Swieta jak z
obrazka
By AkFa
Wszystkie Prawa Zastrzezone
AkFa2012Anglia
Rozdział Pierwszy
Jayson Layland miał
nieprzyjemne wrażenie, że odmroził sobie pewną integralną część ciała i to
wcale nie były uszy. Drżał na całym ciele. Ubranie nasiąknęło mu wilgocią i
wysysało tę odrobinę ciepła, którą próbowało wygenerować jego wnętrze. Miał uczucie, że pokrywa go lodowata zbroja w której zaledwie mógł się
poruszać. Trzaśniecie drzwiami samochodu odbiło mu się bolesnym echem w
przemarzniętych uszach. Skostniałe dłonie z trudem dały radę wyciągnąć z
kieszeni klucze do domu, po kilkuminutowej zaciętej walce,
sprawiając mu przy tym ból, który radiował w całych jego rękach.
Jakim cudem zamierzał otworzyć drzwi domu, choć ledwo się
ruszał, jeszcze nie zdeterminował. Był jednak niemożliwie wdzięczny, że
kolorowo ozdobiony dom sąsiadów, z którymi dzielili podjazd, rzucał choć odrobinę
światła na ich wejście i drogę.
Wszystko miało być inaczej. Miało być pięknie. Miało być
ciepło. Świątecznie. Jego rodzice i młodsza siostra Rosa mieli właśnie na niego
czekać w ciepłym, wypełnionym świątecznymi zapachami, gwarem i Kolendami domu.
A powitała go ciemność, chłód i pustka.
Nawet nie mógł być zły. Kto mógł przewidzieć, że zostaną
odcięci od świata przez śnieżycę podczas wizyty u dziadków? Śnieg nie miał
skrupułów. Drogi i lotniska były nieprzejezdne, i nikt nie mógł tak naprawdę
powiedzieć, kiedy sytuacja się poprawi. Pługi śnieżne były potrzebne w
pierwszej kolejności do oczyszczania ulic i głównych dróg. Dojazdów do szpitali, straży, policji i
parkingów. Dom jego dziadków
stał na uboczu niewielkiego miasteczka. Zanim tam dotrą, będzie po świętach.
Dlatego też stał teraz przed ciemnym, odstraszającym
pustką domem i nie wiedział już sam co robić. Jego załadowany po dach samochód
był wyziębiony niczym lodówka od momentu w którym padła klimatyzacja i
właściwie szybciej by się poruszał gdyby go Jay pchał, niż gdyby go odpalił i
chciał ruszyć. Jego rzeczy były wciśnięte do środka jak popadnie. Nie miał
pięciu banknotów, które by mógł nazwać swoimi i żadnych perspektyw. Święta
z rodziną miały mu pomóc się pozbierać.
Teraz przerażająca samotność, która na niego czekała w
ukochanym domu paraliżowała go i ogłupiała. Stał jak słup soli na trzaskającym
mrozie niezdolny się ruszyć. Ciemny parterowy budynek, otoczony ozdobnym
płotkiem z kutego żelaza, nie zachęcał do wejścia. Okna wręcz odstraszały
ziejąc przeraźliwą pustką. Małe krzewy i drzewka posadzone przed domem,
straszyły ponurymi cieniami na śnieżnobiałej pierzynce ze śniegu. Ścieżka była
zasypana tak, że śnieg trzeszczał pod jego stopami. Nawet czarna metalowa
furtka skrzypiała przeraźliwie. Podjazd był pokryty puszystą kołderką niczym
nieskalanego śniegu, który padał cały dzień. Nie miał odwagi zrobić kroku, aby
odcisnąć na nim swoje ślady.
W środku nie czekało go nic… ale i iść nie miał gdzie.
Czy w ogóle czeka go coś dobrego?
Przerażający krzyk i łomot rozdarł ciszę nocną, natychmiast zmieniając
krew Jaysona w lód.
Przez kilka sekund nie potrafił zrozumieć skąd dochodzi larum.
Miał problem, aby w ogóle ogarnąć sytuację. Nie wiedział co się działo,
ani gdzie patrzeć. Rozglądając się w panice, poczuł jak oczy wychodzą mu z
orbit na widok czerwono odzianej postaci, zsuwającej się z impetem z jego
dachu. Postać rozpaczliwie czepiała się oblodzonych dachówek i zrywających się
pod naporem kabli, i lampek. Nic jednak nie potrafiło zatrzymać go, ani
powstrzymać impetu z jakim zjeżdżał w dół. Kilka sekund później już wisiał na
gzymsie, nadal się ześlizgując. Sekundy w których zawisł na moment na krawędzi,
z jeszcze większą determinacją walcząc o ratunek, były chyba najdłuższymi w ich
życiu.
Jay automatycznie, na nogach zesztywniałych ze strachu i
szoku podbiegł kilka ostatnich metrów, które dzieliły go od drzwi wejściowych, myśląc
gorączkowo. Nie miał bladego pojęcia co robić, ale wyciągnął ręce do góry
myśląc tylko o tym czy zdoła złapać, rozpaczliwie walczącą o uchwyt osobę.
Absurd tego pomysłu nie docierał do jego skołatanego,
adrenaliną odrętwiałego mózgu.
Święty Mikołaj z kolejnym rozpaczliwym krzykiem runął w
dół, machając rękami i nogami. Sekundę później wylądował na nim plecami, praktycznie
przygniatając go całym ciężarem ciała. Nawet nie miał czasu się zaprzeć, kiedy
złapał go za szeroki pas. Obaj runęli jak tona cegieł.
Żebra Jaysona zaprotestowały zapierającym dech w
piersiach bólem. Cała prawa strona zapłonęła żywym ogniem. Łzy stanęły mu w oczach, a oddech utknął w gardle. Przez
całe ciało jak echem przepłynęła mu fala kości–topiącego cierpienia. Mikołaj, wydawało
się Jaysonowi, przez wieczność leżał nieruchomo, by w końcu ze stęknięciem zacząć
potrząsać głową jakby zwalczając oszołomienie. Przyprawiło to ciało Jay'a o
kolejną falę mdlącego bólu. Głuchy jęk wyrwał mu się z odmawiających współpracy
płuc, bo Mikołaj znieruchomiał na moment po czym nieporadnie, gramoląc się i męcząc
obrócił się na brzuch już całkowicie przyciskając otumanionego Jay'a do ziemi,
wgniatając go automatycznie głębiej w śnieg.
Kilka sekund trwało zanim którykolwiek z nich mógł nabrać dość
powietrza, aby wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Każdy wdech był jak przełykanie drutu kolczastego.
Czerwono odziana postać w końcu z jękiem rozpaczy,
nieporadnie i z pośpiechem odgarnęła mu z twarzy śnieg. Po sekundzie
wahania przyłożył mu ucho do ust, najprawdopodobniej, aby upewnić się, że Jay
nadal oddycha. Długie, pełne niewysłowionej ulgi westchnienie wyrwało się z ust
Mikołaja, rozwiewając przekrzywioną sztuczną brodę. Jayson przyłączył się z
dużo bardziej bolesnym, próbując zwalić z siebie wielkiego
durnia. Nie miał jednak dość sił na to, zwrócił przynajmniej za to jego uwagę na siebie, tak że ich oczy spotkały
się. Mężczyzna ucieszony, zamyknął na moment oczy z nieopisanej radości i ulgi. Po czym poklepał go po policzku, następnie spojrzał na niego i z przejęciem,
drżącym głosem wyznał:
– Jestem gejem…
Mali pacjenci szpitala Memorial byli przeuroczy. Zabawni,
słodcy i bardzo zajmujący. Potrafili wyssać z człowieka całą energię,
nawet się nie męcząc. Choroba o tej porze roku nie miała znaczenia. Nie dla
nich w każdym bądź razie, bo niewiele rzeczy mogło zdusić w nich
świątecznego ducha. Wigilia Bożego Narodzenia była szczególna. Mike potrafił
zrozumieć ich potrzebę radości, nadziei… no i uwielbienie dla prezentów, które
im zaniósł. Nie potrafił powiedzieć „nie” na widok lekko drgającej bródki czy
wielkich szklących się, w ich nie–całkiem niewinnych oczkach, łez. Był
bezradny, kiedy wielki szczerbaty uśmiech popierał kolejną szaloną prośbę.
Minusem było jednak to, że był poważnie spóźniony i cały
skrupulatnie zaplanowany dzień posypał się jak domek z kart. Nie chciał jednak
przyznać się nawet sam przed sobą, że wziął na siebie za dużo obowiązków.
Lubił czuć się potrzebny. Chciał czuć się potrzebny.
Pragnął akceptacji i przyjaźni. Logiczne więc wydało mu się, że najpierw musi ją
dawać, skoro spodziewał się ją otrzymywać. Zwłaszcza w święta. To przecież był
magiczny czas.
Teraz spocony, zmęczony i głodny wdrapywał się w wielkim,
ograniczającym ruchy stroju Świętego Mikołaja na dach swojego sąsiada. Miało być tak prosto. Drabina i hop. Pięć minut i gotowe. Jedno ze
złączy doprowadzających prąd do setek lampek, które pracowicie zawieszał
wcześnie rano tego dnia, najwyraźniej nie stykało i cały budynek pogrążony był
w ciemnościach. Nawet lampki na drzewkach przed domem nie świeciły. Wkurzało go
to, bo napracował się jak idiota. A małą Rosę Layland spotka nie lada
rozczarowanie.
To miała być niespodzianka dla małej dziesięcioletniej dziewczynki,
kiedy wróci od babci i dziadka. Dlatego też myślał, że miał czas, aby się z tym
uporać zanim wrócą z tygodniowego wyjazdu. Tak się zresztą umówił z rodzicami
małej. Wszystko miało być przygotowane na ich powrót. Jedyną pozytywną stroną
całej tej sytuacji było to, że Laylandowie z jakiegoś powodu jeszcze nie
wrócili i przynajmniej miał okazję poprawić błąd.
Dysząc jak parowóz przeklął własną głupotę. Powinien
przynajmniej wyciągnąć poduszkę, która imitowała jego wielki brzuch. Strój
odziedziczony po dużo grubszym wuju praktycznie wisiał na nim i pomysł
z poduszką wydał mu się taki wspaniały.
Wtedy.
Teraz ledwie zipiąc przepełznął naprzód domu sprawdzając ostatnie ze złączy. Jeśli to nie było to, to już nie miał pojęcia co się mogło stać. Z całą pewnością to nie mogły być żaróweczki, bo każdą sprawdził przed powieszeniem ich na dachu. Cokolwiek to było, pewne było, że nie naprawi tego po ciemku i będzie musiał wrócić rano.
Wtedy.
Teraz ledwie zipiąc przepełznął naprzód domu sprawdzając ostatnie ze złączy. Jeśli to nie było to, to już nie miał pojęcia co się mogło stać. Z całą pewnością to nie mogły być żaróweczki, bo każdą sprawdził przed powieszeniem ich na dachu. Cokolwiek to było, pewne było, że nie naprawi tego po ciemku i będzie musiał wrócić rano.
A to miał być jego pierwszy wolny dzień. Tak bardzo się
ucieszył, że wreszcie odpocznie. Mógłby się wyspać. Może nawet nie musiałby wcale wstawać cały dzień. Choć czuł się z tym podle, to był zadowolony,
że jego rodzice mieli wrócić dopiero w drugie święto, a reszta rodzinki
miała zjawić się dopiero na Sylwestra, którego hucznie miała wyprawiać jego
mama. Potrzebował chwili wytchnienia i czasu dla siebie.
Zirytowany tym, że rękawiczki utrudniały mu sprawdzanie
kabli, klęknął na stromym dachu drżąc wewnętrznie i zdjął je ze złością.
Nie
jest wysoko, nie jest wysoko, nie jest wysoko – powtarzał w myślach starając się zapanować nad
strachem.
To był przecież tylko parterowy dom. Kilka metrów najwyżej. Nie śmiał jednak spojrzeć przez ramię w dół.
To był przecież tylko parterowy dom. Kilka metrów najwyżej. Nie śmiał jednak spojrzeć przez ramię w dół.
Syknął na pierwszy kontakt z oblodzonymi dachówkami. Od
klęczenia bolały go kolana. Był przepocony pomimo panującego mrozu.
Z całych sił wcisnął wtyczkę… i nic.
Światełka się nie zapaliły. Z rezygnację wpełzł trochę wyżej
potrząsając kolejnym złączem. Skóra ręki na której się podpierał zaczęła
przywierać do lodu, więc ze złością szarpnął się.
Głośne trzaśnięcie drzwi od samochodu w tym samym
momencie było tak zaskakujące, że poderwał się na miejscu z przerażenia.
Chwiejąc się i tracąc oparcie na śliskiej powierzchni z głośnym krzykiem
zaczął błyskawicznie staczać się na dół. Panika zaparła mu dech w piersi,
przyprawiając o mdlący strach. W ciemnościach, na oślep próbował złapać się
czegokolwiek, ale kable lampek nie miały szans go utrzymać. Może co najwyżej trochę spowalniały. Nogi obute w
ciężkie buciory nie znajdowały oparcia, a ciężar jego własnego ciała tylko
zwiększał impet z którym się zsuwał.
Oszołomienie paraliżowało mu mózg. Nie mógł uwierzyć, że
to się dzieje naprawdę.
Nawet nie potrafił dać wiary, że to tak długo trwa. Całą
wieczność spadał. Strach sparaliżował go, a jego umysł wirował.
Od myśli. Chaotycznych, strasznych, rozpaczliwych.
Od strachu przed bólem.
Od żalu.
Gdyby
tylko miał jeszcze jedną szansę wszystko zrobiłby inaczej. Spróbowałby żyć
naprawdę.
Ale nie miał, bo rozdzierający mu ręce ból był tego
najlepszym dowodem.
Zaraz skręci sobie kark i nic nie mogło go uratować.
Ostra krawędź gzymsu wbiła mu się w brzuch i przez jakiś
szaleńczy ułamek sekundy nadzieja odżyła w nim, bo może miał jeszcze szansę na
to, aby wszystko naprawić, aby być szczęśliwym. Zakochać się.
Zawisł na moment. Z przerażającą rozpaczą jednak szybko uświadomił
sobie, że nie jest wstanie utrzymać się na oblodzonym murze. Ślizgał się,
szamotał, spadał. Nie był wstanie uratować się…
Lot był krótki. Dech zapierający. Mrożący strachem krew w
żyłach. Ogarniający beznadzieją.
Zderzenie z innym człowiekiem było wręcz ogłuszające.
Totalnie, absolutnie szokujące. Bardziej zaskakujące niż sam upadek.
Jęcząc i krzycząc obaj padli na zaścielający przejście
śnieg. Wstrząs targnął ich wnętrznościami. Uderzenie zamroczyło. Nie miał sił
otworzyć oczu. Ciemność go przerażała. Powietrze lodowate i ostre rozdarło
mu płuca.
Ofiara uderzenia zawyła z bólu. Mike jak w transie otrząsnął
się próbując zrozumieć co się właściwie stało. Gruby gąbczasty kombinezon,
który miał pod strojem nie całkiem zamortyzował grzmotnięcie, ale w jakimś stopniu
ochronił i jego, i człowieka na którego spadł jak kupa nieszczęść. Ból
oślepiał go, ale żył…
Żył!
Nie do końca był tylko pewien czy mężczyzna na którego spadł
przeżyje. Musiał przekonać się jak najszybciej.
O
Boże, o Boże, o Boże… żeby tylko żył. Żeby żył…chyba sobie nie daruję jeśli coś
mu się stanie!
Przerażone ciemne oczy wlepiały się w niego w
oszołomieniu, kiedy niezbyt delikatnie, skostniałymi, obolałymi dłońmi zgarnął
śnieg z twarzy najprzystojniejszego mężczyzny jakiego kiedykolwiek widział
na oczy. Zatkało go.
Mężczyzna oddychał, a nawet mamrotał lekko przytłumionym
głosem, w końcu zaczął się pod nim wić.
Fala ulgi zalała go tak szybko, że praktycznie stracił
przytomność, od nagłego uderzenia krwi do mózgu.
Obaj żyli.
OBAJ
ŻYLI!
Mike tylko jedną myśl miał w głowie jak zaciętą taśmę.
– Jestem gejem…
Nie do końca było wiadomo który z nich bardziej był zdziwiony. Michael Walkers po raz pierwszy wyznający to na głos, schrypniętym, przepełnionym strachem głosem czy wykrzywiony bólem, jęczący i krztuszący się nieznajomy.
Ciemnowłosy mężczyzna znieruchomiał, kiedy w końcu
dotarło do niego znaczenie słów, które usłyszał i ponownie przyjrzał mu się
walcząc o oddech.
– Super! Ja też! Co w związku z tym? – wycharczał, ponownie próbując się wyswobodzić z pod jego
ciała. Niewiele mniejszy, ale najwyraźniej szczuplejszy niż prawie
stukilogramowy Mike, miał problem z zaczerpnięciem głębszego oddechu. Mike
jak porażony prądem poderwał się, zsuwając się ze swojej ofiary, jednocześnie zrywając
z siebie czapkę i sztuczną brodę. Panika na nowo zalała jego umysł.
– O mój Boże! O mój Boże! Przepraszam! Jezu słodki… Mój Boże.
– Klęknął przy leżącym bojąc się go nawet dotknąć. Nieznajomy zwinął się w
kłębek znów kaszląc i plując. – Jezus Maria! Tak mi przykro! – powtarzał w
kółko próbując zdecydować w oszołomieniu czy powinien pobiec do domu, aby
zadzwonić po pogotowie, czy raczej zostać przy zwijającym się z bólu
mężczyźnie. – Zaraz wezwę ambulans. Czekaj! Wszystko będzie dobrze! To nie
potrwa długo. Tylko się trzymaj!
– Nie – wychrypiał mężczyzna łapiąc go za rękę
zadziwiająco mocno. – Nic mi nie jest.
– Boże! Jak to nic panu nie jest! Skąd pan może
wiedzieć?! Może mieć pan wstrząs mózgu, albo coś połamane. Nie powinien się pan
ruszać! BOŻE! To mogą być obrażenia wewnętrzne! – Mike czuł jak panika zaciska na nim lodowate
palce. Sam już nie czuł żadnego bólu. Wszystko jak ręko odjął, kiedy uświadomił
sobie, że nie tylko mógł sam zginąć, ale na dodatek poważnie okaleczyć drugą
osobę. Leżeliby połamani, z roztrzaskanymi głowami na mrozie, dopóki ktoś
nie znalazłby ich na drugi dzień. Realizacja tego, sprawiła, że świat zawirował
mu przed oczyma. Tylko głośny okrzyk nieznajomego przywołał go z powrotem do
rzeczywistości.
– KURWA JAK TO BOLI!!! – wrzasnął brunet, starając się bez
powodzenia podnieść. – To chyba tylko żebra. Są stłuczone. Nie sądzę, abym
sobie coś złamał.
– Nie! – Mike prawie rzucił się na niego, aby go powstrzymać.
– Nie wstawaj! To niebezpieczne!
– Najbardziej zagrożone w tym momencie są moje jaja –
parsknął, starając się odepchnąć od siebie wielkiego osiłka, Jay. – Zaraz je
sobie odmrożę na tym mrozie!
– Jezu! Przepraszam! – Mężczyzna odskoczył na bok i
klękając po raz kolejny nad Jay’em, ostrożnie pomógł mu się podnieść do pozycji
siedzącej.
– Ooch…och, umm…ach. Tak…uffff… spoko, wszytko okeeej. Po prostu
pomóż mi – wystękał Jayson widząc, że tamten znów ma ochotę pchnąć go, aby
leżał.
– Nie wiem co robić! – przyznał Michael przeczesując
swoją zmierzwioną czuprynę obiema rękami.
– Zaprowadź mnie do domu… – Zasugerował delikatnie
poszkodowany, starając się pozbierać psychicznie i fizycznie po całym tym
nieoczekiwanym wypadku. Przyznać jednak musiał, że nie jest w stanie poradzić
sobie bez pomocy. Nie był nawet pewien czy nogi go utrzymają. Niepewne,
zdezorientowane spojrzenie pochylającego się nad nim przystojnego Mikołaja
uświadomiło mu, że facet nie wie o czym on mówi. – Nazywam się Jayson Layland i
moi rodzice mieszkają tu. – Skinął głową w stronę drzwi wejściowych.
– O cholera! – Mężczyzna zachłysnął się z zaskoczenia.
Jay mogąc już skupić się na czymś więcej niż tylko żelazna
obręcz ściskająca jego żebra i wyciskająca jego wnętrzności przez odbyt,
spojrzał po raz kolejny na sprawcę całego zamieszania. Facet wyglądał jak
przerażony, zagubiony Bambi z szeroko rozwartymi, ślicznymi ciemnymi oczyma.
Światła padało na nich akurat tyle, aby się w nich odbić i pozbawić Jay’a
koncentracji.
O
czym to oni…
Aaa… odmroził sobie właśnie tyłek, a wyglądało na to, że
jeszcze może z niego zrobić użytek.
Natychmiast i automatycznie wymierzył sobie solidnego
mentalnego kopa, poprawiając potężnym klapsem, za samo myślenie w ten sposób.
To właśnie miedzy innymi jego ‘wewnętrzna szmata’ wpędziła go w połowę kłopotów, które miał. Całą resztę miał, bo był idiotą.
– Tak, o cholera – wymamrotał. – Lepiej bym tego nie ujął.
– Wolno i ostrożnie ze wstrzymanym oddechem zaczął się powoli unosić. Miał już
dość śniegu i wilgoci. Istniała poważna obawa, że jego spodnie zamarzły,
a dokładniej rzecz biorąc przymarzły do jego tyłka. Co nie było przyjemnym
doświadczeniem. Jego skórzana kurtka teraz już była z całą pewnością sztywna
jak zbroja.
Mike zerwał się i praktycznie uniósł go w swoich dość
potężnych ramionach obawiając się, że może upaść albo coś i znów zrobić sobie
krzywdę.
No, w każdym bądź razie większą niż do tej pory.
Jayson musiał przyznać, że był pod wrażeniem. Na
szczęście nie wymyślono jeszcze tortur, które wydobyłyby z niego to zeznanie.
Puchaty, miękki Mikołaj wolno i wyraźnie niechętnie
opuścił go, i pozwolił stanąć na własnych nogach, kiedy uznał sapnięcie
Jay’a za protest.
– Drzwi są otwarte – powiedział skrępowany, machając w
tamtym kierunku ręką. Lekko zażenowany mocno objął Jaysona w pasie i zaczął
holować go do wejścia. – Byłem zostawić zakupy zanim jak kretyn wlazłem na dach
w całym tym wdzianku – paplał nerwowo. – Powinienem był poczekać. Albo
przynajmniej się przebrać… ale nieeee… nie wiem co mi strzeliło do głowy…
Jayson zmrużył oczy zasłaniając się przed, nagle zapalonym
przez swojego towarzysza, światłem. Niewiele potrafił dostrzec na początku, a
już z całą pewnością nie bardzo potrafił nadążyć za trajkotaniem
pomagającego mu faceta, ale i tak zachłysnął się na widok niezmienionego od lat
dużego holu. Z nadzieją zerknął w bok, gdzie były drzwi prowadzące do
salonu i kuchni, które stały teraz otworem. Mimo, że wewnątrz było
niewiele światła padającego z wielkiego żyrandola w holu, od razu wiedział, że mógłby
przez niego przejść z zamkniętymi oczyma i nie potknąć się ani razu. Na pamięć
znał każdy zakamarek tego domu.
