony zszokowanego
mężczyzny, stojącego chwilowo z rozdziawionymi ustami, odwrócił się na pięcie
wypadając na zewnątrz.
Jak ma do cholery teraz wrócić do domu? – Kołatało się w jego skołatanej
głowie. Ale ciśnienie krwi zagłuszało każdą jego rozsądną myśl. Nie wiedział
czy bardziej jest wściekły, rozczarowany czy zraniony.
– Nie tak prędko kolego! – Blake prawie wyrwał mu łokieć ze stawu, tak
mocno chwycił go i obrócił w miejscu, zanim jeszcze Harry miał możliwość zrobić
dwa kroki. Sekundę później praktycznie naskoczył na niego z twarzą oddaloną od
jego własnej o milimetry. Jego spojrzenie cięło niczym laser. – Jeśli to miała
być prowokacja, to słabo ci wyszła. Zakładasz bardzo wiele wnosząc na bardzo
słabych przesłankach. To może być bardzo niebezpieczne…
– Nie boję się ciebie – wysapał Harry. Niebezpieczny uśmiech Blake'a posłał
dreszcz po jego kręgosłupie, który zakończył wędrówkę w jego kroczu. To na
serio nie był odpowiedni moment, aby się ekscytować.
– Bardzo dobrze. W końcu z założenia będziemy trzymać się od siebie z
daleka.
– Ale ja nie chcę!
Nie było pewne, który z nich był bardziej zaskoczony tym niespodziewanym,
pełnym emocji stwierdzeniem, ale Harry zamierzał skorzystać z okazji, skoro i
tak już zrobił z siebie idiotę. Obrócił ich jednym szybkim skrętem ciała i
pchnął większego mężczyznę na ścianę tuż za nim. Blake nie zdołał zareagować na
czas. Głośne sapnięcie wyrwało mu się z ust wraz z wypchniętym z płuc
powietrzem, ale nie walczył z przypierającym go piersią Harrym.
– Chcę z tobą pozować. – Harry ujął Blake'a za kark i tym razem to on
zbliżył do niego twarz niebezpiecznie blisko. Nic nie mogło mu umknąć, gdy
świdrował go wzorkiem, unieruchamiając w miejscu. Źrenice mężczyzny rozszerzyły
się tak bardzo, że praktycznie pochłonęły jego tęczówki. Szczęka pracowała
niestrudzenie, kiedy zaciskał zęby do bólu. Harry skorzystał z jego zaskoczenia
i wyszeptał cicho, i dobitnie. – Chcę zrobić te okładki. Chcę, aby na zawsze
nas łączyły. Na zawsze będziesz moim Wojownikiem z którym nie mogę wygrać. Fascynujesz
mnie, sprawiasz, że chcę cię lepiej poznać. Ja już nie mogą tak zwyczajnie
wywalić cię ze swojego życia i udawać, że nie istniejesz. A ty możesz? Tak
szczerze i naprawdę?
Chmura okryła twarz Blake i serce Harry'ego zamarło. Nie miał jednak nic do
stracenia. Przecież jeśli Blake zdecyduje wykreślić go ze swojego życia i tak
go straci.
– Nie potrzebuję cię – wyzgrzytał Blake. Kogo jednak bardziej próbował
przekonać, Harry nie był pewien. Chciał jednak trzymać się nadziei i ją właśnie
wybrał.
– Skąd wiesz? Dlaczego zakładasz, że nic nie mogę wnieść do twojego życia?
Dlaczego nie bierzesz pod uwagę, że ja potrzebuję ciebie? – Potrząsnął większym
mężczyzną i Blake w końcu zacisnął dłonie na jego bluzie przyciągając go do
siebie jeszcze bliżej.
– Bo nie chcę. Rozumiesz. Wybieram nie myśleć o tym. Nie potrzebować.
Ludzie są do dupy. Zawodzą. Kłamią i ranią. Po co mam się narażać? Moje życie
jest idealne.
– A ja wybieram nie bać się, nie pozwolić się zastraszyć. Zaryzykować.
Wybieram żyć, zamiast umierać siedemdziesiąt lat na raty. Po co twoja cała
ciężka praca, poświęcenie, wysiłek jeśli nie jesteś w stanie… – głos Harry'ego
zadrżał i musiał przełknąć, aby wydusić słowa. Blake wwiercał mu się
spojrzeniem w czaszkę, jego szczęka znów pracowała i milczał jak grób, choć
Harry czuł się jakby zaciskał potężną pięść mu na gardle. – Nie jesteś w stanie
obdarzyć kogoś zaufaniem, uczuciem… miłością?
Niespodziewanie i gwałtownie Blake chwycił Harry'ego za przód koszuli, i
mnąc materiał w dłoniach, przyciągnął go do siebie, tak że znaleźli się nos w
nos.
– W prawdziwym życiu, miłość to wymówka. Seks to towar, a uczucia to ból.
Nikt, kto ma choć odrobinę zdrowego rozsądku nie godzi się dobrowolnie na to,
aby zostać użytym i wykorzystanym. A ty wręcz szukasz nie tam gdzie trzeba…
Harry parsknął, walcząc z nagle piekącymi go pod powiekami łzami.
– Bo jestem gejem? – zapytał zdławionym głosem. Blake na sekundę zerknął w
bok, kryjąc myśli pod powiekami. Jego usta otwarły się i natychmiast zacisnęły
w twardą linię, i nie dał się sprowokować do odpowiedzi. Jego przystojna twarz
wyglądała jak wyciosana w kamieniu. – Jestem mężczyzną jak każdy inny i pragnę
dokładnie tego samego, co każdy mężczyzna. Tylko żeby to dostać, czasem muszę
użerać się z jakimś wrednym, twardym fiutem…
Ponętne wargi mężczyzny drgnęły niespodziewanie w nieoczekiwanym przebłysku
poczucia humoru i Harry zachłysnął się powietrzem widząc błysk rozbawienia w chłodnych
zazwyczaj oczach Blake'a. Ten mężczyzna nie przestawał go zadziwiać. Oszałamiać
i kusić.
– Taak, mogę pojąć twój punkt widzenia. To fakt. Jestem wrednym fiutem i
nie… Nie chodziło o to, że jesteś gejem. – Kłamca,
kłamca. – Chodziło mi o to, że najwyraźniej wraz z Evette dostrzegacie we
mnie coś, czego tam nie ma.
– Pozwól mnie to ocenić. Chcę z tobą pracować. Daj mi szansę. Przyrzekam,
że nie będę czyhał na twoją cnotę.
Blake skrzywił się i potrząsnął głową starając się zapanować nad mętlikiem
w głowie.
– Nie o to chodzi! – Upierał się, choć kłamał przez zęby. Harry go
przytłaczał pewnością siebie i tym, że wydawał się, iż bez obaw mógłby sięgnąć
po to, czego zapragnął w czasie, gdy Blake nie był pewien własnej reakcji,
gdyby do tego doszło.
Harry ryzykując więcej niż miał odwagę, położył dłonie na szczupłych
biodrach Blake'a i przycisnął go do siebie, uświadamiając większemu mężczyźnie,
że nadal ściskał jego bluzę w wręcz brutalnym uścisku, trzymając ich blisko
siebie. Nie dał mu czasu na reakcję tylko twardo spojrzał mu w oczy.
– Nie będę oszukiwał. Mógłbym próbować cię uwieść. Spowodować, że ciekawość
by cię kusiła, wręcz zżerała. Ludzki umysł jest wielką zagadką. Prowokacja
jednak zawsze działa. Ty w końcu też zacząłbyś się zastanawiać choćby
podświadomie. Wiem, że mógłbym cię… zaciekawić i podpuścić. Sprowokować twoją
męskość, wyzwać cię. Pokazać ci przyjemność, o której nie śniłeś, tak że
zapomniałbyś, że jestem mężczyzną, bo po prostu pragnąłbyś więcej i więcej… –
wyszeptał zdławionym, lekko zdyszanym głosem, czując jak jego podniecenie i
ekscytacja rosła. Nie chciał panować na sobą, choć ten jeden raz. Blake
wciągnął gwałtownie powietrze nosem, słuchając go jak zahipnotyzowany. Harry
uśmiechnął się smutno. – …ale nie zrobię tego. To by nie było fair dla mnie.
Miałbyś wymówkę, żeby mnie znienawidzić, bo to ja obudziłem w tobie dzikie żądze
– powiedział z powagą, wolno sunąc dłońmi po silnych plecach Blake'a,
delikatnie muskając ramiona, by w końcu zacisnąć ciepłe dłonie na nadgarstkach
mężczyzny.
Przez moment Blake wyglądał jakby oczy miały mu wypaść z głowy, po czym nie
mogąc nad sobą zapanować, wybuchnął śmiechem, prawie zginając się w pół. Równie
wolno jak poprzednio Harry, ale skutecznie, ciągle się śmiejąc, Blake
wyswobodził się z uścisku dłoni Harry'ego i klepiąc go lekko po piersi zrobił
krok wstecz.
– Dzikie żądze, powiadasz? – Pokręcił głową lekko, ocierając kąciki oczu
kciukiem. – Cóż… – zakpił.
Harry nie myśląc pchnął Blake'a ponownie na ścianę i przyparł do muru.
– Ja nie żartuję…
Blake uniósł dłonie w geście poddania wcale nie walcząc. Robił co w jego
mocy, aby zapanować nad śmiechem, co najwyraźniej przychodziło mu bardzo
trudno.
– Och, ja wierzę, że mówisz poważnie – przytaknął Blake, opierając głowę o
ścianę i modląc się, aby odruchowo nie odepchnąć niższego mężczyzny. Inną opcją
było przyciągnąć go do siebie i objąć drocząc się jeszcze bardziej z
sfrustrowanym Harrym, a to byłoby szaleństwem. – Śmieję się, bo nie wierzę, że
ty wierzysz, że dałbyś radę mnie uwieść.
Urażony do żywego Harry syknął przez zęby, chwytając Blake'a za kark i
napierając na niego całym ciałem.
– Jeszcze byś się zdziwił – wyszeptał przysuwając do niego swoją twarz i
prowokacyjnie patrząc na jego usta. – Póki płynie w twoich żyłach krew –
przycisnął swoje budzące się do życia krocze do biodra Blake'a – wszystko jest
możliwe. – Przez ułamek sekundy wtulił twarz w szyję większego mężczyzny, głęboko
wciągając jego zapach. Westchnienie wymknęło mu się, sprawiając, że Blake
znieruchomiał niczym statua, a drobne włoski stanęły mu na karku. Ciepły oddech
owiał mu kark, kiedy Harry szeptał mu do ucha. – Wiesz o tym, prawda?
Walcząc z nagłym ściskiem w żołądku, Blake przełknął niespokojnie próbując
odsunąć biodra od Harry'ego i oderwać spojrzenie od jego języka prowokacyjnie
liżącego dolną wargę. Nie mógł znieść spojrzenia, skupionego na nim intensywnie
mężczyzny. Jakim cudem znalazł się nagle w tej dwuznacznej, niepokojącej
sytuacji nie miał pojęcia. Całe jego ciało wręcz wibrowało niespokojnie i czuł
jak panika zakrada się do jego umysłu wraz z ciepłem i siłą ciała Harry'ego.
Nawet jego zapach zdawał się wnikać mu pod ubranie.
Stanowczo i niezbyt delikatnie odepchnął od siebie Harry'ego. To już nie
było śmieszne.
Ten z krzywym uśmiechem odsunął się i skinął głową jakby wiedział coś, co
umknęło Blake’owi.
– Dobrze, że nie mam zamiaru tego robić – powiedział tylko obojętnie. – Nawet,
jeśli starczy ci odwagi, aby zaryzykować i zapozować ze mną do pozostałych
zdjęć, nic ci nie grozi. W moich ramionach jesteś bezpieczny.
Blake chciał zareagować, ale był jednocześnie wściekły i zaskoczony,
ostatecznie więc, praktycznie warcząc wymierzył w niego oskarżycielski palec.
– Nie pozwolę się zmanipulować w tak dziecinny sposób! Nie sprowokujesz
mnie, aby uzyskać to, co chcesz.
– Nie pochlebiaj sobie!
Otwierane z trzaskiem drzwi poderwały ich na miejscu. Blake poczuł jak cała
krew odpływa mu z twarzy, a nogi miękną w kolanach na widok, który ukazał się
jego oczom.
– Cóż, my tu mamy? Sprzeczka kochanków? – Padło od drzwi, kiedy futrynę
wypełniły sylwetki dwóch postaci.
Blake czuł jak jego oczy rozszerzają się z niedowierzania. Suchy śmiech i
okrutnie wykrzywione gęby Lou i Bena zmaterializowały się przed nim jak koszmar
na jawie. Niedowierzanie zwyczajnie go sparaliżowało. Intruzi stali w drzwiach
z łyżkami do opon w dłoniach i szyderczym uśmiechem.
– Benny widzisz to samo, co moje piękne oczy widzą? Kto by się spodziewał?
Nasz twardziel ma kochasia na boku, który go ustawia. – Roześmiał się
paskudnie, wręcz rechocząc ubawiony, widząc jak sfrustrowany, aczkolwiek
milczący Blake przymknął na chwilę oczy, by zwalczyć złość. Rosnąc w swojej
arogancji i pysze, Lou wszedł pewnym krokiem do holu. – To miała być przyjemność,
dać nauczkę Blake’owi pieprzonemu
ideałowi Rattisowi. Teraz to będzie wręcz rozkosz rozwalić dodatkowo łeb
jego jebanej dziwce na jego oczach – rzucił niedbale, uderzając metalem o dłoń.
– Myślisz Benny, że wywrze to na nim odpowiednie wrażenie i nauczy na
przyszłość trzymać nos z daleka od spraw normalnych, poważnych mężczyzn?
Benny truchtający tuż za nim potaknął entuzjastycznie.
– Lou,
będziemy mieli ubaw!
Blake poczuł jak krew zamarza mu w żyłach. Absurdalność i niespodziewaność
całej tej sytuacji wymiatała jego poczucie rzeczywistości. Miny jego agresorów
żywo jednak świadczyły o powadze okoliczności, w których się znaleźli. Instynktownie
stanął zasłaniając sobą Harry'ego. Mężczyzna parsknął z irytacją szczypiąc go w
tyłek boleśnie i stając przy jego boku ze wściekłym sykiem.
– Nigdy więcej tego nie rób. Sam umiem się o siebie zatroszczyć – rzucił
przez zęby, obrzucając jednocześnie ostrożnym, uważnym spojrzeniem intruzów.
Sam fakt, że przerwali mu całkiem bliskie spotkanie z Blake’m było
wystarczającym powodem, aby oklepać im michy.
– Harry! – zaprotestował mężczyzna wyraźnie spięty. Jego żuchwa pracowała,
kiedy zgrzytał cicho zębami z wściekłości. Harry zignorował go jednak,
ewidentnie szykując się na kłopoty.
– Och, nie kłóćcie się panienki. – Lou wtrącił, sucho się śmiejąc. – Kiedy
z wami skończymy, nie będziecie się musieli martwić o siebie nawzajem…
Tego było po prostu za wiele dla Blake’a. Ten dzień z minuty na minutę
zaczynał go wkurzać coraz bardziej, a to kłóciło się z jego spokojną, niekonfliktową,
trzymaj-się-ode-mnie-z-daleka naturą. Furia w czystej postaci zaczęła wypełniać
jego pierś i głowę. Ignorując protest Harry'ego, ponownie stanął przed nim i z
żelaznym opanowaniem, które było absolutnie udawane, zimno zwrócił się do
szykujących się do ataku na niego indywiduów.
– To jest bardzo, bardzo nierozsądne posunięcie – wymamrotał potrząsając
głową, jakby litował się nad ich nieroztropnością. – Macie mnóstwo problemów,
ale widocznie ogarnięcie tego przekracza zdolności waszego pojmowania. – Wsparł
dłonie na biodrach, stając w lekkim rozkroku i kierując się bezpośrednio do
nich. – Molestowanie nieletniej, groźby, wtargnięcie i próba napadu – rzucił
tonem wyjaśnienia na użytek Harry'ego cedząc dobitnie każde słowo przez zęby.
Gotowało się w nim coraz bardziej z każdym zdaniem. Ledwie potrafił wydusić z
siebie słowa tak wściekły był. – Drogo to was będzie kosztowało. Teraz jeszcze
wtargnięcie do cudzego domu, jakby brakowało wam kłopotów. Radzę wam dobrze.
Wyjdźcie zanim wezwę policję i powiększę listę waszych przewinień o głupotę,
atak i włamanie z bronią w ręku.
Intruzi źle przyjęli jego słowa, bo całe rozbawienie zniknęło z ich twarzy.
Najwidoczniej nie spodziewali się oporu.
– To wszystko twoja wina gnoju! – Ben wyglądał przez sekundę jakby chciał
się na niego rzucić, ale tylko zacisnął dłoń na swojej bresze, gdy wyraźnie
brakło mu odwagi. Praktycznie dreptał w miejscu, ciskając się z furią. – Tylko
twoja! Gdyby nie ty, nie mielibyśmy teraz problemów. Pożałujesz tego!
Rozumiesz. Już po tobie! – wrzeszczał, zerkając na swojego towarzysza po
aprobatę.
Louis jednak zajęty był ciskaniem nienawistnych spojrzeń w Blake'a i
Harry'ego. Jego mały móżdżek musiał robić nadgodziny wymyślając jak się do nich
dobrać.
– Gdybyś pilnował własnego tyłka, nie znaleźlibyśmy się tutaj teraz –
rzucił siląc się na ironię, bacznie jednak lustrując hol i blisko siebie stojących
mężczyzn. Samo patrzenie na nich przyprawiało go o mdłości. Chciał dobrać się
do nich i ich wykończyć albo już przynajmniej sprawić, żeby już nigdy go nie
zapomnieli. Żeby nauczyli się, że z nim się nie zadziera. – Kiedy więc się
ockniesz w szpitalu, możesz podziękować sam sobie za to co cię spotkało. –
Łyżką wskazał Harry’ego. – On z całą pewnością ci nie podziękuje, jak już z
wami się zabawimy.
Harry spojrzał z niedowierzeniem na Blake'a lekko unosząc brwi, jakby
chciał zapytać: „Oni tak na serio?”, ten jednak tylko wzruszył ramionami
obojętnie, nie próbując nawet rozgryźć logiki ich napastnika.
Ben najwyraźniej podminowany, opluł się z amoku, prychając na brak
oczekiwanej reakcji i strachu ze strony swoich ofiar. Ponad wszelką wątpliwość
plan nie szedł zgodnie z jego założeniami, choć pewnie nawet wcale nie brał pod
uwagę tego, że nie koniecznie może wyjść zwycięsko z całej potyczki. Twarz
wykrzywiła mu nienawiść, a pierś zaczęła opadać gwałtownie od przyśpieszonego
oddechu. Małe oczka zalśniły mu podejrzanie, kiedy strzelał nimi na prawo i
lewo wyraźnie oczekując na jakiś ruch ze strony swojego towarzysza. Napięcie musiało
jednak dawać mu się na serio we znaki, bo oblizywał wargi nerwowo, niezdolny
zapanować nad sobą. Machnął w kierunku Blake'a i Harry'ego żelastwem.
– Myślałeś, że możesz nam namieszać i ujdzie ci to na sucho? To przez
ciebie jesteśmy wyrzuceni z pracy i szuka nas policja! Ufff… – Lou zdzielił go
łokciem w bok, starając się go uciszyć.
– Cicho bądź idioto – wymamrotał zgrzytając zębami i rzucając Benowi
ostrzegawcze spojrzenie. Jego towarzysz wzruszył nieporadnie ramionami,
najwyraźniej właściwie zganiony.
– No co? – odmruknął półgębkiem. Kiedy Lou spojrzał na niego jakby to jemu
chciał przyłożyć prętem, spuścił głowę. – Sorry.
Parsknięcie śmiechu Harry'ego
przyprawiło Lou praktycznie o konwulsje, choć już był czerwony na twarzy i
miotał się po holu. Wyglądał jakby miał za chwilę eksplodować.
– Zapłacisz nam za wszystko, a twój gach jest dla nas bonusem, na który
sobie zasłużyliśmy przez to wszystko, co musieliśmy z twojej winy przejść! –
zawołał z groźnym błyskiem maniaka w oku. – Rozwalę ci łeb, a na koniec wsadzę
brechę w dupę, aby cię tak znaleźli – powiedział z arogancją i pewnością
siebie, powoli i ostrożnie próbując zajść Blake'a z boku, ignorując przy tym
Harry'ego, jako niegroźnego przeciwnika. Wolno i niepostrzeżenie zaczął się
taniec między całą czwórką, kiedy próbowali oszacować swoje szanse w starciu.
– Oczywiście, że moja wina… – przytaknął Blake sarkastycznie, podświadomie
szykując się na atak. Miał już dość tego wszystkiego. Wolałby wreszcie się z
nimi rozprawić, zamiast czekać i podświadomie się zastanawiać, czy wyjdzie z
tego starcia stojąc czy na noszach. – Fakt, że jesteście idiotami i bandziorami
nie ma przecież nic do rzeczy w całej tej groteskowej sytuacji – dorzucił,
praktycznie dławiąc się z wściekłości. Serce waliło mu w gardle z nerwów i
strachu, choć miał nadzieję, że żaden z mężczyzn nie może tego po nim poznać.
Jego głos był zbyt ochrypły, gdy wydobywał się z jego gardła, aby mogli
usłyszeć w nim drżenie.
– Świetne posunięcie – wymamrotał pod nosem sarkastycznie do niego Harry. –
Co się stało ze złotą zasadą „nie drażnimy wariatów”?
Blake rzucił mu spojrzenie od którego włosy stanęły mu na karku dęba, więc
powstrzymał się od kolejnych komentarzy, nie spuszczając z oka podkradających
się do nich bandziorów.
Niespostrzeżenie, prostując się na całą wysokość, Blake otarł wilgotne
dłonie o swoje robocze spodnie.
– Wyjdźcie póki jeszcze możecie. Nie dolewajcie oliwy do ognia. – Zaproponował
dumny ze swojego zimnego, opanowanego tonu. Harry niespokojnie poruszył się tuż
za nim, próbując niepozornie podkraść się tak, aby ponownie stanąć przy jego
boku. Blake skoncentrował się na zbirach, próbując nie myśleć o tym, co może
się stać towarzyszącemu mu mężczyźnie w całym tym galimatiasie. A choć
irytujący, nie zasłużył sobie na to, aby zebrać cięgi, bo znalazł się w
niewłaściwym miejscu – czyli w jego towarzystwie – w nieodpowiednim czasie.
Na drabach najwyraźniej nie zrobił dobrego wrażenia swoim rozsądkiem, bo
obaj jakby się zapalili od środka. Napiął całe ciało w oczekiwaniu na ich
wybuch, już go właściwie widział oczami wyobraźni. Każda komórka ciała krzyczała
mu i całą siłą woli musiał się powstrzymać przed tym, aby nie wycierać potu,
który zrosił mu czoło. Strach mdlił go, choć próbował udawać, że nic nie czuje.
Nawet nie miał odwagi spojrzeć na Harry'ego. Wystarczyło, że umierał z trwogi o
niego.
– Zapłacisz nam za to skurwielu! – wrzasnął Ben pękając w końcu i nie
wytrzymując niezdrowego podniecenia, które elektryzowało całe powietrze.
Blake czekał z żołądkiem w gardle i choć obserwował bez ustanku każdy ich
ruch, praktycznie przegapił moment, w którym Lou zamachnął się próbując uderzyć
go w głowę łyżką do opon. Zamach był potężny. Napędzany nienawiścią i rządzą
zemsty. Przyjaciel Lou ruszył w jego ślady natychmiast, podwajając atak.
Czas stanął dla Blake'a, a przecież nawet nie powinien być zaskoczony.
Ułamek sekundy dzielił go od przeszywającego jego czaszkę bólu, gdy Harry
poruszając się jak błyskawica odepchnął go w ostatnim momencie i waląc Lou w
zęby, wkroczył w środek akcji. Krzyki i kopniaki poleciały zaraz po kontrataku
mniejszego mężczyzny, kiedy jak bojownik rozdzielał ciosy na prawo i lewo,
zasłaniając sobą, skamieniałego na mgnienie oka, Blake'a.
Facet definitywnie potrafił o
siebie zadbać!
Nie było jednak czasu na myślenie. Blake ruszył jak wystrzelony z procy.
Automatycznie i instynktownie. Wpadł między nich bez zastanowienia czy wahania,
przerażony nie na żarty.
– Grrrrhhh! – Jego ciało z cichym
stukotem odbiło się o plecy wymachującego szaleńczo Bena w momencie, w którym
spróbował go obezwładnić i pozbawić jego narzędzia. Żelastwo błyskało
niebezpiecznie w słońcu i coraz częściej zaczynało trafiać celu. Harry nie był
wstanie uniknąć zmasowanego ataku. Wiec ściągał uwagę napastników na siebie. To
nie był dobry pomysł. Heroiczny, ale nie dobry i wiedział, że będzie siebie
nienawidził za to kolejnego dnia, gdy nie będzie w stanie się ruszać. O ile
przetrwa.
Każdy nawet, lekki cios zapierał mu dech w piersiach i tylko adrenalina pompowała
mu krew do zdrętwiałych z wstrząsu członków. Ból rezonował przez jego tors i
ręce, wyciskał łzy z oczu.
– Ooogh cholera! – Prawie
klęknął, gdy dobrze wymierzony raz spadł na jego plecy. Lata harówki i
nieskończonych kontuzji przydały się jednak na coś. Zapanował nad sobą zanim
jego twarz spotkała się z parkietem. Przełknął gulę krzyku przez zaciśnięte
gardło i ponownie zmierzył się z zdeterminowanym, lekko szalonym Lou. Czuł jak
jego nogi uginają się, choć nawet na sekundę nie przyszło mu na myśl się
poddać. Dwóch wielkich robotników budowlanych było gotowych na wszystko, aby
rozwalić mu łeb i tylko ta myśl kołatała mu się po głowie. Jego zmysły jednakże
wyostrzone były jak brzytwa. Nawet na sekundę nie tracił z oczu Harry'ego,
który również odbierał mu oddech, kunsztem, z jakim kopał tyłki ich
napastnikom. Był pod wrażeniem. Był pod ogromnym wrażeniem i cieszył się, że
nie miał czasu i sił, żeby analizować to nowe, niechciane i niespodziewane
uczucie.
– Żyjesz? – Harry zerknął na niego przez ramię na sekundę. Jego ciemne oczy
były zmartwione i lekko przerażone, twarz spocona i zarumieniona. Okulary
stracił już dawno, a ich szczątki zgrzytały im pod stopami i Blake przez moment
zastanowił się, czy jego towarzysz w ogóle widzi bez nich. Przestał jednak
kłopotać się tym, gdy Lou znów spróbował rozpłatać mu głowę.
Byli budowlańcy parli jak tarany, zdeterminowani zadać tak dużo bólu i
szkód jak tylko im się udało. Ich potężne ciała działały jak buldożery,
próbujące zrównać wszystko z ziemią. Spoceni, plując i sapiąc machali wielkimi
pięściami, nie bardzo wiedząc czy atakować Blake'a czy broniącego go zaciekle
Harry'ego. Brakowało im finezji i prawdziwych umiejętności, ale tym groźniejsi
byli. Walili bowiem na oślep, gdzie popadnie, klnąc niczym banda pijanych
marynarzy, tocząc pianę z ust jak wściekłe psy. Ich twarze spływały potem,
który pryskał na prawo i lewo, przy każdym ruchu.
– Skręcę wam wasze pieprzone karki,
cioty! – Lou zamachnął się z całych sił i chybił potykając się, co sprawiło, że
wpadł z impetem na Harry'ego, któremu tym razem nie udało się odeprzeć ataku.
Blake miał wrażenie, że słyszy krew pulsującą mu w uszach, że ciśnienie
rozsadzi mu czaszkę. Po uderzeniu w szczękę miał mroczki przed oczami, potrząsnął
jednak tylko głową, aby w niej przejaśnić. Cała nienawiść i strach była obecna
w każdym ciosie, jaki wysyłał w rozlane twarze, czy miękkie brzuchy swoich
przeciwników. Krew z rozbitych nosów i rozwalonych warg przyprawiała go o
mdłości.
Harry śmigał mu przed oczyma, osłaniając się zaciekle, choć trudno było się
bronić przed błyskawiczne i ze świstem przecinającymi powietrze prętami. Co
rusz z krzykiem obrywał, nie poddając się jednak ani na moment. Widok ten
wywoływał przedziwne sensacje w duszy Blake’a. Nie chciał jednak nazywać ich po
imieniu. Nie chciał podziwiać Harry'ego. Sfrustrowany i zmęczony, uchylił się
przed lecącym w jego stronę ciosem i pociągnął za sobą Harry'ego, odskakując w
bok.
– Spadaj! Już! Uciekaj! – wysapał. – Zanim ci się coś stanie.
Harry parsknął niekulturalnie, odgarniając z twarzy rozczochrane włosy i
rzucając mu kpiące, zdeterminowane spojrzenie. Jego jasny łuk brwiowy wydawał
się puchnąć na oczach. Wściekłość podskoczyła u Blake'a z szybkością rakietową.
Nikt nie miał prawa wciągać Harry'ego w jego wojny.
– Jebańcy!
Ben skorzystał z okazji i zaatakował uderzając mniejszego mężczyznę w lewy
bark. Odgłos był głuchy i obrzydliwy. Wszystko rozegrało się zbyt szybko, aby
Blake dał radę zareagować, tym bardziej, że osłupienie spowolniło jego ruchy. Okrzyk
bólu Harry'ego wyrwał go jednak z marazmu, równie skutecznie jak porażenie
prądem. Mężczyzna zwinięty w pół zatoczył się, jęcząc i klnąc, łzy spłynęły mu
po policzkach.
Blake nie czekał. Nie myślał. Wściekłość wybuchła w jego głowie jak bomba.
Zapominając o swoich odartych kostkach wymierzył imponujący cios w twarz Bena,
praktycznie ścinając go z nóg i rozbryzgując krew na wszystkie strony.
– Skurwysynu! Zabiję cię! Słyszysz? – Wściekł się Lou, przeskakując
leżącego przyjaciela. Z morderczą miną naparł na Blake'a. Oczy płonęły mu jak
u szaleńca i nie było nawet cienia wątpliwości, że miał zamiar przynajmniej
spróbować zrealizować swoją groźbę. Nie zdołał jednak dopaść spiętego, przygotowanego
na dalszą bójkę Blake'a, bo Harry jednym potężnym kopniakiem w szczękę położył
go na podłogę.
Cisza, która nagle zapadła wokół nich, byłaby ogłuszająca, gdyby nie nagły
i intensywny strumień przekleństw sypiących się z ust przytulającego do piersi
rękę Harry'ego. Zły, cierpiąc niemiłosiernie ocierał mokre policzki ze złością.
Żołądek Blake'a wywinął fikołek, gdy wzdrygnął się zaskoczony. Napięty był jak
cięciwa z nerwów i bólu, a dramatyczny rozwój akcji i tempo zmian, jakie
następowały po sobie, tylko popychało go na krawędź. Za chwilę poleje się wiele
krwi i to nie będzie ani jego krew, ani Harry'ego, to było więcej niż pewne. Harry
zatrzymał go jednak lekkim uściskiem dłoni na przedramieniu, kiedy już gotów
był ponownie rzucić się na leżących napastników.
– Nie wstawajcie! – wychrypiał Harry ostrzegawczo, dysząc ciężko. Jego
spojrzenie było niczym stal. – Albo przysięgam ta ciota skopie wam dupy i
bratków nasadzi.
Tym razem serce Blake'a stanęło. Zdumiony spojrzał na leżących na podłodze,
na Harry'ego, na jęczących, rozłożonych bandytów, by znów z niedowierzaniem
wbić spojrzenie w swojego przyjaciela.
– No co? – Harry uniósł brew buńczucznie, nadal lekko się słaniając na
nogach. – Znudziła mi się ta zabawa. Dzwoń po policję zamiast tak stać!
Krztusząc się, Blake stłumił słowa cisnące mu się na usta. Najwyraźniej
cierpiący Harry był cierpki i cięty. Zanim jednak zdołał wyłowić telefon komórkowy
z kieszeni spodni, dwójka nieproszonych gości pozbierała się w trybie
przyspieszonym z podłogi i rzuciła do drzwi nawet nie oglądając się za siebie. Groźby
i przekleństwa jeszcze przez moment unosiły się za nimi. Blake nie potrafił
uwierzyć w to co się działo. W pierwszym odruchu chciał pognać za nimi, ale
Harry złapał go za dłoń i opierając się o niego ciężko jęknął.
– Zostaw ich. Daleko nie uciekną.
Rozdarty między chęcią przyłożenia komuś, a zakończenia całej tej groteski,
stał przez moment niezdecydowany, co dalej robić. Po uciekinierach nie został
jednak nawet ślad, w szeroko nadal otwartych, drzwiach wejściowych. Rozedrgany wewnętrznie
i wykończony fizycznie, wziął głęboki oddech, aby się uspokoić. Jeden jednak
nie wystarczył, trzy też nie. Gdyby nie przyciśnięty ciasno do jego boku, lekko
sapiący Harry, chybaby w końcu zaczął hiper wentylować. Z westchnieniem spojrzał
na niego, niejako zdziwiony, tym, że praktycznie nie zwrócił uwagi na to, że
Harry ciasno ściskał jego dłoń i wspierał się o niego. Dopiero teraz Blake
dostrzegł jak blada była twarz jego towarzysza. Klnąc pod nosem, objął go w
pasie i skierował w stronę schodów, sadzając na nich raczej niedelikatnie.
– Siadaj – zakomenderował sucho, sam zaskoczony szorstkością własnego
głosu. Grymas bólu, który próbował ukryć Harry, wcale nie pomagał tumultowi
emocji pływających w jego wnętrzu. – Zaraz wezwę pogotowie i policję. Musimy
zgłosić napaść i sprawić, aby zamknięto tych kretynów, zanim więcej ludzi
ucierpi.
Niższy mężczyzna jakby zawahał się nagle. Cała sytuacja wreszcie dotarła do
niego. Kuląc się lekko, potrząsnął głową.
– Nic mi nie jest. Nie potrzebuję lekarza – oświadczył stanowczo, starając
się jednocześnie ukryć grymas bólu, gdy jego bark zaczął pulsować rytmicznie w
takt bicia jego serca. Będzie potrzebował pół zamrażalki mrożonek na to. – Chyba
właściwie powinienem się stąd zabierać. Wezwij mi taksówkę i znikam.
Blake zamrugał ze zdumienia.
– Co!?
– Nie chcę mącić jeszcze bardziej. Wiem, że ty musisz zgłosić to, że na
ciebie napadli, ale ja tylko będę przysparzał problemów. – Harry starał się
brzmieć bardzo opanowanie i przekonywująco, ale widział, że pogrąża się w
oczach Blake'a.
– Właśnie zostaliśmy napadnięci i pobici – odparł ciemnowłosy mężczyzna
chłodno, nie potrafiąc zamaskować niedowierzania w własnym głosie. – A ty chcesz
tak po prostu wrócić do domu, jakby się nic nie stało?
Harry wzruszył zdrowym ramieniem i miał choć tyle przyzwoitości, aby
zaczerwienić się po koniuszki uszu. Przyznanie, że nie chciał mieć nic
wspólnego z policją, pewnie pociągnęłoby za sobą całą masę wyjaśnień, których
zażądałby od niego Blake, a tego zdecydowanie wolał uniknąć. I tak już miał
ciężko znaleźć, choć nić porozumienia między nimi dwoma.
– Przyznam, że nie cieszy mnie myśl o zeznawaniu, ciąganiu po sądach i cały
ten bajzel związany z twoimi pseudo przyjaciółmi. Samo to, że molestowali jakąś
biedaczkę i napadli na ciebie powinno być wystarczającym powodem, aby ich
zamknąć na wieki, wywalić klucz i zapomnieć – zasugerował cicho, z niepewną
miną. Łudząc się naprawdę mocno, że Blake połknie przynętę, haczyk i spławik,
przy pierwszym podejściu.
Blake uniósł swoje wyraziste brwi do góry i spojrzał na niego z mieszaniną
niedowierzania i irytacji.
– A tak na serio? – zapytał tonem niepozostawiającym pola do dyskusji.
Zrezygnowany Harry jęknął w duszy. Tak, właściwie to wcale się nie łudził,
że pójdzie mu łatwo. Musiał jednak spróbować. Pociągnął za rękę zaskoczonego
Blake’a, który usiadł raczej bez gracji na stopniu tuż przy nim i zaczął
kapitulując.
– Wolałbym uniknąć bycia zamieszanym w to wszystko. Mam osobiste powody –
przyznał cicho, nie mogąc się zmusić do spojrzenia na Blake'a. Ból, który rwał
jego bark, tylko utrudniał mu myślenie. Bliskość mężczyzny, na którym mu
zależało bardziej niż powinno, było jak tortura na całkiem innym poziomie. A na
dodatek miał wrażenie, że kopie sobie grób z każdym kolejnym słowem. Nie żeby
miał jakikolwiek wybór tak naprawdę. – Nie chcę być zamieszany. Nie chcę wnosić
oskarżenia o pobicie, jeśli tylko mogę tego uniknąć. Nie chcę, aby mnie wiązano
z potencjalnym procesem.
– Dlaczego? – Tylko tyle mógł wydusić z siebie Blake, ostro wpatrując się w
lekko zaczerwienione oczy Harry'ego. Ich ciała były przyciśnięte do siebie na
wąskich schodach, a ich twarze dzieliły centymetry. Burza emocji wirowała w
jego obolałej głowie, a Harry dolewał oliwy do ognia swoim niespodziewanym,
pokręconym zachowaniem.
Harry oblizał usta nerwowo, przeczesując drżącą dłonią włosy i jeszcze
bardziej zwijając się w sobie.
– Moja rodzina raczej nie byłaby zachwycona, gdybym wywołał… – zawahał się
starając się uniknąć słowa, które wydawało się być oczywiste – … zamieszanie. –
Z mieszaniną nadziei i rozpaczy spojrzał w oczy Blake'a. W myślach błagał go o
zrozumienie. Tak blisko siebie się znajdowali. Tak blisko. – Chciałbym pomóc… chciałbym
móc…– Opuszkami palców musnął wielki
siniak formujący się na brodzie Blake’a. Mężczyzna syknął z bólu, ale zamiast
się odsunąć tylko zmrużył oczy ostrzegawczo. – Potrzebujesz lekarza. I postarać
się, aby ci dranie już nigdy nie mogli ci zagrozić.
– Zostaną ukarani, o to nie musisz się martwić! – wycedził Blake zimno,
chwytając dłoń Harry'ego i przytrzymując ją lekko, aby przerwać, stawiającą mu
włoski na karku, niewinną pieszczotę.
– Nie sądzę, aby to był najlepszy pomysł, dowody znajdujące się wszędzie wokół
was są wystarczające, aby was całkowicie pogrążyć. Proszę nie pogarszać swojej
sytuacji. – Zagrzmiał potężny głos od drzwi, przyprawiając siedzących mężczyzn
o zawał serca praktycznie – Jest pan aresztowany panie Blake Rattis – dodał
wchodzący do środka mundurowy policjant ze swoim partnerem zaraz na jego
piętach. – Za napaść z pobiciem.
***
– To nie było tak! – Blake zacisnął pięści, aby nie zdzielić uśmiechniętej pogardliwie
gęby detektywa przesłuchującego go na komisariacie, powtarzając to samo zdanie
po raz, wydawało się setny.
Odprasowany na kant, gładko
przylizany i perfekcyjnie wygolony ciemnowłosy policjant wprost czerpał
przyjemność z dręczenia go i wcale nie ukrywał tego. Brązowe oczy mężczyzny,
lśniące niezdrowym podnieceniem świdrowały go przez ostatnie kilka godzin,
które wydawały się trwać całą wieczność. Każda reakcja Blake'a - czy to cisza,
czy złość, czy zaskoczenie, wydawała się ekscytować go coraz bardziej, jakby
bez względu na to, co Blake powiedział on i tak wiedział lepiej, i nie miał
zamiaru dać się zwieść.
– Ach, czyli nadal zaprzecza pan, że wraz z… – Detektyw zerknął w dokumenty
leżące przed nim i zmarszczył brwi. – …panem LeBrock zwabiliście podstępem
panów Louisa Browna i Bennedicta Holta, do pustego na czas remontu domu i
napadliście na nich?
– Po co mielibyśmy to robić? – odpowiedział Blake pytaniem na pytanie, bo
nie potrafił sam wymyślić odpowiedzi na taką absurdalną sugestię.
– To proste, aby zemścić się za ich rzekome złe zachowanie w stosunku do
jednej z pana pracownic?
Blake po prostu wpatrywał się w detektywa Allana Groovera pustym
spojrzeniem czując, że jego rozum odmawia mu współpracy. Cóż miał odpowiedzieć
na te nonsensowne oskarżenia?
Odstawiony w kajdankach na komisariat, rozdzielony z Harrym bez wyjaśnień,
mega szybko opatrzony przez paramedyków, którzy zjawili się jak z czystego
powietrza i przesłuchiwany jak w tanim kryminale, Blake miał wielką czarną
dziurę zamiast mózgu. Nie był już nawet w stanie powtarzać faktów i zdarzeń,
które miały miejsce. Zbyt był wyczerpany i obolały. Powoli zaczynało mu być
zwyczajnie wszystko jedno, co myśleli detektywi.
– Czyżby pytanie było dla ciebie za trudne? – zapytał arogancko policjant
najwyraźniej nie mogąc się doczekać odpowiedzi od zmarnowanego, wykończonego
psychicznie i fizycznie Blake'a. Trochę niższy i szczuplejszy wydawał się
nadrabiać miną fakt, że potężny mężczyzna siedzący z zaplecionymi na piersi
ramionami deprymował go swoją niewzruszoną postawą.
Blake nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie fluidy wysyłał. Z całą
pewnością jednak kompleksy detektywa były na samym dole listy jego zmartwień.
– Spokojnie Allan! – Wtrącił wchodzący do pokoju przesłuchań drugi z detektywów
dręczących Blake’a. Z przyjemnym uśmiechem na przystojnej twarzy postawił kubek
kawy przed sztywno siedzącym podejrzanym. Jego jasnoniebieskie, bystre oczy
omiotły sylwetkę Blake'a skrupulatnie i wprawnie. Odgarniając blond grzywkę z
czoła zwrócił się do swojego partnera. – Napij się kawy stary. Z pewnością
przyda ci się przerwa.
Blake miał ochotę przewrócić oczami.
Dobry gliniarz i zły gliniarz. Pewnie teraz miał się otworzyć, ciesząc się,
że ktoś stoi po jego stronie i potraktuje go przyjaźnie. Zimno, bez mrugnięcia
okiem obserwował jak Groover wychodzi z pokoju mamrocząc pod nosem coś o
zniewieściałych, miękkich facecikach, co pewnie przyprawiłoby Harry'ego o
apopleksję. Może powinien nasłać blondyna na homofobicznego detektywa?
– Rozumiem, że cała ta sytuacja wydaje się panu w tym momencie… – zaintonował
Mason Wright ciepło i swobodnie z wyrozumiałym uśmiechem na wąskich ustach. Wkurzając
tym bardziej Blake'a swoją obłudą.
– Absurdem, niedorzecznością, komedią? – Dokończył usłużnie, aczkolwiek raczej
sarkastycznie, wypowiedź policjanta.
– Cóż…
– Będę powtarzał do znudzenia, bo inaczej najwyraźniej się nie da –
powiedział Blake grobowym tonem, pochylając się w stronę detektywa. Ich
spojrzenia starły się w nieruchomym boju. – Zostałem napadnięty wraz z Harrym
Swan’em przez Lou i Bena, ex pracowników Saton Construction. Możecie to bardzo
łatwo sprawdzić. Nie znam żadnego LeBrocka! Nie było z nami nikogo takiego.
Cokolwiek twierdzą ci szaleńcy, to jest po prostu ich sposób na wywinięcie się
z kłopotów.
Ta wybuchowa wypowiedź najwyraźniej przyciągnęła uwagę detektywa, bo
spojrzał na niego uważniej lekko przechylając na bok głowę.
– Może zacznijmy inaczej – zaczął ponownie Wright, zerkając do
pozostawionych przez Groovera dokumentów. – Skąd pan zna Harry'ego …Swana?
Nie mogąc uwierzyć własnym uszom Blake wlepił spojrzenie w siedzącego
naprzeciwko niego mężczyznę.
– Jakie to ma znaczenie?
– Próbuję ustalić konotacje, jakie łączą waszą czwórkę. Przecież zależy
panu, aby udowodnić, że nie napadł pan Holta i Browna?
– Niczego nie muszę udowadniać – Blake miał dość całej tej rozmowy. – Ja
miałem dobry powód, aby znajdować się tam gdzie byłem, oni nie. Harry
towarzyszył mi, ale nie ma nic wspólnego z pozostałą dwójką.
– Ofiary twierdzą, że zostali tam zwabieni.
Blake parsknął prawie opluwając detektywa, który nawiasem mówiąc przyjął to
bardzo dobrze, ocierając się po prostu elegancką chusteczką.
– To jest niedorzeczne! Jak i po?
– Żeby nauczyć ich, ich miejsca? Trochę potrząsnąć. Pokazać, kto tu rządzi.
Zniechęcić do… podrywania młodych kobiet? – zapytał prowokacyjnie detektyw, w
dalszym ciągu przyjaźnie się uśmiechając.
Para niemal poszła z uszu wściekłego Blake'a. Ściany małego pokoiku
praktycznie zaczęły zamykać się nad jego głową, a jego własna twarz straszyła
go z weneckiego lutra. Biorąc głęboki oddech i rozwierając praktycznie na siłę
zagryzioną szczękę, Blake wbił spojrzenie w Wrighta.
– Molestowali nieletnią…
–… która nie złożyła jak na razie zawiadomienia o przestępstwie.
– To tylko kwestia czasu.
– Póki co nie ma sprawy.
– To oni chcieli się zemścić!
– Pana słowo przeciwko ich słowu.
To był koszmar na jawie. Jakiś absurd. Blake po prostu nie wierzył własnym
uszom. Dzień, w którym jego największym zmartwieniem było znalezienie się zbyt
blisko kuszącego go Harry'ego zmienił się w jakiś surrealistyczny żart. Ciężko
opadł na oparcie prawie krzycząc z bólu, kiedy jego plecy zaprotestowały.
Przełykając łzy cierpienia, jednym ruchem ściągnął z siebie koszulę, zerwał się
z miejsca i odwracając się do zaskoczonego detektywa plecami, pokazał mu wielki
siniec przecinający całe jego plecy.
– Zostałem zaatakowany i pobity. Raczej nie odwracałbym się plecami do
kogoś, kogo rzekomo chciałem obić. Te łyżki do opon należą do nich. Mieli
szczery zamiar rozwalić mi głowę. Niewątpliwą niespodzianką z pewnością było
dla nich to, że nie byłem sam, nadal jednak ich to nie powstrzymało. Tylko
cudem udało nam się wyjść z całej tej bijatyki na własnych nogach. Gdyby nie
Harry z całą pewnością spełniliby swoje groźby – rzucił sucho i groźnie,
ponownie siadając na krześle. Sam zaskoczony własnym wybuchem.
– Pana słowa właśnie wyjaśniły obecność pana LeBrocka na miejscu zdarzenia!
– Wright wydawał się być absolutnie nieprzejęty dramatycznym wystąpieniem
Blake'a, tylko radośnie zapisał coś w notatkach. – Potrzebował pan wsparcia,
aby poradzić sobie z ofiarami…
Blake prawie nie słyszał dalszej części wypowiedzi detektywa. Nie potrafił
po prostu ogarnąć tego, co się na około niego działo. Po prostu nie mógł, inaczej
zwariowałby. Miał ochotę walnąć czołem o blat stolika oddzielającego go od
detektywa, bo nie sądził, że zdzielenie Wrighta pomogłoby jego sytuacji.
– … Harry LeBrock jest znany z tego, że potrafi o siebie zadbać. W końcu
uczył się samoobrony od dziecka. Jego rodzice…
– To by było na tyle detektywie Wright! – Wysoki, starszy pan wpadł do
pokoju przesłuchań, z pewnością siebie i autorytetem praktycznie unoszącym się wokół
niego w powietrzu jak chmura ekskluzywnych perfum. Elegancki, drogi garnitur i
czarna aktówka wręcz krzyczały: Adwokat! Choć siwe włosy i dystyngowany sposób
poruszania się, skojarzył się Blake’owi raczej ze starodawnym angielskim
lokajem. Lekko zasuszona sylwetka i pomarszczona twarz nijak nie pasowała niemniej
do kategorycznego tonu, którego używał mężczyzna, przerywając wypowiedź
detektywa stanowczo i bezwzględnie w momencie, w którym zaczynała stawać się
interesująca dla Blake’a. Skinieniem głowy przywitał się z nim, ale po za tym zignorował
go całkowicie, skupiając uwagę na protestującym detektywie. – Postanowieniem sędziego
Cartiera pan Rattis jest wolny, aby odejść. – Rzucił dokumenty pod nos
zaskoczonego i bardzo niezadowolonego Masona, i nie czekając na reakcję,
chwycił Blake'a za łokieć wyprowadzając go z komisariatu kilka sekund później.
Mężczyzna był w stanie takiego szoku, że mógł jedynie dać się kierować
nieznajomemu, nie będąc nawet w stanie wyartykułować jednego pytania z miliona
krzyczących w jego głowie. Jak otępiały dał się wyprowadzić z budynku, bo co
jak co, komisariatu miał dość na całe życie i zdecydowanie nie miał ochoty
zostawać tam dłużej, jeśli nadarzyła mu się możliwość ulotnienia, czy to przez
przypadek, pomyłkę czy ślepe szczęście. Martwić się o to wszystko będzie za
zamkniętymi drzwiami swojego mieszkania, z dala od przesłuchujących go
detektywów, szczęśliwie nawalony jak magazyn Argosa.
Zdenerwowany Harry z dłońmi głęboko wciśniętymi w kieszenie jeansów, stał
oparty o bok samochodu Blake'a, który nie wiadomo jakim cudem, znalazł się na
parkingu przed komisariatem. Chociaż Blake już niczemu się nie dziwił.
Postanowił, że cokolwiek jeszcze miałoby się wydarzyć przyjmie to po męsku, na
klatę. Miał niejasne przeczucie, że odpowiedzi na wiele jego pytań trzymał
Harry, z tym, że nie był pewien czy chce je znać. Twarz blondyna była
wystarczająco kredowobiała, aby prześwitywać przez pasma włosów, które opadały
mu na opuchnięte czoło. Wiercąc się niespokojnie, najwyraźniej zbierał odwagę,
aby spojrzeć na Blake’a. Przynajmniej z bladym uśmiechem skinął głową starszemu
panu, który nadal towarzyszył mu jak milczący cień.
– Dziękuję – szepnął do niego, z wdzięcznością.
– Paniczu Harry – zaczął cicho mężczyzna, ale Harry przerwał mu z
cierpiętniczym jękiem.
– Nie teraz Martin, proszę cię – rzucił błagalnie, nerwowo spozierając na
Blake'a, którego kamienna mina nie zdradzała nic. – Wszystko wyjaśnię,
obiecuję.
– O tak, to by się zgadzało – wtrącił Blake ponuro i groźnie, przyszpilając,
zarumienionego nie wiadomo czemu, Harry'ego wzrokiem. Ze skinieniem głowy
zwrócił się do starszego pana. – Dziękuję za pomoc, choć nie wiem, dlaczego ją
otrzymałem. To będzie leżało w gestii Harry'ego, aby mnie oświecić. Blake
Rattis – przedstawił się grzecznie wyciągając dłoń na powitanie – …panie…
– Martin Benton – odparł mężczyzna, kłaniając się raczej sztywno. Na jego
poważnej twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień. – Do usług. – Ponownie się
kłaniając pożegnał się dość chłodno, rzucając spojrzenie Harry’emu, którego
Blake nie potrafił rozszyfrować. –
Panowie wybaczą.
Sekundę później nie było po nim śladu, tylko lśniący Bentley wyjeżdżał z
parkingu.
Okej, oficjalnie mózg Blake wyciągnął białą flagę i poddał się.
– Jadę do domu napić się czegoś, co mnie sponiewiera, ale pozwoli mi
zapomnieć o dzisiejszym dniu – powiedział nie patrząc na niepewnie
przestępującego z nogi na nogę Harry'ego. – Przy odrobinie szczęścia nie będę
pamiętał jutrzejszego dnia również. Masz pół godziny zanim to nastąpi. Niech to
będą, więc dobre wyjaśnienia.
– Popieram plan! – Zagrzmiał kolejny głos tuż za plecami Blake'a, po raz nie
wiadomo, który tego dnia, zaskakując go tak, że żołądek podjechał mu do gardła.
– Ale może dałoby radę zawiesić go na jeszcze kilka minut? – zapytał Jared
Saton, pojawiający się znikąd, czyli pewnie z komisariatu, za ich plecami, z
niepewnie drepczącym i równie zakłopotanym jak Harry, Seanem Hudsonem i
podejrzliwie lustrującym Blake'a, Noelem Kellettem praktycznie przyklejonymi do
jego boków. Cała trójka wyglądała fascynująco. Z drugiej strony jednak w
towarzystwie imponującego swoją wielkością i siłą Jareda Satona, każdy
wyglądałby korzystniej. Nie szkodziło im wcale to, że Sean i Noel byli bardzo
przystojnymi mężczyznami, najwyraźniej dozgonnie oddanymi szefowi, bo trwali
przy jego boku jak przymurowani. Każdy z nich miał inne stadium stresu i
zmartwienia wymalowane na twarzy.
Podjęcie decyzji nie zajęło Blake’owi dużo czasu. Otworzył drzwi auta
spoglądając na nowoprzybyłych.
– Jaasneee… mowy nie ma. – Wskoczył do środka i usiadł opierając z
westchnieniem głowę o oparcie. Oczy same mu się przymknęły na moment, bo nie
był w stanie całkiem zwalczyć obezwładniającego go zmęczenia. Drzwi pickupa
zostawił jednak szeroko otwarte, dając do zrozumienia zebranym, że mają się streszczać,
jeśli chcą porozmawiać.
Jared roześmiał się cicho pod nosem. Jego poważna zazwyczaj twarz,
rozpogodziła się na moment i można by przez pomyłkę uznać, że nie był taki
straszny jak się wydawał. Szare oczy jednak nadal nieruchomo wpatrywały się w
obitego, zmęczonego Blake'a, próbując prawdopodobnie wywnioskować, jakiego był
nastawienia i jak dalej postępować. W końcu wzdychając cicho, przeczesał swoje
czarne włosy dłonią wprowadzając w nich artystyczny nieład. Szerokie ramiona
opadły z rezygnacją.
– Przykro mi stary, na serio…
– Przestań. Nie ma o czym mówić, po prostu trzeba zapudłować tych idiotów.
– Blake nie miał ochoty słuchać usprawiedliwień, które notabene w ogóle były
nie na miejscu, bo żaden z nich nie ponosił odpowiedzialności za działania i
postępowanie dorosłych, samodzielnie podejmujących decyzję mężczyzn, bez
względu na to jak kiepskie to decyzje były. Jedyni winni właśnie próbowali
pogrążyć ich wszystkich wraz ze sobą.
– Mimo wszystko… – Imponujący mężczyzna zmarszczył swoje wyraziste brwi ze
zmartwieniem obserwując obie ofiary całej napaści. – Nawet nie jestem pewien,
co tak naprawdę się stało. – Kciukiem wskazał za siebie na komisariat. –
Panowie detektywi nie byli zbyt pomocni i oprócz tego, że zadali nam mnóstwo
pytań nie na temat, to byli raczej lakoniczni w udzielaniu informacji. Ale to
nam się zdarza raczej często ostatnimi czasy – stwierdził cicho, nieobecnie
spoglądając na swoich przyjaciół.
Sean drżącą dłonią odrzucił swoje długie włosy na plecy jakby zbierając się
na odwagę, żeby się odezwać, Noel jednak zganił go szybko wzrokiem, głaszcząc
jednocześnie po plecach uspokajająco. Podświadomie Jared przysunął się do nich
bliżej, jakby sama jego obecność miała dawać komfort psychiczny całej trójce.
Blake nawet nie chciał tego analizować, a podejrzenia, które już wcześniej
zakradły się do jego umysłu, pogrzebał pod stertą wszystkich innych, które
określał: Wszystko, co się wiąże z Harrym, NIE TYKAĆ!
– Mnie nie pytaj. W jednej chwili… – „Harry
mnie doprowadza do szaleństwa sobą, swoimi słowami, bliskością, odwagą” udało
mu się zdławić w ostatniej chwili i wychrypiał tylko. – … dwóch drabów próbuje
nam rozwalić głowy zardzewiałą łyżką do opon, a w następnej jestem aresztowany
za to, że na to nie pozwoliłem. – Wzruszył ramionami, szybko żałując tego
gestu, bo ból ściął mu krew w żyłach.
Zaskoczone miny bandy Satona byłyby zabawne gdyby nie to, że Blake raczej
był na pograniczu łez niż śmiechu.
– Nas tylko poinformowano o tym, że nasi pracownicy mieli wypadek służbową
furgonetką, kiedy to podobno uciekali przed człowiekiem, który ich zwabił, aby
ich zabić. Najwyraźniej wyrwali się z twych rąk i w dramatycznej próbie odwrotu,
wjechali w latarnię. Patrol ich zauważył zanim udało im się zwiać z miejsca
wypadku, bo podejrzewam, że nawialiby gdzie pieprz rośnie. – Przemowa Jareda
była poważna i raczej dość sarkastyczna, Blake jednak i tak wybuchnął suchym,
jeżącym włosy na ciele śmiechem.
– Chryste. Tego bym nie wymyślił. Może za szybko ich zdymisjonowałem, jako
idiotów.
– My wszyscy ich nie doceniliśmy – przytaknął mu ponuro Saton.
– Nie mam pojęcia, co mnie napadło, żeby ich zatrudnić. – Wtrącił po raz
pierwszy zgnębiony Sean, wciskając dłonie w tylnie kieszenie swoich skórzanych
spodni, jakby chciał zapanować nad ich drżeniem. Blake przez sekundę zastanowił
się zaskoczony, czym facet tak się przejmował i gdzie się podziała cała pewność
siebie i pogoda ducha tego mężczyzny. Jared i Noel szybko jednak postarali się,
aby go pocieszyć.
– Sean, ostatnio jak sprawdzałem, nie byłeś wszystkowiedzącym – wymamrotał gburowato Jared, nie mniej jednak
trącając swojego przyjaciela barkiem i unosząc kącik ust w uśmiechu, który
dzięki jego zarostowi był raczej przerażający niż pocieszający. Nawet na
sekundę nie spuścił go z oka, jakby chcąc się upewnić, że wszystko z nim było w
porządku.
– Chciałby – parsknął Noel, bez żenady wtulając się w bok współwłaściciela
Saton Construction i szczerząc do niego zęby jak wariat. – Całkiem by mu się w
głowie poprzewracało.
– Jasne. – Sean przewrócił oczami, ale kącik jego ust drgnął lekko. –
Musicie jednak przyznać, że nic by się nie stało gdyby…
– Nie wybieramy się do Gdybylandi – przerwał mu sucho Blake, ponownie
tracąc zainteresowanie rozmową.
– Tak, właśnie skarbie, słuchaj ładnego pana – zawołał Noel całując
policzek zarumienionego Seana, przytakując gorliwie Blake’owi. – Nie potrzeba
nam więcej kłopotów. Czy raczej nie potrzeba ich Jaredowi. Trudno jednak winić
kogokolwiek za to, co się stało. Co istotniejsze jednak, trzeba zrobić coś,
żeby nie dać im kolejnej okazji do dobrania się żadnemu z nas do tyłka,
zwłaszcza, że to nie będzie w żaden przyjemny sposób! – Rzucił mniejszy
mężczyzną stanowczo, badawczo lustrując oniemiałego Harry'ego i zaczerwionego
nagle Blake’a.
Jared spojrzał na niego z uwagą, najwyraźniej wcale niezaskoczony zachowaniem
przebojowego przyjaciela.
– O tym nie pomyślałem Blondi. Jakoś powinniśmy postarać się, aby już nic
nikomu się nie przydarzyło, zwłaszcza Blake’owi i jego przyjacielowi… – Nikt
przecież nie kłopotał się oficjalnym przedstawianiem.
Ostatnie godziny były wycieńczające i Harry po prostu nie potrafił ustać
dłużej spokojnie. Jego ciało krzyczało z bólu, a świdrujące spojrzenie Jareda i
jego przyjaciół, onieśmielało go.
– Bez obawy. Poradzimy sobie. Wątpię, aby coś jeszcze nam groziło – oświadczył
stanowczo. Choć może nie powinien podejmować decyzji za swojego przyjaciela?
Niczego już nie był pewien.
Blake przyjrzał mu się uważnie, dostrzegając go w końcu skulonego nadal
przy boku samochodu. Blada twarz i wielkie cienie pod oczami nie wróżyły dobrze
i poczuł lekkie ukłucie wyrzutów sumienia, że tak ozięble i ostro go do tej
pory traktował. W końcu jedyną prawdziwie niewinną ofiarą całego tego
zamieszania był właśnie on. Pomrukując z niezadowoleniem zwrócił się do niego,
cierpiętniczo wzdychając.
– Bierz swój chudy tyłek w troki i wsadzaj go do auta. – Nawet nie spojrzał
na skonfundowanego Harry'ego tylko zwrócił się do Jareda.
– Nie jestem wstanie w tej chwili sklecić dwóch myśli do kupy. Jade się
znieczulić. W razie czego masz mój numer.
Wielkolud skinął mu głową, bez słowa, zgarnął swoją tulącą się parkę i
ruszył do swojego samochodu.
Blake odmówił nawet patrzenia w ich kierunku, bo samo myślenie o nich
przyprawiało go o ból głowy.
***
Harry był zdegustowany sobą. Nawet w stanie w jakim się obecnie znajdował i
biorąc pod uwagę jak podle się czuł, jego głupie serce biło w jego piersi jak
młot z samej ekscytacji, że przekroczył próg domu Blake'a.