– Chodź położyć się na kanapę. – Mike starał się
zdecydować co właściwie powinien zrobić. Miał ochotę usiąść i schować głowę w
dłoniach, udając, że wcale go tu nie ma. Nie mógł jednak tego zrobić. Przede
wszystkim powinien się opanować i odzyskać swój stoicki spokój, i wreszcie
zapanować nad niekontrolowanym drżeniem nóg. Wypadałoby też chyba, aby upewnił
się co do stanu zdrowia człowieka, którego niemal wprasował w ziemię. – Pomogę
ci zdjąć kurtkę i bluzę, bo chciałbym zobaczyć czy nic ci na pewno nie dolega.
Nawet nie protestuj – zawołał zanim Jay zdołał otworzyć usta. – Albo to, albo
wzywam lekarza…?
– Okej, okej… –
Jay wiedział kiedy się poddać, a brak możliwości wzięcia wystarczająco
głębokiego oddechu, aby się kłócić to chyba był ten moment. Nie sądził jednak,
żeby był poważnie ranny. Może lekko przytajony i trochę wstrząśnięty, ale z
całą pewnością nie groziło mu żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo.
– Dobrze. Daj.
Nie bez małych oporów mokra kurtka Jaysona znalazła się
na podłodze. Zanim zdołał się połapać już stał drżąc z zimna w czarnych
bokserkach, skarpetkach, i lekko przykusej podkoszulce, którą miał pod bluzą
z kapturem. Jak nastolatek pierwszy raz rozbierający się przed mężczyzną
nie wiedział co zrobić z rękoma. Zasłanianie krocza jednak wydało mu się
głupie. Zwłaszcza, że wzrok jego towarzysza zdawał się go pieścić, wolno i
skrupulatnie sunąc po jego ciele.
– Z–z–z–ziimmnnoo m-m-mi – wymamrotał szczękając zębami,
w końcu decydując, że idiotycznie się czuje jako jedyny rozebrany w pokoju.
– O cholera! – Mike walnął się w czoło otwartą dłonią,
wyraźnie zmieszany. Jak strzała pognał do gazowego kominka zdobiącego ścianę główną i włączył go.
Potem pogalopował do termostatu i podkręcił dodatkowo ogrzewanie, cały czas
włączając po drodze lampki. W końcu wpadł do kuchni i moment później
elektryczny czajnik zaczął syczeć przyjemnie.
Drżąc w dalszym ciągu, praktycznie niekontrolowanie, Jayson
wodził zszokowanym wzrokiem za mężczyzną. Poruszał się po domu z pewnością
siebie stałego bywalca. Najwyraźniej czuł się jak u siebie, choć on
osobiście bladego pojęcia nie miał kto to był. Pewne było, że musiał bywać tutaj bardzo często.
Dziwne uczucie ścisnęło mu żołądek.
I
co do cholery robił na dachu jego pustego, ciemnego domu w stroju Świętego
Mikołaja?
Niedorzeczne, dziecinne i lekko zabawne podejrzenie,
które przyszło mu do głowy wyparł natychmiast, parskając na samego siebie
ironicznie. Był idiotą.
Święty
Mikołaj nie istnieje! Phi!
Mike zaniepokojony przybiegł natychmiast z ręcznikiem i
starym kocem jego matki w rękach.
– Dobrze się czujesz? – zapytał z przejęciem,
jednocześnie tarmosząc go za koszulkę.
Tym razem Layland poczuł się w obowiązku zaprotestować. Chwycił
rąbek koszuli i obciągnął prawie do kolan. Zignorował też rumieniec zalewający
jego dekolt i szyję.
– Whoaha… spokojnie. Momencik. – Kiedy zaskoczony Mike znieruchomiał,
patrząc na niego prawie ze strachem, Jay zmiękł. Całe powietrze z niego
uleciało. Tak jak i zazdrość, choć nie wiedział z czego się brała. – Może się
choć przedstawisz zanim mnie rozbierzesz?
– O! – zawołał Mikołaj rozdziawiając z zaskoczenia usta. Nieśmiały,
zażenowany uśmiech wypłynął na jego lekko różowe, ponętne wargi. Odpowiedział
cicho, rzucając mu nieśmiałe spojrzenie spod długiej firanki miodowych rzęs. –
Przepraszam. Całkiem o tym nie pomyślałem. Nazywam się Michael Walkers. I
choć to pewnie banalnie zabrzmi… jestem synem sąsiadów.
Jayson uśmiechnął się, jakby mimo swojej woli.
Przecież
on nadal mógł być maniakalnym mordercą, prawda?
– Walkers? Chyba nie kojarzę…
– To dlatego, że wprowadziliśmy się jakiś rok temu. Pani
Carla Moor sprzedała nam dom po śmierci męża i przeprowadziła się do brata. –
Mike wzruszył ramionami najwyraźniej wyczerpując temat. Nie chciał ryzykować wściekłości
Jay’a jeśli by przez przypadek parsknął, że wiedziałby gdyby częściej
kontaktował się z mamą. – Zdejmuj to – zażądał sam dziwiąc się własną
stanowczością i śmiałością. Nie chciał jednak tego analizować w tym
momencie. Zwłaszcza, że najwyraźniej zaskoczył swojego gospodarza tak iż ten
nie protestował, kiedy stracił koszulkę. – O cholera!
Okrzyk Mika sprawił, że również Jayson spojrzał na swoje
obite, lekko otarte i posiniaczone żebra. Cała jego szczupła, lekko muskularna pierś wyglądała jakby zderzył się... no cóż ze spadającym człowiekiem.
Rano
to będzie bolało jak sam skurczybyk.
– Nie jest źle – zapewnił tak siebie jak i nagle
blednącego towarzysza. – To tylko tak wygląda…
– Tak mi przykro – Michael nieświadom własnego ruchu
przesunął palcami po zaczerwienionym i obitym ciele, wodząc po nim delikatnie
i z fascynacją. Dopiero gęsia skórka, która obsypała ładnie
zdefiniowaną, gładką pierś Jaysona, przykuła jego uwagę do tego co robi.
Zaczerwieniony tak, że mógł konkurować z kolorem swojego kostiumu, chwycił koc
i owinął stojącą spokojnie, lekko trzęsącą się postać. Zaledwie ostatkiem
woli i rozsądku, udało mu się zwalczyć jęk żalu, kiedy kremowobiała skóra i
piękne ciemnoróżowe, zmienione w kuszące czubeczki sutki, zniknęły z jego
pola widzenia.
Musiał
się wziąć w garść!
– Spokojnie. – Jayson siadł na kanapie z ulgą. Cieszył
się, że będzie mógł ukryć reakcję swojego ciała na rozpalone spojrzenie, którym
obdarzył go Michael. Już mu nie było nagle zimno. Za to czuł, że drżenie z
zewnątrz przeniosło się do jego wnętrza. Nie pomogło sytuacji to, że większy
mężczyzna uklęknął przed nim i z wigorem zaczął wycierać jego ciemnobrązowe
włosy, nadal jeszcze lekko przymrożone, ale już topniejące od ciepła. Byli tak blisko siebie, że ich oddechy się mieszały.
To było jednocześnie żenujące i przyjemne. Przez ułamek
sekundy ich oczy spotkały się i napięcie, które wytworzyło się z powodu tego
jednego spojrzenia, onieśmieliło ich obu.
– Czego byś się napił? – Mike zaróżowiony po uszy,
opuścił spojrzenie, żałując w duchu, że koc tak szczelnie okrywa ciało Jaysona,
na które nie miał okazji się napatrzeć. Nawet nie śmiał marzyć, że następna
taka okazja mu się nadarzy. O decyzji, którą podjął spadając nawet nie chciał
myśleć. – Kupiłem mleko, jajka, pieczywo i kilka innych drobiazgów na przyjazd
twoich rodziców. Twoja mama mówiła, że wszystko inne już dawno ma kupione. – Wskazał
wielką choinkę w rogu. – Przywiozłem drzewko, abyście mogli je razem dziś
ubrać, ale… – Spojrzał na milczącego, sztywno siedzącego Jaysona. Jego mina nie
wyrażała nic. Co chyba było najbardziej przerażające. – Ale nie przyjechali…
przepraszam, nie wiem co się stało.
– Śnieżyca – wymamrotał w końcu Jay. Zagubiony i
przytłoczony nagle. Jego rodzina najwyraźniej miała godnego następcę na jego
miejsce. Przystojnego i najwyraźniej troskliwego. Co on właściwie tu robił?
Widząc, że Mike marszczy brwi, dodał tonem wyjaśnienia. – Nie mogą wyjechać od
dziadków. Utknęli tam… prawdopodobnie na całe święta. – Przełknął ślinę, przez
nagle, zaskakująco suche gardło. – Nikt nie chce pracować w taki czas… nie
powinien musieć…
– O!... och… tak mi przykro. – Mike zamrugał zaskoczony.
Cokolwiek Jay czuł było chyba bardzo bolesne, bo jego twarz zapadła się i spochmurniała.
Miał ochotę go przytulić, pogłaskać przygarbione plecy. Ucałować jego lekko
drżące, nadal sine usta i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. – Może jednak
uda im się wrócić.
– Po co? – Jay odsunął od siebie ręce Mike'a i ręcznik.
Chciał, aby całkiem się odsunął. Nie chciał współczucia. Nie chciał mieć
pięknego mężczyzny u swych stóp. Bo dla niego, choć to był pierwszy taki
przypadek, to jednak nigdy nie kończyło się dobrze. – Lepiej jak tam zostaną i
spędzą udane, spokojne święta, a nie podróżują kilka godzin, tylko po to, aby
przygotowywać tutaj wszystko na szybko…
Michael niechętnie uniósł się i gestem nakazał położyć
się Jay’owi na poduszkach kanapy. Nie wiedział co powiedzieć. Smutek jego
towarzysza ściskał go za serce. Szybko i skutecznie opatulił go kocem, choć tamten protestował i parskał, że sam się może o siebie zatroszczyć.
– Czego więc się napijesz? Kawy, herbaty z cytryną,
kakao? – zapytał, wycofując się do kuchni. Potrzebował momentu w samotności, aby
pozbierać na tyle, żeby móc logicznie myśleć i to nie na temat tego jak bardzo
podobał mu się ten lekko gburowaty, zagubiony mężczyzna.
– Burbona, wódki, może być whisky – padła ponura odpowiedź.
– O nie. Niestety to by było nierozsądne. – Mike
zaprotestował automatycznie. – W razie konieczności, nie mógłbyś wziąć żadnych
środków przeciwbólowych.
– Cholerny świętoszek… – wyszeptał Jay za znikającą
postacią.
Tacy byli najgorsi. Piękni. Idealni. Zazwyczaj zajęci albo niewierni. Zbyt nadęci i zarozumiali dla własnego dobra. Przyjechał do
domu, aby wyrwać się z bezsensownego kręgu seksu, nieudanych związków, zdrad i
niepewnego jutra. Beznadzieja zżerała go od środka. Beznadzieja i wstyd. Był płytkim,
pustym człowiekiem. Jedyne co miał to wielkie mniemanie o sobie. I jak to się
dla niego skończyło? Wrócił do domu z podwiniętym ogonem.
Do domu w którym najwyraźniej już ktoś inny zajął jego
miejsce. Nie potrafił się nawet zmusić, żeby czuć coś więcej niż smutek.
Michael z lekkimi rumieńcami wywołanymi ciepłotą, którą odczuwał w swoim obszernym kostiumie,
wniósł do salonu tacę z parującymi kubkami.
– Napij się, żeby się rozgrzać. Ja skoczę do domu założyć
na siebie normalne ubranie i zaraz wracam. Nie ruszaj się z kanapy – zarządził
stanowczo, nie mogąc się jednak zmusić, aby spojrzeć w oczy Jaysona. – To na
wypadek, gdyby zakręciło ci się w głowie, więc się nie sprzeczaj. Ja będę
dosłownie za pięć minut i zrobię ci coś do jedzenia.
Wypadł z domu zanim Jay tak na dobrą sprawę miał okazje
zaprotestować.
W końcu
był w stanie sam zająć się sobą.
Z głuchym jękiem usiadł, przytrzymując swoje protestujące
żebra i opatulając się ściślej kocem, ruszył do swojego dawnego pokoju. Miał
nadzieję, że jeszcze jest jego. Może już dawno został przerobiony na składzik? W
końcu nie był w domu pięć lat. Zaraz po skończeniu szkoły średniej wybył w
wielki świat wierząc, że go może zawojować. Że potrzebuje w swoim życiu czegoś
więcej niż miało do zaoferowania małe, zapyziałe miasteczko. No może, nie takie
małe. Dwadzieścia pięć tysięcy ludzi to nie tak mało w końcu. Jemu jednak
wydawało się, że potrzebuje przynajmniej pół miliona nieznajomych, aby być szczęśliwym.
Połowa domu była przeznaczona na sypialnie. Wielka,
przestronna z małą łazienką dla jego rodziców. Druga zaraz po prawej dla jego
małej siostry, łazienka i pokój dla niego. Druga połowa domu to była
przestronna kuchnia z wielkim stołem, oddzielony wysokim blatem salon i pokój rekreacyjno–gościnny.
Nic się nie pozmieniało. Może tylko z wyjątkiem kolorów ścian i zasłonek. Dywan
w holu też był nowy.
Dech w piersi mu zamarł, gdy otworzył drzwi do swojego
pokoju. Oczy zapiekły, rozmazując widok. Nic się nie zmieniło. Równie dobrze
mógł wyjść rano do szkoły lub pracy, a nie pięć lat temu ze złością
i krzykiem: jaki to niezrozumiany, stłamszony i dorosły był. Dziś w wieku
dwudziestu trzech lat czuł się jak dzieciak. Głupi, zarozumiały dzieciak, który
nie miał szacunku ani dla swoich rodziców, ani dla samego siebie.
Znieczulając się na ból, całkiem już nie fizyczny dręczący
jego dusze, upuścił koc na podłogę i poczłapał do łazienki. Zimno kafelek mogło
konkurować z zimnem jego przemarzniętych stóp. Nie spojrzał w lustro wyjmując
puszysty ręcznik z szafki. Nie miał na to sił. Wszedł pod prysznic zanim woda
zdołała się nagrzać, ale było mu wszystko jedno. Gdzieś tam kołatało mu się po
zakamarkach umysłu, że tak się powinno robić, gdy ktoś przemarzł. Zbyt ciepła woda mogła być niebezpieczna w takich sytuacjach. On po prostu
chciał z siebie spłukać zapach strachu i zmęczenie zaciskające jego mięśnie w
ciasne knoty.
Nigdy chyba jeszcze nie był tak przerażony jak w momencie
kiedy zobaczył Świętego Mikołaja… tfu… Michaela Walkersa spadającego z dachu
jego domu. Wszystkie najgorsze scenariusze przeleciały mu przez mózg jak
zawieja śnieżna. Oczyma wyobraźni widział go leżącego na dole z wykrzywioną
groteskowo głową, pod nierealnym kątem i z rozrzuconymi na boki rękami i
nogami. Dziewiczo biały śnieg znaczyła ciepła, parująca czerwona krew.
Był posrany ze strachu.
Myślał tylko o tym, co zrobić, aby go ocalić.
Na myśl mu nie przyszło, że w ostatecznym rozrachunku to
on będzie bardziej poobijany.
Nie żałował jednak tego co zrobił. Nie wybaczyłby sobie,
gdyby nie pomógł. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo długiego czasu był z
siebie dumny.
Cholera, zaś wychodziła na wierzch jego arogancja i
zarozumiałość.
Każdy inny zrobiłby to, bo tak trzeba. A on się nadymał,
jakby nie wiadomo co takiego zrobił.
Był żałosny
Ubranie stroju Świętego Mikołaja nie było łatwe. Zwłaszcza
bez pomocy. Gruby piankowy kombinezon wkładany pod kostium miał imitować
pełniejsze kształty postaci. Wuj Mike’a do którego należał w oryginale, miał
jednak większy… mięsień piwny i stąd pomysł z jego ukochanym jaśkiem. Teraz wydobycie
się z niego było równie skomplikowane.
Tym bardziej, że Michael spieszył się. Drżał o zdrowie
i bezpieczeństwo Jaysona, i obawiał się zbyt długo pozostać z własnymi
myślami. Śliski, lekko wilgotny materiał stawiał opór. Szeroki pas przytrzymujący
jego poduszkę za nic nie chciał się rozpiąć, a wysokie buty utknęły na dobre. Już
sam nie wiedział od czego zacząć rozbieranie. Miał wszystkiego dość.
Był
zmęczony, spocony, głodny i obolały wewnątrz. Miał serce
w gardle od chwili w której ujrzał rozebranego Jaysona Laylanda
i z przerażenia
drżały mu kolana. Szczupły i muskularny mężczyzna, sprawiał wrażenie
pewnego siebie, wręcz aroganckiego. Wiedział, że ze swoimi długimi do
podbródka, potarganymi włosami, kwadratową, przystojną twarzą i idealnie
wystylizowaną cienką bródką okalającą jego żuchwę i podbródek był
seksowny, i kuszący. Przeraźliwie jasnoszare oczy
wwiercały się w człowieka, kiedy zerkał ze zmarszczonymi brwiami. Proste
i dość grube nadawały mu gburowatego wyglądu. Nie zmieniało to faktu
jednak, że był idealny w oczach Mika. Piękny, seksowny, wspaniale
zbudowany. Wielka gula tkwiła mu w gardle i nie dało rady jej się
pozbyć, bez względu na to ile razy przełykał, kiedy wyobraźnia podsuwała mu obrazy, jak wolno i kusząco ściągał mu bokserki wzdłuż długich, lekko pokrytych ciemnym włosem nóg.
Podniecenie, bolesne i niespodziewane uderzyło w jego ciało jak świąteczny tir coca-coli. Miał ochotę zabronić sobie. Odruchowo. Z przyzwyczajenia. Chciał udawać, że nic nie czuje. Był przerażony i zażenowany. Nawet gdyby chciał zadziałać, jak podpowiadała mu wyobraźnia, nie wierzył, że jest wstanie pokonać niepewność i obawy.
Był zagubiony...
W końcu walcząc ze łzami cichaczem napływającymi mu do
oczu usiadł ciężko, na łóżku w swoim pokoju. Niemal takim samym jak Jaya.
Głowa ciążyła mu, a oczy podejrzanie piekły, więc zamknął
je i wspierając się na rękach, ukrył twarz w obolałych, obdartych
dłoniach. Nie miał zamiaru płakać. Chciał tylko pokonać zawrót głowy. Już nie
było czego się bać.
W końcu
przecież żył!
A mógł umrzeć. Mógł spaść tak nieszczęśliwie, że
skończyłby sparaliżowany, na łasce i opiece innych. Mógł zabić drugiego
człowieka.
Nie uspakajało jego sumienia to, że przecież nie zrobił
tego specjalnie. Że wypadki się zdarzają. Myśl o tym, co przeżyliby jego
rodzice i rodzeństwo było przytłaczające. Cierpieliby, bo zachował się
nieodpowiedzialnie. Bo wydawało mu się, że wszystkiemu powinien podołać sam,
jeśli ma zasłużyć na szacunek.
Czy to nie było jednak szczytem ironii, że chciał
szacunku, choć sam nigdy nie miał dość honoru i odwagi, aby przyznać kim jest?
Być może całe życie nie mignęło mu przed oczyma, ale za
to mignęło mu to wszystko co już go mogło nigdy nie spotkać. Na co już nie
będzie miał szans jeśli umrze.
Odkąd skończył piętnaście lat wiedział, że coś jest z nim
nie w porządku. Nie chciał się jednak z tym pogodzić. Walczył ze sobą, bo
w swoim buncie i w swojej złości uznał, że należy mu się wybór.
Nie
chciał być gejem i nie zamierzał.
Teraz parskając cynicznym śmiechem nad własną głupotą
wykaraskał się w końcu z kostiumu. Otarł mokre od cichych łez policzki,
przy okazji pozbywając się śnieżnobiałych sztucznych brwi i wąsów. Całkiem o
nich zapomniał. Pewnie wyglądał jak totalny idiota. Zrezygnowany wciągnął na
siebie pierwszą z brzegu kraciastą koszulę i stare sprane jeansy. Nie kłopocząc się skarpetkami wciągnął addidasy i ruszył do lodówki. Chwytając miskę z
zapiekanką, którą zostawiła dla niego matka, ruszył do sąsiada.
Musiał nim się zaopiekować. Tylko tak było fair.
Rozdział drugi
Pierwszy rzut oka na wracającego Michaela i serce Jaya
stanęło na moment. Nie tylko serce. Jego członek zesztywniał w takim tempie, że
cudem było, że jego serce w ogóle miało jakąkolwiek krew do przetłaczania.
Ciemnoblond włosy mężczyzny, dłuższe na górze, z grzywką
lekko opadającą na bok, z tyłu i po bokach krótko przycięte, poznaczone były
rozjaśnionymi słońcem pasemkami. Lekko okrągła twarz z wysoko osadzonymi kośćmi
policzkowymi nadal była opalona, a ciemne wyraziście zrysowane brwi i maleńka
zadziorna bródka, zdobiąca jego szczupły podbródek, nadawała mu lekko
niesfornego wyglądu. Tylko wielkie ciemnobrązowe oczy zdradzały niepewność i
zażenowanie.
Jayson jak w transie przesunął wzrokiem po całej do tej
pory ukrytej przed nim sylwetce.
Ciało Mike’a było czystą perfekcją. Jeśli do tej pory Jay
nie miał swojego ideału to właśnie znalazł. Z hukiem, krzykiem i werblami w
jego skołatanej głowie. Wysoki, potężnie zbudowany, ale nie przesadnie
muskularny promieniował siłą. Trudno było się dopatrzeć na nim choć grama
zbędnego tłuszczu. Wręcz przeciwnie, wszędzie był odpowiednio zaokrąglony.
Długie nogi o silnych udach do perfekcji wypełniały najciaśniejsze, najcieńsze
jeansy jakie na oczy widział. Wszystkie wypukłości i wklęśnięcia, a już
szczególnie idealnych rozmiarów krocze, było wręcz perwersyjnie kusząco
wyeksponowane. Pierś rozpychała ciemnoniebieską kraciastą koszulę. Podchodząc
do niego poruszał się lekko i zwinnie.
Jay musiał przytrzymać się blatu kuchennego, aby nie
ugięły mu się kolana.
– Miałeś leżeć – mruknął Mike z wyrzutem, przyglądając mu
się uważnie, aby upewnić się, że wszystko w porządku. – Miałem przeczucie, że będziesz sprawiał
problemy. – Zdecydowanie, ale delikatnie wziął go za łokieć i posadził przy
stole.
Walcząc z falą gorąca, wywołaną niechcianymi,
podniecającymi obrazami, Jayson nie protestował. Był wdzięczny za blat
zasłaniający jego ewidentny wzwód. Tylko cienkie, stare spodenki i sprany
podkoszulek znalazł się w szufladzie jego starej komody w pokoju. Choć o niczym
innym nie marzył po prysznicu, niż znaleźć się w swoich ciepłych ubraniach, nie
był wystarczająco zdesperowany, aby wyjść po nie do auta. Teraz próbował
zdecydować czy bardziej cieszy się z powrotu swojego ‘upadłego’ Świętego
Mikołaja, czy raczej jest na tyle zdołowany, że wolałby wpełznąć do zimnego
łóżka i zacząć użalać się nad sobą.
– Jak się czujesz? – ciche pytanie Michaela zaskoczyło go
lekko, a uważne spojrzenie speszyło. Te bystre oczy zdawały się widzieć
zbyt wiele. A on miał za dużo do ukrycia. Zły na siebie za dziecinne zachowanie
Jay wzruszył ramionami, żałując tego ruchu natychmiast. Cały jego bok zapłonął bólem.
– Nie odpowiadaj, to widać. – Mężczyzna dodał natychmiast, krzywiąc się lekko. Szybko
rozpakował kilka rzeczy przyniesionych przez siebie na blat szafek i zaczął
krzątać się po kuchni. – Zaraz naszykuję ci coś do jedzenia i będziesz mógł
wziąć coś przeciwbólowego. Przyniosłem ze sobą maść na stłuczenia. Powinna pomóc.
– Przyjrzał mu się po raz kolejny uważnie. – Nie boli cię głowa? Nie jest ci
słabo? Jesteś pewien, że nie powinieneś zobaczyć się z lekarzem?
– Jestem pewien!
– Ale…
– Nic mi nie jest. Jestem po prostu potłuczony – wymamrotał Jay z rezygnacją, czując, że Mike nie odpuści mu, dopóki się nie
upewni, że nie padnie mu nagle trupem, w swojej własnej kuchni na podłogę.
– Dobrze. Bardzo dobrze. Przyniosłem zapiekankę, którą
zostawiła mi mama, prawdopodobnie obawiając się, że umrę z głodu przez te dwa
dni jak ich nie będzie. Powinno ci smakować. A później posmarujemy twoje
stłuczenia i będziesz mógł wziąć coś przeciwbólowego przed pójściem spać.
– Mike spojrzał szybko na zegar kuchenny. Wskazywał północ. Długość dnia
i zmęczenie uderzyło w niego na raz, ale szybko się pozbierał,
koncentrując ponownie na Jay’u. – Jeśli
zacząłbyś się czuć gorzej, daj mi znać, okej?
– Dobrze mamo – Jay rzucił w odpowiedzi sarkastycznie,
trąc bok dyskretnie. Może nie zachowywał się zbyt grzecznie, ale nigdy nie był
zbyt odporny na ból. Kiedyś połknąłby po prostu garść proszków, popijając
pierwszym znajdującym się pod jego ręką alkoholem, ale jego świętoszkowaty gość
pewnie nie przeżyłby tego.
Michael szybko i sprawnie załadował półmisek z zapiekanką
do piekarnika, ponownie przygotował gorącą herbatę i posmarował masłem tosty,
poruszając się po kuchni z gracją i pewnością siebie. Dokładnie wiedział co gdzie
znaleźć. Jay znów poczuł jak jego irytacja i zazdrość wracają.
– Wydajesz się być zadomowiony – rzucił niby lekkim
tonem, ale czuł żółć na języku.
Mike znieruchomiał na sekundę, stojąc plecami do niego.
Cały zesztywniał spinając się wewnętrznie. Musiał dobrze zastanowić się nad
odpowiedzią, bo to po prostu nie był dobry moment na prowadzenie osobistych
dyskusji.
– Czasem opiekuję się twoją młodszą siostrą – odparł
ostatecznie, odwracając się do niego z wymuszonym uśmiechem.
Mrugając z zaskoczenia Jay przyjrzał mu się całkiem na
nowo. Nie żeby to było strasznym wyrzeczeniem z jego strony. Gorzej, że jego
sprośny mózg zdejmował z tego cudownego ciała każdy kawałeczek ubrania, które
stało na drodze jego wygłodniałego wzroku. Właściwie powinien być z siebie
dumny. Po mimo wszystkich zdarzeń całego dnia, podniecał się jak nastolatek.
– Jesteś niańką? – pytanie zabrzmiało dużo ironiczniej,
kiedy wypowiedział je nagłos, niż kiedy je pomyślał. Miał jednak na tyle
przyzwoitości, aby się zarumienić, pod bacznym spojrzeniem Mike’a stawiającego
talerz tuż przed jego nosem.
– Można i tak to określić – usłyszał w odpowiedzi. – Ale
to tylko jeden z moich wielu talentów.
– Aaa… noo… hmm… tak. – Jay machnął ręką w niezbyt udanej
próbie wyrażenia podziękowania, przeprosin i zażenowania. Dwuznaczność
odpowiedzi jego gościa nie umknęła jego zbereźnej wyobraźni.
Mężczyzna niewzruszony skrępowaniem gospodarza, usiadł
naprzeciwko niego i zabrał się za jedzenie jak gdyby nigdy nic. Jeśli Jay miał jakieś dalsze
pytania, mógł je zadać. Nie zamierzał go powstrzymywać. Nie zamierzał jednak
też wyrywać się z opowieściami. Nadal wewnętrznie wstrząśnięty, chciał poczuć
się znów normalnie…
Normalnie jak na nowe okoliczności, które nastąpiły w
jego życiu.
– Mieszkacie tutaj od roku? – Bardziej z powodu
przedłużającej się krępującej ciszy niż chęci, Jayson zapytał, grzebiąc bez
celu w talerzu. Zmęczenie brało nad nim górę i nie miał apetytu, choć danie
było boskie. Usiłował też zdecydować czy chce wiedzieć coś więcej o swoim
gościu, czy raczej szybko powinien się go pozbyć, zanim całkiem namiesza mu
w głowie. Pociąg który odczuwał do dopiero spotkanego mężczyzny, był
przerażający. Nie chciał i nie mógł pozwolić na to, aby jego libido znów
rządziło jego życiem. Zbyt łatwo ulegał własnym słabościom. Nie potrafił już
odróżnić prawdziwych uczuć od pustych, nic nieznaczących pragnień.
– Tak. – Mike przytaknął odstawiając swój talerz do zlewu
i ponownie siadając naprzeciwko niego. W wielkie dłonie chwycił kubek
i zaczął się przyglądać Jay’owi. – Mój ojciec dostał posadę kierownika
tutejszej fabryki ciastek, wiec kupiliśmy dom, korzystając z okazji, że twoja
sąsiadka koniecznie chciała się przeprowadzić. Nasi rodzice prawie natychmiast zaprzyjaźnili
się.
– Och. – Jay zachłysnął się lekko oddechem. Fabryka była
miejscem, które skradło wiele lat z życia jego rodziców. Miejscem przed którym
uciekł, bo nie chciał ryzykować, że w nim wyląduje. Chciał być artystą, a nie
pracownikiem liniowym, marnującym sobie życie w jakiejś fabryce jak robot. Nie
ważne, że płaca była całkiem dobra. Nie dość dobra dla niego.
– Jakiś problem? – zapytał cicho Mike, nie spuszczając z
niego oka.
– Nie. Nie… – Szybko podrywając się z miejsca Jay
odstawił swój prawie pełny talerz na blat. Nie bardzo wiedział co robić. Nie miał
sił na dyskusję, a już szczególnie w kierunku w którym się toczyła.
– Nie smakowało ci? – Mężczyzna wydawał się poważnie
zmartwiony.
– Nie. Było bardzo dobre – Jay obrócił się na pięcie, aby
na niego popatrzeć. W końcu miał choć odrobinę kultury, którą wbijała mu do
głowy matka. – Nie jestem po prostu głodny. Dziękuję jednak, że przygotowałeś
dla mnie kolację. Doceniam to.
– Okej. Rozumiem. Czy masz ochotę na coś innego?
Tak,
wpełznąć pod kołdrę i udawać, że ten dzień skończył się całkiem inaczej. Że
moja rodzina jest tutaj…
– Nie. Chętnie jednak bym się czegoś napił… alkoholu –
sprecyzował, gdy Mike spojrzał na niego unosząc lekko brew. Ciśnienie
podskoczyło mu, a ciemne rumieńce zalały twarz. – Tak, tak wiem… to byłoby
nierozsądne…
Wielki, olśniewający uśmiech wypłynął na pełne usta
Michael’a, zapierając dech w piersi Jay’a. Ciemne oczy rozbłysnęły przekornie,
a małe dołeczki ukazały się na jego nadal gładko wygolonych policzkach. Jayson
miał ochotę podejść do wyższego o kilka centymetrów mężczyzny i zacząć się
łasić. Może nawet zagłębić język w tych słodkich dołeczkach. Przede wszystkim
miał ochotę już zacząć wymyślać, co zrobić, aby jego Mikołaj częściej się tak
uśmiechał.
– Chodź. – Bez wahania Mike skierował Jaysona z powrotem
do salonu. – Musimy się zająć twoimi stłuczeniami.
Zanim Jay zdołał się odezwać już siedział na kanapie, a
jego koszulka z cichym szelestem opadła na podłogę. Musiał przyznać, że był pod
wrażeniem. Wielkim wrażeniem. Nie często udawało się innym mężczyznom rozbierać
go tak szybko i z taką łatwością, choć nie stronił od okazji.
– Michael to nie konieczne – zaczął niepewnie, nie do
końca dowierzając samemu sobie. Jeśli Mike go dotknie…cóż, cudem będzie jeśli
wzwodem nie wybije biedakowi oka. Szybko i dość nieporadnie chciał wstać,
tamten miał jednak inne plany. Znów klękając na podłodze między jego
rozstawionymi kolanami, unieruchomił go na miejscu.
– Spokojnie. Ta maść działa cuda. Nie mam zamiaru całą
noc się zamartwiać jak się czujesz – padło cicho i zdecydowanie. Tym razem ich
spojrzenia starły się i nie było we wzroku Mike’a ani odrobiny nieśmiałości, czy
wahania.
Jay uświadomił sobie jak blisko siebie się znaleźli.
Musiał wstrzymać oddech, aby uciszać puls i niespokojne bicie serca. Był prawie
pewien, że Mike mógł dostrzec jak waliło mu o żebra. Sam niedowierzał własnym
reakcjom. Zachowywał się jak nieśmiała dziewica, a przecież był tak daleko po
przeciwnej stronie spektrum, że to już nawet nie było śmieszne.
– Powiedz mi właściwie co robiłeś na naszym dachu? –
zapytał ostatecznie lekko schrypniętym głosem, starając się nie okazywać
reakcji na delikatny, ale stanowczy dotyk palców Mike’a. Musiał skupić się na
przyziemnych, normalnych tematach, zanim zrobi z siebie idiotę.
Mężczyzna lekko zaczerwienił się unikając jego
spojrzenia. Wolno i dokładnie zaczął wcierać gęstą, zimną maź.
– To był właściwie przypadek. Twoi rodzice poprosili
mnie, abym zamontował na domu lampki, przywiózł zamówioną przez nich choinkę
i ozdoby. To miała być tajemnica i niespodzianka dla twojej siostry –
wymamrotał cicho, pochylając głowę tak, że Jay ledwo go słyszał. Wyglądało na to, że przypatrywał się otarciom
i siniakom z ciekawością szalonego naukowca. – Wszystko przygotowałem zgodnie z
ich instrukcjami. Problem ujawnił się, kiedy wróciłem w końcu do domu i okazało
się, że wasz dom jest pogrążony w ciemnościach. Nie tylko twoi rodzice nie przyjechali,
ale i automatyczny włącznik nie zadziałał o zmroku. Musiałem to naprawić.
– Aaaa…. No okej – Jay przytaknął nie bardzo ufając
swojemu głosowi. Ciepło promieniujące z potężnego ciała Mika nie tylko go
rozpraszało, ale też sprawiało, że gęsia skórka wystąpiła mu na całym ciele.
Musiał koniecznie myśleć o czymś innym niż lekko szorstki dotyk na jego żebrach
i piersi. Jęk bólu i przyjemności zmieszane w jedno próbował wywalczyć sobie
drogę, przez jego zaschnięte usta. – Ale co robiłeś na dachu w przebraniu
Świętego Mikołaja?
Michael roześmiał się, lekko na bezdechu. Całą siłą woli
zmusił się do oderwania rąk od kuszącego ciała, które chciał dotykać, pieścić,
całować…
– Nie wiesz, że jestem Świętym Mikołajem? – wymamrotał
ochryple, sprawnie i szybko podrywając się na nogi. Wyglądało na to, że nie
tylko jego ciało zareagowało gwałtownie i z mocą burzącą mu krew w żyłach, ale
i Jayson czuł pociąg. Wielki namiot w jego szarych spodenkach był wiele
mówiący. Mike jednak nie chciał nawet zaczynać się łudzić, że to cokolwiek
znaczyło. Nie mógł przecież rzucić się na pierwszego mężczyznę, który był
gejem, tylko dlatego, że zdecydował się wreszcie dorosnąć i wyhodować
kręgosłup.
– Taa… jasne. – Z jękiem i stęknięciem Jay wstał
przytrzymując żebra. Miał niejasne przeczucie, że poranek będzie koszmarnym
doświadczeniem. Może wcale nie powinien wstawać z łóżka? – Tak dobrze się
orientujesz co i jak w domu moich rodziców. Wiesz może gdzie jest coś na ból? –
zapytał starając się zwalczyć cierpkość w głosie, ale Mike i tak oderwał od
niego rozpalone spojrzenie i popatrzył mu w oczy.
– Wiem. Zaraz wrócę, ale chyba powinniśmy pogadać… –
rzucił przez ramię szybko wychodząc. Dzięki światłu padającemu z kuchni, Jayson
miał okazje dojrzeć jak wprawnie poprawił swoją, raczej sporych rozmiarów erekcję
po drodze. To oznaczało komplikacje…
Zrezygnowany i lekko roztrzęsiony w środku, Jay usiadł
z powrotem spoglądając w kominek. W całym domu nie było ozdób, ale w kącie
stało wielkie pudło w którym jego mama trzymała dekoracje świąteczne, odkąd
tylko pamiętał. Na wierzchu było kilka kolorowych torb ze sklepów. Święta nigdy
szczególnie nie robiły na nim wrażenia, a przynajmniej od momentu w którym
przestał wierzyć w Świętego Mikołaja. Po prostu kilka dni wolnego z pysznym
jedzeniem, upominkami i leniuchowaniem. Teraz jednak mając w perspektywie
realne zagrożenie, że spędzi je samotnie, nie obchodząc ich, nagle zapragnął ich z całego serca.
Wszystko miało być inaczej.
Wzdrygnął się lekko, a jego serce przyśpieszyło, kiedy
Mike nagle zmaterializował się tuż przed nim z wyciągniętą ręką, na której
leżały dwie pigułki.
– To tylko paracetamol – powiedział cicho, podając mu
szklankę wody. Po czym usiadł tuż przy nim jakby szykował się do długiej
rozmowy.
Jay spiął się wewnętrznie. W głowie mu pulsowało, a żebra
protestowały. Chciał iść się położyć, ale bał się samotności. Bycia samemu w
cichym, pustym domu. Co było niedorzecznością. Chciał położyć się na wielkiej
kanapie rodziców, z Mike’m leżącym za jego plecami i obejmującym go,
jakby już nigdy nie mieli być rozdzieleni. To było głupie i bezsensowne. Ale i
całe jego życie właśnie takie się wydawało. Miał wrażenie, że nie może ufać
własnemu osądowi. Z głuchym westchnieniem opadł na oparcie odgarniając z twarzy
długie włosy, które już wyschły i przypominały mopa. Micheal obrócił się
lekko w jego stronę i znów zaczął mu się przyglądać uważnie.
– Jesteś pewien, że dobrze się czujesz? Może jednak…
– Nie! Jestem po prostu zmęczony – zaprotestował
szybko Jay. Miał już dość wiecznego pytania go o to jak się czuje. Wcale nie czuł
się dobrze. Ale to niewiele miało wspólnego z upadkiem Mike’a. Z uwagą spojrzał
na swojego towarzysza. – A ty? Jak ty się czujesz? Przecież to ty spadłeś
z dachu!
Micheal wzruszył lekko szerokimi ramionami, starając się uśmiechnąć.
Samo wspomnienie jednak zaciskało wszystko w jego wnętrzu aż do bólu. Całe
przerażenie i szok echem odbijał się w jego głowie. Fala słabości wręcz
zalewała go, ale starał się ją zwalczyć.
– Nic mi się nie stało. Głównie dzięki temu, że spadłem na
ciebie i kostium wuja jest wypełniony gąbką. Po prostu lekko wstrząsnęło
moim wnętrzem… właściwie dość dosłownie – powiedział cicho, odruchowo
spoglądając na swoje poodzierane dłonie. Zdawało się, że dopóki o nich nie
pamiętał, zajmując się Jay’em, to nie czuł pieczenia i bólu.
Tłumiąc przekleństwo Jayson chwycił jego dłonie w swoje
ręce i przyjrzał im się z każdej strony.
– Czemu nie powiedziałeś wcześniej! – zawołał z wyrzutem.
– Dawaj tę swoją cudowną maść.
Micheal z gorącym rumieńcem na twarzy podał mu tubkę.
Jayson rzucił spojrzeniem na zawartość i uspokojony, że ma właściwości
antyseptyczne zabrał się za smarowanie zadrapań i otarć. Jak najdelikatniej,
opuszkami palców wodził po zranieniach i zadrapaniach. Nie były poważne, ale i
tak musiały być dokuczliwe i bolesne.
– Mieliśmy szczęście – wymamrotał cicho, na nowo
przeżywając cały wypadek. Zimna pięść strachu zaciskała się na jego żołądku. –
To mogło się skończyć dużo gorzej.
– Wiem... Kiedy pomyślę sobie, że…
– Spokojnie. – Jayson uścisnął dłonie Mike'a spoglądając
mu w oczy stanowczo. Obaj musieli jakoś przejść do porządku dziennego nad
całym wydarzeniem. – Nic się nie stało i nie ma co ‘gdybać’. Ani tobie, ani mi
nic się nie stało. To jest najważniejsze… – Uśmiechnął się lekko, mrugając do
zasmuconego, przejętego chłopaka. – Choć twoje wyznanie trochę mnie zaskoczyło.
Blondyn zapłonął zawstydzeniem, podrywając się z kanapy
i odwracając się do niego plecami.
– Przepraszam – wymamrotał, zerkając przez ramię. –
Naprawdę. Nie wiem co mnie napadło. Właściwie wiem, ale… – Biorąc głęboki
wdech, wyznał spokojnie. – Spadając uświadomiłem sobie, że jest wiele rzeczy,
których nie zrobiłem. Na przykład nie przyznałem się nigdy nikomu, że jestem
gejem…
– Och… – Jay zdrętwiał. Jego ‘coming out’ nie był
najprzyjemniejszym doświadczeniem w życiu, ale tak było głównie z jego własnej
winy. Na wszelki wypadek odsunął od siebie wszystkich, zanim mieli okazję zrobić
to jego bliscy. Dziś rozumiał swoją głupotę i wstyd palił go żywym ogniem. –
Hm… gratulacje?
Michael wybuchnął śmiechem. Trochę panicznym, trochę
przerażonym i bardzo, bardzo smutnym. Musiał stawić czoła swojemu
zakorzenionemu strachowi. Usiadł więc na powrót przy Jaysonie i ukrył twarz w
dłoniach.
– Wiesz, że byłem o ciebie zazdrosny, na długo zanim
miałem okazję zobaczyć twoje zdjęcie? – wyznał szokując Jaysona niepomiernie. Nie
pozwolił mu jednak na odpowiedz. – Twoi rodzice tak bardzo cię kochają. Tak
bardzo za tobą tęsknią. Mówią o tobie… – kontynuował zerkając na Jaya z
wyrzutem. – Są z ciebie bardzo dumni, a ty zdajesz się o nich nie dbać. –
Uniósł dłoń do góry, aby powstrzymać protest Jay’a. – Przede wszystkim
akceptują ciebie. Zawsze tego dla siebie pragnąłem. Nie wiedziałem czy cię
podziwiać za odwagę, czy nienawidzić.
– Skąd wiesz, że twoi rodzice nie zaakceptują ciebie? –
Jayson wolał pominąć milczeniem zarzut. Właściwie Mike miał rację. Nie dbał
o swoich rodziców. Nie wystarczająco dobrze.
– Bo sam siebie nie akceptuję… eee… nie akceptowałem. Jak
mam wymagać tego od innych?
– Może powinieneś pozwolić decydować innym za siebie? –
zasugerował cicho Jay. Nie łatwo mu było dyskutować na ten temat, skoro sam
popełnił wszystkie możliwe błędy jakie tylko się dało, ale z drugiej strony nie
mógł patrzeć na mizerną minę swojego towarzysza. – Może za bardzo się
przejmujesz? Wyobrażasz sobie straszne rzeczy, choć tak naprawdę nie dowiesz
się dopóki nie sprawdzisz?
– Taak. Wiem. Nie zmienia to faktu, że umieram ze strachu. – Mike westchnął znów wstając. Miotał się nie tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie.
Musiał wyjść, zanim całkiem zrobi z siebie idiotę przy przystojnym sąsiedzie. –
Nie powinienem ci zawracać głowy swoimi kłopotami. Prawie cię zmiażdżyłem.
Poobijałem. A na dodatek truję ci, choć powinieneś odpoczywać. Wiem, że miałeś
długą drogę za sobą.
– O tak, niestety na dodatek pełną niemiłych przygód –
przyznał Jayson trochę ironicznie. – Jedyna dobra rzecz jaka z tego wynikła to
poznanie ciebie – dodał zanim udało mu się powstrzymać. Michael z szerokim
uśmiechem przytaknął mu, choć widać było, że czuł się zażenowany. Waląc sobie
mentalnego klapsa w czoło Jay spróbował wybrnąć z tej krępującej sytuacji. – A
ty nie powinieneś już spać? Jutro zaśniesz przy świątecznym stole…
– Nie ma obaw. Moi rodzice są u mojej starszej siostry z
wizytą. W tym roku spędzają z nią pierwszy dzień świąt. Wrócą dopiero pojutrze.
Mnie zatrzymały obowiązki i chęć odpoczynku.
– Czyli też spędzisz święta sam… Najwyraźniej obaj mamy
pecha w tym roku. – mruknął bez namysłu Jay. – Eee, to znaczy, pewnie masz jakieś
plany… – Sprostował szybko, czerwieniąc się jak kretyn. Nie, zdecydowanie
powinien się położyć, bo plótł jak debil.
– Nie. Mój jedyny plan to wyspać się.
Pięć minut później Jay był odesłany do łóżka z poleceniem odpoczynku.
Długo jednak leżał w łóżku zbyt zmęczony, aby zasnąć.
Mike nawiedzał jego myśli, wprawiając jego umysł i uczucia w konfuzję. Wydawało
się, że seksowny mężczyzna wiedział o nim znacznie więcej, niż Jay czuł się z
tym komfortowo. Bolała go świadomość, że rodzice najwyraźniej nadal go kochali,
a on zamienił ich na lekkie, przyjemne życie wypełnione bezemocjonalnym seksem,
znajomościami bez znaczenia i pracą bez perspektyw. Dał się wciągnąć w przyjemności.
Jako młody gej, wyautowany, wyluzowany i wyzwolony uważał, że należy mu się od
życia wszystko. Nie chciał jednak, aby jego rodzice i znajomi patrzeli na to co
wyprawiał – teraz mógł się do tego przyznać. Pięć lat temu jednak zwalał całą
odpowiedzialność na nich. A to on chciał zaliczać wszystko co miało fiuta.
Chciał imprezować, czerpać przyjemność pełnymi garściami i nie przejmować się
innymi. Ich potrzebami, pragnieniami i uczuciami. Niestety w naturze nie ma
opcji tylko brania – zawsze coś się też daje. On oddał swój własny szacunek do
siebie. Pięć lat zajęło mu zrozumienie, że każdy dostaje od życia dokładnie to
na co sobie zasłużył.
A on nie potrafił nawet zacząć wymyślać, co musiałby
zrobić, żeby zasłużyć sobie na kogoś takiego jak Michael.
– Wstań i świeć słoneczko! – Radosny, pogodny śmiech
Michaela i walenie do drzwi pokoju wyrwało Jaysona z ciemnego, ponurego
snu. Z jękiem bólu, zesztywniały, nawet nie otwierając oczu wpełznął
jeszcze głębiej pod ciepłą, puszystą kołdrę, nakrywając się na głowę.
– Zwariowałeś?! – wymamrotał, modląc się w duszy, aby
jego przystojny intruz wrócił, kiedy już się wyśpi. Czyli gdzieś tak w
przyszłym tygodniu.
Mike jednak nie dał się zdeprymować.