To powinno być karalne. To powinno być zabronione. A jednak ekscytował się
jak gówniarz, choć facet wyglądał jakby chciał mu skręcić kark. Bez słowa
wpuścił go do niewielkiego mieszkanka i ewidentnie miał w nosie, co Harry
myślał o ścianach w kolorze magnolii, wypłowiałej kanapie i poobijanym stoliku.
Nie żeby Harry miał coś przeciwko skromnym warunkom, w jakich żył jego
ukochany. Wszystko było minimalistyczne i czyste, choć dobrze zużyte. Harry’emu
wolontaryjnie ścisnęło się serce. Obraz jego własnego mieszkania, który mu
przyszedł do głowy wręcz go krępował i w duszy cieszył się, że Blake nie nalegał
na odwiezienie go do domu.
Egoistyczne pobudki tylko jeszcze bardziej skwasiły jego podły humor. Po
prostu przerażała go myśl o wyjaśnieniach, których by musiał udzielić
Blake’owi.
Ponury mężczyzna nawet na niego nie zwrócił uwagi tylko zwyczajnie wszedł
do kuchni i otworzył lodówkę pozostawiając go na progu pomieszczenia, które
najwyraźniej miało służyć za przedsionek, salon, jadalnie i cholera wie co jeszcze.
Syk piwa z otwieranej butelki wyrwał go w końcu ze stuporu. Chciał uciec i
zaszyć się w domu, aby wylizać rany, a jednak dzielnie zrobił krok, aby
przekroczyć próg kuchni i prawdopodobnie oberwać jeszcze bardziej. Odnieść rany,
na które nie da się nakleić plastra czy przyłożyć lodu.
Zdejmując koszulę i rzucając ją niedbale na stół, Blake spojrzał na niego
pociągając długi łyk z butelki. Złocisty płyn zasadniczo zniknął w kilka
sekund. Jego silna szyja, wygięta delikatnie, pokryta zarostem, przyciągnęła
uwagę Harry'ego praktycznie wbrew jego woli. Wolno poruszające się jabłko Adama
Blake'a zahipnotyzowało go. Już czuł drapanie tego zarostu na swoich wargach.
Z głośnym stukotem butelka trafiła na stolik wypełniający i tak niewielką
powierzchnię magnoliowej kuchni i oczy Harry'ego wolontaryjnie podążyły za tym
oszczędnym gestem, a jednocześnie wprawiającym wszystkie mięśnie Blake'a w
ruch. Dzikie pragnienie, aby dopaść do niego i musnąć palcami każdy z nich było
wręcz obezwładniające. Szeroką, muskularną pierś, napięte bicepsy, płaski
brzuch. Chciał pocałować każdy siniak, ustami potrzeć każde zadrapanie,
schłodzić wilgotnymi pocałunkami każde stłuczenie.
W miejsce jednak wbijało go chłodne spojrzenie Blake'a, uważnie
przyglądającemu się jego twarzy. Harry mógł przysiąc, że mimo iż nie odrywał
wzorku od jego gwałtownie rumieniącej się twarzy, to i tak wiedział, że jego
spodnie wypełniają się obscenicznie, dręcząc go ciasnotą, z powodu erekcji,
którą wywołał w nim sam widok opalonej skóry Blake'a. Zdenerwowany splótł
ramiona na piersi w defensywnej pozie. Nienawidził wstydzić się własnych uczuć.
Nie potrafił ich ukrywać. Blake będzie musiał z tym żyć.
Och, on umrze tego wieczoru. To zaczynało być oficjalne.
– Nie będziemy opatrywać sobie nawzajem ran, masować obolałych mięśni. Nie
będziemy kreować… – Oświadczył Blake sucho, totalnie zaskakując skołowanego
Harry'ego. Stół dzielił ich jak przepaść. – …napięcia między nami. – Machnął pomiędzy
nimi dłonią. Zaraz jednak znów chwycił się butelki z piwem jak koła
ratunkowego. – Nic się nie zmieniło po za tym, że dostaliśmy bęcki od dwóch
typów. Nie zbliżyliśmy się do siebie z powodu traumatycznych przeżyć! –
wyrzucił z siebie w końcu grobowym tonem, nerwowo przesuwając wielką dłonią po
swoich króciutkich włosach.
Harry i tego gestu nie przegapił. Właściwie udawał, że nie słyszał co do
niego mówi większy mężczyzna. Milcząc patrzył jak kolejna butelka znika w
gardle jego przyjaciela. Blake naprawdę chciał się znieczulić. Zresztą co miał
powiedzieć? Nie chciał przypominać Blake’owi, że żądał od niego wyjaśnień.
Opierając się biodrem o mebel Blake znów zwrócił się do niego, nie mogąc
doczekać się jakiejkolwiek reakcji.
– Nie proponuję ci piwa, bo mam za mało, abyśmy mogli się oboje upić. Nie
chcę żebyś został, żebyś miał pretekst… – wymamrotał, starając się bardzo, aby
nie brzmiało to jak usprawiedliwienie. – Właściwie nawet już nie chcę wiedzieć,
co się stało na komisariacie. Nic nie chcę wiedzieć.
Kolana ugięły się pod Harrym, bo akurat tego w ogóle nie spodziewał się. Z
tym, że wcale nie odczuł ulgi, której oczekiwał, a raczej rozpacz.
– A wiesz czego ja chcę? – zapytał cicho, ze spokojem, który nie wiadomo
skąd się brał. Nie dał szansy Blake’owi, aby zaprotestował, tylko stanął przed
nim, walcząc z potrzebą, aby wchłonąć, choć odrobinę ciepła, które z niego
promieniowało. – Chciałbym, abyś zamknął się w końcu. Abyś wziął mnie za dłoń i
zaprowadził do swojego pokoju. Żebyśmy zdjęli buty i skarpetki, i wpełzli na
twoje niechybnie ogromne łóżko. Abyś opatulił nas kołdrą ciasno i szczelnie,
tak żeby całe zimno i ból z naszych ciał wreszcie je opuściło. Żebyś leżąc za
mną, wtulił mnie w swoją pierś i żebyśmy zasnęli trzymając się za ręce... –
Harry ujął szorstki policzek znieruchomiałego Blake’a w dłoń i musnął kciukiem
najpiękniejsze wargi, jakie w życiu widział. – Żebyśmy rano, kiedy się
obudzimy, nie musieli być samotni w naszych pustych, zimnych łóżkach. Najwyraźniej
chcieć a mieć, to dwie całkiem różne rzeczy.
Wyszedł zanim padło jakiekolwiek słowo więcej, ale dziwiło go niepomiernie,
że był w stanie. Jego nogi wcale jakby nie były jego. Sztywne, drętwe szczudła,
które go zabierały od człowieka, który zawładnął jego umysłem. Nie czuł bólu,
ani chłodu wieczoru. W sumie nic już nie czuł.
Blake jeszcze długo patrzył na drzwi swojej sypialni, jakby pierwszy raz w
życiu je widział. Nie myślał. Właściwie nie był w stanie wykreować, choćby
jednej myśli. Jego mózg odrętwiał. Pozostawił go pustego niczym skorupa
człowieka ubranego w skórę.
Tylko, czemu trapiło go przerażające przeczucie, że będzie mu śmiertelnie zimno
rano, kiedy będzie wstawał?
W końcu zawsze było…
Rozdział
szósty
Opuchlizna zaczynała przybierać piękny śliwkowo-bordowy kolor i Harry
musiał powstrzymać się, aby odruchowo nie unieś brwi z zaskoczenia na własny
widok w łazienkowym lustrze. Podejrzewał, że ten ruch nie pomógłby na złagodzenie
rytmicznie pulsującego bólu, towarzyszącego mu przez całą noc i nadal
prześladującego go po wstaniu. Jego lewy łuk brwiowy wyglądał imponująco. Podwoił
swoja objętość i nadawał mu wyglądu zabijaki. Albo przynajmniej jakby właśnie został,
niechętnym uczestnikiem bijatyki w barze i przetrwał. Nie wiedział czy powinien
być z siebie dumny, czy zszokowany sobą, kiedy tak przyglądał się sobie. Na
torsie miał bruzdy i zadrapania. Najgorzej jednak wyglądała jego lewa ręka tuż
poniżej ramienia. Przez cały mięsień, aż po łokieć ciągła się wściekle czerwona
bruzda. W pierwszej chwili, kiedy oberwał łyżką wydawało mu się, że cały jego
bark został zmiażdżony. Dopiero paramedyk, który go opatrzył na komisariacie, a
o wezwanie, którego postarał się Benton, do którego Harry zadzwonił zaraz jak
tylko został zawieziony na komisariat, stwierdził, że to tylko silne
stłuczenie. Bolało jednak jak sam skurczybyk. Miał niejasne wrażenie, że ten
stan się utrzyma jeszcze kilka dni. Zrezygnowany związał włosy na karku i
poddając się ruszył do kuchni, aby zażyć garść proszków przeciwbólowych. Jego
ciało protestowało przy każdym kroku.
Może powinien wrócić do ćwiczeń?
Mógł udawać bohatera, mógł stawić czoła każdemu, komu wydawało się, że może
nim pomiatać, z samego tylko tego powodu, że był gejem, ale jeśli chodziło o
ból, to był do niczego. Wymiękał.
Dystyngowane pukanie do drzwi sprawiło, że skrzywił się mimo wszystko i ból
posłał szpilę wprost w jego mózg, tak że oczy zaszły mu łzami. Nie musiał nawet
się wysilać, żeby zgadnąć, kto stał za drzwiami. Ten, dyskretny aczkolwiek
władczy sposób obwieszczania swojego przybycia miał tylko jeden człowiek. Nie
mógł powiedzieć, że był choć w najmniejszym stopniu zaskoczony. Martin Benton
był jak pitbull. Nigdy nie odpuszczał. I w przeciwieństwie do Blake'a miał zamiar
wydusić z niego każdą najmniejszą informację, jeśli uznał, że była istotna dla -
jak to określał - „pilnowania interesów Harry'ego”.
Nie musiał otwierać drzwi, bo Martin sam zawsze wchodził, więc nalał sobie
kawy do kubka i czekał jak na ścięcie. Starszy mężczyzna pijał tylko zieloną
herbatę, więc musiał się obyć smakiem. Harry nie posiadał jej ze względu na to,
że nie znosił świństwa.
Zbierając się w sobie i usztywniając kręgosłup spokojnie wytrzymał
skrupulatne spojrzenie swojego gościa.
Martin Benton nigdy się nie zmieniał. Zawsze wyglądał tak samo. Drogi
konserwatywnie wyglądający garnitur, teczka i bezemocjonalna maska na twarzy.
Odkąd tylko Harry go pamiętał nie postarzał się ani jeden dzień, a to było już
dobre dwadzieścia lat.
Usiadł na hokerze przy wysokim blacie, gestem zapraszając adwokata, aby mu
towarzyszył. Nie musiał nic mówić. Martin zacznie konwersacje, kiedy będzie
gotów.
Przynajmniej aromatyczny płyn spływający mu do żołądka koił w pewien sposób
jego napięte jak postronki nerwy. Pigułki też zaczynały działać i z
wdzięczności miał ochotę jęknąć z ulgą.
– Jak rozumiem bierze pan pod uwagę fakt, że cała ta sprawa może szybko
wypłynąć? – Prawnik usiadł i odkładając teczkę na blat, zwrócił się do niego
wnerwiająco grzecznym tonem, jednocześnie besztając Harry'ego.
– Nic nie mogę na to poradzić. – Harry nie chciał się usprawiedliwiać, a
jednak tak to zabrzmiało. Skrzywił się wewnętrznie łajając się za to, że nadal
zachowuje się jakby miał siedemnaście lat, a nie dwadzieścia siedem. Jakby
nadal był temperamentnym, nierozsądnym nastolatkiem.
– To jest dla mnie zrozumiałe – przytaknął spokojnie adwokat. – Nie mniej
mam wrażenie, że to wszystko nie był całkowity przypadek…
Tego akuratnie Harry bał się najbardziej. Nie chciał musieć zdradzić swojego
związku z Ev, Blake’iem i okładkami, Martinowi, mimo że mógł mu całkowicie
ufać. Chciałby tę część swojego życia zachować tylko dla siebie. Obawiał się,
że kiedy wtajemniczy go w to kompletnie, nie tylko spotka się z dezaprobatą,
ale i straci swoją jedyną drogę ucieczki. Jedyną sposobność na to, aby być
sobą. Być wolnym. Martin nie byłby w stanie tego wszystkiego pojąć, a Harry nie
potrafiłby tego wytłumaczyć.
– Mój… przyjaciel został zaatakowany i jest niewinny. Jeśli będę musiał,
będę zeznawał na jego korzyść. Wiem, że to może… – Zrujnować mój azyl, dać broń do ręki mojej rodzinie, zniszczyć moją
jakąkolwiek szansę na bycie częścią życia Evette i Blake'a. Nawet nie był
już dłużej pewien, która z tych opcji zasmucała go bardziej. – …przysporzyć mi
problemów.
– Myślę, że to coś znacznie więcej. Oficjalne stanowisko w tej sprawie
będzie… sabotażem naszych wieloletnich wysiłków, aby…
– Wiem! – Harry zerwał się z miejsca, niespokojnie ciskając się po kuchni.
Sama myśl o tym burzyła mu krew w żyłach i skuwała żołądek lodem. – Wiem –
dodał już spokojniej, choć dławiło go w gardle od tego stwierdzenia, a oczy
podejrzanie piekły.
Czy to wszystko było tego
warte?
Adwokat uniósł siwą brew wyczekująco, spoglądając na niego bezemocjonalnie.
Jego mina nigdy nie zdradzała nic. Mógłby uchodzić za słodkiego, starszego
pana, ale nieruchomość jego twarzy powstrzymywała ludzi, przed wyciąganiem
pochopnych wniosków. Harry nigdy nie mógł zgadnąć, co mężczyzna myślał czy
czuł. Wydawało się, że nic go nie poruszało, nic go nie szokowało i nic go nie
złościło. To było niepokojące. Przyzwyczaił się do tego, ale w tym momencie
przeklinał tę cechę swojego prawnika. Wolałby, choćby się domyślać.
– Tym razem warto – wymamrotał Harry twardo patrząc w oczy Bentona i
jednocześnie myśląc o tym co sam powiedział Blake’owi. Nie chciał umierać na
raty – chciał żyć. A żeby coś przeżyć trzeba czasem podjąć ryzyko. Wartościowe
rzeczy zawsze mają swoją cenę. Nic nie ma w życiu za darmo.
Mężczyzna przyglądał mu się jeszcze przez kilka minut obojętnie, po czym
musiał dojść do porozumienia z własnym wewnętrznym radcą, bo skinął mu głową i
ruszył do wyjścia, zabierając po drodze teczkę.
– Nie będę wnikał w detale tak długo jak długo nie będą stwarzać realnego
zagrożenia. Wierzę w twoją zdolność oceny sytuacji. Spróbuję wyciszyć całą
sprawę, albo przynajmniej zapobiec jej wycieknięciu. Czy…?
– Tak. Traktuj Blake'a Rattisa jakby był twoim najlepszym, najważniejszym
klientem. Jego problemy są twoimi problemami. – Bez wahania przytaknął Harry
instynktownie wiedząc, o co pytał go starszy mężczyzna. Brak reakcji, świadczył
tylko o tym, że jakąkolwiek odpowiedź by dał, nic by tamtego nie zaskoczyło.
Wstrzymując oddech Harry dodał twardo, bojąc się konsekwencji decyzji, którą
właśnie podjął. Nie było jednak innej opcji, tak jak sprawy aktualnie stały. –
Jakby ktoś pytał jesteś jego obrońcą z urzędu.
Martin Benton parsknął pod nosem, unosząc kilka milimetrów kącik ust w
półuśmiechu, szokując Harry'ego swoim rozbawieniem. Najwyraźniej ten człowiek miał
jeszcze wiele w zanadrzu i nie śpieszył się z ujawnianiem tego.
Deprymowało to Harry'ego bardziej niż cokolwiek innego, pokrył więc
zażenowanie skłaniając mu głową na pożegnanie.
– Martin… dziękuję ci za wszystko. Naprawdę doceniam to, co dla mnie
robisz. Zawsze robiłeś. Jestem ci wdzięczny… – że pozwalasz mi być sobą.
– Nie dziękuj. – Benton położył dłoń na klamce, spoglądając na swojego
gospodarza przez ramię. – Płacisz mi za to.
Można by te słowa odebrać na wiele sposobów, ale Harry dostrzegł błysk rozbawienia
w oczach Martina Bentona, a to wiele znaczyło. Z całą pewnością oznaczało, że
mimo wszystko łączyła ich dziwna, niecodzienna forma przyjaźni.
***
Otwarcie oczu nie powinno być męką, a jednak Blake nie potrafił się zmusić
do tego, aby uchylić powieki. Miał wrażenie, że pod spodem znajduje się tona
piachu, trąc i kalecząc jego gałki oczne. Już nie pamiętał, kiedy ostatnim
razem nie potrafił wstać z łóżka, tak bardzo bolało go całe ciało. Kiedy czuł
się jak marmurowy posąg ważący tonę, przyciskany do materaca, zimny i sztywny.
Bez życia.
Tym razem to jednak było coś znacznie więcej niż wyczerpanie i cierpienie
spowodowane zbyt ciężką pracą. To jego psychika ciążyła mu jak ołów.
Leżał więc w swoim pustym, zimnym łóżku, walcząc o to, aby móc spojrzeć na
swój odrapany, pełen zacieków i odpadającej farby sufit. Zajmował się
sprzątaniem zawodowo, pomagał przy setkach remontów, kiedy musiał dorobić, a
jednak jego własne mieszkanie wyglądało jak nora.
Dlaczego?
Dlaczego mu nie zależało? Czemu nie chciał mieszkać lepiej? Żyć lepiej? Bóg
mu był świadkiem, że nie był aż tak biedny. Był tylko przewrażliwiony na tym
punkcie. Ciułał każdy grosz, aby już nigdy nie być uzależnionym od kogokolwiek.
Uważał z absolutnym przekonaniem, że to była najszybsza i najprostsza forma
niewolnictwa.
Chcesz, aby ktoś cię posiadał? – Bądź od niego zależny finansowo.
Wolał pilnować się i być autonomiczny. To miało jednak swoja cenę. I swoje
zalety.
Wysiłek fizyczny i ciężka praca nie pozwala na samotność, nie zostawia siły
na tęsknotę. Nie przysparza też znajomości, przyjaciół, czasu na rozrywkę.
Zresztą tylko Evette tolerowała go, jego dziwactwa i fakt, że był odludkiem
nielubiącym ludzi. Harry powinien się z tym pogodzić.
Harry…
Ofiara własnej naiwności. Pogody ducha i łatwowierności. Blake nie chciał o
nim myśleć. Usiłował nawet skierować swoje wędrujące, rozpasane myśli w innym
kierunku, ale zdawało się, że jego umysł absolutnie nie zgadzał się z jego
odczuciami i życzeniami. Mógł równie dobrze po prostu poddać się już na wstępie.
Zawsze i nieodmiennie, prędzej raczej niż później, partner jego szalonej chwili
słabości, wracał jak bumerang.
Ułożył się więc wygodniej, wkładając ręce pod głowę i spróbował przeanalizować
wszystko, co mu się przytrafiło ostatnimi czasy.
Harry mu się przytrafił.
Facet wziął się znikąd. Jednego dnia wszystko było perfekcyjnie nudne i
normalne, a następnego ON wparował do studia Ev, owinął ją sobie wokół palca i
zażądał od niego przyjaźni. Przyjaźni! Z niewinnym spojrzeniem i tym zranionym,
nieszczęśliwym wyrazem twarzy, jakby miał absolutne prawo domagać się tego.
Jakby to Blake był nierozsądny i zachowywał się jak uparte dziecko.
Ugh!
Nie potrafił go rozgryźć. Na pewno nie był interesowny. Zresztą jak miałby
użyć Blake'a? Do czego? Potraktować, jako łatwy podbój, aby zabawić się z nim,
nim i jego kosztem?
Praktycznie parsknął śmiechem, na samą tą myśl. Nie powinien sobie
pochlebiać. Harry po prostu najzwyczajniej w świecie nie był przyzwyczajony do
odmowy i to go pociągało w Blake’u najbardziej. Wielu mężczyzn przecież właśnie
tak reaguje na wyzwanie. Na opór i myśl, że czegoś nie mogą dostać. Blake to
tylko kupka mięśni i ciała, które najwyraźniej zwróciło uwagę Harry'ego.
Tak przystojny mężczyzna jak on, mógł z pewnością przebierać w kandydatach.
Natychmiast i bezwolnie, pogodna twarz Harry'ego stanęła mu przed oczami.
Małe zmarszczki w kącikach oczu, kiedy się śmiał z Ev. Rozwiane długie włosy,
opadające mu na ramiona, pełne blasku odbijanego słońca i targane przez wiatr,
kiedy słuchał wyjaśnień Blake’a na temat jego pracy. Pełne, różowe usta
rozciągające się w leniwym uśmiechu, pomimo że Blake warczał na niego w tym
momencie. Właściwie dużo na niego warczał. I ignorował go albo raczej próbował.
No i złościł się na niego. Praktycznie cały czas. Z powodem i bez powodu…
Zbuntowana pamięć Blake'a nie tylko te wspomnienia wyciągnęła z zakamarków
jego umysłu. W ułamku sekundy i bezsilnie, znalazł się ponownie pochylony nad
szczupłym, rozciągniętym ciałem Harry'ego. Znów czuł jego ciepło i zapach.
Penetrowały jego umysł. Czuł jego ciężar napinający mu mięśnie i widział
zaufanie w oczach drugiego modela. Byli tak blisko siebie. Czas zatarł wspomnienie
odległości, bo nagle wydawała się niewystarczająca. Zatarł reminiscencję tego,
co Blake wtedy musiał czuć. Po prostu musiał zapomnieć – nie było innej opcji –
że nie ekscytowała go ich bliskość, bo w chwili obecnej czuł całkiem coś
innego. Dziwna fala słabości przepłynęła mu przez ciało w momencie, gdy
wyobraźnia podsunęła mu kolejny obraz. Oczyma duszy widział jak mężczyzna
prowokacyjnie zlizuje kropelkę potu Blake'a. Dlaczego to był tak… erotyczny
gest? Przecież nie wyobrażał sobie tego jak Harry liże jego ciało. Bo, że Harry
mógłby to zrobić, bez mrugnięcia okiem czy zastanowienia skoro dla niego było
to coś normalnego, było więcej niż pewne.
…i było bardzo niepokojące.
Już teraz nie pamiętał jak długo trwali w takiej pozie. Nieświadomie jednak
wskrzesił uczucie tego jak ich oddechy przyśpieszały, zmieszały się, mięśnie
drżały z wysiłku, a serca niespokojnie waliły. Wolno i prawie boleśnie. Światło
lamp paliło go w plecy, a mimo to nie zwracał na to uwagi. Gdzieś w tle, stłumiony,
cichy głos Evette towarzyszył im, ale i tak nie potrafiłby rozróżnić słów. W
tamtym momencie i w tamtej chwili, był tylko on i Harry. Wojownik i zbuntowany
Mag. Czemu wtedy tego nie zauważył? Echo uczuć, które im towarzyszyły mieszało
się z tym, co teraz działo się w jego ciele i duszy. Spróbował przypomnieć
sobie, dlaczego był wówczas taki wściekły? Czemu irytacja przypalała
zakończenia nerwowe w jego głowie, tak, że ledwie mógł myśleć? Nie potrafił.
A przecież to miało znaczenie. Musiało. Jakoś musiał trzymać się swojego
niezadowolenia i niechęci. Musiał nosić w pamięci to, że nie chce pozować. Preferował
nie akceptować faktu, że nie ma prawdziwego, istotnego powodu, dla którego
praca z Harrym była niemożliwa.
Skonfundowany bardziej niż kiedykolwiek w życiu, Blake usiadł na łóżku i
skrył twarz w swoich szorstkich, spracowanych dłoniach. Kłamał Harry’emu.
Walka, w którą zostali wciągnięci zmieniła wszystko. Zbliżyła ich do siebie
na poziome, którego nawet nie był wstanie ogarnąć umysłem. Nagle czuł się odpowiedzialny za drugiego
modela. Za jego samopoczucie i bezpieczeństwo. Za cierpienie i ból, który
przeżył całkiem niezasłużenie. Nawet za to, że w jakiś sposób jego własna niechęć
do dzielenia się sobą, raniła tamtego.
To był absurd.
Dlatego właśnie trzymał się od ludzi z daleka. Nie był rodzinnym, ciepłym
typem. Sympatycznym i dobrym człowiekiem. Był egoistą. Nie krzywdził nikogo,
ale też nie udzielał się społecznie w ramach dobra nadrzędnego.
Jego związki nigdy nie trwały długo. Kobiety, z którymi się spotykał
wydawały się bardzo pochłonięte sobą. Zawsze szukały czegoś więcej i szybko
znajdował się ktoś przystojniejszy, bogatszy, bardziej towarzyski.
Choć może to on był zaabsorbowany sobą? Chyba to była jego wina, że nie
potrafił związać się z nikim, że nie potrafił darować swojej rodzinie, że nie
był dla nich ważniejszy? Może jedyne, co wyniósł z domu to nie przejmowanie się
uczuciami innych?
Czy nie to zarzucił mu Harry?
Że powinien zdawać sobie sprawę z tego, jaki impet ma na życie ludzi, z
którymi się stykał? Samo myślenie o tym uszkadzało mu synapsy mózgowe.
Dźwięk telefonu był jak wybawienie. Zwolnił go z dalszego roztrząsania, co
zrobić z Harrym. Przecież nie było możliwości, żeby się go pozbyć z jego życia?
Harry z jakiegoś powodu chciał się z nim przyjaźnić i raczej mało go
interesowała opinia Blake'a na ten temat. Co miał więc zrobić?
– Blake Rattis, słucham.
– Policja w moim domu!? – Susanne Cartright wrzasnęła mu prosto w ucho,
ogłuszając go na moment. – To niedopuszczalne!
– Bardzo mi przykro pani Carthright – zaczął Blake tonem przeznaczonym dla
wkurzających klientów, których miał ochotę udusić, ale nie stać go było, żeby
ich obrazić. Nie miał za co przepraszać, a mimo to cedził słowa przez zęby bez
mrugnięcia okiem. – Przepraszam, że państwa dom stał się miejscem przestępstwa…
– Nie obchodzą mnie tłumaczenia – syknęła przez zęby wściekła kobieta. –
Moich sąsiadów też nie. Ich interesują tylko skandale i plotki, im gorsze tym
lepsze. Ja sobie na to nie mogę pozwolić! – Wybuchła, zwalając bez skrupułów
całą odpowiedzialność na Rattisa. – Jest pan zwolniony!
– Obawiam się, że nie może mnie pani zwolnić – odparł najspokojniej jak się
dało w sytuacji, kiedy jego krew wrzała. – Jestem podwykonawcą Mal-Build. To
oni mnie zatrudniają.
– Och, wierz mi. Już cię nie zatrudniają. Zwłaszcza, że się prowadzasz z
tym, tym… homoseksualistą! – wyrzuciła z siebie z obrzydzeniem w głosie i
pogardą, tak wielką, że wstrząsnęło to Blake’iem wewnętrznie. Cisnęła słuchawką
z impetem wprawiając go w stan takiego zdumienia, że stał jeszcze kilka minut
jak idiota z rozdziawiona gębą.
Czy jednak miał prawo się dziwić? To było do przewidzenia. Bogacze, których
domami się zajmował, często byli w gorącej wodzie kąpani. Nie wiele było
potrzeba, aby odstawili takie tantrum, że pięciolatek przy nich wydawał się być
rozsądnym i spolegliwym dorosłym.
Po drugie jego życie w chwili obecnej znajdowało się na równi pochyłej i
już go nic nie szokowało.
Tylko jedno mu nie dawało spokoju. Czego ta kobieta chciała od Harry'ego?
Tego nie potrafił rozgryźć. Drażniło go to jednak wystarczająco, aby prawie
całkiem wyprzeć z jego myśli złość i rozczarowanie kotłujące się w nim z powodu
możliwej utraty pracy.
Co jeszcze go miało spotkać?
I dlaczego nie mógł winić Harry'ego?
Drgnął, kiedy jego telefon po raz drugi zadzwonił w jego dłoni. Prawie ze
strachem spojrzał na wyświetlacz.
– Blake?
– Tak? – Nie powinien był odbierać, czuł to całym ciałem, ale musiał.
– Okładka wyszła – głos Evette zadrżał, a same słowa zabrzmiały jakby
wyduszone z jej gardła na siłę.
Serce Blake’a zamarło.
– Jak to wyszła? – zapytał schrypniętym głosem, starając się odkleić język
od podniebienia w zaschniętych nagle ustach.
– Po prostu zdjęcia się udały – wyszeptała. – Nie wiem, jakim cudem.
Emocje, które z was buchają wręcz nadały życie drugiej okładce. Tą iskrę, bez
której nie oddawałaby esencji opowiadania.
– To nie możliwe, przecież mówiłaś…
– Wiem, co mówiłam! Myliłam się jednak! Tam jest wszystko. Uczucia biją w
oczy. Wciągają w historię, porywają. Patrząc odczuwa się… – wyrzucała z siebie
z przejęciem w pośpiechu jakby bała się, że jej przerwie. – Czuje się… Żar,
wściekłość, pasję… – zawahała się, ale tylko na sekundę dodając natychmiast
twardo i z determinacją – …pożądanie…
Blake rozłączył się zanim wyrwało mu się coś, czego oboje mogliby nie
zapomnieć do końca życia. Tylko jedna myśl szalała w jego głowie.
Harry.
Harry go pożądał. Przecież słowa Ev nie mogły znaczyć nic innego.
Tylko w takim razie co czuł on?
– Boże, mam to! Mam to! – wrzasnęła Evette na ile jej płuca pozwoliły, po
krytycznym, skrupulatnym zlustrowaniu jego lekko nadszarpniętego w dalszym
ciągu po walce ciału. Jakieś pięć minut wcześniej wszedł do studia swojej
szalonej przyjaciółki, która teraz tańczyła po pomieszczeniu skacząc i wołając,
jak wariatka. Mógł więc tylko stać z wysoko uniesionymi brwiami, rezygnacją
wypisaną na twarzy i dłońmi wspartymi na szczupłych biodrach. – Mam, mam, mam,
mam… Będzie idealnie. Wyglądacie idealnie. Normalnie orgazm!