– Wstawaj! Jest Boże Narodzenie!
Jayson łypnął na niego okiem z pod kołdry, starając się
zawrzeć w tym spojrzeniu moc lasera.
– Wiem. Co w związku z tym?
– Wstawaj to się przekonasz – odparł z uśmiechem Michael poruszając zabawnie brwiami. Nie wszedł do pokoju, ale stał w niedbałej pozie
wsparty ramieniem o futrynę.
Z rozczarowaniem Jayson musiał przyznać, że dziś wyglądał
jeszcze lepiej. Czerwony, świąteczny sweter rozkosznie otulał jego pierś
i ramiona, a jasne jeansy opinały jego ciało do perfekcji. Jasne włosy
miał lekko rozczochrane, a policzki zaczerwienione od mrozu na dworze.
Z jękiem frustracji i bezsilności Jayson znów wpełzł pod kołdrę.
– Odmawiam – wymamrotał, zaciskając powieki. – Odmawiam
z całą stanowczością!
Postać Mike’a była jednak jak wyryta w jego wyobraźni.
Spędzenie większej ilości czasu z nim było coraz bardziej kuszące z każdą
mijająca minutą. Z drugiej jednak strony przywiązywanie się do niego i robienie
sobie nadziei na coś więcej, było głupotą. Sąsiadami będą już na zawsze,
a jeśli coś pójdzie źle… będą żyć obok siebie, jak wrogowie. Chyba, że
znów by uciekł. Ta myśl ostudziła zapędy Jaysona. Nie miał zamiaru już nigdy
uciekać. Michael był przystojny, seksowny i słodki. Był też najgorszym
przykładem geja ‘prosto z szafy’ jakiego kiedykolwiek spotkał. Teraz mógł czuć,
że jest w stanie sprostać wyzwaniu. Rzeczywistość jednak mogła okazać się inna,
kiedy stanie oko w oko z rodzicami. Nagle przestanie się liczyć jakim jest
człowiekiem. Jedyne o czym wszyscy będą mogli myśleć, to to jakiemu
wyuzdanemu, zboczonemu seksowi będzie się oddawał. Już na zawsze będzie ‘ten
gej’ Michael.
– Dalej wstawaj. Cynamonowe bułeczki się pieką – Micheal
nęcił praktycznie mrucząc, nieświadom skotłowanego umysłu Jaya. On własną porcję
wątpliwości, marzeń, pragnień i obaw przeżył w nocy. Rano zaś wstał z
postanowieniem – żeby żyć. – Jest też kawka…
– Okej, okej! Już wstaję – Jayson poddał się, wiedząc, że
i tak już nie byłby w stanie zasnąć. – Już idę. Ale tylko dlatego, że nie mogę
pozwolić zmarnować się kawie…
Cichy śmiech wychodzącego Michael'a opłynął jego ciało,
obsypując jego skórę gęsią skórką.
To
będzie długi dzień.
Sterta rzeczy przyniesiona z domu Mike'a piętrzyła się na
stole w kuchni. Książka kucharska jego mamy, przepisy, jedzenie, ozdoby, torba
składników i przypraw. Wyciągnął z kąta ozdoby mamy Jay’a i przyniósł torbę z
samochodu mężczyzny. Odśnieżył podjazd, po raz kolejny wlazł na dach i
spróbował naprawić światełka. Niestety bez powodzenia. Dumny jednak był z tego,
że pokonał strach. Paraliżujący i obezwładniający. Zwyciężył jednak w walce ze
sobą. Nie chciał już do końca życia obawiać się wysokości. To byłoby głupie i
niepraktyczne.
Nie do końca był jednak pewien tego co robił.
Czy chciał uwieść Jaya? Był na to gotów? Chciał
zaryzykować odrzucenie? Z tego co wiedział o mężczyźnie, to raczej nigdy się
nie bawił w stałe związki, a przynajmniej nie przyprowadził do tej pory do domu
żadnego kandydata, aby przedstawić go państwu Layland. To nie prognozowało zbyt
dobrze. Z drugiej strony wrócił do domu. Najprawdopodobniej na stałe. To
musiało oznaczać, że dojrzał do zmian.
Mike czuł jak jego głowa znów wiruje od myśli, emocji i
pragnień. A jeśli czegoś pragnął, to był to Jayson Layland, bez wątpienia.
Jeszcze nigdy nie czuł tego co teraz. Owszem wierzył, że można kogoś zapragnąć
od pierwszego spojrzenia. Wierzył też, że jest różnica między miłością,
a zakochaniem. Nie pozwalał sobie jednak nigdy wcześniej na rozważanie
takich możliwości. Nie chciał i nie potrafił się związać na poważnie z żadną z
kobiet z którymi randkował. Nawet kiedy był przekonany, że bycie lub raczej
niebycie gejem zależy od jego wyboru, nie potrafił się zmusić, aby oszukiwać
którąś ze swoich dziewczyn. W duszy wiedział, że jakiekolwiek obietnice i
nadzieje, byłyby fałszywe.
Jedno jednak wiedział. Chciał, aby Jayson spędził
cudowne, udane święta, choćby bez rodziny. Może nie mógł mu ich zastąpić, ale
mógł spróbować się wkupić w nią. Zakasał wiec rękawy zabierając się do roboty.
W głowie już miał perfekcyjnie uformowany plan.
Jayson powłócząc nogami wpełzł do kuchni, trąc oczy. Jego
grube, ciemne włosy były spięte na czubku głowy w małą kitkę. Jego policzki
były lekko zarośnięte, a oczy czerwone. Na Mike'u i tak jednak wywarł
piorunujące wrażenie, nawet jeśli w koszulce i spodenkach, które nosił
poprzedniego dnia wyglądał na lekko pomiętego i zmęczonego. Ten widok wywoływał
u niego opiekuńcze instynkty.
– Dobra, gdzie ta kawa? – zapytał lekko warcząc Jay. Kiedy
jego wzrok padł na zegar kuchenny, aż go zatkało i musiał spojrzeć jeszcze raz,
prawie skręcając sobie kark. – Co?! Siódma? – zawołał pomstując na wredne
urządzenie. – Zwariowałeś!? Wracam do łóżka!
Michael stłumił śmiech. Nie powinno się drażnić mężczyzny
przed jego pierwszą kawą. Szybko nalał cały kubek aromatycznego napoju i
podsunął pod nos warczącego i mamroczącego wyzwiska Jaysona. Miał nadzieję, go
skusić do pozostania. Obojętnie czego by to wymagało…
– Nie możesz iść spać – powiedział stając tak blisko
mężczyzny jak tylko śmiałość mu na to pozwoliła. Jay uniósł spojrzenie znad krawędzi
kubka i wbił w niego zaciekawione spojrzenie, wcale nie przerywając sobie
popijania kawy z cichym pomrukiem rozkoszy. Mike czuł jak zasycha mu w gardle.
Nagle był bardzo zazdrosny o ten rozkoszny, erotyczny dźwięk. Sam chciał go
wywołać z ust Jaya. Biorąc się w garść wrócił do tematu. – Musisz mi pomóc.
– W czym? – Jay jeszcze nie był gotów wybaczyć mu tak
wczesnej pobudki, podejrzliwe więc mu się przyglądał.
– W przygotowaniu świątecznej uczty! – zawołał Mike
radośnie, szczerząc zęby dumny ze swojego planu. – Będziemy świętować!
Jayson parsknął krztusząc się kawą. Kaszląc i plując, prawie przewrócił się z zaskoczenia. Wstyd palił go, bo piękny sweter Mike
nosił ślady kawy, a mężczyzna śmiał się waląc go po plecach wielką dłonią.
– Co? – wychrypiał ocierając załzawione oczy.
– Słyszałeś! – Mike nawet nie mrugnął okiem wycierając
siebie i twarz Jaysona kuchennym ręczniczkiem. – Ubierzemy choinkę
i przygotujemy jedzenie. Wieczorem zjemy razem przy dźwiękach kolęd,
siedząc przy kominku. Obejrzymy świąteczne filmy i będziemy się świetnie bawić.
Czujesz? – zapytał, pociągając nosem. Rozkoszny zapach cynamonu, jabłek i
korzennych przypraw unosił się w powietrzu. Jay posłusznie pociągnął nosem,
choć do tej poru stał po prostu z rozdziawionymi ustami. Błogi wyraz z
miejsca wypłynął na jego twarz, a głośne burczenie w brzuchu wywołało
gorące rumieńce. – Siadaj!
Pięć minut później stały przed nim na stole pyszne
francuskie ciastka nadziewane jabłkami. Drugi kubek kawy parował przyjemnie,
a śmietanka rozpływała się przyjemnie na gorącym pieczywie. Obawiał się
nawet podziękować, bo jego usta dostały ślinotoku.
Mike z szerokim uśmiechem przyglądał się jak Jayson jadł.
Długimi palcami urywał kawałki i wkładał do ust z namaszczeniem i koncentracją.
Cichy pomruk rozkoszy z każdym kęsem, który wziął mężczyzna, przyprawiał go o
coraz większy, boleśniejszy wzwód. Zaczynał mieć poważne obawy czy zdoła
przetrwać kolację, nie szczytując przy tym jak nastolatek podczas pierwszego
pocałunku.
– Michael jestem ci bardzo wdzięczny, że się o mnie
troszczysz, ale… – wymamrotał w końcu Jay, lekko zażenowany. Dojrzał swoją
torbę na podłodze, powieszoną do wyschnięcia skórzaną kurtkę i odstawione buty.
Jego przemoczone, rzucone na podłogę poprzedniej nocy ubrania zniknęły.
– Nie ma żadnego ‘ale’. Chcę spędzić z tobą dzisiejszy
dzień. Nie zamierzam oszukiwać. Oczywiście nie mam zamiaru cię do niczego
zmuszać, jeśli nie masz na to ochoty…
– Nie. Nie o to chodzi. – Jay czuł się w obowiązku
zaprotestować i sprostować obawy swojego towarzysza. – Chodzi o to, że…
że… hmm… właściwie… – Zamilkł starając się pozbierać na tyle, aby logicznie
wytłumaczyć swoje nielogiczne obawy. Oczy Mike'a wbijające się w niego nie
pomagały jednak sytuacji. Krygując się, w końcu zapytał cicho. – Myślisz, że to
dobry pomysł?
Mike czuł jak kamień spada mu z serca. Poderwał się od
stołu i z podekscytowaniem zatarł dłonie.
– Myślę, że idealny!
Przez kilka kolejnych godzin studiowali przepisy,
plądrowali lodówki i spiżarnie, i planowali, planowali i planowali…
umiejętności kucharskie panów jednak zmuszały ich do weryfikacji pomysłów
i pragnień. Śmiejąc się i przekomarzając zdecydowali więc na mix przepisów
obojga ich matek. To było starcie tradycji mamy Mike’a Tary
i oryginalności matki Jaya Laury. Obie kochały święta więc i świąteczne
jedzenie. Z tym, że gdzie Tara była cała 'indyk z sosem żurawinowym
i pieczona szynka z goździkami', Laura lubiła kuchnie świata i nie obawiała
się nowości na stole jak makiełki i pieczeń z niedzianiem. W końcu, po wzięciu
pod uwagę ich zdolności kulinarnych czy raczej ich braku, zdecydowali się na
proste menu. Indyk, szynka, pieczone ziemniaki, ryba, makiełki i zupa grzybowa.
Ciasto piernikowe miało być zwieńczeniem ich sukcesu.
Boskie zapachy wkrótce wypełniały cały dom. Korzenne
przyprawy sprawiały, że ślinka sama napływała człowiekowi do ust. Cynamon
i goździk rozgrzewały od środka, a rumowy poncz z pomarańczami
i jajeczny likier wzbudzały wręcz euforyczne uczucia. Słodkie żurawiny
prawie nie dotrwały do czasu, kiedy pachnący indyk miał szanse się upiec. Ciche
świąteczne piosenki snuły się w powietrzu i otulały miejsce nadając mu
świąteczną atmosferę. Brakowało tylko jednej rzeczy do absolutnej perfekcji.
– Jak to zrobimy? – zapytał Jayson patrząc z nadzieją na
Mike'a. Obaj stali przed wielkim i nagim drzewkiem bożonarodzeniowym,
przyglądając mu się z kontemplacją.
– Jak to jak? Idealnie – odparł z uśmiechem mrugając do
niego okiem. Czuł się szczęśliwy, wesoły i pełen nadziei. Mieli świetny ubaw
gotując razem. Rozmawiali, przekomarzali się, rzucali w siebie jedzeniem.
Rozmawiali, poznając się lepiej. W końcu Jay przebrał się w czarną jedwabną
koszule, rozpiętą pod szyją, czarne jeansy i uczesał włosy ponownie spinając je
na czubku. Wyglądał nie tylko seksownie, ale i trochę niedostępnie. Mike musiał
wykorzystać całą silną wolę, aby go nie molestować na każdym kroku.
Wskazując pudło ozdób, chwycił torby, które odebrał ze sklepu
dla mamy Jaysona.
– Tutaj jest wszystko co potrzeba – powiedział z
uśmiechem, trochę rozbawiony przerażoną miną Jaysona. – Jesteś artystą.
Dekorowanie drzewka i domu nie może być dla ciebie takie trudne.
Ponura chmura przemknęła po twarzy młodszego mężczyzny
przez ułamek sekundy, ale wkrótce zastąpiła ją obojętna maska.
– Nie mam więcej talentu niż każdy przeciętny człowiek –
wymamrotał przygryzając swoje ciemno czerwone wargi. Zanim jednak Mike miał
okazję zapytać o co mu chodziło, odwrócił się szybko do niego plecami i
zanurkował w wielkim pudle. Mike postanowił, że wróci do tematu kiedy indziej.
– Boże! Nie wiedziałem, że mama nadal to trzyma!
Chwilę później hałda ozdób i pamiątek leżała na stercie
na dywanie. Większość z nich miała swoją historię.
– Każdy z nas mógł powiesić jedną ozdobę – wyjaśnił Jay
z rozmarzonym uśmiechem, wracając myślami do czasu, kiedy jeszcze nie
potrafił sobie nawet wyobrazić, że dobre, rodzinne czasy kiedyś mogą minąć. –
Mama dekorowała drzewko. Wszystko musiało być idealnie. Każda bombka miała
swoje miejsce, każde światełko musiało być w odpowiednim miejscu –
roześmiał się cicho, patrząc na klęczącego przy nim Michaela, przyglądającego
mu się z błyskiem w oku. – Gdyby ktoś przesunął choć jedną ozdobę o milimetr
wiedziałaby nawet nie wychodząc z kuchni.
Obaj roześmiali się klęcząc przy sobie. Byli blisko. Nie
tylko fizycznie, ale i psychicznie. Ich myśli skrzyżowały się gdzieś tam
w odległej przyszłości i możliwościach jakie się przed nimi otwierały.
Emocje skumulowały się i atmosfera zgęstniała. Jay zarumieniony
i podniecony zerwał się na równe nogi. Potrzebował dystansu, aby nie
zrobić niczego głupiego.
– Chyba zacznę od światełek. A ty wieszaj girlandy i
dekoracje – zarządził, pokrywając zmieszanie autorytatywnym tonem. Ręce
świerzbiły go, aby pogłaskać gładki policzek Mike'a, aby przytulić się i
powymieniać opowiadaniami z dzieciństwa i świąt.
– Jak sobie pan życzy – Michael uśmiechnął się trochę
drwiąco, kłaniając się nisko. Właśnie przypomniał sobie o doniczce jemioły,
którą kupił poprzedniego dnia. Miał zamiar zrobić z niej dobry użytek i porozwieszać
we wszystkich strategicznych miejscach. Z błyskiem w oku i małym uśmieszkiem
zaczął planować jak ją umieścić nad dywanikiem przy kominku.
Szybko i sprawnie, nie spuszczając oka z Jaysona na
dłużej niż pięć minut poprzypinał girlandy ze sztucznego świerku. Wyobraźni mu
nie brakowało, zwłaszcza, że często pomagał dekorować drzewka świąteczne
dzieciom, ale jak na jego gust światełka i kilka bombek załatwiało sprawę. Jay
jednak miał inne wyobrażenia. Szybko i sprawie wieszał bombki, kokardki i
łańcuchy. Zapachowe świeczki szybko powędrowały na kominek i stolik do kawy.
Wszędzie wylądowały małe dekoracje i stroiki. Wieszał, przewieszał i dekorował
jak szalony. W końcu z cichym westchnieniem podszedł do Mike'a i spojrzał na
jego dzieło. Co prawda nie było tego wiele, ale Mike czuł się usprawiedliwiony.
Jak miał oderwać oczy od Jaysona, kiedy ten z lekko wytkniętym językiem oddał
się swojemu zajęciu z pasją i oddaniem? Jak miał nie wyobrażać sobie ile
pasji miał w innych aspektach życia? Dawno już zwalczył w sobie stereotypowe
myślenie, że bycie gejem oznaczało tylko i wyłącznie wyuzdany, brudny, zboczony
seks. Przyjął do wiadomości, że i owszem seks to nieodparta część życia każdego
człowieka, również geja, nie oznacza to jednak, że jest jedynym aspektem ich
życia. Nie definiuje ich. Nie ma też powodu dla którego mieliby się go
wyrzekać. Chora wyobraźnia innych nie może mieć na nich wpływu. Spotykając Jaysona uświadomił to sobie
jeszcze dobitniej.
Podniecenie było
już jakby na stałe obecne w jego krwi. Buzowało mu w głowie i ściskało
w brzuchu. Dłonie pociły mu się, a w ustach zasychało, na samą myśl o
wykonaniu jakiegoś kroku.
Jayson z dziwnym wyrazem twarzy spojrzał na dekorację i
widać było, że aż się skręca w środku. Mike roześmiał się poklepując go lekko
po ramieniu.
– Spokojnie. Możesz poprawić – powiedział mrugając lekko
do niego okiem. Mężczyzna speszył się trochę, ale z krzywym uśmieszkiem zabrał
się za przedekorowanie ozdoby. Chwilę później wszystko było perfekcyjnie, a
światełka zasilane bateriami dopełniały idealnego wyglądu.
– I jak? – zapytał Jay, spoglądając na niego z nadzieją.
Mike musiał się przysunąć, bo nie mógł się powstrzymać. Obejmując go lekko w
pasie rozejrzał się po salonie.
– Jest cudownie. Świątecznie i pięknie – powiedział
spoglądając Jaysonowi w oczy. Gdyby się tylko trochę pochylił. Jakieś pięć
centymetrów… mógłby go pocałować. Poznać jego smak, jego miękkie, ciepłe wargi.
Mógłby go przytulić… mógłby, ale nie miał odwagi. – Dziękuję, że zgodziłeś się
spędzić ze mną święta – wymamrotał w zamian za to, lekko ochrypłym głosem. Jay
przełykając ślinę ciężko przytaknął tylko, samemu obawiając się odezwać. Mike
przytulił go na moment i szybko wypuścił z objęć robiąc krok wstecz. – Szkoda
tylko, że nie umiem naprawić światełek na domu.
Przez chwilę Jayson spoglądał na niego nic nie
rozumiejąc. Po momencie jednak jego twarz zmieniła się w maskę wściekłości.
Dopadł do Mike'a i potrzasnął nim kładąc mu dłonie na ramionach.
– Tylko mi nie mów, że znów wlazłeś na dach! – wrzasnął
przerażony. Mina Michael'a powiedziała wszystko, zanim nawet miał okazję
otworzyć usta. – Zwariowałeś?! Mało ci było wczoraj!? Jak mogłeś? Bez kostiumu
amortyzującego upadek! Bez zabezpieczeń. Dziś mnie tam nie było, żeby cię
złapać!
Fala strachu zmieniła się w falę gorąca. Nie zważając na
ból w żebrach, zmiażdżył zaskoczonego mężczyznę w uścisku. Wyglądało na
to, że był rozdarty między chęcią skopania mu tyłka i zacałowaniem na śmierć.
Mike zadrżał wewnątrz na pierwszy kontakt ich ciał. Poczuł
obezwładniające uczucie ulgi i spokoju. Jakby wreszcie dotarł do domu po
wieloletniej tułaczce. Bez słów, bez usprawiedliwień, z długim przeciągłym
westchnieniem, wtulił twarz w kark Jaysona i przytulił się z całej siły. Chciał
tak stać całą wieczność. Blisko, trzymając go ciasno. Mógłby śpiewać z radości,
ale milczał, aby nie spłoszyć chwili.
– Powinienem cię trzepnąć w potylicę – wymamrotał Jay
lekko roztrzęsionym tonem. Trąc policzkiem o ramię Mike'a wtulił się jeszcze
bardziej. Był zbyt słabym człowiekiem, aby pozbawić się tej przyjemności. –
Nawet nie chcę myśleć co mogło się stać.
– Więc nie myśl. – Mike pogłaskał go po plecach
uspokajającym ruchem. – Nic się nie stało. Nie wiem jednak co jest nie tak, bo
lampki nie działają. Może twój tata będzie wiedział co zrobić – przyznał
pokonany. Jay znieruchomiał na chwilę. Nawet nie wiedzieli kiedy zaczęli lekko
się kołysać do piosenki All I Want for
Christmas Is You.
– Przełącznik – wymamrotał marszcząc brwi. Mike spojrzał
na niego lekko się odsuwając.
– Co?
– Włączyłeś przełącznik odcinający prąd do kontaktów na
zewnątrz? – Jayson zapytał uśmiechając się trochę złośliwie. Może Mike nie
wszystko jeszcze wiedział. Michael zamrugał zaskoczony. Nie musiał jednak nic
odpowiadać, bo z szerokim uśmiechem Jay cmoknął go w usta i pognał do kuchni,
nie patrząc na to jak zareagował mężczyzna.
Mike zdębiał. Nie pozostało mu jednak nic innego jak
pójść za swoim towarzyszem. Ten pocałunek nie był satysfakcjonujący
w najmniejszym stopniu. Ani odrobinę. Z tęsknotą spojrzał na jemiołę
wiszącą w drzwiach do kuchni. Trzeba będzie zrobić z niej dobry użytek.
I to wkrótce.
– Załóż kurtkę i wyjdź na zewnątrz. Jest już popołudnie i
dość po chmurno – Jayson zadysponował z szerokim zadowolonym uśmiechem. – Ja
zaraz przyjdę.
Chwile później Mike dygocząc lekko z rękami w kieszeniach
stał na podjeździe. Miał nadzieję, że cokolwiek Jay wymyślił powiedzie się, bo
nie chciał, aby mężczyzna doznał kolejnego rozczarowania w te święta. Jason opatulony
swoim starym szalem, w skórzanej kurtce i z dwoma parującymi kubkami pełnymi
grzańca wyszedł do niego.
– Patrz – powiedział i jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki, cały dom rozbłysnął świątecznymi światełkami.
Blask zalał podjazd i wejście do domu, odbierając im dech
swoim pięknem.
– O Boże! – Michael nie wierzył, że tak dobrze mu poszło.
Efekt był piorunujący.
– Jest pięknie – wyszeptał Jay przytulając się do jego
boku i spoglądając mu w oczy. – Rosa byłaby zachwycona – przyznał cicho.
Zawstydzony Mike uśmiechnął się z wdzięcznością. Jeszcze przez kilka minut
patrzyli na świątecznie przystrojony dom, popijając aromatyczny napój.
– To będą wspaniałe święta, wiesz o tym? –zapytał
cicho Mike, zabierając Jaya z powrotem do domu. Miał szczery zamiar je takimi uczynić
dla niego.
Jayson przytaknął głową spoglądając na niego z
zamyśleniem.
– Masz rację. Zaczynam w to wierzyć.