On jednak nie słyszał, co tam mruczała pod nosem. Mózg zapętlił mu się powtarzając
obraz Harry'ego, w momencie, w którym dostrzegł go ponad jej ramieniem,
uśmiechającego się słodko, aż te jego cholerne dołeczki oślepiały, do
szczupłego blondyna stojącego u jego boku. Oczy błyszczały mu, a małe
zmarszczki utworzyły się w kącikach, kiedy tak spoglądał z rozbawieniem w dół
na swojego trochę niższego towarzysza. Był beztroski, rozluźniony i wesoły,
jakby się dobrze bawił. Nie to co w towarzystwie Blake'a. Nawet fakt, że miał nadal
lekko pokiereszowaną twarz nie ujmował jego atrakcyjnemu wyglądowi. Nic nie mogło
zmącić blasku z niego bijącego. Co podnosiło ciśnienie Blake’a jeszcze bardziej
było to, że wydawał się być bardzo skupiony na rozmowie. Nawet nie dostrzegł
jego przyjścia. Stał sobie tam gruchając z jakimś małolatem na potęgę. Dłoń
niedbale wsparł na szczupłym biodrze pokrytym jeansami tak ciasnymi, że chyba
musiał być wlany w nie, żeby je założyć, drugą ręką gestykulował zaś z
przejęciem tłumacząc coś nieznajomemu. Blake widział jak smarkacz wpatrywał się
w Harry'ego jakby był najlepszą rzeczą od czasu wymyślenia krojonego chleba,
zamiast w ekran laptopa Evette. Jak odchylał głowę śmiejąc się ze słów swojego
kompana, jak rumienił się, gdy Harry mrugnął do niego znad oprawek swoich
okularów. Czyżby ocierali się o ciebie ramionami? Okulary obcego wcale nie
kryły, z jakim przejęciem i uwielbieniem wpatrywał się w stojącego obok
mężczyznę. Stojącego zbyt blisko, zdaniem Blake'a. O czym w ogóle szepczą,
skoro to Harry teraz się zaczął rumienić? I te uśmieszki? Zęby na wierzchu i
potrącanie się nawzajem łokciami?
Co tu do cholery się działo?
Harry chyba nie flirtował z gówniarzem? Przecież był z dziesięć lat starszy
od niego! Po jaką cholerę się poklepywali po plecach jak starzy przyjaciele?
– Blake czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zapytała go Ev pstrykając z
frustracją palcami tuż przed jego nosem. Nie tylko była zirytowana, ale
wyraźnie traciła cierpliwość. Nikt nie stawał między nią, a jej weną. Jej oczy
penetrowały jego przegrzewającą się czaszkę.
– Nie – warknął zły jak niedźwiedź. Jego głos nabrał jakiejś głębszej
chropowatej nuty, ale nie przejmował się tym w danym momencie. Zajęty był
staraniem się, żeby zapanować nad emocjami wirującymi w jego duszy.
Jego przenikliwa, sprytna przyjaciółka uniosła brew wymownie i z domyślnym
uśmiechem podążyła za jego wzrokiem.
– Chyba powinieneś poznać mojego nowego praktykanta – rzuciła niedbale,
uważnie obserwując reakcję swojego przyjaciela. Blake nie dał się nabrać na ten
akt i wielkie oczyska. Diabelskie błyski ją po prostu zdradziły za każdym razem
gdy jej móżdżek łapał bezpośrednie połączenie z piekłem. Szatańskie pomysły
szalały jej w głowie.
Tym razem nie odniosło to zamierzonego skutku, bo Blake ochłodził jej
entuzjazm jednym spojrzeniem. Irytacja paliła go w żołądku, kiedy przyszpilił
ją do podłogi wzrokiem.
– Co! Tu! Się! Do cholery dzieje?! – zapytał dosadnie, punktując każde
słowo osobno. – Człowiek mrugnie i już wszystko znowu jest do góry nogami. Nie
można spuścić cię z oka, bo nie mija pięć sekund, a ty zdołasz coś namieszać!
– Ja? – Zrobiła ogromne, niewinne oczy, które aż mieniły się na jej
szczupłej twarzy. – Nie wiem, o co ci chodzi! – Wzruszyła ramionami
nieprzejęta.
– Ev! – rzucił ostrzegawczo nieskory do żartów.
Kobieta zignorowała go jednakże bez skrupułów i bezpardonowo ciągnąc za nadgarstek
zaprowadziła do, w dalszym ciągu dyskutującego, Harry'ego i jego nowego kolegi.
Mogłoby się wydawać, że nawet wcześniej nie dostrzegli jego wejścia do studia,
choć Ev krzyczała, a Vicky przyszła się przywitać z entuzjazmem dużo większym
niż Blake się po niej spodziewał. W końcu nie było go chyba z tydzień.
– Panowie! – zawołała entuzjastycznie fotografka jak dumna łowczyni,
ciągnąc za sobą swoją upolowaną ofiarę. – Blake wrócił!
– Hej… – Zaprotestował, aczkolwiek nie podejrzewał, iż to przebije się
przez jej radosne trajkotanie. Przecież jeszcze jej nie powiedział, że się
namyślił na dokończenie projektów. Najwidoczniej nie musiał. Sama jego obecność
mówiła sama za siebie. Znała go zbyt dobrze, jak na jego komfort psychiczny, co
zresztą w pewien sposób cementowało ich przyjaźń. Zresztą o czym tu było
dyskutować? Obaj podświadomie wiedzieli, że nie potrafiłby jej zostawić. Nie
umiałby spojrzeć sobie w twarz gdyby ją zawiódł, gdyby roztrzaskał jej marzenia
na drobne kawałki jak zwyczajny drań. Była jedyną osobą na świecie, którą
stawiał zawsze na pierwszym miejscu. Bo tylko ona stawiała go ponad wszystkimi
innymi. W tym więc przypadku jego egoizm wynikał z tego, że musiał pielęgnować
tę przyjaźń. Potrzebował jej do życia. To był jego link ze światem.
No i jeszcze był Harry. Z wyłączeniem faktu, że czuł się w stosunku do
niego winny za to, że został pobity i wciągnięty z problemy, z którymi nie miał
nic wspólnego, to jeszcze na dodatek ta obezwładniająca potrzeba, aby się o
niego zatroszczyć konsumowała jego duszę jak kwas. Walka z tym była nie tylko
bezowocna, ale i bolesna. Przynajmniej dla jego mózgu.
Cała trójka wpatrzyła się w niego z uwagą wstrząsającą jego nerwami. Tylko
Evette uśmiechała się tak bardzo, że gdyby nie miała uszu, to czubek głowy by
jej odpadł. Praktycznie podskakiwała w miejscu, kurczowo trzymając się jego
ramienia, jakby w każdej chwili mógł odwrócić się na pięcie i wyjść, ponownie
jej umykając. Ponownie zostawiając ją, aby stawiała czoło światu sama.
– Co ważniejsze, mam pomysł! – powiedziała, z wigorem przytakując sobie
głową. Jej oczy lśniły podekscytowaniem. Harry rozdziawił usta wgapiając się w
nią. Nieznajomy i tak cały czas wpatrywał się w nią jak w obrazek. Obaj
wydawali się czekać z zapartym tchem na jej kolejne słowa. – Wiem, jaka będzie
kolejna okładka. Wahałam się i zastanawiałam, ale do końca nie umiałam sobie
jej wyobrazić. Ma tyle wyrażać… – westchnęła odlatując na chwilę, jakby już w
głowie sortowała koncepty. – Tak czy inaczej – dorzuciła szybko, zanim Blake
miał czas się odezwać – już wiem! Rozbierajcie się do pasa! – Zażądała z
normalną sobie despotyczną nutką w głosie i przepadła bez wieści za drzwiami
zaplecza.
Blake przez moment po prostu wpatrywał się tępo w miejsce, w którym jeszcze
przed chwilą stała.
Nie, jednak nie był na to gotów. I tak, prawdopodobnie nigdy nie będzie.
Czyli będzie ubaw po pachy.
Harry i, jak na to wychodziło nowy praktykant Ev, stali w niezręcznej ciszy
i przestępowali z nogi na nogę nerwowo, nie bardzo wiedząc jak się zachować.
Trochę zdezorientowani wymienili spojrzenie, ale ewidentnie unikali patrzenia
na Blake'a. Wszystkie defensywne dzwonki odezwały mu się w głowie. Coś tu było
bardzo nie halo. Harry po prostu nie był sobą.
Wszyscy trzej stali więc przez chwilę jak kołki w płocie. Blake sam
próbował znaleźć coś błyskotliwego do powiedzenia, jednocześnie rozważając w
tamtym momencie morderstwo na sto sposobów, miał jednak absolutne zero w głowie.
Sytuacja nie mogłaby być bardziej groteskowa.
– Cieszę się, że wróciłeś.. – zagadnął w końcu Harry z wahaniem, wciskając
palce, bo nic więcej się nie mieściło, w tylne kieszenie jeansów. Nagle cała
jego poprzednia radość i pogoda wyparowała. Kiedy Blake w końcu przeniósł na
niego spojrzenie, szybko opuścił powieki i zaczął się bujać na palcach stóp.
Jego dyskomfort i niepewność działa Blake’owi na nerwy, co pewnie nie
poprawiało sytuacji ani na jotę. Odchrząkując w końcu Harry wskazał
nieświadomego napięcia między mężczyznami praktykanta. – To jest Ryan Harmon.
Właśnie został zatrudniony przez Evette jako jej terminator – dodał tonem
wyjaśnienia, spoglądając na niego nieśmiało.
Blake wkurzył się jeszcze bardziej.
O co tym razem chodzi? Przedtem był och-taki-pewny-swego, a teraz się
rumieni i duka jak nastolatek? Gdzie się podziała cała jego charyzma i
determinacja, z którą przypierał go do muru, i z którą walczył przy jego boku?
Co się zmieniło? Czyżby w końcu zdołał go do siebie zniechęcić? Czy nie tego
właśnie chciał?
Zmarszczył brwi poirytowany. Powinien wziąć się w garść. Przyszedł tu w
konkretnym celu. Zrobić fotki dla Ev i mieć na oku swojego nowego przyjaciela.
Czy będzie chętny czy nie.
– Witam. – Młody mężczyzna skinął mu głową i z lekkim uśmiechem uścisnął
jego dłoń. Jego mała, wypielęgnowana ręka zniknęła w Blake'a wielkiej,
spracowanej grabie.
Ciemne oczy Harry'ego nie opuszczały ich ani na sekundę, jakby chciał
kontrolować ich zachowanie. Może podejrzewał Blake’a, że odgryzie chłopakowi
głowę? Warknął zirytowany takim irracjonalnym zachowaniem, a uśmiech z twarzy
Ryana zniknął natychmiast.
– Ryan, ten ponurak to przyjaciel Ev i drugi model Blake Rattis –
kontynuował Harry z naciskiem, lekko gromiąc go wzrokiem i domagając się
stosownego zachowania.
Tłumiąc cierpiętnicze westchnienie, Blake potrząsnął dłonią nowego
pracownika z rewerencją i szybko go zlustrował. Sporo młodszy od nich obu i
zdecydowanie zbyt szczupły mężczyzna miał w oczach coś takiego, że Blake miał
ochotę go poklepać po ramieniu i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Morze
cierpienia hulało w tych piwnych źrenicach i wciągało człowieka. Tysiąc pytań
wykiełkowało mu w umyśle tylko po tym jak raz spojrzał na Ryana.
Otrząsając się z tego zamroczenia, ponownie skinął głową na przywitanie i
spróbował zlikwidować swoją ponurą minę, bo najwyraźniej straszył biedaka. Nie
pomagało sytuacji to, że Harry stał nad Ryanem jak samozwańczy obrońca, aby go
osłaniać przed dużym, złym Blake’iem.
Wymustrował grzeczne mruknięcie, które absolutnie nic nie znaczyło i
uśmiech, ale chyba musiał uzyskać odwrotny efekt od zamierzonego, bo młody
tylko przysunął się bliżej Harry'ego. Nie dokładnie to Blake chciał osiągnąć.
Ale obiecał sobie, że będzie grzeczny. Przełknął irracjonalną irytację,
rozeźlony z powodu tego rozdrażnienia na siebie samego jeszcze bardziej i
zrobił jedyną rzecz, która przyszła mu do głowy. To znaczy jedyną rozsądną.
Odwrócił się na pięcie i mamrotając jakąś wymówkę, odszedł na bok zdejmując
swój czarny t-shirt. Nie wiadomo czemu wpadło mu do głowy, że czarna koszulka Harry'ego
lepiej na nim leżała, choć była równie zwyczajna.
– Harry nie wiem, co ty w nim widzisz…
– szept Ryana dotarł do Blake’a, prawie pauzując go w pół ruchu. Zapanował
jednak nad sobą w ostatnim momencie, nie przestając słuchać. – No znaczy się… Jest super gorący jak sam
grecki bóg, ale Jezu… bardziej mnie przeraża niż podnieca…
– Mnie przeraża to, jak bardzo on
mnie podnieca – odszepnął Harry.
Parę sekund później podszedł do Blake'a i zaczął się rozbierać tuż przy
nim, jakby robili to już setki razy. Kiedy jednak spojrzał ponad krawędzią
brzegu koszulki w trakcie ściągania jej przez głowę, w oczy Blake'a, rumieńce
zalały jego twarz aż po pierś. Niechybnie uświadomił sobie, że został
usłyszany.
Blake miał niemiłe podejrzenie, że i jego twarz pałała czerwienią. Musiała
biorąc pod uwagę to jak szybko waliło jego serce, pompując gorącą krew do jego
głowy. Harry przełknął ślinę nerwowo, ostatecznie wzruszając ramionami
obojętnie. Czas na zaprzeczanie minął najwyraźniej.
***
– Panowie, nie mam dla was łóżka – zawołała Evette, spoglądając na Blake'a
wymownie – ale nie spodziewałam się, że… już dziś będziemy pracować… – wybrnęła
sprytnie, najwyraźniej nie chcąc irytować swojego nieufnego przyjaciela.
Ogarnęła dłonią swoje znacznie bardziej uporządkowane niż ostatnio studio i
wskazała podest, na którym piętrzyły się poduszki, satynowe prześcieradła i
inne akcesoria. Wydawały się ciśnięte w kąt, jakby poddała się i zła odrzuciła
pomysł, do którego skrupulatnie się przygotowywała. Fala mdłości ścisnęła
żołądek Blake'a, bo pobladł po twarzy, ze zmarszczonymi brwiami śledząc każdy
jej ruch. Na twarzy miał wypisane milion emocji. Czuł się na wpół upokorzony,
na wpół zażenowany swoim tantrum. Teraz wydawało mu się, że zachował się jak
gówniarz wypadając ze studia, kierowany jakimiś idiotycznymi przesłankami.
Harry oderwał oczy, znowu, od napinających się mięśni piersi i ramion
Blake'a, kiedy tamten stał z założonymi ramionami i obserwował całą sytuację z
ponurą miną. To chyba był jego stan naturalny i Harry powoli zaczynał się
przyzwyczajać. Pięć milionów pytań kłębiło się w jego głowie, a on jedyne, co
mógł to ślinić się i napalać na samą myśl, że znów będą pozować razem. Że znów
będzie miał szansę go dotknąć, poczuć… wchłonąć zapach. Nawet już nie chciał
wiedzieć: jak i dlaczego?
Klnąc w duszy swoje seksowne, aczkolwiek ciasne spodnie, Harry spróbował
się opanować, bo groziło mu permanentne uszkodzenie ciała. Akurat tego dnia
zachciało mu się zmieniać styl. Wyjść ze skorupy. Spróbować wybić sobie z głowy
niedostępnego drania. Wojownika bez serca.
A on znów się zjawia jak znikąd. Wpada i ciska błyskawicami we wszystkich
nic nie mówiąc, tylko stojąc jak posąg.
…ale też nie wychodząc.
– Tak czy inaczej materac się nada.
– Do czego? – zapytał Blake podejrzliwie, ale kobieta zignorowała go jak
zwykle, z ciężkim westchnieniem poddał się więc, kręcąc tylko głową. Stanął z
szeroko rozstawionymi stopami i dłońmi wspartymi na biodrach. Jego przymrużone
oczy zdawały się dostrzegać wszystko. Potężna, umięśniona pierś opadała mu
wolno, kiedy oddychał spokojnie. Nic nie wskazywało na to, że był spięty, ale
mimo to Harry miał się na baczności. Podświadomość zmuszała go do tego. Nie
chciał ryzykować, że uparciuch znów się rozmyśli, bo poczuje się zagrożony.
Ale… ach… te wszystkie cudowne muskuły napinające się pod jego ciasną, ciemno
opaloną skórą. Doprowadzały Harry'ego do szaleństwa. Jego siła oddziaływała na
wszystkich wokół, a on nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. W ogóle nie
orientował się jaki miał wpływ na innych. Był przystojny, twardy i niedostępny.
Co gorsza nie próbując kusił. Poruszał się z gracją i zdecydowaniem. Jego ciało
całe pracowało i Harry miał ochotę łasić się bezwstydnie do niego. Dotknąć i
poczuć pod palcami całą tą ukrytą potęgę. Wchłonąć jej trochę dla siebie. Blake
powinien się podzielić. Miał czym. Jego mięśnie wręcz tańczyły przy
najmniejszym ruchu, przyciągały wzrok, kazały zastanawiać się człowiekowi jaki
silny w rzeczywistości był.
W wyobraźni Harry widział jak się prężą, kiedy Blake się nad nim pochyla,
kochając się z nim w splątanych prześcieradłach na materacu. Musiał potrząsnąć
głową, aby wyrzucić tę erotyczną wizję z głowy. Tylko jak miał oderwać oczy od
jego dumnej, silnej sylwetki? Długie nogi, proste, wręcz sztywne plecy i dumnie
uniesiona głowa, to był bajeczny obraz. Para najcudowniejszych, jędrnych
pośladków, w jakie Harry w życiu pragnął wbić swoje zęby, dręczyła go kusząc bezlitośnie,
przy każdym najmniejszym kroku czy ruchu obiektu jego uwielbienia. Musiał
odwrócić się i stanąć jak najdalej, bo dłonie same mu się wyciągały w stronę
tego boskiego mężczyzny. Nie jego mężczyzny.
– Ruchy kochani – zakomenderowała Ev. – Nie mamy całego dnia. Już jest
późno, a nie tęskni mi się do płacenia wam za nadgodziny – rzuciła z
mrugnięciem oka, poganiając swoich pracowników. – Zresztą podejrzewam, że nie
marzy wam się spędzanie tutaj piątkowego wieczoru. – Zdeterminowana przy pomocy
Ryana i Vicky, zaczęła przekładać elementy w sobie tylko znany schemat. Szybko
całość dekoracji zaczęła nabierać kształtu i wyglądu.
Harry miał wrażenie, że kolana mu miękną na samą myśl, że zaraz znajdzie
się na tym pseudo łożu z Blake’iem. Miał przerażającą obawę, że nawet z
wszystkimi ludźmi kręcącymi się po studio, nie będzie potrafił ukryć tego co
czuje i jak wstrząsa nim sama bliskość drugiego modela.
W końcu Ev spojrzała na swoje gwiazdy z błyskiem w oku.
– Wiem, że jestem brutalem bez serca, ale wasze siniaki i obrażenia, będą
pasowały idealnie – powiedziała z większym entuzjazmem niż Harry by lubił.
Wręcz zacierała dłonie, mała zołza. – Kładźcie się. Widzicie nawet nie musicie
się rozbierać – zażartowała, żeby rozładować atmosferę, bo żaden z nich się nie
ruszył z miejsca, próbując psychicznie nastawić się na to, co mieli robić, aby
ją zadowolić. – Łaskawie pozwolę zostać wam w spodniach – dorzuciła
sarkastycznie, kiedy jednak Blake rzucił jej spojrzenie wyrywające ze
skarpetek, wyszczerzyła zęby speszona. – Dobra, dobra. Jeden na prawym boku,
drugi na lewym, ale w przeciwne strony, twarzą do siebie. Czy raczej brzuchami
do siebie – z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zachichotała i obaj mężczyźni
przyszpilili ją wzrokiem. – Takie jing i jang. – Musiała dodać wymownie, a w
umyśle Harry'ego wykwitł obraz pozycji 69. Jego wygłodniały mózg zaczynał
wyrywać się z pod jego kontroli i dopiero mentalny kopniak sprowadził go na
ziemię. Kobieta emocjonowała się coraz bardziej, tak przejęta swoim pomysłem,
że nawet przestała droczyć się z nimi. – Chcę zaprezentować wasze w boju
odniesione rany tak dobrze jak się tylko da. Harry twarzą do mnie, Blake ukryje
twarz w twoim ramieniu, obejmując twoje biodra ramieniem i prezentując swoje
posiniaczone plecy do nas, a twoją twarz na wpół ukrytą w jego barku, zakryjemy
włosami. Obejmiesz go swoim poranionym ramieniem za szyję. Będzie idealnie.
Krwawo, wzruszająco i męsko! Dalej, dalej… – zaklaskała w dłonie i poleciała
ustawiać aparaty, nawet nie sprawdzając czy jej polecenia były wypełnione.
Oblizując spierzchnięte, suche usta, Harry zebrał się w sobie w końcu, aby
spojrzeć w oczy Blake'a. Chciał go wyzwać, obudzić. Zażądać wyjaśnień. Nie
spodziewał się jednak, że Blake będzie mu się intensywnie przyglądać. Nie dało
się spokojnie wytrzymać takiego spojrzenia. Wirowało mu w głowie, kiedy tamten
zwyczajnie zaglądał mu w duszę. Od nadmiaru emocji targającymi jego ciałem
chyba musiał mieć halucynacje, bo wydało mu się, że dostrzegł w tych
stalowoszarych oczach błysk rozbawienia. Jakby Blake widział jego emocjonalne
turbulencje i go to bawiło.
Z nową determinacją i pragnieniem udowodnienia czegoś temu draniowi, Harry
klęknął na materacu i wyciągnął do swojego Wojownika dłoń, unosząc brew kpiąco.
Jeśli nawet Blake się zawahał, musiał to być ułamek sekundy, bo w następnej
chwili już klęczał przed Harrym, prychając pod nosem.
Głupie serce Harry'ego drgnęło, kiedy Blake nie ujął jego dłoni, ale co
właściwie sobie wyobrażał? Tym bardziej trudno było mu ukryć zaskoczenie, gdy
Blake prowokacyjnie się uśmiechnął i delikatnie zdjął jego okulary, odkładając
gdzieś po za zasięg jego wzroku.
– To ci chyba nie będzie potrzebne…
– Nooo, nie wiem – wtrącił Ryan, nagle pojawiając się jak spod ziemi,
stając nieopodal materaca. Długim palcem stukał w bladoróżowe usta,
przypatrując im się z zamyśloną miną. – Taki trochę geekowaty Mag, seksowny i
nieprzeciętnie mądry… – Urwał gwałtownie, kiedy głowa Blake'a gwałtownie odwróciła
się w jego stronę, a zimne spojrzenie wręcz wbiło się w jego pierś. – Mam
robotę! – Ruszył jak oparzony, rozstawiając światła w przyspieszonym tempie.
Ev roześmiała się cicho, ale przezornie nic nie powiedziała. Harry miał
ochotę potrząsnąć głową z niedowierzaniem. Zaczynał odnosić wrażenie, że bierze
udział w jakiejś komedii pomyłek. Czy tylko on nie nadążał za rozwojem sytuacji
czy zwyczajnie coś przegapił? Cicha, bezsłowna komunikacja między przyjaciółmi
przyprawiała go o wstrętny, niechciany atak zazdrości. Zrezygnowany położył się
na boku, czekając cierpliwie na to, co zrobi Blake. W końcu wszystko zawsze
zależało od niego.
Większy mężczyzna wyraźnie zadowolony z tego, że przegonił ciekawskiego
pomocnika fotografki, umościł się na boku podpierając głowę na ręce. Nie
spuszczał Harry'ego z oka i ten nadmiar uwagi zaczynał go stresować i
deprymować.
– Bliżej siebie kochani – rzuciła Ev sarkastycznie. – Owińcie się wokół
siebie. Teraz macie większy problem niż bój między sobą. Teraz walczycie razem.
O swoje życie! – dodała z naciskiem. – O uczucia, których nie możecie zwalczyć,
więc uczycie się je akceptować. Pozabijalibyście się gdybyście mieli choć pół
szansy, ale jesteście zazdrosnymi kochankami, nikt inny nie ma prawa tknąć was
palcem. Należycie do siebie. Kiedy nie próbujecie się powybijać, to się
bzykacie, w między czasie próbujecie przetrwać próby zamordowania was, przez
wrogów, których lista zdaje się rosnąć, bo wielu najwyraźniej nie jest
zachwyconych z tego, że się związaliście. – Unosząc brew w górę spojrzała na
nich z zastanowieniem. – Mnie się osobiście wydaje, że tu chodzi o to, że razem
macie zbyt wiele siły czy tam potęgi, czy coś. Tak czy inaczej razem macie
takiego powera, że możecie poważnie skopać parę tyłków i wszyscy się boją. – Wyszczerzyła
zęby. – W tej części, więc głównie próbujecie połapać się dlaczego, kiedy
jesteście razem macie więcej… cóż wszystkiego. Tym razem żaden nie dominuje,
próbujecie nauczyć się partnerstwa.
– Uwielbiam to, że twoje pomysły są realistyczne i łatwe w wykonaniu –
zripostował Blake, rzucając jej spojrzenie przez ramię. – Twoja analiza powala.
Posłusznie jednak poczekał aż Harry uniesie się trochę i przerzucając swoje
ramię przez jego biodro, dość drastycznie przyciągnął go do siebie. Ich ciała
skrzyżowały się. Prawie kliknęły łącząc się w idealną całość. Biodro przy
biodrze, brzuch przy rozpalonym brzuchu. Nagie piersi starły się, a ciało
skleiło. Nawet nie było jasne, kiedy pot zrosił ich skórę, nagle napiętą i
rozgrzaną lampami. Oddech utknął mu w suchym gardle na mgnienie oka. Zbyt
blisko siebie się znajdowali. Włosy Harry'ego musnęły bok jego twarzy. Jedno
zdradliwe pasmo bezceremonialnie zahaczyło mu się o zarost na policzku. Miał
ochotę odchylić się i strząsnąć je z siebie, bo upojny zapach mężczyzny owładną
nim, zmuszając do zapamiętania tej chwili jeszcze intensywniej. Nie drgnął
jednak ani o milimetr. Miał zamiar wytrwać. Skupiając się na zadaniu opanował
nerwy i spróbował rozluźnić mięśnie. Już zaczynały go palić, a jeszcze dobrze
nie zaczęli.
Ich ręce wyciągnęły się automatycznie i bez problemu znalazły najlepsze
ułożenie. Kto kogo obejmował nie było pewne. Pewne było jednak to, że Harry
praktycznie się zachłysnął na pierwszy kontakt między nimi. Nie poczekał jednak
na to, że Blake się rozmyśli, namyśli czy przemyśli sobie ich położenie, tylko
sam objął go ciasno. Jedną dłoń wsunął pod ramię Blake'a, a drugim oplótł jego
szyję. Szczupłe, ale silne uda mężczyzny służyły mu za podpórkę, więc postarał
się, aby było mu wygodnie. Zwyczajnie przycisnął się do potężnego modela i
wtulając mu swoja twarz w szyję wchłonął go, jego ciepło i zapach, ledwie
tłumiąc chęć jęknięcia z rozkoszy.
Blake również poprawił się. Jeśli czuł dyskomfort, nie okazywał tego nawet
drgnięciem jednego mięśnia. Odchylił nawet lekko głowę, aby dać mu więcej
miejsca. Każdy jego oddech parzył skórę Harry'ego na karku. Szorstka dłoń w
dole pleców posyłała ciarki i dreszcze przez cały jego organizm. Wewnątrz i na
zewnątrz.
W tym momencie jednak trudno mu było się przejmować. Trzymał Blake'a w
ramionach.
… i było znacznie lepiej niż potrafił to sobie wyobrazić. Zamykając powieki
prawie do bólu wtulił twarz jeszcze głębiej w potężne ramię swojego kompana. W
tym momencie było mu absolutnie wszystko jedno jak to odbierze. Potrzebował tej
bliskości jak powietrza. Chciał się nacieszyć momentem póki trwał i zamierzał
wykorzystać go do maksimum.
– Harry wsuń dłoń pod narzutę… – głos Evette wbił się między nich jak
ostrze i obaj instynktownie zesztywnieli, zaciskając na sobie uścisk jak obręcz.
Ten malutki gest posłał umysł Harry'ego w spiralną pogoń. Na szczęście kobieta
nie dała mu czasu na rozmyślenia o tym, co każdy gest Blake'a mógł znaczyć. –
Zasłaniasz imponującą szramę na plecach naszego Wojownika, który przecież tak
dzielnie walczył o to, aby móc cię zatrzymać i nie zabijać – wyszczerzyła zęby
po swoim komentarzu, pracowicie drapując na nich czekoladowobrązowe satynowe
prześcieradła. Kremowe i złote poduszki znalazły się rozrzucone wokół nich.
Harry jednak, nie wiele widział odmawiając oderwania policzka od szyi Blake'a.
Silny puls mężczyzny go hipnotyzował. Zniewalał. Drażnił.
Czemu Blake się nie ekscytuje? Czemu nie czuje jak cudownie ich ciała
pasują do siebie? Choć trochę jego puls powinien przyśpieszyć. Choćby z
niechęci.
– Mamy tak siedzieć nieruchomo, aż nie na pstrykasz wystarczającej ilości
zdjęć? – zapytał Blake sceptycznie, nieświadomie pocierając nieogolonym
policzkiem o bark Harry'ego. Długi, pełny dreszcz wstrząsnął jego ciałem i już
nawet nie krył jęku. Palące rumieńce zalały jego twarz, więc ukrył ją w
ramieniu swojego ukochanego. To był koszmar. Wewnętrznie drżał. Miał ochotę
łkać. Blake jednak zdawał się nie świadom turbulencji w jego duszy, bo lekko
się poprawiając, jeszcze ich do siebie zbliżył. Właściwie przejął ciężar ich
podpartych ciał na siebie. Wszystkie mięśnie pod dłońmi Harry'ego zmieniły się
w stalowe powrozy.
Niech go licho, jeśli jego członek z entuzjazmu nie spróbował wypełznąć z
jego morderczo w tej chwili ciasnych jeansów. W duszy zastanawiał się czy jakaś
siła wyższa czuwa nad nim tam do góry i czy była, choć niewielka szansa, że
Blake nie wyczuje jego erekcji wbijającej się mu w tym momencie w brzuch.
– Tak! O tak! Blake wspaniale – wrzasnęła niespodziewanie Ev, zrywając się
z miejsca i pędząc do aparatów. – Nie waż się ruszać. Napnij mięśnie! Harry
obejmuj dłonią jego głowę. Tył tak dokładnie rzecz biorąc, to miałam na myśli –
zirytowała się trochę, gdy jednocześnie próbowali wypełnić jej sprzeczne
polecenia, aby się nie ruszać i jednocześnie poprawić pozycję. – Złap go za
czachę – zachichotała. – Twarz wtul między jego policzek, a ramię.
Harry posłusznie wykonał polecenie. Przez cały czas nie mógł jednak pojąć,
że Blake współpracował… prawie chętnie…
– Ryan popraw mu włosy, tak, aby zakrywały twarz. Co najwyżej oko może
prześwitywać między pasmami.
Młody mężczyzna rzucił się do wykonania jej rozkazu jak na zawołanie. Po
kilku minutach poprawek, które nigdy go do końca nie satysfakcjonowały, Blake
praktycznie warknął na niego, strasząc skupionego Harry'ego.
– Hej – mruknął z naganą w głosie do ucha swojego ogromnego, groźnego
Wojownika.
– Niech już przestanie cię miętosić – burknął Blake, wcale nieprzejęty. –
Ile mamy tak siedzieć jak on się bawi twoimi włosami? – dorzucił sarkastycznie,
prawie drapiąc ramię Harry'ego zarostem, kiedy mówił.