Przygotowania do
kolacji nie trwały długo. Pracując razem i pomagając sobie usiedli do
stołu lekko zszokowani tym, że tak dobrze im poszło. Że brakło serwetek, nawet
jeśli użyli najlepszej zastawy mamy Jaysona, nikt nie zauważył. Nie składali
sobie życzeń, bo skrępowanie ich powstrzymało. Nie było fanfarów, ani
niespodziewanych atrakcji. Było za to pięknie, pachnąco i apetycznie. Wszystko
wyglądało idealnie. Jedzenie kusiło zapachami i smakami. Trochę
skrępowani, lekko zawstydzeni siedzieli naprzeciwko siebie mrucząc co rusz,
kiedy rozkoszne jedzenie rozpływało im się w ustach. Nawet jeśli nie kiedy
nie wszystko smakowało tak jak byli do tego przyzwyczajeni. Co rusz szybkie
spojrzenie z nad talerza i ich spojrzenia się krzyżowały. Ich wyobraźnia
pracowała pełną parą. Obaj spodziewali się, że coś się stanie, ale nikt nie
wiedział co to miało być. Czy cokolwiek powinno się wydarzyć? Byli dwoma
atrakcyjnymi, młodymi mężczyznami. To przecież jeszcze nic nie znaczyło. A może
znaczyło bardzo wiele? Czy może powinni się lepiej poznać? Jeszcze porozmawiać?
Powiedzieć prawdę o swoich uczuciach i myślach? Niepewność i presja stawała się
trochę nieznośna. W końcu z cichym jękiem satysfakcji Michael poklepał się po
swoim płaskim brzuchu.
– Nie jestem w stanie przełknąć nawet kawałeczka więcej –
powiedział, choć palcem zgarnął resztę sosu żurawinowego z brzegu talerza i
oblizał go. Oczu Jaya przylgnęły do jego języka i warg, natychmiast podnosząc
mu ciśnienie.
– Chyba czas na relaksik – potwierdził Jay wstając od
stołu. – Było pyszne i cieszę się, że mnie do tego namówiłeś… ale nie ma mowy
o sprzątaniu – dodał szybko, z zamiarem ewakuowania się do salonu, gdy
jego gość miał niecny zamiar zagonienia go do zmywania. Michael roześmiał się
łapiąc go za rękę.
– Nie martw się. Nie jestem masochistą. – Zauważył ze
złośliwym błyskiem w oku. – Najlepiej jakbyśmy wcale nie musieli tego teraz
sprzątać – przyznał, obrzucając trochę zagraconą kuchnię sceptycznym
spojrzeniem. Pociągnął Jaysona za rękę w stronę salonu. – Chodź, żebyśmy nie
musieli na to patrzeć – mrugnął do niego okiem.
Z sercem walącym mu niespokojnie w gardle zatrzymał się
nagle w przejściu. Wymownie spojrzał do góry, a kiedy zaskoczony
mężczyzna powiódł spojrzeniem w tym samym kierunku, przywarł do jego gorących
ust w krótkim, mocnym pocałunku. Jay zesztywniał zszokowany. Mike jednak nie
miał zamiaru się poddać. Lekko dociskając wargi do jego ust objął go za szyję i
przyciągnął do siebie. Serce praktycznie wyskoczyło mu z piersi, kiedy nie
napotkał oporu. Jak odurzony całym sobą chłonął delikatny, nieśmiały dotyk ich
ust. Radość zalała mu duszę. Jay poddał się bez walki. Nie uciekł. Nie znokautował
go, ani nie wyzwał. Zamknął w zamian za to oczy i z błogim westchnieniem
rozchylił wargi, poddając się lekkim muśnięciom i dotykowi Michaela. Małe
całusy, otarcie wrażliwych warg, pieszczota zmysłów. Głośne westchnięcia
towarzyszyły tej przelotnej czułości.
Przelotnej i niewystarczającej. Kuszącej i rozbudzającej
nadzieję. Wolno unosząc głowę Michael spojrzał w zarumienioną twarz swojego
nowego przyjaciela. Sam czuł jak gorączka i pragnienie uderza w jego ciało z
mocą. Bez zastanowienia skierował ich do salonu.
– Usiądziemy? – zapytał wskazując podłogę przed
kominkiem. Zrzucając poduszki na dywan usiedli koło siebie, opierając się
plecami o brzeg kanapy, popijając wolno rumowy poncz. Ich ramiona stykały się,
ale nie mieli śmiałości na kolejny krok.
– Szkoda, że nie mam dla ciebie żadnego prezentu
gwiazdkowego – wymamrotał w końcu Jayson odchylając głowę do tyłu na
kanapę. Mike odwrócił się lekko i z
łokciem wspartym na kanapie, podpierając
głowę na dłoni pochylił się nad nim.
– Nie potrzebuję prezentu – powiedział cicho spoglądając
mu w oczy. – Ja też nie mam nic dla ciebie… a po za tym i tak nic nie
sprawiłoby mi większej przyjemności niż spędzenie świąt z tobą.
Jayson jęknął zamykając oczy na chwilę. Obawy i oczekiwania
mieszały się w jedno w jego skołatanej głowie. Stare przyzwyczajenia walczyły z
pragnieniami. Nie mógł zwodzić słodkiego, najwyraźniej chętnego Mike'a. A może
mógł zaryzykować tym razem coś prawdziwego? Coś trwałego i mającego znaczenie w
jego życiu?
– Ja też się cieszę, że pomyślałeś o tym, aby spędzić ze
mną te święta – powiedział w końcu, spoglądając w oczy Mike'a. – Przyznam
szczerze, że przyjechałem zdołowany, rozczarowany i w podłym nastroju. Moje
życie w wielkim mieście się rozleciało jak dym. Nic nie było dobrze. Miałem nadzieję,
że przyjazd coś zmieni, pomoże… – przerwał na moment, zastanawiając się nad tym
co chciał powiedzieć. Michael czekał cierpliwie przysuwając się jeszcze
bardziej, oferując ciche wsparcie i obecność. – Nadal mam nadzieję… ale nagle
spadłeś mi z nieba… i mam mętlik w głowie.
– Nie tylko ty – wyznał smutno Michael. – Gorzej. Gdyby
nie to, że niemal skręciłem sobie kark spadając z dachu, nie rozważałbym tego
wszystkiego co dzieje się w mojej głowie w tym momencie, może jeszcze wiele
lat. Strach przed życiem najwyraźniej musi być pokonany strachem przed
śmiercią. – Ważąc się w końcu, wolno pogłaskał policzek Jaysona, obrysowując
czubkiem palca jego szeroką szczękę, ozdobioną wąskim paskiem wystylizowanego
zarostu. – Choć nie mogę być pewien, że poznanie ciebie nie zmieniłoby mojego
życia tak czy inaczej – wyszeptał lekko się pochylając i składając kolejny
pocałunek na rozchylonych, zaschniętych nagle ustach Jaysona.
– Nie rób tego – Jay szepnął prawie błagalnie. – To nie
jest dobry pomysł.
Mike jednak nie zamierzał przestać. Po raz drugi i trzeci
musnął jego usta wargami. Lekko i delikatnie. Kusząco. Chciał więcej, ale
oczekiwanie i niecierpliwość tylko dodawała erotyzmu i przyjemności, całej tej
niewinnej scenie.
– Ja uważam, że to najlepszy pomysł jaki kiedykolwiek w
życiu miałem – wymamrotał nadal dotykając jego ust własnymi wargami. Trąc
lekko, muskając. Ich oddechy się mieszały. Rum, cynamon i imbir. Słodkie,
kuszące i przyjemne.
– Nie znasz mnie. Gdybyś mnie znał zmieniłbyś zdanie –
Jay zamknął oczy z rezygnacją, nie potrafił się jednak zmusić do odsunięcia.
Właściwie jakim cudem udało mu się nie spłynąć w objęcia większego mężczyzny to
nie miał pojęcia. Chciał się wtulić… ale się bał.
– Wiem, że cię pragną. Że mnie pociągasz i ciekawisz. Że
nie mogę przestać o tobie myśleć. Chcę mieć szansę cię poznać… co będzie dalej
nie wie nikt. Nie można jednak rezygnować na wszelki wypadek.
– To brzmi tak prosto, kiedy to mówisz – Jay przysunął
się i wtulił twarz w zagłębienie ramienia Mike'a. To mogła być jego jedyna
szansa. – Jestem okropnym człowiekiem. Pustym, zarozumiałym egoistą – wyznał
cynicznie. – Nie dbałem o nikogo. Wydawało mi się, że wszystko mi się należy.
Wróciłem bez pracy i pomysłu na dalsze życie. Przysiągłem sobie skończyć z
balowaniem, barami, facetami na jedną noc. – Zerknął na twarz zamyślonego,
uważnie go słuchającego Michael'a. – Obiecałem sobie, że nie będę traktował
mężczyzn przedmiotowo. Że nie pozwolę tak się traktować. Zacznę cenić ludzi
nawet jeśli nie będą dla mnie atrakcyjni i nie będę mógł ich rozpatrywać w
kategoriach seksualnych partnerów. Nie wiem jednak jak to osiągnąć, bo ledwie
dotarłem do drzwi domu, spotkałem ciebie i o niczym innym nie myślę jak tylko o
tym, aby zaciągnąć się do łóżka.
Skołowany, zaskoczony, ale i przygnębiony oczywistym
bólem w głosie Jay’a Michael nie wiedział co powiedzieć, aby pocieszyć
lgnącego do niego mężczyznę.
– Masz zamiar mnie wykorzystać? – zapytał w końcu cicho,
uważnie przyglądając się swojemu towarzyszowi. Szok na jego twarzy był
najlepszą odpowiedzią jaką mógł uzyskać. – Masz zamiar wykopać mnie z łóżka
rano jak nic nieznaczący śmieć i poszukać kogoś innego, jeszcze zanim moje
miejsce wystygnie? – kontynuował prowokująco. Jay usiadł wyprostowany,
parskając oburzony.
– Nigdy nikogo nie wykopałem z łóżka. To ja opuszczałem
łóżka moich partnerów! – zawołał z wściekłością. Marszcząc brwi dodał jednak. –
Ale to dlatego, że oni i tak nie chcieliby mnie w nim zatrzymać…
Mike uśmiechnął się lekko, przyciągając sztywno
siedzącego mężczyznę do siebie.
– Nie bulwersuj się – powiedział całując go lekko w
skroń. – Chciałem ci po prostu uświadomić, że nie masz powodu gnębić się swoją
przeszłością. Ona cię nie definiuje. Postępowałeś tak, a nie inaczej, bo wtedy
tego chciałeś, teraz najwyraźniej pragniesz czegoś innego. Po prostu żyj.
Przeszłość daje nam lekcje, aby je wykorzystać w przyszłości.
– Wow – mruknął Jayson mrugając z zaskoczeniem. Wolno
rozejrzał się po ciemnym, oświetlonym tylko choinką i kominkiem salonie. Czuł
się wręcz surrealistycznie. Jak w bajce. Z pięknym, idealnym księciem u boku. –
Nie wiem co powiedzieć – przyznał zwracając się do swojego przyjaciela. – Tak
łatwo byłoby mi uwierzyć w to co mówisz… wybaczyć sobie, ale nie wiem czy chcę.
Mam słabą wolę. Boję się, że jeśli...
– Jeśli się nie ukarzesz, wrócisz do swoich starych
zachowań i przyzwyczajeń, bo odpuściłeś sobie zbyt łatwo? – zapytał Mike
poważnie. Jayson zdębiał.
– Skąd?...Jak?
– Pracuję w ośrodku dla trudnej młodzieży – wyznał
Michael ze speszonym uśmiechem, spuszczając lekko głowę. Jay parsknął pod
nosem. – Wiem, że nie kwalifikujesz się, ale… – wzruszył ramionami. – Masz
problemy, z którymi się boryka wielu ludzi. – Kocham moją pracę. Była jednym z
powodów dla których walczyłem ze swoją naturą tak wiele lat. – Jay wlepił w
niego zaskoczone spojrzenie, więc wyjaśnił z goryczą. – Bałem się, że gejowi
nie pozwolą na pracę z dziećmi i młodzieżą.
– A jest taka szansa?
– Nie wiem – przyznał cicho. – Nigdy nie miałem odwagi
się przekonać.
– A co z twoją rodziną? – Jayson w końcu zadał swoje
najbardziej palące pytanie. – Co jeśli posuniemy się dalej? Nie chcę być
niczyją tajemnicą…
– Nie! – Michael zaprzeczył z mocą, chwytając jego dłoń i
splatając ich palce razem. – Już postanowiłem, że powiem im prawdę i zrobiłbym
to nawet gdybym nie umierał z pragnienia do ciebie. – Z uśmiechem ucałował ich
dłonie. Potrzebował dotyku, otuchy i odwagi. Nie wiedział tylko czy ma prawo
czerpać je od skołatanego, zranionego mężczyzny siedzącego u jego boku. – Nie
będę kłamał, że będzie łatwo. Twoi rodzice nigdy nie ukrywali, że jesteś gejem,
zwłaszcza, że są bardzo dumni z ciebie. Moi musieli się z tym pogodzić, bo
jesteś wiecznie obecny w życiu swoich rodziców, nawet jeśli cię nie ma. Moi zwyczajnie
wybrali ignorować niewygodne fakty na twój temat, udając że nie istnieją. Jeśli
tak samo postąpią ze mną… cóż, mają pecha… udawanie nie zmieni rzeczywistości.
– Och! – Jayson sapnął zaskoczony. Miał nadzieję, że Mike
nie zwiedzie się na rodzicach, że nie będzie cierpiał, ale też samolubnie
chciał wierzyć, że się nie wycofa w ostatnim momencie. – Przykro mi, że musisz
przez to przechodzić…
– Czemu? – zapytał zaskoczony Michael. – Przecież to nie
twoja wina. Jestem gejem. – Znów wzruszył ramionami. – Mogło być znacznie
gorzej. Mogłem być upośledzony, chory na raka albo wrednym palantem – mrugnął
okiem. – A jestem zdrów, nie straszę wyglądem i mam wspaniałą osobowość. –
Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu rozbawiając Jay’a. – Będąc tutaj z tobą,
jest zajebiście być mną.
– O Boże! – Jayson śmiejąc się znów wtulił się w jego
ramię. – To był bardzo dobry tekst. Ile ty masz właściwie lat?
– Dwadzieścia siedem – odparł Mike bez żenady. Jego
dłonie same sunęły po plecach towarzysza. Chciał skończyć gadanie. Nie chciał
jednak wyjść na napalonego palanta myślącego tylko fiutem. Nawet jeśli krew
pulsowała w jego nieustającej erekcji.
– Okeej, w takim razie można uznać, że przy tobie jestem
młody i głupi – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Mam w końcu tylko niecałe
dwadzieścia pięć lat!
– Ach, jak to dobrze, że choć jedną z tych rzeczy
zweryfikuje w końcu czas… – Mike nie pozostał mu dłużny śmiejąc się razem
z nim. W końcu ramię przy ramieniu wznieśli toast. Czując się lekko i pogodnie.
– Za kolejne udane święta!
– Za kolejne wspólne święta! – dodał Michael. Patrząc
w oczy Jaysona ujął jego szeroką twarz w dłonie i pocałował mocno,
i dogłębnie. Nie bawił się dłużej w niuanse. Wsunął język tak głęboko
w kuszące, smakowite usta swojego partnera, że już nie było wiadomo gdzie
jeden się kończył, a drugi zaczynał. Pieszczota nabrała mocy. Smaku
i potrzeby. Trudnej do zaspokojenia zwykłym dotykiem warg. Ssąc gorące
usta Jaya, Mike miał wrażenie, że już nigdy nie będzie miał dość. Wylizał więc
każdy zakamarek. Słodycz ponczu zmieszała się ze smakiem mężczyzny w jeden
uzależniający, podniecający aromat. Splótł więc z nim język walcząc o kolejną
pieszczotę. Chciał więcej. Mózg odmawiał mu współpracy, jego ciało jednak
wiedziało lepiej. Jayson oszołomiony i podniecony, zmuszony pragnieniem
pchnął w jego szeroką pierś rozdzielając ich na chwilkę. Obaj dyszeli jak po
długim biegu.
– Michael – zaczął schrypniętym głosem. Przyjął jednak
kolejny skradziony pocałunek. – Powinniśmy… – pocałunek – porozmawiać… –
pocałunek –… jeszcze. – Myśli uleciały z jego głowy, gdy Mike wessał jego dolną
wargę, znów obejmując go za kark i przyciągając do siebie. – Może za chwilę… –
Oddał całus mocno i intensywnie. – Tak, zdecydowanie, możemy porozmawiać za
chwilę… – wymamrotał w rozpalone usta, odbierające mu zdrowy rozsadek.
Kiedy i jak wylądowali na stercie poduszek, żaden nie
wiedział. Po prostu spleceni ciasno, objęci, ze splecionymi nogami całowali się
do utraty tchu. Doprowadzając ich krew do wrzenia najniewinniejszym nawet
dotykiem. Ich umysły zamglone z pożądania przesiąknięte były potrzebą i pragnieniem.
Trudno było nadążyć za żądzami buzującymi w ich żyłach. Dreszcze i ciarki
wstrząsały ich ciałami. Pot zrosił im skórę, a emocje kotłowały się tuż pod
powierzchnią. Wszystko było jak płomień migoczący w każdej komórce i porze
skóry. Pieścili swoje ciała, wkradając się wolno pod ubrania. Dłonie sunęły po
plecach i biodrach. Raz Michael przygniatał Jaya, rozkoszując się jego
szczupłym, twardym ciałem, to znów dyszał z podniecenia wijąc się pod
ciałem Jaysona. Ich twarde jak stal członki ocierały się o siebie przez warstwy
materiału, sącząc wilgoć wolno i drażniąco w ich bieliznę.
– Podnieś się – zakomenderował Jayson spragnionym,
schrypniętym głosem. Sam uklęknął. Kiedy Michael uklęknął naprzeciwko, szybkim
zdecydowanym ruchem zdjął mu sweter odsłaniając piękną, szeroką pierś. Małe ciemnoblond
włoski snuły się małą ścieżką ginąc za paskiem jego jeansów. Wielki wzwód
wybijał dziurę w materiale ubrań, błagając o uwolnienie z ciasnej
pułapki krępującej przewrażliwiony organ. Jak w transie obwiódł palcami małe, twarde jak supełki sutki
swojego kochanka, a kiedy ten zadrżał spojrzał mu w oczy. – Jesteś pewien, że
tego chcesz?
– Jestem pewien, że chcę ciebie – odparł Mike poważne,
zasapany, zarumieniony i roztrzęsiony. Pragnienie spalało go, ale spojrzał mu w
oczy spokojnie. – Chcę cię w jakikolwiek sposób mogę cię mieć. Cokolwiek mi
dasz z radością przyjmę.
– Uważaj czego sobie życzysz – wyszeptał Jay obejmując go
za kark i przyciągając do siebie dość gwałtownie. – Bo jeszcze możesz to dostać…
– Gdzie jest dobra wola… tam zawsze jest nadzieja…
Słowa Michael'a wstrząsnęły Jaysonem na tyle, że nawet
nie zareagował, kiedy był rozebrany do pasa i przyciśnięty do szerokiej piersi.
Efekt był piorunujący i wymiótł mu z głowy wszelkie obawy i wątpliwości. Gładząc
gładką skórę wprawił wszystkie mięśnie Michael'a w drżenie. Sunął więc po jego
barkach i szerokich ramionach. Całując ścieżkę, którą wytyczały jego dłonie,
wkrótce przyssał się do delikatnych, rozkosznie reagujących sutków. Większy mężczyzna
wygiął się w łuk przyciągając go do siebie jeszcze bardziej. Wplatając dłoń w
włosy Jay’a przycisnął jego głowę jeszcze bardziej do swojej piersi. Słodkie nonsensy
sypały się z jego ust. Jayson czuł jak radość i podniecenie go zalewa. Sprawianie
przyjemności drugiej osobie nigdy nie było na liście jego priorytetów, teraz
jednak myślał tylko o tym jaka pieszczota, jaki dotyk doprowadzi Mike'a do
szału. Co wyrwie z jego ust więcej tych rozkosznych jęków i westchnień? Zagryzł
delikatnie zęby na wrażliwym pączku, aby się przekonać.
– Jezu! Och! – Mike miał wrażenie, że oszaleje. Elektryczny
wstrząs przeszył jego ciało i uderzył w jego obrzmiałe krocze. W głowie
wybuchła mu feria barw. – Proszę, Jay! Mmmm… ach…
Prośba była rozkoszna i podniecająca. Pierwotny instynkt
musiał się odezwać na to słodkie wołanie. Obejmując wargami wrażliwy czubeczek,
zaczął ssać i pieścić go językiem. Dłoń gładząca jego nagie plecy i kark
obsypywała jego ciało ciarkami i dreszczami. Wił się, aby zaznać więcej
pieszczot i czułości. Chciał jednocześnie dotykać i być pieszczonym. Chciał przylgnąć
całym ciałem i trzeć skóra o skórę. Wsunął dłonie pod spodnie na biodrach
Michaela i całkiem niesubtelnie zaczął pozbywać się stojącego na jego
przeszkodzie odzienia. Mike pomógł mu nawet się nie wahając. Szybko i sprawnie
ich spodnie opadły na podłogę. Tylko ciasne do maksimum możliwości bokserki
dzieliły ich spragnione ciała. Minuty później po setkach pocałunków głębokich i
gorących przylgnęli do siebie ciałami opadając po raz kolejny na podłogę. Spleceni
ciasno, dyszeli w ekstazie. Podniecenie popędzało ich, a ciała żądały
zaspokojenia.
– Tak cudownie – Mike jęknął, kiedy dłoń Jaysona
zacisnęła się na jego prężącym się, lekko wyginającym ku pępkowi członku. Grube
żyły oplatające drgający organ, pulsowały przy każdym najmniejszym muśnięciu. –
Och! Tak! – zawołał prężąc się i walcząc o oddech. Chciał zapanować nad sobą na
tyle, aby odwzajemnić pieszczotę i nie zbłaźnić się przedwczesnym wytryskiem. Jay
jednak miał inne plany. Nie odrywając od niego ust wpełzł na jego ciało,
zmieniając ten niewinny ruch w wyuzdaną pieszczotę i usiadł na jego biodrach, zaciskając
gorącą pięść na ich połączonych penisach. Iskry rozkoszy przeszyły ich ciała. Wielkie,
ciężkie krople preejakulatu szybko wypełniły jego pięść ułatwiając pieszczotę i
potęgując jeszcze doznania. Członek Jaysona, trochę mniejszy, ale równie gruby
pasował idealnie, kiedy tarł o najczulsze, najdelikatniejsze miejsca na przypominającym
stalową rurę penisie Mike’a. Zabrakło im tchu, aby jęczeć.
– O Boże!
– Tak. Tak dobrze – Jay wysapał przyśpieszając
pieszczotę. W górę i w dół. Delikatnie na czubkach i wokół przekrwionych żołędzi.
Mocno u nasady. Już praktycznie leżał na swoim kochanku. Nie miał jednak
dość kontaktu. Podniecenie wyżerało mu dziurę w mózgu. Uda drżały z wysiłku,
a biodra tańczyły jeszcze dodając odczuć do gamy wirującej w jego ciele. –
Już nie mogę. Muszę… muszę… – zawołał trochę rozczarowany, że przyjemność nie może
trwać wiecznie. Wielkie dłonie Michaela wzmogły pieszczoty, głaszcząc jego
biodra, uda, ugniatając twarde pośladki. Usta przywarły w zapierającym dech w
piersi pocałunku. Świat wirował im pod powiekami. Poddali się więc nie mogąc pokonać
słabości własnych ciał. Pożądanie zmiotło bariery i opanowanie. Porwało opory.
Pierwszy był Michael. Z krzykiem wyrwanym z zaschniętego
gardła drgnął jak porażony prądem, unosząc biodra nad podłogę. Gorące nasienie
z prawie bolesną rozkoszą wystrzeliło z jego nadwrażliwego penisa znacząc
Jaysona jako jego i tylko jego. Błogość oślepiła go.
Moment później Jayson opadł wstrząsany na jego pierś. Czarne
plamy zatańczyły mu pod powiekami, kiedy orgazm zmienił go w drgający wrażliwy
nerw. Zbyt porażony był rozkoszą by oddychać. Przez ten jeden, nie dość długi
moment świat był idealny.
Był bezpieczny.
Obejmując się desperacko spletli ramiona i nogi. Drażliwe
członki wtuliły się w siebie, choć było to prawie bolesne. Ich wargi odnalazły drogę
do siebie. Schnący pot z ich parujących ciał oziębił na moment ich ciała, ale
oni nie czuli tego.
Nie byli wstanie myśleć o czymkolwiek innym niż o sobie
wzajemnie. Lekkimi muśnięciami palców i ust uspakajali swoje niewysłowione
obawy i nadzieje. Ciasno wkomponowani w siebie tworzyli jedność.
Całując, mokrą nadal, skroń Jaysona, Mike odważył się w
końcu wyszeptać.
– Czy zjesz jutro ze mną i z moimi rodzicami obiad? Chciałbym,
aby cię poznali…
– Gdzie jest dobra wola, tam zawsze jest nadzieja… –
odszepnął Jayson z zamkniętymi oczami. Moment później ściągnął na podłogę koc i
okrył szczelnie ich ciała. – Mam dużo dobrej woli, mam nadzieję, że to
wystarczy…
Rozdział trzeci
Zaskoczenie poderwało Jaysona na miejscu. Nie zdołał
zareagować, a wielkie ciało Mike’a już przygniatało go do łóżka. Sekundę
później gorące usta miażdżące mu wargi wyssały całe powietrze z jego płuc. Nie
zamierzał się opierać. Nie dałby rady nawet gdyby wielkie, gorące ciało nie
przypierało go rozkosznie do jego własnego materaca. Samo pragnienie
powstrzymywało go skutecznie. Desperacja przebijała z każdego pocałunku
znaczącego jego usta, policzki i szyję. Mógł tylko odpowiadać najlepiej jak
potrafił, dotykiem i pieszczotami. Ciśnienie praktycznie dudniło mu w uszach, a
cała krew pognała w dół jego ciała do szybko sztywniejącego penisa. Rozsunął
uda i pozwolił się wsunąć między nie szerokim biodrom kochanka. Dwie warstwy
materiału były czystą torturą dla ich twardych już niczym stal członków.
Z sapnięciem wygiął się w łuk gdy ostre zęby Michael’a
zacisnęły się na jego obojczyku. Gorący język moment później pieszczący to
miejsce wyrwał mu jęk rozkoszy. W głowie wirowało mu z podniecenia
i zaskoczenia. Nie spodziewał się tego erotycznego ataku, ale też nie mógł
wyobrazić sobie przyjemniejszej niespodzianki. Wplótł dłonie w blond włosy
Mike'a i obsypał jego lekko szorstkie policzki deszczem pocałunków. Uległ
jednak wkrótce własnemu pragnieniu i wessał się w opuchnięte usta mężczyzny.
Kiedy płuca w końcu zaprotestowały z braku tlenu, niechętnie, z żalem oderwał
się na moment, spoglądając uważnie w zamglone oczy przyjaciela.
– Mmmm… dzień zajebiście dobry tobie też skarbie –
wymamrotał z uśmiechem, lekko całując zarumienione nagle policzki Mike'a. Mężczyzna
po chwili wahania zamiast odpowiedzi znów go pocałował. I znów, i znów. Z
nie mniejszą desperacją niż poprzednio. Jayson płonął od środka. Pragnął aż do
utraty tchu, ale w sercu czuł zakradający się powoli lodowaty strach. Coś
musiało się stać. – Mmm… Mike… – wysapał między pocałunkami, starając się
oderwać swoje myśli od błądzących po jego ciele rąk i śliskiego języka. – Wszystko
w porządku? – zapytał zdając sobie natychmiast sprawę z tego, że nie mogło być
w porządku. – Wybacz, że cała moja krew w tej chwili skumulowała się w moim
kroczu… ale jeśli chcesz pogadać… – Pocałunki sypały się na każdy odsłonięty
skrawek ich skóry nie ułatwiając mu wcale myślenia, starał się jednak być
rozsądny. – …to…
– Nie! – Mężczyzna potrząsnął głową z desperacją,
spoglądając mu w oczy przelotnie. Jego powieki były lekko zaczerwienione i
serce Jay’a podskoczyło mu do gardła. Mike jednak nie dał mu czasu na pytania,
wcisnął się całym ciałem w niego i objął z desperacją, wtulając twarz w jego
szyję. Gorący oddech na skórze praktycznie parzył. – Nie chcę… – zawahał się,
szepcząc w końcu. – Czy możemy nie rozmawiać o tym teraz?
– Cokolwiek zechcesz skarbie – Jay pogłaskał jego
jedwabiste głosy, starając się brzmieć uspokajająca, choć czuł jak całe jego
ciało spina się wewnętrznie.
– Czy możemy się kochać? – Mike odetchnął z ulgą, znów wolno
liżąc wrażliwe miejsce za jego uchem. Dreszcz wstrząsnął nim, obsypując mu całą
pierś gęsią skórką. Nawet jego sutki stwardniały w ułamku sekundy.
Och, definitywnie mogli się kochać… właściwie biorąc pod uwagę fakt jakie
ciśnienie buzowało w jego jądrach, było wręcz koniecznością.
– Cokolwiek zechcesz skarbie – znów odpowiedział, dumny,
że w ogóle może skonstruować jedno spójne zdanie. Zresztą to była prawda.
Dałby i zrobiłby dla Mike’a w tym momencie wszystko. Jego ciało wolno tańczyło
pod delikatnym atakiem rąk i ust Michaela. Obaj dyszeli. Ubrania dręczyły ich rozgrzane, spocone ciała.
– Czy… czy… możesz… – Michael oparł czoło na jego patrząc
mu w oczy głęboko. Głos mu zadrżał, praktycznie utknął w zaciśniętym gardle. Jayson
czuł, że i jemu samemu zaciska się niewidzialna pięść na tchawicy. Zaczynało mu
za bardzo zależeć na tym człowieku i zimny strach go oblatywał. Za późno jednak
było na odwrót. Nie było co się oszukiwać. – Czy możesz sprawić, że…? –
wyszeptał błagalnie, patrząc w oczy Jaysona z rozpaczą. – … że zapomnę? –
wydukał w końcu, choć Jay wiedział, był wręcz śmiertelnie pewny, że miał na
myśli coś innego.
Czy mógłbyś sprawić, że uwierzę, że to wszystko jest warte bólu…?
Problem był w tym, że sam czasem nie wiedział. Nie
zamierzał jednak odbierać przyjacielowi nadziei.
– Do góry – powiedział, ciągnąc za koszule Michael'a. –
Chcę się dobrać do twojego cudownego ciałka! – zażądał z błyskiem w oku.
Szamocząc się i całując, ciągnąc za ubrania, włosy,
dotykając w każdy możliwy sposób wyłaniających się, odsłoniętych części
ciała, leżeli rozebrani do bokserek w
kilka minut. Ich dłonie sunęły wolno po obnażonej, wystawionej na pieszczoty
skórze. Lgnęli do siebie, kiedy całując mokre ślady na piersi i szyi Jaysona,
Mike prześladował jego najwrażliwsze miejsca. Małe brązowe sutki stojąc w
pełnej atencji, spragnione dotyku wciskały się w pierś kochanka. Iskry
przyjemności sypały się po ich skórze. Michael jednak nie spieszył się dręcząc
go i doprowadzając do obłędu. Ssał i lizał. Zębami znaczył ciało. Małe czerwone
ślady zostawały wszędzie gdzie jego głodne usta dobierały się do
niestawiającego oporu Jaya. On sam, jedyne co mógł to poddać się. Jęczeć i
prosić o litość. Jego mózg odmawiał współpracy, jego ciało płonęło. Miał ochotę
błagać o więcej…
Ale nie musiał. Mike doskonale wiedział jak grać na jego
emocjach i potrzebach. Dłońmi ugniatał jego ramiona, biodra i pośladki. Badał
ich sprężystość i twardość. Masował napięte z potrzeby węzły. Powtórnie
wsuwając się między nagie teraz uda Jay’a pocierał ciemne włoski, znów osypując
mu ciało dreszczami rozkoszy.
Jay wypchnął biodra do góry, spragniony i napalony. Jego
członek nadal uwięziony w przesączonej teraz bieliźnie praktycznie łkał z
rozpaczy. Za najlżejszą pieszczotę czy dotyk oddałby wszystko w tym momencie.
Usta Mike jednak dawały dość zajęcia jego skołatanej głowie, by nie mógł skutecznie
wyrazić swoich potrzeb.
Mężczyzna jednak najwyraźniej czytał z jego ciała jak z
otwartej księgi. Każde drżenie, każde wyrzucenie bioder i jęk spijał wargami,
i pieszczotami. Wolno liżąc całą szerokością języka zsunął się wzdłuż jego
szyi, naprężonej piersi i gorącej skóry drgającego brzucha. Bez pośpiechu mocząc
małe kręte włoski w drodze między pępkiem, a w zwiedzionym penisem. Jay był
gotów błagać.
Nie zdążył.
Mike szybkim, zdecydowanym ruchem zsunął mu bokserki
wzdłuż nóg i znów wpasował się między uda. Jayson zachłysnął się na pierwszy
kontakt rozpalonych, wilgotnych ust mężczyzny z czubkiem jego przekrwionego,
śliskiego członka.
– Och! Oooch… tak… Mike! – Bez opanowania, jak nastolatek
nie władający swoim ciałem, zaczął się wić pod odbierającą mu rozum pieszczotą.
Płomienie lizały mu uda i jądra. Ciasne wejście drgało z potrzeby. Wyobraźnia
zalewała obrazami tak kuszącymi i słodkimi, że miał ochotę szlochać z
niecierpliwości.
– Mmmm… cudownie smakujesz – wymamrotał jakby zaskoczony
Michael na sekundę odrywając usta od pulsującego czubka. Szybko jednak
zainteresowały go kolejne przezroczyste krople zbierające się na wierzchu.
Językiem obwiódł cały kapelusz, torturująco wolno i z głodem, po czym wbił
czubek języka w małą szczelinę na szczycie.
Jay zawył z paraliżującej go przyjemności.
– Mike, Mike, Mike oooch… proszę! Och… tak… ach, proszę!
– mamrotał sam nie wiedząc czego chciał. Ciepła, wielka dłoń szczelnie
obejmująca mu jądra odebrała mu nawet tę odrobinę oddechu, jaka mu pozostała,
aby błagać.
– Pracuję na czystym instynkcie – Michael wysapał z
szerokim, zadowolonym uśmiechem, po tym jak z głośnym siorbnięciem oderwał usta
od napiętej, pulsującej żyły oplatającej sinoczerwony penis Jaya. – Mam
nadzieję, że mi dobrze idzie… – Radośnie i z entuzjazmem znów zaczął ssać tak
wiele wezbranego ciała, jak tylko udało mu się wepchnąć w usta bez zadławienia.
Głowa Jaysona prawie eksplodowała z rozkoszy.
– Tak, Boże! Tak… Wręcz za dobrze! Aaach… – Bez pardonu
rozłożył uda tak szeroko jak to było możliwe i jak napalony bezwstydnik
poruszał biodrami, aby wyżebrać kolejny dotyk i muśnięcie. Michael jednak
potraktował to jak zaproszenie do eksploracji. Podany niczym główne danie na
uczcie wyuzdanych był kąskiem nie do pogardzenia. Jego moszna, jądra, skurczone
teraz z przyjemności i podniecenia, a także delikatna, aromatyczna dolina
rozdzielająca jego pośladki, znalazła się pod gradem liźnięć i pocałunków. Ślina
spływała po jego rozognionej skórze. Nerwy płonęły pocierane, wibrowały
pobudzone. Kiedy jednak parzące wargi Mike'a przywarły do jego pomarszczonego
wejścia ssąc i przygryzając, Jay zaczął obawiać się, że eksploduje nawet nie
dotykając członka. Ekstaza oscylowała w nim całym, wstrząsając nim i odurzając.
Szybko wyciągnął z pod poduszki tubkę żelu nawilżającego
i ciągnąc niezbyt delikatnie za włosy blondyna oderwał od siebie łakome,
żarłoczne wargi, prawie łkając nad stratą.
– Skarbie… mmm…
pragnę cię. Błagam, już nie mogę czekać. – Wręczył lekko oszołomionemu kochankowi
żel, patrząc na niego jak zahipnotyzowany, gdy ten oblizał czerwone,
napuchnięte usta, jakby delektował się smakiem. Miał ochotę wciągnąć go na
siebie i zacałować do utraty świadomości.
Michael nie był głupcem. Nie zamierzał się pytać czy był
pewien. Szybko i zdecydowanie rozepchnął uda Jaya na boki barkami, i
rozcierając zimną substancję w palcach, aby trochę się ogrzała, nadal całował
napiętą skórę jego krocza. W końcu zniecierpliwiony, poganiany pożądaniem wsunął
jeden palec do płonącego, ciasnego wnętrza Jaysona.
Obaj jęknęli.
Jay z powodu sensacji jakie wybuchły w jego wnętrzu, a
Mike z powodu erotycznego obrazka, który miał tuż przed oczyma. Zafascynowany
i podniecony po za granice możliwości, patrzył jak jego palec wolno, ale
stanowczo niknie w wąskim wnętrzu, rzucającego się po poduszce kochanka. Obejmujące
go uda drżały. Ciasny okrąg mięśni zaciskał się i rozluźniał przy każdym
posuwistym ruchu palca. Mike był głodny, wsunął więc kolejny śliski palec, powolnie
nimi krążąc po aksamitnych ściankach. Jego penis pulsował w sympatii. Ociekał w
jego bieliźnie i znaczył ślady na brzuchu. Jeszcze trochę i jego delikatna
cierpliwość pęknie.
– Kochanie… jeszcze momencik… – Nie wiedział czy pytał
o pozwolenie, czy zwyczajnie chciał zapewnić domagającego się uwagi
kochanka. Z trudem oderwał oczy od tego co robił i klękając pochylił się nad
spoconym, zasapanym Jay’em. Czując się jak nieporadny, wielki idiota pozbył się
bokserek wciąż patrząc na swojego przyjaciela. Mężczyzna był zaczerwieniony, a
jego oczy błyszczały niczym w gorączce. Wyciągnął rękę wskazując szufladkę
i drżącym głosem wyszeptał po kilkukrotny oblizaniu spierzchniętych warg.
– Prezerwatywy…
– Mmm… cudownie kochanie. Uwielbiam cię. – Mike uśmiechnął się z zadowoleniem.
Szybko sunąc swoim ciałem o ciało Jaya wpełzł do góry i sięgnął do
półeczki. Nowe, jeszcze nie otwarte pudełko leżało tuż przy brzegu, pytająco
więc spojrzał na swojego kochanka, wyprawiającego cuda z jego nadwrażliwymi
sutkami. Jay zarumieniony wzruszył ramionami.
– Optymizm…?
Śmiejąc się i całując Mike znów zabrał się do
przygotowywania chętnego ciała, które na niego czekało. Delikatnie, ale
stanowczo wrócił do pieszczenia najdelikatniejszego wnętrza w jakim
kiedykolwiek się znalazł. Płonące i ciasne zapraszało go do swojego centrum.
Wręcz wciągało ustępując pod pieszczotą dwóch, a następnie trzech palców. Żel
lśnił wabiąco na rozciągniętym teraz kusząco okręgu obejmującym mu palce.
Musiał znaleźć się wewnątrz zanim czubek jego głowy wystrzeli z pożądania i
pragnienia.
– Mike do cholery! Jestem gotów! – Również Jay miał już
dość czekania. Spalało go od środka. Buzowało w nim i miał wrażenie, że zaraz
oszaleje. Nie był w stanie czekać. Nieporadnie bardziej przeszkadzając sobie
nawzajem niż pomagając, udało im się w końcu nałożyć prezerwatywę na sztywny,
boleśnie napięty członek Michael'a.
Ze skupieniem na twarzy i obawą wyraźnie malującą się w
oczach przyłożył koniec do drgającego zapraszająco odbytu przyjaciela.
– Jesteś pewien? Nie chcę ci zrobić krzywdy…
Jay nie kłopotał się odpowiedzią. Przyciągnął go
gwałtownie do siebie taranując sobie drogę językiem do wnętrza jego ust. Ich
zęby kliknęły w natarczywej, gwałtownej pieszczocie. Jęk zmieszał się z
westchnieniem gdy w chętnym ciele Jaya Mike zanurzał się wolno, ale zdeterminowanie.
Obaj byli jak porażeni. Błogość odbierała im dech i
sprawiała, że serca starły się w walce między ich ocierającymi się o siebie
piersiami. Każda komórka ciała śpiewała gdy połączyli się całkowicie. Mike nie
poddał się dopóki jego jądra nie spoczywały na pośladkach Jaya. Tylko, że to było
nie dość. Zmuszało go jego własne ciało do poruszania się z coraz większą
szybkością i gwałtownością. Wsparty na ramionach pracował biodrami zapierając
się o materac. Nogi Jay oplotły jego żebra nakłaniając go do jeszcze większego
wysiłku. Do zagłębiania w rozkosznie ciasnym, wręcz palącym gorączką wnętrzu.
Jay pomagał odpowiadając na każde pchnięcie. Unosząc biodra wręcz narzucał
szaleńcze tempo. Ale nie mogli inaczej. Musieli, inaczej rozpadli by się od
środka. Za bardzo się pragnęli. Zbyt byli podnieceni by znieść dotyk ich ciał.
Członek Michaela rozpychał przyjemnie wnętrze Jaya, wypełniał go i zniewalał.
Naciskał wszystkie właściwe miejsca przy każdym długim, intensywnym pchnięciu.
Zwłaszcza, że Mike zmieniał kąt swoich uderzeń aż nie natrafił na prostatę
mężczyzny. To wystarczyło, aby wrzeszczał z rozkoszy i błagał.
– Mike! Aaach! Och, tak, tak Mike… mocniej. – Krótkie
paznokcie wbiły się w plecy Mike'a pozostawiając podbiegnięte krwią
półksiężyce.
Mike nie miał nic przeciwko, namiętna odpowiedź tylko go
podniecała bardziej. Każde kolejne pchnięcie nakręcało spiralę, która i tak
była już ciasno opleciona wokół jego jąder. Przyśpieszał więc, a Jay zachęcał
go tylko jeszcze bardziej. Wił się i jęczał, całując zachłannie. Kwilił
cichutko, przyciągając Mika jeszcze bardziej do siebie. Jego silne ramiona były
zaciśnięte jak imadło, dłonie co chwila błądziły po mocnych szerokich plecach
Mike'a. Badały pracujące pod cienką skórą pośladki. Ta nienasycona drapieżność jednak
była jak afrodyzjak i wkrótce też poruszali się jak maszyny. Silne, mocne i
spragnione.
– Mike, Mike, Mike… już… już! – wrzask Jaya poprzedził
jego orgazm o milisekundy. Gorąca sperma opryskała ich spocone brzuchy, a konwulsje
uwięziły członek Mike’a we wnętrzu. Naprężony i praktycznie zesztywniały,
zmiażdżył go spowalniając jego ruchy i jeszcze je pogłębiając w ciasnym niby
pięść pasażu.
Nie było wiele więcej potrzeba, aby i Michael’a ciałem
wstrząsnęło szczytowanie. Wbijając się prawie brutalnie do samego końca
znieruchomiał, więżąc pod sobą chętne ciało sapiącego i obcałowującego go
Jaysona. Obaj rozpadli się na drobne kawałeczki. Świat odpłynął. Orgazm
oszołomił ich i zaskoczył intensywnością. Dech utknął im gdzieś głęboko w
piersi, a krew pędziła przez ciało w szaleńczym tempie. Odczucia targające ich
ciałami były nieporównywalne do niczego co wcześniej przeżyli. Tak zabójcza
przyjemność uzależniała, rozpuszczała opory i lasowała mózg zamieniając w
trzęsące się galarety.
Spleceni, ledwie łapiąc oddech opadli na zmiętoszoną
pościel Jaysona. Lgnęli do siebie, choć ich ciała zdawały się być nadwrażliwe
na dotyk. Nie chcieli się rozdzielać, jakkolwiek ciało Jaya wkrótce zaczęło
wypychać wiotczejący członek Mike'a. Nawet zsuwająca się prezerwatywa nie mogła
ich rozdzielić czy zmusić do działania. Chcieli po prostu wchłonąć się
nawzajem.
– To było najcudowniejsze doznanie w moim życiu…
dziękuję… – Mike wyszeptał nieśmiało, patrząc w oczy Jaysona. W jego głosie
przebijała się mieszanina zaskoczenia, niedowierzania i wdzięczności. Jay
odpowiedział pocałunkiem. Łagodnym i komfortującym. Potrzebował chwili, aby
zwalczyć nieracjonalne łzy palące go nagle pod powiekami.
– To ja ci dziękuję. Nie wyobrażałem sobie, że może być
tak dobrze. – Postanowił ostatecznie postawić na szczerość. Jeśli mieli mieć
szansę, musiał zaryzykować va bank. – Jesteś cudowny. Nie wiesz nawet jak się
cieszę, że spadłeś mi wprost z nieba! Dziękuję.
Wyraźnie zrelaksowany Mike roześmiał się lekko znów
wpijając się w jego usta. Nie mieli dość i raczej nie wyglądało na to, aby to
się szybko zmieniło. Jay jednak nie miał zamiaru protestować. Nie był idiotą.
Wiele, wiele czasu minęło aż ostatecznie umyci i
przyjemnie zmęczeni padli z powrotem na łóżko Jaysona opatulając się kołdrą.
– Czy teraz chcesz porozmawiać o tym co się stało? –
zapytał cicho, przytulając do swojej piesi głowę ukochanego.
Mike zesztywniał pod delikatną pieszczotą jego rąk i
przez wiele minut milczał.
– Tak… – wymamrotał w końcu.
Mężczyzna poczuł jak serce ścisnęło mu się w piersi.
Jeszcze nie zaczęli, a już wiedział, że to nie będzie przyjemna rozmowa.
Gorzej, cichy zdradliwy cień niepewności zaczął zakradać się do jego umysłu,
sunąc jak zimne palce po jego kręgosłupie. Właściwie zaskoczony byłby gdyby
wszystko poszło gładko i bezproblemowo.
Czy to był koniec zanim się jeszcze zaczęło? Mike miał do podjęcia ważne
decyzje. Decyzje, na które człowiek ma wrażenie, że nigdy nie będzie gotów. Czy
Mike był przygotowany? I gdzie te decyzje pozostawią jego samego? Czy mimo
ostrożności zaczęło mu zależeć nawet, jeśli postanowił zachować rozwagę, choć
jeden jedyny raz w życiu? I od kiedy myśl, że Mike może nie uwzględnić go w
swojej przyszłości, odbierała mu dech?
Cichy głos Michaela wdarł się w jego skołatany umysł,
ponownie przyciągając jego uwagę. Musiał się ogarnąć, a nie pozwalać własnemu
rozbieganemu umysłowi brać nad nim górę. Powinien przestać być takim pieprzonym
egoistą. W końcu już się nauczył, że nie zawsze chodziło tylko o niego.
Mężczyzna wtulił się w niego prawie z desperacją,
unikając patrzenia mu w oczy. Nogami i rękami oplótł go ściśle,
przytulając gładki policzek do jego piersi.