– Już, już, Jezu! – Ryan odskoczył od nich z nerwowym chichotem, pędząc do
Ev. – Ależ on zaborczy.
– Mhm… – odmruknęła kobieta z mrugnięciem oka. – I nawet o tym nie wie.
Bez względu na to czy starali się być subtelni, czy nie, obaj modele ich
usłyszeli. Harry jęknął załamany. Ev na serio nie pomagała sytuacji.
Blake tylko parsknął pod nosem z irytacją.
– Co ostatecznie mamy robić? – zapytał gburowato.
– Macie udawać namiętny uścisk kochanków – odpowiedziała mu Evette równie
drętwo. – Wydawało mi się, że to wyjaśniłam. Po prostu użyj wyobraźni!
Po prostu użyj wyobraźni. –
Przedrzeźnił ją Blake cicho, zaskakując Harry'ego tak, że prawie się roześmiał.
Nie miał jednak okazji, bo mężczyzna cały napiął się jakby podjął wewnętrzną
decyzję. Chwilę później Harry był zgnieciony w gorącym, ale sztywnym uścisku.
Wielka dłoń wplotła się w jego włosy. Blake sprasował ich ciała razem.
Unieruchomił. Prawie odebrał dech w piersi.
Milion rozszalałych motyli zerwało się do lotu w jego żołądku. To było
banalne stwierdzenie, ale jakże prawdziwie oddawało uczucie, które go zalało.
Objęć jego ukochanego jednak nie można było określić, jako namiętnych. Raczej
pełne determinacji. Pora była nauczyć czegoś tego uparciucha.
– Gdybyś był moim Wojownikiem, wiedziałbyś, co to żarliwość – wyszeptał
ledwie słyszalnie do ucha swojego przyjaciela. Blake zamarł. Harry jednak nie
miał zamiaru przestać. Obejmując jego głowę i pieszcząc lekko króciutkie włosy,
otarł się o niego całym ciałem. Jego sutki stwardniały na tę niewinną pieszczotę
i wcisnęły się w rozpaloną skórę Blake’a. Niewielki zarost na jego klatce
przyjemnie je drażnił. Mamrocząc z przyjemności, przesunął usta tak, że
znalazły się tuż za uchem większego mężczyzny, gdzie Harry wiedział, że znajduje
się najczulsza skóra. Obejmując go ciaśniej jednym ramieniem i zaciskając palce
drugiej ręki pod narzutą na udzie Blake'a, pochylił się nad nim, chuchając
ciepłym oddechem w ten punkt. Blake zadrżał, a serce Harry'ego drgnęło z
ekscytacji i podniecenia. Chciał usiąść na udach swojego mężczyzny okrakiem i
wcisnąć swoją erekcję w jego brzuch, ale nie było mu wolno. Nie tego Ev
chciała.
W głowie jednak miał tylko jedno pragnienie. Pchnąć Blake'a na plecy i wpić
się w jego usta, aż obaj stracą przytomność z braku tlenu. Był tak blisko zrealizowania
tej żądzy. Tak niewiele brakowało. Mógł to zrobić. Poznać jego smak. Zdusić
protest językiem. Udowodnić jak wspaniale będzie, gdy już wreszcie rozwieje
wątpliwości i niewiadomą. A potem…
…a potem niech się dzieje, co chce. Niech wszyscy diabli zerwą się z
piekieł, nie dbał o to.
W sekundzie, w której jego pragnienie wygrało z rozsądkiem, Blake
unieruchomił go i napierając na niego piersią, powstrzymał przed przewróceniem
ich obu. Był jak stalowy posąg. Nie do ruszenia. Harry załkał z frustracji.
Jego rozsądek próbował przebić się przez mgłę pożądania zasnuwającą jego umysł.
– Myślałem, że żaden z nas nie ma już nic do udowodnienia – wymamrotał
równie cicho Blake, zaciskając palce w długich włosach Harry'ego. Równie dobrze
mógłby go bezpośrednio ciągnąć za członek, bo niesforny organ drgnął, a jądra
skurczyły się nieznacznie z przyjemności promieniującej w całym jego ciele.
Blake musiał to wyczuć, bo Harry poczuł uśmiech na jego ustach przyciśniętych
do jego ucha. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że tak blisko siebie się
znaleźli. – Mag i Wojownik nie walczą już o dominację. A namiętność wiele ma
obliczy – mruczał, ewidentnie muskając jego ucho gorącymi, wilgotnymi wargami.
Harry miał ochotę obrócić głowę i zawładnąć tymi dręczącymi go ustami. Tym
bardziej, że mężczyzna uśmiechał się i on mógł to wyczuć. Nawet nie musiał
widzieć, a wiedział. Serce praktycznie przestało bić w jego piersi w
oczekiwaniu, co zrobi Blake. Musiał, bo to była arogancka prowokacja.
Blake owinął sobie pasma włosów Harry'ego wokół dłoni, ekscytując go
jeszcze bardziej, jakby to w ogóle było możliwe. Zanim jednak zdołał zrobić
cokolwiek, z głośnym pstryknięciem całe studio zatonęło w ciemnościach. Oślepli
na chwilę, oszołomieni nową falą adrenaliny, którą wytworzył ich mózg reagując
na szok.
Przez dobrą minutę lub dwie wszyscy zamarli czekając na cud, który się miał
się zdarzyć. Nie nastała jednak nagła jasność i w studiu zapanował chaos. Nieznaczna poświata padająca z monitorów komputera i laptopa Ev dała im trochę światła i
szansę na widzenie czegokolwiek, kiedy w końcu ich oczy przyzwyczaiły się do
ciemności.
– Chłopaki ani ważcie się ruszać z miejsca. To potrwa tylko chwilę –
wrzasnęła Ev, gdy tylko Blake się poruszył, aby wypuścić z ramion kurczowo go
trzymającego Harry'ego. – Vicky! – wydarła się jeszcze głośniej, po tym jak mężczyźni
posłusznie znieruchomieli.
Dziewczyna wypadła z zaplecza, przezornie trzymając się ściany.
– Ev! To nie ja, to twoja mikrofalówka. Ja tylko nacisnęłam przycisk i
nagle BUM wszędzie ciemno!
– Vicky!
– Przepraszam? – wydukała dziewczyna z niewyraźną miną. Najwidoczniej
przezorność wygrała u niej z chęcią sprzeczania. Pewne było jednak jak w
szwajcarskim banku, że nijak nie poczuwała się do winy.
– Dobra, zaraz zobaczę co to może być – z westchnieniem Ev odłożyła aparat,
którym najwyraźniej pstrykała fotki i wolno posuwając się w półmroku ruszyła na
zaplecze. – Ani mi się ważcie ruszać z miejsca – rzuciła jeszcze przez ramię
ostrzegawczo w kierunku swoich modeli.
– To mogą być korki – dodał Ryan usłużnie i poleciał za nią, aby
najwyraźniej pomóc.
Vicky pomóc nie mogła, ale z przejęciem mamrotała pod nosem całą drogę na
zaplecze, że nie miała z tym nic wspólnego.
***
– Blake? – szepnął Harry szturchając ramieniem ramię większego mężczyzny,
kiedy siedzieli jak dwa durnie bok przy boku, czekając aż Ev uwinie się z
awarią. Harry żałował, że nie może nadal obejmować go i tulić, ale nie
zamierzał całkiem rezygnować z kontaktu cielesnego ze swoim bóstwem. Usiadł
więc tak blisko jak tylko się dało, w sytuacji, gdy nadal byli zwróceni w
przeciwne kierunki. Zasadniczo stykał się biodrem z udem Blake'a. Gorąco
wydawało się potęgować z każdą chwilą, a ich bliskość oszałamiała go i
dręczyła. Kiedy jeszcze podciągnął kolana pod brodę, był praktycznie cały
przytulony do jego boku. Kątem oka mógł widzieć poważna twarz mężczyzny. –
Blake?
– Hmmm? – odmruknął mężczyzna nie zwracając jednak na niego uwagi, po
prostu śledząc sylwetki biegających po studio osób w pół mroku.
– No Blake? – Harry trącił go ponownie, lekko się ocierając.
– Hm? – jęknął Blake teatralnie z niecierpliwością, obracając jednak głowę
w jego stronę i spoglądając mu w oczy. Znaleźli się dużo bliżej siebie niż obaj
się spodziewali, bo Blake zamrugał zaskoczony, a Harry’emu zaparło dech. Wolno
oblizując wargi, pozbierał się na tyle, że udało mu się wydusić kilka słów z
zaciśniętego gardła.
– Czego się znów marszczysz? – wymamrotał z nieśmiałym spojrzeniem i lekkim
wygięciem warg, spoglądając na niego spod rzęs.
– Hm?
– Od pięciu minut siedzisz jak posąg i marszczysz brwi, uważnie śledząc
całe to zamieszanie – Harry wzruszył ramionami. – Momentami naprawdę wyglądasz
jak groźny, niebezpieczny Wojownik.
Parskając śmiechem Blake obrzucił spojrzeniem pomieszczenie, ale nikogo już nie było oprócz nich. Najwyraźniej Ev konsultowała zwarcie z Vicky i Ryanem na
zapleczu. Ponownie spojrzał w oczy Harry'ego.
– Nie bardzo.
– O czym myślisz w takim razie? – zapytał Harry poddając się i nie drążąc
tematu. Blake ewidentnie nie chciał widzieć siebie jako silnego, dzielnego mężczyzny,
z odwagą stawiającego czoła życiu. Ważne było, że inni właśnie tak go
postrzegali. A już szczególnie w Harrym i Evette miał wiernych, oddanych
wielbicieli. Kręcąc się lekko z podniecenia i ekscytacji, postanowił zagęścić
atmosferę. Chyba nie byłby facetem, gdyby nie skorzystał z okazji. – Chyba nie
podejrzewasz, że rzucę się na ciebie w ciemnościach i niecnie wykorzystam?
– Jaaasnee – rzucił ironicznie, mrukliwy mężczyzna, ale na sekundę jego
spojrzenie uciekło w bok zdradzając go.
Harry wyszczerzył zęby w uśmiechu, ponownie szturchając swojego przyjaciela
ramieniem. Każdy kontakt między ich ciałami sprawiał, że skóra mrowiła go, a
dreszcz spływał mu po kręgosłupie.
– Przyszło ci to na myśl!
– Spadaj! – burknął groźnie w odpowiedzi. Z poważną miną zignorował
Harry'ego i podciągając kolana do góry, wsparł na nich potężne przedramiona.
Chcąc jednak coś udowodnić napaleńcowi nie odsunął się ani na jotę. Do zapachu
Harry'ego już się przyzwyczaił. Do jego ciepła promieniującego z całego
szczupłego ciała, też. O ile gorzej mogło być?
Zagarniając niesforne, opadające mu na oczy włosy za ucho, Harry ponownie
spojrzał na Blake'a z wyzwaniem. Uprzednio upewniając się dyskretnie, że nadal
są sami.
– A może nie lubisz ciemności? – wymamrotał złośliwie, trochę jakby
pochylając się nawet w stronę ponuraka. – Jak chcesz, to cię przytulę, żeby
było ci raźniej…
Wyciągnął dłoń jakby faktycznie chciał objąć Blake'a za szyję, więc
mężczyzna zareagował odruchowo, łokciem odtrącając jego ramię i trafiając w
jego poturbowaną, obolałą rękę.
– Cholera! – krzyknęli unisono, kiedy Harry jęknął z bólu, przytulając
odruchowo pokiereszowane ramię do piersi. Cała jego twarz wykrzywiła się, choć
próbował to ukryć. Pot automatycznie spłynął mu po karku, a żołądek wywrócił
się do góry nogami przyprawiając go o mdłości.
Klnąc w duszy litanię, której nie powstydziłby się żaden marynarz, zamknął
na chwilę oczy, aby nad sobą zapanować. A miał nadzieję, że już było lepiej.
No, przynajmniej wtedy, kiedy nikt go nie dotykał, nie patrzył na niego i w
ogóle to nawet nie oddychał w jego kierunku. Wówczas były momenty, że udawało
mu się zapomnieć, że dopiero kilka dni wcześniej został skopany.
– Przepraszam, to był odruch. – Blake na serio wydawał się być przejęty, bo
przyglądał mu się ze zmartwioną miną, lekko kładąc dłoń na barku. – Wszystko
okej?
Zlizując pot, który zebrał mu się nad górną wargą, Harry rozwarł zaciśnięte
z bólu zęby, sycząc cicho.
– Nie, nie jest okej. Boli jak cholera!
– Przykro mi, na serio. – Blake brzmiał jakby był jednocześnie zmartwiony i
zirytowany, nie jasne było jednak, na kogo bardziej. Na siebie czy na
próbującego opanować falę cierpienia Harry'ego. – Przepraszam.
– Nie przepraszaj tylko całuj! – rzucił śmiertelnie poważnie Harry. Nie był
w nastroju na wyrozumiałość. Wszystko co go ostatnio spotkało bezapelacyjnie
przeważyło jego opanowanie i rozsądek, bo miał ochotę wybuchnąć. Zrobić coś.
Cokolwiek, byle tylko wyrwać się z tego szaleńczego kręgu pragnienia i
rozczarowania. Uodpornić się. Zrównoważyć szale.
– Co? – Oczy Blake’a praktycznie wyszły mu z orbit, a w szyi musiał
przeskoczyć nerw tak szybko obrócił głowę, aby na niego spojrzeć.
– Popsułeś, to napraw!
– Co popsułem? – zapytał biedak słabo, niezawodnie próbując odnaleźć sens w
żądaniach Harry'ego.
– Czułem się świetnie i było prawie zajebiście, teraz mam ochotę płakać.
Całuj! – Bez ceregieli podsunął posiniaczoną rękę pod twarz Blake'a, którego
oczy z okrąglały jeszcze bardziej. Harry jednak z surową miną wskazał palcem
biceps. – Możesz zacząć tu!
Żaden przez długą chwilę nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa, ale
gdyby mogli przetwarzać napięcie, które między nimi zapanowało, mogliby śmiało
nie tylko oświetlić całe studio, ale i cały deptak.
Harry miał nadzieję, że Blake widzi jego determinację i tumult emocji,
który spalały go od wewnątrz. Miał nadzieję, że go sprowokuje, że wystraszy,
może nawet wkurzy.
Nie spodziewał się, że masywny mężczyzna pochyli się i nie odrywając od
niego spojrzenia, złoży delikatny pocałunek dokładnie w miejsce, w którym
jeszcze sekundę wcześniej był jego palec.
– Ogh… – Oddech utkwił Harry’emu
w gardle i za nic nie potrafił przełknąć. Było mu jednocześnie słabo i gorąco. Bał
się nawet wziąć głębszy oddech, aby nie spłoszyć Blake'a, który z wyzwaniem
spoglądał mu w oczy. – Jeszcze tu – szepnął, wskazując miejsce obok.
Blake skrył drżący uśmiech, po raz kolejny przyciskając swoje usta do
rozpalonej posiniaczonej skóry. Jego własne wargi z jakiegoś powodu wydawały mu
się chłodne i suche. Bał się jednak je oblizać.
– Nie zapomnij tu, tu, tu i tu – dorzucił zdławionym głosem Harry, drżąc
tak bardzo, że Blake bez problemu mógł to wyczuć. Nie żeby jednak istniała choć
jedna rzecz, którą mógłby zrobić, aby to ukryć. Każda komórka w jego ciele
śpiewała z zachwytu. Był tak podekscytowany faktem, że Blake go całuje, że miał
wrażenie, że mu serce pęknie tak mocno łomotało mu w piersi.
***
Czy to była przekora, czyste szaleństwo czy jakieś nieodparte pragnienie
Blake nie wiedział. Może mieszanina wszystkich trzech. Wiedział jednak, że chce
widzieć twarz Harry'ego, kiedy znów i znów będzie muskał wargami jego skórę. Chciał
się upewnić, że dobrze widział.
Delikatnie i z dużą troską, aby nie wyrządzić swojemu przyjacielowi
kolejnej krzywdy, ujął go za przedramię i lekko się obracając w jego stronę,
zaczął całować mały szlaczek w górę jego ręki od łokcia po ramię.
Czysta przyjemność radiowała wprost z jego ust w głąb jego wnętrza. Mrowiły
go wargi od samego kontaktu między nimi. Krew falami przelewała się w jego
żyłach wraz, z którymi rzeki przyjemności znajdowały drogę do każdego zakamarka
jego napiętego ciała. Bliskość obezwładniała wszystkie jego zmysły. Było mu
niewygodnie, bo jego ogromna pierś nie mogła wypełnić się powietrzem, którego
najwyraźniej bardzo potrzebował. Inaczej czemu zaczynałoby mu się kręcić w
głowie? Nie umiał jednak przestać. Jedno spojrzenie na twarz Harry'ego i musiał
sprawdzić po raz kolejny czy to jego pocałunki, tak przecież niewinne,
wywoływały w nim taką reakcję.
Ale przecież musiały, bo za każdym razem, gdy przycisnął wargi na sekundę
dłużej mężczyzna odchylał głowę lekko, łapiąc łapczywy oddech. Ponętne, różowe
usta rozchylały się przy każdym hauście, a język pojawiając się na sekundę zwilżał
wyschnięte wargi. Powieki ciążyły mu tak, że ledwie miał je uchylone, wpatrując
się w Blake'a z głodem, który wręcz przerażał. Ale czy mógł mu się dziwić? On
sam czuł się przytłoczony napięciem. Zapach oszałamiał go, piżmowy i męski,
a rozognione spojrzenie zapierało dech. Odzierało z opanowania.
Ostatecznie i on musiał zwilżyć usta, bo miał wrażenie, że stały się
szorstkie jak papier i nawet jego język wydawał się zbyt wielki w jego jamie
ustnej. Z wahaniem, ale też i z premedytacją, która całkowicie go ujarzmiła z
jakiegoś nie do końca zrozumiałego dla niego powodu, wysunął go lekko,
zwilżając wargi i jednocześnie zlizując cieniutką warstwę potu ze skóry
Harry'ego. Mieszanina smaków obezwładniła jego kubeczki smakowe. Pod słoną
otoczką, krył się Harry i jego gorąco. Czy pożądanie ma smak?
Bo jeśli tak, to smakowało jak Harry.
Nieświadomie przylgnęli do siebie bardziej. Ich ciała same szukały
kontaktu. Instynkt brał górę nad przyzwyczajeniami, przeganiał strach i wahanie.
Nawet na sekundę nie odrywali od siebie spojrzenia. Harry w zasadzie nawet nie
mrugał, tylko zagryzał co chwilę dolną wagę, żeby stłumić ciche jęki. Ukryć je
przez Blake’iem. A na to się nie zgadzał. Chciał wiedzieć wszystko.
Kiedy Blake zawędrował w końcu aż po jego ramię obsypując całą drogę małymi
całusami, Harry odchylił głowę na bok, bez słów błagając o więcej. Siniaki nie
sięgały jednak tak wysoko. Już dawno pręga się skończyła, usta Blake'a jednak
same znały drogę. Jak mógł odmówić?
Po co resztą miał przestawać?
Małe wgłębienie w obojczyku jego przyjaciela wyglądało przecież tak
kusząco. Wręcz przywoływało, aby je zbadał. Czy kiedykolwiek poświęcił tyle
uwagi jakiejś części ciała innego człowieka? Nie potrafił przywołać w pamięci
jakiejkolwiek równie intymnej chwili w swoim życiu. Harry wibrował w jego objęciach.
Kręcił się i motał, aby tylko znaleźć się bliżej wędrujących warg Blake'a. Mięśnie
drgały, napięte jak stalowe postronki, pod cienką opaloną skórą, za każdym
razem, gdy go dotknął i Blake z nowo odkrytą fascynacją, obserwował każdy
niuans. W głowie miał chaos. Ale i
bezsilność opanowała go tak niewyobrażalnie, że właściwie był bezwolny. Musiał
całować Harry'ego. Nie mógł przestać. Harry tak pięknie na niego reagował.
Podniecony i rozgrzany, był absolutnie uległy w jego uścisku, więc dalej
testował swoje działanie na niego. Może to rozproszy go na tyle, że zapomni o
bólu, który mu sprawił nieświadomie. W jego umyśle nie pozostało nawet
najmniejsze wspomnienie o tym, że mieli towarzystwo. Jak miał zresztą myśleć o
czymkolwiek innym, kiedy koniuszek jego języka pasował idealnie małym dołeczku
na szczycie barku Harry'ego? Cichy, zdławiony, pełen emocji jęk jego Harry'ego
trafił bezpośrednio w jego napięte nagle jądra. W którym momencie jego członek
został bezpośrednio połączony z reakcjami Harry'ego, Blake nie potrafił sobie
przypomnieć. Nie mniej jednak, nawet gęsia skórka, która obsypała całą pierś
Harry’ego, obudziła w Blake’u pasję o istnieniu której nie miał pojęcia. Chciał
przesunąć językiem po niej i sprawdzić czy dzięki małym wzgórkom jego delikatna
skóra stała się szorstka, ale zapanował nad sobą w ostatniej chwili. Wielka
erekcja, niekomfortowo stłamszona w jego jeansach uświadomiła mu, że sytuacja
wymknęła mu się spod kontroli. Nie miał się podniecać. Nie miał ochoty
przyznawać Harry’emu racji. Bał się zdradzić wątpliwości, które zasiały ziarnko
niepewności w jego umyśle. Obawiał się, że mężczyzna bez skrupułów
wykorzystałby to, wkradając się w jego życie jeszcze głębiej. Zbyt idealny był.
Przycisnął więc usta do jego obojczyka, kryjąc tym razem twarz w zagłębieniu
jego szyi. Chciał się schować. Ukryć swoje rozszalałe emocje. Nawet nie zdawał
sobie sprawy, że boleśnie zaciska palce na nadal przytrzymywanym ramieniu
Harry'ego.
– Ogh…
Jęk Harry'ego zlał się w jedno z nagłym włączeniem lamp.
Ból przeszył oczy obojga mężczyzn, a zaskoczenie sprawiło, że
znieruchomieli jak posągi. Po kilku sekundach, gdy szpilki jasności przestały wbijać
się w ich gałki oczne, obaj otworzyli oczy z wahaniem, próbując odzyskać wzrok.
Tylko po to, aby przekonać się, że cała trója ich przyjaciół stała
nieopodal materaca wpatrując się w nich z przechylonymi na bok głowami i
szczękami na podłodze.
Coś więcej niż tylko światło wypełniło pomieszczenie. Napięcie można było
jeść łyżkami. Blake powstrzymał dreszcz, ale Harry drżał przez moment prawie
niekontrolowanie. Co obudziło w nim cały nowy zestaw doznać i emocji.
Bez pośpiechu i delikatnie Blake oderwał usta od ramienia Harry'ego, z
trudem godząc się na to rozstanie. On zwyczajnie jeszcze nie był gotów. Powoli
rozluźnił uścisk na przedramieniu swojego towarzysza, który najwyraźniej
przerażony tym, że może go opuścić, przylgnął do niego prawie z desperacją. To
nie mógł być koniec najbardziej podniecającego momentu w jego życiu!
Blake podzielał jego odczucia, a przynajmniej tak podejrzewał. Uspokajająco
zacisnął na chwilę uchwyt, nie ważąc się jednak na niego spojrzeć. Za to z
poważną miną i spokojem, o który nawet sam siebie nie podejrzewał spojrzał w
oczy swojej przyjaciółki, wyzywając ją, aby się odezwała. Prowokując, aby
skomentowała to co zobaczyła. A mianowicie, że jej wieloletni przyjaciel
zwariował.
Kiedy ciężka, przytłaczająca cisza
przedłużała się niekomfortowo, Blake takim samym spojrzeniem obrzucił Vicky,
której oczy przypominały spodki i Ryana, który wyglądał na podnieconego i zażenowanego
jednocześnie.
Żaden z nich nie zebrał się na odwagę, aby skomentować niesamowity widok,
jaki rozpościerał się przed nimi. Dwóch pół nagich mężczyzn w czymś co
wyglądało na namiętny uścisk.
Evette w końcu przeczesując dłonią włosy i nerwowo pocierając kark zwróciła
się do wszystkich.
– Eee… hmm… taaa… no tego. Moja mikrofala umarła na śmierć – rzuciła Vicky
mordercze spojrzenie, ale dziewczyna tylko zachichotała nerwowo. – Więc musimy
odłożyć zdjęcia na później.
Kiedy Blake i Harry spojrzeli na nią z wysoko uniesionymi brwiami, Ev
pospieszyła z wyjaśnieniami, rumieniąc się lekko.
– Coś robi spięcie jak tylko włączę wszystko, co mi jest potrzebne do
zdjęć. Elektryk musi rzucić na to okiem.
Trochę niezgrabnie Blake poklepał
Harry'ego po plecach i gramoląc się wstał.
– Zajmę się tym – zaproponował bezmyślnie, już gotów ratować przyjaciółkę z
opresji. Kobieta szybko jednak pokręciła głową.
– Kocham cię skarbie niemożliwie, ale nie pozwolę ci się tknąć elektryki!
– Ev od tamtego wypadku minęło ze dwadzieścia lat! – Blake zaprotestował
irytując się lekko. Raz człowieka kopnie prąd i już wielkie halo. – Pracowałem…
– Bla, bla, bla… – Ev zatkała uszy jak mała dziewczynka. – Nie dotkniesz
prądu!
Tłumiąc uśmiech Blake uniósł ręce w geście poddania. Kiedy fotografka z
uśmiechem przytaknęła, musiał dorzucić swoje pięć groszy.
– Pozwól mi jednak zadzwonić w parę miejsc i znaleźć profesjonalistę.
Widząc jego zdeterminowaną minę kobieta uznała aczkolwiek niechętnie, że
nie wygra i zgodziła się, rzucając mu spojrzenie przez przymrużone powieki.
– Ale ja za to płacę!
– Ev!
– Bo sama naprawię!
Po raz kolejny Blake padł pokonany.
– Dobra, dobra…
Szybko i skutecznie Ev wygoniła Ryana i Vicky do domu życząc im udanego
weekendu i choć ociągali się umierając z ciekawości, co zaszło między Blake’iem
i Harrym, to jego kamienna mina zniechęciła ich skutecznie. Ryan miał nadzieję
wszystko wyciągnąć z Harry'ego, Vicky z Ryana.
Harry niechętnie i z ociąganiem wstał z materaca. Nie chciał, aby ten
wieczór się skończył, aby on i Blake znów rozeszli się w swoje strony. Nawet
nie mógł o tym myśleć, bo gula dławiła go w gardle. Samo patrzenie na niego z
oddali było udręką i rozkoszą w jednym. Czuł się jak patetyczny idiota. Jakby
miał znów szesnaście lat i burzę hormonalną niepozwalającą mu myśleć.
Zrezygnowany zrobił krok w stronę swoich ubrań, nawet nie patrząc gdzie
idzie. Zresztą prawie nic nie widział bez okularów, a nie miał bladego pojęcia
gdzie się podziały. Głośne chrupnięcie zabrzmiało w ciszy studia jak wystrzał.
Nawet nie musiał patrzeć pod stopę, aby potwierdzić swoje najgorsze obawy.
Z gigantycznego podniecenia przeskoczył na szok, potem zażenowanie, a teraz
będzie po omacku wracał do domu. Sam. Miał ochotę płakać.
Głośne przekleństwo Blake'a zwróciło jego uwagę. Stał z Ev nieopodal, ale
nie był w stanie określić jakie mieli miny.
– Cholera, zapomniałem o twoich okularach. – Blake miał ochotę pluć sobie w
brodę. Z ciężkim westchnieniem spojrzał na swoja przyjaciółkę zwracając się do
niej spokojnie. – Zdzwonimy się, okej?
Kobieta otwierała i zamykała kilkakrotnie usta, aby znaleźć jak najbardziej
skuteczny protest, ale jedno spojrzenie na poważną minę Blake'a i szybko się
pożegnała.
– Harry w porządku? – Upewniła się tylko wręczając Blake’owi klucze do
studia. Ufała mu nie zachwianie. Choć może nie tak bardzo z biednym sercem Harry'ego.
Nie wiedziała jednak co zrobić.
– Eeee… tak – odparł lekko zdezorientowany, próbując zrozumieć co się
właściwie stało.
– W takim razie czekam na telefon od was. Obu!
– Dobrze mamo. – Blake nie mógł darować sobie sarkazmu. – Nic nie grozi
twojemu małemu, nieporadnemu, niekpiącemu tyłków dwóm drabom Harry’emu. Zajmę się
nim.
Kobieta parsknęła śmiechem machając im na pożegananie a Harry zaprotestował,
co Blake zignorował równie skutecznie jak Ev, kiedy to jej pasowało. W końcu
uczył się u mistrzyni.
Szybko, jednym ruchem wciągnął na siebie podkoszulek i drugi podał
Harryemu. Tak, kiedy tylko się zbliżył jego ciało wariowało z niecierpliwości i
oczekiwania. Na co, nie miał bladego pojęcia. Bezradność jego wróg, sprawiała,
że znów był w podłym nastroju.
– Masz – wcisnął ubranie w dłonie zaskoczonego Harry'ego i przyjrzał mu się
uważnie. Bez okularów oczy mężczyzny były jeszcze większe, rzęsy dłuższe i a źrenice
lśniły. – Nic nie widzisz, prawda?
Harry nie zamierzał ani zaprzeczać, ani potakiwać, zwyczajnie ubrał się i
chciał wyminąć większego mężczyznę. Mógł równie dobrze próbować ominąć
granitową górę.
– Odkupię ci okulary…
– Nie kłopocz się, mam ze sto par…
– Dąsasz się? – zapytał Blake zdziwiony suchym, chłodnym tonem swojego
przyjaciela.
Ramiona Harry'ego opadły, gdy jęknął z rezygnacją.
– Nie, nie dąsam się.
– Czyli jednak.
Zniecierpliwiony, zmęczony i nadal roztrzęsiony Harry w końcu skonfrontował
go stając z nim praktycznie nos w nos. No może nos w brodę. Nie mniej jednak
spojrzał twardo w oczy Blake'a. Musiał tylko udawać, że może oddychać, że jego
całe ciało nie mrowi i że nie ma jak żywo wyryte w pamięci każdego dotknięcia i
pocałunku. Pikuś.
– Czego chcesz Blake? Bo ostrzegam, możesz dostać więcej niż dasz radę przełknąć…
– Co robisz dziś wieczorem?
– Mam randkę z tobą? – zapytał Harry pełen nadziei nawet nie ukrywając entuzjazmu.
– Świetna próba, ale nie. Mam zamiar przypilnować, żeby twój kościsty tyłek
nie wpakował się w tarapaty.
Harry zmarszczył brwi i spojrzał na niego zirytowany. Po sekundzie
zastanowienia ze śmiertelną determinacją chwycił wielkie dłonie Blake'a i
położył sobie na pośladkach mocno przyciskając.
– Mam seksowny, twardy, mięsisty tyłek. Ciasny jak jasna cholera – wycedził
sarkastycznie z wyzwaniem przyglądając się zaskoczonemu Blake’owi. – Teraz
przynajmniej nie będziesz mógł go krytykować, skoro miałeś okazję przekonać się
własnoręcznie. – Po ułamku sekundy namysłu on też złapał Blake'a za tyłek i
mocno ścisnął dwie idealne, apetyczne półkule, jęcząc cicho. Cała krew na raz zdecydowała
ruszyć u niego na południe, więc zrobił krok wstecz, nie chcąc wybić biedakowi
oka swoim prężącym się w nie wygodniej ciasnocie członkiem. – Tylko fair było,
żebym i ja sprawdził jaki ty masz tyłek.