– Dopiero teraz, po tych wszystkich latach, uświadomiłem sobie,
w jakim wielkim strachu żyłem – wymamrotał w pierś Jaysona, owiewając jego
skórę ciepłym oddechem. Jay automatycznie objął go przyciskając do siebie
jeszcze mocniej, choć to było mało prawdopodobne fizycznie. – Nawet nie
wiedziałem – przyznał sucho z autokrytyką. – Nie chciałem pewnie wiedzieć.
Oszukiwałem się. Wmawiałem sobie, że nie chcę być gejem i nie muszę być, skoro
nie chcę. Nie mogłem pogodzić się z tym, że wybór nie należał do mnie!
Buntowałem się przeciw samemu sobie.
Jay jęknął w duchu. Życie z takim przeświadczeniem
musiało być piekłem na ziemi, ale też nie pierwszy raz spotykał się z tym, że
człowiek woli się oszukiwać niż stawić czoła prawdzie. Pogardzanie sobą,
depresja i obrzydzenie do siebie, wypalało duszę człowieka jak kwas. Tego
nie dało się przetrwać i wyjść bez szwanku. Nie wiedział jednak jak to
powiedzieć, aby nie przybić swojego kochanka jeszcze bardziej. Milczał, więc
jak tchórz czekając na to, co jego towarzysz chciał wyrazić.
– Dziś rozmawiałem z rodzicami – przyznał biorąc drżący
oddech. – Doszedłem do wniosku, że to nie byłoby fair ani w stosunku do nich,
ani w stosunku do ciebie, gdybym nagle wyskoczył z taką rewelacją przy
świątecznym stole. Nie chciałem ściągać na twoją głowę problemów rodzinnych.
Nie byłem pewien ich reakcji i nie chciałem ryzykować jakiejś awantury w twojej
obecności. Nie chciałem cię narażać na nieprzyjemności, bo wiedziałem, że jeśli
kogoś będą winić, to będziesz to raczej ty niż ja… nie chciałem, abyś padł
ofiarą ich złości, rozgoryczenia i rozczarowania – wyznał cicho z lekkim zażenowaniem.
– Miałem w sumie rację. Ta rozmowa uświadomiła mi, że rzeczywistość jest dużo
gorsza od moich podświadomych obaw. Bez względu na to, czego się lękałem, nawet
nie myśląc o tym, i tak jest… gorzej.
– Przykro mi… – Jayson zacisnął oczy głaszcząc głowę
Mike'a i starając się znaleźć słowa, które mogłyby pomóc złagodzić jego
cierpienie, ale takie słowa nie istniały. Na zdradę najbliższych nie było
usprawiedliwienia. Nie było racjonalnego wyjaśnienia.
– To nie tobie powinno być przykro – Mike zaprotestował
ironicznie. – To oni powinni umierać z zażenowania i wstydu! – Pokręcił głową
nadal nie wierząc własnym wspomnieniom. Obrazy śmigały mu przed oczami jak
zapętlony film.
– Nie zmienia to faktu, że jest mi przykro, że musisz
przez to wszystko przechodzić.
– Jay ty nic nie rozumiesz. Wiem, co sobie możesz wyobrażać,
ale nie było wrzasków, płaczu, wyzwisk czy oskarżeń. Moi rodzice po prostu nie
przyjmują do wiadomości, że ich syn może być zboczeńcem. Odmawiają uznania tego
faktu. Nawet nie chcieli ze mną rozmawiać na ten temat, więc chyba nie powinienem
aż tak bardzo tego przeżywać. – Sam nie
wierzył własnym słowom, ale nie był w stanie na razie posortować uczuć
rozrywających mu klatkę piersiową. Nie potrafiłby ich zanalizować nawet gdyby
chciał… a nie chciał. – Spojrzeli na mnie jak na wariata. Byli zgorszeni i
rozczarowani tym, że w ogóle poruszyłem taki temat w ich obecności. Dla nich to
jakaś moja fanaberia. Głupota i lekkomyślność. W ich świecie nie ma
miejsca na syna–geja, więc nie mogę nim być i nie mam nic do gadania! – Suchy,
drętwy śmiech wstrząsnął całym ciałem mężczyzny. – Możesz to zrozumieć?
– Nie… nie jestem w stanie pojąć, co dzieje się w głowach
twoich rodziców – przyznał Jay cicho. Co miał powiedzieć? Dla niego to był
szczyt chamstwa i draństwa, zwłaszcza, że jego rodzice byli całkowitym
przeciwieństwem. Poczucie winy ścisnęło jego wnętrze boleśnie. Zdecydowanie powinien
doceniać ich dużo bardziej. Własna głupota bolała go i to bardzo. – Może potrzebują
czasu? – Nawet w jego własnych uszach zabrzmiało to żałośnie i
nieprawdopodobnie.
Mike po raz kolejny roześmiał się cynicznie, posyłając
ciarki niepokoju po plecach Jaysona.
– Nie rozumiesz Jay. Oni będą udawać, że nie ma sprawy. –
Uniósł w końcu głowę i spojrzał na niego podejrzanie lśniącymi oczyma,
zarumieniony. – Nie pozwolili mi o tym mówić. Mam udawać, że cała rozmowa nie
miała miejsca. Mam normalnie pracować. Znaleźć sobie dziewczynę albo oni sami
mi ją znajdą. I w żadnym, ale to żadnym wypadku mam nie wspominać o moim
szaleństwie siostrze ani bratu i ich rodzinom. Cytuję: „Umarliby ze wstydu i
nie wyobrażają sobie narażania dzieci na takie niebezpieczne wpływy” – rzucił
ironiczne, walcząc jeszcze, ale mimo to zgnieciony pod ciężarem rzeczywistości.
Jego oczy zabłysnęły tym razem niebezpiecznie, boleśnie wrażliwe od hamowania
uczuć, które chciały znaleźć ujście.
Jayson zrobił jedyną rzecz, którą mógł wymyślić.
Pocałował go czule i długo, ujmując w swoje szorstkie dłonie jego twarz. Wolno
i skutecznie wypędzając z jego spiętego ciała smutek, żal i rodzącą się
rozpacz, przy użyciu lekkich muśnięć i pieszczot warg.
Nie napotykając na opór, obrócił ich i przygniótł całym ciałem.
Oplótł ramionami i nogami. Nakrył sobą, kryjąc w objęciach. Cisnych i szczerych.
Swoimi długimi włosami, opadającymi na ich twarze, zasłonił resztę świata.
Odciął od wszystkiego, co nie było nimi w tym momencie.
Chciał go ochronić. Okryć. Osłaniać przed całym światem.
Nie wiedział tylko jak miał to zrobić.
I choć jego ciało pałało potrzebą by znów zanurzyć się w
morzu rozkoszy, jaką dawało mu zbliżenie z Michaelem, jego egoizm i libido przegrały
po raz pierwszy w jego życiu z rozsądkiem.
Wolno, delikatnie, praktycznie cierpiąc z powodu
rozstania, wycofał się z gorącego, wilgotnego pocałunku. Opuchnięte, lśniące
usta kochanka nęciły go smakiem i rozpalonym rozkosznie wnętrzem, ale oderwał
się od nich z żalem.
Jęk protestu Mika był jak balsam dla jego duszy. Dawał mu
niedorzeczną nadzieję.
– Skarbie… – wymamrotał Jay, wspierając czoło na czole
mężczyzny, próbując złapać oddech. – Niczego bardziej bym nie pragnął niż
dobrać się do twojego seksownego, ciasnego tyłeczka… – przyznał z rumieńcami,
które tylko jeszcze się pogłębiły pod penetrującym wzrokiem Michaela. – Ale
chyba czas na kawę.
Dobre pół minuty, znieruchomiały jak słup soli mężczyzna,
mrugał z zaskoczenia, patrząc mu w oczy w oszołomieniu. Jay właściwie trochę mu
się nie dziwił. Uśmiechając się szeroko skradł jeszcze kilka całusów i stoczył
się z kuszącego go ciała.
– Wstawaj. Musimy ułożyć plan – zawołał radośnie,
wciągając bokserki leżące na podłodze. Zanim wciągnął, obwąchaną uprzednio
podkoszulkę, Mike wygramolił się z łóżka drapiąc się po głowie z zastanowieniem
i przyglądając mu się niepewnie.
– Plan?
Jay nie mógł sobie darować, podchodząc szybko poklepał
idealny, muskularny pośladek przyjaciela i cmokając go z emfazą w policzek.
– Tak, plan. Najpierw
jednak kawa. Wielki, seksowny dzikus zaatakował mnie tego ranka i uwiódł
bezwstydnie, kochając się ze mną jak bóg seksu – powiedział mrugając do niego uwodzicielsko
okiem. Szybkim i wprawnym ruchem spiął część opadających mu na oczy włosów na
czubku głowy. Zdecydowanie powinien zadbać o swój wygląd. Mike był chodzącą
perfekcją, a on? …On miał nadzieję, że wygląda jak dobrze wycałowany,
wypieprzony do utraty świadomości seksowny kochanek, a nie lump na chama z
łóżka wyrwany.
Szeroki, samozadowolony uśmiech, który starał się ukryć,
ubierający się mężczyzna, przyniósł mu ulgę. Atmosfera przestała być smutna i
depresyjna.
Trzymając się za ręce powędrowali na boso do kuchni. Jay
pchnął swojego towarzysza na krzesełko przy stole i zaczął przygotowywać kawę.
Michael siedział obserwując go spod oka. Jego głowa była
lekko pochylona, a ramiona opuszczone jakby już dłużej nie były wstanie
utrzymać ciężaru na nich spoczywającego. Blada twarz była pasywna i obojętna,
ale to przerażało Jaysona bardziej niż wcześniejsze załamanie i desperacja.
– Myślałem sobie na początku, że powinniśmy zrezygnować z
mojego obiadu z twoimi rodzicami – zaczął paplać trochę nerwowo, próbując
pokryć swoje zdenerwowanie rozmową. – Ale teraz wydaje mi się, że powinieneś
pokonać ich, ich własną bronią – oświadczył stanowczo, jakby jego stwierdzenie
miało być jasne i oczywiste.
Wyraziste, jasne brwi Michaela podjechały do góry.
– Oookej… – zaczął wolno, marszcząc lekko nos. – Nie
czarujmy się, chcę uchodzić w twoich oczach za seksownego, nieprzeciętnie
bystrego boga seksu, ale… nie nadążam…
Jayson nie mógł się opanować i śmiejąc się podszedł do
swojego przyjaciela stając między jego kolanami i całując mocno, prawie
siniacząc miękkie, niestawiające oporu wargi.
– Jeśli oni mogą ignorować to, że jesteś gejem… –
powiedział ze złowieszczym uśmiechem, przeczesując idealnie układające się
włosy Mike'a palcami. – To my możemy ignorować to, że oni ignorują prawdę.
Teraz twarz Michaela przybrała komiczny, lekko durny
wyraz i Jay spodziewał się, że w każdym momencie może zostać nie tylko
wyśmiany, ale jeszcze pewnie zrównany do poziomu imbecyla. Szeroki,
niebezpiecznie przebiegły uśmiech mężczyzny był całkowitym zaskoczeniem dla
niego. Dwie wielkie dłonie wemknęły się pod jego podkoszulkę, lądując na biodrach,
kiedy został przyciągnięty do szerokiej piersi w bardzo gorliwym, bardzo
ciasnym uścisku.
– To ma sens… na swój pokręcony, nie całkiem logiczny
sposób. – Pokiwał głową z uznaniem, wyraźnie pod wrażeniem.
– Cieszę się, że się rozumiemy skarbie – Jay wycałował
przystojną twarz radośnie. Z oporem i lekkim niedosytem wysunął się z ciepłych
objęć. Musiał się skupić, a ponętne ciało nie pomagało mu w wyciągnięciu jego
rozpasanego libido i dziko hasającej wyobraźni z łóżka. – Pójdziemy na obiad do
nich i będziemy udawać, że oni nie udają, że nie wiedzą prawdy o tobie.
– To nie będzie ładne. – Mike ostrzegł lojalnie, lekko
zaniepokojony, ale i zaintrygowany.
– Na to liczę skarbie – powiedział Mike złowieszczo,
podając swojemu przyjacielowi kubek aromatycznej kawy. Już się nie mógł
doczekać małego rewanżu na ludziach, którzy tak beztrosko, bezemocjonalnie
skrzywdzili jego nowego przyjaciela.
Michael uznał, że przełykanie nie pomaga. Ołowiana gula
tkwiła uparcie i nieporuszenie dławiąc go w gardle. Nie chciała zniknąć bez
względu na to, co robił.
Oszukiwał się – a w tym był najwyraźniej mistrzem – że
jest przygotowany psychicznie na stawienie czoła po raz kolejny rodzinie. Nie
spodziewał się jednak tego, że jego rodzice wezwą wsparcie. Może nie byli tak
nieporuszeni całą tą sytuacją jak chcieli udawać.
Ruth Carols jego starsza o dwa lata siostra stała w progu
jadalni z rękami wspartymi na jej krągłych biodrach, wbijając w niego
przeszywające, badawcze spojrzenie. Jej cienkie brwi były ściągnięte na jej
gładkim czole, a szare oczy, przerażająco podobne do oczu ich ojca,
przypominały stal.
To nie wróżyło dobrze. Nie, właściwie to wróżyło
katastrofę.
Wycierając lekko wilgotne dłonie o nogawki spodni,
Michael spojrzał w głąb jadalni. Mąż Ruth, Terry rozmawiał cicho z siedzącym
przy nim, za wielkim, zastawionym smakołykami stołem, starszym bratem Michaela,
Jamesem. Pięć lat różnicy między nimi nagle urosło do rangi przepaści. Nigdy
nie byli blisko. Teraz wręcz Mike obawiał się, że stoją po przeciwnych stronach
barykady. Wystarczyło samo to, że żaden z mężczyzn nie spojrzał mu w oczy,
kiedy usłyszeli jego wejście, a wręcz niezbyt subtelnie go zignorowali.
Drzwi wejściowe zamknęły się z lekkim trzaskiem za
otrzepującym się, z ponownie padającego śniegu, Jaysonem. Lekko uśmiechnięty,
niezrażony nagłą ciszą w domu, mężczyzna strzepnął śnieżki wręcz drastycznie
odbijające się od jego ciemnych włosów. Idealnie uczesany, elegancko ubrany, z
perfekcyjnie wygolonymi policzkami i przyciętym paskiem zarostu na szerokiej
szczęce, wyglądał jak charyzmatyczny, pewny siebie artysta, którym był.
Mike poczuł ulgę. Cokolwiek się stanie, nie będzie musiał
stawić temu czoła samemu.
Dom był wypełniony gwarem, ale nie docierały do Mike'a śmiech
i psoty dzieci jego rodzeństwa, jak to zawsze miało miejsce ilekroć cała
rodzina zbierała się przy większych okazjach i to powinno być dla niego kolejną
wskazówką, że jego rodzice przygotowali się na batalię. Mike nie wiedział czy
bardziej był wściekły, czy rozczarowany i przerażony.
Na Boga był przecież dorosłym, niezależnym finansowo,
wykształconym człowiekiem, nie potrzebował zgody rodziców na to, aby żyć! Ale w
głębi duszy był wdzięczny za wibrującą energią i dobrym humorem sylwetkę Jay’a
za plecami.
– Mamo, tato! – zawołał w głąb kuchni, aby zaanonsować
swoje przybycie. Miał wrażenie, że jego głos drżał prawie niesłyszalnie i wziął
kilka spokojnych wdechów, aby się zrelaksować i uspokoić.
Elegancka, dystyngowana para wyszła wolno z kuchni i
jeśli nawet byli zaskoczeni widokiem Jay’a to nie okazali tego. Ich ciche
nadzieje, że jednak zabraknie Mike’owi tupetu i nie przyprowadzi go spełzły na
niczym. W gruncie rzeczy najwyraźniej nie spodziewali się już po nim
racjonalnego zachowania.
Jayson Layland nie zamierzał dać się zaszczuć i to na
dodatek stojąc w progu. Zazwyczaj udało mu się dotrzeć do salonu zanim
zirytował gospodarzy domu, do którego był zapraszany.
– Witam – zawołał radośnie, chwytając dłoń zaskoczonej
matki Mike'a i witając się z nią entuzjastycznie. – Nazywam się Jayson Layland.
Mike wiele mi opowiedział o tym jak bardzo się państwo przyjaźnią z moimi rodzicami
– dodał, z równym wigorem potrząsając ręką gospodarza.
Pierwsza otrząsnęła się matka Mike’a. Wyglądała na w poły
doszczętnie poruszoną, a na w poły skonfundowaną. Jej pięknie zarysowane brwi
ściągnęły się w lekkim grymasie.
– Jak rozumiem rodzice jeszcze nie wrócili? – zapytała z
nadzieją, unikając odpowiedzi na pytanie Jay’a. Mężczyzna zaledwie zdusił pusty
śmiech. Wyglądało na to, że rodzice Mike'a mieli nadzieję, że znajdą na niego
jakąś smycz, a jego rodzice prawdopodobnie przekonają się, że jednak nie mają
aż tak dobrych przyjaciół jak im się wydawało.
– Nie, niestety – odparł rezolutnie, szczerząc zęby w
wielkim uśmiechu. – Warunki pogodowe zmusiły ich do pozostania u dziadków. Gdyby
nie państwa gościna, musiałbym spędzać święta samotnie!
– Cóż… – Ojciec Mike'a miał najwyraźniej problem w
odnalezieniu się w sytuacji. – Chyba przygotuję coś do picia – rzucił szykując
się do ucieczki. – Ajerkoniaku?
Właściwie nie czekał na odpowiedź tylko pognał do
jadalni. Mike skorzystał z okazji, aby wymknąć się inwigilacji, na którą szykowała
się jego matka. Jej nieruchome, skupione spojrzenie źle wróżyło dla Jaya i
wolałby mu tego zaoszczędzić.
– Rozgość się – zwrócił się do swojego gościa, ignorując
minę matki. – Przedstawię cię reszcie.
To było najkrótsze najbardziej zwięzłe powitanie, jakie
Jay w życiu przeżył. Bardziej bawiła go ostrożna, niepewna atmosfera niż
drażniła, ale biedny Michael wyglądał na spiętego.
Trzy sekundy po tym jak usiedli do stołu, Ruth natarła jak
buldożer z pytaniami. Mike miał ochotę ją udusić. Przecież wszyscy wiedzieli
praktycznie wszystko o Jay’u, bo jego rodzice byli z niego niesamowicie dumni i
bez przerwy o nim opowiadali. Jego siostra najwyraźniej nie wiedziała dokładnie,
co się działo, bo wyglądała jakby miała wyskoczyć lada moment ze swojego
miejsca przy stole i wydusić z nich odpowiedzi.
– Cóż, za nieoczekiwana wizyta – powiedziała słodko, przyszpilając
Jaya spojrzeniem. – Rodzice muszą być zawiedzeni, że pobyt ci minie, a nie
będziecie praktycznie mieli okazji się widzieć – dodała zadowolona z siebie. Mike
miał wrażenie, że umrze ze wstydu. To było porażające. Jak mogła zasugerować,
że Jay ma wyjechać i to im szybciej tym lepiej? Miał ochotę rozpłynąć się i
wsiąknąć w ukochany dywan swojej matki.
Jego przyjaciel z kolei odpowiedział Ruth takim samym
uśmiechem tylko z o wiele lepszym efektem.
– Tak cudownie się składa, że nie muszę się o to obawiać.
– Och?
– Mhm, właśnie sprowadziłem się z powrotem na stałe –
powiedział biorąc mały kęs idealnie przyrządzonego świątecznego indyka z sosem
żurawinowym. Żując wolno przyglądał się jak matka Mike'a wolno wchłania
informację, a jej oczy robiły się coraz bardziej okrągłe.
– Jak to tak? – zawołała – Nie ma pan kariery,
mieszkania, przyjaciół… takich jak pan… tam gdzieś w wielkim świecie? – Jej pytania
zdawały się wręcz gorączkowe, a Mike miał ochotę uderzyć czołem w stół. Jego rodzina
biła wszelkie rekordy. Jay jednak był niewzruszony i absolutnie nieprzejęty
zajadając w najlepsze.
– Już nie. Rodzina jest najważniejsza – powiedział z
mrugnięciem oka. – Postanowiłem się ustatkować, wyjść za mąż, znaleźć inną
pracę, spędzić czas z rodzicami i siostrą… – Spojrzał na Mika z błyskiem oka. –
A przyjaciół mogę sobie znaleźć na nowo. Nieraz wręcz spadają człowiekowi z
nieba.
Głośny śmiech Mika musiał chyba zaskoczyć jego samego
bardziej niż rodziców, bo oni, co najwyżej parsknęli pod nosem, jakby stracił
resztkę rozumu. On za to wreszcie poczuł, że może oddychać.
– Mamo, Jay zostaje w mieście i bardzo się cieszę, że
miałem okazję go poznać. Myślę, że jest wiele rzeczy, które może robić ktoś z
jego talentem – powiedział wreszcie z determinacją i pewnością. – Może choćby
pracować w tym samym ośrodku, co ja. Jego plastyczne zdolności będą idealne dla
naszych podopiecznych, aby się czymś zajmowali.
To stwierdzenie musiało nią wstrząsnąć, bo aż sapnęła
głośno. Nawet trójka towarzyszących im mężczyzn oderwała się w końcu od posiłku
i spojrzała w ich kierunku.
– Chyba żartujesz! – zawołała. – Miałby pracować z m–młodzieżą?
– pisnęła. Michael miał naprawdę ochotę zamordować ją na miejscu. Jay jednak
tylko wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
– Jak to się dobrze składa, że mnie interesują mężczyźni,
a nie nastolatki – zagruchał, pochylając się w stronę Mike'a. – A już
szczególnie interesuje mnie Mike. Wychowankowie ośrodka będą absolutnie
bezpieczni w moim towarzystwie.
– Jayson! – zganił go Mike, ale nie mógł ukryć uśmiechu,
zwłaszcza widząc miny osób towarzyszących mu przy stole.
– Skarbie, nie wiesz, że zawsze trzeba mówić prawdę… –
zakpił Jay, czekając aż zerwą się wszyscy diabli z piekieł.
Matka Mike'a wyglądała jakby nie wiedziała czy zemdleć czy
się wściec. Ojciec zaś jakby rozważał najlepszą drogę ewakuacyjną. A James miał
wypisany na twarzy wielki znak zapytania.
– Może tak ktoś wyjaśni nam, o czym wy właściwie mówicie?
– W końcu to Ruth nie wytrzymała i naskoczyła na nich. Jedno jej spojrzenie
mogłoby wstrzymać bójkę na stadionie.
Jay jak zwykle chciał wyręczyć Mike'a, ale ten nie
pozwolił mu na to. Musiał sam nauczyć się mówić o sobie.
– A dlaczego nie ma dziś tu waszych dzieci? – zapytał,
rzucając oskarżycielskie spojrzenie matce. Jego siostra uniosła brwi zdziwiona.
– Mama poprosiła, abyśmy ich nie zabierali.
– Wyjaśniła ci, dlaczego?
– Michael! – zawołała ostrzegawczo starsza kobieta. –
Siedzimy przy stole – powiedziała, jakby naruszał jakąś niepisaną regułę lub
świętość.
– Jestem gejem – wydusił Mike ignorując ją całkowicie, za
to parząc twardo w oczy swojej siostrze i bratu.
Oboje wybałuszyli na niego oczy.
– Nie, nie jesteś! – wtrącił w końcu jego ojciec
stanowczo, zanim ktokolwiek zdołał zareagować.
Jay i Mike spojrzeli na niego jakby mówił w innym języku.