Nie żeby o nim śnił, fantazjował i tworzył nieziszczalne plany z nim w roli
głównej. Absolutnie. Ślinka napłynęła mu do ust automatycznie, kiedy pierwsze
wspomnienie uderzyło mu wprost w jądra. Kolejny jęk wyrwał się z jego gardła
zanim zdołał się powstrzymać.
Harry musiał się poddać.
Był bełkoczącą, jęczącą kupką nieszczęścia sfiksowaną na punkcie faceta, który
szybciej skopałby mu dupę niż skorzystał z niej gdyby mu ją nadstawił.
***
Dlaczego, dlaczego, dlaczego?
Po jaką cholerę go pocałował?
Nawet nie raz, a wielokrotnie.
Sunął wargami po napiętej skórze Harry'ego i zaczynała płonąć po każdym
muśnięciu. A przecież sprawdzał. Sprawdzał wciąż i na nowo całując kolejny
skrawek, każde zagłębienie i wypukłość mięśni.
Zanim więc przepalone obwody w jego mózgu, napięciem które wytworzyło się
między nimi, odcięły całkowicie rozsądek od dolnych partii jego ciała już
wiedział, że jest zbyt słaby, aby się nie poddać.
Samo przypominanie sobie, że niewątpliwie powinien być hetero nie trafiało
nagle do jego przekonania. Jakie to miało znaczenie? Tu wcale nie chodziło o
niego. Chodziło o Harry'ego. To wszystko była jego wina. Wszystko kręciło się
wokół jego osoby. Gdyby nie on…
Blake mógł być sobie hetero do bólu, ale jego nieokiełznany Mag był
słodkim, kuszącym, chętnym gejem. Wabił go i dręczył swoim pożądaniem, którego
nie ukrywał. Fascynacją Blake'a osobą i tęsknotą w każdym spojrzeniu. Jak miał
pozostać obojętnym? Jak miał zignorować skoro jego ciało wydawało się być
dostrojone do potrzeb i pragnień Harry'ego?
Teraz też nie potrafił oderwać oczu od kształtnych pośladków
wyprzedzającego go na stopniach mężczyzny. Nadal czuł je w dłoniach. Były
idealne. Wypełniały wnętrze jego rąk jakby były dla niego stworzone. Dla niego
i jego przyjemności.
Samo to jak Harry ruszał się płynnie i z gracją, wchodząc po schodach do
swojego mieszkania było hipnotyzujące. Szczupłe biodra kołysały się prawie
niezauważalnie. Przez jego absurdalnie wąskie spodnie widać wyraźnie było jak
pracują mięśnie jego długich nóg. Intrygowało go irracjonalnie bardzo, czemu
nie widać było linii bielizny Harry'ego i czy dałoby się wsunąć dłoń pod tak
ciasno przylegający materiał.
Proste plecy mężczyzny ujawniały jednak to, że był spięty i nerwowy. Każdy
gest go zdradzał. Dłoń miał kurczowo zaciśniętą na poręczy i wysoko zadarty podbródek,
jakby już zawczasu stawiał czoła Blake’owi.
Rozważając jednak wszystko, co się zdarzyło w przeciągu kilku ostatnich
godzin Blake postanowił posegregować swoje priorytety. Zdecydowanie zatem,
pożądanie, które zaczął odczuwać do Harry'ego było numerem jeden na jego
liście. Ekskluzywne mieszkanie w centrum, o pięć kroków od studia Ev, bogato
urządzone wnętrza i drogie wyposażenie, były zaraz potem w kolejce na jego
liście „słodki tyłek Harry'ego w ogniu, jeśli nie ma dobrego wyjaśnienia”.
Usiłując zapanować na złością i tysiącem innych emocji, Blake zrezygnował z
rozglądania się po mieszkaniu Harry'ego. Nie chciał stracić z oczu
najważniejszego problemu. Nie chciał się rozpraszać. Dać odwieść od swojego
najważniejszego dylematu tymi pięknymi, nieufnymi oczami. Zwłaszcza, że pomimo
tego, iż mężczyzna wpuścił go do środka bez słowa, to stał teraz, nerwowo
zagarniając swoje blond włosy za ucho, unikając jednocześnie spoglądania na
niego dłużej niż przez sekundę. Zresztą Blake’owi wystarczało jedno zerknięcie,
aby zorientować się, iż po seledynowo kremowych ścianach salonu spływała gruba
kasa. Zbyt wiele takich domów widział w swojej karierze, aby nie rozpoznać markowych
rzeczy i modnego umeblowania. Nie miał najmniejszej wątpliwości, że kilka par
drzwi, które wychodziły z salonu w różne strony, kryły za sobą równie bogate
wnętrza.
Każdy kąt wręcz wrzeszczał: Wielkie pieniądze!
Szokowało go to, że nie wywarło to na nim tak wielkiego wrażenia jakby się
mogło wydawać, ale z kolei miał pilniejsze sprawy na głowie.
Ostatecznie po kilku minutach stania w ciszy i kontemplowania siebie na
wzajemnie, nerwy Harry'ego nie wytrzymały napięcia i wymuszając sztuczny
uśmiech, zwrócił się do Blake'a jak najnaturalniejszym tonem. Co wyszło mu
raczej średnio i migiem zdradziło jego wzburzenie.
– Dzięki za eskortę – powiedział, praktycznie wskazując mu drzwi. Nie
chwycił za klamkę tylko dlatego, że był dobrze wychowany i za wszelką cenę chciał
zachować choć odrobinę godności. – Mam mnóstwo okularów, tak że nie masz się co
przejmować. Właściwie chyba zacznę znów nosić szkła kontaktowe – paplał nerwowo
zaplatając i rozplatając dłonie. – Jak widzisz nic mi tu nie grozi. Do budynku
wpuszcza odźwierny.
– Bardzo dobrze. – Blake zaplótł ramiona na piersi i wbił w niego spokojne
spojrzenie.
– Nie chcę zabierać ci czasu…
– Nie śpieszy mi się.
Różowe usta Harry'ego rozdziawiły się na chwilę i z trzy razy odgarnął
włosy za ucho, zanim do końca przeanalizował słowa Blake'a. Ostatecznie z
mieszaniną determinacji i rezygnacji, wypuszczając wolno powietrze poddał się
bez walki.
– Proszę rozgość się zatem… – wskazał kanapę. – Albo jeśli masz ochotę na
coś do picia, to tam znajdziesz lodówkę. – Machnął nieskoordynowanie w bliżej nieokreślonym
kierunku sugerując, iż tam znajdzie kuchnię. – Poczęstuj się. Ja idę założyć
szkła kontaktowe. – Właściwie nie dał za dużego wyboru Blake’owi, bo bez słowa
więcej zniknął za drzwiami, które Blake podejrzewał, musiały należeć do jego
sypialni.
Nie więcej niż minutę zajęło Blake’owi podjęcie decyzji o tym, że
potrzebował drinka. Ostatecznie choć jednego piwa. Wszystko gotowało się w nim
i nie znosił tego uczucia. Emocjonowanie się na serio go irytowało. On
zdecydowanie nie nadawał się do tego. Miał więc ogromną nadzieję, że znajdzie
coś zdolnego go znieczulić, wyruszając na poszukiwanie kuchni. Po za tym,
zajęte dłonie utrudniały zrobienie czegoś głupiego. Jak na przykład uchwycenie
w garście i ściśniecie ślicznego, muskularnego tyłeczka Harry'ego, aby się
upewnić, że był tak jędrny jak pamiętał.
Choć może powinien sprawdzić dla pewności, bo żaden facet nie powinien mieć
tyłka tak idealnego.
Kuchnia oczywiście spełniała wszystkie jego wyobrażenia i jeszcze więcej.
Nie mrugnął więc nawet okiem otwierając wielką dwudrzwiową lodówkę. Jego jedyne
i priorytetowe zainteresowanie. Całą resztę można było oblać i podpalić. Chłód
owiał jego rozpaloną twarz i trochę go to otrzeźwiło, więc przymknął na sekundę
powieki z ukontentowaniem. Wnętrze było bogato wypełnione i mógłby bez spocenia
się wykarmić wielką bandę ludzi, jego i tak interesowała tylko jedna rzecz. Ładne,
równiutkie rządki przedrożonej marki piwa, które stały po lewej stronie jednej
z półek. Ogromne westchnienie ulgi wymknęło mu się i echem odbiło się w pustej
kuchni, wdzięczy był więc, że miał kilka minut samotności, zanim będzie musiał ponownie
stawić czoło Harry’emu.
Musiał pozbierać myśli.
Jedyny problem z tym był taki, że nie wiedział właściwie co dalej. Co
właściwie tutaj robił? Odstawił Harry'ego do domu bezpiecznie i
bezproblematycznie, i powinien zwijać żagle zanim zrobi coś głupiego. Zostanie
w jego mieszkaniu prosiło się o kłopoty. Nie był idiotą. Wiedział jak to
wszystko może się skończyć, zwłaszcza jeśli sprowokuje swojego gospodarza. Skonfrontowanie
go będzie równoznaczne ze skonfrontowaniem własnych refleksji, uczuć i
wątpliwości. Będzie przyjęciem ich do wiadomości.
Pełne erotyzmu migawki ze sesji zdjęciowej, która zagotowała mu krew w
żyłach, zalały jego umysł, gdy wędrował po mieszkaniu bez celu. Każdy dotyk,
otarcie skóry o skórę wróciło do niego jak żywe. Czuł pracujące, napięte
mięśnie i objęcia tak szczelne, że nie tylko otaczający świat nie miał szansy
się między nich wedrzeć, ale też i rozsądek znalazł się gdzieś po za nawiasem. Pamiętał
nagle każdy detal. Zadawanie sobie na okrągło pytań: dlaczego, jak i po co -
nie zbliżało go ani o krok do odpowiedzi, to też poddał się.
Czy to miało zresztą jakiekolwiek znaczenie?
Był on i Harry. Na tym wszystko się zaczynało i na tym wszystko się
kończyło. Egzystencjonalne pytania i psychologiczne rozterki nie miały w tym
momencie znaczenia. Harry był mężczyzną. Fakt.
Ale jakim mężczyzną. Przystojnym z tą swoją niedbałą urodą, blond długimi
włosami i uśmiechem, który odbijał się na całej jego twarzy, fascynującym z
powodu wiecznej otoczki tajemniczości i prywatności, której strzegł tak zawzięcie
i odważnym, bez obaw stawiając czoła niebezpieczeństwu, choć to nawet nie była
jego walka. Nawet nie próbując potrafił wryć się człowiekowi w pamięć, myśli i
emocje. To było w nim najlepsze. Po prostu był.
– Miałem nadzieję, że wyszedłeś – odezwał się Harry cicho, stając w progu
swojej sypialni, odświeżony i przebrany. Znoszone spodenki i t-shirt obejmowały
jego ciało jak wygodna, często używana rękawiczka. Na swoim terenie, w
komfortującym, domowym ubraniu wydawał się odzyskać pewność siebie i
determinację.
Blake był bardzo dumny, że nie wzdrygnął się na dźwięk jego głosu. Niby był
przygotowany i spodziewał się, ale i tak był spięty wystarczająco, żeby jego
wnętrze napinało się jak cięciwa. Wolno, zbierając się w sobie, odwrócił się do
Harry'ego unosząc brew z ironią.
Mężczyzna opuścił na sekundę spojrzenie wkładając dłonie w kieszenie, nie
dodał jednak nic więcej, zrzucając interpretację swoich słów na Blake'a. Gdyby
nie fakt, że zagryzał wargi nerwowo pozostawiając czerwone ślady na delikatnej
skórze, wydawałoby się, że jest absolutnie opanowany.
Blake zastanawiał się co z jego twarzy można było wyczytać. Bo były
cholernie kontent gdyby ktoś mu podpowiedział, co czuje. W tym momencie był tak
skołowany, że nie wiedział w którą stronę uciekać.
– Na dłuższą metę to i tak nic by nie zmieniło – oznajmił bardziej do
siebie niż do Harry'ego, ale wydawało się, że mężczyzna i tak go nie słuchał.
– Myślałem, że mogę… – zaczął Harry cicho, wolno ruszając do kuchni. Nie
sprawdzał czy Blake udał się za nim, zwyczajnie sięgnął do lodówki, wyłowił dla
siebie piwo i wspierając się ciężko plecami o drzwi urządzenia, wypił pół
butelki.
– Że co możesz? – pytanie się było idiotyzmem, ale Blake uznał, że nie pierwszym
i nie ostatnim w jego życiu.
– Udawać – odparł jego przyjaciel spokojnie. – Wydawało mi się, że dam radę
ukrywać przed tobą co czuję. Schować moje pragnienia i potrzeby, i zachowywać
się jakbym nie wariował na twoim punkcie ilekroć jesteś w zasięgu mojego
wzroku. Nie przewidziałem tylko, że to będzie takie…bolesne.
Opuszczając spojrzenie na podłogę Blake spróbował zaabsorbować słowa
swojego gospodarza. W końcu nie mówił nic, czego sam podświadomie nie wiedziałby.
Problem jednak był taki, że nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Miał mu
zabronić? Stwierdzić, że robi z igły-widły? Że nic ich nie łączy albo, że nie
wie co gada? Co czuje?
Dotykało go gdzieś w środku to, że wzbudzał w kimś tak silne emocje.
Wkurzało, że zmieniał się w głodnego uczuć napaleńca.
– Samo przebywanie w twoim towarzystwie zmienia mnie w chodzący wzwód.
Myślę o tobie nie robiąc sobie nawet przerwy na jedzenie, a jak już jem
zastanawiam się co sam lubisz, śpię wyobrażając sobie, że zasypiam z głową na
twoim ramieniu z twoim wielkim, twardym członkiem zanurzonym we mnie po nasadę…
– Harry nie przerywał sobie ignorując fakt, że oczy Blake rozszerzyły się
komicznie, a ponętne usta rozchyliły się z szoku. – Kiedy cię nie widzę
zastanawiam się co zrobić, aby cię zobaczyć i nie zrobić z siebie napalonego
idioty, który ślini się ilekroć rzucisz choć jedno spojrzenie w moją stronę.
Gdy jednak jestem przy tobie, zastanawiam się ile wytrzymam zanim będę musiał
uciec, bo inaczej zrobię coś, za co skrócisz mnie o jaja. – Stwierdzeniu
towarzyszyło cyniczne parsknięcie. Cokolwiek jednak jeszcze cisnęło mu się na
usta zostało utopione w piwie. Najwyraźniej mężczyzna już żałował, iż rozluźnił
żelazny zacisk na swoim opanowaniu.
Wspierając ręce na biodrach Blake spojrzał na jego zaczerwienioną lekko
twarz, szybko opadającą pierś i zmarszczone brwi. Nie dał się nabrać na
chowanie za butelką. Harry drżał na całym ciele. Czy był jednak przerażony, czy
po prostu odwalało mu do końca, tego nie chciał nawet zgadywać.
– Rozumiem, że to wszystko moja wina? – zapytał prowokacyjnie nawet nie
ukrywając ironii. Dumny, że właściwie dał radę wykrztusić cokolwiek. Harry
jednak rzucił mu tylko wymowne spojrzenie i wrzucając butelkę do kosza, ruszył
do telefonu na ścianie.
– Oczywiście, że twoja wina. Jesteś sobą. To w zupełności wystarczy.
– Nie przypominam sobie jednak, abym zmuszał cię do urywania tego co
myślisz… lub czujesz.
– Bardzo dobrze więc. Dłużej tego nie zamierzam robić. – Spoglądając
Blake’owi w oczy z wyzwaniem, Harry przyłożył słuchawkę do ucha. – Zamawiam
pizzę z wszystkimi dodatkami. Masz dokładnie piętnaście sekund na
zastanowienie. Zostajesz na kolacji. Nie miej złudzeń jednak, to będzie randka
ze mną albo… – zawiesił głos wymownie – albo zamawiam tylko jedną pizzę… –
oświadczył twardo.
W ciszy, która wypełniła kuchnię dało się usłyszeć jak zdenerwowana kobieta,
w słuchawce, po raz któryś z kolei pyta Harry'ego co zamawia. Jakim cudem nie
było słychać bicia ich serc, żaden nie wiedział. Jedna chwila nagle znaczyła
tak wiele, że obaj bali się co przyniesie kolejna decyzja, którą podejmą. Na
kogo spadnie większa odpowiedzialność, za to co im się przydarzy?
– Dla mnie podwójny ser – rzucił w końcu sucho Blake sięgając po kolejną
butelkę piwa, jakby był u siebie w domu. Nie czekał, aż Harry zamówi, tylko
ruszył do salonu, aby usiąść na drogiej skórzanej sofie. Była przepastna i
wielka. Wchłonęła go w swoje objęcia i kusiła możliwością relaksu i odpoczynku,
na który absolutnie sobie zasłużył. Cokolwiek się stanie, przynajmniej będzie
mu wygodnie.
A jeśli pizza nie pomoże na jego roztrzęsiony żołądek, to już sam nie
wiedział co dalej. Bo Bóg mu świadkiem, ale trzymanie się od Harry'ego z daleka
nie pomagało też.
Zanim zdołał wypić połowę swojego piwa, Harry wszedł do salonu z
determinacją wymalowaną na swojej przystojnej twarzy. Cień jasnego zarostu
zaczął pokrywać jego wysuniętą w nieugiętym geście żuchwę.
– Pizzeria jest za rogiem, więc mamy ze dwadzieścia minut top… – rzucił
podchodząc do Blake'a. Bez słowa pchnął większego mężczyznę na oparcie sofy i
usiadł okrakiem na jego kolanach, zanim tamten zdołał wydusić choć słowo
protestu. – Miejmy ten cholerny pocałunek z głowy i zjedzmy jak ludzie. – Objął
twarz Blake’a w dłonie i zmiażdżył ich usta w głębokim, desperackim pocałunku jak
zgłodniały człowiek. Nie było siły, która by go mogła powstrzymać.
Blake zachłysnął się oddechem, a jego stłumiony protest pozwolił tylko
pogłębić Harry’emu pieszczotę. Zawładnął jego rozchylonymi ustami i wślizgnął
się jeszcze głębiej w gorącą, wilgotną pieczarę. Obaj jęknęli. Oddechy zmieszały
się, a wibracje, które pomknęły po ich złączonych wargach były jak pieszczota
sama w sobie. Drgnięcia spenetrowały ich złączone usta i języki. Starli się
więc splatając je ciasno i wpijając się w siebie z pasją, która zaskoczyła obu
mężczyzn. To był refleks. Pierwszy kontakt i ich ciała przejęły władzę.
Podniecenie zasnuło ich umysły. Jakby lata głodu i niezaspokojonych potrzeb
nagle skumulowały się w tym jednym pocałunku. Napięcie pompowało krew w ich żyłach.
Dreszcze wstrząsały ich ciałami od środka. Huragan uczuć porwał wszystkie
opory, choć Blake próbował zatrzymać tę chwilę tu i teraz. W obronnym geście
chwycił biodra Harry'ego i praktycznie zmiażdżył delikatne kości w ciasnym
uchwycie. Jęk bólu Harry’ego jednak tylko go sprowokował, aby wepchnąć głębiej język.
Ukarać go ze to, że wszystko między nimi zmieniał. Harry jednak nie był
nieśmiały. Nie był bezwolny. Nie przyjmował kary potulnie. Ssał i pieścił jego
wargi jak opętany. Zgłębiał każdy zakamarek. Praktycznie miażdżył jego głową w
własnym potężnym uścisku. Sapiąc głośno i jęcząc pieścił wnętrze jego ust jakby
nie mógł się nasycić. Gorączka promieniowała na ich całe ciała z miejsc w
których się stykali. Delikatny zarost na ich policzkach ekscytował i poruszał
coś głęboko w ich wnętrzach. Nie było złudzeń, że to dwóch mężczyzn się
całowało. Muskularnych, silnych, z naprężającymi się pod skórą mięśniami i
praktycznie drastycznymi uściskami wielkich dłoni.
Nawet cień wahania nie towarzyszył temu pocałunkowi, więc i Blake się nie
wahał.
Tak dawno nikt go nie całował. Nikt nie pragnął z wystarczającą desperacją,
by wpić się w jego usta i przylgnąć całym ciałem, unieruchomić. Wystarczająco mocno,
aby zdławić jego nieprzekonywujący protest i dać mu dokładnie to czego nie
wiedział, że potrzebował. Krew buzowała mu w uszach, a oddech, który utknął mu
w gardle skumulował wszystkie uczucia w piersi, to też prawie rozpierały go od wewnątrz.
Wręcz bolało go jak bardzo pragnął Harry'ego. Bolało w całym ciele. Jego członek
zbudził się do życia w ułamku sekundy, kiedy tylko zasmakował ust swojego
przyjaciela i nadal tylko twardniał z każdym westchnieniem i mruknięciem. Samo to
jak bardzo wił się w jego rękach, próbując jeszcze bardziej zbliżyć było
ekscytujące.
Objął mniejszego mężczyznę w pasie i przyciągnął jeszcze bliżej do siebie,
tak że Harry musiał klęknąć unosząc się z jego kolan. Zapach jego podniecenia
stał się nagle tak intensywny, że w głowie Blake’a wirowało. Twardy członek
mężczyzny wbijał się w jego pierś i duma wypełniła jego umysł. To on mu to
zrobił.
Przeraźliwy dźwięk dzwonka do drzwi był jak nieprzyjemny zgrzyt na ich
rozedrganych, rozpalonych nerwach. Nowa pasja wstąpiła w Harry'ego jakby się
bał zakończyć ich pocałunek. Jakby chciał się nasycić na zapas. Jego ślizgi,
gorący język naznaczył Blake'a, ale to wydawało się nie dość, bo tylko całował
go mocniej i namiętniej.
Drugi dzwonek, sparaliżował ich umysły. Z jękiem rozpaczy, liżąc dolną
wargę Blake'a, Harry oderwał się w końcu od niego. Miał minę rozdartą między
rozkoszą nadal płynącą w jego żyłach, a rozpaczą. Z widocznym wysiłkiem wziął
się jednak w garść i zeskoczył z kolan Blake'a.
– W samą porę – rzucił bez tchu, robiąc dwa kroki w stronę drzwi, tylko po
to, aby wrócić z niepewną miną i znów zrobić dwa kroki w tył. Jego ciemne oczy
lśniły, a opalone policzki mieniły się gorącymi rumieńcami. Nerwowo zaczesywał
włosy za ucho i wydawało się, że pocałunek wstrząsnął nim równie mocno jak
Blake’iem, bo stał niepewny, co miał właściwie zrobić.
Na obecną chwilę Blake spróbował stłumić idiotyczne poczucie dumy, że
wytrącił mężczyznę z równowagi i udawać, że prawie nie eksplodował w spodnie,
gdy mały tyłeczek Harry'ego tańczył na jego przekrwionej, twardej niczym
stalowa rura erekcji.
– Harry – wymamrotał cicho, litując się nad motającym się przyjacielem.
Kiedy rozpalone spojrzenie spoczęło na nim, długi dreszcz przebiegł mu po
plecach. – Pizza… – dodał chrapliwie walcząc z sobą, aby wykrztusić te słowa,
zamiast chwycić Harry'ego za rękę i ponownie pociągnąć na swoje kolana.
Oczy mężczyzny rozbłysły, a kolejny rumieniec wypłynął na jego szyi i
policzkach.
– Pizza! Tak! Pizza! – Pstryknął palcami jakby go właśnie olśniło. Biorąc
głęboki oddech rzucił Blake’owi szeroki uśmiech, nagle opanowany i pozbierany,
i poprawiając bezwstydnie, obscenicznie wypychający jego spodenki sztywny
członek, ruszył do drzwi. – Widzisz miałem rację. Teraz ty będziesz mógł się
zrelaksować nie zastanawiając całą kolację, kiedy rzucę się na ciebie zrywając
z ciebie całe ubranie plus skarpetki, a ja będę mógł wreszcie przestać się
zastanawiać jak to jest pocałować cię… – stwierdził z całym przekonaniem dumnie
się uśmiechając. Nie dał jednak Blake’owi czasu na zastanowię nie czy reakcję,
bo z rozmachem otworzył drzwi i zaczął piszczeć.
Zanim zdenerwowany Blake zdołał się zerwać z kanapy, zapanować nad
uginającymi mu się, drżącymi kolanami i popędzić, aby zobaczyć co się stało, Harry
już był zgnieciony w ciasnych, zaborczych ramionach wysokiej, smukłej brunetki.
Gdyby ktoś zdzielił go w pięścią w brzuch, chyba byłby mniej zszokowany i
obolały na widok mężczyzny, który przed paroma chwilami rozpływał się w jego
ramionach, a teraz ze śmiechem i radością obściskiwał piękną kobietę,
entuzjastycznie obcałowującą go i piszczącą z radości.
Złość, niepewność i duża dawka rozczarowania zburzyła krew Blake’a równie
skutecznie jak pocałunki Harry'ego. Jego wieczór definitywnie nie tak miał się
skończyć! Nie był do końca pewien jak miał się skończyć, ale na pewno nie z
Harrym w ramionach kogoś innego.
Zaplatając ramiona ciasno na piersi, stłumił palącą potrzebą, aby ich
rozdzielić. W końcu jedwabna, granatowa sukienka molestującej jego przyjaciela
baby mogłaby się pognieść. A tak idealnie pasowała do ekskluzywnego mieszkania Harry'ego.
Była perfekcyjna i piękna w tym swoim drogim stroju, obwieszona biżuterią z
fryzurą prosto od fryzjera. Nie wiedział skąd to wiedział, ale miał cholerne
przeczucie, że ta kobieta wiedziała jak zrobić wrażenie i była na to nastawiona
całą sobą.
Ostatecznie po kolejnej rundzie pisków i śmiechów, Harry oderwał od siebie
nieznajomą i przyjrzał jej się z aprobatą.
– Michelle nie widziałem cię wieki! – Pokręcił głową jakby niedowierzał
oczom. – Wyglądasz jak zwykle cudownie.
Michelle pacnęła go ręką z kokieteryjnym uśmieszkiem na uszminkowanych ustach.
– A ty jak zwykle szarmancki. – Przylgnęła do jego boku i zadarła głowę,
aby spojrzeć mu w oczy zalotnie. – Tak dobrze cię znów zobaczyć.
Wielki uśmiech wypłynął na usta Harry'ego. Kątem oka musiał jednak dostrzec
Blake'a, bo rumieńce wypłynęły na jego policzki. Chwytając swoją znajomą za
rękę pociągnął ją w jego stronę. Iskierki radości i zażenowania błyszczały w
jego oczach, gdy stanął przy jego boku, prosząc go wzorkiem o wyrozumiałość.
– Blake chciałbym ci przedstawić moją… – zaczął z entuzjazmem, który zaczął
znikać, gdy kobieta spojrzała na niego z uniesioną brwią, twardym wzrokiem. – …moją,
moją… byłą-niedoszłą narzeczoną… że tak to ujmę – stwierdził z wahaniem,
marszcząc brwi z zamyśleniem. W końcu doszedł do wniosku, że tylko wyjaśnienia
go uratują. – Tak czy inaczej, to zamierzchła przeszłość, ale przyjaźnimy się i
mamy wielki ubaw z tego. Blake to jest Michelle Belmont. – Z nadzieję i obawą
zerknął na Blake'a i widząc jego ponurą minę, praktycznie uwiesił się na jego
ramieniu, przylgnąwszy do jego boku. Chyba nie mógł dać wyraźniej do
zrozumienia, gdzie leży jego zainteresowanie i uczucia. Nic nie mogło mu teraz stanąć
na drodze do zdobycia Blake’a, nawet jego przyjaciółka. Zbierając się w sobie
rzucił niepewne spojrzenie, stojącej nieopodal lekko zdenerwowanej kobiecie. –
Michelle poznaj mojego przyszłego-bo-nie-tracę-nadziei chłopaka Blake'a Rattisa.
– Kiedy oboje na niego spojrzeli wysoko unosząc brwi, wzruszył ramionami i
wyszczerzył zęby w speszonym uśmiechu. – Opiera się, póki co…
Rozdział siódmy
Mięśnie Blake'a były zbyt ciasne, zbyt napięte, aby tak
naprawdę potrafił się cieszyć joggingiem, nie mniej jednak i tak parł do przodu
jak dobrze naoliwiona, idealnie zsynchronizowana maszyna. Pewne, równe oddechy,
spokojny rytm i skupienie na własnym ciele. A przynajmniej walczył o to z każdym
metrem, który pokonywał. Głuchy odgłos jego kroków na żwirowej ścieżce działał
na niego zazwyczaj hipnotyzująco, tym razem jednak rezonował nieprzyjemnie w
jego czaszce. Łydki, uda, brzuch były naprężone jak stalowe liny. Słońce było
zbyt jasne, a wiaterek owiewający jego rozgrzaną skórę zbyt chłodny. Wkurzało
go nawet radosne ćwierkanie ptaszków. Mijający go ludzie wydawali się gapić, to
też miał ochotę warczeć na wszystkich, żeby się odwalili.
Irracjonalna złość i napięcie nakręcało spiralę stresu
rezonując w całym jego organizmie. Ochoczo uderzyłby w coś z całych sił, by
poczuć ból promieniujący z jego otartej pięści i wreszcie poczuć się znów
pewnie. Znów we własnej skórze, uziemiony i realny. Bieganie po parku dawało mu
zawsze czas na wyłączenie się, relaks i odpoczynek od codziennego życia, i był
tanim sposobem na utrzymanie kondycji, pomimo całej tej ciężkiej pracy, którą
wykonywał każdego dnia. Tego konkretnego dnia jednak wydawało się, że nic nie
jest wstanie rozluźnić węzła zaciśniętego w każdym mięśniu jego ciała. Jego
umysł też nie pomagał sytuacji.
Nic nie było wstanie oderwać myśli od Harry'ego i
wieczoru, który jak idiota, spędził z nim i jego byłą–niedoszłą narzeczoną.
Sama myśl o niej jeżyła mu włoski na karku. Bezdźwięczne warknięcie rodziło się
w jego piersi instynktownie, ale klnąc w myślach, zdławił je z wysiłkiem.
Nie miał zamiaru się przejmować Michelle Jak–jej–tam. Co go obchodziła jakaś tam
piękna, inteligenta, bogata kobieta, którą łączyła z Harrym wspólna przeszłość?
I która bez dwóch zdań wątpliwości chciała ponownie zacisnąć na nim swoje
pazury?
Och, mogła mamić tego biednego naiwniaka o swoich
przyjacielskich, niewinnych zamiarach ile chciała, Blake jednak nie był tak łatwowierny.
Te gesty, te wspólne wspominki, śmiech z żartów, które
rozumieli tylko oni, to subtelne wkraczanie między Harry'ego a Blake’a, nie
zwiodły go ani na sekundę.
Szkoda tylko, że jego przyjaciel był zbyt dobry i zbyt ufny,
aby dostrzec stalowy błysk w jej pięknych oczach. Dla niego była radosną ciepłą
kokietką, która wpadła, aby powspominać dawne dobre czasy i przyjaźń, która ich
łączyła kiedyś. Odnowić kontakt, bo zbyt się od siebie oddalili.
Dla Blake'a jednak była… rywalką, choć on nawet nie
stawał do walki o Harry'ego. Był za niego odpowiedzialny. Musiał strzec jego
bezpieczeństwa, nawet jeśli to jego serce, a nie ciało w chwili obecnej
znajdowało się w zagrożeniu. Napad i bicie mogło być niebezpieczne, ale czy
wpadnięcie w pułapkę takiej harpii było lepsze?
Furia na nowo wezbrała mu w coraz ciężej opadającej, od
płytkich oddechów, piersi. Dłonie samoistnie zacisnęły mu się w pięści. Nawet
nie widział już gdzie biegnie, choć jego nogi same prowadziły go w pamięci
wyrytymi traktami. Przekroczył próg zmęczenia, po którym już tylko się pływa we
własnej głowie, a reszta świata znika.
Czemu się przejmował? Czy nie chciał, aby Harry dał mu
spokój? Czy nie lepiej było trzymać się z daleka, teraz kiedy miał realną
szansę wymknąć się jego uwadze?
Nie, nie było lepiej.
Musiał z nim pracować, bo nic na świecie w chwili obecnej
nie zmusiłoby go do rezygnacji ze zdjęć. Będą więc się spotykać czy chce, czy
nie chce. Po za tym dopóki Lou i Benny nie są zamknięci na cztery spusty nie
było mowy o tym, że spuści go z oka.
Nic jednak nie tłumaczyło jego zachowania poprzedniego
wieczoru.
Nawet nie potrafił znieść zażenowania, które odczuwał
ilokrotnie wspomniał sobie to jak uśmiechał się i udawał kulturalnego,
przyjacielskiego, wyrozumiałego faceta, kiedy jedyne czego chciał to zacisnąć
serwetę – którą Michelle położyła sobie z grymasem na kolanach, aby przyłączyć
się do ich na szybko zmontowanej kolacji z pizzy, którą wcześniej zamówił Harry
i sałatki z tego co się znalazło w lodówce – na jej szyi i patrzeć jak się
dławi ich pizzą z podwójnym serem i wszystkimi dodatkami.
Słuchał ich paplania, opowieści z dawnych lat, przyglądał
się rumieńcom coraz częściej zalewającym twarz Harry'ego i wtrącał, całkiem
logiczne, grzeczne pytania w odpowiednich momentach. W głowie jednak triumfował
cicho: to mnie pragnie, bo godzinę temu jego wielki, twardy członek wbijał się
w mój brzuch, to mnie całował do utraty tchu, to o mnie myśli, kiedy tak zerka
ukradkiem jakby się chciał upewnić, że nadal tu jestem. Możesz próbować ile
chcesz, ale ja nie zniknę.
Jej aluzje, pytania osobiste i delikatne przytyki
spływały po nim jak woda. W końcu Harry doskonale go znał. Wiedział o nim
więcej niż jego własna rodzina. Nie miał złudzeń na jego temat. Co jak co, ale
przecież upewnił się, aby Harry zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest nikim
więcej niż ciężko pracującym, borykającym się z problemami socjalnymi, prostym
mężczyzną. Wytykanie jego wad Harry’emu prosto w twarz, przez sprytną,
zdeterminowaną kobietę nic nie zmieniało między nimi. Zabawne jednak było
wiedzieć o tym i patrzeć jak się wije próbując.
Obrzydzało go jak wiele satysfakcji odczuwał, kiedy po
kolacji i kilku lampkach wina, którego Blake sam osobiście nie znosił, a do
picia którego namówiła Harry'ego jego przyjaciółka, ponownie subtelnie
dyskredytując go w oczach ich gospodarza, mężczyzna dość aluzyjnie zasugerował
jej, aby zakończyć nurzanie się w przeszłości jak na jeden wieczór.
Pobudzenie i ekscytacja praktycznie biły z niego, i coraz
trudniej było ukryć Harry’emu, że tak naprawdę chce zostać tylko z Blake’iem.
Pierwsza ekscytacja dawno niewidzianą kobietą minęła i wróciło napięcie, i
podniecenie, na samą myśl, że zostaną w końcu sami.
Blake nie potrafił przejść do porządku nad tym jak
wielkim tchórzem się okazał. Wszystko skręcało się w nim i zawstydzenie płonęło
na jego spoconej twarzy.
Był za drzwiami z
jakimś lakonicznym usprawiedliwieniem i żałosnym pożegnaniem na ustach, zanim
Harry zdołał zaprotestować, zanim sam właściwie wiedział co robi.
Michelle nie protestowała. Uśmiechała się szeroko,
przytulając do jego boku i entuzjastycznie wyrażając zachwyt faktem, że będą
mieli dla siebie więcej czasu. Stali w otwartych drzwiach patrząc za nim.
Zaskoczony, smutny Harry i Michelle ciasno przyciśnięta do niego, kurczowo
trzymając się jego ramienia.
Do teraz wściekłość dławiła Blake'a.
Był wściekły, że chciał wrócić do mieszkania swojego nowego
przyjaciela. Że nie został. Że nie wyszedł wcześniej.
Do furii doprowadzało go, że się przejmował, kiedy
wolałby być obojętny jak zawsze.
Gardził sobą, bo wiele satysfakcji sprawiało mu, że nie
zaprzeczył, kiedy Harry przedstawiając go tak otwarcie i bezczelnie oświadczył,
że uzurpował sobie do niego prawo jakby już go zdobył i podbił.
Dysząc ciężko wbiegł do swojego mieszkania. Pot lał mu
się strumieniami po ciasnej, rozpalonej skórze. Słone krople spływały wzdłuż
jego kręgosłupa, po jego czole i szyi. Zalewały oczy. Czarna koszulka nieprzyjemnie
kleiła się do jego piersi. Czuł się wykończony psychicznie i fizycznie. Jedno
spojrzenie na zegarek i już nawet miał niejakie wyjaśnienie swojego stanu.
Biegał ponad godzinę, a to było zdecydowanie za długa na myślenie.
Zwłaszcza, że nie był bliżej znalezienia odpowiedzi na
doprowadzające go szaleństwa pytania niż o piątej rano, kiedy w końcu poddał
się i wstał po nieprzespanej praktycznie nocy.
Jedyny plus był taki, że o siódmej rano mógł
prawdopodobnie bez problemu zadzwonić do firmy budowlanej Jareda Satona spodziewając
się, że kogoś tam zastanie.
W pierwszej kolejności jednak musiał spłukać z siebie
pot, wątpliwości i stres. Może nie potrafił zapanować nad problemami, które
piętrzyły się przed nim, ale zdecydowanie mógł zacząć je po kolei rozwiązywać.
A priorytetem zawsze
była Evette.
Letnia woda pozwała na to, aby mógł dłużej postać pod
prysznicem. Normalnie miał jakieś dziesięć minut i lepiej było dla jego
własnego dobra, żeby zmieścił się w tych ramach czasowych, jeśli nie chciał,
aby jego jądra były skurczone do wielkości orzechów włoskich przez cały dzień.
W tym momencie jednak potrzebował ochłody. Musiał
ostudzić swoje ciało i umysł. Harry towarzyszył mu przez cały czas, kiedy się
rozbierał z przesiąkniętych, cuchnących ubrań i kiedy wchodził do chłodnej,
śliskiej kabiny. Nie odpłynął z wodą, choć Blake bardzo się starał, aby
wyrzucić z umysłu jego twarz.
To była walka, której nie mógł wygrać.
Stał spięty i jednocześnie zrezygnowany z dłońmi sztywno
wspartymi o białe, tanie kafelki. Po pochylonej głowie, karku i plecach
spływały mu strugi wody, ale nie zabierały jego rozdrażnienia ze sobą. Nie miał
nawet siły, aby się umyć. Mógł jedynie stać z szczelnie zaciśniętymi powiekami,
walcząc, aby jego serce przestało tak szaleńczo bić w jego piersi.
Co miał począć?
Dlaczego Harry mu to zrobił?
Głowa pulsowała mu z bólu skumulowanego za jego gałkami
ocznymi. Kark przypominał żelazny węzeł. Wszystkie mięśnie barków i pleców
stężały mu do tego stopnia, że cierpiał przy najlżejszym ruchu. Im bardziej się
opierał, tym więcej jego pamięć wyciągała szczegółów, aby go dręczyć.
Pamiętał te silne dłonie, które bez wahania zacisnęły się
na jego ramionach. Nadal je czuł jak dotknięcie ducha. Miał wyryty w pamięci
jego ciężar i wielkość. Harry zwyczajnie usiadł mu na kolanach. Tak po prostu. Zbyt
był zaskoczony nawet by przełknąć ślinę. Szum krwi w uszach niczym teraz
syczący prysznic zagłuszył słowa Harry'ego. Płomień w jego pięknych, brązowych
oczach lizał mu skórę nawet przez ubranie. Był taki gorący.
Nagie pożądanie tego mężczyzny było przerażające. Z tym,
że zamiast mrozić mu krew w żyłach, pozostawiało go bezbronnym, nieodpornym.
Jak miał pokonać go w grze zasad której nie znał? Nawet
nie wiedział, że brał w niej udział.
Od pierwszej chwili wiedział za to, że Harry Swan to
kłopoty na dwóch nogach. Wparował do studia Ev rozczochrany, nieporadny i taki
pogodny, że aż zęby bolały. Potknął się i wpadł w jego życie. Błysnął wielkimi
dołeczkami i oczami, i stwierdził, że chce się z nim zaprzyjaźnić. Tylko po to,
aby odkryć bardzo szybko, że chce więcej. Ciągle więcej.
I najgorsze, że wcale nie obawiał się tego okazać
Blake’owi. Nie miał dość instynktu samozachowawczego, aby ukryć swoje delikatne
wnętrze, ani swoje gorące, głodne usta. Czy też namiętność buzującą mu tuż pod
skórą.
Och, Blake doskonale pamiętał całe kilometry nagiej skóry
Harry'ego, kiedy pozowali do zdjęć. Twarde mięśnie i smukłe ciało ciasno do
niego przyciśnięte. Jeszcze lepiej pamiętał smak jego ust. To wystarczyło, żeby
jego członek drgnął z zainteresowaniem. Poprzedniego dnia było to samo.
Starczyło, że Harry napadł go i usiadł na nim bez chwili wahania czy dania mu
możliwości obrony, a on się napalił jak nastolatek. Choć stojąc pod strugami coraz
zimniejszej wody, która wcale nie umiała ostudzić jego budzącego się pragnienia,
wcale nie był taki pewien czy by się bronił. Dawno nie czuł się w taki sposób.
Właściwie nigdy tak się nie czuł. Taki pożądany. Taki upragniony. Silne uda
obejmujące go jak imadło i zniewalające go pocałunkiem usta, teraz jak żywe
były w jego wyobraźni. Głód Harry'ego odebrał rozum Blake’owi. Tylko takie było
wytłumaczenie.
Nawet cień wątpliwości nie pozostawał, że Harry to
mężczyzna a nie kobieta i że Blake'a podniecała ta różnica. Nie można było
pomylić z niczym innym subtelnego zapachu jego wody po goleniu czy męskich
dłoni o długich palcach. Emanowało z niego zdecydowanie mężczyzny, który
doskonale wiedział czego chciał i w tym momencie to właśnie był Blake. Sama ta
świadomość była upojna i podniecająca. Oddał więc pocałunek. Gorzej zapragnął
go nie mniej intensywnie niż Harry. Inwazyjne pragnienia spenetrowały jego
umysł i ciało. Każda komórka ożyła jak naładowana prądem, kiedy jedyne co mógł
zrobić to wpuścić ten sprytny język głębiej do swych ust. Nawet teraz czuł go w
sobie, na mrowiących go wargach. Długi dreszcz spłynął po jego ciele wraz z
wodą. Bycie zdobywanym nagięło jego umysł. Chciał wrócić do tamtej grzesznej,
niebezpiecznej chwili słabości.
Żałował, że nie miał okazji przekonać się dokąd by go to
prowadziło, bo teraz był więcej niż pewien, że już nie będzie miał okazji się
przekonać.
I to nie dlatego, że Harry był mężczyzną. Dlatego, że
Harry nie był mężczyzną dla niego. Czy może raczej to on nie był dobrym
kandydatem dla nikogo, czy to mężczyzny, czy kobiety.
Z westchnieniem przesunął dłonią po twarzy, swoich
krótkich włosach i karku zbierając wodę, która ponownie natychmiast zalała jego
oczy. Samotność nigdy nie uderzyła go mocniej niż w momencie, kiedy zatęsknił
za tym czego nie będzie miał. Czego nawet nie chciał. To było szaleństwo.
Realne jak pragnienie Harry'ego, jak jego pocałunki. Desperackie i głębokie.
Blake praktycznie wił się obezwładniony przyjemnością, jaka mogłaby śmiało być
opisana w jednej z książek Ev. Wątpliwości rozmyły się w jego umyśle jednak
zanim na dobre zdołały się zagnieździć. Zwyczajne Harry wiedział o nim rzeczy,
których on sam nie wiedział o sobie i swoim ciele. Mokrą, drżącą dłonią
przesunął po swojej piersi, napiętym brzuchu i pobudzonej męskości. Nie
spodziewał się, że jego podniecenie było tak silne. Nadal wydawało mu się, że
to wszystko działo się tylko w jego głowie, a jednak właśnie zaciskał palce na sztywniejący,
spragnionym dowodzie jego uczuć do Harry'ego. Automatycznie, od dawna
zakodowanym ruchem przesunął po całej długości i przyjemność wstrząsnęła jego
ciałem. Uda napięły mu się, a kolana lekko ugięły. Dotyk był doskonały,
pieszczota porywająca, ale gorące, wilgotne usta Harry'ego byłyby niebiańskie.
Ten sprytny, słodki język wwiercający się w szczelinę na pulsującym już czubku
jego członka, pewnie odebrałby mu świadomość. Obraz Harry'ego na kolanach z
tymi jego seksownymi ustami ciasno zaciśniętymi na jego twardym niczym stalowa
rura penisie, wymrugujący wodę z swoich pięknych oczu i patrzący na niego z
głodem, posłał ciarki wzdłuż jego kręgosłupa, kumulując się w jego od dawna
zaniedbanych jądrach. To było zbyt intymne i zbyt pociągające, ale jego umysł
sam wędrował gdzie chciał. Podsuwał możliwości, erotyczne wizje. Prawie zgiął
się w pół, chwiejąc na śliskiej podłodze, więc wsparł się plecami o kafelki.
Kolana drżały mu, kiedy dłonią zważył napięte, obolałe jądra. Tęsknota wyrywała
kawałki jego duszy. Fantazje bombardowały jego myśli. Harry wiedziałby bez słów,
czego pragnął, czego potrzebował. Umiałby mu dać więcej niż sam wiedział jak
poprosić. Kolejne zaciśnięcie palców na członku i jego całe ciało podskoczyło z
konsumującego go pragnienia.
Po raz kolejny podskoczyło gdy lodowata woda w jednej
sekundzie ugasiła jego podniecenie, odebrała mu dech i otrzeźwiła zamglony
umysł.
– Kurwa mać! – wrzasnął. Zawstydzenie sprawiło, że
oderwał od siebie ręce jak przyłapany chłopiec w kompromitującej sytuacji. Nie
czuł się tak głupio nawet podczas pierwszej masturbacji. Praktycznie wyskoczył
z pod prysznica. Szorstki ręcznik był idealną karą dla jego ciała, tarł więc z
całych sił, aż jego skóra była w końcu czerwona i na nowo rozgrzana.
Złość nosiła go. Prawie podarł czarny podkoszulek, kiedy
próbował na siebie wciągnąć na siłę. Wilgotna skóra jednak to utrudniała. Z
potarganymi starymi jeansami miał jeszcze większy problem. To wszystko
sprawiało, że krew praktycznie buzowała w nim. Miał ochotę kląć i krzyczeć z
furii.
Co on do cholery robił? Masturbował się pod prysznicem do
jakiś popieprzonych fantazji o jakimś cholernym facecie. Powinien się leczyć!
On do diabła nawet nie miał wyobraźni! Był tak przyziemny jak chodnikowa płyta!
Drżącą dłonią nalał sobie pełny kubek kawy i praktycznie
wypił go na jedno podejście. Nie ułagodziło to jego nerwów, ale przynajmniej
ugasiło jedno pragnienie. Drugi kubek był jak nagroda. Postanowił się więc nim
delektować. Po za tym co się stało, to już się nie odstanie. Nie mógł też tak
naprawdę winić Harry'ego za to, że wkradł się w jego najbardziej prywatny
moment. Nie żeby aż tak często sobie dogadzał. Zazwyczaj nie miał na to sił,
ani natchnienia. Czasem miał nawet podejrzenie, że jest zimną rybą z
praktycznie zerowym popędem seksualnym. Harry trochę zatrząsnął tym
przekonaniem. Przy nim najwyraźniej nie miął problemów z pożądaniem.
Otrząsając się wewnętrznie postanowił darować sobie
dalsze dywagacje na ten temat. Harry miał Michelle, która cała piękna i idealna
wparowała na nowo do jego życia, plus miał tajemnice przed Blake’iem. Nic dodać
nic ująć.
Postanowił zająć się tym na co miał wpływ.
– Hallo? – Głos Jareda Satona był silny i władczy jak
zawsze. Przynajmniej kimś nie targały wątpliwości.
Blake okiełznał swój rozpasany umysł, odchrząkując lekko,
aby zapanować nad zaskoczeniem. Na wpół oczekiwał, że znów się natknie na jego
ekstrawertycznego asystenta Noela.
– Witam, tu Blake Rattis.
– Och, cześć. Co słychać? Mogę ci jakoś pomóc? –
Mężczyzna przywitał się dużo bardziej entuzjastycznie niż Blake mógł
podejrzewać. – Obawiam się, że nie mam na razie żadnych wieści na temat Lou i
Bena…
– Nie, nie. – zapewnił go natychmiast Blake czując się
trochę głupio. – To nie o to chodzi. Mam raczej osobistą prośbę…
– Ach, nie ma problemu. Słyszałem jaki numer wycieli ci
twoi kontrahenci. Bez problemu mogę dać ci kolejne zlecenie na naszej budowie.
Blake przeklął w duszy. Czy na serio chciał angażował
praktycznie obcych sobie ludzi w jego prywatne sprawy? Zresztą i tak już
przewijało się w nim ostatnio ich znacznie więcej niż mu to odpowiadało.
– Cieszę się niespodziewanym urlopem, zwłaszcza, że mam
kilka spraw z którymi chciałbym się uporać zanim wrócę do pracy, ale dziękuję
za ofertę – zapewnił cicho starając się opanować nerwowość i nie zdradzić jej w
głosie. – Będę o niej pamiętał.
– Dobrze. Jeśli tak właśnie chcesz, nie ma sprawy. –
Jared zapewnił go spokojnie i bez cienia wahania. – Co w takim razie mogę dla
ciebie zrobić?
– No cóż… – Wahając się lekko Blake wypuścił powietrze z
sykiem. Raz kozie śmierć. – Czy jest szansa, że mógłbyś podesłać mi kogoś
zaufanego z własnej firmy do naprawienia elektryki w studiu mojej przyjaciółki,
a kto nie zdarłby z niej skóry za usługę?
– Definitywnie mogę to zrobić. – Zapewnił go Jared
natychmiast z powagą. Jego poważny głos prawie rezonował w jego wielkiej
piersi. – Muszę tylko sprawdzić kto jest wolny i już dziś może stawić się pod
podany przez ciebie adres.
– Tak „O”? – Blake nawet nie wiedział, że wstrzymywał
oddech, dopóki musiał nabrać tchu, aby zadać pytanie. Szczerze powiedziawszy
był zaskoczony, że tak łatwo udało mu się to załatwić. Kiedy postanowił
spróbować i zapytać Satona właściwie nie wierzył, że miał wielkie szanse na
powodzenie.
Szef Saton Construction roześmiał się cicho.
– Tak, tak „O”.
– Dziękuję w takim razie. Odwdzięczę się. – Był bardzo
dumny z siebie, że udało mu się odpowiedzieć jak normalnemu, dorosłemu
mężczyźnie, choć miał ochotę skakać z radości jak gówniarz. Jakiekolwiek plany
miała Ev, będzie musiała je zmienić.
– Nie ma takiej potrzeby – odparł Jared spokojnie, czując
chyba jednak, że duma Blake'a mogłaby tego nie znieść, dodał szybko – ale w
razie czego licz na to, że się do ciebie stawię po dowód wdzięczności. – Obaj
roześmiali się i Blake poczuł jakby połowa jego stresu wyparowała. Może posiadanie
znajomych i śmiech go nie zabije? – Daj mi ten adres. Jak już będę wiedział co
i kto, dam ci znać.
W dużo lepszym humorze wskoczył w samochód i ruszył do
Evette. Jeśli miał odrobinę szczęścia uda mu się wywalić ją z łóżka i patrzeć
jak ciska się po domu niczym zraniona lwica. Na osłodę i aby nie stracić jąder,
które nadal z tęsknotą pulsowały za odmówionym im jakże drastycznie orgazmem,
postanowił kupić świeże rogaliki na śniadanie i cynamonowe bułeczki. W końcu
życie jeszcze mu się nie znudziło i lubił oddychać prostym nosem. Mógł się
założyć, że leniuchowała dzięki nieprzewidzianej awarii. Zresztą nigdy nie była
poranną osobą.
Praktycznie oparł się o dzwonek, kiedy nie wyłoniła się
po pięciu razach jak go nacisnął. Pewnie jak nic chciała go zignorować i udać,
że w ogóle jej nie było w domu. Blake jednak znał ją zbyt dobrze. Mógł wejść
sam do środka, ale wyciągnięcie jej z cieplutkiej pościeli było o wiele
zabawniejsze. W końcu drzwi altanki otworzyły się z hukiem i stanęła w nich
rozczochrana, z ledwie otwartymi oczyma Evette. Gotowało się w niej. Za duża
koszulka wisiała na jej jednym ramieniu, a męskie bokserki, które kiedyś
ukradła Blakeowi ledwie trzymały się jej bioder.
– CO?! – wrzasnęła na swojego przyjaciela, rządna krwi.
– Cześć. –Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Upss,
wkurzyła się.
– Co ty tutaj do cholery robisz o tej nieboskiej
godzinie!? Zwariowałeś? Czemu nie leżysz przyszpilony do łóżka Harry'ego z jego
fiutem zanurzonym po jądra w twoim tyłku!? – zapytała tak cierpkim tonem, że Blake'a
zatkało. Tysiąc obrazków typy XXX rate przeleciało mu przez umysł. Prawie jak
idiota polazł za mamroczącą jakieś obraźliwe wyzwiska Ev.
Kobieta podeszła do kanapy i wygrzebała ze stosu kocy, i
poduszek książkę, na okładce której Blake zniewalał Harry'ego. Praktycznie cisnęła
ją w pierś swojego wielkiego przyjaciela.
– Masz jeśli nie wiesz co robić, przeczytaj to. Dostałam w
podzięce, zanim jeszcze się ukazała na rynku, z dedykacją, więc ma do mnie
wrócić. Czytałam do piątej rano…– Zignorowała głupią minę Blake'a i ruszyła do
schodów. – Facet, mówię ci nic nie wiesz o życiu – parsknęła pod nosem. – Żaden
kurwa z nas nic nie wie. Są rzeczy które ci się nawet nie śniły. – Ziewnęła szeroko,
prawie wyrywając sobie żuchwę z zawiasów. – A teraz spadaj wkurzać kogoś
innego.
Ocknąwszy się jakimś cudem ze stuporu chwycił w pasie
wspinającą się po chodach kobietę i okręcając wokół własnej osi postawił na podłodze
i z lekki pchnięciem posłał w stronę kuchni.
– Nic z tego koleżanko. Ruszaj się. Jemy śniadanie i
jedziemy do studnia czekać na elektryka, który naprawi ci prąd.
– O nie!
– O tak!
Nadąsana, prawie tupiąc Ev wparowała do kuchni włączyła
ekspres do kawy i usiadła przy stole z nadąsaną miną. Każdą próbę rozmowy
ignorowała dopóki Harry nie postawił przed nią parującego kubka i stosu
drożdżówek. Ostatecznie po długim czasie patrząc na niego przez zmrużone
groźnie powieki, zapytała nadal cięta jak osa.
– Gadaj sadysto co zaś wykombinowałeś?
– Tsyk, tsyk… nie mam pojęcia o co ci chodzi. Masz awarię,
która wymaga naprawy. Tym właśnie się zajmiemy.
Kobieta obrzuciła go długim, przeciągłym spojrzeniem, w
końcu szczerząc za wiele zębów w przerażającym uśmiechu, pochyliła się w jego
stronę.
– Ja wolę zająć się czymś innym…
Ton jej głosu postawił na skórze Blake'a wszelkie włoski
w stan alarmu.
– W to nie wątpię – przyznał zrywając się z miejsca z
wymuszonym uśmiechem. – Zajmiemy się jednak tym co najistotniejsze.
– Elektryk może poczekać. Twoje prawie nieistniejące
życie towarzyskie nie.
Spinając się wewnętrznie, aby nie zacząć warczeć Blake wsparł
się o sosnowe meble kuchenne Ev.
– Nie ma o czym mówić – oświadczył stanowczo, nie licząc
wcale na to, że ją tak łatwo spacyfikuje. Zresztą gdyby próbował, odniósłby odwrotny
efekt. Lepiej było po prostu przeprowadzić rozmowę kontrolowaną.
– Właśnie o tym mówię.
– Sarkazm? O ósmej rano? – Udał zgorszenie. – To wcześnie
nawet jak na ciebie.
– A ja się dziwię, że po tylu latach nadal próbujesz
takich tanich chwytów, aby mnie zbić z tropu.
Tym razem Blake roześmiał się szczerze.
– Nigdy się nie poddam.
– Ja też nie… – Usiadła podciągając kolano pod brodę i
przyszpilając go spojrzeniem. – Sam mi opowiesz czy mam to z ciebie wydusić? Wyszedłeś
wczoraj z Harrym ze studia. Nie dobijaj mnie. Zwłaszcza po tym jak was
przyłapaliśmy, kiedy obśliniałeś go od łokcia po migdałki.
– Wcale nie!
– Chcesz mnie wykończyć? Przecież to najlepsza,
najbardziej podniecająca rzecz, jaka ci się przytrafiła od ja wiem… piętnastu
lat! Nie drażnij mnie tylko gadaj!
– Evette to nie tak. – Blake zaprotestował znów siadając.
Z westchnieniem skrył twarz w dłoniach. Ukrywanie czegokolwiek przed jego
przyjaciółką nie tylko było bezcelowe, ale i niebezpieczne dla zdrowia. – Ja
nie rozumiem, że w ogóle nie rusza cię sam fakt, że zadaję się z facetem!
Szybka jak wściekła kobra, Ev zerwała się z krzesełka i
palnęła go ucho.
– Auuuu! Za co to? – zapytał urażony, trąc obolały organ.
– Za głupotę! A teraz przestań ściemniać i mnie drażnić!
– Co mam ci powiedzieć? Harry jest mną zainteresowany i
tego nie ukrywa, to fakt. To jednak nic nie znaczy.
– Oczywiście, że to coś znaczy! Wiem jaki jesteś, wiem co
ci się szwęda po tej twojej durnej głowie, ale nie możesz stracić takiej szansy.
– Nie wiesz o czym gadasz. To nie jest żadna szansa. W moim
życiu nie ma miejsca na jakiś zwariowanych, naiwnych idiotów. Mam po łokcie
roboty.
– Zaraz cię palnę jeszcze raz. W twoim życiu jest tyle
miejsca ile tylko sam sobie zrobisz na rzeczy, które chcesz, aby były obecne. Nie
udawaj, że jesteś taki cholernie szczęśliwy. Harry chce ciebie, może daj mu
szansę i sobie na to, aby się przekonać choćby czy i ty go chcesz. – Oczy Ev zapłonęły
pasją i serce Blake'a zaciążyło mu jeszcze bardziej.
On nie chciał właśnie tego. Pasji i entuzjazmu. Nie miał
zamiaru się rozczarować jak zawsze. Po za tym z „chceniem Harry'ego” najwyraźniej
nie było aż takiego problemu jakby się mogło wydawać z oczywistych powodów. To z
„mieć Harry'ego” było prawdziwym dylematem.
Zdeterminowana Ev nie miała zamiaru się poddać. Zresztą nigdy
się nie poddawała. Szokiem by było, gdyby nagle odpuściła mu ze wzruszeniem
ramion.
– Proszę cię opowiedz mi co się wydarzyło wczoraj. –
Rzuciła mu przeszywające spojrzenie. – Nie zrobiłeś chyba nic głupiego? Powiedz,
że nie…
Blake parsknął z ironią wstając ponownie od stołu.
– Nic głupiego, jeśli za idiotyzm nie uznasz nie
opieranie się, kiedy Harry władował mi swój język do gardła, w czasie kiedy
siedział mi na kolanach – prawie wymamrotał swoje wyznanie, ale przyjaciółka i
tak go słyszała, bo zachłysnęła się gwałtownie kawą i zaczęła kaszleć.
–
S–ekh–ser–ekh–serio?
Stukając ją po plecach mocniej niż tego wymagała sytuacja,
Blake potaknął, nawet jeśli nie mogła go widzieć za plecami. W końcu spojrzała
na niego przez ramię, łzy spływały jej po zaróżowionych policzkach.
– To nic nie znaczy. Naprawdę. Nawet jeśli mi się
podobało i było fizycznie podniecające – przyznał szczerze. Zrobiłaby mu pranie
mózgu, gdyby musiała to z niego wydusić. Wyznawała teorię, że rozmawianie o
problemach pomagało je rozwiązać. Może faktycznie? Było mu lżej zwyczajnie
mogąc to przyznać na głos.
– Dlaczego? – Ev uniosła brwi wysoko z niedowierzaniem,
jakby mówił do niej w języku swahili.
– Bo najwyraźniej Harry ma więcej chętnych niż ma co z
nimi zrobić! Jego ex–narzeczona towarzyszyła naszej niby–pierwszej randce.
– I co?
– Jak to co? Nie mam żadnych szans, to po pierwsze. Po drugie
po co mi to? Po trzecie co miałoby nas łączyć? Może dla Harry'ego jestem po
prostu wyzwaniem? Ma jakieś tajemnice. – Coś niby cień przemknęło po twarzy Ev,
ale nie miał sił się nad tym głowić. – Kiedy zdjęcia się skończą, każdy z nas
wróci do normalnej, szarej rzeczywistości…
Kobieta wskoczyła na krzesełko i znów palnęła Blake'a w
ucho.
– Auu! – Odskoczył zły i zaskoczony. – Za co tym razem? –
Wolał jej nie przypominać, że nie byli już przedszkolakami.
– Za poddanie się bez walki! – Zeskoczyła z krzesełka,
zadarła podbródek jak udzielna księżna i ruszyła na górę się ubrać.