– Tato…
– Nie ma, o czym dyskutować! – stwierdził kategorycznie starszy
mężczyzna, podrywając się z miejsca i zmierzając wprost do barku, jakby dla
niego dyskusja była zakończona. Mike’owi
na moment odebrało dech, ale ciepła dłoń Jaya, nagle sprowadziła go z powrotem
na ziemię.
Przy stole rozpętało się pandemonium. Jego brat i siostra
przekrzykiwali się ciskając oskarżeniami na matkę i ojca, kłócąc się przy tym,
kto ma mówić pierwszy. Jego szwagier wyglądał jakby popierał ich oboje po równo
nawet, kiedy mieli odmienne zdanie. Ojciec rozlewał whisky do wielkich szklanek
i w miarę progresu kłótni dolewał płynu do naczyń.
Mike za to nagle spokojny i wolny usiadł oparty, czekając
stoicko z założonymi na piersi ramionami obserwując całą sytuację jakby w ogóle
go nie dotyczyła.
– Poszło lepiej niż sądziłem – wymamrotał mu na ucho Jay,
bawiąc się przy okazji pasmem jego włosów, na karku. Fala ciarek spłynęła po
ciele Mike’a wprawiając każdy nerw w wibrację.
– Można tak powiedzieć – przyznał, nie mogąc się skupić
nagle na całym harmidrze wokół niego. Gorący oddech Jaya był podniecający, a co
dopiero jego seksowne usta tak blisko niego.
– Michael! – jego matka przebiła się w końcu ponad innymi
głosami. Była oburzona i wściekła.
– Jak możesz? – dopytywała się Ruth, przypominając matkę
wręcz upiornie w tym momencie. Jej mąż przytaknął jej, choć własnej opinii nie
wyraził.
– Jesteś popaprańcem! – Brat Mike’a wyglądał jakby nie wiedział,
co robić. Czuł się chyba zobligowany, żeby na niego naskoczyć i mu dołożyć, bo
to przecież takie męskie zachowanie, ale nie do końca wiedział czy po pierwsze
da radę, a po drugie czy i on nie znajdzie się na czarnej liście swojej matki,
która nie tolerowała takich zachowań. Ostatecznie ograniczył się do rzucenia
jeszcze kilku epitetów w jego kierunku i zrejterowaniu do ojca. Szwagier podążył
jego śladami jak strzała.
– Michael jestem tobą rozczarowana – oświadczyła ostatecznie
matka Mika, Tara, zbierając się do odejścia od stołu jak udzielna królowa.
Mężczyzna wstał patrząc na nią stanowczo.
– Ja też mamo jestem rozczarowany – powiedział cicho, ale
pewnie. – Ale takie najwyraźniej jest życie. Najbliżsi rozczarowują nas i nic
na to nie można poradzić.
Chwycił dłoń chętnego, wiernie tkwiącego u jego boku Jaya
i zebrał się do wyjścia. Jego siostra jednak jeszcze nie odpuściła sobie.
– Mike! Musimy porozmawiać! – Zażądała, ale oni ją
zignorowali zakładając płaszcze. – A co z twoją pracą, dziećmi, rodziną, reputacją?–
Wołała jakby chciała uświadomić mu jego błąd i pomyłkę.
Jay nie mógł sobie darować takiej okazji. Obejmując Mike'a
w pasie, przytulił go do siebie.
– Spokojnie, ja się postaram, żeby mieć szansę na
zostanie jego rodziną, z pracą jakoś sobie poradzimy, w końcu to jest dwudziesty
pierwszy wiek, a bycie gejem nie czyni mężczyzny bezpłodnym – powiedział ze
stanowczością, całując policzek zarumienionego kochanka. – Na wszystko
przyjdzie odpowiednia pora i czas.
Zabrał swojego mężczyznę, zanim zbulwersowana kobieta
miała szansę ich opluć przy gwałtownym, intensywnym klnięciu.
***
Cztery miesiące później…
Wielki, pluszowy zajączek próbował po cichu w skrobać się
na szafkę przy łóżku, w którym smacznie spał Mike, ale ostatecznie narobił
niemiłosiernego hałasu spadając i lądując na nic niepodejrzewającej ofierze.
Wystraszony, zszokowany Mike zerwał się, a przynajmniej
próbował, ale przygniatał go ogromny szary Bunny. Smaczny sen prysł jak mydlana
bańka, a adrenalina uderzyła mu do głowy jak rakieta. Nie mógł oddychać, nie
mógł mówić, ale i tak musiał się roześmiać.
– Jay? – wystękał w końcu, starając się złapać oddech,
odgarniając przy okazji wielkie ucho zasłaniające twarz mężczyzny wiszącą nad
nim o parę centymetrów.
– A co spodziewałeś się Świętego Mikołaja na Wielkanoc? –
zapytał kpiąco. Ledwie mógł się ruszać w ogromnym kostiumie, a bardzo chciałaby
się wtulić w rozgrzane od snu ciało. Boże, musiał się skoncentrować, a nie
myśleć jak najszybciej wyłuskać najważniejszą część swojego ciała z kombinezonu
i znów dobrać do swojego kochanka. – Wstawaj!
– Dobrze – przytaknął mu Mike, kradnąc jednak pocałunek
najpierw. – Tak szybko jak tylko mi powiesz, co robisz?
– Jak to, co? Ty spadłeś na mnie jako święty Mikołaj, ja
uznałem, że będzie fair jeśli spadnę na ciebie jako Zajączek Wielkanocny – odparł dumny z siebie. Jego ukochany
rozdziawił usta ze zdziwienia. – Uznałem, że należy wprowadzić pewne
modyfikacje do tej naszej tradycji, bo spadanie z dachu zdecydowanie nie służy zdrowiu
– oświadczył kręcąc się i umoszczając na wielkim mężczyźnie. Jego biały ogonek złapał
uwagę Mike'a, wiec musiał go rozproszyć. – Nie chciałem, aby któryś z nas był
kontuzjowany, bo mam plany dla twojego seksownego, smacznego tyłeczka na
później…
– Ach, taak? – zapytał Mike z wyzwaniem, łapiąc go za
pośladki i przyciągając do swojego wielkiego, łkającego wzwodu.
– Mhm… mam zamiar go wylizać, wypieścić, rozciągnąć, a
później wziąć na kilka sposobów – wymamrotał mu Jay do ucha, liżąc lekko
muszelkę. Mike jęknął cicho.
– Jestem za! Jak się
to ściąga? – zapytał już całkiem rozkojarzony, ciągnąc za delikatne futerko.
Śmiejąc się i tarmosząc, Jay w końcu spełzł z łóżka po
wielominutowym całowaniu.
– Możesz się do mnie dobrać, o ile oczywiście starczy sił
po tym jak już z tobą skończę… – powiedział prowokacyjnie. – Po tym jak już
odwiedzimy dzieci w szpitalu, rozdamy koszulki, które przygotowali nasi podopieczni
dla nich, pomalujemy jajka i podzielimy czekoladowe zajączki, i zrobimy milion zakupów dla mojej mamy! –
dodał, prawie natychmiast uciekając z pokoju, bo Mike rzucił w niego poduszką. Chwilę
później dobiegł go śmiech Rosy i rodziców Jay’a.
– Kusiciel! – wymamrotał bez ognia, zwlekając się z
łóżka. W głębi duszy jednak cieszył się, że w krótce zamieszkają we własnym
mieszkaniu, gdzie mógłby go ścigać nago i wziąć przerzuconego przez krawędź
stołu w kuchni.
Tak, zdecydowanie ten rok zaczął się dla niego całkiem
dobrze…
mrrr super *.*
OdpowiedzUsuńZachwycające, odurzające i wciąż mi mało. Kocham tych facetów. :))
OdpowiedzUsuńWybacz, że krótko, ale w przedświątecznym czasie ledwie znalazłam moment na przeczytanie rozdziału i dzięki niemu, aż się chce sprzątać w oczekiwaniu na święta. :)
Ella
jestem wniebowzięta tym opowiadaniem, co pięć minut odświeżałam stronę od czwartku, byleby tylko wczytać się w drugi rozdział. Cudowny pomysł, który łapie za serducho i nie raz wywołuje uśmiech zachwytu na twarzy. Twoje teksty bardzo przyjemnie się czyta, są lekkie i takie kochane, że nic nie mogę im zarzucić. Uwielbiam~! A na kolejną część będę z wytęsknieniem czekać.
OdpowiedzUsuńJuż czuję klimat świąt. :DD Chłopcy są wspaniali i widać, że ciągnie ich do siebie jak dwie przeciwne strony magnesu. Jeden drugiemu może wiele dać. Tak, magia jest pomiędzy nimi i nie mam co do tego wątpliwości. W tej części lepiej ich poznaliśmy. Szczególnie Jasona. Dużo o sobie powiedział. I jak widać życie musiało mu samo pokazać gdzie jego miejsce. Dobrze, że wyjechał, spróbował czegoś innego za to teraz będzie mógł docenić to co ma i będzie miał. Kto wie czy w innym wypadku nie marzyłby o wyjeździe, wolności, seksie z innymi. Tak to sprawdził i dobrze nie było. Los zesłał Michaela i teraz obaj będą mogli w spokoju ułożyć swoje życie. Mam nadzieję, że rodzice Mike'a zaakceptują go. Pomimo że to dorosły facet potrzebuje ich akceptacji, rodziny.^^
OdpowiedzUsuńPodobało mi się to ich pragnienie, aż dziw, że wytrzymali, nie rzucaj ac się na siebie, do wieczora. A atmosfera przy kominku w świetle świecącej choinki, jak najbardziej temu sprzyjała, więc dobrze, że zaczekali. Chociaż czekam na ich pełne połączenie ciał w jedno, to i tak jestem usatysfakcjonowana. Rozdziałem również. :D
Weny. :DD
Po tych akrobacjach na dachu, w Mike'a wstąpiła chyba jakaś nadzwyczajna odwaga! Chłopak ewidentnie wziął sprawy w swoje ręce :) I dobrze, bo w przeciwnym razie wisielczy humor Jaya mógłby się tylko pogłębić (dodać do tego samotne Święta i depresja murowana!). A tak Pan Miastowy nie ma wyjścia, tylko poddać się niesamowitej charyzmie Pana Mikołaja ;) Zakończenie tego rozdziału bardzo mnie intryguje. Z jednej strony pojawia się nadzieja (i liczę na to!), że wszystko będzie dobrze, z drugiej jednak, biorąc pod uwagę słowa Mike'a o swoich rodzicach, wyczuwam lekką grozę ;P Obym się myliła co do tej drugiej opcji... Jednak 'comimg out' połączony ze wspólnym obiadem to przecież nie byle co! Dziękuję pięknie! Czekam na ciąg dalszy. Słodkich snów :) Wiola PS. Cieszę się, że udało się w końcu uruchomić te lampki ;)
OdpowiedzUsuńTrochę szkoda, że od razu nie poszli na całość, ale w sumie tak też nie było źle. Mike ma genialny charakter, wprost rozpływam się, kiedy on coś gada albo robi. Jest po prostu idealny i taki misiu w dodatku, hehe. Cud i miód.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego odcinka.
Pozdrawiam!
Dziękuję bardzo za wszelkie komentarze. Nie mogę wyrazić jak się cieszę, że moi bohaterowie tak bardzo przypadli wam do gustu i że traktujecie ich tak przyjacielsko. Mam nadzieję, że kolejna - ostatnia część, spełni wasze oczekiwania, postaram się zawrzeć w niej wszystko co każdy z was może oczekiwać - mam po prostu świetny pomysł :P . Przewiduję, że powinna się ukazać w poniedziałek w nocy najpóźniej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
AkFa
Wspaniałe opowiadanie, z resztą jak wszystkie pozostałe! Pisz jak najwięcej, bo z przyjemnością czytam Twoje opowieści :) i mam nadzieję przeżyć kiedyś równie niezwykłą przygodę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! Samotny gej:)
Czekam na trzecią część tej oszałamiającej historii.
OdpowiedzUsuńObłędne, moja droga. Niesamowicie gorące, jak zwykle porywa plastycznością i nagromadzonymi emocjami. Majstersztyk. Wszystko we mnie aż buzowało gdy to czytałam. Uwielbiam Twój styl :*
OdpowiedzUsuńP.S 1: Coś tu chyba jest nie tak? "Wielki wzwód wybijał dziurę w Jak w transie obwiódł palcami małe, twarde jak supełki sutki swojego kochanka, kiedy ten zadrżał spojrzał mu w oczy."
"ciasno dyszli"
P.S 2: Na http://www.grzesznicy.blogspot.com/ są aktualizacje. Zapraszam :)
Hej, dzięki bardzo za podpowiedź. Czasem przy kopiowaniu coś się popieprzy i wychodzą takie śmieszne chocki-klocki :D Ale już poprawiłam, resztę niedociągnięć też. Mam nadzieję, że już jest dobrze.
UsuńBardzo się cieszę, że ci się spodobało moje opowiadanie. Sama przy pierwszej możliwości zajrzę do ciebie, bo bardzo lubię twoje opowiadania.
Dzięki za zaproszenie i pozdrawiam cieplutko
Posługując się znaną wszystkim i dość popularną ostatnio facebookową retoryką, mógłbym napisać: 'Lubię to!', ale w żaden sposób nie wyraziłoby to mojej oceny. Choć tematycznie zahacza o zeszłoroczne świąteczne opowiadanie, to nowe elementy i inne realia zmieniają historię. Świetne! Lekkie acz poetyckie, pochłaniające i refleksyjne. Spodobał mi się nowy motyw "uciekania przed własną naturą" Michaela, którego nie było w poprzednich historiach. Kilka literówek, które jednak nie mają zbyt dużego oddźwięku na całości.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejną część! :)
Xav
Dziękuję ci Xav, za to, że jesteś :)
UsuńHej. Uwielbiam twoje opowiadania. Nawet kupiłam sobie twoje 3 na ebooka. Mówiąc szczerze czytałam je tyle razy, że znam je na pamięć. Na serio :) Bardzo mi się podoba to, że pokazujesz u swoich bohaterów, że homoseksualizm to nie jest żadna choroba jak twierdzą niektórzy ludzie i takie osoby są tacy jak inni. Mają uczucia, rodziny, marzenia. Mam znajomych którzy są homoseksualistami i uwielbiam ich i bardzo dobrze czuję się w ich towarzystwie. Nie mogę się doczekać dalszych części i mam nadzieję, że znajdziesz czas by wstawić dalsze części bo już nie mogę się doczekać a szczerze mówiąc zaglądam tu codziennie nawet po 2 razy. Czekam niecierpliwie...
OdpowiedzUsuńPodziwiam, pozdrawiam i całuję :*
Uwielbiam komentarze podpisane Wielka fanka :)
UsuńNawet sobie nie wyobrażasz jak wiele przyjemności sprawiło mi przeczytanie, że tak bardzo lubisz moje opowiadania. To jest inspiracja w czystej postaci i wykorzystuję ją na pisanie. W domu nikt się do mnie praktycznie nie odzywa, bo warczę, kiedy mi przeszkadzają.
Nie proszę już o cierpliwość tylko zabieram się ponownie do pisania z jeszcze większym zapałem.
Dziękuję i pozdrawiam cieplutko
Kobieto kiedy coś na tym blogu drgnie - nic nie ma ani Budki z pocałunkami, ani Świąt jak z obrazka... Tylko się chwalisz gdzie publikujesz e-booki. Wszystkie już zdążyłem kupić...
OdpowiedzUsuńWitaj,
Usuńta niecierpliwość mi pochlebia.
Bardzo mi przykro jednak, że nie jestem w stanie nadążyć z wszystkimi moimi obowiązkami (dzieci, dom i praca) i z pisaniem. Staram się, zwłaszcza, że usiłuję dopracować moje prace do perfekcji, aby uniknąć w przyszłości komentarzy wytykających mi błędy.
Obiecuję jednak się pospieszyć. Oba opowiadania Budka i Święta jak z obrazka są właściwie ukończone. Tylko beta musi je dla mnie zweryfikować.
Pozdrawiam
Hej :) Cieszę się, że Budka z pocałunkami i Święta jak z obrazka są właściwie ukończone i mam nadzieję, że uda Ci się wstawić je w następnym tygodniu. Bardzo bym się cieszyła, ponieważ osłodziły,by mi ten miesiąc sesji a w ten weekend mam 2 egzaminy i to by mi poprawiła humor o 360 :P Mam nadzieję, że po nich będą jakieś nowe, tak super i cudowne opowiadania.
OdpowiedzUsuńPodziwiam, pozdrawiam i całuję:*
O tak, naprawdę genialnie wprowadziłaś mnie w klimat świat i w ogóle ciekawie połączyłaś jedne i drugie święta. U mnie w sumie też się łącza, bo na zewnątrz -5 stopni,mroźny wiatr i śnieg pada, nic tylko wyciągnąć choinkę i ubrać ją w wydmuszki.
OdpowiedzUsuńCieszę się Jay i Mike są dla siebie takim wsparciem i cieszę się, że są razem na przekór przeciwnościom. Ta końcówka poprawiła mi humor.
A na koniec z okazji zbliżających się Świat życzę Ci CIEPŁEJ, rodzinnej atmosfery i wszystkiego najlepszego. Gorąco pozdrawiam***
Rodzina Mike'a mnie wnerwiła. Ale za pięknie by było, jakby wszystko od razu się ułożyło. Może z czasem coś do nich dotrze. W każdym razie Mike stracił jedną rodzinę, ale zyskał drugą. Zyskał coś naprawdę cennego. Miłość. Wierzę, że obu panom się wszystko uda i będą żyli długo, szczęśliwie zarówno w łóżku jak i poza nim. :DD Cieszę, że zaczęło im się układać także w pracy, co doskonale było widoczne w ostatnim fragmencie. Razem pokonają wszystkie przeszkody.
OdpowiedzUsuńJay w domu Mike, był fantastyczny. Świetnie poradził sobie z teściami i resztą. Bardzo pomógł swemu mężczyźnie. Ich seks... Ty wiesz, że kocham czytać Twoje scenki. :D Ale nie tylko je, bo kocham wszystko co wychodzi spod Twojej ręki. Nie, nie podlizuję się. ^^
I tak jak Ive potwierdzam, że doskonale połączyłaś oba święta. :*
Zakończenie świetne. Choć rodzina Mike'a wkurzyła mnie na maxa. Jak można być tak ograniczonym ????Luana w sumie napisała wszystko to co ja bym chciała napisać. Początek troszkę mnie wystraszył. Bo nie wiedziałam o co chodzi Mike'owi. Ale jak powiedział już powiedział o co chodzi (po tym fantastycznie napisanym sexie :D ) to ulżyło mi troszkę. Niestety można powiedzieć że w tych czasach takich rodziców jest sporo. Mam nadzieję że z czasem to się zmieni :) A to zdanie "W głębi duszy jednak cieszył się, że w krótce zamieszkają we własnym mieszkaniu, gdzie mógłby go ścigać nago i wziąć przerzuconego przez krawędź stołu w kuchni." tak rozpaliło moją wyobraźnie, że z chęcią bym o tym poczytała :)
OdpowiedzUsuńcudowne! xD chcę kontynuacji! :)
OdpowiedzUsuńopowiadanie mnie urzekło. świetnie wykreowałaś postaci. Jay i jego dawne podejście do życia oraz to, co sobie postanowił. wrócił do domu rodzinnego i proszę - od razu miłość (i to dosłownie!) spadła na niego z nieba. no okej, tak konkretnie to z dachu.. ale liczy się, że spadła! nawet nie chcę myśleć, jak bardzo musi boleć, kiedy spada na człowieka taki seksowny Święty Mikołaj. pierwsze spotkanie było bolesne, ale w sumie na dobre im wyszło, bo mieli pretekst, żeby się poznać (no w końcu Mike musiał zająć się Jaysonem). i jego pierwsze słowa: "Jestem gejem". bardzo dobrze, że Mike w końcu dopuścił do głosu swoją prawdziwą naturę i przestał ją odrzucać. z Jaysonem dał radę stawić czoło swojej irytującej rodzinie. ale znalazł drugą, o wiele wspanialszą. i wszystko skończyło się świetnym happy endem, a ostatni rozdział pokazał, jak zajebisty jest ich związek.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i życzę dużo, dużo weny, pomysłów i wolnego czasu na pisanie! :*
Mrau, to było boskie opowiadanie, aż żal rozstawać się z bohaterami tak szybko.Podziwian Jaya za odwagę. Miał siłę przyznać się przed samym sobą jak nędzne życie wiódł po opuszczeniu domu rodzinnego i determinacje by coś z tym zrobić. Szkoda, że bliżej nie poznaliśmy jego rodziny, ale sam jej opis wzbudził we mnie sympatię do nich. Wręcz odwrotne emocje budzi u mnie rodzina Mika. Nie cierpię homofobów, a zwłaszcza nie cierpię ludzi, którzy mają za nic własna rodzinę. Grrr...
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za ten tekst. czytałam go z wielką przyjemnością. Życzę łaski cioci weny i wujka czasu by zawsze cię wspierali
Pozdrawiam, kruszynka
Bardzo się cieszę, że dotarłaś do mojego opowiadania. Liczę, że i inne przypadną ci do gustu. Ja osobiście kocham to świąteczne opowiadanie - ale ostatecznie, nie jestem obiektywna :P
UsuńPozdrawiam cieplutko i zapraszam jak najczęściej.
AkFa
Chyba uzależniłam się od Twoich opowiadań.! ;) podobają mi się nawet bardziej od tych autorstwa Amber Kell . Ciesze sie, ze tu trafiłam. Pozdrawiaam i zycze wytrwałości, czasu oraz więcej takich dobrych pomysłów ! ;)
OdpowiedzUsuńHejka :) Z każdym kolejnym opowiadaniem mój apetyt rośnie i rośnie wiec proszę o więcej i więcej i czy wspomniałam , że o jeszcze więcej??? :) Naprawdę fantastyczne po prostu ciężko się oderwać nawet po to aby przypilnować, żeby obiad się nie przypalił ;)
OdpowiedzUsuńAha. Często napotykam w komentarzach wzmianki o jakiś błędach czy literówkach. Powiem szczerze, że mnie to wcale nie przeszkadza, a w zasadzie to zawsze jestem tak pochłonięta lekturą, że w ogóle nie zwracam na takie rzeczy uwagi.
Ciesze się, że trafiłam na twoje opowiadania mają wszystko to co lubię w dobrej lekturze: Są zabawne, podniecające, ale mają też głębie zmuszając człowieka nie tylko do śmiechu ale też do myślenia :)
Pozdrawiam
Lucynaleg :)
haha to Mike "Jestem gejem" zaraz jak spadł z nieba było piękne... Ogólnie opowiadanie mnie urzekło, choć bardzo nie podobało mi się zachowanie rodziny Mike'a jednak jak dobrze wszyscy wiedzą... bardzo często rodzina nie akceptuje syna/brata homo..., natomiast rodzina Jay'a (z opisu) była świetna ^^ Cieszę się, że trafiłem na ten blog (choć całkiem przypadkiem... ale jednak jestem :D)
OdpowiedzUsuńBlack Jack
Uwielbiam to opowiadanie, czytam je po raz nie wiadomo który, a lektura zawsze poprawia mi humor. Poruszyłaś wiele kwestii w mogło by się wydawać krótkim tekście bo tak szybko i przyjemnie się go czyta. Świetnie postacie ich dialogi zawsze mnie bawią i nie mam najmniejszego kłopotu z wyobrażeniem sobie tych stworzonych przez ciebie scen. Mam nadzieję że pomimo przerwy nadal uda ci się pisać na tym samym poziomie, albo lepiej i uraczysz nas jeszcze wieloma wspaniałymi tekstami swojego autorstwa. Szczęśliwego Nowego Roku mam nadzieję że będzie dla ciebie udany i również my z tego skorzystamy. :)
OdpowiedzUsuń