***
Ty wiesz, że mnie serducho strasznie ciągnie do tego opowiadania i kocham Blake i Harry'ego całym tym bijącym organem. Historia piękna. Blake jest groźny, cudowny, męski i taki biedny. Robią mu zdjęcia z facetem, który musi być tak blisko. AWWWWWWw :DDDDD Harry nie mógł przejść obojętnie koło takiego faceta. Kto by przeszedł. Włoski na rękach stają dęba, jak Blake jest obok. Mrauu. :D
OdpowiedzUsuńOh! Zapowiada się naprawdę świetne opowiadanie! Podobają mi się obaj bohaterowie, a zwłaszcza Blake - uwielbiam takich twardzieli mrau! Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam i weny życzę! ;)
OdpowiedzUsuńNiech Awwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww będzie wystarczającym potwierdzeniem tego jak bardzo mi się to podoba. :)))))
OdpowiedzUsuńElle
Coś pięknego :D Zabawnie i niesamowicie seksownie. Czy to będzie coś dłuższego? Długiego na conajmniej jeszcze kilka rozdziałów? Bo już mam w głowie potrzebę zapoznania się z życiem Blake'a i Harry'ego w najdrobniejszych szczegółach :D
OdpowiedzUsuń~Rainbow Unicorn
Cudne, świetne, rewelacyjnie. Blake już uwielbiam. Biedaczek nie wie co go gryzie......a gryzie go na pewno ;) I Harry nie załamuj się. To że hetero nie znaczy,że nie masz szans :D Powoli, powoli i dostaniesz prezent od życia :D Szkoda tylko że tak rzadko będziesz dodawała rozdziały, no ale rozumiem ....życie :) Dzięki temu stęsknię się wystarczająco za bohaterami ;)
OdpowiedzUsuńRenata
Świetne, spektakularne, niesamowite .... mogłabym jeszcze tak wymieniać i wymieniać. Boże tak szybko to przeczytałam, że nawet się nie zorientowałam a już był koniec. Kurcze szkoda, że nie dasz rady wstawić rozdziału drugiego wcześniej ale Cię rozumiem bo sama mam dużo pracy i jeszcze szkoła do tego. Mam nadzieję, że znajdziesz czas i może uda Ci się wcześniej jednak wstawić (ale to takie moje małe marzenie):)Mogę Cię określić tysiącami słów ale takie najbardziej pasujące to jesteś po prostu NAJLEPSZA :* Czekam na dalszą część "Wzięty przez zaskoczenie" lub może :Święta jak z obrazka" lub "Budka z pocałunkami" :D
OdpowiedzUsuńPodziwiam, pozdrawiam i całuję :*
Iza
oooh Luana ma racje! Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy! Oni są dla siebie stworzeni! IDEALNIE!
OdpowiedzUsuńHej! Bardzo dziękuję za entuzjastyczne i pozytywne reakcje do mojego nowego dzieła! Jestem w siódmym niebie :) Dzięki wam po stokroć.
OdpowiedzUsuńTo będzie dość długie opowiadanie - można powiedzieć wręcz powieść, bo zamierzam napisać sporo o życiu Harryego i Blaka. Inne postacie z historii i z Zagubionego pamiętnika, też znajdą dla siebie trochę miejsca na kartkach tej książki. Mam nadzieję, że jeszcze bardziej wam się spodoba. Dwu tyg. ostępy dadzą mi czas na dopisanie reszty, wyszlifowanie całości i nadgonienie Zagubionego - bo myślę, że czekanie na niego negowałoby całe zamierzenie opublikowania obu opowiadań jako w pewien sposób połączonych.
Kocham was moi mili. Komentujcie, piszcie do mnie, pytajcie, opowiadajcie o mnie znajomym, zachęcajcie do czytania innych! A ja postaram się zrobić co w mojej mocy, aby zabrać was na ciekawe wojaże i w lepsze światy!
Buziaki :*
Boski, boskie, boskie! To słowo pierwsze nasunęło mi się na myśl, gdy przeczytałam to cudo. Blake to takie męskie ciacho! Mrrrau... A Harry to śliczny mężczyzna z długimi włoskami! Mrrrau x2 Wyczuwam świetną historię. Bądź pewna, że zyskałaś nową czytelniczkę! Zostanę i pragnę przeczytać wszystkie Twoje dzieła. Jesteś na prawdę niesamowita i niepowtarzalna w swoim zawodzie. Pracuj dalej i mam nadzieję, że dzięki temu już niedługo ukaże się druga część.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię cieplutko :*
Och, to było cudne! Niesamowite. Już kocham tą historię! Oni są wprost dla siebie stworzeni. Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy tego wspaniałego opowiadania :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Vicky, niech zabiera swoje rączki od Blake'a. To ciałko i nie tylko ono, będzie należało do Harry'ego. Co z tego, że Blake jeszcze o tym nie wie. Przecież nie może być inaczej. ^^
OdpowiedzUsuńPierwsze koty za płoty co do foty. Ale co to była za fota. Potrzebuję wachlarza dla ochłody. Kobieto pobudzasz wyobraźnię jak mało kto. Chcę taką okładkę. ich razem, splecionych ze sobą na zdjęciu. AWWWWWWWWWWW.
Scena z depilacją także wspaniała. Harry reaguje na Blake, a Blake się wścieka. Co Harry ma zrobić? Jestem gejem i reaguje na przystojnego faceta. Tak samo Blake reagowałby na piękną kobietę u jego stóp. :D
To teraz pozostaje nam czekać na rozdział trzeci i dalszą dawkę emocji. :D
Życzę dużo weny. :DD
Boże już gdy pojawiła się Vicky wiedziałam, że będzie się dziać, lecz gdy do tego dołączył Lee to po prostu mam już 100% pewność, że zakochałam się w tej powieści i ją uwielbiam. Jest boska tak jak TY :* Szkoda tylko, że w tak długim odstępie czasu umieszczasz rozdziały ale naprawdę cię rozumiem, że brakuje ci czasu na pisanie. Czekam niecierpliwie na 3 rozdział.
OdpowiedzUsuńPodziwiam, pozdrawiam i całuję:*
Iza
Ostatni mam coraz mniej czasu na czytanie czegokolwiek ale twoich opowiadań nie mogę nie przeczytać :)
OdpowiedzUsuńBlake i Harry są cudowni :) Zwłaszcza Blake. Jest taki słodki z tą swoją krępacją w stosunku do Harryego :D
Bidny nie ma ani chwili spokoju z jednej strony Harry a z drugiej ta wstrętna Victoria. Mam nadzieję że za długo nie zabawi w życiu chłopców ale jakby się jej zdarzyło to fajnie by było gdyby nie odstawiła numerów typu Marty z "Mój chłopak nie jest gejem".
Niech Harry bierze się jak najszybciej za niego :) Patrząc na to że Blake nie uciekł od razu po scenie w łazience istnieje moim zdaniem wysokie prawdopodobieństwo że zbyt obierał się nie będzie wdziękom Harryego :)
A Evette to diabeł wcielony :) Mieć taką przyjaciółkę to skarb :D
Pozdrawiam :)
pierwsze dwa rozdziały bardzo mi się podobają! ciekawa fabuła, a cała akcja dzieje się w studiu fotograficznym. Evetta to.. zajebista kobieta! XD bardzo ją polubiłam. Blake to takie typowe, seksowne ciacho, w dodatku hetero. noo.. ale chyba nie do końca, co? Harry na niego działa, ale Blake musi zdać sobie z tego sprawę i się z tym oswoić. w każdym razie do końca wszystkich spotkań w studiu musi między nimi coś zajść! a Harry.. biedactwo.. myśli, że nie ma szans u Blake'a. jakże się myli.. XD. ten Lee czy jak mu tam było.. niech on się odwali od Harry'ego! a ta asystentka Ev (zapomniałam imienia XD) od Blake'a. chociaż w zasadzie.. z nimi w opowiadaniu pewnie będzie ciekawiej, a wynik ostateczny i tak będzie plusowy dla naszej kochanej dwójki :).
OdpowiedzUsuńczekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały i życzę dużo weny i czasu na pisanie! :*
Super. Bardzo mi się podobał rozdział 3, ponieważ troszeczkę więcej dowiedzieliśmy się o Blakeu:) Kurcze normalnie nie mogę się doczekać rozdziału 4 :)Jeju czy Blake w końcu przestanie tak uciekać przed Harrym??? Mam nadzieję, że już nie długo zaczną w końcu coś więcej ze sobą rozmawiać i spędzać czas :)
OdpowiedzUsuńTrochę obawiam się twojego nowego opowiadania "Mówisz i masz", ponieważ nie jestem fanką by 3 osoby były razem w związku. Zraziłam się kilkoma książkami i jakoś tak nie mogę się na nowo do tego przekonać. Oczywiście przeczytam twoje opowiadanie i może to ty będziesz tą której takie opowiadanie polubię. Życzę Ci, żebyś odpoczeła przez jakiś czas a nie tylko praca :)
Podziwiam, pozdrawiam i całuję :*
Iza
"Jego mózg praktycznie się zlasował, gdy wyobraźnia podsunęła mu obrazy całej trójki."
OdpowiedzUsuńNo jak się może lasować? Toż to widok, który zapiera dech w piersiach. Ups, zapomniałam, że nie dla niego. Albo raczej dla niego, tylko jeszcze o tym nie wie. :DDDD Wiem, taki biedny jest, nagle geje go "atakują", a ja się z niego naśmiewam. No, ale co mam zrobić jak on jest taki zagubiony, słodki i chciałoby mu się myziu-myziu robić, a najlepiej, jakby Harry się tym zajął?
Co to ma znaczyć, że będzie się trzymał od Harry'ego z daleka? Och, Blake, Blake. Zranisz czyjeś serce. Już to robisz.
Co do Penny, to kiedyś się doigra i będzie tylko płacz, a w pobliżu nikt się nie pojawi, aby jej pomóc. Mam nadzieję, że Jared i reszta znajdą sposób na tych dwóch budowlańców.
Kochana, ja już nie mogę doczekać się Mówisz i masz. Wiem, że pokocham tą trójeczkę całym sercem. :D
Pisz i życzę Ci weny, byś nas karmiła takimi cudami. :*
Świetny był ten rozdział. Końcówka była najlepsza i Luana ma rację. Blake jeszcze nie wie, że te obrazy są dla niego :D
OdpowiedzUsuńMyślę, że plany Blakea aby trzymać się z dala od Harryego spalą na panewce chociażby z tego względu, że pozują razem co skutkuje tym że Blake jest coraz bardziej przyciągany jak magnes do Harryego. Chciałabym już ich pierwszy pocałunek to będzie bardzo ale to bardzo spektakularny moment (tak myślę).
Takie dziewczyny jak Penny strasznie mnie denerwują. Najpierw prowokują, mądrzą się a kiedy przychodzi co do czego to jest płacz i zgrzytanie zębów i wielkie użalanie się nad sobą "dlaczego ja?"
"Mówisz i masz" będzie BOSKIE. Już mam prawie że tekst przed oczami. Uwielbiam opowiadania M/M/M. Szkoda że tak mało ich jest. Mam nadzieję że nie będzie to twoje ostatnie takie opowiadanie :D
Weny, weny i jeszcze raz weny aby powstało więcej takich skarbów które cieszą nie tylko oczy ale i serce :D
Pozdrawiam bardzo cieplutko :) :*
Nadal nie rozumiem dlaczego nikt jeszcze nie skomentował 4 rozdziału. Autorkę motywują komentarze, więc jak czytacie to chociaż dwa słowa można zostawić.
OdpowiedzUsuńKochana, ja już wróciłam do domu i mogłam przeczytać rozdział. ^^ Blake ciągle ze sobą walczy. Jest oporny, wściekły i nie potrafi się przemóc. To tylko praca. Rozumiem, że wie, jak Harry na niego reaguje. Boi się tego, ale coś mi się wydaje nie dlatego, że jest wielkim panem hetero. On się boi czegoś co jest w nim i może wyjść na zewnątrz. Dlatego walczy ze wszystkimi i sam ze sobą. Trudno będzie przebić się przez ten mur, który wokół siebie wybudował. Natomiast biedny Hary cierpi i szaleje na jego punkcie. Trudno pozostać obojętnym kiedy taki ktoś jak Blake jest blisko i ociera się o ciebie. I trudno nie być wściekłym, jak widzi się postawę Blake'a. Mam nadzieję, że panowie się jakoś dogadają, bo jak na razie trudno określić jak będzie. Niech przypomną sobie pierwsze zdjęcie. To jak wyglądali już na gotowym projekcie. A nie. Blake się przerazi. Przecież tam tak wiele widać. Wyobrażam sobie tę pasję, przyciąganie wojownika i maga z okładki. Awwwwwwww.
Morgan i Ryan. Ich historii też nie mogę się doczekać. Zresztą każdej jaka wychodzi spod twojej ręki. Piszesz coraz lepiej i coraz bardziej przyciągasz. ^^
Weny Kochana i chęci. Nie raz wena i czas jest, ale jak chęci nie ma to nic się nie zrobi. :D
Witaj i wybacz, że nie skomentowałam 4 rozdziału wcześniej, ale natłok różnych spraw spadł na moje barki tak nagle, że nie wiedziałam zupełnie w co ręce włożyć. Teraz jednak mam chwilę, którą z przyjemnością poświęciłam na przeczytanie i dodaje komentarz.
OdpowiedzUsuńTak jak wspomniała Luana, Blake ciągle ze sobą jeszcze walczy. Nie dostrzega, że móc pragnąć mężczyznę jest czymś normalnym, naturalnym. On postrzega to jako coś złego. Boi się tego co może się stać kiedy dopuści do siebie myśl o tym. Ze swojej głowy, więc wyrzuca wszelkie myśli związane z sesją, a w szczególności jego uroczym parterem. Harry...Podziwiam jego cierpliwość. Tak desperacko pragnie Blake, że to zapewne go aż boli. Nie dziwię się, że jest wściekły. Pragnąć kogoś kto jest w jego stosunku tak chłodny, musi być okropnie frustrujące. Mam jednak ogromną nadzieję, że mężczyźni znajdą drogę do osiągnięcia porozumienia. Na tym etapie nie mam pojęcia dokąd zmierza ich wspólna relacja. Fascynacja Harry'ego i zachowawczość Blake może prowadzić do wielu nieporozumień i spięć, ale wierzę, że przezwyciężą wszelkie przeciwności losu i zrodzi się między nimi gorące uczucie.
Mam również nadzieję, że Blake jednak nie zrezygnuje z sesji. Nie może zawieść swojej odwiecznej przyjaciółki. Blake powinien się zmobilizować i niezachwianie wirzę, że tak właśnie będzie. Sądzę, że on po prostu potrzebuje trochę czasu na przetrawienie sytuacji.
Gorąco pozdrawiam :D
Desire
Hej. Przepraszam, że nie napisałam żadnego komentarza do 4 rozdziału ale dopiero dzisiaj weszłam na twoją super stronkę i przeczytałam go. Tak jak Desire miałam natłok różnych spraw. Praca, praktyki w przedszkolu a na dodatek bardzo dużo prac do pisania na uczelni bo według nich my nie mamy prawa mieć prywatnego życia tylko się uczyć :) Ale już wszystko się poprawiło więc od razu weszłam tu. Oczywiście jak sama wiesz rozdział 4 jest niesamowity. Bardzo mi się podobał. Harry jest słodki ale potrafi być stanowczy i to mi się w nim bardzo podoba. Blake za to jest mega cudowny i mam nadzieję, że w niedługim czasie zdecyduję się w końcu ujawnić swoje skryte uczucia do Harrego które się w nim kiełkują. Już nie mogę się doczekać 5 rozdziału. Teraz mam 3 tygodnie wolne od uczelni więc będę tu zaglądać codziennie jak to było dotychczas. Mam nadzieję, że masz czas na odpoczynek jak np. usiąść na łóżeczku i czytać książki dla relaksu lub pójść do kina. Oczywiście życzę Ci weny i duuuużżżżżżżżżoooooo wolnego czasu.
OdpowiedzUsuńPodziwiam, pozdrawiam i całuję :*
Iza
Kobieto, emocje, emocje i jeszcze raz emocje i to przeróżne były w tym rozdziale. Uwielbiam jak tworzysz takie napięcie, erotyczne czy właśnie jak walczą, bo mam na rękach gęsią skórkę za każdym razem. ^^
OdpowiedzUsuńBen i Lou to dwaj skurwiele, którym należy się porządny łomot i kara. Jeszcze oskarżają Blake'a i Harry'ego o pobicie. Jakie to z nich wielkie ofiary, tacy niewinni, a zostali napadnięci i pobici. Takich to złapać i powiesić za jaja na najbliższym drzewie, jako przestroga dla takich jak oni.
Ja już ucieszona sytuacją na schodach, myślę sobie "pocałują się czy nie", serce przyśpiesza, a tu nagle otrzymuję kubeł zimnej wody. :DD Policja! Jaka policja?! Czemu oni się pojawiają zawsze tam gdzie ich nie trzeba. :( Ale bardzo mnie tym zaskoczyłaś. Prędzej spodziewałam się powrotu Lou i Bena z jakimiś kumplami, ale nie tego.
Cudny rozdział, zaskakujący i taki cały AWWWWWWWWWWWWWWWWWWW. :*
Pisz, bo czekam na ciąg dalszy. ^^
Mrrrau, jakaż to dzika natura w tobie się odzywa. Normalnie niebezpieczna kobietka z ciebie. :D Myślę, że Blake i Harry byli by z ciebie dumni.
UsuńDziękuję za cudny komentarz. Z przyjemnością będę pisać choćby dla ciebie samej!
Bużka moja kochana :*
AkFa za takie zakończenie to powinni karać. Potwierdzę słowa Luany "Cudny rozdział, zaskakujący i taki cały AWWWWWWWWWWWWWWWWWWW. :*" Megazajebiście piszesz i robisz to z rozdziału na rozdział coraz lepiej.
OdpowiedzUsuńM.
Racja, racja, M., powinni karać :D Albo może torturami wymusić na Autorce dalszy ciąg w najbliższym czasie? (zaciera rączki).
OdpowiedzUsuńA tak serio, to to było...ach.. świetne! Kapitalne! Boskie! I takie strasznie krótkie :P Jeeez, uwielbiam Harry'ego! Niby spokojny i delikatny, ale jak chce to potrafi i jest taki..ach..stanowczy i odważny.
Oby laptop działał, wena dopisała i żebyśmy już niedługo mogli przeczytać co będzie dalej z chłopakami :D
Już tak bardzo chcę...
Alys
Hej,
OdpowiedzUsuńprzyznam że przeczytałam wszystkie rozdziały na raz. Właściwie to je wchłonęłam! Bardzo fajne opowiadanie, ciekawe postacie i co bardzo mi się podoba, zachowana jest pewna logika i prawdopodobieństwo.
Co do oczekiwań w stosunku do 6 rozdziału to mam tylko takie, by to nadal bylo realne- ta cała sytuacja z policją. Interesuję się prawem itp. więc muszę zaznaczyć, że miło by było, gdyby - poza jakąś możliwą nieprzyjemną ogólnie sytuacją- żaden z naszych kochanych bohaterów nie został osądzony/ czy mocno przez tą sytuację dotknięty. Piszę o tym, ponieważ jasne jak słońce jest, iż ci zwolnieni-budowlańcy nie mieli prawa być na tej posesji, za to Blake tak.
Liczę nieśmiało więc, że Losy B&H potoczą się teraz z górki i dobrze!
Pozdrawiam
Mniam, mniam, mniam. :DD
OdpowiedzUsuńJa chyba to opowiadanie komentuję po raz pierwszy, ale czytam je od dawna! Teraz nasuwa się pytanie dlaczego wcześniej tego nie zrobiłam.. Albo nie miałam weny, albo czasu. Chęci były, naprawdę! Ale jakoś nie wiedziałam co napisać.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie mi się bardzo podoba, a historia jest wciągająca ^-^
Fajnie, że Harry pomaga Blake'owi. Zastanawia mnie co on ukrywa, o czym nie mówi. Na pewno jest bogaty...
Mam wrażenie, że teraz mężczyźni się zbliża do siebie by następnie się pokłócić i koniec końców być razem ♥ Tak przynajmniej mi się wydaje. Ale to Twoja historia i ja z wielką chęcią przeczytam co Ty wymyśliłaś.
Mam nadzieję, że od tej pory będę częściej komentowała, ale nic nie obiecuję... Bo ze mną nigdy nic nie wiadomo..
Pozdrawiam i życzę dużo weny! ♥
Kocham Harry'ego :D ♥
OdpowiedzUsuńI tak bardzo, bardzo, bardzo chciałabym już przeczytać dalszy ciąg "Wziętego..."! I naprawdę im kibicuję, Blake powinien w końcu przejrzeć na oczy.
Karm swojego wena :)
Alys
Kiedy następny rozdział? Bo już nie mogę się doczekać. To ostatnio moje ulubione opowiadanie:D
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział już wkrótce. Prawdopodobnie dziś lub jutro wieczorem :)
UsuńTen rozdział był super. Twoja wena mi się bardzo podobała xD
OdpowiedzUsuńHmm.. Nie wiem za bardzo co jeszcze napisać? Bo cóż mogę? Było namiętnie, słodko, zabawnie... Ciekawi mnie jak to się potoczy dalej... Może panowie przybliżą się do siebie jeszcze bardziej? Poznają się lepiej?
Tak więc pisz pisz. No i mam nadzieję, że pisanie Telefonu do serca również Ci super idzie ;3
Pozdrawiam i życzę dużo weny! ♥
Po prostu bóstwo! Ten rozdział tak wiele w sobą wyraża. Wiedz, że to opowiadanie(albo jak wolisz powieść)jest po prostu czymś wspaniałym. Rozemocjonowałam się jak nigdy, tylko tyle dodam. ;)
OdpowiedzUsuńW nocy już nie byłam w stanie dodać komentarza, więc robię to teraz i przyznam, że nie wiem co napisać. Super, świetnie to zbyt mało, by określić rozdział, nad którym tyle wzdychałam.
OdpowiedzUsuńEv ma doskonałe pomysły na okładki, które z chęcią bym zobaczyła na książkach. Niech ktoś takie zrobi. :DD
Bliskość Harry'ego i Blake'a jest niesamowita. Iskry lecą jak ci dwóch jest w takiej zażyłości. Widzę ich razem i ten widok rozbraja mnie na całego. To jest coś niesamowitego i pociągającego.
O jejuńku, jak Blake całował ramię Harry'ego i w dodatku wysunął język zlizując pot rozpłynęłam się. Był do tego zdolny, coraz bardziej się otwiera i zbliża do tego cudownego mężczyzny, co jest piękne. Jak pomyślę co on mu w przyszłości zrobi to... :DDDD Fantazje piękna rzecz. ^^
Cudownie kochana i niech wen cię nie opuszcza. :*
Jeeeeeej........
OdpowiedzUsuńBrak mi słów, aby opisać emocje, które w tej we mnie szaleją. Rozdział cudowny! Nie mogę doczekać się co będzie dalej! Mru.
Pozdrawiam i weny życzę! ;)
OMG! Jestem pod ogromnym wrażeniem. Liczyłam na pocałunek, ale co się odwlecze... :)
OdpowiedzUsuńBoże, jesteś niesamowita. Ten rozdział jest mega super. Czytalam go z zapartym tchem i aż mi jest gorąco do tej pory. Nie mogę się doczekać następnego. Normalnie boski :) może uda Ci sie wcześniej wstawić następny rozdział??? Pewnie nie dasz rady :P ( nie to, żebym Cie podpuszczała :D) Jeju ile tu było ognia, dreszczyku i podniecenia. Jesteś świetna. Zazdroszczę Ci, że tak świetnie potrafisz pisać. Życzę Ci dużo spokoju, słoneczka, odpoczynku i weny :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam, pozdrawiam i całuję :*
Iza
AkFo, jesteś absolutną mistrzynią, powtarzam: absolutną! mistrzynią w budowaniu napięcia między bohaterami! W ostatnim rozdziale aż iskry leciały! Tyle emocji, że aż mnie nosi :D To Twoja zasługa! No i chłopaków. Harry jak zwykle cudowny - uwielbiam go! Choć tym razem i Blake zaskarbił sobie moje serce :) Ta scena z pocałunkami - tak niewinna, a taki dreszczyk po plecach spowodowała! Mmmm... Wiesz co, ja się wspaniale relaksuję przy Twoich opowiadaniach, cudnie odprężają, mimo takiej dawki emocji.
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny i ściskam serdecznie :*
Alys
O boziuu :3 kilka tygodni temu znalazłam tą stronę i te o to opowiadanie jest moim ulubionym....
OdpowiedzUsuńMasz kobieto talent,życzę szczęścia z blogiem na pewno będzie o nim głośno.
Jesteś wspaniała i dziękuje!!!!
Kilka dni temu znalazłam to opowiadanie. Jest Fantastyczne!!! Mam pytanie co jaki czas ukazują się dalsze rozdziały? Czekam z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńDziękuję wam wszystkim moi kochani za komplementy i komentarze. Uwielbiam je i kocham was ogromnie. Moje opowiadanie właściwie samo się piszę i przyznam sama, że niekiedy zabierając się za pisanie sama nie mam pojęcia co chłopaki nawywijają. Tak więc bywa, że i ja bywam zaskoczona. Cieszę się jednak, że udało mi się tak dobrze podkręcić atmosferę :) Postaram się w ten weekend coś wstawić, nic jednak nie obiecuję, bo każdy wie jak to bywa, nawet najlepsze chęci nie wystarczą.
OdpowiedzUsuńCałuję was mocno i ściskam ♥
Pozdrawiam
AkFa
jesteś naj naj naj najlepsza :D
OdpowiedzUsuńyyyyy tak się zastanawiam.... czy może uczą na jakiś kursach czy coś.... no wiesz tego zakańczania, a raczej nie zakańczania... i teraz takie bidulki jak ja przez kolejne kilka tygodni będą tęsknie zaglądać z nadzieją, że a nóż widelec, nożyczki... (o_O) co tu robią nożyczki...? pojawi się kontynuacja wątku, który tak niecnie zaszczepiłaś w umyśle bogu ducha winnych, nieświadomych uzależniającego działania, które zrobi sieczkę z każdego niewinnego móżdżku... ty zła kobieto... yyyy zgubiłam się? ooo? OOOOO! i właśnie o tym mówię... mówię? ee znaczy piszę... sieczka, bełkot... co ty ze mną robisz kobieto!
Lalalulu;)
Kocham Cię kobieto! To co piszesz jest tak niesamowite, że aż brak mi słów.
OdpowiedzUsuńHarry jak zwykle przesłodki:* uwielbiam go! A już sposób w jaki w końcu zabrał się za calłowanie Blake‘a - mistrzostwo! Wspaniałe przejęcie inicjatywy. Tak trzymać, Harry! Bo Blake już wpadł jak śliwka w kompot xD
OdpowiedzUsuńCiekawe czy była-niedoszła narzeczona namiesza czy pomoże?
Tak już bym chciała przeczytać ;)
Alys
ŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁAAAAAAAAAAAAAAAAAAAŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁ. Świetny rozdział. Genialny :) Pocałunek Harrego i Blake'a był tak gorący, ze aż nie mam słów by opisać co czułam jak to czytałam. Jeju uwielbiam Harrego. To jak usiadł mu na kolanach i zrobił to co od dawna pragnął było boskie. A Blake?? No w końcu zaczął sam przed sobą przyznawać się do uczuć. Mam nadzieję tylko, żeby znowu nie zaczął tłumić tego co ma w serduszku. A czemu taki króki rozdział :( I to w takim momencie przerywać ??? Nie ładnie moja kochana, nie ładnie :) Hehe mam nadzieję, że może coś jeszcze wstawisz. Życze Ci odpoczynku i dużo weny :D
OdpowiedzUsuńPodziwian, pozdrawiam i całuję :*
Iza
Cudne z resztą jak zawsze gdy mam okazję przeczytać coś twego autorstwa. Podczas czytania aż czuć motyle w brzuchu :)
OdpowiedzUsuńWspaniale napisane akcja coraz bardziej się zagęszcza.Z niecierpliwością czekam kiedy Harry porządnie przyciśnie Blake'a. Jak zawsze świetnie czyta się twoje opowiadanie. Powodzenia z dalszym ciągiem:) Kira
OdpowiedzUsuńNo i czemu ten Blake się tak opiera?! Przecież ewidentnie go ciągnie do Harry‘ego! Nawet nie wie, że wpadł jak śliwka w kompot;)
OdpowiedzUsuńTrochę brakowało mi tu Harry‘ego, ale chyba w nastepnym rozdziale już się powinien pojawić. Mam taką nadzieję.
A i jeszcze w rozmowie Blake‘a z Ev na początku jakoś jest zamienione-powinien być Blake, a nie Harry.
Alys
Dzięki kochana za ten cudowny przedsmak do całego rozdziału. Nie śpiesz się. Pisz w swoim tempie, my cierpliwie poczekamy, bo warto. ^^
OdpowiedzUsuńWspaniały nowy rozdział! :D Blake i Harry są stworzeni dla siebie :) 'Ostatecznie litując się nad nimi oboma, posłusznie pochylił się, aby Harry mógł go pocałować' - jak słodko :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Lonely boy
Fantastyczneeeeee. Po prostu nie sposób się oderwać. Strasznie mi się podoba twój styl pisania. Opowiadania są przezabawne, wciągające i oczywiście gorrrrące :)Idę czytać drugą część:P. Pozdrawiam. Asia.
OdpowiedzUsuńŚwieetneee ^^ hah przeczytałem w 1,5 dnia :D bardzo podoba mi się twój styl pisania a co się rzadko zdarza -.-' cóż mogę więcej powiedzieć .? Idę czytać drugą część ^^ Życzę weny w pisaniu innych opowiadań..
OdpowiedzUsuńBlack Jack
Nawet nie wiem, jak trafiłam na tego bloga. Chyba jestem zboczona, bo mając swoją rodzinę, najbardziej kręcą mnie geje. I chociaż jestem stuprocentową, zadowoloną z siebie i swojej seksualności kobietą, w najskrytszych fantazjach zastanawiam się, jak mogą czuć się przy sobie męskie ciała. I kiedyś mąż zapytał mnie: gdyby dwóch facetów zaprosiło cię do sypialni, co bus zrobiła? Po krótkim namyśle odpowiedziałam mu -starałabym się nie mrugać, żeby nie przegapić ani ułamka sekundy. Fantazjuję o moim delikatnym blond mężu w ramionach silnego mężczyzny. Och, wiem jakie to chore...
OdpowiedzUsuńI Twoje wszystkie opowiadania są mega podniecające, fascynujące.
Ale to... To mnie po prostu wbiło w fotel... Czytam od trzech dni, w każdej wolnej minucie kawałek. Płaczę, rumienię się, trzęsę. Jestem wymagającym czytelnikiem, nie lubię romansów, ale to jest arcydzieło!
Chyba umarłam.
OdpowiedzUsuńByło idealnie.
Nigdy wcześniej nie czytałam czegoś takiego... Pochłonęło mnie do końca, każdy moment był zaskakujący i nie mogłam się już doczekać głębszych relacji pomiędzy tymi dwoma panami! Przecież od samego początku było widać, że ciągnie ich do siebie. Poza tym niesamowicie polubiłam wkurzoną Evettę, zadziwiająco mocno przypominała mnie x3 Czy 'wzięty przez zaskoczenie 2' to kontynuacja? Lecę dalej!
Dech w piersi zapiera... To jest nieziemskie... CHCE WIĘCEJ !!! Naprawdę masz niesamowity talent, trzymasz nieziemsko w napięciu... Życzę wiec Weny i kolejnych takich perełek <3
OdpowiedzUsuń